Depresja.

Makrela , przymusowo można leczyć (=przyjąć do szpitala psychiatrycznego bez zgody) wyłącznie osoby, które swoim zachowaniem bezpośrednio zagrażają swojemu życiu bądź życiu lub zdrowiu innych. Poczytaj tutaj: http://online.synapsis.pl/Ustawa-o-ochronie-zdrowia-psychicznego/        art.23
Makrela- Twoja mama powinna KONIECZNIE jak najszybciej podjąć leczenie psychiatryczne!
- za zgodą ( rozumiem, że odpada)
- bez zgody.

Bez zgody niestety tylko wtedy kiedy:
a) będą jakiekolwiek przesłanki, że "zagraża własnemu życiu, czy też życiu lub zdrowiu innych osób"-art 23 Ustawy o Ochornie Zdrowia Psychicznego.  Przy takim wywiadzie jaki podajesz wystarczy, jeśli mama zacznie werbalizować myśli samobójcze, lub kiedy zacznie być w jakikolwiek sposób agresywna.

b) wezwiecie lekarza psychiatrę, który wypełni zaświadczenie o konieczności leczenia bez zgody w trybie artykuły 29 Ustawy O Ochronie Zdrowia Psychicznego. Polega to na tym, że psychiatra wystawia zaświadczenie, że chorego trzeba leczyć ( mimo iż nie zagraża bezpośrednio, ale jego nie leczenie spowoduje pogorszenie się jego stanu psychicznego), rodzina udaje się do odpowiedniego sądu rodzinnego i tam składa wniosek o takie przymusowe leczenie. Niestety całą procedura trwa bardzo długo. Często za długo. I chory i tak nie zdąży doczekać na jej koniec i zwykle trafia do szpitala na ostro, zgodnie z artykułem 23. Czyli po prostu choroba się nasila, rozwija i chory zaczyna w jakiś sposób zagrażać.

Podsumowując- jeśli nie rozumiesz- zgłoście się natychmiast do psychiatry, który wam to wytłumaczy łopatologicznie. Powie co trzeba zrobić. Wypyta dokładnie, bo może się okaże, że mama jednak ZAGRAŻA w jakiś sposób.
Do lekarza jak najszybciej.
Dzisiaj partner był w poradni psychologicznej. Wg.  pani psycholog to depresja i jak zasugerowała Mu,wynika to z jego osobowości. Powiedziała Mu także, aby się nie spodziewał cudów po leczeniu, co Go trochę zdołowało, bo ma obawy, że leczenie nic nie pomoże i nie wyjdzie z tego.
Zaleciła wizytę u psychiatry oraz dodatkowo psychoterapię u psychologa.
Jesteśmy na etapie poszukiwania jakiegoś mądrego psychiatry na NFZ we Wrocławiu u którego będą wolne terminy do końca tego roku...
Nadal nie wiem, jak się w tym wszystkim odnaleźć i jak pomagać Mu z rozsądkiem, nie kosztem siebie, bo co to będzie za wsparcie jak i ja padnę psychicznie...
Nie chcę stracić tego związku, ale z drugiej strony odczuwam, że balansujemy na krawędzi kryzysu.
Mistral, mi się wydaje, że jeśli ktoś ma depresję, to również jego rodzina/partner mogą potrzebować wsparcia psychologa. Może nie jakiegoś rozbudowanego, ale rozmowy, wyjaśnienia, jak się odnaleźć w sytuacji, co robić, czego nie - żeby było łatwiej wszystkim stronom.

Spróbowałam wrzucić w gugla frazę: pomoc dla partnera osoby dotkniętej depresją. Wyszło dużo, w pierwszym linku był zestaw rad. Wrzucam, a re-voltowi fachowcy może się ustosunkują. To fragment książki Jak wyjść z depresji - Wunibalda Müllera

Jak postępować, żyjąc z osobą dotkniętą depresją?

Nie bagatelizować ani nie starać się wyperswadowywać skarg chorego partnera na brak chęci do czegokolwiek, na złe samopoczucie czy bezsenność. Żadnych tanich rad albo banalnych pocieszeń. Żadnych prób zmierzających do ożywienia, uaktywnienia się osoby depresyjnej, jeśli pierwsze próby spalą na panewce.

Sygnalizowane poczucie beznadziejności traktować jako symptom depresji. Dawać realistyczną nadzieję na wyjście z tego stanu.

Żadnych apeli pod adresem woli w rodzaju „weź się w garść”, „chcieć to móc”. W zamian za to dawać odczuć, że bliska osoba nie jest nieudacznikiem i że nie ponosi winy za swój obecny stan.

Nie apelować do takich cnót jak wiara czy odpowiedzialność.

Podejmować decyzje za osobę znajdującą się w ciężkiej depresji; dla niej konieczność decydowania wiąże się z trudnością i cierpieniem. Kierować nią spokojnie, pewnie. Jeśli trzeba, załatwić wizytę u lekarza i zaprowadzić ją tam.

Absolutnie nie dopuścić do podjęcia życiowo ważnej decyzji (jak np. rozwód, posiadanie dziecka czy zmiana zawodu), gdy partner znajduje się w fazie epizodu depresyjnego.

Tylko w niewielkim zakresie wyręczać w domowych czy zawodowych obowiązkach (poza wypadkami ciężkiej depresji). Nie wprowadzać żadnych zmian w dotychczasowym trybie życia. W przypadku wyraźnej depresji nie wyjeżdżać na wakacje.

Okazać współczujące rozumienie, jeśli partner ma trudności z uporaniem się z czymś; pomagać i wspierać w wypełnieniu wyznaczonych realistycznie obowiązków. Podkreślać pozytywnie to, co partnerowi udało się wykonać, lecz unikać przesadnie tryumfalnego tonu.

Zwrócić uwagę na regularny rytm dnia (wstawanie, praca, posiłki, sen). Powinien być on także przestrzegany w dni świąteczne i wolne od pracy.

Mobilizować partnera, by rano nie pozostawał zbyt długo w łóżku, wieczorem nie szedł spać zbyt wcześnie, a w ciągu dnia nie izolował się od otoczenia.

Potrafić przyjąć ze zrozumieniem, że w depresji potrzeby seksualne mają bardzo zmienny charakter, a nawet zanikają.

Mobilizować do samodzielnego dbania o higienę ciała.

Nie popadać w zwątpienie, jeśli partner reaguje na wszystko negatywnie, wszystko odrzuca. Nie rozluźniać związku ani go nie zrywać, jeśli kuleje porozumienie słowne.

Unikać wyreżyserowanej wesołości i nadaktywności w obecności osoby depresyjnej.

Unikać sformułowań, które mogłyby ośmieszyć partnera, budzić w nim poczucie winy lub kompromitować. Nie robić wyrzutów ani wymówek. Pamiętać o tym, że partner jest bardzo wrażliwy i podatny na zranienie i ze zdwojoną siłą odbiera wszystko, co mogłoby sugerować, że ktoś ocenia go krytycznie.

Uważać na ironię i tzw. niewinne żarty. Poczucie humoru w depresji często znika.

Nie wdawać się w rozważania o przeszłości. W fazie ciężkiej depresji nie analizować powodów i przyczyn obecnego stanu. Jeśli możliwe, zajmować się tylko wydarzeniami dziejącymi się aktualnie.
Jeśli osoba depresyjna może płakać (a wiele z nich płakać nie potrafi), namawiać, żeby się wypłakała. Nie podtrzymywać jej przekonania, że powinna umieć się opanować.

Przy lżejszej depresji zachęcić do stosowania technik oddechowych (terapii oddechowej, pływania, gimnastyki). Można też pomyśleć o specjalnych masażach pleców czy brzucha.

Twórcze formy aktywności, jak malowanie, muzykowanie, taniec, popierać dopiero wtedy, gdy sam chory będzie chciał takiej formy ekspresji.
Mistral- psychiatra da leki i po nich partner poczuje się nieco lepiej.
Ale to nie pomoże na zawsze.
Bo jeśli ma taką OSOBOWOŚĆ ( charakter) to musi zmienić tę osobowość ( charakter) na tyle na ile jest to możliwe, po to, żeby nie wpędzać się w stany depresyjne samemu.
I po to jest właśnie terapia u psychologa.

I to będzie w waszym przypadku ważniejsze niż leki od psychiatry.

Tak powiedziała pani psycholog z poradni psychologicznej.

Więc: albo twój partner weźmie się za siebie i zacznie walczyć u psychoterapeuty sam ze sobą, albo ciągle będzie miał stany depresyjne ( mimo przyjmowania leków)- w takie jazdy to chyba mało kto zniesie. (ty)
Teodora, właśnie myślałam, żeby nie pójść po poradę do psychologa, aby dowiedzieć jak się zachowywać, żeby Mu pomóc a nie zaszkodzić. Btw. te rady całkiem sensowne.
Tunrida- czyli istnieje jakiś cień nadziei, że przy depresji wynikającej z osobowości można wyjść? Wiem, że co przypadek to obyczaj, ale chociaż chciałabym wiedzieć, na czym stoję...
Czy leczenie u psychiatry w tym przypadku musi oznaczać branie leków do końca życia, czy bierze się je do momentu, aż nastąpi odpowiednia poprawa?
Czyli jak rozumiem, w tym przypadku kluczową rolę odgrywa psychoterapia i na tym się powinniśmy skupić w dużej mierze, a leki to pomocniczo?
Jeśli podłożem jest osobowość, to tak. Podstawa to terapia, a leki są dodatkiem.
Czasami na podłożu osobowości i obniżonego nastroju, może dodatkowo rozwinąć się pełnoobjawowa depresja wymagająca leczenia lekami-które wcale nie muszą być stosowane do końca życia.
W ogóle to może być tak różnie, że nie da się uogólnić.
Może być tak:
- podłoże osobowościowe, bez epizodów depresji, bez leków
- podłoże osobowościowe, bez epizodów depresji, a jednak leki do końca życia ( tzw dystymia)  ( bo np terapia nie pomaga)
- podłoże osobowościowe, bez epizodów depresji, a jednak ktoś da leki "na rozruch", żeby łatwiej mu było zaskoczyć na terapii
- podłoże osobowościowe, obecny epizod depresji teraz jeden jedyny i leki dostanie tylko na ten epizod
- podłoże osobowościowe, obecne liczne epizody depresji, leki będzie brał tylko podczas tych epizodów
- podłoże osobowościowe, obecne liczne epizody depresji, leki dostanie na stałe, ze względu na chęć zapobiegania kolejnym epizodom i np niepełne remisje

Do tych wszystkich przypadków dochodzi jeszcze zmienna TERAPII. Na którą może chodzić, lub może nie chodzić ( bo nie będzie chciał, bo mu się znudzi, bo nie będzie możliwości) Może na tej terapii obijać się, lub intensywnie pracować. Może mu ta terapia pomóc, lub może mu nie pomóc z różnych względów.

Tak więc nie da się nijak tego wszystkiego uogólnić. Ile osób, tyle przypadków.
Z depresją da się żyć. Na pewno lepiej mieć taką, która mija i która nie wraca. Ale są ludzie, którzy żyją z wiecznie obniżonym nastrojem. I mają rodziny.
Dzięki tunrida  :kwiatek:
Mam nadzieję, że jednak skończy się to pozytywnie, jednak partner, wiadomo, ma czarne myśli i ciągle zadręcza się: a co jeśli leczenie nie pomoże. Powiedział, że jeśli terapia nie przyniesie skutku, to będziemy musieli się rozstać, bo On nie chce, abym cierpiała, a On zostanie wtedy sam ze sobą i swym cierpieniem...Takie myślenie u mnie też powoduje poczucie niestabilności i braku kontroli nad sytuacją...
Pojawiam się tu znowu. Partner jest właśnie u psychiatry. Jak przyjdzie, dowiem się jaka diagnoza, czy to sama depresja, czy jeszcze coś innego...
Ja sama bardzo mocno podupadłam psychicznie, złożyło się na to kilka czynników, nie tylko problemy partnera. Efektem tego jest nerwówka i doły łapiące mnie dzień w dzień, przez co zaniedbałam sesję i nie nauczyłam się porządnie do egzaminów, przez co mam stresa, że nie zaliczę i koło się zamyka...
Mistral A nie myślałas również o terapii dla siebie, albo jakiegos chociaz lekkiego wsparcia psychologicznego?
Ja natomiast myślę ze pozegnałam się z dołkami a raczej dooołaaami, miewam coraz dłuzsze okresy kiedy nie wystepuja. Ale od jakiegos czasu obserwuje u siebie koszmarną wrecz tendencje spadkową jeśli chodzi o radzenie sobie ze stresem.  🙄 Myślałam ze z biegiem lat człowiek sie uodparnia. A u mnie? Ostatnio zwykłe zdarzenia typu: nowa praca, praktyki w nowym miejscu, czy nawet na innym oddziale, lub podejmowanie jakichs decyzji, powodują u mnie paraliż psychiczny, ból brzucha, nawet wymioty ze strachu.... Mimo ze dotychczas wszedzie byli ze mnie zadowoleni jako z pracownika/praktykatna nawet wrecz bardzo, wiec nie ma to związku z negatywnymi doswiadczeniami. Mam wrazenie ze za pare lat to bede juz w ogole nie do użytku  🤔
Ale Meksyk...
Partner zadzwonił do mnie podczas wizyty, że mam szybko po niego przyjechać. Ja w taryfę i jadę z duszą na ramieniu przez pół miasta. Okazało się, że lekarka nie chciała dać mu do ręki recepty i żebym ja ją wykupiła i dawkowała mu leki.
Ogólnie jest szybka szansa na wyzdrowienie, o ile on się do tego przyłoży i będzie się stosował do zaleceń...
Evson, myślałam o psychologu. Najpierw chciałam pójść do lekarza po uspokajacze, a potem sobie uświadomiłam, że nie tędy droga...
I w końcu pękłam. Z tego wszystkiego, wylądowałam o 2 w nocy na ostrym dyżurze z atakiem nerwowym. Dostałam zastrzyk w tyłek, po którym nie kontaktowałam i tym sposobem zawaliłam dzisiejsze koło...(całe szczęście, że jakimś cudem pozaliczałam wcześniejsze egzaminy)
Od lekarza z pogotowia dostałam zalecenie pójścia do psychologa...
Nie wiem czy pytam w odpowiednim wątku ale potrzebuje rady.
Mam TRAGICZNĄ sytuacje w rodzinie, depresja, małżeństwo, które od dawna nie istnieje (jedna strona chciałaby, druga absolutnie już nie), do tego dochodzi alkohol i tego typu dodatki... Czy orientuje się ktoś, gdzie mogłabym się zgłosić? Ja jako osoba postronna, chcąca pomóc bliskim? Czy iść do psychologa, który zajmuje się terapią małżeńską, czy od razu do ośrodka leczenia uzależnień? Będę wdzięcza za wszelkie wskazówki.
Jeśli dochodzi alkohol, to jakakolwiek terapia małżeńska nie wyjdzie, póki osoba uzależniona nie zrobi porządku ze swoim uzależnieniem.
Tak więc Poradnia Leczenia Uzależnień jest jak najbardziej dobrym miejscem na takie "dzień dobry".
Jeśli tam stwierdzą, że mimo podjęcia leczenia uzależnienia przez osobę uzależnioną ( a np terapii dla współuzależnionych przez małżonkę/a) potrzebna jest mimo wszystko terapia małżeńska, to sami to powiedzą i pomogą znaleźć odpowiednie miejsce.

Pytanie- czy osoby zainteresowane chcą podjąć leczenie, czy ty jako osoba postronna tego chcesz?
Facet, czyli osoba uzależniona, nie wiem czy zdaje sobie sprawę ze swojego uzależnienia czy nie, ale BARDZO chciałby, aby polepszyło się w małżeństwie, więc myślę, że gdyby ktoś postronny, jakis psycholog czy ktokolwiek tego typu, powiedział, że MUSI iść sie leczyć, to myślę że by poszedł. Szczególnie, że ostatnio zmarła mu matka, po czym strasznie zamknął się w sobie i depresja i picie się bardzo nasiliły. Natomiast kobieta ma gigantyczną niechęć do tego człowieka i sama nie jest pewna czy chce iść na terapie czy nie (sama ma problemy, leczyła się w tajemnicy). Ale ona zdaje sobie sprawę z potrzeby pomocy specjalisty.
Sytuacja ogólnie rzecz biorąc jest dość skomplikowana.

Edit: i czy w takiej poradni lecznia uzależnień takie spotkania są płatne? czy jest to refundowane?
TinaTigra   ...w życiu piękne są tylko chwile...
12 marca 2012 19:23
Witam. Kilka lat temu także zaliczyłam "depresję". Nie wiedziałam, że takie coś istnieje-dopuki mnie nie dopadło. Przeżyłam bardzo traumatyczne zdarzenie- mój przyjaciel zmarł mi na rękach po upadku z konia. I nagle to co okazało się moim mottem życiowym "konie" niesie śmierć. Gdyby nie przyjaciele, którzy zawlekli mnie do psychologa nie dałabym sobie sama z tym rady. Nigdy nie przypuszczałam, że można żyć kilka dni bez jedzenia, bez spania, można leżeć godzinami, dniami i nic nie robić. Nie ma sie apetytu, nie potrzebuje sie spać. Sen na tabletkach- to tak jakby człowiek tracił przytomność na kilka godzin. Ponad rok walczyłam z sobą- przy pomocy rodziny, przyjaciół. Może komuś się przyda taki adres: http://www.interwencjakryzysowa.pl/osrodki-interwencji-kryzysowej - oni naprawdę pomagają. Pomagaja "od ręki", w przychodni na wizytę można się nie doczekać. Po 3 latach- niestety znów mnie dopadło, ale to już inna historia.
Babi- osoby uzależnione i ich rodziny mają to "szczęście", że wszelkie poradnie dla nich są na kasę chorych. I jest tych poradni sporo. I terminy krótkie- zwykle prawie, że od ręki. W przeciwieństwie do poradni typowo psychologicznych.

Jeśli bardzo mu zależy i uwierzy psychologowi, można go najpierw zaciągnąć na wizytę do jakiegokolwiek innego psychologa, nie mającego nic wspólnego z uzależnieniem i i niech z nim porozmawia o swoim problemie ( tylko MUSI się przyznać do nadużywania, dobrze, żeby poszedł z nim ktoś, kto wyjaśni psychologowi w jaki sposób facet pije, bo sam facet może się migać i wybielać) Od niego dowie się, że musi zacząć od siebie, czyli od walki z nałogiem.

Albo od razu, nie marnując czasu i kasy,  zaprowadzić go do Poradni Uzależnień, gdzie psycholog mu wszystko wyjaśni.

To, że żona ma go dość....w sumie zrozumiałe. Ale jeśli zona zobaczy, że facet chodzi na terapię, że nie pije, że zaczyna zmieniać swoje zachowanie, może zacznie jej znów zależeć i da mu szansę?
Dziękuję :kwiatek:  znalazłam jakąś poradnię, przejdę się i dowiem co i jak na miejscu. Chciałąbym z takim psychologiem czy terapeutą spotkać sie najpierw sama, żeby naświetlić problem i żeby dowiedzieć się jak mam z nim rozmawiać o ewentualnej wizycie w takiej poradni, bo jak teraz pójdę do niego i powiem, ze jutro idziemy na terapie to popuka się w czoło.
A jeśli chodzi o żonę... On jest cholernie trudnym człowiekiem. Totalnie ślepym na potrzeby drugiego cżłowieka. Ale nie jest zły, nigdy nie zrobiłby krzwdy świadomie czy specjalnie. Ale jeśli się zwraca mu uwagę to sie obraża, bo w jego mniemaniu nic co dotyczy jego, nie może przeszkadzać innym. Przykładowa sytuacja: pali w domu, przy szczelnie zamkniętych oknach, jemu to totalnie nie przeszkadza, a mnie, jako osobie niepalącej- chyba nie muszę mówić jak bardzo. I tego typu różnych sutyacji jest na pęczki. Dlatego nie dziwię się, że ona nie ma ochoty już na nic z jego strony... I to jest naprawde bardzo głęboko ukorzenione w jej głowie  🙁
Osoby uzależnione, oprócz tego, że piją ten alkohol, to mają zaburzenia zachowania i emocji. Różne i rozliczne. I wiele z tych zachowań eliminuje się podczas abstynencji i terapii, na której to terapii omawiane są naprawdę różne aspekty.
Tak więc alkoholik nie tylko przestaje pić, ale ( jeśli oczywiście uczestniczy AKTYWNIE w terapii i się stara) ma szansę zmienić wiele swoich zachowań. I nawet dobrze mu z tym.

Wszystko zależy od niego i do tego czy zechce NAPRAWDĘ wziąć udział w takiej terapii.
A żona, która chce rozwodu jest dobrą motywacją do walki z uzależnieniem.
Otwierasz mi oczy na ten temat, bo mimo, że tak blisko nigdy nie zagłębiałam się w to :kwiatek:
A jeśli taki facet zaczął pić z nudów? Ma bardzo mało zajęć w ciągu tygodnia, góra 1-2 dni, pasji nie ma żadnej. To chyba jest dodatkowym utrudnieniem, jak wnioskuje na czysto chłopski rozum.
Przyczyny picia są najróżniejsze. Ale później, kiedy rozwija się pełnoobjawowa choroba alkoholowa, kiedy są ciągi, głody, zaburzenia emocji, nie ma już tak wielkiego znaczenia dlaczego ktoś kiedyś zaczął.

Najpierw się pomaga utrzymywać abstynencję, trzeba człowieka nauczyć jak to ma robić. Dopiero potem, kiedy jest kilka tygodni w abstynencji widać co było pod spodem. Czy depresja, czy nerwica, czy zaburzenia lękowe, czy zwykła głupota, czy problemy w pracy, czy w rodzinie, czy nuda, czy strach przed czymś. I później duma się co zrobić, by nie zaczął znów pić. Jeśli trzeba- dostaje leki. Jeśli trzeba- idzie na dodatkową terapię indywidualną. naprawdę bywa różnie.

Podstawowa sprawa- ma chcieć sam zainteresowany. Jeśli nie będzie chciał prawdziwie, nikt za niego nic nie zrobi. Ani Ty, ani terapeuta.

Czasami ludzie idą na terapię nieprzekonani, nastawieni negatywnie,zmuszeni przez czynniki zewnętrzne. A potem wciągają się w terapię i zaczynają naprawdę sami chcieć. ( Czasami ci, którym się nudzi, wciągają się w terapię do tego stopnia, że póxniej sami się udzielają na grupach AA i pomagają innym. Nawet.) I naprawdę wiele się zmienia. Także w stosunkach domowych, rodzinnych.
Ja liczę na to, że zrozumie, że ma poważny problem. I, jeśli zacząłby sie leczyć, to poznałby nowych ludzi, bo od długiego już czasu zamkniety jest w czterech ścianach i oprócz sąsiada i wizyty u znajomych raz na ruski rok, nie ma żadnego życia towarzystkiego...
Dziekuje bardzo za wszelkie rady  :kwiatek:
TinaTigra   ...w życiu piękne są tylko chwile...
13 marca 2012 07:21
Zapewne jak w każdej chorobie, każdy inaczej troszkę przechodzi. Mnie mimo, że czułam chęć bycia samej to tak to przerażało iż nie pozwoliłam wywalić się na L4, a ludzie dookoła mnie organizowali mi czas i zajęcie. No i zwierzęta- one nie wiedzą co to depresja one domagają się uwagi. Bądź dobrej myśli- czasami obcy ludzie najwięcej potrafią pomóc, ważne- że krok do przodu.
KarolaLiderowa   Lider moj dobry smok
13 marca 2012 12:34
Ja z depresja borykam sie od paru lat , dostaje leki biore je , chodzilam do psychologa hmm chyba trafialam na nieodpowiednich....
Ostatnio przeczytalam ,ze powinno sie brac magnez i wit B6 bo to tez bardzo pomaga przy depresjii , ta choroba to jakis koszmar siejacy spustoszenie w naszym organizmie i zyciu . Jedno czego ta choroba mnie nauczyla i tak naprawde to podstawa to to ze my sami musimy wypowiedziec depresjii wojne , ja do czasu kiedy bralam leki ktore nie zadzialaly natychmiast , bylam zawiedziona. Wizyty u psychologa to samo , po paru szkoda mi bylo pieniedzy i czasu bo znowu cos cudownego sie nie stalo i nagle nie obudzilam sie z mysla ze wszystko juz dobrze . BYlam na hipnozie , biofeedbacku i jeszcze paru innych wynalazkach , depresja przerodzila sie w leki i totalny brak wiary w siebie 🙁 . Mam dwa fantastyczne konie i na nie nie wsiadam bo wydaje mi sie ze nie potrafi nic z nimi zrobic , boje sie wsiadac itd . Czarne mysli dopadaja mnie ze wszystkich stron , jak uslysze karetke w okolicy to natychmiast obdzwaniam rodzine zeby sprawdzic czy wszystko jest ok , generalnie sama sie juz pare razy zastanawialam czy sie nie zamknac w szpitalu.... Ale mam 3 letnia cudowna coreczke przed ktora mi strasznie glupio sie ciagle pokazywac zmartwiona i to dzieki niej wypowiedzialam  wojne depresjii . Poczatek jest ciezki bo pomimo braku sil trzeba sie kopnac w tylek i wstac i znalezc sobie zajecie , pomimo leku przed jazda konna wsiadam codziennie chociaz na pare min i prosze o oprowadzanie ( nie smiejcie sie z osoby jezdzacej normalnie stalam sie hippoterapia ale depresja tak potrafi zablokowac) nawet jak strach mnie zatyka . Pieke ciasta , stalam sie doslownie perfekcyjna pania domu bo staram siebie ciagle czyms zajmowac. Troche mi to powoli pomaga , zime w tym roku znioslam dzieki temu o niebo lepiej niz ta poprzednia . Niestety nikt kto nie cierpi na depresje nie bedzie w stanie pojac , ze depresja tez boli ... tak to taki tepy bol w srodku ktory az wygina cialo , to takie straszliwe poczucie nieszczescia i braku nadziei 🙁
KarolaHeliowa mi w depresji, też jazda konna przestała sprawiać przyjemność.
W najgorszych stanach nie mam siły wstać z łóżka, zrobić sobie coś do jedzenia, iść na zajęcia...
KarolaLiderowa   Lider moj dobry smok
13 marca 2012 13:07
Ja to sie poprostu zaczelam panicznie bac , wsiadalam i robilam sie sztywna a jedyne co mi sie wydawalo to to ze ten kon zaraz sie zerwie do galopu a ja go nie zatrzymam bo nie bede w stanie sie ruszyc 🙁 . Zawsze bylam osoba nie wpadajaca w panike , cokolwiek sie nie dzialo ja na spokojnie analizowalam i dzialalam a teraz....
Też się usztywniam na koniu i nie jestem w stanie skoncentrować się na jeździe.
Dlatego na razie daję sobie spokój z jazdami. Poczekam, aż będę bardziej w stanie używalności.
KarolaLiderowa   Lider moj dobry smok
13 marca 2012 13:24
U mnie w pazdzierniku minely dwa lata jak tak mam  🙄
Ja obserwowałam podobną blokadę - ale nie od depresji. Stany lękowe, które się wyzwoliły po upadku z konia (nie pierwszym, nie najpoważniejszym). Nałożył się poważny upadek na nerwicę i na trudne zdarzenie w życiu (śmierć przyjaciela).
I doświadczony jeździec, który kiedyś jeździł WKKW, spadał, łamał się, jeździł dalej, zaczął mieć zawroty głowy od samej obecności koło konia. Koń wydawał się olbrzymi i groźny. O jeździe nie było mowy.
Przeszłyśmy ścieżkę od tego prowadzania, o którym piszesz. Przez jazdę stępem w roundpenie. Kłusem w roundpenie. Stępem na placu. Kłusem na placu. Galopem na placu. Stępem, kłusem, galopem w terenie. Najpierw na koniu najbardziej godnym zaufania, potem dopiero na innym. Trochę to trwało, trochę wzbudziło śmiechów otoczenia, ale udało się wrócić od tej blokady, która utrudniała samo przebywanie koło konia, do zupełnie normalnej jazdy, bez stresu, bez ograniczeń.

Nie trać ducha, Karola :-)
(O ile wypada coś takiego powiedzieć osobie z depresją.)
KarolaLiderowa   Lider moj dobry smok
13 marca 2012 14:05
Pewnie,ze wypada 🙂 i dziekuje .Ja juz dawno przestalam sie martwic smiechami bo bym zwariowala , albo pytaniami po co mi konie skoro boje sie na nich jezdzic . U mnie tez wlasnie po upadku tak sie stalo a to byl pierwszy upadek po urodzeniu Bianki wiec mysle,ze to wszystko sie nalozylo na siebie .
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się