Czy tylko finanse są barierą dla uprawiania jazdy konnej?

Chyba nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie.

W zeszłym roku pracowałam w stajni W Warszawie, nie gdzieś pod, tylko w samym mieście. Potrzebowaliśmy tam osób do pracy w zamian za jazdę. Układ bardzo jasny: przychodzisz konkretnego dnia i w zamian za to odjeżdzasz w inny. Była możliwość jazd z naturalsem, skoków z instruktorem sportu, ujeżdżenia z czynną zawodniczką lub zwykłej rekreacji-w zależności od poziomu chętnego. Do obowiązków należało siodłanie do 5 koni na jazdę, dbanie o sprzęt, mycie i smarowanie kopyt do 5 koni (raz-dwa w tygodniu) i czasem polonżowanie czegoś na zasadzie wybiegania, sprzątnięcie drągów lub kup z hali. Nic strasznego. Mieliśmy jednak wymagania ze swojej strony-te pięć koni MUSIAŁO być osiodłane na konkretną godzinę, instruktor nie mógł się użerać z wolontariuszem i polecone czynności nie mogły zajmować takiej osobie całej wieczności. Kilkoro dzieci się znalazło ale nic poza tym. Cały czas były braki osobowe. Rozstaliśmy się ze stajnią ponad pół roku temu a ja cały czas znajduję ogłoszenia, że szukają chętnych do pomocy.

Z drugiej strony pamiętam swoją sytuację sprzed kilku lat-tam gdzie mogłabym pomagać za jazdy dojazd zajmował mi za dużo czasu, nie byłoby jak dojechać lub nie wystarczałoby mi kieszonkowego na dojazdy. Gdzieś bliżej niczego bym nie zyskała bo jeździłabym sama. Jak już dorobiłam się samochodu byłam na rozmowie w sprawie pracy za jazdę w stajni ponad 40km od Warszawy. Propozycja obejmowałaby właściwie godzinowo 3/4 etatu (czasem mniej czasem więcej), treningi i możliwość startów ale jak przy takim nakładzie czasu zarobić na dojazdy?! Ja wtedy nie musiałam zarabiać ale nie stać mnie było też na dokładanie. Zrozumcie  mnie dobrze, poświęcałabym swój czas, pracę i zaangażowanie w zamian za końską wiedzę ale nie miałam środków na dojazdy, a ilość poświęcanego czasu wykluczałaby możliwość zarobkowania.

Mój wniosek jest taki: dla chcącego, przy bardzo dużym wysiłku jazda konna bez kasy jest możliwa, natomiast wyjście poza rekreacyjny poziom (taki dość zdechły) wymaga dużej ilości kasy, czasu, chęci i wysiłku.
I co jest ktoś chętny na 14 letnią dziewoję która kocha konie i chce przy nich pomóc a w zamian za to wsiąść od czasu do czasu na konia? 🏇
Na wstępie napiszę, że całego wątku od deski do deski nie czytałam, tylko przejrzałam, ale odczucia mam bardzo podobne do przedmówców...

pracowałam dwa lata jako instruktor w stajni położonej w centrum miasta, przy dużych osiedlach, z bardzo dobrym dojazdem... Stajnia ma system wolontariatu, oprócz tego była cała masa dzieciaków jeżdżących "za kasę". Generalnie (z kilkoma małymi wykątkami) to było tak, że rodziców niektórych moich podopiecznych nie widziałam ani razu, albo np raz... rodzice traktują stajnię jak przechowalnię, nie interesują się dziećmi... wiele razy kiedy jesienią/zimą było już ciemno, pakowałam dzieciaki w samochod i odwoziłam je do domów po drodze do swojego... jak były u nas zawody i trzy dziewczynki jechały "dla przetarcia szlaków" konkurs ujeżdżeniowy do brązowej odznaki, to rodziców najmłodszej, 9letniej nawet nie było... a w sumie dla takiego dziecka to spore przeżycie...

Najlepsze jest to, że wolontariat naprawdę daje możliwość jazdy całkowicie za darmo (płaci się tylko składkę członkowską z w wys. 10 zł miesięcznie, co i tak nie jest jakoś ścigane z zaciekłością urzędu skarbowego...). Dzieciaki początkowo owszem pracują, ale potem tylko szukają wymówek, znikają żeby się "nie narobić", a jeździć chcą. Natomiast taka możliwość jest... choć bardzo niewiele z osób, które zaczynały w wolontariacie dalej w nim jest (niestety wyrzucanie obornika do przyjemności nie należy...).

Ale są też przykłądy chwytające za serce... stajnia położona jest też w pobliżu, delikatnie mówiąc "nieciekawej okolicy"... przyjeżdżało kiedyś rodzeństwo w wieku ok 10-12 lat, siostra i brat, widać, że zamożnych rodziców raczej nie mieli... ale bardzo lubili konie. Dzieciaki się same pytały czy coś pomóc itp... zapisały się do wolontariatu, pracowały aż miło i zaczęły się uczyć jeździć...

także da się, tylko lenistwo dzisiejszej młodzieży jest porażające!
To może tak z drugiego punktu widzenia.
W 2012 skonczę 16 lat bogata nie jestem, mieszkam w takim miejscu, że najbliższą stajnie mam ok. 30 km. , dojazd do stajni autobusami kiepski a i fortunę na to wydam.
Nie jestem zawansowana nigdy nie pracowałam przy koniach. Uczę się galopu. Wiec kto dał by mi opiekować się końmi za jazdę ?
i kółko się zamyka, bo nie nauczę się jeśli nie będę jeździć w szkołce, a nie mam na to kasy.
mikas, a widzisz - chyba wolałabym osobę jak Ty, która dopiero zaczyna galopować, niż zadufaną w sobie dziewczynkę z postawą roszczeniową i krzyczącą najgłośniej na temat tego, co ja jej, na MOIM podwórku, mam dać do roboty i co ona sobie życzy w zamian za to robić. Nie, bo nie, bo ja odpowiadam za konia, moje miejsce. To tak samo, jak czasem mam jakieś jazdy, w tym tereny - jeżeli komuś nie pasuje, że najpierw chcę zobaczyć jak sobie radzi w trzech chodach - to ze mną w teren nie pojedzie i koniec.
Takie osoby jak Ty są wdzięczniejsze do uczenia, bo chcą się uczyć, chłoną wiedzę. Jeżeli okres "mistrza wsi, świata, wszechświata i okolic" przejdą w miarę spokojnie - mogą okazać się ludźmi wartymi współpracy.

Tylko pytanie - praca za jazdy - czy ta jazda ma polegać na jeździe z kimś czy ruszaniu konia/koni w momencie, gdy właściciel nie da rady?

Dwa razy miałam "opiekuna" do konia. Jedna zawsze pomogła przy koniu, wyczyściła sprzęt, w zamian wsiadała. Druga przyjeżdżała do mnie jako towarzystwo w teren. Miałam wtedy pod opieką jednego konia, młodziaka, który miał sporo odmiennych pomysłów na życie. Ona wsiadała na kobyłę, ja na wałaszka świeżego. Pech chciał, że moja dwa razy byla kontuzjowana. Pierwsza z dziewczyn, jak koń stał kontuzjowany - przechodziła obojętnie. Druga czuła się oburzona, że nie dostaje do jazdy drugiego z koni. W momencie, gdy zaczęła pracować pod siodłem z powrotem - przyleciała i jedna i druga (w różnych okresach czasu się to działo) zwarte i gotowe do jazdy z wielką pretensją, że nie poinformowałam ich, że koń już jest sprawny! A jak nie był sprawny to co - można było mieć w nosie? Były w stajni. Mogły chociaż wyczyścić, czasem zrobić wcierkę. Rozumiem, nie chciało się. Dla mnie problemu nie ma. Tylko ja nie muszę potem chcieć mieć takiego pomocnika.
mikas swoje przy pomocy w stajniach jak również w "przysposabianiu" do obowiązków nowych pomocników spędziłam i w pełni popieram słowa przedmówczyni. Zdecydowanie wolę (i właściciele stajni też) kiedy przychodzi ktoś z niekoniecznie dużymi umiejętnościami,ale z otwartą głową i chęcią nauki. Panienki z syndromem miszcza świata nigdzie nie są mile widziane.
Z tego co piszą osoby oferujące jazdę za pomoc,to nikt nie wymaga cudów.Rodzice niestety rzadko chcą dopuścić by dziecko "pracowało" i nie daj Boże przemęczało się. Moi do dzisiaj nie wiedzą,o połowie rzeczy jakie wykonywałąm pracując w stajni bo zwyczajnie zabroniliby mi tam chodzić.
A robiłam wszystko,od plewienia pastwisk,po rąbanie drewna,noszenie worków z owsem,wywalanie gnoju,sprzątanie odchodów z pastwiska czy noszenie na pastwiska wody dla 20 koni. Przy tym utrzymywanie porządku w stajni,czyszczenie koni czy dbanie o sprzęt to naprawdę lekka artyleria,a większość kilkudniowych pomocnic robiła tylko to,a i tak narzekały 😀
uszatkowa   Insta: kingaielif
22 lutego 2012 16:06
Ja przez bardzo długi czas szukałam stajni, gdzie mogłabym pomagać. Nie zależało mi tak bardzo na jeździe, ale głównie na przebywaniu wsród koni. Niestety, wiekszośc stajni była bardzo daleko od mojego miejsca zamieszkania, albo dojazd był praktycznie żaden (jedynie samochodem, a rodzicie nie mielu czasu, poza tym benzyna również kosztuje). Były też takie, w których przychodziło się max 30 min przed jazdą, zapłata i "do widzenia".
Przez jakiś czas jeździłam w stajni, gdzie nie było możliwości pracy za wsiadanie, ale przynajmniej mogłam tam spędzać wiecej czasu, czasami nawet przyjechać, choć nie wsiadałam. Mimo bardzo nieuprzejmej właśnicielki, której nikt nie lubił, chętnie tam przyjeżdzałam. Niestety tej stajni już nie ma

Na chwilę obecną jeżdzę z koleżankami do ich kilku prywatnych koni. Mam możliwośc przebywania z końmi, a nawet jazdy. Ale nawet, kiedy wiem, że nie siądę przez dłuższy czas (bo klacz na którą moglam wsiadać niedługo się źrebi) chętnie jadę 🙂. Lubię patrzeć na konie, czyścić je, nawet, choć może się to wydać śmieszne, wynoszenie obornika sprawia mi przyjemność  😀
Jak dla mnie przy dobrej współpracy pomiędzy amatorem jazdy a właścicielem koni (czy też instruktorem w ośrodku) finanse nie są barierą.
Oczywiście, w tym celu musi być spełnione kilka warunków. Po pierwsze osoba chcąca jeździć, a pieniążków nie mająca, musi znaleźć klub, gdzie jazda w zamian za pomoc jest możliwa (czyli niekoniecznie prywatna stajnia sportowa, z autopsji wiem, że tam niestety wolontariuszy nie chcą). Po drugie musi być sumienna - to chyba jasne. Umawiamy się z właścicielem na wypuszczenie koni - więc wstajemy rano i wypuszczamy. Obiecujemy, że pomożemy w wybieraniu obornika - więc po obiadku na rowerek i marsz do stajni, nieważne, zmęczony/a czy też nie. Pracowity, punktualny i grzeczny pomocnik szybko może "urosnąć" w oczach pracodawcy...
Drugim warunkiem jest oczywiście dobra wola właściciela/instruktora/kierownika, w każdym razie osoby podejmującej w ośrodku takie decyzje. Przykro to stwierdzić, ale większość problemów z wolontariatem bierze się właśnie z nastawienia "osób wyższych" - bo po co wpuszczać do stajni "biedotę", na konie trzeba mieć pieniądze, itd, itp. Bzdura! Gdyby pomyśleli, sami doszliby do mądrej konkluzji, że przy liczbie wolontariuszy 2 (ewentualnie 3) w sezonie letnim mogą zrezygnować z dodatkowej pomocy stajennego w godzinach np. dopołudniowych, przez co na koncie ośrodka zostanie troszkę dodatkowych pieniędzy - może warto zainwestować je w sprzęt?
Wolontariusz wyczyści, dościeli, nakarmi. Wystarczy powiedzieć mu, co i jak! Przypilnować kilka razy, służyć radą, a przede wszystkim zachęcać do pracy - i młodzież prawdziwie zakochana w koniach (a nie idąca trendem chwilowej mody - na szczęście takie osoby zazwyczaj pieniądze mają i problem sam znika) nagle okazuje się pracowita, posłuszna, przyjemna w obcowaniu.
Już nie wspomnę o ułatwieniu dla instruktorów - w ośrodkach, gdzie często zdarza się sytuacja "9 jeźdźców, 1 prowadzący" pomoc przy osiodłaniu koni w wykonaniu wolontariusza może być wręcz bezcenna. Zawsze prościej jest podzielić te 9 koni pomiędzy 3 osoby - wtedy każdy pilnuje trzech wierzchowców, pomaga, a instruktor przed samym wyjściem przejdzie po boksach, sprawdzi i najwyżej jeszcze coś poprawi. Ale ile mniej bieganiny, pośpiechu.

To, co piszę, w moim przypadku sprawdziło się w dwóch stajniach rekreacyjnych, jednej pół-sportowej (raczej rekreacja, parę dziewczynek jeżdżących regionalki itd) i jednej nastawionej typowo na hipoterapię.
Obydwie strony były zadowolone - właściciele zapewnili wolontariuszom krótkie "przeszkolenie" i początkową pomoc obsługi stajni, a potem chętnie patrzyli, jak dzieciaki z zapałem pracują przy koniach. Wolontariusze jeździli całe wakacje, przeżyć co nie miara, wspomnień też - a robota w stajni okazała się jednym z najlepszych  :kwiatek:
Zaraz skończę 19 lat. Zaczęło się gdy byłam naprawdę mała ale wtedy rodzice byli w dobrej sytuacji finansowej, było ich stać żeby wozić mnie na koniki co niedzielę. Byłam za mała żeby konia wyczyścić ( ludzie ze stajni przygotowywali a ja nogi i brzuszek szorowałam ). Była to stajnia czysto rekreacyjna. W  żaden sposób nie mogła bym się tam wybić. Nawet to czego się nauczyłam okazało się bardzo... niepoprane. Ale tylko gdy zaczęły się problemy w domu sama zajęłam się swoją pasją. Byłam w czwartej klasie podstawówki gdy spałam na działce u ciotki, żeby mieć blisko do stajni i dzień w dzień siedziałam tam od rana do wieczora. Na wstępie karmienie, czyszczenie wszystkich koni, wypuszczanie na padok, przynoszenie i odnoszenie różnych rzeczy, zlewanie parkuru itd itp. No i duuużo obserwacji. Stałam z osobą prowadzącą jazdę lub lonżę ( mówię osobą prowadzącą bo w tamtych czasach instruktora tam nie było ) i chłonęłam wszystko jak gąbka i byłam wdzięczna, że dwa - trzy razy na jakiegoś ciapusia siądę i powożę się chwilę.
W wakacje po szóstej klasie zaczęłam jeździć do hodowcy/handlarza koni zaprzęgowych. Tam pokochałam tak 'na zawsze' pewną klacz. Nie było tam jazd. Wpadałam do stajni, wyczyściłam, karmiłam, ścieliłam, szykowałam konie na sprzedaż, obserwowałam treningi, sprowadzałam konie z pastwiska, lonżowałam, zamiatałam stajnie i podwórko, myłam żłoby i poidła, jeździłam na zawody w powożeniu do pomocy ( czyszczenie, trzymanie konia - "podaj, przynieś..."😉 i byłam w niebie. Zaczęły się wtedy w domu problemy nie finansowe a... he jak to nazwać społeczne? I nie mówię tu o buncie nastolatki. Uciekałam o stajni, do pracy, do gnoju i do tej klaczy.
Gdy moje końskie marzenie pojechało do przetwórni we Francji długo już tam miejsca nie zagrzałam. Bo zwyczajnie nie byłam w stanie. Po przerwie na poukładanie myśli znalazłam sobie inną szkółkę. Określę ją jako 'lepszą gatunkowo' bo z instruktorami, trenerem, nieprzemęczonymi końmi. Oddalona o jakieś 40km ode mnie - jeździłam autobusami nawet przy - 20. Na początku płaciłam za jazdy ale znowu zaczęłam pracować i dobrze mi z tym było.
I wreszcie trafiłam do prywaciarza. Konie zimnokrwiste, dzikie, 'niewychowane', jedna klacz powiedzmy, że pod siodło. Przez jakieś dwa lata zajmowałam się tym stadkiem jak swoim. Dojeżdżałam nawet kilka razy dziennie rowerem ( około 4km ) albo chodziłam pieszo.
Mało co jeździłam ale b. dużo nauczyłam się o funkcjonowaniu stada, hierarchii itd bo były to konie żyjące pod wiatę, cały czas na pastwisku z ogierem, klaczami i źrebakami.  Atmosfera  domu coraz gorzej, ojciec wyjechał za granicę. A ja prawie zamieszkałam w stajni.
W 2007 roku gdy wrócił tata, rozszedł się z moją matką, wyprowadził się na wieś - uciekłam z nim. Zrezygnowałam z naprawdę wygodnego, czystego i całkiem bogatego życia. Kupiliśmy konia.
Byłam wtedy jeszcze  gimnazjum. Do szkoły chodziłam w tym samym mieście co tata pracował, więc rano jechaliśmy razem ( około 30km w jedną stronę ), po zajęciach szłam do pracy w sklepie zoologicznym a gdy tata kończył pracę wracałam do domu gdzie już były dwa konie, jeździłam, wyrzucałam gnój, lonżowałam, karmiłam i jeszcze w domu sprzątałam.
I byłam szczęśliwa.
Później THK, mały sport, marzenia o większym, pierwsi trenerzy z prawdziwego zdarzenia... i nadal praca żeby na te treningi chociaż trochę dorobić. A teraz stoję w miejscu. Bo nie stać mnie na lekcje. Jak czytam co piszecie to aż mnie skręca GAGA weź mnie! Hehe... tylko kawałeczek za daleko mam. Jednak ile ja bym dała żeby móc się od kogoś uczyć, podejrzeć jego sposoby, techniki, posłuchać jego przemyśleń.
Eh... a nie mam tu teraz nikogo takiego. Bo chociaż doceniam i szanuję nawet wiedzę nabytą tam  pierwszej rekreacyjnej stajni to teraz chcę już konkretnej, poprawnej i profesjonalnej wiedzy na poziomie. Chcę się rozwijać. B. dużo czytam, staram się rozmawiać z ludźmi, wprowadzać różne rzeczy do moich 'treningów'.

Hehe, o rany! Ale się rozpisałam... istna biografia...
Na szczęście nie mam rodziców co nie powolą mi się przemęczać. Tylko w  szczególności moja mama uważa, że jazda konna to nie sport i nie jest mi to wcale potrzebne.
Jestem bardzo chętna do nauki. Moze uda mi się w te wakacje tak popracować.
a co do zadufanych w sobie dziewczynek to miałam doczynienia z takimi,  gdy przyszłam na pierwszą jazdę w nowej stajni. Młodsze ode mnie a zachowują się jakby wszystkie rozumy pozjadały i żeby jeszcze mi pomagały. A one przyszły ze sprzętem i ubrały konia. Nic nie mówiąc przy tym :@
Największy problem mam z dojazdami :-(
Czytając Wasze oferty myślę sobie ile bym za coś takiego dała. Mam tylko 14 lat ale jeżdżę już od 7 i  wiem że z końmi chciałabym związać swoją przyszłość. Wiem, że z tego na początku się nie da utrzymać więc nie rzucam szkoły tylko się uczę jak najlepiej. A tak do tematu to uważam że finanse są dużą barierą. Bez pieniędzy nie mamy jak rozpocząć tej magicznej przygody 😀 mało jest teraz stajni w Warszawie gdzie szukają dziewczynek do pomocy. Zawsze chciałam pomagać ale zawsze byłam 'za mała' teraz mam więcej lat, pozbyłam się syndromu miszcza świata dawno temu. Konie nauczyły mnie pokory. A teraz jestem starsza i dalej mam problem zr znalezieniem jakotakiej 'pracy' przy koniach. Gnój dla mnie nie straszny 🙂 jakby któraś z Was była w Warszawie to ja z chęcią pomogę. Bardzo często to nie finanse i nie lenistwo są barierami a rodzice. Moi już odpuści i dali mi wolną drogę. Mogę spadać z koni i w sądzie sprawy nie będzie bo po co?

Tak naprawdę wszystko zależy od danej sytuacji. A w dodatku los lubi płatać figle. Masz pieniądze to ci siŕę nie chce, nie masz pieniedzy to ci bardzo zależy :>
He, podoba mi się 'mogę spadać z koni' 😉 mój mi czasami mówi : 'tylko nie spadaj...' 😉
U mnie też jest " tylko nie spadaj", ale się nie dziwię bo już raz w szpitalu wylądowałam po upadku.
Rodzina się dziwiła jak ja dalej jeździć mogę  🤔
(tak faktycznie blokada psychiczna jakaś tam została.)
Zawsze chcemy mieć to czego w danym momencie nie mamy.
Tak już w naszym ludzkim gatunku jest  🙄
Jak się chce, to się wszystko da, ale tylko do pewnego momentu- bo pieniądze są przeszkodą i to sporą.

Jeździłam za pracę od samego początku- od 12 roku Życia. Pól piątku, cała sobota i cała niedziela zapieprzania (boksy, przerzucanie siana, słomy, noszenie wody, generalnie wszystko w stajni i sporo przy koniach) by w niedzielę wsiąść sobie na godzinkę. Przepracowałam tak... ze trzy lata. Dostałam własnego konia, surowego- zrobiłam go sama mając te 15 lat, bo nie było mnie stać na kogoś, kto by mi pomógł. Pensjonat odpracowywałam plus oddawałam konia pod jazdy w szkółce. Takie życie. Potem (sama do tej pory nie wiem jakim cudem, chyba dzięki książkom, internetowi, paru życzliwym osobom, które od czasu do czasu mi pomogły) zaczęłam jakoś lepiej jeździć. Pierwszy start z zawodach towarzyskich w 'stajni za rogiem'- zobaczyłam 'wielki świat', piękne siodła, białe bryczesy, po prostu wow. Jeździłam i pracowałam jeszcze dwa lata, nawet kilka razy udało mi się pojeździć z jakimś instruktorem. I nastąpiło jakieś załamanie. ze ja tu się staram, a nic z tego nie ma, umiejętności nie przybywa, koń co go czegoś nauczę, to idzie do szkółki i zabawa od nowa. Sprzedałam konia, bo nie było mnie stać na comiesięczny pensjonat, żeby konia mieć dla siebie. Ale nie wytrzymałam, kupiłam nowego konia, z predyspozycjami do jakiegoś tam nawet sportu, za niedużą kasę- trafiło mi się jak na loterii. Więc od nowa to samo, praca za utrzymanie konia, z tym, że nie dawałam już konia pod jazdy, a prowadziłam czasem jazdy w szkółce, wsiadałam na szkółkowe konie, żeby nieco je odrobić. W późniejszym czasie wydzierżawiłam w połowie konia. Miałam wtedy już 17/18 lat. Znalazłam pracę ( u forumowej Enklawy) przy zaprzęgach. Nie wiedziałam o zaprzęgach nic, zero. Ale miałam motywację, wszystkiego się nauczyłam, najpierw szprzątałam boksy i pomagałam czyścić i zaprzęgać konie, potem dostałam do jazdy kucyki, inne konie do objeżdżania od czasu do czasu, w międzyczasie jeszcze inne konie do jazdy w innych stajniach. W reszcie było mnie stać na pensjonat dla konia, rodzice widząc moją ciężką pracę postanowili mi coś dołożyć i przeniosłam konia do lepszej stajni, miałam małą halę i perspektywy jakiegoś tam rozwoju. W wakacje jeździłam na dorożkach na Rynku w Krakowie co drugi dzień, w pozostałe dni byłam u swojego konia, czasem kupowałam treningi ujeżdżeniowe, wszystko szło w dobrym kierunku. I Poszło się je*ac :P Zaczęłam studia (zajęcia od rana do wieczora praktycznie z jakimiś głupimi przerwami w środku dnia), skończył się czas na prace, bo w weekendy się uczyłam i pasowałoby też skoczyć do swojego konia. Skończyła się praca- skończyła się kasa, w domu się nie przelewa i koń poszedł do sprzedania. Teraz, aby dalej na niej jeździć, jeżdżę do stajni kiedy tylko mogę (mam prawie dwie godziny 3 autobusami w jedna stronę), pomagam przy koniach i prowadzę jazdy, by móc wsiadać na nią jeszcze. I jestem załamana, bo wystarczyło by mi te 500zł miesięcznie, by dalej kontynuować ambitniejsze jeździectwo. Ale niestety, nie wszystko można mieć, jak to mówią 'wyżej dupy nie podskoczysz. Chętnie podjęłabym się jakiejś pracy, by móc tego konia odkupić dalej coś trenować, albo osoby do dzierżawy, by podzielić się kosztami utrzymania. Ale nikt nie mówił, że życie jest łatwe i sprawiedliwe.

No to wylałam swoje smutki i żale, spadam się uczyć, a później do stajni, bo bez pracy nie ma kołaczy.
http://www.szarza.pl/dzialalnosc/aktualnosci/jazda_za_prace

Stowarzyszenie Jeździeckie Szarża - poszukuje ludzi chcących za pracę w stajni jeździć konno.
Ostatnio duch społecznikowski w narodzie umiera i coraz mniej osób jest chętnych brać wachty w stajni
i stowarzyszenie w swojej formule zdaje się "gasnąć". A funkcjonowało latami i miało swój niepowtarzalny "urok"
Ale czasy się zmieniają ... teraz już młodzieży się nie chce tyrać w stajni żeby pojeździć ...

No ale możliwość taka jest nadal dla tych co jednaka ochotę by mieli 🙂

Zgadzam się z przedmówczynią i muszę dodać jeszcze inny czynnik - czas.
Będąc młodym dzieciakiem, nastolatkiem, uczniem o wiele łatwiej było wygospodarować czas na jazdy za pracę i fundusze (wsparcie od rodziców, czy dziadków, czasem od jednych i drugich), gdy było go mniej.
W momencie gdy przychodzi czas na studia i pracę sprawy ulegają zmianie. Przede wszystkim trzeba się z czegoś utrzymać - opłacić mieszkanie, jedzenie itp. - czyli pracować, co zabiera większość czasu. Obecnie pracodawcy wymagają dyspozycyjności i nieustannego dokształcania się, zdobywania doświadczenia - w moim przypadku - kolejne studia + kursy - i tym sposobem większość weekendów jest zajęta. Dodam, że posiadam już rodzinę - na razie tylko dwuosobową 😉 ale mimo to i w tym przypadku - trzeba poświęcić chwilę (chociażby ugotować obiad, posprzatać  🙄 ), pomijam już chęć spędzenia czasu razem, gdy wszyscy pracują. Nie zarabiamy wiele, żyjemy skromnie, pomimo tego sumując wszystkie wydatki, końskie i ludzkie, nie pozostaje wiele w kieszeni  🙁
Z chęcią powróciłabym do czasów gdy byłam w stanie w każdy weekend + większość dni w tygodniu, "uciec" do obowiązków w stajni, by zapracować na darmowe jazdy.
Z przyjemnością - gdyby było to możliwe (gdyby był czas  😤 ) i teraz "dorobiłabym" sobie pracą przy koniach, by obniżyć koszty utrzymania swojego kopytnego.

Dziwie się nastoletnim dziewczynom i chłopakom, że nie korzystają i rezygnują z możliwości, których już później mogą nie mieć...  🤔wirek:
A ja na przykład, szukam pracy przy koniach od dawna i nic. Jak bym miała jakąkolwiek możliwość pracy przy koniach w zamian za jazdę (ale oczywiście także za przebywanie z końmi ) to leciałabym jak szalona! Nie jestem jakimś specem, nie wiadomo kim jeżdżę konno bo po prostu kocham to i nie wyobrażam sobie życia bez przebywania z końmi. Pracy się nie boję, mieszkam w takim miejscu, że nie raz trzeba Z łopatą i taczką biegać, a niby dzielnica Gdańska 😀
Często się zdarza, że ludzie szukają koniecznie kogoś pełnoletniego. Ja mam 17 lat i myślę, że często młodsi są bardziej odpowiedzialni od tych pełnoletnich (oczywiście wszystko zależy od samego człowieka). Chociaż zdarza się nie rzadko dzieciak z bogatymi rodzicami i marzeniem konika. A po miesiącu konik się nudzi...
Może zna ktoś osobę, która potrzebuje pomocy przy koniach? Niestety tylko okolice Gdańska i Sopotu (z w miarę dobrym dojazdem np SKM, autobusem, bo niestety sam dojazd do mojego domu czasami jest ciężki)?  Nie mogę w każdy dzień być (liceum i nauka) ale weekend i jakieś inne 2 dni by się znalazły.
(mogę robić w sumie chyba wszystko, oczywiście nie wszystko umiem, ale mogę się nauczyć 🙂  )
jak widze taki tekst:

A ja na przykład, szukam pracy przy koniach od dawna i nic.


to od razu mam wizję następującą:


rok 2022
forum dla bezrobotnych 😁
A ja na przykład, szukam pracy od dawna i nic.



to jest ten sam rodzaj problemu, niestety...


nie każdemu się zdarzy od razu praca ciekawa atrakcyjna z pensją 35tys na rękę 😉 większości z nas się nigdy nie zdarzy 🙁

czasem trzeba zacząć od roznoszenia ulotek, pracy w macdonaldzie czy wykładaniu towaru na półkach w biedronce...nie raz trzeba pracowac za darmo żeby po prostu zdobyć doświadczenie...

ja jestem pewna, że w wielu stajniach czy u osób prywatnych, które nawet początkowo twierdzą że "nikogo do pracy przy koniach za jazdę" nie potrzebują zmieniło by zdanie przy odpowiednim podejściu i staraniach ze strony osoby zainteresowanej 😉
nawet jeśli mówią, że nie potrzebują, to trzeba spróbować przychodzić mimo wszystko (najwyżej wyrzucą, wtedy iść do kolejnej stajni na liście)
najpierw posiedzieć z boku, popatrzeć, potem podejść bliżej, zadać jakieś pytania/wykazać zainteresowanie, następnie w odpowiednim momencie zaproponować pomoc przy jakiś pracach w stajni (np widzisz, że ktoś pcha wózek z owsem i sypie go miarką do żłobów...podchodzisz i mówisz "proszę Pani/Pana, ja wózek pomogę pchać a niech Pan/Pani owies sypie - będzie szybciej  😉 )

w ten sposób, wykazując zainteresowanie, uprzejmość, pokorę i absolutny brak postawy roszczeniowej, można spróbować się "wkręcić" w życie stajni i środowisko koniarzy...poprzez obserwację i rozmowy zdobić wiedze praktyczną o opiece nad końmi, zachowaniach koni czy jakiś technikach postępowania z nimi i ich treningu...oprócz tego na 100% po pewnym czasie trafi się możliwość jakiejś "jazdy"...najpierw ktoś da konia potrzymać przy wsiadaniu, potem się okaże, że trzeba konia postępować w ręku po jeździe, potem dadzą wsiąść na 10 min na stępa, za jakiś czas ktoś będzie wyjeżdżał i poprosi o to żeby się ich koniem zająć pod nieobecność itd .....powolutku do przodu 😉

taki "plan" jest możliwy do zrealizowania, ale oczywiście wymaga zaangażowania i czasu bo to nie potrwa tydzień, tylko wiele miesięcy, więc łatwiej jest siedzieć i wylewać swoje gorzkie żale przed komputerem 😎

ja sama osobiście znam kilka osób prywatnych które mają konie "leżące odłogiem" z braku czasu właścicieli...gdyby w ich stajni była taka osoba jaką opisałam powyżej, to na 100% przy odpowiednim postępowaniu zyskała by możliwość opieki i jazdy na tych koniach za darmo...ale tych osób tam nie ma, więc te konie dalej "odłogiem leżą" nawet latami !!! a potencjalne zainteresowane płaczą przed monitorem  😎

Koniczka   Latam, gadam, pełny serwis! :D
24 lutego 2012 21:36
piglet, święte słowa! Ja zaczynałam od pomagania trenerce jak miałam wolny czas, ot tak, żeby się nauczyć. Potem jej luzakowałam za marne grosze, ale w efekcie byłam bardzo długo w stajni. I potem ktoś tam wyjeżdżając się zapytał czy nie pojeżdże konia podczas jego nieobecności, już za jakieś tam pieniądze. I tak stopniowo coraz więcej osób zaczęło mi konie zostawiać, czy prosić o wsiadanie czy lonżę jak im coś wypadło i nie mogli do stajni przyjeżdżać. I tak powoli zaczęły się pojawiać konie, które miałam brać regularnie, czy nawet codziennie, a potem osoby, które mnie zaczęły prosić o pomoc z koniem i prowadzenie jazd. Tylko tu nie można wybrzydzać, że koń taki i siaki i na nim to ja nie będę jeździć - trzeba brać co dają 😉
dokładnie  Koniczka  :emota200609316:


ale to już nie te czasy, nie ta młodzież  :allcoholic:
Dziwie się nastoletnim dziewczynom i chłopakom, że nie korzystają i rezygnują z możliwości, których już później mogą nie mieć...  🤔wirek:


Dokładnie. Przychodzi taka panienka, i mówi, że ona popracuje, owszem ale tylko w soboty, niedziele i wakacje, i to jeszcze jak się ją do stajni przywiezie i dowiezie, bo na prawo jazdy jest za młoda. Łatwiej jest wtedy zrobić to samemu niż wziąć takiego wolontariusza, któremu też trzeba jazdę poprowadzić, itp. Czasem trzeba się trochę poświęcić, żeby się czegoś nauczyć, tylko dzieciakom obecnie się nie chce, a potem to już niestety każdy ma wybór - albo praca przy koniach, ale często za tak marną kasę, że o własnym koniu można zapomnieć, albo zarabianie tyle, że kasa na konie będzie, ale kosztem niedosypiania, bo w lepiej płatnych pracach już z czasem gorzej.
Mi się wydaje, ze jest naprawdę mało takich miejsc.
W jeździectwo wciągnął mnie tata... Często mi opowiada jak to było fajnie na studiach, kiedy należał do klubu w zamian za pracę przy koniach. W stadninie ogierów też miał taki układ. A do tego przy okazji zajeżdżał młode konie (oczywiście nie mówię, że teraz wszyscy mają to robić).
A ja jeśli miałabym do wyboru: sprzątać stajnie czy komputer, to bez wahania wybrałabym stajnie. No ale niestety.
A w okolicach Gdańska nadal brak takich stajni, umożliwiającym rozwijanie się młodych osób, które nie mają aż tyle pieniędzy. Za to bardzo chętnie przyjmują osoby, które mają kupę forsy bez względu na to czy są to dzieciaki, którym zaraz koniki się znudzą.
Bo teraz ludzie przywykli do tego, że pomoc im się należy. Ja pamiętam doskonale czasy, gdy o pomoc się prosiło...
Bo udostępnianie konia do jazdy w zamian za pracę to pomoc- tym, którzy na płacenie pozwolić sobie nie mogą. Ale teraz docenianie pomocy nie jest w modzie, niestety.
Bo teraz ludzie przywykli do tego, że pomoc im się należy. Ja pamiętam doskonale czasy, gdy o pomoc się prosiło...
Bo udostępnianie konia do jazdy w zamian za pracę to pomoc- tym, którzy na płacenie pozwolić sobie nie mogą. Ale teraz docenianie pomocy nie jest w modzie, niestety.


Carunia kto pisał, że pomoc się należy??!!  😲 Pisałam wielokrotnie w tym wątku i napiszę ponownie: w zamian za pomoc w stajni poza możliwością jazdy dostaje się WIEDZĘ, która również kosztowałaby w każdym innym wypadku. Dostaje się możliwość poznania ludzi, nawiązania wieloletnich przyjaźni... Często można poznać osoby, od których można się wiele nauczyć tylko słuchając i patrząc... (zawodnicy, trenerzy, weterynarze, podkuwacze....)
Nie - ja jako właścicielka mikro stajenki - nie uważam, że cokolwiek mi się należy. Zawsze zapylam równo z luzakiem wiele wymagając od siebie, ale i wiele wymagam od luzaka. Nie ma opcji , że praca to wyczyszczenie konia przed jazdą - to przecież trzeba zrobić również wtedy, kiedy za jazdę się płaci... Jestem marudna, miewam złe humorki i mamroczę pod nosem... Ale w zamian za pomoc w stajni oddaję luzakowi serce. Prowadzę treningi, staram się doprowadzć jak najwyżej w "sporcie za stodołą", sędziowaniu, itp... Uczę wszystkiego, co sama potrafię. Zabieram na zawody również towarzysko... Pozwalam jeździć swoim autem... Luzak jest nieodłączną częścią (przepraszam za uprzedmiotowienie) stajennych grillów, imprez, wigilii... Luzak ma być (w miarę możliwości) podczas wizyt weterynarza aby słuchać co wet opowiada (chyba, że to tylko szczepienia, czy robale)... Podobnie do moich jeźdźców - luzak ma ponadto prawo do zadawania miliona pytań dziennie , choćby się jemu (luzakowi) wydawały niezbyt mądre... Na prawdę zatem uważasz, że praca za możliwość jazdy, to TYLKO praca za jazdę, nic ponadto się nie dostaje??

agnesix Stado ogierów, stadnina koni - popraw, bo razi w oczy...
Koniczka   Latam, gadam, pełny serwis! :D
25 lutego 2012 08:49
piglet, ja wiem czy to kwestia wieku? Znam mojego równolatka, który przygotować kogoś do brązowej odznaki, to nie, bo to za niski poziom. Ruszać konia to też nie, bo jak już to tylko dostać konia w pełny trening i do startów. A potem marudzenie, że by się pojeździło na innych koniach niż swój, ale nie ma na czym 😉
_Gaga  :kwiatek: Absolutnie nie chodziło mi o to, o czym napisałaś 🙂 Chodziło mi o to, że teraz dzieciaki, które przychodzą jeździć za pracę uważają, że skoro zamiotą raz korytarz to ludzie powinni je po stopach całować i JAZDA im się należy. No bo jak to, przecież zamiotły korytarz, praca była- była, to teraz jazda.

przepraszam, że tak to napisałam, że poczułaś się urażona  :kwiatek:

edit: Ilu z Was- tych, którzy udostępniali konie za jakąś drobną pomoc, usłyszało 'dziękuję'? Za Waszą dobrą wolę, że na taki układ się zgadzacie.
Nie poczułam się urażona  😀  tylko się zdziwiłam, bo napisałaś, ze "pomoc się należy" a nie ,że "za pomoc się coś należy"
dziękuję za wyjaśnienie  😎
Chyba to jeszcze za wczesna pora na mnie na pisanie składnych wypowiedzi :P
Sama pracowałam kiedyś za jazdy. 6 godzin lonżowania w palącym słońcu, siodłanie, rozsiodływanie, sprawdzanie czy dzieciaki (od nastu do kilku lat) nie robią sobie i koniom krzywdy... I za to miałam 1 godzinę jazdy. Jazdy podczas której instruktora albo nie było, albo siedział w budce i mówił "kłus"... 🤔 Jeździłam już na tyle długo, że nie potrzebowałam kolejnego kłusu anglezowanego, wolty... Byłam głodna wiedzy- jak wykonać zwrot na zadzie, jak ustawić konia na pomocach... Pracuje się po to by się czegoś nauczyć. Ale jak druga strona nie wykazuje żadnych chęci do przekazania wiedzy to taka praca jest po prostu nie fair. Już nigdy nie podejmę się takiej pracy- nie jest tego warta  🙁

Nie mówiąc już o tym, że zostałam oszukana gdy praca już się skończyła, a ja miałam jeszcze kilka jazd na które zapracowałam w wakacje. Była traktowana na jazdach jak śmieć- zero jakiejkolwiek uwagi, po prostu nic...Klient ważniejszy.  😵
Fajnie by było źeby istnał jakiś licznik, który przeliczał by to co się zrobiło na minuty jazdy. Ale jeszcze czegoś takiego nie ma. Choć myślę, źe jakby obydwie strone się dobrze dogadywały to moźna ustalić za co jest, np. 15 min. A za co godz. Jazdy.
Dla mnie najwaźniejszy jest kontakt z końmi i z ludźmi którzy mają doświadczenie w opiece nad nimi. Każda sekunda spędzona z nimi jest niezwykle cenna. A że można pojeździć to jeszcze lepiej.
Tylko, że ja mieszkam na wsi, do miasta niby nie daleko ale rowerem nie pojadę. Poza tym szkoła, więc nie mogłabym być w stajni codziennie.
Zostają soboty no i wakacje, gdzie jakoś z kimś można dostać się do miasta.
Checi mam wielki a co z tego wyjdzie to się zobaczy :-)
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się