Wewnętrzna "blokada"

Jeździłam kiedyś takiego konia po lasce, co jeździła tylko na munsztuku, bo koń ponosił.
Nie wiem o co jej chodziło, ale koń śmigał tereny nawet sam na zwykłym pełnym wędzidle, ze mną na grzbiecie.
Myślę, że to taki podobny problem.
Jeździłam kiedyś takiego konia po lasce, co jeździła tylko na munsztuku, bo koń ponosił.
Nie wiem o co jej chodziło, ale koń śmigał tereny nawet sam na zwykłym pełnym wędzidle, ze mną na grzbiecie.
Myślę, że to taki podobny problem.


Ja pierwsze 3 lata posiadania własnego konia przejeździłam w terenach, na kantarze, na wędzidle, na oklep, z siodłem no każdy wariant. Potem miałam nieprzyjemność jeździć na głupiach młodzikach i pewnego razu koń poniósł mnie w kierunku stajni na wąskim polu, nie było gdzie zakręcić, nie dało się go w ogóle wybić z rytmu, przejśc do kłusa, zatrzymać, nic. Postanowiłam zeskoczyć na miękkim podłożu, żeby nie rozwalić się na murowanej ścianie stajni. Spadłam na głowę, noga została mi w strzemieniu, zwichnięcie + jakieś tam wstrząśnienie mózgu. Było to 2 lata temu. Przez 4 miesiące nie wsiadłam na innego konia niż mój. Z jakiegoś irracjonalnego lęku przed jazdą na obcych koniach podleczyły mnie trochę fryzy. 1,5 roku nie wyjeżdżałam w ogóle poza ogrodzenie ujeżdżalni. Dopiero w tym roku zaczynam jeździć w tereny na moim koniu. Ale chociaż znam go bardzo dobrze boje się pojechać bez ostrzejszego wędzidła czy czarnej wodzy. Chociaż wiem, że da się go zatrzymać w każdej sytuacji, chociaż wiem, że jest koniem odważnym, niepłochliwym, nadającym się do jazdy w zastępie, do samotnych terenów i na czołowego. Gdzieś w człowieku tkwi świadomość, że jeden głupi błąd i będzie roślinką a im więcej się jeździ tym jest się bardziej ostrożnym. No chyba, że ktoś nie ma instynktu samozachowawczego. Na mojego konia też wsiadają ludzie, którzy jadą spokojnie w teren na zwykłym wędzidle. Uważam, że czarna czy jakiś pelham/kimberwick/wielokrążek/munsztuk może niekoniecznie być sposobem na konia tylko na psychikę jeźdźca. Daje poczucie swojego rodzaju bezpieczeństwa i świadomość możliwości zapanowania nad koniem.
Po ostatnim upadku (najlepsze jest to, że tak naprawdę nic mi potem nie było) przyblokowało mnie w temacie skoków (od razu mówię, że w moim przypadku to nie ma mowy o jakichś szalonych wysokościach, mówimy tu o takich nie więcej niż 80 cm). Owszem, skakałam potem, ale wystarczyło jedno niepowodzenie, żebym już do końca jazdy nie skoczyła nic.
Na tyle mnie ta sytuacja denerwowała, że z nikim o tym nie rozmawiałam, starałam się w ogóle o tym nie myśleć. Najgorsze było to, że zbliżał się dzień egzaminu na brązową odznakę, a u mnie było coraz gorzej. Postanowiłam jednak, że spróbuję, najwyżej nie zdam. Nastawiłam się bardzo pozytywnie, poszłam w dobrym nastroju i co? Wyłamanie już na krzyżaku( :wysmiewa🙂. Oczywiście z mojej winy. Ale tym razem zadziałało to na mnie bardzo pozytywnie - po drugiej przeszkodzie poradziłam sobie z koniem, który próbował wyjechać z placu i to mnie tak uskrzydliło, że resztę pojechałam nawet z przyjemnością 🙂
Nie wiem, jak będzie dalej, może to była taka jednorazowa mobilizacja, ale cieszę się, że coś ruszyło.

Przepraszam, że się tak rozpisałam, ale bardzo chcę się z kimś tym podzielić, a gdzie, jak nie tu?
Olencja, ja mam podobnie z okserami, a sutuacji nie poprawia fakt, że co się troche przekonam to spadam. I tak dzisiaj znowu wielkie nic, bo zatrzymywalam konia tuz przed 😵
Okserów nadal się panicznie boję, ale staram się nie myśleć, że to jest okser. Na psychikę trochę mi pomaga 🙂
Ja skacze tylko te wąskie, bo to Kaszmir sam skacze, a szerkie blokada i koniec kariery.
Jullqa   Małymi kroczkami do przodu :)
22 września 2013 20:45
hszonszcz, vanille galopowałam! 🙂

Po tym jak z wami pisałam w tym wątku miałam dość sporą przerwę bo zmieniałam stajnię. Najpierw jedna, potem druga aż w końcu przyszedł czas na tą właściwą <3 Mianowicie jest to "Stajnia pod Żelazną Podkową" w Dolinie Charlotty ^^ Jakoś od marca nie jeździłam, potem dopiero pod koniec sierpnia pojechałam na obóz konny do Stajni Pestka w Mrzeżynie. Tam nie galopowałam na placu, ale galopowałam w obydwu terenach 😉 W jednym tak po prostu, aby dołączyć,w drugim tak normalnie. No i pokochałam dzięki temu tereny 😀 Powracając do konkretów - wczoraj byłam na jeździe w mojej obecnej stajni, jeździłam na wspaniałym kucu Stefanie no i zaliczyłam pierwszy galop na padoku! Oczywiście za innym koniem. No i było wspaniale!!! <33 Na początku latałam jak worek kartofli i śmiesznie podskakiwałam, później w miarę ogarnęłam co i jak a za trzecim razem było już tak dostatecznie 😀 Teraz nie mogę doczekać się kolejnej jazdy i kolejnego galopu! <3333

Dziękuję  😍

A w załączniku ja i Stefan po jeździe 🙂
Jullqa gratulacje! Świetnie, że masz to za sobą i przede wszystkim, że Ci się spodobało (swoją drogą kto się nie jarał po pierwszym galopie  😁 ). Czasem jak widać warto zrobić przerwę, nawet dłuższą, żeby znaleźć tą właściwą stajnię. Fajnie, że Ci się udało. A Stefan jest przeuroczy. Melduj o swoich dalszych postępach!
Jullqa, Super, powodzenia i radości z dalszych galopów! 🙂
Mała poprawka:
Padok służy do wypuszczania koni. Może być trawiasty, lub piaszczysty. A jeździ się na maneżu, placu, lub ujeżdżalni. W sumie można też jeździć na padoku, ale z założenia nie do tego on służy.
W wielu stajniach używa się błędnie tego określenia, ale prawidłowo na padok się wypuszcza, a na maneżu się jeździ.
zabeczka17   Lead with Ur Heart and Ur Horse will follow
23 września 2013 08:26
A ja czuję, że coś we mnei pęka. Pierwszy raz  pojechałam w teren na totalnym luzie. Były nawet chwile zabawy.
Po wypadku minęły 3-4 lata i dopiero teraz nabieram odwagi na bezstresowe wyjazdy ze stajni.
A co za wypadek miałaś? Bo nie pamiętam.
zabeczka17   Lead with Ur Heart and Ur Horse will follow
23 września 2013 09:46
Las, cztery konie, bardzo fajny spokojny i kontrolowany galop. Byłam ostatnia. Koń przestraszył się ptaków, które wyleciały z krzaczorów.  I było ,,hop"  do góry. Wylądowałam parę metrów dalej,  zatrzymując się na drzewie- plecami. Po czym opadłam na słój na szczescie nie pupą.
Gdyby nie kamizelka- która przyjęła całe uderzenie  oraz kask- nie byłoby mnie tutaj z Wami.
Kon cały, ja cała, wstałam- żyję. Po całej akcji wsiąść na konia wsiadłam, ale to był wtedy ostatni raz przed roczna przerwą.Następnego dnia nie dałam rady. Panika była silniejsza. Okropne uczucie. Kochasz jeździć i nagle paralizuje cię przed czymś co tak bardzo kochasz. I to nie chciało odejść.
Później moja psychika rujnowała mi każdą przyjemność z jazdy konnej.
Koń idzie w kłusie a ja wyję bo tak się boję. 
Okrutnie mnie wyśmiewano. Załamałam się podejściem ,,doświadczonych" ich brakiem empatii.
Moim największym osiągnieciem był anglez, nie byłam gotowa na inne rzeczy. Czas mijał. Każde wsiadanie na konia i bach wracają wspomnienia.  Bolało.
Po jakimś czasie  poznałam człowieka który mi pomógł. Mój trener, któremu będę wdzięczna do końca swych dni. Cudowny człowiek. Miał do mnie podejscie. Nie nabijał sie a rozumiał to, że potrafię.. ale się boje.Wyłapywał takie momenty podczas jazd, kiedy można mi było dołożyć więcej, i więcej... i tak do skutku. Po 3 miesiacach  zaliczyłam już pierwsze galopy. Ja stara baba przeprosiłam sie z lonżą i trzymałam paska od siodła. Ale to było coś. Nie wstydzę sie tych lekcji. Wiele mnie to nauczyło. Konsekwentnie klepałam tyłek na treningach.  Przestałam się przejmować tym co mówią inni. Ważne było zdanie osoby prowadzącej jazdę. I tego się trzymałam i trzymam dalej.
Dzisiaj doskonale rozumiem tych którzy przeżywają swoje wypadki na nowo, bo  te wspomnienia wracają jak bumerang. Jedni wychodza z tego szybciej, inni dłużej. Bardzo chciałam być tym pierwszym przypadkiem- niestety nie poszczęściło mi się.
Zeszłoroczne pierwsze tereny były przepełnione jeszcze małym strachem, panikowaniem. Głupie strzyknięcie uszami i szłam sztywna jak bela- bo pewnie poniesie, bo zaraz mnie wysadzi.Kon na szczęście był wyrozumiały pomimo że .. to były także i jej pierwsze tereny z jeźdzcem na grzbiecie. 😉
Tegoroczne są juz na luzie. Maż po wczorajszym stawia szampana i cieszy, żę w koncu  się jakoś pozbierałam. Dawno nie było tak fajnie jak wczoraj.

Edit:liter.
BASZNIA   mleczna i deserowa
23 września 2013 18:51
[quote author=BASZNIA link=topic=5983.msg498897#msg498897 date=1267013673]
[quote author=Met link=topic=5983.msg431890#msg431890 date=1262907651]
mysle, ze lepsza pomoc moze udzielic dobry instruktor albo nawet przyjaciolka-koniara 🙂

ooo, dokladnie.

Ja mialam blokade, nie bede wszystkiego opisywac, wynikala z przerwy po prostu i z tego , ze konina moja jest szybkonoga 😉. W kazdym razie pod wszystkimi wypowiedziami sie podpisuje, bylo i wynajdowanie problemow, zeby nie wsiasc, strach, rozne rzeczy, wiekszosc Waszych slow jakby ode mnie plynela. Na szczescie to zupelnie nie przenioslo sie na prace przy koniach, tylko wsiadanie. Az w koncu kolezanka-klientka-instruktor, wcisnela mnie na swoja kobyle  mega super hiper ujezdzona i pewna, potem naszla mnie na probie wylonzowania mojej klaczy z siodlem i juz nie odpuscila 😉. Balam sie zaklusowac, prawie nie oddychalam,  potem pierwszy teren z inna kolezanka-klientka-sam step 😉, potem tereny z ta pierwsza, za jej super poslusznym koniem, teraz smigamy po lesie i polach i choc dalej mam obawy, to galopuje rowniez jako pierwsza, robie wszystko i mam z tego taka sama radoche jak przed blokada! Podobno na wiosne mam skakac 😉.

Pisze po to, zebyscie wiedzieli, ze sie da. Ale wsparcie takie jak ja mialam, troche motywacji od kogos jest niezastapione.


[/quote]

cytuje siebie, zeby Wam powiedziec, ze faktycznie skacze....
Wiec znow: da sie, i wszystkim, ktorzy cierpia, bo sie boja a chcieliby, powtarzam-da sie 🙂. Trzymam kciuki.
[/quote]
Ja sie ku pokrzepieniu serc znowu zacytuje:

mialam blokady " nieeeee! nie puszczaj lonży"-"niie, prosze, nie galopujmy".

Bylam w weekend na zakonczeniu sezonu, kupa koni, bryczki, nowe miejsce, przejazd drogi krakowej, cuda na kiju. To co odwalala moja kobyla ( zaczelam dawac owies, gupia, chwile wczesniej przed tym spedem)to sie nie miesci w glowie, a ja co? Nic. No zero przejecia. Dla mnie samej to jest nie do wiary.

Wiec, kochani, trzymam kciuki.
No ja też powoli moblizuję siebie do codziennych spacerków dookoło domowych.Na wyjazd w teren to chyba jeszcze chwila nim sie zbiorę ale jak pisze zabeczka17, nadal pamieta się spłoszenie konia i to że nie potrafiłam go zatrzymać.
Na szczęscie moje kompletnie bez jakiej kolwiek kontuzji ale sztywnieję strasznie jak tylko odjeżdzam za daleko od domu tym bardziej na koniu co terenów u mnie nie zna a sam nie wiele chyba z nich korzystał w przeszłości.
Drugie to własnie wiek.
Ja też już stara baba jestem 😉 (42 leci) ale szkoda mi żyć obok koni i wogóle nie jeżdzić.Tak było zresztą przez dwa lata.
Teraz wsiadam,czuję że sie rozluxniam i coraz stabilniej czuję.Miałam przerwę 7 lat i od tamtego czasu przybyło mi nawet ze 15 kilo jak nie wiecej i zesztywniałam z wiekiem.
Ale wsiadam.
Planuję nawet na nowo wziąść sobie lekcje u instruktora - szukam takiego który podjął by sie tego zadania.
zabeczka17   Lead with Ur Heart and Ur Horse will follow
24 września 2013 07:36
Angela trzymam kciuki za Ciebie  :kwiatek:
zabeczka17, dzieki i wzajemnie 😉
Wiem ,że czasem strach ma tylko wielkie oczy ale reakcji ciała sie nie oszuka- a koń czuje 😉
Mi taki mały ,,trik,, pomógł troszkę się przełamać - sprawiłam sobie długie puśliska -170cm.
Wcześniej miałam krótkie (140) i nie mogłam normalnie wgramolić sie na konia -on za wysoki ja za niska.Wsiadałam ze stołka.
Niesamowity komfort psychiczny jak wiem że zawsze mogę wejść i zejść z konia z ziemi.
Nigdy wcześniej nie miałam tego problemu -ale od kiedy mam swoje konie to owszem.Takie akurat mam u siebie konie (ponad 165) -uczyłam się kiedyś na niższych,jeżdziłam na niższych a ja mam 158 wzrostu.

Ciekawe
Choć czuję ze to coś wewnątrz mnie przylazło z wiekiem 😉
Pewnie brak elastyczności ciała 🙁 niestety
Jullqa   Małymi kroczkami do przodu :)
27 września 2013 17:28
vanille jasne, nie ma sprawy 🙂
Julie dzięki za poprawkę 🙂 Szczerze mówiąc do tej pory nie wiedziałam jak poprawnie mówić. Jedni mówili padok, inni maneż a jeszcze inni jakoś inaczej .__. Ale teraz już wiem co i jak, więc jeszcze raz wielkie dzięki ^^
Dzisiaj rano:
- nowy dla konia plac do jazdy
- wzdłuż placu wybiegi dla młodzieży, radośnie galopjuącej ilekroć zbliży się do nich "ciocia Tania" czyli moja płosząca się kobyła
- w tle wiatr jakby się ktoś powiesił
- polowanie i strzały w pobliskim lesie
- pan ciekawski na motorze warczący znienacka
Koń fuczy, rozgląda się i napiernicza szybko jak młodziak. Bryka, wspina się, ponosi, robi przysiady i zwroty akcji. Dynamit. Ja przepycham plan jazdy, starając się ignorować wybuchy. Ogólnie czuję się jak na rodeo. I walczę o życie.  😉
Treser obserwuje nas z auta, bo zimno. Na koniec wychodzi i mówi:
- Dusiu! Ta prawa ręka minimalnie za nisko. A tak to, koń marzenie! Wukakawowski !
No, i jak tu nie mieć blokady? Zamykam się w sobie.  😵
Taniu.. te wiatry to chyba wszystkim dokopały do tyłka..
Ja nie na koniu ale idąc do stajni aby je pozamykać miałam spotkanie bliskiego stopnia - spłoszyły się i zaczeła kobyłka która nie boi sie niczego .Starałam się iść tak aby nic sie nie stało i nagle wypada zza stajni kuc pędząc wprost na mnie.Odskoczyłam ,ona tez ale oberwałam lekko po nogach aż mi serce na moment bić przestało.Mały włos a połamała by mnie wbijając się we mnie całym pędem.Myslę że przy takim zderzeniu miała bym niewielkie szanse.
Na drugi dzień byłam pilotem w konwoju kobyłki z pomorza na wielkopolskę.
Wiedzielismy że ma problemy w przyczepie ale przy wsiadaniu a nie przy wysiadaniu.. Ale ktos musiał odbezpieczyć tył i zluzować blokadę.Udało mi się a po paru sekundach koń chciał mnie poprostu -zabić.
Byłam ostrożna ale widząc jak kobyłka rozwala przyczepe waląc zadem we wszystko co popadnie odskoczyłam na kilka metrów stwierdzając ,że chyba jednak odpuszczam ingerencję i z dwóch możliwości wolalam wyrwać facetowi jego ogiera ktorego wogóle nie znałam i to jego wysyłając do pomocy przy kobyle a sama zaciskałam palce na wodzach starałam się zebrać siebie do kupy  i wykorzystać do tej sytuacji najmądrzej.
Ta cała sytuacja pokazała mi samej że wbrew pozorom wydawać by się mogło nadal mam lęki w sobie ale jednak nie wszystkie lęki ktore miałam .
Byłam gotowa zareagować sprawnie i myśląc i nie okazując lęku czy paniki.
Skoro już tyle to i mam nadzieję że pokonam siebie w kwesti pracy z końmi z ,,grzbietu,, 😉
Bo znowu jeżdzić przestałam.
Może poprostu -nic na siłę.
Może potrzeba czasu?
Może nie teraz ale za parę miesięcy i to pokonam z takim spokojem i sprawnością jak akcja z kobyłką?
Może i sobie Taniu powinnaś dać czas... a jak widzisz nie sprzyjające warunki -odpuścic aby nie dołować się jeszcze bardziej?
Ja już się nie zmuszam bo to naprawdę do niczego nie prowadzi.
(...)
Może i sobie Taniu powinnaś dać czas... a jak widzisz nie sprzyjające warunki -odpuścic aby nie dołować się jeszcze bardziej?
Ja już się nie zmuszam bo to naprawdę do niczego nie prowadzi.

Przeciwnie. Właśnie trzeba jeździć. Mój grzeczny, płochliwy koń świruje, bo dużo stoi a Treser go pewnie podkarmia.
I mam efekty. Ja skończyłam jazdę z grubsza "na swoim" z lekkim modułem Zorro. I wracając do domu rozmyślałam, że Treser ma rację jak zwykle. Konia rozpierała energia a ja zamiast dać mu pobiegać, ograniczałam mu ruch napinając sytuację.
Z wiatrem (i pełnią) najgorsze jest to, że ja się czuję niespokojna. No i na konia się przenosi.
Zmuszaj się, a obie się nie dołujmy.  :kwiatek: Inaczej skończymy wśród obserwatorów za płotem.  😉
Zmuszać, nie zmuszać, najgorzej jakby obie zaczęły panikować, że wiatr wieje  😁
A na serio nie ma sensu szukać wymówek, by kończyć wcześniej jazdę, czy w ogolę nie wsiadać 😉
Pewnie macie racje.
Ja stoję za płotem już dwa lata 😉 wsiadając od święta jak mnie ktoś zmusi do targania siodła.Potem czuję się dobrze ale i tak mam opory.
Za to widzę inne efekty pracy z końmi -swoją odwagę z ziemi co uważam, że też jest ważne.
Milla, i szukam wymówek... aż za dużo ich mam 😉
Pewnie macie racje.
Ja stoję za płotem już dwa lata 😉 wsiadając od święta jak mnie ktoś zmusi do targania siodła.Potem czuję się dobrze ale i tak mam opory.
Za to widzę inne efekty pracy z końmi -swoją odwagę z ziemi co uważam, że też jest ważne.
Milla, i szukam wymówek... aż za dużo ich mam 😉

Przepraszam za to "za płotem".  😡
Oczywiście, że z ziemi można wiele zdziałać. I jest to ważne.
Ja jestem w takim wieku... i koń też, hm... dla nas to być lub nie być. Albo się ruszamy, albo zarośniemy mchem.
My już nie mamy czasu. Tylko ja bym już chciała etapu: senny człapak a nie bez końca "wukakawowska bestia".  😉
Dobrze, że chociaż Treser się cieszy. Ech.........
[quote author=Tania link=topic=5983.msg1926841#msg1926841 date=1384712816]
Albo się ruszamy, albo zarośniemy mchem. 
No to ja należę do tych co mchem już obrośli 😀
Moje konie też są leniwe choć co prawda Ametyst w siodle pierwszy staje pod bramą aby ruszac w teren.
To ja wszystko psuję poprostu.
ehh....
Treser obserwuje nas z auta, bo zimno. Na koniec wychodzi i mówi:
- Dusiu! Ta prawa ręka minimalnie za nisko. A tak to, koń marzenie! Wukakawowski !


Taniu, kocham Twojego Tresera!!  😉
Na nadmiar energii czasem lonża przed jazdą pomaga - jeździec sie uspokoi, koń wyładuje...
Tak, Treser uwielbia, kiedy koniowi iskry lecą z tyłka. Ja przeciwnie. Marzę o sennym dreptaku.
A na temat: odkryłam, że nie trzeba wsiadać na konia z głowa pełną kłopotów, myśli, zmartwień.
Koń to czuje i od razu mnoży razy tysiąc. Taki koń jak mój. Zrośnięty z człowiekiem.
Tania, ale jest też tak, że mimo głowy pełnej zmartwień, jeżeli człowiek się opanuje i odpręży, to to też udziela się koniowi i wtedy jest super! tylko kwestia właśnie świadomego opanowania swojej psychiki.
jeny to chyba tak już jest, po moim upadku w terenie miałam później takie problemy z jazdą w terenie.To głupie ale bałam sie tego , że nie dam rady zatrzymać konia. Teraz jadac w teren wyobrazam sobie jak zatrzymuje np spłoszonego konia na padoku(pare razy sie zdarzyło) i trzeba sie "wkurzyc" i wmówic sobie że da sie rade, przeciez tyle razy to juz robiłam. Ale każdy według mnie musi mieć swoja chwile mi to zajeło niestety kilka lat. Teraz wyjezdzając w teren tez sie boje ale tylko na poczatku, później sama sobie tłumacze że dam rade. Ważne według mnie jest to by jeździć z odpowiedzialnymi osbami i uniaknie ryzykownych sytuacji.
No i mnie dopadło. Mam lęki jak złoto. Ostatnio zbombardowały mnie złe nowiny: choroba, śmierć bliskich.
I jestem przepełniona złymi przeczuciami. I się miotam. Wiem, że powinnam siadać i jeździć. Bo za parę tygodni już w ogóle nie wsiądę. Ale z drugiej strony mam głowę nabitą wizjami z horroru. Przeczekać ? Zmuszac się?
może na czas kryzysu - ilekolwiek miał by trwać - pracować konie w ręku/z ziemi, wsiadać na przysłowiowe kilka minut po zakończeniu pracy, przejść się w siodle po prostu przed siebie, i przeczekać kryzys? Jednak praca w siodle kosztuje więcej 'emocjonalnie/psychicznie' i fizycznie niż praca właśnie z ziemi, a wartość szkoleniową mają obie.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się