Koniec z jeździectwem?

Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
21 marca 2009 10:41
Ehh, wiorek, wiorek, ja Ci zazdroszczę jeszcze takiego widzenia świata. Niestety, tak na prawdę nasze chęci, to jest tylko mały ułamek składowy i bardzo często nie wystarcza.


Ja czekam, bo nie mogę powiedzieć, że wróciłam do jeździectwa, zwłaszcza na początku, bo czy 1 jazda raz na 3 miesiące można nazwać powrotem? Ale jak wreszcie będę miała własnego zwierza, to wtedy powiem, że wróciłam ;]
Ja mam podobnie jak niektore z Was.
Nie mam na razie mozliowsci miec wlasnego konia,jazdy rekreacyjne odpadaja,wiec mam zastoj,gdyby jeszcze gdzies byla mozliwosc trenowania na nieswoim koniu.Ale gdzie tam.
Ponadto,mimo to,ze od koni jest uzalezniona niesamowicie,gdy mam jakies klopoty zyciowe zwiazane z edukacja,czy zyciem prywatnym,schodza one na dalszy plan i kompletnie nie mam do tego glowy.
Konie nie raz przykrywaly mi cale zycie,ale zaczelam chyba z biegiem czasu podchodzic do tego z pewnym dystansem.
Z drugiej strony pradwpodobnie zamieszkam po wakacjach na slasku i juz przedgladam tamtejsze stajnie  🤔wirek:

Mysle,ze gdybym miala taka sytuacje jak Ritka,Bogu bym dziekowala,ale ja widac jednych satysfakcjonuje jedno innych drugie  😉
jak masz swojego konia, to prywatne problemy przestają być momentami ważne. Koń nie wie, że Ci sie świat na głowę zawalił i dalej musi mieć opiekę i potrzebuje Twojej obecności.
Czasami marzę o tym, aby mieć swoje życie do własnej dyspozycji. Swoje pieniądze dla siebie. Swój czas, aby choć czasem zrobić to, co się z Barkasem nie wiąże.
Czasami nawet planuję dać go do czerwca w trening i odwiedzać go raz w tygodniu.

Ale potem wracam do niego. Zawsze wracam. Bo jakby go nie było... nie wyobrażam sobie już takiej sytuacji.
Zgadzam się w stu procentach. Osoby, ktore nie zaznaly "wiekszego" swiata jezdzieckiego chociażby przez oglądanie zawodów, jezdzenie do jakiś sportowych stajni nie zdaja sobie sprawy i w sumie to chyba mają lepiej ... Bo im nadal sprawia ogromna przyjemnosc tluczenie sie w kolku w godzine za zadem konia prowadzacego  😉 .
Także teraz zostaje mi jakis terenik co miesiąc, poklepanie, wyczyszczenie i zmiatam do domu bo po kilku godzinach zaczynam sie wkurzac, ze konie stoja w gnoju, że są obtarte, że zaciagniete , ze wlasciciel to kałmuk który chce tylko zbic kase albo uwaza ze konie sa dla ludzi a nie ludzie dla koni i powinnismy ciagnąc ile się da ( tzn. jak kon z chorobą nóg trochę sie podkuruje ( zejdzie mu opuchlizna z nog ) to heja podbijac okoliczne pola ! )  🙄
Zapadła dziura zapadła dziura... Zostaje czekać aż się dorobie ( hahah) skoncze studia albo zaczne pracowac to wtedy bede myslec o jezdzie częstszej niż raz w tygodniu, a jesli dobrze pojdzie i bedzie wystarczajaco duzo pieniedzy, czasu i checi to kupie konia ( kiedys , w odległej galaktyce  :icon_rolleyes🙂 . Ale marzenia nic nei kosztuja/
Zgadzam się w stu procentach. Osoby, ktore nie zaznaly "wiekszego" swiata jezdzieckiego chociażby przez oglądanie zawodów, jezdzenie do jakiś sportowych stajni nie zdaja sobie sprawy i w sumie to chyba mają lepiej ... Bo im nadal sprawia ogromna przyjemnosc tluczenie sie w kolku w godzine za zadem konia prowadzacego  😉 .


Mysle,ze w pewnym momencie kazdemu to zaczyna przeszkadzac.Uwierz,ze chcialabym w dalszym ciagu z czystym sumieniem moc sie tak tluc i nie czuc,ze zdzieraja ze mnie kase i wogole maja w dupie,gdy ja z usmiechem na twarzy,jezdze sobie na chodzacym ktoras godzine rekreancie.
Ja tez skonczylam w czerwcu poprzedniego roku sprzedajac konia... Nie sprawialo mi juz przyjemnosci jezdzenie do konia nocami i tyranie na utrzymanie jego i siebie (gdyz kilka miesiecy wczesniej musialam sie usamodzielnic). Nie zaluje, bo kon z brakiem treningow zaczal sie psuc... Stal bezsensowanie w stajni. Ciezko bylo, ale teraz jestem szczesliwsza, co jakis czas dostaje zdjecia jak zaczyna nawet startowac w zawodach towarzyskich... Ale sprzet trzymam w garazu na pozniej  🏇
Lotnaa   I'm lovin it! :)
21 marca 2009 14:06
No to w takim razie to bardziej poważna i skomplikowana sprawa niz mi sie wydawało...


No raczej...

Ja odkąd przestałam jeździć na szkółkowych koniach, kontakt z takimi miałam tylko raz. Chciałam kiedyś zabrać siostrę w teren, a w stajnie gdzie stoi Ruda tylko ona chodziła pod siodłem. Zadzwoniłam więc wcześniej do sąsiada, który ma szkółkę, i zapytałam czy mogłybyśmy wziąć jednego konia z jego stajni. Po przyjeździe pokazał nam kasztanką, wciąż zlaną potem "bo właśnie wróciła z terenu", ale co najgorsze, z zupełnie rozoranym pyszczkiem, "bo ktoś jej założył zardzewiałe  ( 😲 ) wędzidło". A facet niby taki och i ach, mistrz Polski amatorów i w ogóle, co to nie ja.
Podziękowałam za konia, wsadziłam siostrę na Rudą.
Tak się skończyły moje kontakty z końmi szkółkowymi. Zresztą, nawet jeśli znalazłabym jakieś normalne miejsce, to nie potrafiłabym chyba odczuwać satysfakcji jeżdżąc w kółko na koniu, który ma już za sobą 2 godziny pracy, a przed sobą kolejne dwie. Nie o takie "jeździectwo" mi chodzi.

Dziś było mi miło, bo po tygodniu jeżdżenia moich podopiecznych wsiadła w końcu na nie zawodniczka, poskakała i po jeździe przyszła mi podziękować, bo bardzo fajnie chodziły. Na tym moja satysfakcja się kończy. Bo choć naprawdę uwielbiam pracę z nimi, a szczególnie z moim "ośmioletnim czterolatkiem",  to wiem, że nigdy na nich skakać nie będę.
I to odczuwam jak walenie głową w mur.

Ale przeszedł mi już etap "kończenia z jeździectwem", wiem że im dalej od koni, tym mniej szczęśliwa jestem. Chociaż wciąż nie wiem, jak pójść do przodu  🙁
Jak tak samo jak i pewnie większośc osob tutaj nie wyobrazam sobie zebym miała wrocic do szkołki, chociaz jakby nie patrzeć niewiele się ponad tą szkołke wybiłam. A jednak nie wyobrazam sobie i wolałabym nie jezdzic w ogole . Mam strasznie męczący ale chyba słuszny nawyk ze jak cos robic to robic dobrze.
Moje ostatnie lata kiedy "wziełam sie za siebie" (najpierw jezdziłam w rozmaitych szkołkach, pozniej na prywtanych koniach bez instruktora, ale to taka jazda-ja zielona, kon zielony-młody,wystany lub źrebny) polegały na tym ze poszłam do mega wypasionej stajni z Trenerami, luksusy, te sprawy. Mówie to ebz ironii bo na prawde jakość jest przednia. Przyciągneło mnie to ze ja rekreant,żóltodziób nie zostałam potraktowana -masz konia gotowego, pokrec sie w kółko godzine i spadaj. Jezdziłam w tej rekracji tam ponad rok czy nawet dwa, ale robilismy duzo elementów uj, jakies tam skoki ogolnie ciągły rozwój. Pozniej (w zeszłym roku), zabrałam sie za konika, takiego mułka z rekreacji, nic nie umiał, 4-letni, nieczuły na łydki, na poczatku dramat.
Zgrałam sie z nim, wydzierzawiłam, rozskakał sie, nauczył elementów, poprawił na dosiad na łydki, czasami było na prawde niezle, chociaz warunki miał słabiutkie. Ale uwielbiałam i uwielbiam tego konia bo czuje ze jest taki "mój", bo sama (i z pomocą trenerów oczywiscie) z nim do czegos doszłam. Pozniej jakies tam zawody towarzystkie, regionalki, m. śląska w ujeżdzeniu, konsultacje ujezdzeniowe, treningi, srebrna odznaka. Wywaliłam duuzo kasy ale nie załuje i jakbym miała tą akse to zrobiłabym to jeszcze raz.. Niestety kasa sie skonczyła, od nowego roku ceny treningów skoczyły, a ja mając wybór czy jezdzic raz w tyg czy w ogole wybrałam druga opcje bo w pierwszej nie widziałam sensu. To jest własnie to, wybiłam sie bardzo niewiele ponad rekreacje a jednak nie potrafiłam zniesc zeby jezdzic raz w tyg., przyzwyczajona ze jezdzi sie 6 razy w tyg... Pozniej przez poł roku jezdziłam i pracowałam w prywatnej stajni, na prywtanych koniach, mogłam jezdzic prawie na wszystkich kiedy chce i jak chce. Ale oczyiwscie problem- bo po pierwsze chyba jak sie ma cos za łatwo to przestaje zalezec. Poprostu mi sie nie chciało. Po drugie klasa maturalna i nie mogłam byc wiecej niz 2-3 razy w tyg, pozniej raz w tyg. I mimo ze konie miałam na prawde dobre (szczegolnie jednego w któego pokładałam nadzieje ale był bardzo wystany, bez kondycji, bez formy, zwiotczałe miesnie) to zaczeło mnie irytowac ze zrobie cos, jakis mały postep, kon nie bedzie chodził tydzien i znowu wsyzstko od poczatku...
Brak mięsni, kon zdenerwowany na mnie ja na niego. Nie widziałam sensu wkładania swojego czasu i denerwowania konia. A niestety nie potrafie odpuscic- pokrecic sie w kółko, lub jezdzic tylko w tereny. Ja od razu mam jakąs wizje, pomysł na prace, jakis cel. A kiedy kon chodzi raz w tygodniu no to sory... WIec zapał mój ostygł.
Teraz, jakos miesiac temu wrociłam do poprzedniej stajni, do treningów, dostałam nawet sportowego konia, chociaz ku mojemu zdziwieniu lepiej mi sie skacze na tym rekreacyjnym łośku którego wtedy dzierzawiłam. Nie wiem czy kon zapamietał mój styl jazdy, czy ja pamietam jego nawyki ale skacze mi sie na nim wysmienicie i mimo ze sa ta wysokosci rzędu metr to jednak mam dziką radośc z tego wszystkiego. I siadam na tego czy innego konia, od razu mam wizje, ochote jezdzic codziennie ale przypominam sobie jaka jest sytuacja. Tyle ze tym razem zamiast obrażać się na sytuace pogodziłam sie z tym ze moge byc raz w tyg i juz. Mam wybór moge nie byc wcale. poza tym nadal jakos sie rozwijam mimo wszystko, ktos na mnie patrzy z dołu, poprawia. Nie jest zle.
Ale tak jak mówie, w pełni rozumiem osoby które wolą nie jezdzic wcale niz sie w tej jezdzie cofac..
Dzięki wam. Szczególnei dziękuje zulu za kopa w dupe😉
To nie jest tak, że mam kasę i trenerów. Nowy koń to zobowiązanie na wiele lat, na które sama jeszcze nie mam koncepcji.

wiorek - wyobrazasz sobie, ze ktos, kto jezdzil sportowo bedzie sie woził w ramach przyjemnosci na rekreanciku? I jeszcze za to placil?;>
Ja nic do rekreantów nie mam, ale jak sie dojdzie do pewnego miejsca w jeździectwie to nie bardzo jest jak wrócić.
Zwłaszcza, jak sie jest na zyciowym zakręcie i nie bardzo ma sie mozliwosci.

Owszem, jak ktos bardzo chce to znajdzie sobie konia do opieki, ale dorosłe zycie to priorytety.


Na etapie, na którym jestem, nie jestem w stanie znaleźć odpowiedniej ilości czasu na pracę z koniem. Niestety jazda 2-3 razy w tygodniu mija się z celem. A z drugiej strony jezdzenie wciaz takich samych zawodow, z takim samym wynikiem przez parę lat moze doprowadzić do momentu zastanowienia nad celem dalszej pracy...
Ja sobie zdaję sprawę, ze ujezdzenie w Polsce jest... nudne.
Ciągle ci sami zawodnicy na tych samych zawodach na tych samych miejscach.
Zwłaszcza, jak człowiek jest coraz starszy i niedlugo przekroczy magiczny wiek 21 lat i nagle jest seniorem, i ma próbować wspolzawodniczyc z dinozaurami tej dyscypliny.
Wtedy jedyne, co pozostaje to nauka czerpania radości z pracy z konmi. Jakby nie patrzec masz cale zycie przed sobą, nie jestes wypalona, nie przerobiłas tłumów koni a dopiero 1 sztuke, która z tego co pamietam kupilas juz w sile wieku, ułożonego.

Ja wiem ze mlode konie to nie je bajka 😉
Sama musisz sobie odpowiedziec na jedno zajebiscie wazne pytanie.
Czy wyobrazasz sobie reszte życia bez koni. Tak totalnie, bez jezdzenia, klimatu.
Ciekawy wątek.

Po wielu latach pracy z końmi i przy koniach oraz wypadku który skończył się przepukliną międzykręgową przyszedł czas zerwania nie tylko z jeździectwem ale i z końmi w ogóle.

Przerwa trwała 6 lat, nie tylko nie jeździłam ale nie miałam absolutnie żandego kontaktu z koniowatymi. Życie tak się poukładało i tak wyszło. Po tych 6 latach wsiadłam znowu i to był dramat - ja wiedziałam co i jak robić a moje ciało odmawiało uparcie pokazując mi, że wymagam zdecydowanie zbyt wiele.
Nie dość, że znowu zaczęłam jeździć to jeszcze z wakacji wróciłam z koniem. Młodym, agresywnym, chudym i absolutnie zepsutym.

Leci nam trzeci rok, nie wyobrażam sobie życia bez niego. Nareszcie z autystycznego wariata robi się misiem przytulasiem, akceptuje jeźdzca i robi się fajny. Ja też robię postępy choć ciężko mi to idzie. Jestem coraz starsza i już nie tak giętka jak kiedyś. Ale pomału i do przodu. Napewno nie zrezygnuję już z koni.
Pauli   Święty bałagan, błogosławiony zamęt...
22 marca 2009 00:39
Ja próbowałam rzucić konie kilka razy, niestety za każdym razem klapa...

Kiedy jeździłam dłuuuugo w rekreacji było mi z tym na prawdę całkiem nieźle, tym bardziej, że nie znałam innych rozwiązań.
Sprawa skomplikował się kiedy trafiłam do stajni, w której można było "zakręcić" się koło konika i mieć go dla siebie ( opiekować się i jeździć), ponieważ nie było zbyt wielu stałych bywalców.
Podpatrywałam starsze dziewczyny, które jeździły na "swoich" koniach, kupowały im czapraczki, ochraniacze itd. Pomyślałam, że ja też tak chcę. Moje serce skradł pewien wałaszek, którego "przywłaszczyła" sobie jedna z tamtych panienek. Poświęcałam mu dużo czasu kiedy jej nie  było (spędzałam wakacje w stajni), regularnie na nim jeździłam, zdarzało nam się poskakać.
Wszystko się zmieniło, kiedy do stajni przyjechał nowy wałach - Dolar (części z Was pewnie jest znana ta historia), zakochałam się w nim bez pamięci, głównie dlatego, że był tylko dla mnie. Nasza sielanka trwała rok, w ciągu którego Dolar zrobił znaczne postępy, moim rodzice nawet zastanawiali się nad kupieniem go dla mnie (kiedy się okazało, że jest na sprzedaż za bezcen i raczej w trybie pilnym).
Niestety z planów i kalkulacji nic nie wyszło, okazało się, że nie możemy pozwolić sobie na utrzymanie konia 🙁
Po tamtych wydarzeniach całkowicie się załamałam, nawet myśl o Dolarze doprowadzała mnie do płaczu. Oswojenie się z jego stratą (pogodzić się z tym nie mogę do dziś, choć minęły ponad cztery lata 🙁 ) zajęło mi jakiś rok. W tym czasie postanowiłam, że rzucam konie. Nie miałam gdzie jeździć, niespecjalnie było za co, poza tym, w jakim miejscu pozwoliliby mi zajmować się koniem jak własnym???
W końcu przełamałam się i zaczęłam jeździć w stajence niedaleko mojego miasta, stała tam kobyłka, na której nikt nie jeździł, trzeba było z nią sporo zrobić, nie była rewelacyjnym, ani nawet przyjemnym koniem do jazdy, ale wystarczyło mi, ze jest zwierzak, któremu mogę poświęcić swój czas i będzie dla mnie na wyłączność. Rekompensowało mi to nawet brak dawnych przyjemnych jazd i galopów (kobyła nie mogla zrozumieć czego od niej chcę..).
Ta przygoda również skończyła się po roku. Nie przebolałam tego jak sprawy z Dolarem, ale odczułam pustkę, zaczęłam się zastanawiać co będzie dalej. Postanowiłam, że trzeciego zawodu nie będzie...
Od tamtej pory każdego konia traktuję z dystansem, na zasadzie pojeździć, pogłaskać i do domu.
Teraz jestem na studiach i kontakt z końmi tylko 1,5 godziny tygodniowo, na WF-ie. Absolutnie mnie to nie satysfakcjonuje, ale lepsze to niż nic...
Nie mam pojęcia co zrobię, kiedy WF mi się skończy (w przyszłym roku). Jedyną moją nadziej na kontynuowanie przygody z końmi jest kupno własnego. Powrotu do rekreacji (takiej szkółkowej, na ogonach) sobie nie wyobrażam, nie umiałabym się w tym odnaleźć (po dwóch prawie swoich koniach...).

Powiem Wam szczerze, że żałuję swojej niekonsekwencji kilka lat temu, myślę, ze gdybym z tego zrezygnowała, oszczędziłabym sobie wielu przykrości. Niestety, kto raz w to wpadnie już z tego nie wyjdzie.
Oczywiście, to nie jest tak, że konie mnie unieszczęśliwiają, nie wyobrażam sobie już teraz życia bez nich 😉
darolga   L'amore è cieco
22 marca 2009 00:59
Ja na pewno bym nie dała rady...
Nie jeździłam rok, bo miałam połamany kręgosłup i byłam częściowo sparaliżowana. Kiedy lekarze powiedzieli, że już nie będę mogła wsiąść, zaczęłam czytać książki o powożeniu. Byleby tylko przy koniach.
W szpitalu wariowałam, nie tylko wszędzie rysowałam konie, ale także śniły mi się one po nocach i w ogóle. Do tego stopnia byłam nimi opętana, że mój ulubiony wówczas wałaszek przyjechał do mnie do szpitala. Wyszłam na zewnątrz, na parking, mogłam dotknąć, powąchać, przytulić. To było to.
Wiem, że ja już na pewno z tego nie wyjdę. Too late...
wydawalo mi sie ze jestem w mniejszosci a okazuje sie ze wrecz przeciwnie... nie jezdze, bo nie mam ochoty klepac tylka, przeprowadzilam sie do warszawy a tu nawet nie mam nikogo znajomego kto by mi dal chociaz sie wtulic i wwachac w konska szyje...
Czasem mam ogromna ochote powywalac gnoj 🤔wirek: ale nawet to pozostaje w sferze marzen...
caroline   siwek złotogrzywek :)
22 marca 2009 02:51
Czasem mam ogromna ochote powywalac gnoj 🤔wirek: ale nawet to pozostaje w sferze marzen...

to się da zorganizować 😉
a w nagrode możesz pomiziać konika - to też możemy zorganizować 😉

jakby coś - pisz na pw - dogadamy sie 🙂
Ja załamałam się dwa razy, a właściwie trzy...
1. Sprzedali "mojego" konia tzn. takiego, na ktorym się wszystkiego nauczyłam.. a drugiego takiego niebyło mi dane spotkac. Chłopak, ktory był jej właścicielem nie chciał sprzedać go mojej przyjaciołce ( również jezdzacej)  🙄 Jego prawo.. cóż.
2. jak od mojej pierwszej Stajni przez duze S odeszła instruktorka (drugiej takiej nie spotkałam)
3. Teraz na dniach sprzedaja konia do którego tez sie bardzo przywiazałam ...
I chyba nie ma pocowracać..  🙁
A do mnie dotarło, że tym razem to naprawdę może być KONIEC! Że możliwe, że już nigdy nie siądę w siodło  🤔 Przerażające. Jeszcze mam nadzieję, że nauczę się porządnie zarabiać  🙄. Jeśli nie - spróbuję przynajmniej zrealizować jedno z marzeń i pojechać całą rodziną na rajd na ukraińskie połoniny. "Nie ma nadziei tam, gdzie nie ma strachu!".
kujka   new better life mode: on
22 marca 2009 10:55
sienka, przeciez polowa volty to warszawa i okolice, co sie martwisz? nie dosc ze pomiziasz to jeszcze Cie na konia posadzimy!
Notarialna   Wystawowo-koci ciąg. :)
22 marca 2009 11:02
caroline, W tym właśnie jest całe sedno sprawy!

Drący się instruktor, sypiący bluzgami jak jakiś menel spod budki z piwem, dzieciaki kopiące i szarpiące konie, konie chodzące ileś tam godzin dziennie w mokrych czaprakach, niekiedy obtarte do krwi.
A marnować niekiedy 35 zł na jazdę w grupie 15 osobowej mnie nie leży. Ja chcę się rozwijać, a nie cofać w rozwoju.

Miałam okazję jeździć INDYWIDUALNIE w stajni mojej byłej 'trenerki' i szczerze mówiąc nie chcę wracać do jazd grupowych. Prowadziła jazdy świetnie, wytrzebiła ze mnie kilka niezbyt fajnych nawyków (chociaż dwa z nich wróciły mi po tym jak wsiadłam po długiej półrocznej przerwie) i powiedziała mi żebym w żadnym wypadku do rekreacji nie wracała. poczekała kilka lat, pojeździła może u niej i może bym znalazła jakąś przyzwoitą stajnię a za te kilka lat może by i się znalazł kopytny dla mnie 🙂

Mimo, że do jakiegoś wielkiego światka jeździeckiego nie należę i nie wybiłam się za bardzo ponad rekreację to jednak wolę stan zawieszenia jeździeckiego niż telepać się w siodle na rekreantach...
Przyznam sie szczerze, ze pare razy w zyciu juz mi sie zdarzylo miec mysli pt" Kobieto daj sobie z tym spokoj, to wszystko nie ma sensu..". Chcialam sprzedac wszystkie konskie szmatki, zostawiajac sobie tylko bryczesy,sztylpy i sztyblety. Ot tak, na wszelki wypadek 😉
Wlasciwie od zawsze jezdze sama, spod czyjejs opieki wyszlam w okresie baaaaardzo glebokiej rekreacji, kiedy to utrzymanie stop w strzemionach bylo bardzo czesto dla mnie awykonalne. Wtedy jednak mialam ogromne samozaparcie i metoda prob i bledow zmianialam w sobie to i owo. Dawalo mi to ogrmna satysfakcje, choc marzylam o trenerze,o skokach i startach oraz spelnianiu miliona innych marzen. W kieleckiej stajni trzymal mnie 'glupi' sentyment. "Bo znajomi, bo piekna okolica, bo ukochana kobyla, bo nie wypada tego zostawic, bo i tak sie nie uda wybic" bla bla blaaaa... Pogodzilam sie z tym i kryzys najwiekszy przyszedl, gdy musialam wyprowadzic sie do Warszawy na studia...z jednej strony cos mi mowila, ze tu jest tyle stajni, ze z pewnoscia bez problemu cos sobie znajde, zaczne trenowac i sie rozwijac. Nie bylo jednak wcale tak pieknie..Troche poluzakowalam w podwarszawskie jstajni i choc mialam nadzieje, ze uda mi sie tam trenowac, totak nie bylo. Mimo wszystko bylam baaardzo szczesliwa z tego, ze moglam tam przyjezdzac, zajmowac sie konmi 'wyzszej klasy' z ktorymi w Kielcach wlasciwie nie mialam stycznosci, ze moglam podgladac treningi poznalam sporo ludzi i mimo wszystko czegostam sie nauczylam (za pomoc w zalatwieniu tej roboty podziekowania dla caroline  :kwiatek: )
ale i ten rozdzial sie zamknal i przez pare miesiecy stycznosc z konmi mialam minimalna tzn raz w miesiacu na pare godzin zajrzalam do stajni i pojezdzilam przy okazji odwiedzin w kieclach. W wakacje tez nie jezdzilam, bo nie bylo na czym, ukochana kobyla zostala wydzierzawiona i malo kiedy wsiadalam na nia..staralam sie tym nie martwic i olac to wszystko, dac sobie spokoj. Postanowilam ,ze konia w Wawie juz szukac nie bede, bo to nie ma sensu i ze jesli sie nie ma kasy to po prostu nie ma szans. Przestalam nawet wchodzic na Volte (o zgrozo  :hihi🙂...ale raz mnie podkusilo i "pech" chcial ze w sotatnich ogloszeniach ktos szukal pomocy do stajn iw zamian za dzierzawe konia. No i BACH. Stalo sie i w koncu sie osiedlilam. Wyglada na to, ze na dobre🙂 Jestem szczesliwa i wierze w to, ze uda mi sie pojechac chociaz jakies male zawody. Nie dla wynikow tylko ot tak ,dla sprawdzenia..Narazie Siwego ogarniam samodzielnie i pracowalam od zera wlasciwie a chyba jedynym celem mojej pracy jest to, zeby ktos po przejechaniu sie na nim zsiadl  i powiedzial "kurcze, jazda na tym koniu to sama przyjemnosc.." 🙂
ritka. Kup sobie młodego konia i zacznij prace od nowa. Umiesz na tle duzo, ze sobie poradzisz, a to nowe, fascynujace doswiadczenie.

Albo sprobuj jazd w stylu west - nie bedziesz sie cofac, a rozwijac, bo chyba rozne szkolenia na Partnicach daja taka mozliwosc?

tez bm chciala miec konia, lepszego od mojego Prosiaczka. I trenera. Poki co, od 1,5 roku jezdze sama, przez chwile mialam trenera na miejscu. Nie uwazam, zebm sie cofala, niewiele wiecej moge sama zrobic z Proskiem, a mimo to sie nie poddaje.
Ritka, dostałaś propozycję pewną kiedyś - kobyła młoda, zdaje się, że CI przypasowała - może to nie szczyt marzeń, może nie dokładnie to, ale na czas poszukiwać własnego całkiem dobry pomysł... Myślę, że sprawa mogłaby być aktualna, nie słyszałam, żeby ją właściciel zaźrebił. Maturę zaraz zrobisz - w sumie po maturze i na studiach spokojnie dasz radę częściej niż dwa razy w tygodniu jeździć.... Spokojnie - 10 wdechów i wydechów - za 2/3 miesiące wszystko zaczniesz sobie układać na nowo - to okres przejciowy...

Zawsze niech cię trzyma to, że przed tobą okres studiów, a to wbrew pozorom, poza szkołą średnią czas, kiedy ma się mnóóóóstwo czasu, kwestia organizacji...
Pauli   Święty bałagan, błogosławiony zamęt...
22 marca 2009 13:35

Zawsze niech cię trzyma to, że przed tobą okres studiów, a to wbrew pozorom, poza szkołą średnią czas, kiedy ma się mnóóóóstwo czasu, kwestia organizacji...

Z tą ilością wolnego czasu bym nie przesadzała.
Wszystko zależy od wybranego kierunku. Organizacja jest ważna, ale nic z nią nie wskórasz, jeśli masz zajęcia od rana do wieczora (z półtoragodzinnymi przerwami).
Wiesz co, na tym forum są dziewczyny, które pracują po 8 godzin + dojazdy, mają dzieci - jedno lub więcej i znajdują czas na konia. Pewnie nie tyle, żeby jeździć super sportowo, ale uwierz, że jakie by studia nie były, to będziesz mieć więcej czasu. Ja miałam zajęcia od rana do wieczora - z laborkami, których nie można było opuszczać - i w porównaniu z czasem, który mam teraz, a za chwilę będę go miała jeszcze mniej - to miałam nadmiar czasu wolnego, którego nie umiałam wykorzystać...

Poza tym na większości uczelni da się poblokować zajęcia, poustawiać czas... Ja naprawdę studiowałam i ciągle mam jeszcze studentów znajomych - i to na trudnych kierunkach - im się udaje, po co zakładać, że nie 😉
Pauli   Święty bałagan, błogosławiony zamęt...
22 marca 2009 17:29
im się udaje, po co zakładać, że nie 😉

Nie zakładam, że nie, wręcz przeciwnie, liczę na to, że na trzecim roku uda mi się pogodzić studia (pisanie pracy licencjackiej) z pracą, którą planuję podjąć i zmieścić gdzieś w tym wszystkim własnego konia 😉

Chodziło mi o to, że ten wolny czas nie jest wcale taki oczywisty 😉
u mnie na uczelni jest ciężko z przekładaniem zajęć bo prowadzący nakazują wręcz chodzić ze swoimi grupami ..i kicha bo mam rozwalone niektóre dni a npo w piątki kończe o 18 ( właściwie kończyłam bo udało nam się przenieść na czwartek na 17 00 ..bez szału ale lepsze to niz piątek ) ale zeby nie bytło OT  to sama miałam nie dawno mały kryzys , kon ogłoszony na sprzedaż itp ..ale jakoś podniosłam sie i postanwiłam dotrwać do lata zaliczyc semestr i dalej zobaczymy 🙂
Ponia   Szefowa forever.
22 marca 2009 23:29
Z zaciekawieniem przeczytałam cały wątek.
Tak jak pisze większość z Was, to jest taki nałóg,że  jak już raz się zacznie to nie sposób się wyrwać.
W moim przypadku jest trochę gorzej niż w większości waszych,bo mój tata podszedł do mojego jeździectwa z bardzo dużym rozmachem i postawił ośrodek.

W tym roku mija 10 lat odkąd poświęciłam swoje życie koniom, wtedy trochę nie świadomie,ale teraz już raczej tak. Ostatnimi czasy dużo myślałam na ten temat.
Z jednej str można by pomyśleć super,świetnie bo mam zajęcie pasję,na całe życie.Nie wpadłam w jakieś nałogi, nieciekawe towarzystwo...

ale z drugiej str jak czasem przychodzę do domu i jedyne na co mam siłę,to tylko i wyłącznie położenie się do łóżka,to zastanawiam sie po jaką cholerę  mi to wszystko?
Jak nie mam czasu żeby gdzieś wyjść, po 2 nie mam z kim, po 3 a nie " bo trening" bo coś tam coś tam.
Ciężkie jest też to,że postawiłam sobie bardzo bardzo wysoko poprzeczkę czasem nawet wydaje mi się,że za wysoko ale nie ma siły która ją obniży.Mój perfekcjonizm po prostu chwilami zabija mnie, od środka.Wkoło mówią,że  było dobrze,fajne przejazdy to ja i tak zastanawiam sie czy może nie dać sobie spokoju.Nie chodzi tutaj o całkowite odcięcie się od tego,tylko zostawienie Złocisza  i wyjechanie gdzieś.
Uświadomiłam sobie,że po za końmi nie mam nic, i to w dosłownym tego słowa znaczeniu.Nie mam innych zainteresowań, i co będzie jak tfu tfu odpukać w niemalowane coś mi się stanie i nie będę mogła jeździć?Ta wizja mnie przeraźiła,ale nie myślę już o niej😉


Studia- zaoczne,żeby był czas na treningi, no a pozatym coś trzeba skończyć😉
Całe dnie, spędzam na treningach i innych obowiązkach jakie mam w stajni.

Rozumiem Ritkę,że nie do końca wie czy chce brać młodego konia i robić go sobie od początku.
Wiadomo bo sam zrobiony,dla siebie ale tak jest ,że jak już się coś osiągnęło to chciałoby się iść do przodu, a nie zaczynać od początku i czekać aż przyjdą sukcesy na poziomie jakim się już było,a wiadomo to długa ciężka droga pełna wyrzeczeń.
I sama nie wyobrażam,sobie gdyby zabrakło teraz moich koni na tym poziomie jakim są i gdybym miała zaczynać pracę od początku z młodziakami.Żebym tylko nie została źle odebrana, nie mam nic do pracy z młodziakami, bo mam u siebie 2 młode,które zajeżdżam,ale oprócz nich mam też inne na których jeżdżę 130 i powiedzmy,że powoli realizuje swoje cele.A gdybym teraz miała czekać,aż te młodziaki podrosną, "wejdą" na odpowiedni poziom wyszkolenia i zaczną chodzić to 130 to umówmy się,że mamy 3/4 lata minimum i chyba nie starczyło by mi wytrwałości. ( zakładając,że tak jak Ritka,miałabym wcześniej 1 konia z którym bym

Moim zdaniem nie da się skończyć, z tym ot tak.
Po drodze wkładamy za dużo serca pracy  i poświęcenia,żeby z łatwością myślędzieć  koniec.
I mimo,że czasem po nieudanym starcie,treningu  myśle ,że jestem beznadziejna ,po co to wszytsko? to wtedy ide  przytulam się do Złota i wiem,że warto bo kiedyś przyjdzie taka chwila,że i Nam uda się spełnić marzenia.
A ja chciałabym skończyć z jeździectwem.
Ale nie mam ani odwagi, ani samozaparcia, ani tymbardziej czegokolwiek w zamian...
Ja tak z 6 lat temu miałam moment, że powiedziałam "dość". Miałam wtedy 15 lat, pomagałam w stajni, w której konie wyglądały coraz gorzej i gorzej i w końcu nie mogłam dłuzej na to patrzeć. Przestałam tam przyjeżdżac, choć bolało mnie to że jak mnie nie ma koniom jest jeszcze gorzej. Ale będąc tam przedłużałam jakby ich zły los.
I po jakimś czasie(przestałam z końcem zimy), w maju odezwal się do nas właściciel klaczki, która zawsze najbardziej lubiłam w tej stajni, choć była koniem trudnym w "obsłudze", młodym folblutem. Pan zaproponował kupno konia za cenę mniej niż rzeźną. No i tak się stałam posiadaczką mojej koni, rodzice zapłacili za konia, zabrałam ją do innej stajni i zaczeła się moja era treningów, prób sił w zawodach, luzakowania itp.
Potem miałam kryzys, chyba 2 lata temu, zmieniłam stajnie i przestałam startowac, stykac się ze sportowcami, choć dalej miałam jakies ambicje. Ale złapałam doła, bo nie stac mnie było na trenera(odkąd mam mojego konia sama go utrzymuję - teraz to wydaje mi się normalne, ale jak miałam 15-16 lat było ciężkie, bo musiałam pomagać w stajni zamiast spotykać się ze znajomymi czy uczyć😉 ). Koń chodził coraz gorzej, przestałam się z nim dogadywać i dałam w końcu koniowi przerwe i przestałam do niego przyjeżdżac właściwie(byłam może raz  wtyg zobaczyć czy żyje 😉 ). Potem pojechałam na 4 miesiące do Irlandii, potem jeszcze jakis czas nie jedziłam, bo w Irlandii byłam przy koniach i jak wróciłam znowu miałam dość. Po prowrocie nie miałam ochoty jedzić do stajni, koń chodził na wybieg i odpoczywał ode mnie, a ja od niego. Ale z jednej strony nie chciałam tam być a z drugiej chciałam bardzo! W zimie nie wytrzymałam i zaczęłam jeździć, ale znowu byłam jakas rozczarowana, że sama psuje konia itp. Zmobilizowalam sie jednak, na akademickich zawodach zdobyłam medal i w wakacje pojechałam luzakowac byłemu mistrzowi swiata. I znowu przezyłam kryzys widząc co się wyprawia tam w wysokim sporcie. Konie lane przed parkurami tak, że mało kiedy cos takiego widziałam(nieraz pytałam siebie - gdzie jest sędzia??), boki rozorane do krwi nie u jednego konia, buntujące się, niezadowolone konie, w ogóle momentami masakra, choc oczywiście nie zawsze, mój szef był w porządku przy większości tej zgraji, więc tyle dobrze. Przybiła mie tam tez bardzo sprawa dopingu, sama widziałam jak w nocy luzacy chodza ze strzykawkami na dużych zawodach po cichu - jakby to były leki to chyba by chodzili w dzień? Zresztą tyle sie nasłuchałam choćby o Kurten co ona koniom nie daje, choć z drugiej strony wypowiadali sie o iej tak jej rywale, więc trudno powiedziec ile było w tym prawdy. W każdym razie zraziłam się, wróciłam we wrześniu i nie wsiadałam na konia, w ogóle na poczatku mało do niego jeździłam i myślałam o zrobieniu sobie rocznej przerwy i oddaniu konia na wypas lub zaźrebieniu. Szybko jednak zaczęło mi brakować czegoś i ciagneło mnie do stajni. Zaczełam przychodzić  do niej na wybieg, brałam ksiażkę i tak spędzałam czas godzinami nic nie robiąc z koniem. Potem zaczełam się bawić z ziemii z nią - ot tak niewinnie spędzac czas, po 15-20 min dziennie. W końcu wsiadłam - najpierw bez sprzętu, potem zaczełam się stopniowo przełamywać, choc wędzideł się pozbyłam raz na zawsze. Wpadłam w skrajność, która mie przestraszyła, ale po prostu jakos tak mnie odrzuciło od jazdy, od wielu rzeczy. Trudno mi wskazac jedną przyczyne, szczególnie że nie stałam sie wrogiem normalnej jazdy, trenerwó i zawodników. Ale stałam się wrogiem takich ludzi jak się naoglądałam i tak mi się to jakos rzuciło na głowe dziwnie :P
Ale teraz od kilku tygodni siadam tak 2-3 razy w tyg, cos porobię z koniem, poćwiczę czy pojadę w teren, itp. Ale zazwyczaj jak przyjeżdzam to jednak chodze z koniem w ręku na łąkę. Tkwię w dziwnym stanie, choc pewnie sie to zmieni z czasem. Nie wiem czy wróce do regularnych treningów - z jednej strony jak siadam mam ochotę postawić jakiś szereg treningowy, coś skoczyć, poćwiczyć jakies zmiany, chody boczne i mie aż skręca na wspomnienia o trenigach i zawodach(tak pozytywnie jak to przy wspomnieniach), z drugiej jeżdżę konia jak młodziaka i mało wymagam i co myslę o mocniejszych treningach to jak przyjdzi eco do czego jakos nie mogę i nie ćwicze dużo. Sama nie wiem co ze mną zrobić, chyba sie nadaję do odstrzału 🙄 🤣
Teraz znowu myślę o jakiejś przerwie od jazdy, choć dopiero co ją zaczęłam. Ale na pewno nie mogłabym nie przyjeżdżać do konia - po prostu lubie jej obecność, lubię się do niej przytulić, popatrzec jak bryka po padoku, jak sobie śpi słodko w boksie. Teraz jeszcze mam trochę pogmatwaną sytuację życiową i mało czasu więc tym bardziej powinnam odrzucić konie na jakis czas i uporzadkować życie, ale wtedy by mnie zjadł stres i złapałabym doła. Konie jednak nastajają pozytywnie 🙂 Może to rzeczywiście nałóg - jak przyjeżdza się do stajni to się czuje dobrze, jak sie nie jest jakiś czas u koni to wzrasta napięcie.
caroline_, kujka glupio mi sie narzucac, ale...aaaaa!!!!!! dziekuje! 😅 baaardzo bym chciala 'pomiziac konika' o wsiadaniu juz nie wspominajac 🙇 (tylko czy ja jeszcze pamietam 😂 )
caroline, jutro pisze pw i nie powiem, jestem pelna nadziei 😉 dzisiaj padam juz na twarz, pora na dobranoc.
:kwiatek:
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się