Ku przestrodze. Wypadki których można było uniknąć.

A ja powiem oczywistą oczywistość-rękawiczki do jazdy stworzono po to,by w nich jeździć.Na serio  😁
Przypomniał mi się "wypadek" sprzed roku-nowe ogłowie,kupione na targu,w komplecie z wodzami parcianymi,jakiś taki tani szajs,ale ważne,że ładne.  😜 Jedziemy równym,spokojnym galopem,najwyraźniej coś zepsułam w najeździe i nagle koń wyłamanie,głowa w dół,wszystko działo się tak szybko,że nie wiem nawet,co dokładnie się stało.Ale pamiętam ból i to,że z wielką siłą wyrwało mi z ręki te tandetne,mega sztywne wodze ze stoperami,zrobiłam koziołka nad końską szyją i przeleciałam nad przeszkodą,szkoda,że bez konia,ale cóż.Najprawdopodobniej te właśnie stopery rozcięły mi wzdłuż wewnętrzną stronę dłoni.Krew się leje,ja wystraszona czy koń cały,koń tradycyjna reakcja po każdym moim upadku-panika,rżenie i nieustanne szturchanie mnie.Niby nic,prosty upadek,tylko niepotrzebnie ręka rozcięta,no i niepotrzebnie tyle strachu.
Więc zamiast kolejnego czapraczka,owijek,sprzętu proponuję sobie kupić wygodne,porządne rękawiczki.
Popieram ! Bez rękawiczek nie wsiadam, absolutnie! Obcierające wodze, albo np. upadek w pokrzywy. Nieprzyjemna sprawa potem.


Co do mądrych instruktorów i opiekunów koników szkółkowych. Parę ładnych lat temu byłam w zimie na obozie w pewnej znanej stajni. Były trzy grupy zaawansowania, ja byłam w tej "średniej", galodupującej tylko. Dzień trzeci, jazda rano, zabrakło konia, więc przyprowadzono mi fajnego kasztana (który stał parę dni w boksie, "ale on jest spokojny" - dużo znam spokojnych koni.. jak są wybiegane, teraz mi to tito, ale początkującemu w życiu bym nie dała takiego do jazdy..). Wsiadłam, poustawiałam się, mam być czołowa, ruszam więc. Po kilkunastu metrach koń dawaaj w górę na dwóch, za chwilę zaczął pędzić ze mną wokół hali przelatując nad rozstawionymi drągami, przy którymś z kolei kółku nie dałam już rady, a jako, że nie chciałam gonić konia, postanowiłam wodze trzymać za wszelką cenę i wpadłam przez to pod galopującego zwierza, który potknął się o moje kolano. A pani instruktor siedząc na swoim krzesełku pogadała "siedź siedź, prr, spokój, no siedź". Aczkolwiek co mogła zrobić. Miałam piękny krwiak wielkości kopyta przez dwa miesiące, a z kolanem mam podczas jazdy problemy do dziś. Oczywiście mądra byłam i popołudniu po obwiązaniu nogi z zaciśniętymi zębami wyprosiłam jazdę i tak do końca obozu, a ledwo chodziłam.  🙄
Horciakowa   "Jesteś lekiem na całe zło..."
03 września 2013 10:06
Również dopiszę swoje trzy grosze.

Znajomy poprosił mnie o pomoc przy zajeżdżaniu jego młodego ogierka. Koń niestety nauczony, że może człowieka podgryzać i skubać - bo przecież on tylko tak lekko i krzywdy nie chce zrobić. W dzień kiedy miałam pierwszy raz na niego wsiadać przyjechałam przed właścicielem, poszłam na padok, żeby go sprowadzić i przygotować. Stanęłam przy bramie i go zawołałam, przybiegł od razu, ale znalazł się między bramą a mną. Gdy chciałam go przestawić i stojąc przed nim chwyciłam za kantar próbował mnie ugryźć. Ktoś kiedyś mi powiedział, że najlepiej wtedy lekko kopnąć konia tuż nad kopytem, żeby odwrócić jego uwagę i żeby próbę ugryzienia kojarzył z jakimś tam bólem. Niestety koń okazał się sprytniejszy i nogę podniósł, a po chwili stanął dęba trafiając mnie kopytem prosto w kość policzkową, tuż pod okiem.
Momentalnie wyskoczył mi wielki "guz", a pod wieczór miałam już piękną śliwę przechodzącą na drugie oko.

Oczywiście wsiadłam wtedy na niego 🙂 a pod siodłem okazał się bardzo grzecznym i spokojnym koniem 🙂

Całe szczęście skończyło się tylko na podbitym oku - kości były całe, ale nie chcę nawet myśleć co by było gdyby trafił trochę wyżej  😡

Druga sytuacja z kopytami w roli głównej. Pracowałam w stajni, gdzie konie stały na stanowiskach. Zamiatałam stajnię i stanęłam za jedną z kobył ( wtedy jeszcze moją/nie moją Horcią). Pech chciał, że chciała odgonić muchę i tylną nogą trafiła prosto w moje udo. Szczęściem dla mnie stałam blisko, więc uderzenie nie było bardzo mocne i trafiła tuż nad kolanem, ale i tak przez chwilę nie mogłam chodzić. Piękny odcisk kopytka miałam przez kolejny miesiąc.
To i ja o przypadkowych trafieniach końską nogą...

Wyprowadzałam konia na plac do jazdy dość wąską furtką. Koń grzeczny, posłuszny, szanujący człowieka. Ale akurat w momencie bycia w połowie furtki z tyłu zawiał wiatr, zaszurał czymś po ziemi i koń się zdenerwował. Skoczył do przodu, starając się mnie wyminąć - bo wie, że na człowieka się nie wpada. Ale mimo ewidentnego starania nie było po prostu miejsca, bo byłam za blisko. Mijając mnie, zawadził nogą o moje kolano. Pięć minut siedziałam na ziemi, widząc gwiazdy przed oczami, a ból kolana i siniak przez prawie miesiąc. Także warto pamiętać, aby przechodząc przez wąskie przejścia, zostawić koniowi trochę więcej miejsca niż zwykle - na wszelki wypadek.
Osobiście od tej pory wchodzę pierwsza, odwracam się i dopiero proszę konia o wejście do mnie  🙄
uniknąć wypadków i ich konsekwencji mozna jak nie jeździ się z idiotami. albo jak ci idioci zaczną mysleć.

odprowadzałam bande znajomych w stronę ich stajni (byli u nas na weekend). do tego celu wziełam konia, który był spokojny (przynajmniej tyle wiedziałam - a jeździłam tylko ze "swoimi" lub samemu). on jednak w obcym stadzie był bardzo pobudzony.
gdy jechałam pierwsza - było ok ("ogier" w stadzie). ale jednak ambicja panów(i pań) ułanów nie pozwoliła mi przewodzić, jechałam więc na końcu - tam mogłam go opanowac, denerwował sie gdy jakis koń sie do niego zbliża (+nie lubi towarzystwa i zamieszania). milion razy powtarzałam, żeby do mnie nie podjeżdzać, że chce jechac z tyłu - na końcu. oczywiście w pewnym momencie w kłusie jakiś zakręt coś tam cos tam i ktoś zjechał na bok został i ... wjechał w nas. podobno wygladało jakby sie potkną +wyrzut... wizualnie taka swieca na przodzie. wyrzucił mnie b. wysoko (relacje) spadłam głowa na korzeń. kask pękł. kask który założyłam mimo, że szydzili ze mnie, że chce go założyć. straciłam przytomność, potem majaczyłam, chwiałam/przewracałam się. byłam cała poobijana. (pamietam tylko urywki). i co zrobili towarzysze? nic! (podobno krzyczałam żeby sp***... no zostawili mnie, że sama konia złapie - chcieli to oni zrobić - konno 😉 - ale się słucha po czymś takim? zresztą nie chodziło im o pogotowie itd.) złapałam konia, wsiadłam, po kawałku przy drodze już się zsunelam czekając na ludzi ze stajni (zawiadomieni oczywiście niechcący i to przeze mnie -zadzwonili i jak majaki usłyszeli przyjechali szukać- ułani nie dzwonili).  nawet z koni nie zsiedli. żadnego telefonu na pogotowie oczywiście. ogromny ból, zawroty, wymioty. kazałam zawieść sie do szpitala. obrzęk mózgu itd. już kilka lat odczuwam konsekwencje - zaniki pamięci wstecz i potem, problemy ze skupieniem, zapamiętywaniem itd, bardzo silne napadowe bóle głowy, załamanie nerwowe, pogorszenei wzroku itd.
w ramach rozweselenia zadzwonili opowiadając, że to nic takiego i jak kiedyś spadł ich kolega i stracił przytomność to go zostawili i "pochowali". znaleziony kilka godzin poźniej doznał stałego uszczerbku na zdrowiu - zmian charakterologicznych (agresja itd, aż trafil na leczenie psych po morderstwie....). ot taka zabawna historia (+kilka innych).
lekarze stwierdzili, że jakbym po wypadku lezała, przyjechało by pogotowie - odpowiednia pozycja, leki itd. nie miałabym powikłań (lub mniejsze).
zawieźć na sor kazałam się sama. koleżance. ona to zrobiła, bo sądziła, że wiem co mówie (ogromna awanture jej za to w szpitalu zrobili - narażenie na utratę zdrowia i życia..). zresztą, mała różnica jak już jechałam te pare km. pogotowie powinno być wezwane na miejsce wypadku. dodam, że ekipa w większości była całkiem świeżo przeszkolona w temacie udzielanie 1-szej pomocy także w takich sytuacjach.

tego mozna by uniknąć ;]


a co do rękawiczek - ja staram się nei używać. bo zobaczeniu kilku dłoni z oderwanymi, naderwanymi, obciętymi palcami "bo się rękawiczka wkreciła/zablokowała /zachaczyła itp" (albo wyrwane barki, obrażenia ogólne itd). wole mieś dłonie poparzone/zdarte ale całe. zresztą. jak to często się zdarza...? wystarczy zachować odpowiednie środki ostrożności, mieć dobry, bezpieczny sprzet i robić to co można bezpiecznie z danym koniem i w danym miejscu. zdarza się...jasne - mi pierwszy raz od lat w zeszłym tyg. (użyłam złego sprzetu bez dostosowania terenu) - to mam zdartą skóre. pare dni i się zagoi, a ja bede pamietać na kolejne lata. ale i tak wole zdarcie niż to co mogłoby w rekawiczkach...(choć rzadko sie zdarza...ale moze...)
Nie wiem, czy tu można było uniknąć, ale wypadek paskudny
link
Ja zawsze cierpnę, kiedy nas mija auto. Wymachuję rękami, proszę na migi o zwolnienie. Jeździmy tylko bardzo boczną dróżką.
A i tak się trafia bałwan, co z rykiem przyśpiesza.  🙁
Taniu nie są znane szczególy wypadku. Ostatnio ja sama o mały wlos nie wpakowałam sie w furmankę. Kurcze na szybkiej ekspresowej drodze, gdzie jest mnóstwo Tirów o godzinie 20-tej debil jechał nie oswietloną furmanką, k..a nawet odblasków, latarki nie mial. Kompletny brak wyobrazni woznicy.
Gdyby kierowca z naprzeciwka nie mrygał swiatlami na 100% miałaby wypadek i co tez wina kierowcy?

Ja jezdząc konno także boje się jezdzic uczęszczanymi asfaltowymi drogami. Wiadomo kon zawsze moze się czegoś przestraszyc , zawsze moze się trafic jakis debil wyprzedzający z "przytupem", a najbardziej boję si ę Tirów i...motorów.
TIR tak nam raz konia wystraszył, że już się na zawsze będzie bał. I już na drugą stronę szosy nigdy nie pojedziemy.
A motory, motorowerki nawet to masakra. Zgadzam się. Rzadkie już dziś, furmanki omijam pomaleńku i wielkim łukiem.
Nie tylko motory i motorowery. Jak niestety wiadomo, także rowerzyści.
Jechałam swego czasu miedzą między polami. Z daleka widzę, że nadjeżdża rowerzysta - taki starszy dziadek. Zatrzymuję więc konia i macham do dziadka z daleka, żeby zwolnił - bo nie wiem, jak koń się zachowa, to było nasze pierwsze wspólne spotkanie z rowerzystą. A dziadek co? Zamiast zwolnić, to przyspiesza i nim się zdążyłam zorientować, hamuje przed nosem konia z radosnym piskiem opon na kamyczkach i wzbiciem kurzu z ziemi  🤔 A co robi koń? Odwraca się piruetem w miejscu i przymierza do walnięcia z zadu  😲 Dobrze, że zdołałam jakoś, sama nie wiem jak, popchnąć rudą naprzód i nie zdążyła walnąć, bo mogłoby się to skończyć tragicznie  😤 A dziadek się śmieje, zadowolony, że konik taki fajny podskoczek z obrotem wykonał...  😵
A można by tego uniknąć, gdyby dziadek miał więcej wyobraźni...
Koń się rowerzystów nie zaczął bać, ale ja owszem...
Sama czuje respekt przed dużymi pojazdami zatem jak je widzę to zawsze zbaczam z drogi na kawałek pola czy w miejsce, gdzie jest jakieś pole manewru, co by przestraszony koń mógł spokojnie odskoczyć, a nawet bryknąć. Jedną z sytuacji dość dla mnie denerwujących była pewna pani ze swoim samochodem, która jechała tak blisko zadu mojego konia, że nie byłabym wcale zaskoczona, gdyby dostała strzała z tylnych nóg. Na dodatek wciąż wciskała gaz, więc auto jęczało, grzało, a koń już wkurzony, że z tyłu są takie, a nie inne odgłosy. Odbić nigdzie nie mogłam, bo z przodu rozwidlenie dróg, trzeba było przepuszczać auta z prawej, po mojej lewej wciąż jakieś jechało, a po drugiej stronie miałam ogrodzenie od parkingu marketu. Najchętniej zeszłabym i jej dała jednego na otrzeźwienie, ale sytuacja rozwiązała się na moją korzyść, więc odpuściłam.
.
ed
A mnie znajomy opowiadał fajną historię. Otóż jeździł sam w tereny swoją dość płochliwą koniną.
I mieli górkę w lesie, gdzie sobie galopowali. I tam się pojawili goście na crossowych motorach. Bo górka im się spodobała.
No i oczywiście konina się spłoszyła i uciekała a motorowcy się bawili. Ale kolega jest uparty. Oswajał. Przyjeżdżał.
No i wkrótce wspólnie górkę pokonywali. I na nosie jednośladom zagrał.  😅
Facella   Dawna re-volto wróć!
05 września 2013 12:46
A propos cepów... Wprawdzie w moim przypadku nie był to cep zmotoryzowany, ale nadal zaliczający się do kategorii cepów. Kiedyś wracałam z terenu przez wieś, szerokie pobocze z szerokim, ale łagodnie opadającym rowem i nierówna asfaltowa droga. Poboczem oczywiście. Pierwszy raz jechałam w teren na pewnej folblutce, zostałam zapewniona, że to koń spokojny i bezpieczny. Było tak, dopóki zza żywopłotu nie wyskoczył nagle facet, drąc się "hejaaa, wiśta wiooo, dalej dalej GALOOOOOOOP" czy coś w tym stylu. Kobyła mi prawie do rowu wleciała z nerwów, cudem się ewakuowałam. Instruktorkę to chyba pół wsi słyszało, jak się na gościa darła (który oczywiście miał świetną zabawę, że koniki tak fajnie podskoczyły). Chwała Bogu, że kobyła nie wyleciała na asfalt, bo by się tam na bank wywaliła. Wróciłam do domu z koniem w ręku i na miękkich kolanach. Więcej na niej w teren nie pojechałam i nie pojadę, straciłam do niej zaufanie (tylko ona odstawiała wielki cyrk, reszta była w miarę spokojna).
Ja się boję przejeżdżać ulicą, raz kobyła wlazła mi zadem z chodnika na ulicę, bo przejeżdżało dwóch takich mądrych dużymi ciężarówkami - a jeśli nie siedzę na koniu i się nie wepchnę, to mnie nikt nie chce puścić na pasach, a koń stojąc parę minut w hałasie jednak zaczyna tuptać w miejscu i ciągnąć. Za nimi na szczęście jechał autobus - oni mnie zawsze przepuszczają  🤣. Przeważnie rowerzyści ustępują, a nawet schodzą i pytają, czy mogą przejechać. Najgorsza jest... straż miejska/policja. Oni mają gdzieś co koń zrobi, ja dziękuję Bogu, że kobyła taka opanowana w każdej sytuacji jest, bo jak raz mi w parku przejechali obok zadu pełną p** to mi tylko skoczyła do przodu i się nafuczała. Nie wyobrażam sobie innego konia wtedy.. ja sama zawału dostaję jak widzę inteligentnych kierowców i co robią.
Ludzie z dziećmi też są niebezpieczni. Dzieci podbiegają do zadu albo do pyska (razem z rodzicami, wózkami, nieraz i psami, których ona nie cierpi), jak na festynie, a jak mówię, że koń kopie i gryzie, to jest obraza stanu 🤬 Szkoda gadać..


Parę lat temu w zimę miałyśmy z kumpelą pojechać z dwiema młodymi w teren. Młode dość przekorne i buntowniczki z natury. Szczególnie "moja", jako, że tylko ja ją jeździłam, wiedziała, że mi nie można podskoczyć, a innych testowała. Na jeden teren zamieniłyśmy się końmi (tamta druga dość płochliwa - typ, który jak się przestraszy, to się zatnie w miejscu, ale grzeczna w terenie). Przeprowadziłyśmy konie po oblodzonej drodze i wsiadłyśmy na ścieżce prowadzącej do lasu, obok pola. Ja wsiadłam i przytrzymałam konia koleżance, która wsiadła i miała poprawić sobie strzemię - w tym momencie kobyła wyrwała do przodu i strzeliła jej porządnie z zadu, laska poleciała na plecy. Nic się nie stało, ale trzeba złapać konia, zsiadłam i podałam jej drugą do potrzymania, a poszłam po moją wariatkę. Akurat pod swój dom podjeżdżała jakaś babeczka samochodem i widziała zdarzenie, więc nie wysiadała, ale "moja" małpa lubiła kopać we wszystko - na szczęście nie trafiła mimo prób w samochód tej pani, a ja ją po chwili złapałam. Miałyśmy nauczkę, żeby nie zamieniać się końmi, szczególnie w tereny.  😤
Parę dni później nasze głupie mózgi zorientowały się, że zabieranie trzech (w tym dwóch kopiących) młodych w teren, nie jest powalające inteligencją. Oprócz mojej podopiecznej ślązaczki i spokojnej sp, wziełyśmy znajomą z jej siwą. Siwa jechała na końcu, bo ponosiła. W pewnym momencie musiałyśmy się z siwą zamienić miejscami, bo moja odmówiła przejścia przez strumień jakimkolwiek sposobem, to samo jej spokojna koleżanka. Szkoda, że było wąsko, a po bokach rowy. Trzymałam moją na boku, siwa przeszła i nie było wypadku, ale jednak moja na tyle się tym wkurzyła, że postanowiła to okazać i usiłowała skopać koleżankę za sobą, czego kompletnie nikt się nie spodziewał, a która wylądowała z zadem w rowie ze strachu. Więcej nie brałyśmy obydwóch agresorek w tereny. Podczas powrotu z kolei biedaczka została skopana przez siwą dla rozrywki (to taki koń tępiony w stadzie) i znowu wpadła do rowu, tym razem przewracając się na jeźdźca - na szczęście był miękki, głęboki śnieg.
Innym razem dziewczyny pojechały spokojną młodą i siwą. Młoda znowu miała pecha i wywaliła się na drodze. W tym jednak zawsze jest szczęście, bo wychodziła ze wszystkiego bez zadrapania. Jazda ścieżkami przykrytymi głębokim śniegiem też jest niebezpieczna. Ja wpadłam z młodą po jej szyję do rowu, bo chciałyśmy na skróty pojechać do lasu, przez pole. Skończyło się na wyskoczeniu i pobrykaniu i nic nikomu nie było, ale obie się wystraszyłyśmy.
TRATATA   Chcesz zmienić świat? -zacznij od siebie!
05 września 2013 18:35
lussi Ty się ciesz, że Policja i SM nie reagują bo konno to po chodnikach i ścieżkach rowerowych jeździć nie wolno  😉

edit - chyba mi się paragrafy pomyliły. To pędzić zwierząt nie można, o jeżdżeniu wierzchem nie ma, że zabronione.
Nie wiem, czy tu można było uniknąć, ale wypadek paskudny
link
Ja zawsze cierpnę, kiedy nas mija auto. Wymachuję rękami, proszę na migi o zwolnienie. Jeździmy tylko bardzo boczną dróżką.
A i tak się trafia bałwan, co z rykiem przyśpiesza.  🙁


tutaj sytuacja z koniem potrąconym przez pociąg  😕 można było uniknąć?  http://www.tygodniksiedlecki.com/t21799-zderzenie.pocigu.z.koniem.htm
zdj nieprzyjemne , drastyczne
Lonżować pełne energii młode konie ZA OGRODZENIEM. Na hali, padoku, lonżowniku, no gdziekolwiek byleby nie na otwartej przestrzeni.

Miałam dziś "na sznurku" młodego wałaszka, bardzo fajnie ułożonego, chodzącego już pod siodłem, super konik po prostu.
Ale ostatnio ma sporo energii i dziś postanowił sprawdzić, jak długo utrzymam go - brykającego i szarpiącego się - na lonży...  😵

Finalnie, pojechałam za nim kilkanaście metrów ciągnięta trzymaną kurczowo lonżą, a on, nie przejmując się wypinaczami ani mną, wydarł galopem w upatrzonym kierunku. W końcu puściłam, bo inaczej zaryłabym głową w piach. On pobiegł do stajni, dał się złapać, nikomu nic się nie stało.

Gdzie jest haczyk?
Cóż, wolę nie wiedzieć, co by było, gdyby zaplątał się w lonżę i np. przewrócił na brukowanym podwórku przed stajnią. Mógł połamać nogi. Pobiec na pobliskie tory i wpaść pod pociąg. Pod auto na szosie...
Rzadko kiedy lonżuję konie za ogrodzeniem, tak jestem po prostu nauczona. Ale po dzisiejszym - będę dużo ostrożniejsza. Nie warto ryzykować.
Oj,nieprzyjemne wypadki,czytałam już o tym z pociągiem.
Ale komentarzy pod tekstem o furmance nie chcę czytać. Czy ludzi na prawdę nie stać na odrobinę kultury?
Jeżeli chodzi o konie i ruch drogowy, to kierowcy mnie przerażają pod względem jazdy. Często jeżdżę zaprzęgiem po ruchliwej ulicy. Kulturalni kierowcy wyprzedzając zaprzęg oczywiście zwalniają, na wysokości bryczki niestety, bo jak już są na wysokości konia, to gazu ile się da i jadą przed siebie. Ostatnio jadąc po parę młodą, miałam do pokonania około 5-6 km główną drogą dojazdową, pomiędzy dwiema większymi mieścinami. Na wszystkich kierowców, którzy mnie wymijali i omijali (ciężarówki, osobówki, motory i wszystko inne), zwolnił tylko jeden kierowca tira, jadący z naprzeciwka. A samochodów tego dnia jechało sporo.

Żeby nie zbaczać zbytnio z tematu, to przedwczoraj miałam w stajni nieprzyjemną sytuację, której winą była rutyna.
Przyjechały do mnie na jazdę dwie kobiety, 2 z moich koni stały w boksach, jeden na stanowisku wiązanym w innym pomieszczeniu. Stwierdziłam, że co będzie się klientka w samotności przygotowywała do jazdy i przeprowadziłyśmy z drugą klientką swoje dwa konie, na stanowiska obok. Konie znają się bardzo dobrze, nie raz stały razem na stanowiskach i chodzą razem po pastwisku (mam tylko te trzy). Po przygotowaniu koni nadszedł czas na wyjście. Klacz, która stała wcześniej sama, stała w krańcowym stanowisku. Klientka, która stała na środku, przed wyprowadzeniem swojego konia zapytała, czy może go spokojnie obrócić i czy nic się nie stanie. Odpowiedziałam, że nie, bo przecież konie się znają, nie raz były w ten sposób wyprowadzane i zazwyczaj nic się nie dzieje. Niestety "zewnętrzna" klacz, która nie widziała się z resztą koni aż trzy godziny, zamachnęła się na wyprowadzanego konia i trafiła klientkę w udo (na szczęście lekko). Klacz nie należy do typu koni kopiących złośliwie, czy niebezpiecznych, ale do typu koni z wieczną rują, reagujących kwikiem na każde spotkanie z koniem, nawet jeżeli miała z nim kontakt zaledwie godzinkę wcześniej. Mój błąd, bo klacz mogła zostać wyprowadzona jako pierwsza.
lussi Ty się ciesz, że Policja i SM nie reagują bo konno to po chodnikach i ścieżkach rowerowych jeździć nie wolno  😉

edit - chyba mi się paragrafy pomyliły. To pędzić zwierząt nie można, o jeżdżeniu wierzchem nie ma, że zabronione.


Teoretycznie po chodnikach i ścieżkach nie wolno, masz rację. Jednak wolą, żeby konno jechać po chodniku i grzecznie ustępować drogi innym jego uczestnikom (tak robię - kiedy ktoś idzie, zjeżdżam na trawę albo chociaż zwalniam, nawet nieraz zsiadam) niż, żeby iść po drodze. Szczególnie, że tylko kawałeczek mam do parku (to nie jest typowy park, tylko alejka wokół stawu, a ja przejeżdżam obok alejki, kawałek nią i wjeżdżam do lasu - małego, acz państwowego), a opisywane sytuacje miały miejsce na alejce w parku, gdzie chodzą ludzie z dziećmi, jeżdżą rowerzyści, chodzą z psami etc, a służby państwowe cisną sporą prędkością tam. Policja ma więcej kultury, bo przejeżdżając obok nieraz zwalniają, dzień dobry powiedzą - zależy na kogo trafisz, ale nigdy nikt się o nic nie czepiał.



Wypadek z pociągiem straszny.. 🙁
horse_art

Pewnego razu jeździłam sobie po ujeżdżalni (wydzielona, ale nie ogrodzona), nagle ktoś wypuścił konie z wybiegu do stajni - obok ujeżdżalni. Konia zatrzymałam i obserwuję co dalej. Poszła druga część koni.
Nikt nie zadał sobie trudu, żeby mnie poinformować, że konie schodzą, nikt nie pofatygował się, żeby je sprowadzić w ręku, zamiast puszczać stado luzem obok osoby jeżdżącej. Mój koń nie zareagował na tą sytuację, ale widziałam kiedyś inny finał - koń pobiegł za stadem, jeździec ewakuował się zanim koń "spotkał się" z resztą puszczonego stada.



Miałam prawie identyczną sytuację, tyle żę plac był ogrodzony, za to mój koń oszalał co skończyło się w końcu piękną glebą.



Wgl czytając ten wątek z przerażeniem doszłam do wniosku że na każdym kroku sama się proszę o jakiś okropny wypadek.. ;o
Tak i to jest dobre, początek nazwy wątku z resztą świadczy o tym, że po przeczytaniu bardziej się myśli.
Miałam ostatnio nauczkę gdy wapnem bieliłam na zimę ściany w boksach. Fakt, okulary ochronne mam zawsze, z wapnem w oku nie ma żartów, ale ponieważ bielę już którys tam raz, to jak zwykle bez rękawiczek. Niestety tym razem chyba zrobił mi się gęstszy roztwór, bo po malowaniu porobiły się oparzenia. W sumie dowiedziałam się, co to znaczy nie posiadać dłoni przez kilka dni. Tak że obowiązkowo rękawiczki i okulary, szkoda zdrowia.

A propos karabińczyka tzw. bezpiecznego, to niestety u mnie NIE ZADZIAŁAŁ. Postanowiłam uwiązanemu 3-latkowi pokazać nowe ogłowie, chyba za bardzo machałam mu przed oczami, bo postanowił ratować się. Jak rzucił się do tyłu, to wyrwał przymocowane do ściany budynku kółko razem z tynkiem i kawałkem cegły. A karabińczyl puścił? Nie, był w idealnym wręcz stanie. Mam go do dziś zresztą. Koń natomiast przestraszył się tego, co wisiało na końcu uwiązu, pokaleczył się ostrymi krawędziami i musiałam wzywać weta.
Też stwierdziłam jakiś czas temu, że karabińczyk bezpieczny nie jest bezpieczny - właściwie kiedy on działa prawidłowo ? Zakładałam szetlandowi uprząż, a on stwierdził, że mu się to nie podoba i wyrwał do tyłu - kantar puścił, mały się oczywiście nie przejął, ale mimo wszystko.
Przypadek z kantarem: stoimy sobie z koniem przy stajni (boksy angielskie). On w kantarze, normalnie. Odeszłam może na minutę, a tu dolne drzwi wcale nie takie lekkie zdjęte z zawiasów stoją obok, kantar cały, on cały i stoi sobie spokojnie jak gdyby nigdy nic. Zamurowało mnie normalnie i do dzisiaj nie mam pojęcia jak to się stało. I nigdy w życiu nie zostawiłabym konia w kantarze na noc.
ja miałam taki przypadek, którego naprawdę mogłam uniknąć, ale posłuchałam starszego, więc (przynajmniej tak być powinno) mądrzejszego.  🤣
prowadziłam kobyłę z łąki do stajni, na łące stała z kucem. chciałam żeby ktoś kuca wziął na drugi uwiąz, bo kobyła mimo że nie byla nieposłuszna, to trochę się kręci i rzadko idzie tak jak konie iść powinny, czyli z głową na poziomie prowadzącego, po boku, woli iść troszkę bardziej do przodu, ale "ten kucyk zawsze tak idzie" i "do niego nie trzeba uwiązu, ona pójdzie za koniem"  🙄
w każdym razie już na półmetku drogi kucyk (staruteńki) chyba doznał przypływu energii i drugiej młodości, bo radośnie pogalopował brykając do przodu, a kobyłka zadembowała, wyrwała cwałem, wykeciła, a ja dostałam w żebra z tylnego kopyta. zamroczyło mnie i odzyskałam świadomość w rowie przy drodze, ale jak wstałam od razu się ożywiłam-konie poszły w (ogrodzone bo ogrodzone,ale zawsze) maszyny rolnicze... nic sobie nie zrobiły i w końcu dały się złapać i wróciły do stajni, ale opuchlizna i pamiątka w postaci delikatnej blizny w kształcie kopytka pozostała na długo...
Też stwierdziłam jakiś czas temu, że karabińczyk bezpieczny nie jest bezpieczny - właściwie kiedy on działa prawidłowo ?

Działanie karabińczyka bezpiecznego nie polega na tym, że odpina się sam w momencie, kiedy koń ciągnie, tylko na tym, że przy silnie napiętym uwiązie w ogóle da się go odpiąć (ale ręcznie), bo zwykłych się nie da.
Inna sprawa, że tym bezpiecznym zdarza się odpinać samoistnie, ale to nie jest działanie zamierzone. Dzieje się tak, kiedy uwiąz zostanie szybko i mocno szarpnięty i zaraz potem poluzowany, np. przy nagłym machnięciu głową przez konia, ale to zdarza się zwłaszcza przy trochę zużytych i "luźno chodzących" karabińczykach.
w tym "bezpiecznym" karabińczyku chodzi o to , żeby można było go odpiąć w każdej sytuacji - to to jego "bezpieczeństwo" - bo żeby go odpiąć nei potrzeba luzu (ruchu do przodu, żeby zdjąć "hak" z kółka kantara) żeby go odpiąć. nie chodzi o to żeby się rozpiął jak koń ciągnie - odsadzi się, tylko żeby się dało go rozpiąć ratując przed skutkami odsadzenia.

ale... jak ma maksa się powiesi też sie nie da odpiąć ;/
miałam taką sytuację. młody wiercił się okropnie. w końcu owinął sobie uwiąz wokół szyi i zacisnął mała panika... - i tak wisi z linka na szyi (na szczęście w bezruchu - ale panika), zaraz sie poślizgnie (beton)wywróci i udusi... karabińczyka odpiąć się nei da - za duża siła... konia ruszyć też nie. kanta, mocowanie, uwiąz - nie urwą się wcześniej. trzeba ciąć, ale jak tylko oddalam sie o 2 kroki (nóż leżał pare m dalej) czy odwracam, on panika i się wierci.. zaraz poślizgnie i sie zabije.... on panika, mi nogi drżą..oboje mokrzy (a trwało to moment...) oczywiście strach do takiego podchodzić nawet a co dopiero wsadzać łapy żeby i samemu nic nei stracić. ale co ..wyjscia nei ma - gadanie, dotykanie ... udało się milimetry zmniejszyć  ciągniącie aż udało się odpiąć. nawet nie szarpnął - był w szoku -i tak "se" staliśmy z tętnem 250, dygocząc dłuższy czas.
on od tej pory na najmniejszy opór odpuszcza - zero reakcji zwrotnej -ciągnięcia (moge go wiązać na nitke, może deptać po wodzach... 😉 )
a ja nie używam innych niż bezpieczne (no chyba że do niego i w "bezpiecznym" otoczeniu) - z "normalnym" karabińczykiem akcja by się pewnie nie udała... (za dużo trzeba by luzu dać) byśmy oboje tam zeszli...
O ile w ogóle potrzebuję kantarów i uwiązów, preferuję zwykły, bo się sam nie odpina. Bezpiecznego używam np. przy wecie/struganiu, jakiejś sytuacji, w której podejrzewam, że koń może dostać szajby, co też nie znaczy, że zadziała jak horse_art pisze. Dużo razy miałam tak, że zostawiłam na bezpiecznym klacz i pobiegłam po np. kask czy co tam innego do garażu, a ona bez wysiłku go odpięła i pobiegła radośnie za mną, wtedy działa.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się