Koniec z jeździectwem?

szerek, dzięki za pomysł :kwiatek: jest na pewno do rozważenia. ale jak to w życiu, sytuacja jest ciutkę bardziej skomplikowana. Radykalnych decyzji JESZCZE nie podejmuję, ale do nich dojrzewam. Kwestia finansów też nie jest bez znaczenia. Ale przemyślę co napisałaś, może w tym byłaby dla "nas" szansa.

Dzionka też tak myślę. Posiadanie konia było marzeniem życia - od zawsze. Udało mi się je spełnić, w 100% wszystko zawdzięczam sobie i swojej ciężkiej pracy. Ale nie wyszło 😉 Zobaczyłam jak jest, przez chwilę było fajnie, ale czas przewartościować pewne sprawy i niepodporządkowywać całego życia pod konia. Jeszcze w dodatku takiego niewdzięcznego 😉
Teraz zrobię wszystko, żeby spełnić kolejne marzenie, jakie czeka w kolejce. Co będzie z koniem i jeździectwem - nie wiem.
Na pewno jest mi bardzo przykro, że się nie udało i przykro mi, że życie jest niesprawiedliwe, ale cóż zrobić..? Czas zająć się innymi rzeczami, a kto wie, może samo się ułoży?
Dziewczyny, a ja Was doskonale rozumiem... Nawet bardziej niz doskonale...

Cztery lata temu zdecydowałam się w końcu na swojego konia. Kochałam miłością bezgraniczną, jeździłam do niego codziennie. Wzięłam jako dwulatka - no i trzy miesiace (niestety już zajeżdżonego, bo po treningu na Służewcu), więc chciałam dać mu trochę dzieciństwa i przez rok miał łąki, padoki, całodniowe wcinanie trawy i przytulanki, całusy ode mnie. Nadszedł czas, kiedy chciałam zacząć na nim jeździć, dać konia w trening komuś bardzo dobremu. Tak oto wyladowal w swietnej stajni, w treningu u fantastycznego czlowieka. W stajni, z ktora caly czas wiele mnie laczy, przede wszystkim z ludzmi. W tym fatalnym 2012 roku zaczęły się problemy z pracą, problemy w domu, problemy sercowe, no i niestety problemy finansowe. Dziewczyna, która go ode mnie dzierzawila (bo ja niestety mialam co raz mniej czasu na jazde i przyjezdzalam do niego 3-4 razy w miesiacu) dawala mi 300zł miesiecznie, ale okolo 600zł płaciłam i tak ja (hotel, na poczatku dodatkowa pasza, witaminy, kowal, szczepienia, odrobaczanie itd). Zaczal sie okres, gdzie spac po nocach nie moglam, bo brakowalo mi kasy... na zycie. Po dokladnej i glebokiej analizie relacji Rudego i dziewczyny, ktora go dzierzawila, stwierdzilam, ze sa nierozlaczni. Moim zdecydowanym ulatwieniem w tej sytuacji byl fakt, ze kon byl z fundacji. Decyzja byla szybka - przejecie adopcji. Zaproponowalam przejecie adopcji i modlilam sie w glebi duszy, zeby sie nie zgodzili... Dostalam odpowiedz pozytywna. Wszystkie formalnosci po kilku miesiacach w koncu zalatwione. Z koniem nie jestem zwiazana od mniej wiecej wrzesnia. Przejezdzajac kolo stajni wyje. W stajni w odwiedzinach od tamtego czasu bylam dwa razy, za pierwszym razem podeszlam do Rudego i wyplakalam mu sie w grzywe. Za drugim razem nie podeszlam...
Mowilam sobie - NIGDY WIECEJ KONIA. NIGDY!!!
Minelo kilka miesiecy, poprawila sie sytuacja finansowa (chociaz kilka dni temu znowu sie spieprzyla) i co robie? Przegladam ogloszenia. Chce konia, nie potrafie bez niego zyc.
Amnestria, dobrze wiedzieć, że nie tylko ja mam/ miewam takie odczucia. Kiedyś czytając ten wątek dziwiłam się jak ludzie mogą pisać o jakimś wypaleniu, znudzeniu, utracie pasji, innych priorytetach itp. Twierdziłam, że mnie nigdy przenigdy to nie spotka, ba! nawet dopuszczenie takiej myśli było dla mnie niepojęte 😉 Ale życie weryfikuje wszystko. Może do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć, przekonać się na własnej skórze. Dorosłe, odpowiedzialne życie to też (a może przede wszystkim) trudne decyzje.
Jeśli coś przestaje nas cieszyć w jakimkolwiek sensie, staje się stresem, a nie przyjemnością, bo finanse/ strach/ wypalenie to nie ma sensu ciągnąć tego dalej tylko dla zasady.
Pewnie gdyby mój FB był zdrowy to przez myśl nie przeszłoby mi wywiezienie go gdziekolwiek tylko ze względów finansowych. Oczywiście, że wolałabym, że kontuzja mu się nigdy nie przytrafiła, ale ja z racji tego, że staram się być zawsze optymistką, myślę sobie, że nic się nie dzieje bez przyczyny i może tak właśnie miało się stać? Może potrzebny jest mi ten rok dla siebie?
Piszesz, że Duszek już zdrowy, ale.... No właśnie, jest to ALE. Ja nikogo do niczego nie namawiam, ale jeśli przestało Cię to cieszyć (o, tak, wiem co to znaczy osiwieć w wieku 24 lat przez konia 😉) to rzeczywiście uruchom trochę tego zdrowego egoizmu. Znając Ciebie (chociaż tylko wirtualnie) krzywdy koniowi zrobić nie dasz. Może Wam zmiana obojgu wyjdzie na dobre?
A może jednak później stwierdzisz, że bez niego żyć nie możesz?
Ja nie wiem co będzie u nas. Może za 2 kolejne miesiące zatęsknię tak, że będę chciała za wszelką cenę mieć go znowu pod nosem? Mimo, że mając go 8 km od domu przez ostatnie miesiące przed wywiezieniem na L4, nie jeździłam do niego prawie w ogóle, czując ogromne wyrzuty sumienia (chociaż właściwie nieuzasadnione, bo koń w życiu nie był tak wychuchany i zadbany - za 1000 zł na śląsku to można wiele wymagać 🙂😉. A kiedy już u niego byłam to ryczałam mu w futro z bezsilności, że nie jest tak jak być powinno?
W tej chwili planuje zostawić Rudego w "sanatorium" do jesieni, chociaż krąży mi po głowie cały rok 2013. Sytuacja wygląda tak jak planowałam: jest w nowym domu tymczasowym od 1 grudnia. I nie wygląda na nieszczęśliwego. Zawiozłam go i od tamtej pory odwiedziłam raz (i tak planuję, wizyty raz w miesiącu), wykorzystałam okazję na wizytę pani weterynarz i kontrolę usg ścięgien, poznałam naszą nową panią strugacz. Poznałam też aktualne stadko- harem Rudego (3 baby i on, żyć nie umierać! :emoty327🙂, zobaczyłam, że koń jest otoczony uwagą, życzliwością i dobrą opieką, niczego mu nie brakuje, wietrzy futro od rana do nocy, nie kaszle, je, jest zarośnięty jak mamut i... dobrze mi z tym. Ze spokojnym sumieniem pojechałam do domu. Kolejne odwiedziny za miesiąc. Wiem, że w razie potrzeby dowiedzenia się co u mojego Synka, w każdej chwili mogę napisać maila lub zadzwonić do właścicielki stajni (swoją drogą, do ludzi w tym przypadku również miałam ogromne szczęście, co mi się ostatnio w światku jeździeckim często nie zdarzało 😉).
Takie dwie pieczenie na jednym ogniu. Nadal jest mój i mimo wszystko, mimo wielu "dobrych rad", zawsze będzie. Bo FB to dla mnie coś (ktoś?) więcej, niż koń. I jego dobro zawsze będzie u mnie na 1. miejscu.
I chociaż wyniki USG mogłyby być zdecydowanie lepsze to czuję, że mój poziom stresu związany z FB zdecydowanie zmalał. Na razie na spokojnie szukam mu stajni "na powrót" w okolicy, ale to naprawdę spokojnie... Mam jeszcze rok. Zaoszczędzę trochę, może zainwestuję w nowe 4 kółka, żeby przyjemniej mi się do niego jeździło 😉 A w międzyczasie w końcu przygotuje się do półmaratonu, rozwinę się zawodowo, może w końcu się przeprowadzę? Grunt to umiejętność odnajdywania pozytywów w najgorszym bagnie.



edit. się naprodukowałam, a przy okazji literówka na literówce 😉
amnestria, rozumiem, że kwestia finansów nie jest bez znaczenia, ale są miejsca godne polecenia, co prawda troche dalej od Warszawy, ale z dobrą opieką, sensownymi osobami i za bardzo rozsądne pieniądze. Gdybyś potrzebowała takich namiarów, to pisz na PW 🙂
Amnestria jakbyś potrzebowała w międzyczasie "odskoczni" od Duszka i sprawdzenia czy inne konie Cię jeszcze bawią, to wiesz, że Wróbel jest w najbliższym, nieokreślonym, czasie do Twojej dyspozycji  😉
wendetta OMG naprawdę! mam takie same przemyślenia 😜

Nie mogłaś trafniej określić też, że poziom stresu maleje. Ja nawet w momencie kiedy dopiero zaczynam pewne rzeczy planować, już czuję, że to rozsądne decyzje, które pozwolą mi się skupić na czymś innym niż tylko ciągłe kontuzje mojego konia. I jakoś tak zachciało mi się żyć, mam nowy cel, na którego zrealizowaniu baaardzo mi zależy. A jak mi na czymś bardzo zależy to dopinam swego.
Koń jest odstawiony na dalszy plan, co nie znaczy, że zamierzam zapomnieć. Walczyłam długo (dalej walczę - tylko inaczej), wiele osób juz by dawno się poddało. Bo koń ani nie jest szportowy, ani "łatwy" w obejściu.

Na ten moment z nogami jest dobrze, wszystko wskazuje na to, że stan się utrzyma. Ale ja się tak strasznie, strasznie zmęczyłam, że straciłam cały zapał i powera. I trochę koń się stał przymusem. Mimo, ze go kocham go okrutnie to comiesięczne koszty (utrzymania + leczenia), stres podczas "wiecznego" rozruchu zabiły gdzieś tę radość z koniarstwa.

Może też się stęsknię? Może stwierdzę, że jednak konie to jak tlen. W zasadzie to potrzebuję się stęsknić, więc chyba tego najbardziej bym sobie życzyła.

Heh, a po tych wszystkich przebojach to wydaje mi się, że jestem niepoprawną optymistką. Bo ja wciąż mam nadzieję, że się uda i że razem z Duszkiem będę mogła czerpać przyjemność z jazd i wspólnie się uczyć. Kupowałam konia do rekreacji i kochania, a od długiego czasu mam tylko "kochanie" 😉

Szerek jak znajdziesz chwilę to proszę skrobnij PW, chętnie się zapoznam :kwiatek:

Forta :kwiatek: my to mam nadzieję wkrótce się zobaczymy, jak Dzionka logistykę ogarnie to sobie pogadamy live 🙂
Forta, ja to licze, ze rozpoczecie sezonu bedzie juz z Waszym duetem :kwiatek:

Amnestria, mysle, ze dobrze robisz. Ja robie kilka miesiecy przerwy, przenosze jednak konia tam, gdzie wiem, ze jak mi sie zyciowo poprawi, to bede miec pomoc we wdrozeniu Skarego do pracy, bo z jezdzenia i koni nie zrezygnuje, to juz wiem. W tej chwili skupilam sie zupelnie na czyms innym niz konie, ale, paradoksalnie, to wlasnie konie daja mi kopa w tylek, napedzaja, laduja pozytywna energia. Bardzo mozliwe, ze czeka mnie przeprowadzka, musze logistycznie ogarnac temat zyciowy, bo w pierwszej kolejnosci jestem matka, potem soba, a potem jednak jezdzcem/koniarzem 😉 takze mocno trzymam za Was kciuki i licze, ze przerwa bardzo dobrze Ci zrobi. Chyba, ze chcialabys zabrac Ducha tam, gdzie zabieram Skarencjusza. W razie akcji 'wracam do swiata jezdziectwa' jest osoba, ktora na miejscu konia ogarnie. A ogarnie z glowa.
amnestria, ja też poczułam wypalenie i brak jakiejkolwiek radości z posiadania konia, a jedynie przykry obowiązek konieczności zaglądania do stajni w celu "ruszenia" jej, bo szkoda, żeby stała. Dla mnie najlepszym wyjściem było wywiezienie jej 200km od siebie. Od ponad miesiąca stoi daleko, a ja jeżdżąc sobie co weekend (lub co drugi weekend), bez stresu, spędzając w stajni tyle czasu ile potrzebuję, zaczynam na nowo odczuwać przyjemność z jeździectwa 🙂
I co więcej, poczułam wreszcie, że mam czas dla siebie samej. Że czasem mogę pospać do 11, pomalować paznokcie, spotkać się z chłopakiem, wyjść na imprezę nie martwiąc się, że rano będę musiała wcześnie wstać, żeby zdążyć pojechać i wrócić ze stajni i wykonać wszystkie obowiązki (a mało ich obecnie nie mam...) i położyć się spać o przyzwoitej porze, żeby następnego dnia nie wyglądać jak upiór.
I moim zdaniem, to jest jedyny sposób - przekonać się, że jednak ci tego brakuje.
Do tego watku powinno sie odsylac osoby chcace spelniac swoje marzenia (zwlaszcza osoby w poczatkach pelnoletniego zycia).
Marzenia na pewno warto spelniac, ale jeszcze bardziej warto najpierw przeanalizowac nie tylko ich wariant optymistyczny, ale i pesymistyczny oraz prawdopodobny.

Powodzenia dla wszystkich, tych leczacych, watpiacych, szukajacych nowej drogi.
[quote author=baba_jaga link=topic=4156.msg1639672#msg1639672 date=1357509374]
Do tego watku powinno sie odsylac osoby chcace spelniac swoje marzenia (zwlaszcza osoby w poczatkach pelnoletniego zycia).
Marzenia na pewno warto spelniac, ale jeszcze bardziej warto najpierw przeanalizowac nie tylko ich wariant optymistyczny, ale i pesymistyczny oraz prawdopodobny.

Powodzenia dla wszystkich, tych leczacych, watpiacych, szukajacych nowej drogi.
[/quote]

A ja nie do końca się z tym zgadzam, bo gdyby każdy tak analizował wszystko z każdej strony to by na świecie nie było połowy sportowców, odkrywców i artystów. Owszem życie weryfikuje marzenia, że np nie pragniemy już wygrać olimpiady ale tylko wziąć w niej udział 😉 , ale to NASZE życie powinno weryfikować nasze marzenia, a nie cudze.
Averis   Czarny charakter
07 stycznia 2013 00:53
Gdyby nie mój koń nie byłoby mnie tutaj dzisiaj. A już z pewnością nie w miejscu, w którym jestem teraz. Nawet jeśli czasami bywało ciężko, nawet bardzo ciężko. To jest najlepszy nauczyciel życia. A ciśnienia na jazdę nie miała nigdy, pewnie dlatego też jest mi łatwiej.
Osiwieć w wieku 24 lat przez konia ?? Proszę.... ja niemal całe studia siwiałam, płakałam, baaa....  ryczałam, stresowałam się i wypalałąm całkowicie nie tylko w stosunku do konia i jeździectwa, ale w stosunku do zycia. Nie zlicze ile rzeczy zawaliłam, kół nie zaliczyłąm, czy nawet egzaminów, bo nie byłam w stanie zebrac mysli, skupic sie nad czymś. Szczerze żałowałąm wszystkiego co zrobiłam i że życie zetknęło mnie z końmi, bo w pewnym momencie znałam tylko stres i ból. Wiele się wtedy we mnie zmieniło, w mojej głowie, uciekła gdzieś otwartość, radość, pewność siebie.... nad "naprawą" tego pracuje po dziś dzień.
Chciałam to rzucić w momencie nastąpienia apogeum i właściwie rzuciłam. Do stajni zaglądałam sporadycznie czysto towarzysko, moim koniem zajmowałą się koleżanka. No, ale to nie było to, czegoś brakowało. Nie potrafiłam np. towarzysko przyjść na zawody, bo chwila moment i mi sie oczy mokre robiły, bo kochałąm to, tak na prawdę. Oddech przyszedł z drugim koniem, zdrowym na ciele i umyśle.
raxa, wydaje mi się, że jednak baba_jaga dobrze pisze. Każdy z nas się przekonał, że żeby jeździć bardzo dobrze, to nie wystarczy wsiąść raz w tygodniu, w sobotę, ewentualnie w niedzielę. Okazuje się, że czas z gumy nie jest, że po drodze jest jeszcze praca i z czasem pojawia się rodzina. Ja kupiłam konia na studiach, miałam mnóstwo czasu dla niego. Od jakiegoś roku mam czas..w weekendy. Cena pensjonatu stanowi spory wycinek mojej pensji. I zetknęłam się w sumie ze ścianą, której na razie nie mogę przeskoczyć, tylko zabieram się za jej obchodzenie. Na tę chwilę muszę mieć tańszy pensjonat, czyli wiem, że z treningów nic nie będzie, bo pensjonat nie ma hali. A z drugiej strony po co mi hala, skoro i tak nie wsiadam. Liczę, że po pół roku moja sytuacja się unormuje. Czasem jest dobrze, a czasem dopada proza życia. Warto mieć to w głowie decydując się na kupno konia. Inaczej wygląda bycie właścicielem konia będąc uczniem, studentem. Inaczej wygląda będąc pełnoetatowym pracownikiem. Jeszcze inaczej wygląda będąc 'na swoim'. A jeszcze inaczej jak się założy rodzinę, pojawia się dziecko lub pojawiają się dzieci. I coś, co wydaje się odległą perspektywą, naprawdę może pojawić się bardzo szybko. Już zupełnie pomijam kwestię ewentualnej choroby konia, bo wtedy można naprawdę fortunę zostawić u weterynarzy..
Klami mnie nie tyle martwi koń jako taki, a przynajmniej aż takim źródłem stresu nie jest, tylko jak zwykle finanse 😉
Mam świadomość, że drugiego konia nie będzie, a i ten powoli mnie zarzyna... Przy czym, tak jak u Ciebie ciężko mi wyobrazić sobie życie bez jeździectwa (co prawda u mnie chodzi o dupoklepanie, a u Ciebie o poważny trening, ale w rezultacie sprowadza się do takich samych myśli, dążeń, potrzeb)


baba_jaga, nawet ja, biorąc pod uwagę to, co napisałam wcześniej, nie mogę się z Tobą zgodzić. Marzenia są po to, żeby je spełniać i nie ma sytuacji bez wyjścia. I nawet sobie nie wyobrażam jak smutnym byłoby życie, gdyby wszystko dogłębnie analizować i zakładać wszystkie scenariusze. W rezultacie podejrzewam nikt, by się w konie nie pakował. To z założenia jest nieopłacalne, nie ma większego sensu i jest szalone, i idzie na to kupę kasy 😉
Ale pracujemy po to, żeby żyć, a nie na odwrót. Przynajmniej tak być powinno 😉

Nie żałuję, że kupiłam konia. Chciałam tego, podjęłam decyzję przemyślaną. Nie wierzę, że mogłam przewidzieć jak to się potoczy. Brałam pod uwagę czarne scenariusze. Kto mnie zna ten wie, że w pierwszym roku zaciskałam zęby i nie skarżyłam się, że "ciągle coś". Teraz jednak zabrakło sił i widzę, że zakup był niepotrzebny. Ale cieszę się, że spróbowałam. Gdybym miała cofnąć czas to nic bym nie zmieniła.

Jestem przekonana, że potrzebujemy z Duchem od siebie odpocząć. I coraz mocniej wierzę, że los sam przyniesie rozwiązania. I że wszystko się ułoży. Zresztą, nie mam zamiaru myśleć inaczej, bo jeśli zwątpię w swoje wybory i decyzje to już chyba tylko depresja mnie czeka.

Kolejny pomysł (tym razem w 100% na siebie) jest równie szalony i już nie mogę się doczekać nowej rewolucji w swoim życiu. To mi daje takie samego kopa jak konie. Jak się stęsknię to wrócę do koni i może Pana D. ze zdwojoną energią.
Może jestem niepoprawną marzycielką, ale że tak spytam: "so what?"
Ciężko się nie zgodzić z tym, co pisze baba_jaga. Ja aczkolwiek radziłabym po prostu 10 razy się zastanowić, zanim kupi się konia. 20 razy przeanalizować koszty, wydatki, własne możliwości i tak naprawdę radziłabym daleko spojrzeć w przyszłość. Ja w swojej sytuacji nigdy w zyciu nie spodziewalabym sie takiego obrotu spraw, a i tak sie w zyciu zdarza. Ale teraz po kilku miesiacach zaluje, ze oddalam Mlodego, bardzo za nim tesknie. W momencie kiedy mam zly humor, kiedy chce mi sie po prostu plakac z bezsilnosci nie mam mozliwosci pojechac do niego i mu sie wyryczec w boksie, tak jak kiedys.
Może gdyby to był calkowicie moj kon, to zdecydowalabym sie dac go w calkowita dzierzawe, albo wywiozlabym gdzies 100km od domu na laki, gdzie musialabym placic jakies 200zl/m-c. Ale co w przypadku, tak jak pisze zen, choroby konia? Nie mowie juz o tak naprawde podstawowych sprawach, czyli jakies regularne kontrole, czy sprawdzanie zebow, szczepienia itd. Ale co w przypadku kiedy (i tu chyba najprostszy przyklad) kon rozwali noge na padoku? Zaczynaja leciec koszty... czy jestesmy w stanie je ot tak pokryc?

A juz totalnie pomijam kwestie tzw. "wypalenia wewnetrznego". Przychodza chwile w zyciu, kiedy czlowiek jest po prostu tym wszystkim zmeczony. Zmeczony ciaglym gonieniem kosztow, ciaglym pospiechem w zyciu. W pewnej chwili nawet jazda konna staje sie naszym obowiazkiem, przymusem - "bo przeciez kon nie moze stac".

Siłą rzeczy jest to jednak nasza miłość, pasja, bez której jakby nie patrzeć nie da się żyć. Czy któraś z Was zastanawiala się, co bedzie po tym jak zrezygnujecie? Bo ja wzielam pod uwage tylko to, ze na pewno poprawi sie moja kondycja finansowa. Ale kwestii psychicznej juz pod uwage nie bralam. Nie potrafie wytrzymac bez Rudego, juz powoli wariuje bez konia u boku. Chocbym miala do niego jechac raz w tygodniu, czy raz na dwa tygodnie, to brakuje mi tego przyjaciela, do ktorego zawsze moglam sie przytulic.
generalnie jakkolwiek spojrzysz d.pa zawsze z tył...
jak nie pracujesz - masz czas, ale nie masz kasy na konie
jak pracujesz dużo - masz kasę - ale nie masz czasu ...
jak masz dziecko - też dupa, bo wracasz z pracy o 17 - i masz wybór - koń albo dziecko... (o ile jeszcze ma sie kto dzieckiem zajać podczas jazdy)
i tak w kółko
jak masz już i kasę i odchowane dziecko i konia i powiedzmy czas - to d.pa = bo nie ma trenera w zasięgu ręki...
nie liczę rzeczy które nagle wpadają = typu straciłam wzrok w oku - wiec operacja i pół roku zero jazdy...
i tak mija życie dzień po dniu  😀iabeł: 😀iabeł:
Kajula, co będzie jak zrezygnuję? Nie wiem, nie wiem...
Zresztą, im więcej się nad tym zastanawiam, tym bardziej dochodzę do wniosku, że w głębi serca to ja tego nie chcę. Myślę, że ta wiara i ta nieumiejętność zrezygnowania z czegoś na czym bardzo mi zależało, nie pozwalały mi na to, by odpuścić leczenie, by sprzedać konia, wysłać na łąki itp. itd. Coś w stylu - póki sił starczy...

I wyleczyłam. Ale nauczona doświadczeniem wiem, że za chwilę może stać się coś znowu, a wtedy nie dam rady.

Dlatego nie, ja nie rezygnuję, ja robię przerwę. Najbardziej utożsamiam się z podejściem wendetty.
amnestria, dopoki zycie Cie nie zmusi to nie rezygnuj. Szukaj po prostu innych rozwiazan. Ja nie mialam niestety innego wyjscia.
amnestria, trzymam za Ciebie kciuki i szczerze podziwiam już od dawna. Nie wiem czy wiesz, że ja to ja, tzn że znamy sie na żywo? 😉 W każdym razie pamiętam ze zawsze zajmowałaś się swoimi zwierzętami, nie żałowałaś kasy na leczenie czy to koń czy to królik. Masz świetne podejście do zwierząt, jesteś bardzo odpowiedzialną osobą, byłaś lepszym dzierżawcą niż sam właściciel.. i wiesz co? Należy Ci sie sukces w życiu. Może właśnie ta przerwa dobrze Ci zrobi, może wszystko to co teraz sobie zaplanowałaś się uda. Ja trzymam kciuki 😉
Cri, wiem, że Ty to Ty 😉
Dziękuję za te słowa, obyś miała racje :kwiatek:
amnestria postawa totalnie zrozumiala. przepraszam za doslownosc, ale wyzej dupy nie podskoczysz. ja tez stanelam pod sciana i musialam pozmieniac co nieco. jezdze, tzn bede jezdzic, ale tylko dla wlasnej przyjemnosci i rownowagi psychicznej🙂 bez zadnego cisnienia, stresowania sie ze nie mam czasu dla faceta/rodziny/przyjaciol/na zakupy czy sen.
i juz. trzeba zyc, kazdemu z nas nalezy sie tez chwila dla siebie.
...na ciele i umyśle.


Jesteś pewna? 😀iabeł:

Melduję 2,5 roku bez regularnej jazdy. Bawię się trochę w amatorskie luzakowanie i żyję nadzieją, że wrócę kiedyś do roli jeźdźca, a może nawet zawodowego.
Niestety, regularnie uświadamiam sobie to o czym wspomniała Dodo:jak nie pracujesz - masz czas, ale nie masz kasy na konie
jak pracujesz dużo - masz kasę - ale nie masz czasu ...
jak masz dziecko - też dupa, bo wracasz z pracy o 17 - i masz wybór - koń albo dziecko... (o ile jeszcze ma sie kto dzieckiem zajać podczas jazdy)
i tak w kółko
jak masz już i kasę i odchowane dziecko i konia i powiedzmy czas - to d.pa = bo nie ma trenera w zasięgu ręki...
nie liczę rzeczy które nagle wpadają = typu straciłam wzrok w oku - wiec operacja i pół roku zero jazdy...
i tak mija życie dzień po dniu  😀iabeł: 😀iabeł:


Ciężki temat, aczkolwiek wierzę w to, że jak ktoś naprawde chce się realizować w swoich pasjach to pokona wszelkie przeciwności (pod warunkiem, że ma na to pieniądze :icon_rolleyes🙂
U mnie też jak Dodofon pisze jest. Może troszkę z innej perspektywy, bo nie mam i nie miałam swojego konia. A jednak konie są w moim życiu.
Mieć konia tzn zawiązać sobie świat wokół niego.
W czerwcu tu pisałam, że potrzebuję odpoczynku- oprócz pracy zawodowej pracowałam przy koniach, jeździłam kilka razy w tyg. trzy konie- miałam cel. Ale powoli zaczęłam się wypalać. Chwała Bogu, że konie nie moje. I jak zaplanowałam , tak zrobiłam z końcem czerwca powiedziałam STOP. Potrzebowałam spędzic wiecej czasu z córką i ona mnie potrzebowała. Później trochę uczyłam córkę jeździć na koniu koleżanki przez wakacje. Sama wsiadłam dwa razy. Od stycznia dwa razy w tygodniu prowadzę jazdy ( sama też mogę wsiadać, ale jakos nie mam ochoty).
Sprawia mi przyjemność bycie z końmi, ale ciągle muszę mieć drogę odwrotu.
Koniec z jeździectwem to brzmi tak ostatecznie...

Jak już zostało powiedziane, powinno się PRZED zakupem konia/zaczęciem treningów, rozpoczęciem hodowli zrobić rachunek planów/kosztów i środków. I wtedy wszystko gra- na jakiś czas! Po prostu warto taki 'rachunek sumienia' powtarzać co jakiś czas, choćby raz w roku. Czy mnie to dalej bawi, czy nie zmieniaja się/ nie powinny zmieniać priorytety, czy stać i będzie stać- po to, żeby pewien decyzje można było podjąć na spokojnie i rozważnie.

Często np. po pojawieniu się dziecka utrzymanie własnego konia w pensjonacie staje się obciążeniem i dla amazonki i w sumie konia. Tylko, czy zamiast sprzedawać byle komu i na szybko 'bo dziecko tyle kosztuje'- nie lepiej zastanowic się wczesniej i poszukac zwierzakowi dobrego, sprawdzonego miejsca? w końcu o powiększeniu rodziny dowiadujemy sie z jakims wyprzedzeniem😉

Ogólnie myślę, że mniej by było tragicznych rozstań z jeździectwem, poszukiwania zaginionych koni, łez i wyrzutów sumienia, gdyby ludzie częściej sami ze sobą szczerze rozmawiali na takie tematy, zamiast udawać, że jakoś to będzie, a potem na hura szukac rozwiązań...Koń to odpowiedzialność- i można też w odpowiedzialny sposób poszukać mu nowego domu, tylko to wymaga czasu.

Sprawia mi przyjemność bycie z końmi, ale ciągle muszę mieć drogę odwrotu.

I wygląda na to, ze znalazłaś dobre rozwiązanie🙂 Fajnie właśnie, nic na siłę🙂
To takie ironiczne. Kiedy jest koń, dostępny w każdej chwili, po pierwszych latach zapału i ekscytacji nagle kurtyna opada. Zauważasz, że nie masz na nic innego czasu, zamiast przyjemności czujesz tylko obowiązek i ciężar. Bo cóż zrobić kiedy na głowie multum obowiązków związanych z życiem "poza stajnią", a w stajni czeka jeszcze koń? Nie ma Cię w stajni - masz wyrzuty sumienia bo koń stoi, bo i tak są związane  tym ogromne koszty, bo wiesz, że go zaniedbujesz. Jesteś w stajni - panika! Nic nie zrobione co być powinno, czasu mało i nawet szczęście z dobrego treningu nie trwa wiecznie kiedy nagle zmęczony przyjeżdżasz do domu, a do odpoczynku daleko. Dochodzi do tego, że gdy jest ta upragniona wolna chwila wcale nie ma się ochoty jechać do stajni, nawet jeśli się wie, że może to przynieść ukojenie. Decyzja o zrezygnowaniu nasuwa się co raz częściej. A gdy już jest podjęta... nagle uścisk w sercu. I ból. Nie łatwo jest rozstawać się z przyjacielem, nawet jeżeli w moim przypadku jest to tak ułatwione jak tylko można (konia dzierżawię, co nie zmienia faktu, że mijają już nam 2 lata razem, uwielbiam jego zadziorny charakterek, podejście do niektórych spraw "nie bo nie" i to, że jest tak samo późno dojrzewającym typem jak ja sama...). Łatwo w domu mówić żegnaj, ale będąc na miejscu, stojąc obok prowodyra swojej osobistej męki, smutku, łez, wyczerpania, kontuzji, zdołowania i niekiedy poczucia beznadziejności... nagle trudno jest powiedzieć żegnaj. Bo przypomina się sobie wszystkie dobre wspomnienia. To ile nas nauczył, nie tylko o koniach, ale o życiu, to jak wpłyną na nasze postrzeganie wielu rzeczy, jak pokazał nam wagę cierpliwości, zawziętości, walczenia o swoje i wiarę w siebie nawet gdy inni kręcą już głową z rezygnacją. Myśli się o tym jak pierwszy raz zarżał na nasz widok, jak w końcu zaczęło nam się współpracować lepiej, jak szukał przysmaków w kieszeniach, chodził za nami, patrzył i nagle wiedziało się o czym myśli... Kiedy byłam młodsza, marzyłam o czymś takim. Nie sądziłam, że może nadejść dzień, kiedy będę miała dosyć jeżdżenia, nie będzie mi się chciało go czyścić, a nawet do niego pojechać, robić w stajni wszystko na szybko i w pośpiechu. Gdy teraz o tym myślę, żal mi i Siwego. Z pewnością nie byłam dla niego dobrym przyjacielem.

Nienawidzę zakończeń, ale chyba pora przemyśleć sobie parę rzeczy i ułożyć życie prywatne. Tylko dlaczego podejmowanie słusznych decyzji musi być tak bardzo bolesne? 🙁
Musiałam to wyrzucić z siebie.
Właśnie się dowiedziałam, że koń którym zajmuję się i na którym jeżdżę od 3 lat, do którego przywiązałam się jak do najlepszego przyjaciela, traktuje i dbam jak o swojego... wyjeżdża ze swoja właścicielką do Niemiec na stałe. W lipcu.
Pewnie nie będzie to mój koniec z jeździectwem, bo jeździć będę choć jeszcze nie wiem co z tym wszystkim zrobić... ale jest to koniec pewnego etapu i nie umiem sobie z tym poradzić. Jeszcze to do mnie nie dociera.
Koniec pewnego etapu. Tak. Do lipca masz spore szanse znaleźć zastępcę na spokojnie.
desire   Druhu nieoceniony...
08 marca 2013 09:42
Cricetidae, ciesz się, że w ogóle zostałaś powiadomiona, właścicielka konia zachowała się według mnie baaardzo w porządku. masz czas oswoić się z tą myślą i powolutku szykować się na rozstanie (które nie musi być smutne 😉 ). 

mam ostatnio ochotę tylko sprzątać w stajni. tylko.  konie niech sobie chodzą po pastwiskach, nie mam ochoty wsiadać. z jednej strony czuje się z tym całkiem nieźle, bo konie nie wyglądają na niezadowolone, z drugiej znów fatalnie...  🤔wirek:
Właśnie, myślę, że zostałaś potraktowana bardzo fair, możesz w międzyczasie poszukać czegoś innego i przygotować się psychicznie 🙂
A swoją drogą, to taki układ, gdzie na parę dni w tygodniu ktoś pomaga przy koniu za jazdy jest imho super. Znaleźć sensownego juniora i można i mieć konia i mieć coś z życia 🙂
desire, wiem coś o tym, u koniarza z pasją to całkiem normalne odczucia. Niby ci się nie chce jeździć a masz wyrzuty sumienia że nie jeździsz. Eh, mam to samo ostatnio, ciekawe czy jakiś mądry koniarz wymyślił na to jakiś złoty środek?  🤦
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się