Koniec z jeździectwem?

No mama chodziła po nastawiaczu 20 lat, więc 5 lat temu też twierdziłabym, że to OK.
I nie, nie był to ktoś po weekendowym kursie, to jakaś wielka i sławna osoba, zapytam mamy kto to dokładnie był
busch   Mad god's blessing.
12 kwietnia 2014 09:45
Wydaje mi się ,że Bush ktoś strasznie skrzywdził, zawiódł i na pewno nie był to koń ani niespełnione ambicje.

Też mi się tak wydaje, że nie konie a ktoś. Nawet koń by miał dosyć jakby jego jeździec w odpowiedzi na jego starania wiecznie okazywał mu swe niezadowolenie  i ani słowa pochwały.


Nie ma sensu tworzyć dramatycznych historii tam, gdzie ich nie ma 😉. Można szukać skrzywdzonych i krzywdzących, a można rozpatrywać to po prostu w kategoriach podjętych decyzji dorosłych ludzi.

Ja nie czuję się skrzywdzona, jeździectwo to mało fajne hobby, wydajesz w Warszawie na sam pensjonat kwoty, które ludzie dostają jako całą wypłatę. Już nie wspominając o tym, ile czasu trzeba na to poświęcić, koń to żywe zwierzę i nie można go zbyt często porzucać :P. Jeśli na drugiej szali jest ogromna pasja do wszystkiego, to to się jakoś bilansuje - ale we mnie się ta pasja po prostu zupełnie wypaliła.
busch, a ja Ci... nie wierzę. No nie i już.

Nie ma tak, żeby pasja po wielu latach tak po prostu wyparowała.

Też gdy zrezygnowałam z koni wydawalo mi się, że jest dobrze. Ale po roku, dwóch, trzech... zdałam sobie sprawę, że jest gdzieś w środku jakaś zadra. To kawałek mnie. Nie da się odciąć ręki i nie odczuwać jej braku. A w przypadku Twoim jest to ... integralna część Ciebie (chyba...) a nie tylko jakieś tam hobby z którego się wyrasta jak zbieranie kucyków pony. Może to nie jest dobry czas. Ale wierzę, całą soba wierzę, że powrócisz do jeździectwa, ale na innych zasadach, jako dojrzały, w pełni ustabilizowany życiowo człowiek i wtedy Twoje jeździectwo przyniesie Ci masę spełnienia w zupełnie innym wymiarze niż kiedyś.

Będę czekać aż wstawisz znów zdjecia jakiegoś średniaka a po kilku miesiącach - maszyny. Wierzę w Twoje jeździectwo.
Isabell , piątka, ja też nie wierze  😁
Nie gniewaj się bush , ale ciężko jest w to uwierzyć. Konie są jak narkotyk, jak opium. Czasem chcesz się uwolnić , bo Cie coś przerasta , coś zawiodło i nawet Ci się udaje , ale zawsze wróci jak bumerang. Będziesz czuła palącą tęsknotę. Pamiętam Cię jeszcze z Qnwortala , jesteś dziewczyną z prawdziwą pasją. Jeździectwo masz w genach !
Zobaczysz , wrócisz do koni jak tylko w Twoim sercu rozpali się żar na nowo, a czasem taki żar rozpala jedna iskra 🙂
Nie możecie uwierzyc, bo wszystkie jesteście wciąż na haju 😁

A ja wam powiem, że byłam w identycznej sytuacji, co busch, czułam wręcz niechęc do koni, zaczynałam ich nie lubic. Ale 6 miesięcy minęło i mi przeszło 😉
JARA   Dumny posiadacz Nietzschego
12 kwietnia 2014 10:51
Jak sie tym zyje, od rana do nocy i jest to praca to wiadomo,  ze zbrzydnie. Ja 15 lat nie jezdzilam to po jaka cholerew ogole na tym forum sie zarejestrowalam? 😉 Mozna nie jezdzic, ale nie ppozbędzie sie tego. 😉
O właśnie. 😎 Czasem się wydaje, że koniki to pląsanie po tęczy, mistyczne więzi i sama radość podczas gdy..... jeździectwo (i nie tylko) to w dużej mierze odmawianie sobie, hektolitry potu, frustracje, zagryzanie zębów, nerwy, stresy, ciężka praca powiązana z potrzebą sporej motywacji (bo okej - 10 razy może nie wyjść, ale za -entym razem człowiek się zastanawia nad sensem wszystkiego...) i.... koszty, koszty, koszty....
Nie dziwię, że konie mogły się "przejeść" i to skutecznie. Są tacy, którzy kiedyś jeździli sporo i nie wrócili już do tego.
ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
12 kwietnia 2014 10:56
No tak, każda praca może zbrzydnąć w tym końska, no bo praca, bo się nie chce a  trzeba. No chyba że się pracuje na swoim, to może trochę inaczej jest.
Sankaritarina, owszem. Każdy posiadacz konia ma za sobą albo jest w trakcie  wszytskiego  co wymieniłaś. Czy to jeżdżący rekreacyjnie czy sportowo. Ale przynajmniej u mnie tak jest,że jak jestem w pracy to myślę , jakby tu zarobic więcej , bo dwa konie, na czym przyoszczedzić bo kowal, bo pasza , bo wet.Denerwuje się jak nie mam kasy, martwie się na zapas.
Ale jak wchodzę do stajni i widzę swoje konie to ogarnia mnie błogość, żadne problemy nie istnieją. I choć młoda nie raz dała mi popalić to czuję jej zapach i czuję się najszczęśliwsza na świecie. One są całym moim życiem. Nie raz przez nie płakałam . Jestem lekkim kaleką z powodu wypadku konnego. Ale nigdy z nich nie zrezygnuje. Czuje to całym sercem . I myślę ,że kążdy prawdziwy koniarz czuje tak samo. Jeżeli ktoś jeździł i przestał tak o, bez problemu, bez powrotu to znaczy ,że nie była to prawdziwa miłość.
Coś czarno-biało i kategorycznie to osądzasz. Przecież nie zawsze ludzie rezygnują z jeździectwa "tak o"..... W życiu są różne sytuacje i czasami pasja musi zejść na dalszy plan. Miłością się koni nie utrzyma. To, że ktoś zrezygnował, nie znaczy, że nie traktował koni z pasją, kiedy jeszcze jeździł. Nie mierzmy swoją miarą.
Nie napisałam ,że jest czarno-białe. W życiu są różne zawirowania.Wiadomo  często sie rezygnuję ze wzlędów finansowych, zdrowotnych itp. Mówię o tych , którzy zrezygnowali bez chęci powrotu, bez tej pustki w sercu. Pomimo lat jeżdżenia. I znam takich ludzi. Ty interpretujesz mój post jako czarno-biały.
Jeśli to co mówi busch to prawda to jej gorąco zazdroszczę. Że można, o tak, na skutek przesytu i odrobiny frustracji odzyskać racjonalność. Motywacji, postępowania, wyborów.

Na decyzje wiele się składa. I z różnych przyczyn trzymamy się koni 🙂
Przecież, np. to nie takie rzadkie: przychodzi Wielka Miłość, przesłania świat, na konie brakuje czasu i przestrzeni. Innym dziecko przesłania końską pasję. innym - konieczność pełnego zaangażowania zarabiania w innej dziedzinie.
Konie są piekielnie wymagające. Szalenie trudno upchać je jako hobby "na boku", szczególnie gdy ktoś lubi wysokie standardy we wszystkim co robi.

Kiedyś miałam takiego hopla, że nie rozumiałam "jak można rzucić". Dopytywałam się znajomych: "Ale jak to? Jeździłeś, startowałeś, maiłeś konie - dlaczego zrezygnowałeś? Jak cokolwiek innego może TO zastąpić." Ano - może. Odrobina dojrzałości - i już.

Dopiero niedawno zrozumiałam, dlaczego konie dla mnie są takie ważne, że postępowałam i postępuję irracjonalnie (a z pewnością nie pragmatycznie). Bo "zawierają w sobie" w zasadzie wszystkie pojęcia, zjawiska, które są dla mnie najważniejsze. W rezultacie gdzieś mam, że patrząc rozsądnie powinnam np. uprawiać ogródek 🙂 (czy coś).
Choć wiem, że gdyby odrobinę inaczej ułożyły się były okoliczności - możliwe, że o koniach myślałabym raz na rok, albo rzadziej. Gdyby wypaliła inna moja pasja - zawodowa. Ale nie wypaliła. Bardzo mocno - przez konie nie wypaliła 🙂. Ale to też nie takie proste. Konie nadal symbolizują ważne dla mnie wartości. A tamta pasja dawno straciła swoją rację bytu. Na skutek zmian w świecie wyparowało z niej niemal wszystko, co było dla mnie ważne.

Może też być tak, że konie - to wyłącznie sen 🙁 Piękny, ale sen. Z którego niektórzy uparcie nie chcą się obudzić, a inni - owszem.
Tez mialam przesyt. Dosc wszystkiego, a przede wszystkim braku zycia. Wciaz malo czasu, zylam zupelnie inaczej niz znajomi w moim wieku. I przerwalam. Przez kilka miesiecy cieszylam sie wolnoscia, robilam milion rzeczy na raz- drugi kierunek studiow, starty w rajdach samochodowych, zostalam sedzia koszykowki, zdobylam wymarzona prace, w ktorej spedzam ponad 200h miesiecznie.
Po czasie zniknelo mi wrazenie ogromnej ilosci wolnego czasu. Caly czas myslami wracam do dawnych, 'konskich' czasow. Wiem, ze nic nie jest w stanie wypelnic dziury po jezdziectwie. Z drugiej strony zderzylam sie z rzeczywistoscia. Nie mam talentu, doszlam do sciany, nie potrafilam przeskoczyc ograniczen, nie pojde poziom wyzej. Nie bede juz startowac, nie bedzie mnie stac na wymarzone treningi.
Boje sie jechac odwiedzic moje konie na pastwiskach, bo za duzo mnie to kosztuje. Z drugiej strony przestalam zyc terazniejszoscia, wciaz tylko wspominam.
Chyba juz mnie nigdy nie bedzie stac na powrot. Ani finansowo, ani psychicznie.

Bush, jesli uda Ci sie, bede pod wielkim wrazeniem. Ja mam w sobie tylko gorycz i pustke.
U mnie też tak było - po prostu "beknęłam" przez 2 lata wstawania o 5 rano i wracania do domu o 21. Brak przyjaciół, brak czasu, pieniędzy i energii na robienie innych rzeczy, o których się miesiącami marzyło. Non stop bród, smród, żałoba pod paznokciami, cienie do powiek i wszelkie ładne, pachnące ciuchy leżały w kącie i się kurzyły... miałam uczucie, że mi młodośc umyka.
Dlatego dałam sobie spokój z nastawieniem, że któregoś dnia, jak ten "ogień" co był kiedyś był tam w środku wróci - ja też wrócę do koni. Już powolutku się zbieram na jazdy - ot tak, mamy piękną pogodę, wszędzie kolorowo od kwiatów, słoneczko świeci - fajnie by było tak dla zabawy sobie jakiś parkurek skoczyc, albo w teren pojechac 😉 Nie nałożyłam na siebie żadnego obciążenia, że na gwałt musi to byc come back do sportu, jazdy w stylu Hestera - po prostu chcę, aby mnie ta godzina spędzona z koniem cieszyła, tak bez powodu, jak za pierwszym razem, kiedy wsiadłam jako nastolatka na konia.
O to zwykle chodzi, zeby zdjac z siebie presje 🙂
nie trzeba byc sportowcem zeby czerpac radosc z koni.
To tak jak nie trzeba byc Malyszem zeby jezdzic na nartach ani Boltem zeby biegac. Dziwi mnie to, ze tyle osob frustruje sie az do wypalenia zamiast po prostu zmienic priorytety.
Przeciez kazdy z nas cieszyl jak glupi kiedy zaczynal - tak jak mowi Ikarina, trzeba sobie o tym przypomniec 🙂
i tak i nie - ja doskonale rozumiem ludzi, ktorzy rezygnuja z jazdy bo nie moga isc dalej - czy to finansowo czy z innych powodow. Sama dlatego juz nie jezdze. Dla mnie klepanie tylka to po prostu nie jest przyjemnosc gdyby mialo tak byc na co dzien 🙂 Jesli nie moge jezdzic na satysfakcjonujacym mnie poziomie, a to przeciez przychodzi z czasem, ze chce sie wiecej, to wole nie jezdzic w ogole. 
Jak juz bedzie mnie stac na porzadnego konia i treningi to wroce na pewno, bo tesknie, ale nie tak zeby plakac.

rosek, jak sie ludzie rozchodza, z obojetnie jakich powodow, a bywaja rozne, to tez uwazasz ze to nie byla prawdziwa milosc? Masz jakis miernik prawdziwosci uczuc? 🙂 Troche zbyt smiala teorie postawilas...
Dokladnie. Denerwuje mnie rowniez tlumaczenie ludzi, ze zawsze da sie znalezc pieniadze na utrzymanie konia. Wystarczy sobie cos odjac, popracowac i jest.

Moze i maja racje, ale nie w mojej rzeczywistosci. Jakbym byla sama, to moze i dslabym rade. Teraz mam wlasna rodzine, mieszkanie do utrzymania, pomagam finansowo rodzicom. A studenci i inne 'sloiki' dalej mysla ze jestem leniwa. Wrrr
rtk Oczywiście, że się da - jeśli interesuje Cie utrzymanie hucuła w chowie bezstajennym w ogródku za domem, w towarzystwie gąsek  🤣

Do koni można wrócić, ale mając za sobą epizod sportowy (nie mówię o poziomie IO, zawody na szczeblu regionalnym to też jest pewien narzucony rytm treningowo-zawodowy, a przede wszystkim - wymagający codziennej pracy) ciężko zgodzić się na byle co, na jazdę na średnio ujeżdżonym koniu i jeszcze za to płacąc, bo przecież powinnaś całować wlaściciela po rękach, że pozwala Ci na jazdę na jego czempionie 😉

Nic na siłę, jak sie nie czuje tego czegoś, to po co wracać? Widocznie nie ma do czego, w życiu jest masa innych priorytetów; ja byłam bardzo zdecydowana na rzucenie tego wszystkiego w kąt (finanse plus wieczne użeranie się z właścicielami koni, nie mam własnego), ale zmiana stajni wyszła naszej trójce na wielki PLUS no więc jestem dalej... 😉
Ale już wiem, że to nie jest jeden jedyny cel w życiu, że jest życie poza stajnią i jak raz nie przyjadę, to koń nie umrze; stoi od rana do wieczora na polu i żre trawę, nie jestem mu potrzebna.
Ja tam rozumiem busch, rozumiem rtk. Gdzieś w głowie mam taką irytującą myśl, że mogę kiedyś obudzić się z długiego snu z przeświadczeniem, że lata minęły, a ja całą swoją energię, swój czas, zdrowie, fundusze wpakowałam w pasję, która koniec końców nie dała mi tego, czego się spodziewałam. Studiuję dziennie, więc żeby jeździć chociaż w minimalnym wymiarze muszę dosłownie zaginać czasoprzestrzeń, żeby znaleźć czas na pracę, na naukę, rodzinę, nie mówiąc już o jakimkolwiek życiu towarzyskim. I całe lata wmawiam sobie, że teraz muszę się skupiać na czymś innym, na przygotowaniu do matury, na zaliczeniu sesji, na zdobywaniu doświadczenia zawodowego... Że dzięki tym poświęceniom w przyszłości będzie mnie stać na własnego konia, porządne treningi i starty. Tylko co, jeśli nie będzie? Jeśli tylko odwlekam przyjęcie do świadomości, że nigdy pewnego poziomu umiejętności nie osiągnę? Teraz jeszcze w to nie wierzę, bo przecież mogę sobie mówić, że zobaczymy, co będzie, jak zacznę pracować. Ale potem? Ile znajdę takich wymówek? Chciałabym, żeby to było tak proste, jak mówi faith - zmienić priorytety. Walczę, próbuję, staram się, ale nie potrafię.
Pauli   Święty bałagan, błogosławiony zamęt...
12 kwietnia 2014 19:21
Do koni można wrócić, ale mając za sobą epizod sportowy (nie mówię o poziomie IO, zawody na szczeblu regionalnym to też jest pewien narzucony rytm treningowo-zawodowy, a przede wszystkim - wymagający codziennej pracy) ciężko zgodzić się na byle co, na jazdę na średnio ujeżdżonym koniu i jeszcze za to płacąc, bo przecież powinnaś całować wlaściciela po rękach, że pozwala Ci na jazdę na jego czempionie 😉

Trafiłaś w sedno.
Ja nie miałam wprawdzie epizodów sportowych, ale równie dla mnie ważne obcowanie z końmi, które były "moje". Każdy kto miał do czynienia z jazdą na jednym koniu doświadczył tej więzi i specyficznego rodzaju "koniarstwa. Po takim etapie zwykłe jeżdżenie po placu w kółko nie będzie już cieszyło, bo to nie ten poziom, nie ten etap, byłoby to jak następny początek, jakby zaczynało się wszystko jeszcze raz, całkowicie od zera.
Ja tak to właśnie odbieram, tak czuję.
Tęskno mi do koni, często myślę o tym, jakby to było pięknie móc wrócić do pasji, która była kiedyś prawie całym moim życiem. Tylko, że powrót na pół gwizdka, byle jak w ogóle nie będzie sprawiał mi radości ani satysfakcji. Nie mówię kategorycznie nie, ale postanowiłam sobie, że jeśli jeszcze kiedyś dane mi będzie wrócić do koni, to na moich warunkach i porządnie, nie zaakceptowałabym bylejakości.
Niestety, nie podejrzewam, aby w moim życiu miały zajść aż tak spektakularne zmiany, żebym mogła sobie jeszcze kiedyś pozwolić na konie po mojemu i ta świadomość sprawia mi przykrość. Ale co zrobić, takie życie...

Obecnie myśląc o koniach odczuwam ogromny żal, że wszystko tak się potoczyło i że nie udało mi się realizować mojej pasji, tak zwyczajnie, bez sportowego zacięcia.
Ja zmienilam, jest mi dobrze, jezdze 2 czasem 3 razy w tygodniu, zyje normalnie, pracuje, planuje slub, mam czas 🙂
jak nie pojade do stajni przez tydzien to tez sie nic nie stanie🙂
Nie startuje, nie trenuje, kon jest zdecydowanie niesportowy, mala niewygledna szkapka jak zaczynalysmy, ale daje z siebie tyle serca, ze mam wieczny usmiech na twarzy 🙂
Nie stac mnie ani na wlasnego konia ani na sport, a przede wszystkim nie mam na to czasu, meczylo mnie to kilka miesiecy, chcialam rzucic wszystko w kat, ale dalam sobie szanse. No i udalo sie, znowu mam radoche, taka jak 10 lat temu 🙂
Zeby nie bylo - ja nikomu nie wpieram! tylko moze czasem warto sprobowac inaczej niz dotychczas zamaist gniesc sie w zalu i poczuciu wlasnej krzywdy? chyba chodzi jednak o to zeby byc szczesliwym?🙂
a mi bardzo brakuje i bardzo tęsknię. Zazdroszczę tym, co nie tęsknią. Konia nadal mam i będzie mój aż zdechnie. Albo aż zbankrutuję. Jak myślę o powrocie, to mam tylko żal i niespełnione ambicje. Żal, bo to już nie będzie to samo bez Złotka pazłotka, a Złotka nie będzie, bo zanim ja wyrosnę z pieluch to on już będzie za stary. Myślę, że nigdy już nie kupię drugiego konia.
Nie mówię kategorycznie nie, ale postanowiłam sobie, że jeśli jeszcze kiedyś dane mi będzie wrócić do koni, to na moich warunkach i porządnie, nie zaakceptowałabym bylejakości.
Niestety, nie podejrzewam, aby w moim życiu miały zajść aż tak spektakularne zmiany, żebym mogła sobie jeszcze kiedyś pozwolić na konie po mojemu i ta świadomość sprawia mi przykrość. Ale co zrobić, takie życie...


100% Cię rozumiem. W tej chwili mam fantastyczne warunki i genialnego konia, więc postanowiłam że to będzie moja ostatnia dzierżawa, bo po prostu na coś lepszego nie trafię. Obawiam się, że jak to się kiedyś sypnie, to zostanę bez niczego na długi czas, bo ten koń i aktualne warunki stajenne (jak i umowa z właścicielką - często jest raz, dwa razy w miesiącu w stajni, ja mam konia na non stopie, a płacę połowę.. 😉 ) po prostu mnie rozpieściły 😉 Jestem przyzwyczajona do dobrej stajni z halą, ze świetnymi podłożami, bardzo dobrą opieką i do konia, dla którego koło 10m to nie wyzwanie 😉
I wiem, że nie zadowoli mnie w życiu taka bylejakość, wiem że muszę zarabiać określoną kwotę, żeby utrzymać swojego przyszłościowego rumaka na takim a nie innym poziomie. I obawiam się właśnie tego, że życie potoczy mi się w zupełnie innym kierunku i po prostu albo mnie na to nie będzie stać albo nie będe miała czasu...
I też trochę żałuje, że weszłam w ten zamożniejszy sportowy światek...
busch   Mad god's blessing.
12 kwietnia 2014 21:37
Kiedyś miałam takiego hopla, że nie rozumiałam "jak można rzucić". Dopytywałam się znajomych: "Ale jak to? Jeździłeś, startowałeś, maiłeś konie - dlaczego zrezygnowałeś? Jak cokolwiek innego może TO zastąpić." Ano - może. Odrobina dojrzałości - i już.

Też tak kiedyś miałam. Zupełnie nie rozumiałam ludzi, którzy przestawali jeździć i się w tym odnajdywali. Dla mnie jeździectwo było naprawdę ważne, na pewno ważniejsze niż moje własne zdrowie i ogólnie pojęty "dobrostan" - bo tyle na siebie nabrałam obowiązków, że jak odpadła mi stajnia, to przez pierwsze kilka tygodni "zarobiony" w tym czasie czas przeznaczyłam na spanie  😁.

Dla mnie utrata koni jawiła się jako katastrofa dezintegrująca mój świat, naprawdę w pewnym sensie definiowałam siebie właśnie przez pryzmat nie tylko tego że jeżdżę, ale też tego, jak jeżdżę itd. Więc nie dziwię się w ogóle niedowierzaniu rosek0 i Isabelle, bo doskonale znam ich tok rozumowania.

Sama w pewnym momencie odkryłam, że w zasadzie tym jeździectwem sobie protezowałam różne moje trudności - bo jeżdżę konno, więc ogólnie jest ok. Naprawienie innych obszarów mojego życia pewnie w znacznej mierze przyczyniło się do tego, że konie przestały być dla mnie takie super niezbędne do funkcjonowania. Stały się tym, czym powinny być - tylko hobby, które w dodatku stało się pasmem wyrzeczeń, a nie miejscem do odstresowania się i znalezienia siebie.

Może rzeczywiście kiedyś zatęsknię, nie wykluczam tego, w końcu jeszcze dwa lata gdyby ktoś mi powiedział, że odpuszczę sobie całkiem konie i będę z tego powodu bardzo szczęśliwa, to zaśmiałabym mu się w twarz - bo taki ze mnie jeździec, co we krwi ma tę pasję. Ale w tej chwili - zupełnie nic na to nie wskazuje. Nie mam żadnej ziejącej pustką dziury po koniach, a za to mam dużo swobody. Także takiej, że nie muszę kombinować jak tu dojść do zarabiania kokosów, żeby było mnie stać na swojego konia  😁

Nie wiem, czy bym była w stanie jeździć zupełnie rekreacyjnie. Jednak pewne nawyki zostają, pewna chęć doskonalenia tego wszystkiego na ile się da i taka zwykła jazda pewnie by mnie potwornie znudziła  😉
Ja do koni wrócę bo to sens mego istniena.
W wątku nic mi nie wychodzi moja aktualna fota i pozycja od 8 dni.
Bólu nie widać.
Pauli   Święty bałagan, błogosławiony zamęt...
13 kwietnia 2014 16:50
I też trochę żałuje, że weszłam w ten zamożniejszy sportowy światek...

U mnie aż tak kolorowo nigdy nie było, ale również byłam rozpieszczona, choćby tym, że miałam konia na wyłączność i sama mogłam decydować kiedy, co i w jaki sposób z nim robię. Dlatego nie chciałabym już niczego poniżej tego poziomu, tym bardziej, że wiem dużo więcej niż na początku swojej drogi, a więc i wymagania byłyby inne.
O to zwykle chodzi, zeby zdjac z siebie presje 🙂
nie trzeba byc sportowcem zeby czerpac radosc z koni.
To tak jak nie trzeba byc Malyszem zeby jezdzic na nartach ani Boltem zeby biegac. Dziwi mnie to, ze tyle osob frustruje sie az do wypalenia zamiast po prostu zmienic priorytety.
Przeciez kazdy z nas cieszyl jak glupi kiedy zaczynal - tak jak mowi Ikarina, trzeba sobie o tym przypomniec 🙂

Podpisuję się w 100%.
Dodofon, a może powinnaś pomyśleć o operacji ? Ja miałam operowany dysk w 2010 roku, byłam w strasznym stanie, leki nie pomagały, a po operacji po 4 miesiącach byłam już na nartach. Do koni wróciłam, mam tylko dwa zalecenia w miarę możliwości unikać pełnego siadu w galopie i kłusa ćwiczebnego. Gdybyś chciała znać szczegóły napisz na priv. Trzymaj się 🙂
dempsey   fiat voluntas Tua
13 kwietnia 2014 22:49
ot tak, mamy piękną pogodę, wszędzie kolorowo od kwiatów, słoneczko świeci - fajnie by było tak dla zabawy sobie jakiś parkurek skoczyc, albo w teren pojechac 😉 Nie nałożyłam na siebie żadnego obciążenia


Och mam to samo 🙂 I to jest fantastyczne!!! 🙂

Przechodziłam etap "musisz dać radę, musisz wylonżować dwa, na jednego wsiąść porządnie, wyrzucić z 3 boksów, jednocześnie musisz ogarnąć dwoje małych dzieci, owsianka w termosie, zapasowe ubranka w bagażniku, ale musisz!!! i jeszcze na laptopie projekt otwarty, odbierz telefon bo klient dzwoni, musisz! teraz szybko wsiądź, musisz ogarnąć gnojownik, a przy wyjeżdżając ze stajni musisz sama wykopać kombiaka z błota!!"
ach ile ja mogłam sama zrobić...
aż mi się przepaliły bezpieczniki
ale poczułam to dopiero gdy padł mój koń - zupełnie bez powodu i nagle.

wtedy z jednej strony obraziłam się na konie śmiertelnie, a z drugiej strony poczułam, że ja... ja już nic nie muszę jeśli chodzi o konie.
to było odkrycie nieznanego mi do tej pory luksusu.
50% smutku, 50% ulgi - nie mogłam sobie poradzić z tymi uczuciami długo..

po kilku latach wchodzę w kolejny etap: obrażenie minęło, ból utraty i wspomnień zbladł.
a ja mam do dyspozycji bardzo miłego ogarniętego rekreanta na starty w towarzyskich, którego w dodatku sama przed laty zajeżdżałam 🙂
mogę wsiadać kiedy chcę, a kiedy nie chcę lub nie mam czasu to po prostu nie wsiadam
i wiecie co? nic się nie dzieje, nikt od tego nie umiera  😎
jak się nie rozwinę jeździecko tej wiosny, to może przyszłej jesieni.
w drugim miejscu mogę wsiąść w każdej chwili gościnnie i poskakać chwilę pod sensownym okiem
i czuję się jakbym została obdarzona przez los.

mam super bazę doświadczenia, jakieś tam jako-takie umiejętności, i swobodny dostęp do zwierzaka
i wreszcie zero ciśnienia w głowie 🙂

(chociaż czasem liczę sobie ileż to powinnam rocznie zarobić, żeby wystartować kiedyś amatorsko w *  :emoty327🙂


Wydaje mi się, że są 2 grupy. Ci którzy piszą o jeździectwie i Ci którzy piszą o koniach. Ja nigdy nie miałam ciśnienia na sport, na zdobywanie umiejętności pod okiem fachowców, bo to od początku było poza moim zasięgiem finansowym.
Mój koń to mój przyjaciel, którego potrzebuję mieć blisko. Więc największym ciśnieniem było mieć go pod domem.
I mamy okresy laby totalnej z różnych przyczyn, mamy czas ambitnych jak na nas ćwiczeń aby łatwiej się dogadywać i mamy dni kiedy tylko szwędamy się po lasach bez planu, ot tak. Koń galopuje ile chce i kiedy chce, na luzie. Potem długo stępujemy i cieszymy się odgłosami lasu.
Oj brakuje mi tego teraz bardzo i odliczam tygodnie kiedy uda mi się choć na 30 min pojechać na spacer 🙂
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się