Sprawy sercowe...

Gillian   four letter word
29 listopada 2011 12:40
Kaktus, tu nie chodzi o roztaczanie czarnych scenariuszy, tylko trzeźwą ocenę życia.
Jeśli salto życie ułoży się tak, jak ona tego chce i sobie planuje to świetnie, cieszę się jej szczęściem i zazdroszczę. Ale swoje przeżyłam i coś tam mogę powiedzieć o planach, marzeniach, konfrontacjach z rzeczywistością itd. Też pamiętam taki euforyczny stan pod tytułem "rzucam wszystko dla mojego ukochanego, będziemy żyć miłością i nic nam więcej nie potrzeba". Ha ha ha... gdzie to jest dziś?
To jest faza motyli w brzuchu, absolutnie w tej fazie nie myślałabym o ślubie z facetem. Dopiero jak wszystko ucichnie, emocje opadną wprowadziłabym się, pomieszkała trochę czasu, poznała wady /bo przecież nie można grać ideału 24h/dobę rok czy więcej/ 😉
JARA   Dumny posiadacz Nietzschego
29 listopada 2011 13:07
Czy tylko ja jestem taka głupia i nie wierzę, że coś dobrego może mi się przydarzyć i we wszystkim węszę spisek wielki na światową skalę?
Pauli   Święty bałagan, błogosławiony zamęt...
29 listopada 2011 13:37
Breva
Zgadzam się z dziewczynami, również uważam, że mądrze postąpiłaś, a L. niestety systematycznie się pogrąża.
Trzymam za Ciebie kciuki i życzę powodzenia :kwiatek:

JARA
Niestety widzę u siebie początki podobnego rozumowania...
Nie wierzę już w żadne cuda, ani przereklamowane happy endy.
JARA   Dumny posiadacz Nietzschego
29 listopada 2011 14:17
Ja muszę przytoczyć słowa Escady, które kiedyś tu przeczytałam.
Brzmiało to coś w klimacie: że na początku może być ciężko, a z czasem docenia się czas jaki się ma dla siebie, prywatność itd.
I wtedy pomyślałam "co ona za bzdury wypisuje".
Dziś Escada powinnam postawić Ci pół litra! Jakiś czas temu, dosyć dawno przyjechał do mnie mój były chłopak żebym pożyczyła mu 10zł na autobus. Poszliśmy do mnie (spotkał mnie w parku, a raczej przyszedł tam za mną), on usiadł za moim biurkiem i zaczął przebierać w pocztówkach i innych manelach, które miałam na stole.
- a co to ?
- a skąd to?
- a od kogo?

Ku*wa! Wyjdź.


I w ogóle poniekąd jestem z siebie dumna, bo postanowiłam skończyć patologiczny związek (Skończyć o ile wytrwam w silnej woli), który mógłby się skończyć moją śmiercią.
Związek sam w sobie skończył się dawno, ale kończę tę chorą znajomość, odbieranie telefonów i bycie plastrem na wszelkie zło.
Uhuhuhu. Nieźle się rozpisałyście dziewczyny  😉
Spokojnie, niczego nie rzucam, tylko zmieniam miejsce.
Mój M uwielbia moje konie i zamierza w miarę możliwości utrzymywać na początku jednego - a jego marzeniem jest mi sprawienie konia na GP.
Wierzę w niego. Niestety on do Polski nie przeniesie się szybko - ja też mam lepsze perspektywy tam - jeśli chodzi o kulturę Polska baaardzo cienko się rozwija. Zresztą moja rodzina porozrzucana po całym świecie, nie widzę w tym nic strasznego. Obydwoje mamy pasje, różne, niektóre wspólne, inne nie. On śpiewa operowo dla przyjemności, chodzi na lekcje, gra w musicalach, uprawia szermierkę. Ja mam jeździectwo.
Mogę spokojnie powiedzieć, że konie owszem są częścią mojego życia - ale weszły w nie na tyle, że nie chciałabym się tym zajmować zawodowo.
Sport też już raczej odpłynął. Jest to dość frustrujące nie posiadać koni na seniorskie konkursy. A niestety takie na razie mam. Jeżdżenie rekreacyjne mnie kompletnie nie zadowala więc prędzej bym rzuciła to zupełnie.
Widzę w przeniesieniu się tam masę perspektyw - cudowna uczelnia królewska, masy oper, sal koncertowych, orkiestr.
To nie jest tak, że rzucam całe życie. Generalnie konie stanowią tę mniejszą jego część  😉
Przyjaciół mam też tam. Zresztą co to są przyjaciele. Ludzie, którzy na chwilę teraźniejszą mogą iść z Tobą na kawę? Prawdziwi i tak mnie nie opuszczą nawet tak daleko (zresztą z najlepszą przyjaciółką też się widzę raz na pół roku - studiuje kompletnie gdzie indziej).
Mam to przemyślane wszystko. Może i są minusy ale nie ma tragedii - pracować inaczej niż grając raczej nie będę musiała dzięki mojemu M, może skończę więcej kierunków studiów? Znowu zacznę rysować, kto wie 😉
Nie można się przywiązywać do jednego miesjca, nie w wypadku artysty. Od kilku lat borykam się z problemem moich koni - dzięki nim ograniczyłam swój rozwój muzyczny, poszłam na studia do Polski, odrzuciłam kilka stypendiów, propozycji. Może czas wreszcie podjąć dorosłe decyzje i przestać się bawić?
Myślę, że właśnie teraz nadszedł ten moment, a mój narzeczony jest tylko katalizatorem mojego rozwoju.
Nie martwcie się, jesteś cudowne, że mnie ostrzegacie. Jakby co - zawszę przyjdę tu z płaczem  😉
salto  przypomniała mi si historia chyba Lostaka (jak źle kojarzę lub źle opisuje to walcie śmiało ) która opisywała, że pewnego dnia zrezygnowała z jeździectwa  na rzecz wykształcenia, że trzeba coś zrobić dla siebie. Po paru latach wróciła i patrz teraz co robi. Ma za***iste konie, stajnie i dobrą prace.

Ja również korzystam z tego, że rozstałam się z M(który podcinał mi skrzydła), że obecnie nie mam konia (bo mój zmarł 2 m-c temu) i ide się rozwijać, żeby potem kupić sobie 2 czy nawet 3 konie i żeby było mnie na nie stać.

Salto jestem z Tobą
Właśnie o to mi chodzi. Czasami po prostu trzeba zmienić priorytety żeby móc iść dalej. Teraz owszem mam maksymalnie wygodne życie, mogłabym tak wegetować ileś tam lat, mieszkanie, studia, kilka koni itd. ale to nie wystarcza. To jest takie oszustwo. Chcę dążyć do czegoś dalej. Może kiedyś to będzie stajnia na prawdę dobrych fur? Nigdy nic nie wiadomo. Skoro mój przyszły mąż chce mnie we wszystkim wspierać - dlaczego miałabym mu nie ufać? W końcu powiedziałam "tak" nie bezpodstawnie  😉
Pauli, dzięki🙂

chociaż dzisiaj mam dzień zwiątpienia🙁 wrzucił mi list do skrzynki, popisał smsów, że naprawdę wiele zrozumiał i żebym mu dała jedną, ostatnią szansę i jak to nie wypali to się rozstaniemy, ale że on chce mi udowodnić że wszystko przemyślał i zmienił podejście... nie wiem sama co robić🙁 bo kurze naprawdę czuję że mogłoby być bosko! być może z nikim nie będe miała tego, co teraz mogłabym mieć z nim... z drugiej strony czy to nei zmiana na chwilę? i jeżeli się rozstałam i dobrze mi samej, to czy nie jest tak że to po prostu nie ten?? już nic nie wiem.... ;(((((
breva on to robi specjalnie. Nie poddawaj się. Wyłącz telefon, wyjedz (jak masz taką możliowość)
Pauli   Święty bałagan, błogosławiony zamęt...
29 listopada 2011 15:34
Breva
Tak czy inaczej, ja bym sobie na Twoim miejscu zrobiła przerwę i nie działała pod wpływem takich emocji. Jeśli on chce tylko Ciebie i nie jest to zmiana tylko na chwilę, to będzie w stanie poczekać, aż wszystko sobie poukładasz.

Ja jednak nie wierzę w cudowne przemiany. Jakieś dwa tygodnie temu moja koleżanka została rzucona przez faceta, z którym była jakieś 5 lat, byli już zaręczeni. Facet powiedział, że już jej nie kocha i lepiej będzie, jak rozstaną się teraz, żeby nie robić sobie krzywy później. Ona przeżyła katastrofę, bo świat jej się zawalił. Kilka dni temu dowiedziałam się, że jednak się zeszli i wyznaczyli nawet datę ślubu.
Nie mnie to oceniać, ale nie wierzę w takie cudowne zmiany, nagle znowu ją pokochał? co się zmieniło w ciągu dwóch tygodni?
Pomijam już fakt, że miałabym opory, żeby być z kimś, kto raz mi powiedział, że już mnie nie kocha i chce sobie ułożyć życie beze mnie...

Nie jest to może analogiczna sytuacja do Twojej, ale zmierzam do tego, że przecież skoro podjęłaś tak radykalne kroki, to musiał być ku temu ważny powód.
Breva ludzie sie nie zmieniaja! a przynajmniej nie w tak krotkim czasie. chwile bedzie super a potem wroci to wysztsko spotegowane. ja raz dalam szanse bylemu ktory "wszystko zrozumial, wie teraz ze nie powinien byl mnie tak traktowac". plulam sobie potem w brode bo stracilam kolejny rok na odkociwaniu sie. bolalo jak cholera ale teraz wiem, ze nie byl po porstu mnie wart.
mam innego faceta, nasz historia w ogole jest zagmatwana, jest teraz na 2 koncu swiata, ale traktuje mnie tak, jak kazdy facet powinien traktowac swoja kobiete. teraz czuje sie naprawde doceniana, kochana i w ogole ach...
takze musisz zacisnac zeby i pamietac o SWOICH priorytetach.
Breva Nie wiem czy dobrze robię, że piszę teraz, ale sądzę, że może warto abyś to przeczytała.

Kochana, zdecydowałaś się na poważny krok i niewiele osób ma na to odwagę. W takich sytuacjach rzadko wszystko kończy się od tak.
Muszę tutaj odwołać się do własnych doświadczeń bo inaczej nie naświetle tego tematu odpowiednio.
Otóż... Mój "ex" zostawiał mi listy przez cały miesiąc, pisał, zapewniał i.. dałam mu szanse.
Właśnie ze względu na to, że  "mogłoby być tak cudownie".
Związek trwał 2 lub 3 tygodnie, a później wróciliśmy do tego co było.
Lepiej. Jeszcze miał pretensje, że przypominam mu o obietnicach. Przecież potrzebuje czasu żeby się zmienić, ale przed powrotem twierdził, ze się zmienił!
NIE MA NATYCHMIASTOWEJ ZMIANY NIGDY! Chyba, że na gorsze.
Miało być cudowie, a ponowne rozstanie znowu wpłynęło na mnie destrukcyjnie - dlatego obiecałam sobie, że NIGDY więcej.
Możliwe, że warto spróbować... Kto wie jak jest w Twoim przypadku, ale uważaj, bo obietnice mogą być bez pokrycia, a ponowne rozstanie też nie obejdzie się bez scen i żalów.
CzarownicaSa   Prosiak statysta, który właściwie nie jest ważny.
29 listopada 2011 16:09
Zmiany mogą nastąpić(czego K. jest idealnym przykładem  😍 ), ale tylko, jeśli dana osoba chce się zmienić, jest pewna swojej chęci zmiany i ma baaardzo dużo czasu i wsparcia drugiej osoby. Bo puste obietnice są... no cóż- puste.
Z jednej strony chyba serce by mi nie wytrzymało, gdyby mnie facet błagał.
Z drugiej - nie uznaję powrotu po rozstaniu.
Z trzeciej - tyle par się kiedyś rozstało, a potem się zeszli i było jeszcze lepiej.
Z czwartej - chyba tyle samo par po ponownym zejściu się rozstało się z jeszcze większym hukiem.
😎

Nie wiem Breva co Ci powiedzieć, a gdyby tak dać szansę, ale "malutką"? Czyli przez jakiś czas pospotykać się czasem do kina, na piwo, na spacer, ale na zasadzie koleżeńskiej? Postawić mu warunek, żeby Cię na siłę do niczego nie namawiał? I sprawdzić, czy jeszcze coś zaiskrzy, czy będzie się wam układać rozmowa? Tylko musiałabyś się wtedy bardzo mocno trzymać wyznaczonych przez siebie reguł, żeby nie skończyło się np. wskoczeniem do łóżka po kilku piwkach, bo będzie to niefajne i dla Ciebie, i dla niego.
Ja bym nie zgodziła się na szansę tak od razu. Poczekałabym jeszcze jakiś czas i zobaczyła czy nadal będzie miał taki zapał czy mu to minie.
Daj sobie czas. Sama mówiłaś, że chcesz być sama, poznać siebie. Jeśli to "ten" to poczeka na Ciebie. Jeśli nie, to cóż, trudno się mówi. A i Tobie niech opadną emocje. I na trzeźwo pomyśl czy naprawdę chcesz wrócić, czy to "ten", co do niego czujesz. Bo powrót na zasadzie "być może z nikim nie będe miała tego, co teraz mogłabym mieć z nim" nie ma sensu. Jak sobie uświadomisz za jakiś czas, że nie kochasz?

Dokladnie, spotykacjei sie na zasach kolezenskich, wyjscia do kina... 2 -3 spotkania w tyg, ale nie calymi dniami i nie pod niego. Po prostu ty masz swoje zycie, spotykasz sie ze sowimi znajomymi, i mozesz mu poswiwecic 4 h tygoidniowo.
Breva ja właśnie zakończyłam podobny związek. Pisz do mnie jak coś i jestem z Tobą.
Nie wracaj!! Nie dawaj szansy!
pony   inspired by pony
29 listopada 2011 20:30
Breva ja właśnie zakończyłam podobny związek. Pisz do mnie jak coś i jestem z Tobą.
Nie wracaj!! Nie dawaj szansy!


Ojej, Chuda. Tak krzyczysz, żeby nie dawała szansy. Jesteś zrażona po swojej sytuacji, ale przecież nie ma dwóch takich samych związków,i sytuacji właśnie. A może lepiej żeby zrobiła tak jak piszą dziewczyny, niż potem do końca życia zastanawiała się co by było gdyby. Lepiej żałować, że się coś zrobiło, niż, że się czegoś nie zrobiło.
Breva moja rada podobna do dziewczyn. Pobądź trochę sama ze sobą, pożyj swoim życiem, a jemu powiedz, że potrzebujesz chwilę bez niego. Zniknijcie sobie z oczu na powiedzmy 2 tyg i zobaczycie. Po tym czasie możecie się spotykać właśnie po koleżeńsku ale nie 4 razy w tyg ale np raz max dwa - takie moje zdanie. No chyba, że po 2 tyg niewidzenia, niesłyszenia się i niepisania smsów i maili do siebie - nie będziecie mogli poprostu żyć bez siebie.
trzynastka   In love with the ordinary
29 listopada 2011 21:16
Breva - jak kocha to poczeka.
Jak macie być razem to będziecie.
Breva dziewczyny dobrze prawią. Pobądź troche sama, przemyśl wszystko, odpocznijcie od siebie. Jeżeli mu zależy to udowodni to i poczeka. I nie wierze w takie nagłe zmiany. Początek pewnie by był fajny, a później znowu to samo.
Zresztą sama pisałaś kiedyś, że miałaś z nim już takie poważne rozmowy (ze dwie nawet o ile dobrze pamiętam) i na początku było ok, ale po jakimś czasie i tak wszystko wracało do normy.
powymądrzam się trochę i powiem Wam, czego mnie w szkole uczą. w związkach mniej lub bardziej patologicznych, po różnych 'wybrykach' jest tzw. syndrom miesiąca miodowego. i niezależnie od tego, czy chodzi o uderzenie, schlanie się, zdradę, czy mniej 'drastyczne' przewinienia, mechanizm jest taki sam.
kobieta się wkurza, grozi odejściem, obraża się, stroi fochy, a facet przeprasza. są kwiaty, pierścionki, obietnice, że to się nigdy więcej nie powtórzy. przez jakiś czas faktycznie jest idealnie. bajkowo wręcz. więc laska sobie myśli "dobrze, dam mu szansę". jak facet czuje, że ma ją znów dla siebie, przestaje się starać, zapomina o obietnicach. potem robi się normalnie (co, przypominam, kobiecie wcale jakoś specjalnie nie odpowiadało). potem następuje jakiś kolejny wybryk, który staje się kroplą przepełniającą czarę. laska decyduje się odejść. facet obiecuje poprawę, przeprasza i... koło się zamyka.

a im więcej razy dajecie się nabrać, tym trudniej jest odejść. bo już poświęciłyście tyle czasu... tyle łez... tyle energii... bywało tak pięknie... czy warto to wszystko zaprzepaścić jedną- być może pochopną- decyzją o zerwaniu? :]

dlatego radzę się zastanowić. i porzucić nadzieję, że "dla mnie on się zmieni". "potrzebuje pomocy, kto ma pomóc mu zmienić się na lepsze jak nie ja?". dla mnie odpowiedź jest prosta: potrzebujesz pomocy- idziesz do specjalisty w dziedzinie. koniec, kropka.
shelly jakie to prawdziwe... niestety  🙁 najgorsze, że ludzie często są świadomi tego co napisałaś, a mimo wszystko dalej brną w takie "związki"...
ae, bo żeby móc odejść trzeba mieć chyba dużo siły w sobie. i życie takie, że się je lubi osobno lub z (jakimś tam) nim. wtedy rozejście się nie jest takim dramatem, umie się żyć samemu. żeby ochłonąć i wyciągnąć wnioski ze związku, odkryć, co było nie tak i dlaczemu. jak facet jest fajnym dodatkiem, a nie centrum życia kobiety, wtedy jest zdrowiej. nie można szukać zapewnień o własnej wartościowości w partnerze, bo jak się związek sypnie, to wali się wszystko.
a- nawet jak pisały tu dziewczyny- wiele z nas rzuca wszystko (lub bardzo wiele) ze swojego dotychczasowego życia dla miłości/ "miłości".
JARA   Dumny posiadacz Nietzschego
30 listopada 2011 06:45
A ja nie rozumiem zachowania Brevy. Jak z kimś kończę to raz a porządnie. Mówi, że chce być sama. To po co te spotkania kilka razy w tygodniu, tłumaczenia samej sobie, że musimy zakończyć wszystko 4 rozmowami, smsami, rozmowami przez telefon i zostawaniem na noc?
Chyba, że lubi patrzeć jak facet się płaszczy i płacze, a sama nie wie czego chce.
JARA, ale ja zerwałam w piątek - w niedzielę było drugie spotkanie po to, żeby dać mu szansę powiedzenia tego czego nie powiedział w piątek będąc lekko w szoku. Więc nie spotykam się kilka razy w tygodniu, nie zostaje na noc, a jeżeli smsowałam z nim chwilę wczoraj to powtarzając w kółko 'nie' (bo skoro przejechał 200 km dla 3 minut żeby zostawić list to uznałam za stosowne zareagować jakoś na niego, bo też nie chcę być taka do końca chamska wobec niego bo w sumie nie zasłużył na to...). A to o czym dziewczyny piszą to luźne sugestie tego jak to poprowadzić dalej, których jednak nie zamierzam wprowadzać w życie, bo to by była męka i dla mnie i dla niego. I wierz mi.... nienawidzę patrzeć jak facet się płaszczy i płacze i to jest cały mój problem...

dzięki dziewczyny za wszystkie słowa otuchy (once again), jak zawsze jesteście niezawodne🙂 tego mi właśnie było trzeba... bo to nie jest tak że nie wiem czego chcę, sama czuję się dobrze, ale po prostu nachodzą mnie wątpliwości bo źle mi jest go ranić🙁 no nic. Nine to dobrze podsumowała - jak kocha to zaczeka, i jeśli mamy być razem to jeszcze się zejdziemy. A na razie trzymam się w swoim postanowieniu (bo do tej pory też zawsze jak zrywałam to raz a dobrze!) i będę widzieć co się będzie działo!

(*jeżeli powyższa wiadomość nie jest gramatycznie i stylistycznie poprawna to wybaczcie, ale mam mega kaca...:P)
JARA   Dumny posiadacz Nietzschego
30 listopada 2011 07:38
Ahhh, myślałam, ze wy z jednej miejscowości jesteście 😉
Scottie   Cicha obserwatorka
30 listopada 2011 09:45
Breva, ja jeszcze dodam od siebie, że kiedyś wywinęłam niezły numer P. na wyjeździe. I jak mnie odwoził do domu to mówił, że on nie chce ze mną zrywać, bo jest do mnie przywiązany i kiedyś byłam inna, ale teraz musi odpocząć ode mnie, spotkać się raz-dwa w tygodniu, potrzebuje trochę wolności, żeby się nad sobą zastanowić. I miała to być też kara dla mnie, bo skoro go kocham, to też powinnam się zastanowić, czy jest sens go krzywdzić. Ile ja mu się wtedy napłakałam to moje 😉 Zmuszałam go do tych spotkań, zgadzałam się na wszystko co chciał i w zasadzie to nic z tych jego postanowień nie wyszło. Ja się chyba przez miesiąc męczyłam, bo musiałam się naginać dla niego i nie mogłam być sobą, bo zaraz mi wypominał, że "znowu jestem taka sama". Az się wkurzyłam, zrobiłam awanturę i wszystko wróciło na stare tory, do sytuacji przed rozmową w samochodzie. Znowu miałam wszystko w dupie i krzywdziłam go, nie zawsze świadomie.

Moja przyjaciółka też miała chłopaka, z którym chciała zerwać- co on jej się naobiecywał... Tydzień w tych obietnicach wytrzymwał i dalej było po staremu. Koleżanka mi płakała w rękaw (i jemu), że miało być tak i tak, a nie jest, on  się wkurzał. W efekcie rozstali się bardzo niefajnie.

Uważaj na L., nie krzywdź go, ale lepiej, że się teraz rozstaniecie i wrócicie do siebie za kilka miesięcy (emocje opadną i na nowo będziecie mogli się zejść), niż za tydzień- z nerwami, wypominaniem, że miał się zmienić.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się