Nic mi nie wychodzi!!! czyli dla "zdołowanych"

Rozumiem. Tylko często ludzie , którzy mają mozliwości uważają ,że każdy je ma tylko nie każdemu się chce. I owszem lepiej jest mieć wszytsko tylko dzięki sobie ale często się tak nie da, może da tylko potem poziom życia nie ten. I rozumiem niechęć ludzi , którzy wszystko zdobyli sami do ludzi , którym w zyciu miał kto pomóc. Stąd po części zgadzam się z rozumowaniem Gillian aczkolwiek nie w 100%, bo korzystać z pomocy to nic złego i ile się to pomoc potrafi docenić a nie uważać za oczywistą oczywistość.
Averis   Czarny charakter
06 sierpnia 2014 11:59
Ale my nie o tym.
to jest taka moja konkluzja , bo wiem skąd wynika ta niechęć.
ja w ogóle z premedytacją dałam dziecko rok wcześniej do szkoły, właśnie żeby w razie "W" - kiblowania w klasie, przerwy na wybory życiowe, podróży dookoła świata miało ten zapas...
A mi na gap year było by szkoda czasu. I myślę że przypadki zarabiające 30k dzięki gap year są moocno jednostkowe... Ja jestem z tych co mieli pomysł na siebie, i mam jeszcze kilka gdybym musiała się przebranzowic 😉
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
06 sierpnia 2014 12:54
Strzyga, ściemniasz. Ty cały czas o ludziach AKTYWNYCH. autodestrukcja wpisała się w schemat "najpiękniejszej" bierności, jaka może być. Zdanie mam jak Dodo - albo lekarz (psychiatra), albo forsować u siebie aktywność.

Jest sobie taka bajka. Tak z czasów Hodży Naserdina. Ojciec wysyła syna do wuja do fabryki dywanów. Ale młody (wtedy dzieci TEŻ pracowały!) woli iść z kumplami na ryby. Wieczorem: co ja powiem ojcu? Więc do matki: Mamo! Ratuj! Matka daje pieniążek, żeby młody mógł dać ojcu i uniknąć afery. Młody, cały dumny, idzie do ojca. A ojciec - buch pieniążek do studni. Młody popatrzył zdziwiony. Na drugi dzień - powtórka (akurat jakiś barwny targ był). Ale matka mówi: więcej pieniążków nie mam, jutro MUSISZ iść do pracy. Młody poszedł. Cały dzień przepracował, nosił lekkie worki z wełną itp. Wieczorem z dumą maszeruje do ojca i wręcza pieniążek. Ojciec - buch do studni! A  młody w krzyk: Co robisz! Ja zarobiłem ten pieniążek! Ojciec w śmiech: No, teraz wiem, że byłeś w pracy  😀 Brawo, synu!
Strasznie mnie irytują te burzliwe dyskusje tutaj co jakiś czas dotyczące pieniędzy i bycia leniem i sępienia od rodziców. O co chodzi, o co tyle emocji? Naprawdę tak kogoś boli, że innemu rodzice dają na rok podróży na przykład? Albo na łatwiejszy start w dorosłe życie? Bo to najbardziej wychowawcza z metod nagle, że dziecko ma wszystko SAMO i tylko wtedy się nauczy?
Znam tak wiele różnych historii ludzi, którzy są zadowoleni ze swojego obecnego życia - praktycznie nie mają wspólnego mianownika.
X - rodzice mocno się o nią bali, nie mieli kasy. Ona bez grosza pojechała z obecnym mężem na Eurotripa i przez 2 miesiące jeździli stopem, spali w namiocie i na jedzenie zarabiali robiąc ogromne bańki mydlane na rynkach europejskich miast. Teraz założyła firmę i co roku jadą w wielką podróż. Kasy dużo nie mają, ale są bardzo szczęśliwi.
Y - rodzice od początku ładują w niego kasę, którą mało kto dookoła ma - wyjazdy na Afryki, kursy językowe, narty 3 razy w roku - no luksusy. Teraz? Pracuje, mega pracowity i odpowiedzialny gość. Robi właśnie przerwę roczną od pracy - będzie za kasę rodziców przez rok studiował intensywnie w elitarnej szkole (lat koło 30).

U mnie rodzice od początku do końca praktycznie chcieli mi i bratu dawać kasę, fundowali wszystko. Konia mi kupili przecież, sama na 2gim roku studiów nie miałam ani grosza. Bratu kupili samochód. No i co? Wyprowadziłam się i od jakichś 4 lat sama na siebie zarabiam i to całkiem sprawnie, brat robi naprawdę dużą kasę i funduje nam czasem wycieczkę 🙂 Tak źle skończyli moi rodzice łożąc na wszystko na co chciałam?

Odpuśćcie, dlaczego tyle emocji? Bo ktoś za pieniądze rodziców, którzy CHCĄ mu je dawać, chce spełniać marzenia? Ja tam bym nie mrugnęła okiem, tylko kasę dziecku dała. To cudze życie, wy żyjcie sobie po swojemu i już. A że się komuś nie chce? Ok, może ma depresję, może jest jeszcze niezaradny życiowo i musi się opierzyć, może potrzebuje kopa w d, może naprawdę rodzice muszą go albo wesprzeć albo zmotywować? Trochę nie nasza tutaj sprawa żeby takie wyroki o autodestrukcji na przykład wygłaszać.
Rozpisałam się, ale takie ferowanie wyroków na temat czyjegoś życia zaczęło mnie tu irytować.
Averis   Czarny charakter
06 sierpnia 2014 15:35
Dzionka, jak ktoś nie lubi własnego życia, to żyje cudzym. Ludzie szczęśliwi i spełnieni raczej nie wbijają innym szpili.
tylko Dzionka, zarówno osoba X jak i osoba Y coś ROBIŁY
nie siedziały, tylko działały
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
06 sierpnia 2014 15:41
Dzionka, są rodzice, którzy sobie od ust odejmą, byleby tylko zapewnić swoim dzieciom odpowiedni start. I wspierają swoje dzieci, zamiast rzucać im kretyńskimi tekstami, żeby rowy kopały. I znam mnóstwo takich rodzin, moją włączając. I jak dzieci tylko staną na własne nogi, zaczynają wspierać rodziców jak tylko mogą. I nikt nie marnuje pieniędzy na wrzucanie ich do studni.
Averis, chyba trochę o to chodzi. Bo czasem tak mam, że mi ktoś mówi: Zobacz, ona to to i tamto zrobiła, jaka paskudna! A mnie tak totalnie to nie interesuje, że ech. Oczywiście sama historia często wydaje mi się ciekawa/śmieszna i dopytuję co i jak, ale nie osądzam, nie wkurzam się, nie pieklę jak ta druga osoba. Moje życie jest super, wolę się na nim skupić.

Dodofon, ale tak na serio - kogo to obchodzi, że ktoś na forum nic nie robi? Mi raczej szkoda autodestrukcji, bo czytam, że jej z tym siedzeniem i nic nie robieniem bardzo źle i że coś nie może ruszyć z miejsca. Nie pisze, że "ach, już po maturze, teraz będę się byczyć". A nawet jeśli - skoro to daje jej szczęście i jej rodzice się na to zgadzają - niechaj się byczy, nie wszyscy muszą pracować.

Strzyga, ja moich rodziców pewnie nigdy nie będę musiała wspierać. Ale staram się być dobrą córką, docenić co mi dali. Nie tylko o kasę tu przecież chodzi - myślę że po prostu jesteśmy fajną rodzina, która umie i lubi ze sobą spędzać czas, to wsparcie finansowe było gdzieś mimochodem do całego MEGA wsparcia psychicznego jakie dostawałam całe dzieciństwo i młodość - zawsze mi kibicowali, nigdy nie zniechęcali, pomagali jak się tylko da. I to procentuje, a nie jakaś sztuczna kindersztuba w imię szacunku do rodzica czy nie wiem czego.
...moi rodzice mimo, że pracuję, mam męża, dziecko i dom w drodze, niczego nam nie brakuje,nadal chcą wspierać finansowo.... mieszkamy w ich mieszkaniu i nie pozwalają nawet na spłacenie jednej raty, robią to sami. Mama wie, że kasę wezmę niechętnie albo nie wezmę, to mi kupi raz to, potem co innego, dzieciowe rzeczy też już czekają... "bo macie inne wydatki, a możemy to pomożemy". Tacy rodzice to skarb. Czy mam odepchnąć tą pomoc? żeby nie zostać nazwana pasożytem?
Dzionka, w sumie mnie nie obchodzi, ale jeśli ktoś się uzewnętrznia na forum - to poddaje się krytyce/ocenie albo np. uwielbieniu
deksterowa - ale jak sama piszesz - Ty coś robisz (praca, opieka nad dzieckiem) , a nie siedzisz i wszystko jest "be" łącznie z rozmową z rodzicami
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
06 sierpnia 2014 15:55
Dzionka, ja nie mówię o li i jedynie wsparciu finansowym. Tylko ogólnie o wspieraniu się.  i że wręcz przeciwnie, jak człowiek dużo dostaje, to chce jeszcze więcej oddać (czy to pieniędzy, czy pomocy, czy zainteresowania), a nie się rozleniwia. Bo nie wierzę, że jak Twoja mama ma gorszy humor czy problem, to jej nie wysłuchasz, nie doradzić, nie powiesz nic dobrego, a to przecież też jest wsparcie =) 

Według mnie autodestrukcja utknęła, czemu, nie wiem, ale nie może pójść do przodu, a czuje olbrzymią presję i to robi jej koszmar w głowie. Bo chciałaby, czuje, że powinna, ale przez coś w środku nie może. Takie uczucia potrafią  być koszmarne. Wyśmiewanie jej i obrażanie niestety jej nie pomoże.
Dodofon, ja tam widzę jednego posta, w którym każde zdanie można w zasadzie zinterpretować dowolnie. Żeby krytykować czy osądzać dobrze by było najpierw wiedzieć, co ta osoba naprawdę myśli i jak się czuje. A tutaj poszła jakaś lawina.

Strzyga, deksterowa no właśnie, ta kasa to jakby jeden z elementów. I wydaje mi się, że we wspierających się rodzinach dzielenie się również kasą nie jest niczym nadzwyczajnym. Bo dzieli się wszystkim co się ma - czasem, wsparciem, radami. Staje się za kimś murem i robi rzeczy za niego, a nie wystawia na próby - niech się uczy.
... i czytanie potem na forum, że jest leniwa, raczej ją wpędzi w poczucie winy. A poczucie winy będzie się pogłębiać wraz z poczuciem beznadziejności, że nadal nic nie wie, nie ma planów ani siły na ich realizację. I tak w kółko.
Trochę zrozumienia, naprawdę, nie każdy jest silny  :kwiatek: od tego chyba mamy ten wątek.
Napiszę tylko, że dzięki mojemu Ojcu, dawno nieżyjącemu, masa, naprawdę masa młodych ludzi "wyszła na ludzi". Z najtrudniejszych sytuacji. Włącznie z nałogami i ostrymi jazdami autodestrukcyjnymi. Z rodzin nie tylko "źle wspierających" ale totalnie niszczących. My - pięcioro dzieci, każdy ma po kilkoro własnych, w większości już dorosłych - też nie narzekamy.
Kopanie rowów widocznie niesłychanie rozjaśnia horyzonty  😀iabeł:.
Ja też w pewnym momencie życia byłam na skraju depresji.
Nigdy nic znaczącego nie dostałam od rodziców (oprócz bezcennego wsparcia) - pozytywnie zazdroszczę tym, którzy dostali od rodziców/dziadków mieszkanie lub spadek i mogą zaczynać własny rozdział życia bez dylematów typu kredyt na 25 czy 30 lat.
Pewna nowobogacka pani, która - za pieniądze męża, rolnika - kupiła sobie kilka za*ebistych koni i po chwili trzymała w szachu cały mój 'matecznik' = ośrodek, trenera - nazwała mnie kiedyś przy wszystkich 'dziadówą'. Miałam wtedy jakieś 18 lat, ona miała córki w moim wieku...
Teraz co prawda nie stać mnie na swojego konia z Zangersheide, ale dziadówą nie jestem. Z (początków) depresji wyszłam, postanawiając zmienić swoje życie - wyprowadzić się do innego miasta, mimo młodego wieku zacząć coś od nowa - mimo, że urodziłam się w Warszawie i miałam i tak większe możliwości ab initio niż inni (moja babcia załamywała ręce, że z Warszawy chcę się wyprowadzić do jakiegośtam Poznania 🙂😉 Potem wpadł wyjazd do Irlandii z chłopakiem - moi rodzice dali 500 euro, jego rodzice dali 500 euro - i tyle, od tego  czasu jesteśmy zupełnie niezależni - i dziękuję losowi, że dał mi w pewnym momencie kopa do zmiany. Rodzice odegrali w tym dużą rolę, wspierając moje plany - i to praktycznie wystarczyło, żeby człowiek uwierzył, że może! Nadal wierzę 🙂
busch   Mad god's blessing.
06 sierpnia 2014 23:39
Pomimo że sama już od 16 roku życia sama sobie fundowałam swoje przyjemności, a tuż po maturze stałam się w pełni samodzielna, jakoś nie wierzę w zbawczą moc kopania rowów. Widzę w tym mało przyjemne przeświadczenie, by nie powiedzieć zazdrość, że jest coś w tym złego że ktoś ma łatwiej, że nie musi już na starcie walczyć o każdą kromkę chleba. Podobnie jak Hiacynta pozytywnie zazdroszczę ludziom, którzy startowali z lepszej pozycji, bo po prostu nie mają wielu dylematów. Nie sądzę też, by to wpływało jakoś szczególnie na czyjąś pracowitość - może i to niezdrowo mieć wszystko podane na tacy, ale chyba można osiągnąć jakiś zdrowy balans jako wspierający rodzic.

A mi na gap year było by szkoda czasu. I myślę że przypadki zarabiające 30k dzięki gap year są moocno jednostkowe... Ja jestem z tych co mieli pomysł na siebie, i mam jeszcze kilka gdybym musiała się przebranzowic 😉


Powiedz mi Escada, co by się takiego stało, gdybyś jednak zaczęła swój biznes jednak ten rok później? Tak czy siak jako przedsiębiorca startowałaś od zera, więc co to za różnica startować od zera w 2013 lub w 2014? Poza tym, że w przypadku Twojego fachu upływający czas działa na Twoją korzyść, bo coraz więcej właścicieli psów nie uważa profesjonalnego strzyżenia za głupią fanaberię bogaczy?  😉 Naprawdę nie rozumiem tego pędu za wszelką cenę w Dorosłość przez duże De. Ona tak czy siak nas dopadnie, a robiąc sobie gap year na podróże po Europie przynajmniej będziemy mieli co wspominać na starość lub w chwilach szczególnie gorącego okresu w pracy  😉. Nikomu nie ubędzie jak ktoś sobie przez rok będzie podróżował - jeśli rodzice chcą za to płacić, to co to za problem? Przecież nie ukradłam tych pieniędzy, tylko dostałam z ich miłości do mnie, więc dlaczego mam się czuć jak złodziej z tego powodu? Nie każdy musi być siłaczem, zwłaszcza jeśli sytuacja tego nie wymusza, to po co walczyć na siłę?

Nie chodzi o to, że dzięki gap year ktoś zarabia 30k - bardziej o to, że może nie wszystko w naszym życiu powinno być podporządkowane temu, czy będziemy w stanie zarabiać te 30k. Uważam, że należy znaleźć zdrowy balans pomiędzy przyjemnościami, a obowiązkowością. Nikt z nas nie wie, ile jeszcze będzie żył i co się stanie chociażby z siłą nabywczą pieniądza w naszym kraju za 10 lat. Kiedy wszystkich nas dopadnie galopująca inflacja, a nasze zgromadzone wielokrotności 30k na koncie przestaną mieć jakąś wartość, lubię mieć świadomość, że nie wszystkie moje siły witalne złożyły się na te topniejące oszczędności i zostało mi coś jeszcze. A już rozpatrywanie gap year jako wielkiego marnowania czasu w przypadku dziewiętnastoletniej dziewczyny to już jest jakiś absurd do kwadratu. Czy w XXI już nie ma czegoś takiego jak radosna młodość, która eksploruje, eksperymentuje i odkrywa? Skąd można wiedzieć, co się lubi w życiu robić, jeśli niczego się nie spróbowało? Oczywiście rozważam tu sytuację, kiedy rodzice mają pieniądze i chcą wesprzeć swoje dziecko - wiadomo, że pewne ekonomiczne uwarunkowania zawężają nam możliwości. Nie uważam jednak by to dawało nam moralne prawo wymagać, by każdy miał tak ciężko jak my.

Poza tym - nie każdy z nas musi być osiągającym sukcesy korposzczurem, najszybszym w swojej farmie kołowrotków. Nie każdy z nas musi harować 16 godzin dziennie, żeby Poprawić Swój Los w Przyszłości. Życie zwykłym nieambitnym życiem to nie zbrodnia przeciw ludzkości. Podobnie jak korzystanie z pomocy rodziców - o ile rodzice chcą nam takiej pomocy udzielić i mają na to środki. Są kierunki studiów, na których nie ma czasu na "kopanie rowów" i czy te Gillianowe "zielone ptaki" (btw. powinno być = niebieskie ptaki 😉) naprawdę są takimi strasznymi szkodnikami, że korzystają ze swojej szansy na lepszy start? Wynajęcie mieszkania to też koszt konsumpcyjny, który nam się nijak nie zwróci. I nie sądzę, by wynajmowanie mieszkania kosztem braku środków np. na kurs językowy było takie super Dojrzałe tylko dlatego, że udało się uzyskać tą upragnioną samodzielność. Że kosztem wgryzania się w ścianę i stagnacji, bo nie ma jak odłożyć? No cóż, ważne że się nie jest pasożytem  😉

No i w dobie globalizacji, coraz szybciej pędzącego gdzieś świata nic tak naprawdę nie jest pewne. Krytykujecie autodestrukcję, że nie wie, co chce w życiu robić i na jakie studia iść. Prawda jest taka, że to już nie te czasy, że można sobie iść na studia, Które Nas Interesują, potem znaleźć sobie ciepłą posadkę i siedzieć sobie w niej do emerytury. Teraz jedną rzecz się studiuje, drugą rzecz robi potem w pracy, do trzeciej się doszkala, a o czwartej się marzy. A jak marzenia się ziszczają, to się okazuje, że wcale nie o to chodziło. Nie wiem czy ta moja cała wypowiedź zmierza w jakimś sensownym kierunku, ale po prostu wyobraziłam sobie siebie kiedy miałam te 19 lat - że czytam takie wypowiedzi o pasożytach i im podobnych. I to byłoby dla mnie straszne przeżycie, bo w tym wieku wierzy się, że właśnie podejmuję decyzje, które ważą na całym moim życiu. Przygnębienie jest chyba naturalne, gdy podejmując te decyzje tak w zasadzie nie wiem, co chciałabym robić, z czego się utrzymywać. Nikt nie powiedział, że autodestrukcja pogrąży się w letargu. Może właśnie chciała się "wyjęczeć", żeby dzięki temu zrzucić z siebie ciężar tego wszystkiego i z nowymi siłami stawić czoło światu. Zamiast tego dostała coś odwrotnego 😉
.
Vanilka, mówię ci, spróbuj kopania rowów 😀 (pod warunkiem, że te rowy potrzebne - bo tego nie dopisałam) OK - może być murowanie ścian własnego domu.
Naprawdę - nie znam osoby, której ciężka fizyczna praca przy czymś Potrzebnym i Sensownym, czymś co daje realny efekt, nie wpłynęłaby pozytywnie na... w zasadzie na postrzeganie WSZYSTKIEGO. W odróżnieniu od "malowania trawy" i wszelkich działań pozornych.
To prawdziwy dramat dzisiejszych czasów, że ludzie powszechnie nie widzą bezpośrednich efektów swojej pracy. Nie czują jak są potrzebni i ile mogą dokonać.
Że cały system pracuje na to, jak krępować ręce (i dusze) a nie na to - jak rozwijać możliwości. Mimo deklaracji rozlicznych.
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
07 sierpnia 2014 01:02
halo, może sama idź pokopać te rowy, bo też niedawno się tu wypowiadałaś i jakoś nikt Ci tak debilnych rad nie dawał...
Busch akurat ten rok miał ogromne znaczenie bo w 2010 był wielki bum na salony dla psów. Rok później nie przepchnelabym się przez konkurencję która wzrosła o 200%. Połowa już upadła ale to i tak był ostatni dzwonek tym bardziej że zostałam okradziona z kapitału początkowego i nie było mnie stać na reklamę. Moim gap year bylo 1,5 roku studiów gdzie zastanawiałam się czego chce. I nigdzie nie skrytykowałam tego że ktoś to robi, za swoje czy nie. Napisałam tylko że ja tego nie potrzebowałam. Nie mam nic do dobrowolnego wsparcia przez rodzinę w jakimś celu, jak napisała hiacynta - tylko pozytywna zazdrość. Choć ja też jakieś wsparcie miałam nie finansowe wprost, ale moi rodzice chcieli dac mojej firmie szansę choć w to nie wierzyli. To że mój ojciec nagle się rozmyslil to inna bajka 😉
Vanilko- Ty jesteś mądrą osobą. Może nawet zbyt mądrą jak na te dziwne czasy.I stąd kłopoty. Odpocznij, odpowiedź sama przyjdzie.
Odrzuć używki bo to bardzo dołuje. Masz czas na wszystko. Pamiętam kolegę ze studiów- też z Lublina. Wybrał weterynarię bo... koledzy tam szli. Był mega zdolny i mógł wybrać wszystko. No i męczył się na studiach, bo wiedział, umiał więcej niż każdy kolejny profesor a zwierząt się bał. brzydził i nie lubił. Ale dyplom z piątką dostał. No i.... poszedł na .... archeologię! Skończył i dziś jest sławą w tej dziedzinie. Odnalazł drogę. Odnajdziesz i Ty. Tylko jedz i nie pij, bo alkohol zabija komórki w mózgu. A szkoda. Bo to Twój skarb największy i głupio go samej zniszczyć.
Na szybko radzę spędzić kilka dni w Zwierzyńcu i pochodzić po lasach. Tam jest spokój i ukojenie. I poproś w nowym kościele o pomoc-modlitwą. Tamtejsza Matka Boska ma MOC. Zobaczysz.  :kwiatek:
madmaddie   Życie to jednak strata jest
07 sierpnia 2014 08:08
bush, dobrze, że piszesz bo myślałam, że tylko ja mam takie podejście (wychodzi że zupełnie nieżyciowe)

ja miałam okres "kopania rowów" 🙂 króciutki, na szczęście.
praca ciężka, męcząca, bez sensu, kiepsko płatna.
nie chciało mi się wtedy żyć. pożaliłam się komuś i usłyszałam w odpowiedzi: witaj w dorosłym świecie.
stwierdziłam wtedy, że jak to ma tak wyglądać, że jedyne fajne momenty w życiu to urlop, to w takim razie, nie jest mi życie do czegokolwiek potrzebne.
zdobycie pracy którą polubię (a ja dużo jestem w stanie polubić, to nie jest tak, że tylko pozycja X w firmie Y za płacę Z), jest dla mnie priorytetem. bo o ile przejściowo, w problemach finansowych, beznadziejną pracę mogę mieć, tak na stałe sobie tego nie wyobrażam.

fizyczną, nielekką, ale sensowną i przynoszącą satysfakcję lubię. tylko ciało mnie tutaj mocno ogranicza 🙁 i ból się pojawia, a przecież nie robię się młodsza

ja wiem, że jest wiele osób które twierdzą, że praca to od powiększania stanu konta, a nie od lubienia, ale dla mnie osobistą porażką byłoby utknąć przy takim zajęciu.

Averis   Czarny charakter
07 sierpnia 2014 08:21
halo, ostatnio pisałaś o swoim synu, co to tak bardzo płakał, bo medycyna (pardon, Medycyna) nie wyszła i on jest na Rozstaju. Wcześniej też żaliłaś się, że zamiast podjąć studia woli sprzedawać mecze w internecie. Ile metrów już wykopał?
JARA   Dumny posiadacz Nietzschego
07 sierpnia 2014 08:28
Averis, ojj jak zobaczyłam, że odpisałaś to myślałam, że piszesz o tym czerwonym sweterku co go znaleźć nie możesz 😁
Averis   Czarny charakter
07 sierpnia 2014 08:30
JARA, 😁 jak pokopię odpowiednio głęboko, to znajdę. Dobrze, że metro budują 😉
Vanilka, marsz do psychologa i to już! Długo tak nie pociągniesz, czas poukładać sobie różne sprawy po twojemu i tylko twojemu! Znam chyba nawet dobrego psychologa (facet jeśli to nie problem) z Lublina, mogę polecić.

Tak na marginesie, przypomniało mi się, że ja też miałam mega życiowy kryzys w okolicach 19-20 lat. Do tej pory nienawidzę piosenek, których wtedy słuchałam - brrr.

Dajcie spokój z tym kopaniem rowów i ciężką pracą/sportem, które tak pomagają. Mam takiego pacjenta - ojciec lekarz, na napady paniki dorosłego już dawno syna kazał mu uprawiać ostro właśnie sport a jego stany depresyjne tłumaczył tym, że za mało pracuje i ma czas na głupoty. Ech...
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się