Historia mojego konia...

busch   Mad god's blessing.
05 stycznia 2009 22:30
Jakiś dłuższy czas temu zapadła Radosna Decyzja. Zaczęłam gorączkowo wertować ogłoszenia z całej Polski, byle spotkać TEGO JEDYNEGO. Marzyłam zawsze o niskim skoczku-wałaszku, najlepiej karym. Zjeździłam w jego poszukiwaniu mnóstwo Dziur Małych, Zadupiów Dolnych i Kozich Wólek, poznając przy okazji całe stadko koni, a jeden był gorszy od drugiego. Jak nie chciały mnie pod siodłem zabić, to miały kontuzję albo inną ciekawą wadę. Taki był mój peszek wynikający z ram cenowych, jakie wyznaczyli szanowni rodziciele.
Pewnego dnia, jak już głęboko zwątpiłam w możliwość kupienia wreszcie mojego ukochanego, odezwała się do mnie stara znajoma. Dała mi cynk o jakimś koniu do kupienia, właściwie nie za wiele na jego temat wiedziała ale była entuzjastyczna. Miałam tam kilkaset kilometrów ale nie zastanawiałam się ani chwili. Przeczucie mi szeptało do lewego ucha: "to właśnie ten!".
Na miejscu się okazało, że rumak jest wysoką klaczką mieszkającą w polowych warunkach, jakby była na obozie przetrwania. Jakieś paskudne, niskie boksy, zawalona gratami posesja i zarośnięty padok. Ale jak spojrzałam Jej w oczy, zakochałam się bez pamięci. Nie musiałam jej całej oglądać, sam wyraz pyska krzyczał do mnie, że znalazłam.
Gdy na nią wsiadłam, doznałam jeździeckiej nirwany. Czułam się na jej grzbiecie jak w swoich ukochanych, starych, znoszonych gaciach, mimo że mnie woziła jak jej się podobało  😉 . Nie radziłam sobie z nią za bardzo ale i tak nadrabiałam miną przed rodzicami. Skakała naprawdę łachowo, nie umiała na czysto 80-tki skoczyć, ale i to szybko w niej pokochałam. Byłam gotowa wsadzić sobie w buty swoje marzenia o skokach i stać się radosnym pingwinkiem.
Pierwszy raz w swoim nieromantycznym życiu poczułam, że się zakochałam.
Zsiadłam z niej i nie chciałam słyszeć o żadnych weterynarzach, żadnych próbach- pragnęłam tylko wreszcie stać się jej właścicielką, wiedzieć że te urocze chrapki są właśnie moje. Najlepiej zapakowałabym ją do bagażnika i wywiozła tego samego dnia. Chciałam mieć stuprocentową pewność że nikt nawet nie będzie mógł o niej myśleć jak o koniu do kupienia. Przecież była MOJA.
Gdy trafiła z powrotem do boksu, nie umiałam się na nią napatrzeć, chciałam wchłonąć jej zapach i trzymać w sercu jak relikwie, chciałam wyryć sobie na mózgu każdy detal jej wyglądu; urocze oczy, nieco krzywe nogi, skołtunioną grzywę. No i to uczucie idealnego połączenia dwóch ciał- to też znalazło się w Muzeum Najlepszych Chwil Busch.
Transakcja miała być sfinalizowana za drugim przyjazdem, już z przyczepą i boksem czekającym w nowym domku.
Idąc do samochodu, obejrzałam się przez ramię na MOJĄ KONICĘ wiedząc, że całą noc będę o niej myśleć, że nie da mi spać i że, gdyby trzeba było, zmieniłabym dla niej całe swoje życie. To był ostatni raz jak ją widziałam.
[quote author=lets-go link=topic=1248.msg139342#msg139342 date=1231181830]
Querido W prezencie?  🤔
[/quote]

Ano  😁 

Miałam potem  jeszcze możliwość wziąć za darmo problematycznego surowego hanowera z extra papierem ale zrezygnowałam.. Koń wymagał mnóstwa pracy, tata wycofał się już wtedy z utrzymywania moich zwierzaków, a na głowie miałam już Q więc nie było sensu..
Idąc do samochodu, obejrzałam się przez ramię na MOJĄ KONICĘ wiedząc, że całą noc będę o niej myśleć, że nie da mi spać i że, gdyby trzeba było, zmieniłabym dla niej całe swoje życie. To był ostatni raz jak ją widziałam.


Czemu ostani raz?
o shit... szafirowa i bush, się poryczałam..  Ale ja ogólnie rykliwa jestem, więc have no fear. Tylko tak teraz widzę, jakie ogólnie mam szczęście, bo tak sobie kupiłam szczęśliwego konika o, bez żadnych przebojów, normalnego, poskładanego, bez narowów i jeszcze mi nie pasuje, że nie ma zadu jak wół i że czasami łypnie na wejście do hali.. . 😡
dragonnia   "Coś się kończy, coś się zaczyna..."
05 stycznia 2009 22:44
Bush opowiedz, czemu to był ostatni raz
lets-go,  fajny temat zaczęłaś!

moja historia jest skromniutka, trafiłam od początku na zadbanego i dobrze rokującego konia. szczerze podziwiam osoby, które zdecydowały się na ratowanie koni będących w beznadziejnej sytuacji.

kare_szczescie, dokładnie, dokładnie ! ja zawsze marzyłam o karym koniu i dopiero po kilkunastu latach od rozpoczęcia przygody z końmi marzenie się ziściło... choć nie do końca....

od lutego zaczęłam szukać konia, w grę wchodziły tylko karusy i gniade, przenigdy kasztany i siwki.

przez 2 miesące przeglądałam ogłoszenia, dzwoniłam, aż wreszcie znalazłam karą kobyłkę, która szczególnie wpadła mi w oko (500 km ode mnie, rodzice stwiedzili, że zwariowałam jadąc tak daleko do konia, którego tylko na zdjęciu widziałam). powoli zaczęłam się rozglądać za pensjonatem, zadzwoniłam w kilka miejsc. w połowie drogi do klaczy zadzwonił do mnie telefon, ot właściciel pensjonatu ( do którego dzwoniłam wczesniej) zaproponował żebym przyjechała i zobaczyła ośrodek i konika, którego akurat ma na sprzedaż. rzecz jasna najpierw zapytałam o maść- kasztan. grzecznie odmówiłam mówiąc, że właściwie jestem w drodze do konia, a że kasztan to już całkowicie nie wchodzi w grę, ale podczas rozmowy dałam się przekonać by konia jednak zobaczyc. dojechałam do karej kobyłki, zauroczona zaczęłam się dogadywać z właścicielami, umawiać termin badań. wróciłam z myślą, że klacz będzie moja. po 2 dniach od "oględzin" karej wybrałam się do stajni gdzie stał kasztan. właściciel zaproponował 2 tygodnie testu, myślę sobie "co mi szkodzi pojeździć?".  z dnia na dzien coraz bardziej przywiązywałam się do azteka... uparta jak osioł jestem i do tego  w gorącej wodzie kąpana i nikt nie może do mnie przmówić ( później zazwyczaj okazuje się, że rodzice jednak mieli rację...) zaślepiona całkowicie nie zauważyłam, że kobyła ma kopyto strome, że wybieg bardzo grzązki co rzutuje na stawy, że ruch przeciętny, papier niespecjalny i przy tym cena wysoka... ciężko było przyznać się przed rodzicami do błędu ( "a, widzisz! mówiłam, a Ty nigdy nie sluchasz"😉.. na zdjęciu rtg klaczy wyszło, że ma czipy, rzecz do wyleczenia,  ale ja już wtedy myślałam tylko aztku, którego kupiłam na początku maja i to był najlepszy wybór jakiego mogłam dokonać.   tak jak już wyżej wspomniano najczęściej kupujemy zupełnie innego konia od tego wymarzonego, ale  najważniejsze jest to by wybór był rozsądny i w pełni świadomy. liczy się dopasowanie jeźdźca do konia, a nie wygląd czy maść.

" nie - wymarzony " rudas

za duże zdjęcia
dempsey   fiat voluntas Tua
05 stycznia 2009 23:14
mój koń jest prezentem zaręczynowym 🙂 pewnie dlatego koń że pierscionków nie noszę 😉
klka lat organizowaliśmy z ówczesnym narzeczonym obozy jeżdzieckie, dzierzawiąc konie z róznych miejsc poznając przy tym nadziwniejszych ludzi. i jeden taki człowiek ze Śląska zadzwonił do nas wczesną wiosną czy byśmy mu nie odebrali trzylatka folbluta znad morza bo on nie ma jak już od kilku  mcy (a koni miał mnóstwo w róznych miejscach w dzierżawie, średnio nad tym panował). mój przyszły mąż pojechał i odkrył drobnego ogierka z błyskiem w oku, przypiętego w oborze łancuchem między cielakami. okazało się, że ogierek po wstępnej zajazdce na torach nie pokazał talentu wyścigowego i został wydzierżawiony na obóz (trzylatkiem..... ). po obozie dzierżawca "uczciwy inaczej" zniknął z kasą a konie zostały w przypadkowych rękach, u rolników. rolnik opiekował się jak umiał, karmił burakiem, wypuszczał raz w tygodniu na gumno (ale szaleje panie,az się wywraca...). koń po wyjęciu z obórki zaczął po prostu brykać metr do góry na luźnej lonży a mój przyszły mąż pomyślał że to jakis świr... ale zaprzyjaźnił sie z nim, a po drodze do wwy uknuł plan. i jak dojechał, to miał już gotowy prezent. jak można było nie przyjąć? 😉 na pierwszej lonży faktycznie tak brykał że zaliczył glebę. wet poznawszy historię konia pukał się w głowę. ale do dziś (to już 11 lat razem) koń zdrów, nigdy nie kulał poza podbiciem, nogi suche. żelazny xx, tylko niewyrośnięty.
wiele przygód, wiele walki, duża załamka gdy miał 5lat i już bardzo mu hormony biły. ulga dla wszystkich po kastracji. w wieku ok. 10 lat wreszcie zmądrzał, przestał poruszać się ruchem konika szachowego 🙂 . okropny do jazdy na placu, leń do pchania i mucha w smole. w terenie lubi odpalać. typ nerwowy, wielkie oko, serducho jak wali to czuć między kolanami. sportowiec z niego taki jak z koziej d.. trąba (czyli taki jak ja) ale zaufanie chyba się udało zdobyć - ma na koncie i skrzydła husarskie, i przemarsze miastem, i różne formacje historyczne oraz ulubiony numer galop z rozwijającym się za sobą 10m sztandarem, i kładzenie się podczas inscenizacji bitwy. tylko ognia i dymu nigdy nigdy nie polubił. 
pewnie będe wsadzać na niego córkę za kilka lat. a 10lat temu był postrachem 😉  🏇


drugi nie nasz ale z nami zwiazany. miał szczescie. z matki zmn, ojca wklp, ale rolnik potrzebował gotówki i postanowił go szybko sprzedać na mięso.  przypadkiem zapytał właściciela stajni w której wtedy staliśmy czy nie ma przyczepy. stała tam przyczepa, nasza. rolnik ów telefonicznie uzgodnił z nami wypożyczenie na następny dzień rano, nie wypytywaliśmy po co naco.. ale przypadkiem brama stajni została już zamknięta i nie mógł jej odebrać. więc musiał podjechać do nas pod dom i wzbudził nasze podejrzenia - po prostu wyglądał wypisz wymaluj jak ktoś jadący z koniem na targ.. i okazało się że faktycznie taki ma zamiar.. więc pojechaliśmy zobaczyć skazańca. pogrubiony trzylatek, dereszowato srokaty, rybie oczy, misiek. no po prostu nie można było go tak zostawić... w ciągu jednego dnia znalezliśmy kupców, mieli  być tylko tymczasowo (moja kuzynka). ale gdy go zobaczyli, pokochali na zawsze... i tak do dzisiaj kon jest mojej kuzynki (która zresztą wsiada raz na rok, bo nie jest typem jeździora). my się nim opiekujemy - podstawowe szkolenie (panie, ja z nim za traktorem jeżdziłem, trochę sie szarpał ale szedł..), utrzymanie w jakiej takiej formie. w sezonie koń pracuje w pokazach. ma złote serce, zupełnie nie zna pojęcia "bunt", jest najprzyjemniejszym gumowym misiem do jazdy którego znam. jest po prostu cały  pluszowy. a raz na jakis czas wpadają do niego właściciele z koszem jabłek, wielkim psem i dwójką dzieci. wszyscy pakują mu się do boksu i kazdy głaszcze z innej strony. koń znosi to ze spokojem naprawdę niesamowitym....
eh gdyby wtedy ta brama była otwarta.. 
Ej... wszyscy tu marzą o karych koniach? 😁
Mnie też się marzył wielki, kary wałach z odmianą na czole.... względnie - kara klacz, ale ja tam generalnie dość mam kobiet i ich okresów u siebie w szkole i w pracy, a koń ma być przyjemnością.😉
Tak czy owak... marzył mi się wielki, kary wałach, najchętniej jakiś z tych szwabskich ras.....ujeżdżony, najchętniej profesor..... a mam malutkiego, wilczatego konisia, który jeszcze człowieka na grzbiecie nie miał.

[quote="busch"]Idąc do samochodu, obejrzałam się przez ramię na MOJĄ KONICĘ wiedząc, że całą noc będę o niej myśleć, że nie da mi spać i że, gdyby trzeba było, zmieniłabym dla niej całe swoje życie. To był ostatni raz jak ją widziałam[/quote]
O jeju....🙁 Dlaczego ostatni raz? Rodzice się rozmyślili...?
A oto moja i Damaszki historia.
Jak każdy chciałam od zawsze własnego konia rodzice długo zwlekali z decyzją. Pewnego razu powiedzieli tak i już był upatrzony kasztanowaty wałach wlkp ale jakoś nie wyszło, potem tata zdecydował że wróci z rejsu kupujemy konia i znalazłam. Wielki (176cm) wałach, którego dzierżawiłam przez wakacje miałam wtedy 16 lat nie bardzo sobie dawałam z nim rade ale chciałam konia. Jednak nie wyszło tata zachorował i marzenia o własnym koniu się rozwiały. Potem było wiele stajni i wiele końskich miłości.
Miałam dość długą przerwę w jeździectwie jakoś nie miałam gdzie stajnia, w której ostatnio jeździłam była daleko od trójmiasta (140km) a jak zaczęłam stałą prace nie było czasu na dłuższe wypady.
Los chciał że trafiłam na gospodarstwo w Rębiechowie z myślą o wydzierżawieniu od właściciela jakiegoś konia i przeniesienia go do Sopotu. Jak już tam zajechałam moim oczom ukazał się widok jak dla mnie pierwszy raz spotkany. Ogromny bałagan na całym podwórku, i właściciel ganiający po nim prosiaki. W końcu zostałam zaprowadzona na łąkę gdzie zobaczyłam konie upalowane na łańcuchach. Właściciel opowiadał coś o każdym z koni tak od słowa do słowa spytałam się czy nie chciałby pomocy przy wszystkich koniach. Facet zgodził się natychmiast. Poszłam zobaczyć inne konie i wtedy zobaczyłam Rudą pierwszy raz spotkałam konia szlachetnego o takiej maści. Podeszłam do niej poklepałam i powiedziałam ze kiedyś będzie moja. To była miłość od pierwszego wejrzenia.
Potem były 4 lata pracy, wojny o lepszy byt dla Rudej i innych koni, przeżyłam 2 padnięte źrebaki od Damaszki, jej zakłute oko i zupełną ślepotę na nie, walkę o kowala, o wypuszczenie zimą na padok, o to żeby latem nie była upalowana na łańcuchu, dosłownie o wszystko. Właściciel obiecał że za całą moja robotę u niego sprzeda mi Damaszkę po kosztach i na raty. No cóż życie toczy się własnymi ścieżkami. Jakoś tak wyszło że związałam się z chrześniakiem właściciela a to mu było nie na rękę tzn. dopóki oboje zapierdzielaliśmy na gospodarstwie wszystko było super ale kiedyś trzeba było powiedzieć dość wyzyskowi. Więc się pytam ile chce za Rudą a on że nie sprzeda bo najpierw chce od niej źrebaka więc się pytam ile po wyźrebieniu. A on że to dużo czasu że się zobaczy. Miarka się przebrała i się z chłopakiem wynieśliśmy.
I zaczęły się plany i kombinacje. Jak ją kupić, skąd kasę. Po kilku miesiącach pojechałam i jeszcze raz się pytam czy sprzeda a on że może tak ale nie teraz że jest sporo chętnych że z zagranicy że chce 10000zł. Mi szczęka opadła za własną pracę mam dać 10000zł.
Więc z narzeczonym szybka KUPUJEMY ja szukam kogoś kto się podstawi jako chętny kupiec. Dzięki kumpeli pojechała jedna dziewczyna nawkręcała że mają z mężem gospodarstwo agro, że hodują kózki że ona chce konika dla siebie. Facet podłapał i dał cenę 7000zł 🙂
Potem było kilka losowych zdarzeń że w końcu po konia pojechała z kolesiem którego widziałam drugi raz w życiu dałam mu w jego aucie 7000zł do ręki i wysiadłam on pojechał do stajni kupować Rudą. A ja stałam jakieś 500m dalej tak żeby nikt mnie nie zobaczył to był 6 marzec 2008 pamiętam że padało, strasznie wiało i było przeraźliwie zimno. A ja tak czekałam 3 godziny. Przez moją głowę przelatywały najczarniejsze myśli że koleś mnie oszukał że zwiał z kasą itd. Ale po 3 godzinach w końcu przyjechał i wręczył mi paszport. Przepisaliśmy umowę z niego na mnie i w końcu koń był mój. Mój narzeczony na drugi dzień zadzwonił do swojego wujka i powiedział mu tylko „ wujku to ja kupiłem Karolinie Damaszkę” Z wujkiem nie mamy kontaktu, a koń ma się super i jest nasz 🙂

Powiem Wam, że świetnie się czyta takie opowiadania i uważam że powinno się wydać książkę z takimi opowiadaniami  😅

Historia mojej Dyrekcji:
Późno też zaczełam jeździć konno, bo dopiero gdy miałam 14 lat, oczywiście biegałam do stajni kiedy tylko mogłam, moim ulubionym koniem był wtedy ciemno gniady wałach, marzyłam że kiedyś go kupię i będzie mój, ale wiedziałam, że obecnie nie ma na to szans bo chodziło jak zwykle o pieniądze.
Po jakis dwóch latach odeszłam ze stajni , nie będę się rozpisywać z jakiś powodów.
Przez jakieś pół roku z doskoku jeździłam na jazdy do różnych stajni, ale ciągle marzyłam o własnym rumaku.
I tak mijał czas, zbliżał się sylwester był to rok 2000 i rodzice zakomunikowali mi, że w Nowym Roku kupią mi konia, mówię Wam jaka ja byłam szczęśliwa myślałam, że zacznę góry przenosić  😜
I tak się zaczeły poszukiwania, ja marzyłam o srokatym koniu, który będzie miał świetny charakter i wogóle będzie doskonały.
Zaczeły się poszukiwania, ale nie przez gazetę czy ogłoszenia, ponieważ tato miał znajomego który ma konie więc poprosiliśmy jego żeby znalazł mi konia.
Pamietam jak dziś jak dzwoni do mnie tato w lutym i mówi : wracaj do domu szybko, jedziemy obejrzeć konia.
Więc ja pędem do domu, pojechaliśmy i tam własnie zobaczyłam małą brudnokasztanowatą malowaną kobyłę i wtedy stwierdziłam tato to właśnie będzie MÓJ KOŃ i ją bierzemy, tak stałam się właścicielką Dyrekcji.
Ale okazało się, że mój idealny koń ma diabelski charakterek, dała mi tyle razy w kośc na jeździe, że nie raz wyłam jak bóbr, ale dotarłysmy się wreszcie, teraz już w lutym będzie 9 rok jak ją mam i nigdy nie zamieniłabym jej na innego konia.
slojma   I was born with a silver spoon!
06 stycznia 2009 08:06
Historia Draski
Poznałam ją w szkółce jeździeckiej tak naprawdę nie wiem czy można tamto miejsce nazwać szkólką, bo nikt tam nie przyjeżdżał. Konie żyly sobie spokojnie i lewniwie. Przyjechałam tam bo mój uwczesny instruktor zaczął tam pracę. Gdy pierwszy raz przyjechalam nie zwróciłam na nią uwagi, nie wiedziałam, że tak bardzo ja pokocham. Pierwszy raz na nią wsiadłam po ok 3 tygodniach, chodziła sobie po padoku bez siodła i ogłowia, a ja skończyłam właśnie jazdę na innym koniu. Pomyślałam spróbuję...i siadłam na jej grzbiet. Najpierw delikatne pierwsze kroki, niepewna i ja i ona, potem pierwszy kłus na oklep i rozczarowanie...jak ona strasznie wybija, nie mogłam nawet wysiedzieć. Moja pierwsza jazda ograniczyła się do stępa. Potem były juz regularne jazdy na jej grzbiecie ale zawsze w siodle, kłus miała okropny ale galopem nadrabiała wszystko. Któregoś dnia przyjechałam z samego rana jak zwykle z zapałem do pracy...dzwonie do instruktora i mówię, ze już jestem i że biorę konia na padok, on na to dobrze bierz ja zaraz będę. Gdy skończyłam z nim rozmowę pracownik, który siedział blisko i wszystko słuchał powiedział słowa które mnie sparaliżowały "Koni nie ma wszystkie sprzedane". nie uwierzylam pobiegłam do siodlarni nie było ani jednego siodla, oglowia, bata, niebyło niczego. Potem stajnia z kucykami ich też nie bylo, potem następna tam też nie ma koni. Do innych juz nie zajrzałam, pobiegłam pędem na łąkę tam też nie było koni. Usiadłam pod plotem ze łzami w oczach zadzwoniłam do instruktora "Koni nie ma wszystko sprzedane i bryczki i siodła i one" zdołałam z siebie wycisnąć. "Jak to nie ma pewnie są na łące, zaraz będę". Nie zdołałam juz powiedzieć, że na łące też ich nie ma tak bardzo było mi żal. Instruktor przyjechał jakieś 10 min później botwierdziły się moje obawy, szef wszystko sprzedał. Zdołałam sie tylko dowiedzieć, że przyjechał wielki tir i załadował wszystkie konie i bryczki i siodła razem. Byłam pewna, że już jej nie zobaczę. Jakieś 10 dni po sytuacji pojechałam do szefa, co ma byc to będzie albo się dowiem gdzie są albo nie, nic nie tracę. Powiedział, że zadzwoni, że postara sie dowiedzieć, bo konie sprzedał handlarzowi. Z niecierpliwością czekałam na jego telefon. Zadzwonil dzień później "Prawdopodobnie są w Milanówku numeru nie mam wiem tylko tyle". Pojawial sie iskierka nadzieji, tego samego dnia na volcie odezwała się dziweczyna w odpowiedzi w wątku poszukiwany, poszukiwana. Powiedziała, ze konie są w Milanówku u Pana B. dała mi numer telefonu. Dzień później siedziałam już w samochodzie w drodze do Milanówka. Dotarłam do Warszawy wsiadlam w kolejkę i pojechałam do milanówka. Po drodze wszystko mówiło mi, że tam jest, minęłam jakąś miejcowość "Polesie" pomyślałam stajnia tak sie nazywała, potem samochody do przewozu koni na rzeź, następnie już na miejscu sklep jeździecki. Nie wiedzialam gdzie mieszka pan B. ale w sklepie dostałam potrzebne informacje. Wsiadłam do taksowki dotarłam na miejsce. Nie wiedzialam gdzie isć, kogo pytać, jak szukać...pojawiła się jakaś osoba zaprowadziła na padok gdzie były konie z tamtego transportu, i była tam Draska. Niepewnie do niej podeszłam nie wiedziałam, czy mnie pozna, czy pamieta...spojrzała na mnie i wiedziałam, że ona wie, że zrobie wszystko by ja z tamtąd zabrać.  Jakieś pół godziny później przyjechał Pan B. dogadałam się, że za miesiąc ja zabieram, żeby ją zatrzymał. Musiałam znaleźć pieniadze by ją kupić, codziennie dzowniłam i pytałam się czy jeszcze tam jest. W dzień wyjazdu po nią serce szalało z radości. Gdy ją zobaczyłam nie poznałam jej, niby odmiany te same, ale strasznie chuda, wrośnięty kantar, rany przy oczach, skulone uszy. Bałam się, ze będzie problem z wejściem do bukmana, ale weszła jak gdyby nigdy nic. Gdy ją wiozłam do siebie, nie mogłam w to uwierzyć, była moja, tylko moja. Okazało się, że cala sytuacja odcisneła piętno na jej zachowaniu, nienawidziła mężczyzn, atakowała ich, była agresywna, nie dawała podnieść sobie prawej tylnej nogi. Okazało się, przy stawie pęcinowym ma ogromna ranę. Długo trwało jej leczenie fizyczne czyli okarmienie, zaleczenie wszelkich ran. Nadal leczymy jej psychikę, ale dajemy radę, juz nikt wiecej jej nie skrzywdzi.
Jakiś miesiąc po kupnie i późniejsze zdjecie juz u mnie ze swoja córeczką
Historia mojego konia jest chyba bardziej codzienna...o koniu oczywiście marzyłam zawsze. Ale jakoś nie było takiej możliwości aby go mieć. Mimo że mama obiecała mi kiedyś, że dostanę konia jak zdam na studia.
Zdałam, ale niestety nadal nie mogło być mowy o posiadaniu konia.
Potem miałam chyba 3 letnią przerwę w jeździectwie, aż któregoś dnia coś mnie "opętało", poczułam że znów muszę zacząć jeździć i że jestem już absolutnie gotowa na konia.
Powiedziałam o tym rodzicom - tak poprostu, bo wiedziałam żę i tak teraz konia nie kupimy. Rodzice budowali wtedy dom, mieli duży kredyt...

Ale przeglądałam ogłoszenia tak dla "zabawy". Kiedyś przy obiedzie, gdy wertowałam gazetę tata powiedział :"Nie szukaj już, ja znalazłem konia".
Jak to? Gdzie? Co? Jak? Jak to tata znalazł skoro o koniach wie tyle co o balecie?
Nie chciał mi jedna nic powiedzieć, oznajmił jedynie że to rudy wałach wielkopolski i że pojedziemy go obejrzeć następnego dnia.

Pojechaliśmy – ja jak idiotka w klapeczkach, spodniach białych lnianych, okluary przeciwsłoneczne na oczach(hmmm, nigdy nie jechałam wcześniej ogladać konia, byłam podekscytowana tak żę traciłam rozum – hihi).
Na miejscu jakiś facet pokazal mi konia na padoku.
Faktycznie rudy wałach, z gwiazdką na mordce, chudy, jakiś brudny, mizerny, z posklejaną grzywą.
Osiodłał go i sam wsiadł żeby pokazać jak koń chodzi. Potem ja wsiadłam na chwilkę – w tych klapkach i okularach🙂 Ale już wtedy wiedziałam że go chcę.

Miał do mnie przyjechać za 3 tygodnie, nie mogłam sie doczekać. Nie zrobiliśmy żadnych badań, nikt prócz nas go nie ogladał (a przyznam że niewiele wtedy wiedziałam), praktycznie nawet na nim nie jeździłam (jedynie stępowałam moment).
Teraz wiem, ze było to mało rozsądne.

Ale przyjechał do mnie, nadal taki chudy.
I jest i kocham go strasznie🙂już nie chudego🙂😉)

Kiedyś wstawiałam już te fotki, ale tak dla przypomnienia jak wyglądał/wygląda 😉
Pierwszy dzień u mnie:


Obecnie:


Naprawdę fajnie się czyta Wasze historie, niektóre są niesamowite 😉
No to u mnie było tak:
Jak rzep psiego ogona trzymałam się jednego , ukochanego konia szkółkowego, potem prywatnego i tak wędrowałam za nim od stajni do stajni. Do jednej z nich znajomi, znajomej przywieźli małą srokatą, wredną, nie szanującą ludzi, właściwie nie chodząca pod siodłem ale łapiącą za oko kobyłke i to właśnie był dzień końca mojej beztroski, dzieciństwa, wolnych weekendów bo mając lat 17 postanowiłam zacząć pracę godząc ją z nauką i stajnią🙂 Ponieważ właściciele- Emy vel Strzałki - może ktoś z was ją pamięta nie bardzo wiedzieli "z czym konie się jje"🙂 zgodzili się na odsprzedanie mi tej zołzy, która przez kolejne lata dawała mi takie wciry, że nawet własni rodzice przez całe wtedy już ponad 20 lat nie dali mi tak popalić jak ona. No ale w końcu się dotarłyśmy, ja znałam jej numery ona moje histerie i przestałam walczyć z nią o rzeczych których poprostu wtedy nie umiałam wyegzekwować- oj, ile to razy jechałam na butach do stajni, a ile razy ledwo wsiadłam i już galopowałam🙂 Od i taka historia pierwszego konia, kochałam ją i dogadywałam się z nią, a finał jest taki, że znajoma trenerka ze złośliwej kobyły zrobiła konia skoczka idealnego dla ja juniorów a ja jako kompletny nielot sprzedałam babe dziewczynie, która z powodzeniem na niej startuje i kocha ją tak jak ja. To zdjęcie już u nowej właścicielki i mam nadzieje, że się nie obrazi🙂


Obecnego stwora mam właściwie przez przypadek. Znajomy handlarz sprzętem jeździeckim powiedział, że ma kobyłkę, którą czas już niedługo zajeżdżać, ale on ani nie umie ani nie ma czasu i wystarcza mu jego stara pociągowa klaczka a tą młodą chce sprzedać. Po dłuższym zastanowieniu mój chłop wsiadł w samochód zaczepił przyczepę i pojechał, ja czekałam w stajni więc swojego przyszłego konia nawet nie widziałam na oczy a jak przyjechali to dziękuje Bogu, że było ciemno bo bym na zawał chyba padła🙂 I tak Hawana trafiła w mojej ręce i jest i chyba będzie już na zawsze.
Zdjęcie jeszcze z Wrocławia:

Po mniej-więcej roku:

W te wakacje(uprzedam pytanie, koń nie jest na czarnej ma za długi wytok stąd wrażenie dwóch wodzy a niestety przechodziła okres zwijania się w chińskie jajo, a panią trener z pola wyrwała🙂😉

a tu rodowód:
http://www.allbreedpedigree.com/hawana10
margaritka   Cantair HBC, a Nerwina na emeryturze;)
06 stycznia 2009 09:26
moja historia ciagle sie sama na volcie opowiada😉 od dzierzawy duzego konia co wszystkich zwala, potem o maly wlos nie pojechala by do szwecji, potem okropne warunki, kon w chlewiku, bez owsa, na garstce siana, probojacy wyskoczyc przez okno ( 🙄 ) po " nieudane zazrebienie" odpasanie konia, pierwsze wspolne zawody i jej pierwsze ukonczone ( :hihi🙂 po niespodziewanego zrebaka dwa dni po powrocie z ktorychstam zawodow😉
mały off
pegazuska nie pogniewaj się ale ze z takiego chabeta taki konik się zrobił  👍
777 to jest koń który musi pracować inaczej momentalnie gubi mięśnie i hoduje brzuch teraz po małej przerwie znowu mamy troche do odpracowania. Tak, chabeta tak nawet ją przezywam😀 i pewnie jak bym przed zakupem ją zobaczyła to nigdy bym jej nie kupiła a, że ona do mnie poprostu przyjechała to nie miałam sumienia brzydala odsyłać🙂 koniec offa
aszka podziwiam determinacje, pamietam Twoje zdjecia z poprzedniego forum, mnostwo takich zimnokrwistych, wielkich kobyl bylo prawda? I Maciek, ten cudny ogier 🙂 gdzie on teraz jest?  👀
A Damaszka wspaniala, ma niesamowita masc 🙂 a przynajmniej sie odwdziecza za Twoja determinacje? I bardzo dobrze, ze wlasciela tak wykiwaliscie!
zduśka   Zbrodnia, kara, grzech. .. litr wina
06 stycznia 2009 12:26
ja powiem jedynie tyle - łezka w oczku mi sie zakręciła po przeczytaniu kilku historii ... i jestem pełna podziwu !!  🙇

lets-go fajny wątek i miło się czyta  😉
busch Apelujemy do Ciebie, napisz nam czemu już jej nie zobaczyłaś!  🤔
Zawsze chciałam mieć konia.
Ale nawet nie wspominałam o tym rodzicom, bo wiedziałam, ze nie ma za co - pomimo, że rodzice starzy koniarze.
Już jako człek samodzielny i samodecydujący postanowiłam zakupić konia.
Chciałam klacz i do tego izabela.
W okolicy Poznania, gdzie było zagłebie izabeli z Posadowa okazało się to neistety trudnym zadaniam.
Nie ukrywam, że szukałam mało intensywnie w stylu "jak sie trafi, to sie trafi"

W tym samym czasie konia szukała moja kumpela = ale ona miała konia "słabego" i chciała "lepszego" "na zamiankę"...
No i zadzwoniła do mnie, że jest kobyła, ale nie chcą sie zamienić ale sprzedać.

Zadzwoniłam. Pojechałam.
Sytuacja była dość zagmatwana, bo koń stał samodzielnie w gospodarstwie w wielkim jabłkowym sadzie.
opiekowała się nim kobita - a koń należał do syna, który gdzieś jeździł tirami po Europie.
Węsząc podstep, że baba chce sie konia pozbyć bez wiedzy syna, wzięłam do niego telefon i z nim się ugadałam.
Oczywiście były jeszcze 3 wyprawy - z kumpelą dobrzejeżdząca coby wsiadła, z wetem no i koń trafił w moje ręce.

Wędruje tak ze mną od kilku lat: był i w Wawce i w Kraku i z powrotem w Pozku.
przeszedł ewolucje z konia klasycznego (tu pod moją kumpelą)


do konia westowego (pode mną)


No właśnie! busch!
aszka kurde no..... rispekt! Jak tak patrzyłam na was to miałam wrażenie, że o, dziewczyna z dobrego domu kupiła sobie dobrego konika a tu takie zwycięskie walki o Damaszkę..... brawo!
pegazuska i dobrze sie stało bo teraz piękny koń się zrobił
lepiej kupic takiego i patrzec jak sie zmienia z dnia na dzien
a nie takiego wyszykowanego na sprzedaż który po kilku miesiącach brzydnie w oka mgnieniu - znam takie przypadki
Dodofon, fajny "izabelek" się trafił!  😉 Też jest to moja ulubiona maść. 

Cudne to historie, super wątek.  Ciag dalszy  :emota2006098:
Rzadko się wypowiadam, częściej czytam, ale myślę, ze historia zakupu mojego kuca też się nadaje.
W sumie nie było planu kupna dla mnie konia, miałam swoich kilka na których jeździłam, ale szukałam konia dla młodszej koleżanki klubowej. Dałam, więc ogłoszenie na jednym z końskich forów: „ kupię kuca, najlepiej klacz lub wałacha, ujeżdżonego, powyżej 5ciu lat”. Po kilku dniach dostałam zaskakującego e-maila : „ Czy oferta kupna jest nadal aktualna? Co prawda nie jestem właścicielem konia, ale stoi w „mojej” stajni, ale... jest to czteroletni nie ujeżdżony ogier, może jednak jest Pani zainteresowana, ponieważ właścicielka chce go sprzedać a ja widzę w nim potencjał...” Z czystej ciekawości poprosiłam o przesłanie zdjęć i w miarę możliwości filmu. Wiedziałam, że w żadnym wypadku nie jest to koń dla koleżanki, ale był to kupienia dosłownie za grosze. Mnie nie zachwycił, był zarośniętym hucułem, ale tata zdecydował, że pojedziemy, jak się spodoba to weźmiemy,(najwyżej później będzie do szkółki) , wzięliśmy przyczepę i w drogę na drugi koniec Polski. Kiedy przyjechaliśmy właścicielka była bardzo zaskoczona, bo sądziła, że to nierealne, aby ktoś taki kawał jechał po „bezpapierowego, nieujeżdżonego kuca”. Kolejnego dnia miał być kupiony do pary do bryczki. Zdecydowaliśmy się na niego, kolejne zaskoczenie właścicielki spowodowane było ilością sprzętu jaki przywiozłam, tzn. ochraniaczy transportowych, derki w różnych rozmiarach.
Tak Fuks – imię zostało zmienione przeze mnie  na FOXY stał się mój. Okazało się, że po doprowadzeniu do stanu przydatności i włożeniu masy pracy, a także jego wielkim sercu na pewno nie zostanie koniem szkółkowym. Obecnie już od paru dobrych lat jest w Krakusie i tam teraz kolejnym dzieciom oddaje swoje serce.  Zresztą, te prawie dwa lata, które spędził u mnie były równie zaskakujące, jak i fakt jego sprzedaży przeze mnie , ale to już kolejna opowieść... pozdrawiam Biann

Cenciakos   Koń z ADHD i złośliwa zołza ;)
06 stycznia 2009 14:20
kare_szczescie - dajemy radę 😉. Na ujezdzalni problemow brak, chociaz kon zdecydowanie woli przyspieszac niz zwalniac. No i jezdze w tereny, choć poprzedni właściciel mówił "dziecko jak chcesz, ale w teren to Ty na tym koniu nigdy nie pojedziesz, a jak sie odwazysz to i tak nie wrocisz..". No przez 4 lata nie udalo mi  sie wyplenic notorycznego ponoszenia, ale chociaz zdołalam się do tego poprostu przyzwyczaić 😉.
To ja napisze o Foreście, chociaż na Volcie juz bylo, ale sie przypomne 🙂
Otoz moja rodzina ma mozliwosc wyjazdow na wakacje do lasu, do gajowki. Niedaleko mieszka sobie lesniczy, ktory 3 lata temu wyrazil chec kupna konia, na co ja rzeklam, ze jak on konia kupi, to ja sprzet. Pojechalismy na targ w Bodzentynie, wczesnie rano kolo 3. Ja tam bylam pierwszy i ostatni raz! Okropne miejsce, te konie takie przerazone, ludzie krzycza, laduja je na tiry, po kilkadziesiat na jednym... zawsze myslalam, ze na rzez to jada chore, stare, a skad! Mlode, piekne, zdrowe konie.... no i tak chodze, chodze i wsrod tych wielkich ziemniakow wypatrzylam malego, wystrachanego kuca z prega przez grzbiet. Mysle sobie "arab z huculem". Niestety kon stal przy samochodzie sam, wlasciciela nie widac. No to poszlam dalej, a jak wrocilam w to samo miejsce to kuca juz nie bylo. Widze, jakis facet odwiazuje od tego samochodu drugiego konia i go gdzies prowadzi... pytam, gdzie tamtem kuc, a on mi ze juz do Francji sprzedany, na tirze stoi. I ze to taki konik szesioletni, pod siodlo to kto by mu kupil tutaj... Niewiele myslac, popedzilam po lesniczego i mowie, ze mam konia. Lesniczy widzial go juz tylko przez kraty tira. Zaczelismy sie targowac z handlarzem z tira, siedzial w tej swojej kabinie i liczyl swoje tysiace. Nawet nas nie spojrzal tylko powiedzial "2500". Wiem, ze zostal sprzedany 10 min wczesniej za 1400. Im bardziej nalegalismy na kupno tym mocniej on trzymal przy swoim. Moiwl lesniczy "niech sobie konik jeszcze pobiega, a dziewczyna pojezdzi". W koncu poszedl za 2100, handlarz sie zaczal niecierpliwic "ze on musi jeszcze zdazyc konia dokupic". Dwoch roslych chlopow musialo przepakowac calego tira, zeby wyciagnac moje czterokopytne szczescie. Kuc tak strasznie sie trzasl i robil chrapami, ze myslalam, ze zaraz padnie na serce. Bylam tak strasznie szczesliwa, ze chyba tylko jak bede miec wlasne dzieci to da mi to podobna euforie.
Naturalnie nie bylo zbyt madre kupno konia na slowo (okazalo sie pozniej, ze mial 13 a nie 6 lat), ze nigdy nie chodzil w bryczce (o czym zapewnial handlarz, a co skonczylo sie pozniej dla Foresta bardzo nieprzyjemnie), ale emocje zrobily swoje. Fori na szczescie byl super ujezdzony, zdrowy i mial mily charaker. Przezylismy kilka wzoltow i upadkow, ale w ogolnym rozrachunku kocham Foresta bardzo mocno 🙂 I on mnie mam nadzieje, tez troszke lubi....
Dla ciekawych: dowiedzialam sie, ze Forest zostal sprzedany z Zabajki pod Rzeszowem, wraz z kilkoma innymi konmi, na rzez. Ponoc kulal. Dziwne, u mnie nie zakulal ani razu.... 🙂


Rodowod:
http://www.allbreedpedigree.com/index.php?query_type=horse&h=FOREST15&g=5&cellpadding=0&small_font=1&l=
Brzask   kucyk,kucyk...a to kawał s.........
06 stycznia 2009 17:47
temat rozwija się żwawo to i sie podzielę

jak prawie każdy w tym temacie zawsze chciałam miec sowjego konia ale rodzicie nawet nie chcieli o tym słyszec.

na początku 2003 roku jezdząc na Legii dostałyśmy (ja z kolezanka) propozycję jezdzenia za darmo u pewnego handlarza, jako rekreantka buląca kase za każdą jazde oferta byla nie do odrzucenia mimo ich stajnia byla jak dla nastolatki bez samochodu daleko, jednak ktoś z rodziców nas zawoził w weekendy tam, konie tam ciągle sie zmienialy jedne znikały inne przychodziły tak naprawde "na stałe" było  parę, ogier rozpłodowy Okręt (obecnie forumowej Ziryel) 3 klacze krore tym ogierem zapladniał i parę (2) siwków do bryczki. Konie byly w bardzo roznym stopniu ujezdzone niektore surowe inne "skaczące". jesienią 2003 roku przyszły 2 konie nieduzy kasztan i jeszcze mniejszy skarogniady, kasztan stał się moim ulubionym koniem mimo iz wogole nie skakał i nie potrafił chodzic na wprost, pozniej ten kasztan został zamieniony na innego niedużego kasztana (co odkryłam dopiero porównując zdjecia) koń z konia nie skaczące stał sie koniem lecącym na łeb na szyję na przeszkody i z konia chodzacego tylko bokiem w konia lecącego na łeb na szyję na wprost, ale jezdzilo na tych koniach wiele osob ja nawet nie zauwazylam ze to inny kon, myślalm ze poprostu ktoś na nim jezdził i "przeprogramował".

pod koniec listopada 2003 dostałam cynk od córki wlasciciela koni ze kasztan zwany Killer na być sprzedany "bo kaszle bo ma rozedme płuc" ,wiedzialam co handlarz z takimi końmi robi, odrazu powiedzialam o tym mamie, serce jej drgnelo i powiedziala ze jezeli znajdę tani pensjonat to go kupimy, nie moglam uwierzyć i stajnię znalazłam pamietam kosztowała wtedy 450zł za miesiąc ale ze kon kaszlał wzielyśmy weta zeby tylko stwierdzil czy kon nie ma zadnej powaznej choroby, bo na branie konia tylko po to zeby go leczyc nie było nas stać, lekarz stwierdzil ze w plucach nic nie słychac za to nie podoba mu się pecina, kon mial zrobione RTG nóg, wet stwierdzila ze koń ma "nieleczone złamanie kości kopytowej" i nie powienien w zasadzie skakać a chodzic 3-4 razy w tyg rekreacyjnie, mimo to zdecydowałam się bo to juz mama pozostawiła mnie czy chce konia na ktorym nie bede mogla skakac ani jezdzic z byt czesto, jednak wizja tego co go spotka jak go nie wezme byla dla mnie bardziej przerazająca. konia zabrałam 5tego grudnia 2003

Papiery bardzo chciałam dostać ale cóz... dostałam te które najbardziej pasowały czyli o kasztanowatego taranta  z gwiazdką  😉

miesiąc po kupnie (w derce uszytej przez moja mame) 4 stycznia 2004:



sorry ze tak długo  😉
Piękne te Wasze historie!
Mój Misiek:
zima

juz moj 😉

kujka   new better life mode: on
06 stycznia 2009 18:50
slojma, ale historia! gratuluje uporu i determinacji!
Gillian   four letter word
06 stycznia 2009 19:40
u mnie było trochę voltowo, bo jak wiemy świat jest mały 😉 kiedyś przeglądałam ogłoszenia i zauważyłam ogłoszenie o sprzedaży konia i prosbę z cyklu kto mi pomoże wstawic fotkę. Napisałam pw że wstawię, bo mi się nudziło i miałam ochotę zrobic coś konstruktywnego. Na fotce fajny młody koń, ciemnogniady z gwiazdką, piekna bestia. Z ciekawości zapytałam co to za jeden,okazało się że papier ma świetny - ale także i cenę! i sprawie zapomniałam. Jakiś czas później koleżanka powiedziała mi, że rozgląda się za koniem. No to zapaliła mi się lampka, że hmm przecież tamten był ok. Podesłałam zdjęcie a sama mailowo kontaktowałam sięz osobą wystawiającą ogłoszenie. Coraz więcej dowiadywałam się o koniu. Niestety (bądź stety) koleżanka zrezygnowała ze swojego pomysłu... a ten gówniarz siedział mi w głowie. Miałam jednak już dwojego konia i kolejny był mi bardziej niż zbędny. Poza tym pierwszym do kupna był mój ukochany od lat kasztan, do którego potrafiłam jechac 40 km żeby popatrzec na niego na padoku i rzucic marchewkę - stara sprawa, wielka miłośc. W styczniu mój koń doznał kontuzji, która wyłączyła go z użytkowania. Dla mnie był to olbrzymi cios 🙁 nie wiem jak to się stało, ale moja mama - może chcąc mnie pocieszyc - zaproponowała, że jeśli bardzo mi zależy, to dołoży mi się dużą częśc do "szportpferde" z prawdziwego zdarzenia. Moja pierwsza myśl - jadę po kasztana!!! no ale jak to w zyciu bywa moja wizyta u własciela się odwlekała, a bo to praca, a to szkoła, a to coś. W końcu zebrałam się w sobie i w sobotę miałam jechac z pełnym zamiarem kupienia kasztana, nawet w ciemno. Tyle że on parę dni wcześniej został sprzedany... 🙁 nie miałam nawet szans się pożegnac... 🙁 minęł miesiąc, ogarnełam się i zaczełam szukac konia. I wtedy... no przecież tamten młody koń z volty! zadzwoniłam, umówiłam się na oglądanie, pojechałam z trenerem. Weszliśmy do stajni, ani zywego ducha, szukaliśmy po boksach i po tabliczkach który to. Stał na końcu, odwrócony tyłem, zajęty jedzeniem słomy. Weszliśmy do bosku, odwrócił się, spojrzał i... już w sumie to było po mnie 🙂 od razu zaczął się przymilac, był bardzo kontakowy i taki typowy misio. Potem na niego wsiadłam, a jazda zaczęła się od spłoszenia się od razu za bramą placu i ruszenia dzikim galopem przed siebie 😀 troszkę poskakałam, byłam zachwycona! był naskakany, ale nieogarnięty, zdejmował się foule za wcześnie ale szedł na wszystko co stało. Byłam zdecydowana 🙂 po drodze do domu zajechaliśmy jeszcze do Białego Boru, gdzie Kamil Rajnert pokazał nam parę koni ale ja już w sumie nie chciałam nawet oglądac innego 🙂 kolejna wizyta i badania, które wyszły dobrze, koń do przyczepy i tak się zaczęło 🙂 Młody okazał się świetnym koniem, bardzo dzielnym i skocznym, ma cudowny charakter. Za kasztanem nadal tęsknię i liczę na to, że go kiedyś znajdę... 🙁 ale póki co jestem szczęsliwa bo mam konisko, które spełnia moje marzenia 🙂 emerytowany pan Starszy ma godnego następcę 🙂
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się