Rak, nowotwór (i inne poważne choroby) w rodzinie/u bliskich

ob? OB? Opad?

jakby to był wyznacznik posiadania nowotworu to zbedne byłyby markery chociażby. a tak z czapy nie dostanie się skierowania na markery. a poza tym mój teść mając zaawansowanego raka ma markery tylko nieznacznie podwyższone!

nie jestem lekarzem, ale nie zawsze tragiczna morfologia wskaże raka. no bo jak morfologia fatala to nikt o raku nie myśli, tylko o  np anemii, która wcale nie musi byc objawem.

potrzebuję rad, nie współczucia czy litości, bo nie wiem do końca jak to zorganizować wszystko... a Wy może macie doświadczenie.
Teść ma raka. płuc. meta do węzłów, rozsiany po całych płucach, nieoperacyjny. po pierwszej chemii dostał udaru. dziś się okazało, że bardzo rozległego, dwupłatowego czy jakoś tak. wg nas-widzi, według rezonansu-nie ma szans widzieć, jest niewidomy. nie mówi wcale, albo mówi od rzeczy. kontakt z nim marny. sporadycznie kojarzy coś tak jak powinien.

jak zorganizować opiekę nad takim chorym? czego potrzeba? nie wiadomo jak z motoryką, bo niedowład nóg się cofa, ale nie wiem czy da radę psychicznie być mobilny. nie da się samemu z tym rady, trzeba pracować. w hospicjach domowych to jest pielęgniarka dwa razy w tygodniu a lekarz dwa razy w miesiącu. terminy: od dwóch do pięciu miesięcy oczekiwania. muszę położyć go na paliatywnej, żeby ustawili go p/bólowo i lekowo, terminy podobne. dam w łapę, to załatwię. coś jeszcze? co pominęłam?
JARA   Dumny posiadacz Nietzschego
18 marca 2014 13:48
Ja za markery nowotworowe płaciłam sama, raz na rok 25zł (tyle płaciłam za jajniki) to żaden wielki wydatek i skierowań na to nie trzeba.
Jednak nie mając pojęcia czego ma się/można mieć raka to robienie wszelkich możliwych markerów jest już kosztowne. I raczej bezsensowne. Chyba, że w rodzinie już były przypadki raka to można wiedzieć na co się badać.

Regularne badania (krwi, moczu itp), obserwowanie siebie. Czy rak potrafi do samego końca być tak w 100% bezobjawowy? Chyba nie. Jakieś małe objawy, znaki daje, tylko ludzie to bagatelizują, nic z tym nie robią.
slojma   I was born with a silver spoon!
18 marca 2014 13:48
U mnie w rodzinie dwaj dziadkowie i dwie babcie chorowały i zmarły na raka.
Pierwszy dziadek guz wątroby, konsekwencją guza wylew, wiele lat spędzonych w łóżku i na leczeniu.
Drugi dziadek w świetnej kondycji dostał udaru, rehabilitowany doszedł do sprawności fizycznej, prawdopodobnie udar był pierwszym objawem nowotworu trzustki. Dziadek zmarł krótko po diagnozie.
Bacia chorowała na problemy z krążeniem od diagnozy nowotworu trzustki minęło 3 miesiące do czasu śmierci.
Babcia 3 zawały serca, następnie nowotwór wezłów chłonnych pod pachą. Operacja leczenie 8 lat spokoju i nowotwór płuc, zlokalizwoany zaraz za sercem co utrudniało diagnozę przez długi czas. Lekarze przez pewien czas leczyli babcię na astmę co było bzdurą bo na astmę zaczyna się chorować w młodszym wieku, następnie zdiagnozowano  obturacyjną chorobę płuc, a zaledwie miesiąc później nowotwót płuc. Nowotwór był nieoperacyjny, nie można było też stosować naświetlań z racji zasłaniającego serca. Babcia zmarła po 4 miesiącach.
Jak sobie poradzić z tą chorobą i z osobami które je dotyka nie wiem, byłam przy śmierci dwójki dziadków, widziałam jak choroba postępuje i z osób w pełni sprawnych zamieniają się w zależne od innych osoby. Jak cierpią, a my cierpimy z nimi.
JARA, u nas jakikolwiek objaw wystąpił tuż przed wigilią. teść zaczął czuć się zmęczony, i sporadycznie kaszlał (wzięliśmy to za przewlekające się przeziębienie, które zaczęło się pred wigilią. wcześniej : NIC). a mamy połowę marca a ojciec jest w stanie agonalnym. w styczniu poszedł do lekarza i rozpoczęły się badania. już wtedy przerzuty były. i dopiero gdy było masakrycznie czyli IV stopień to rak dał o sobie znać. czyli : za późno.
w rodzinie nie było raka. więc nie było konkretnych poszukiwań. zostaje badanie w ciemno co pół roku (skoro w 3 miesiące rak zrobił ze "zdrowego" i sprawnego człowieka warzywo).

Moja babcia zmarła na raka węzłów chłonnych. Dziadek (77l) walczy ogólnie, było dobrze, potem mega pogorszenie (no choćby nie chciał jeść, szpitale, chemioterapia, wszystkie włosy powypadały), niedawno się poprawiło, chemioterapia bardzo pomogła, wrócił do życia, włosy ma - z radości sobie brodę zapuścił. Mieszka sam od 7 lat, ale codziennie do niego chodzimy, jeszcze kilka miesięcy temu on przychodził do nas, codziennie na obiady czy na herbatę, albo pogadać. Całe życie palił, rzucił papierosy sam z siebie miesiąc temu (przykład, że jak się chce to można bez badziewi nikoretów i innych desmoxanów). Okazało się, że naloty na płucu jakie miał, typowe dla palacza, to odmiana nowotworu. Jakieś dwa tygodnie temu przestał znowu jeść, chude to jak patyk, ale nawet prośby i groźby, stanie nad głową nie pomagały. Przyszedł lekarz, opierniczył, dziadek je (jak się nad nim ślęczy). Tydzień temu zaczął, nie owijając w bawełnę, gadać 3po3. Człowiek mądry, wykształcony, a opowiada, że zmora do niego przychodzi i nie może spać, bo go dusi. Robimy wszystko żeby jadł. Woła o grochówkę - gotujemy grochówkę, woła o takie a takie cukierki - lecę w niedzielę wieczór do sklepu po cukierki. Przynosimy cukierki (podaję ten przykład, bo sprzed paru dni), a on z wrzaskiem, że ich nie chce.. Ja się uczę, mam masę obowiązków przed maturą i staram się pomagać, mama się okropnie męczy, bo zalatana okropnie, codziennie do niego biega i wysłuchuje, tata pracuje i kiedy może to też biega po aptekach i sklepach. Kiepsko to widzę. Dzisiaj mama poszła do jego lekarza, bo już nie wiemy co jest grane. Lekarka nas oświeciła, że to pewnie przerzuty na mózg. Dała tabletki, mamy mu powiedzieć, że nasenne, ale mają też pomóc trochę jego psychice. Straszne. Nie chodzi o to, że jest męczący, bo może i jest, ale nie ze swojej winy. Za to było już tak dobrze i nagle.. nie ten człowiek. Nie wychodzi z domu (a jest niesamowicie uparty, balkonika nie chce używać), ba, nie wychodzi z pokoju. Niedawno jeździł autem do sklepu/kiosku/banku/garażu. Na szczęście jak ukochana wnusia (ja) go opierniczyła pierwszy raz w życiu to zrozumiał, że jak coś nie gra to biorę telefon i dzwonię. Bo skarżył się, że chciał iść do lekarza, ale nie dotarł tylko usiadł na schodach i się rozpłakał. Też sobie nie radzi z chorobą. Za niedługo ma wizytę w szpitalu, pewnie zostanie, a po powrocie będą przychodzić pielęgniarki z hospicjum (dodatkowo, my chcemy najlepiej jak możemy, ale nie zawsze jest czas). Właściwie napisałam to chyba, żeby to z siebie wyrzucić, bo w domu nikt o tym nie mówi. Właściwie to powinnam być dobrej myśli, ale nie mam złudzeń.
Isabelle, mnie tylko wkurzają wszelkie "rakowi wspak" 🙁 Bo prawda taka, że możesz łazić po lekarzach, mając jakieś objawy, błagać o badania, diagnozę - i gucio. A gdy już (ślepym trafem) raka wykryjesz - to np. chemię przydzielą ci O WIELE za późno, a gdy jesteś stary - żadnego leczenia nie będzie. Świetna sprawa - żyć sobie 2 lata ze świadomością, że masz raka, który cię zabija/zabije, że otrzymasz pomoc wyłącznie "kosmetyczną" 🙁 Nic nie jest w stanie ustrzec przed rakiem. Ani regularna mammografia (USG lepsze), ani nic. Gdy się potwór zręcznie ukryje/przyczai. Mamie (niepalącej ani nie przebywającej a dymie) rak płuc wykryto przy okazji. Bo chciała pójść na operację jaskry, więc zaordynowano badania kompleks, chyba po to, żeby myśl o poprawie widzenia wybić z głowy 🙁 I wybito - bo już wiadomo było, że nic nie ma sensu. Ale Religa (w tym samym czasie) - walczyli o niego - a skutek ten sam. Mnie wkurza, że wmawia się nam, że TYLE od nas zależy, że mamy wpływ itd. a to gucio prawda - albo masz farta, albo nie. Na pogrzebie znajomego/przyjaciela (szybko się chłop zwinął) spotkaliśmy innego. Minę miał średnią. Bo on się akurat wylizał (dotychczas), a tamten - nie 🙁 Z tego samego. To się nazywają mieszane uczucia.

Rozważacie opcję wzięcia chorego do domu? Jeśli tak, to są wypożyczalnie sprzętu - i łóżko dobre warto zorganizować i np. ssak itd.

lussi, niektóre "akcje" chorych to wprost skutek leków. Szczególnie relanium generuje zwidy - trzeba przywyknąć. Jest ciężko. Ale nigdy tak, żeby jakoś nie było. Ludzki los, ludzka kondycja. Ważne, co sami o sobie będziemy potem myśleć. Sprostaliśmy czy nie.
Kilka lat temu bylam na biezaco ze statystykami raka zoladka, w PL 0% przezywalnosci 5-letniej, i jakas zdumiewajaca ilosc przezywajacych 5 lat w Japonii. Jak to robia? Przesiewowe badania pracownikow: gastroskopia z badaniem histopatologicznym wycinka. Tak, ze sa pewne mozliwosci, tylko, ze u nas z tym kiepsko.
Mąż mojej babci, lat 84, ma raka prostaty. Jest normalnie leczony, więc nie wiem skąd informacje, źe się starych ludzi nie leczy.
Mój dziadek zmarł na raka. Tata mojego chłopaka też. I jego kolega.
AleksandraAlicja   Naturalny pingwin w kowbojkach ;-)
18 marca 2014 20:32
Nie ma metody gwarantującej wykrycie raka. Nie ma. Ale- regularne badanie się zwiększa prawdopodobieństwo wczesnego wykrycia nowotworu. I wielu innych chorób, równie śmiertelnych! A więc- badanie krwi (morfologia, profile), EKG, cytologia, mammografia/USG piersi, USG brzucha, rtg klatki piersiowej, dermatoskopia, kolonoskopia, gastroskopia. Wiele z tych badań wystarczy robić np. raz na dwa lata, bo większość nowotworów jelita grubego czy szyjki macicy rośnie powoli (a jeżeli rak narasta migusiem, to niestety marne szanse na skuteczne wyleczenie, nawet we wczesnej fazie). Te wszystkie badania są dostępne na NFZ, nie trzeba czekać latami, tylko miesiącami, a jeśli robimy to regularnie, to odpowiednio wcześniej się zapisujemy i już. Albo- płacimy i mamy od ręki. Nie zagwarantuje to nam, że wykryjemy każdy nowotwór odpowiednio wcześnie, ale znacząco zwiększy prawdopodobieństwo. I pytanie- ile z Was się bada regularnie? Ile osób z Waszej rodziny? Kiedy Wasza mama miała robioną cytologię, mammografię, badanie krwi, a tato badał prostatę i serce?
U mnie w rodzinie babcia miała raka piersi- wkrótce minie 13 lat od operacji amputacji piersi, wykryty podczas mammografii tylko dlatego, że mammograf zajechał na zabitą dechami wiochę, w której mieszka. Dopiero do tego momentu dba o regularne badania. U kuzynki też 4 lata temu wykryto nowotwór piersi- malutki, podczas regularnego badania, pierś póki co oszczędzona.
Isabelle, niestety z płucami jest taki problem, że one nie bolą, dlatego jak coś się tam zaczyna dziać to w momencie pojawienia się objawów takich jak kaszel, duszność czy krwioplucie rak jest już najczęściej bardzo mocno zaawansowany... Nie wiem czy da się to wcześniej wykryć, gdy nie ma objawów. Pewnie w momencie przypadkowego RTG czy USG ale tak to chyba ciężko...
halo, ja też nie rozumiem skąd się wzięła Twoja teoria, że starszych ludzi się nie leczy. U mojej babci wykryto raka w wieku 72 lat. Normalnie ją leczono, została skierowana i leczona w Centrum Onkologii w Warszawie, bo szpital u nas w mieście w pewnym momencie przestał radzić sobie z leczeniem babci. W Warszawie była traktowana tak samo jak każdy inny pacjent.
zen, rak prostaty daje spore szanse. Mojej mamie nie zaproponowano żadnej, dającej jakąkolwiek szansę kuracji - jedynie kilka naświetlań nieco spowalniając wzrost. Stąd te informacje 🙁. Nie ma statystycznych szans = do piachu. O, przepraszam: "leczenie może stworzyć zagrożenie dla życia".
halo, możliwe, że w przypadku Twojej mamy medycyny była bezradna wobec stopnia zaawansowania choroby i rodzaju nowotworu. Tak jak pisałam moja babcia była normalnie leczona (no poza chemią, bo ta forma terapii była za ciężka) do czasu aż lekarze widzieli jakąkolwiek szansę na, chociażby, przedłużenie życia. 
ewuś, guz został wykryty przypadkiem przy minimalnym stopniu rozwoju 🙁 Na jakiekolwiek objawy mam czekała prawie 2 lata.
To, sory, jak "normalnie" była leczona twoja babcia? Bo właśnie potwierdziłaś, że nie była leczona w żaden sposób dający szansę!
Przepraszam - a jak się "leczy" raka poza chemią  😲
Rozumiem chirurgię, to zawsze jest na pierwszym miejscu.

Moją babcię trzymali dwa tygodnie w szpitalu. Wczoraj dowiedzieliśmy się, że ma raka trzustki. Ja się pytam - jak można nie zauważyć na USG, że z trzustką jest coś nie halo? Ja jestem w stanie zdrową trzustkę u kota znaleźć, a oni nie są w stanie znaleźć znowotworzonej trzustki u człowieka??????????
I "starych ludzi się nie leczy" - dzisiaj wychodzi umierać do domu.
AleksandraAlicja   Naturalny pingwin w kowbojkach ;-)
19 marca 2014 08:37
Wydaje mi się, że w przypadku ludzi starszych, u których nowotwór "nie rokuje", po prostu nie podejmuje się uporczywych terapii. Natomiast w przypadku dzieci czytałam artykuł, że lekarze leczą mimo wszystko nawet dzieci umierające. I że jedna matka, która odmówiła terapii u 16letniego syna (na jego prośbę) miała potem sprawę w sądzie.
halo, u mojej babci było zastosowane leczenie operacyjne oraz radioterapia.
halo, proszę Cię, człowiek ma 84 lata, więc jakie ma szanse? Ma nowotwór z przerzutami, nawet w pełni zdrowy ile jeszcze pożyje? Nie pisz więc, że starych ludzi się nie leczy, bo to nieprawda. I nie zamierzam się licytować kto ma jaki nowotwór. Po prostu starszych ludzi też się leczy.
pokemon- można. Trzustka jest bardzo trudnym narządem do oceny. czasami tak jest, że na USG nic nie widać i dopiero tomografia pokazuje zmiany. A nowotwory trzustki oprócz tego, że długo nie dają objawów lub mało charakterystyczne, są trudno wykrywalne, to do tego słabo rokują. Niestety. I nie zależy to ani od wieku, ani majętności, ani dostępu do leczenia.
Pamiętajcie też, że chemia jest bardzo wyczerpująca dla organizmu. Czasem odstąpienie od leczenia daje człowiekowi więcej czasu. Po prostu chemia może zabić.
ovca   Per aspera donikąd
19 marca 2014 14:13
W przypadku mojego Taty chemia wyrządziła w organizmie o wiele większe szkody niż sam nowotwór, i to właśnie z następstwami chemii teraz walczy. Ale jego przypadek był bardzo nietypowy, reakcja jego organizmu na pojawienie się komórek rakowych była zaskakująca nawet dla lekarzy.
Po prostu chemia może zabić.

Dokładnie. Sama miałam wątpliwą przyjemność obserwować, jak chemia, nie rak (bo ten był obecny już od dawna - właściwie bezobjawowo) zmienia i niszczy ciało mojego dziadka, który facetem wcale nie był wtedy tak starym - nie skończył nawet sześćdziesiątki. Kiedy go widziałam kilka dni przed śmiercią... warzywo. Po prostu warzywo. Jeszcze niecałe dwa miesiące wcześniej zdrowy fizycznie i psychicznie mężczyzna po chemioterapii stał się warzywem. A taki stan jest tak naprawdę dużo gorszy od śmierci. Wydawało mi się, że poczuł ulgę, gdy w końcu mógł odejść.
Po dziadku właśnie ja również mam - niestety - skłonności do zmian nowotworowych. Na razie problem był tylko z jedną, czerniakiem - i dziękuję niebiosom, że to był jedynie czerniak i łatwo można było się go pozbyć operacyjnie (obecnie pozostała jedynie blizna na środku szyi). Pamiętając historię dziadka nie wiem, czy dałabym radę wytrzymać chemioterapię.
wlasnie mialam to napisać.

dziewczyny, nie zawsze jest tak, że źli lekarze nie chca dać leków. w przypadku ojca byla chemia paliatywna, mial dostać kolejną serię za jakiś czas. nie ma szans na wyleczenie, ale choć poprawić komfort zycia chcieli. ojciec był na pograniczu "dostać - nie dostać", codziennie przez trzy dni chemii mial badania krwi, bo cudem się zalapał do grupy, ktora może mieć chemię. wielu pacjentów, którzy przyszli na chemię odsyłano do domu, bo badania byly zbyt kiepskie.

i co ? po tygodniu rozległy udar. a bez tej chemii miałby kilka miesiecy chociaż w świadomości a nie jak ... teraz. teraz będzie miesiącami umierał ale prawie jako warzywo. o ile udar nie zabije go wcześniej. na początku wydawało nam się, że to od kaszlu, bo baaaardzo kaszlał i wtedy głowa go bolała. ale lekarze nas uświadomili, że to komplikacja po chemii najpewniej.

i zastanówcie się, czy chciałybyscie, żeby ... jednak leczyli. to nie jest leczenie proste. to bardzo ciężka sprawa, bo na dwoje babka wróżyła, pomoże albo zabije szybciej. jakbyśmy wiedzieli o tym co się stanie, to sami nie zgodzilibyśmy się na tą chemię. następna chemia by go zabiła, więc jej nie dostanie.
Isabelle, niekoniecznie musiało to być od chemii, sam rak daje takie powikłanie.
Moja ciocia zmarła od chemii 🙁 za silna była na jej już wymęczony organizm. Zmarła w lutym tego roku. Po 4 latach walki z jednym rakiem. Pokonały ją przeżuty
zen, być może inaczej interpretujemy termin "leczenie". Ulga w umieraniu, o którą jeszcze trzeba specjalnie zabiegać, to wg mnie nie jest "leczenie". Więc proszę, nie pisz mi, że starych ludzi się LECZY  😀iabeł: Nie to, że zawsze da się coś zrobić inaczej 🙁 Po prostu każdy by chciał, by jego bliski pozostał żywy jak najdłużej - najlepiej wiecznie i w dobrym zdrowiu. Ale tak się nie da.
Isabelle, przynajmniej dostał szansę. Chyba chciał ją dostać/zgodził się? Nie udało się  🙁 Ostatecznie - nikomu z nas się nie uda 🙁  Kiedyś.
U mnie w rodzinie obecnie są dwie osoby które zostały już wypisane ze szpitali aby spokojnie umrzeć w domu.
Jeden wujek lat 84 , rak mózgu. Totalnie odcięty od świata, nie kontroluje już nic. Rak "pozamiatał" go w 3 miesiące.
Drugi wujek lat niespełna 60, rak płuc. Po chemii , wielu miesiącach leczenia w tamtym tyg wypisany na swoje imieniny aby spotkać się z rodziną i znajomymi został juz w domu i..czeka.
Ogólnie koszmar, będą dwa pogrzeby w niedużych odstępach czasu.
halo, trochę nie rozumiem czego oczekujesz. Z Twoich poprzednch postów wynikało, że starszą osobę z nowotworem traktuje się tak: 'dzień dobry, ma pan/i nowotwór, rozlegly, z przerzutami. Do widzenia.' A to nie jest tak. Jak ktoś jest nieuleczalnie chory, to jak chcesz go leczyć? 😲
zen, z kolei ja nie rozumiem. SKĄD wiesz, że "nieuleczalny"? Przecież nikt nie powie ani nie napisze, że "nieuleczalny". Jedynie: rokowania są złe, sytuacja jest bardzo trudna, proszę przygotować się na najgorsze, zapewnić opiekę. Nie powie nie dlatego, że nie wypada, tylko dlatego, że w większości przypadków jednak... nie wiadomo. Bywają mikre, ale szanse. Medycyna nie jest nauką ścisłą. Zauważam korelację między wiekiem pacjenta a dawaniem szans. Między wiekiem (cyfrą) a nie wynikami badań u danej osoby. A czegoś takiego jak wola życia/walki nie uwzględnia się w ogóle. Statystycznie człowiek stary nie ma szans. A ten dwadzieścia lat młodszy - ma. Przy takim samym stanie organizmu. Że statystyka nie nadaje się do indywidualnego przypadku - kto by o tym chciał myśleć. Zauważam jeszcze jedno: młodszym ludziom częściej proponuje się wybór, uwzględnia ich wolę. Starych - traktuje jak bezmózgowia. Niezależnie od faktycznych kompetencji decydowania o sobie samym. Ale cieszę się, że masz inne obserwacje. Widocznie (wielokrotnie) miałam (tzn. bliska mi osoba) - pecha.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się