Wypadki z udziałem zwierząt - do kogo o pomoc?

Nie znalazłam podobnego tematu, a nie chcę mieszać w temacie z końmi.

Parę razy zdarzyło mi się wziąć z ulicy pół-żywe zwierzaki (dokładniej koty). Zawiozłam do weterynarza, następnie trafiły do adopcji, lub na wieś...
Znalazłam też młode sroki (obydwie wylądowały w poznańskim Ptasim Azylu - http://www.zoo.poznan.pl/page/13-Ptasi_azyl, gdzie przyjmują ptactwo (poza gołębiami), leczą, następnie wypuszczają na wolność.

Niestety nie mam pojęcia, co zrobić, jeśli "trafi się" inny zwierz, typu sarna, lis, kuna.
Rannego szkoda zostawić, a zabrać do kliniki powiedzmy nie ma jak. (Wiadomo, wścieklizna i inne...)
Czy jest w naszym kraju jakieś prawo regulujące tego typu przypadki?
Gdzie powinno się zadzwonić, kto odpowiada za opiekę nad dzikimi zwierzętami?
Wiem, że są u nas lecznice dla chorych zwierząt, ale przecież nie będą jechać przez pół kraju, żeby zabrać potrąconą sarnę ❓

Jedną tego typu placówkę znalazłam w Przemyślu: http://www.lecznica-ada.pl/index.php?option=com_phocamaps&view=map&id=1&Itemid=7
i w Złotówku: http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35771,8438086,Uczelniany_azyl_dla_dzikich_zwierzat_dziala_w_Zlotowku.html

Tak mnie naszło, wczoraj byłam świadkiem potrącenia lisa.
famka   hrabia Monte Kopytko
14 listopada 2012 08:11
Thymos, jeśli chodzi o zwierzęta leśne to zajmują się tym leśnicy, oni mają spisy swojej dzikiej zwierzyny z której "się rozliczają",  przyjeżdżają sprawdzają czy da się leczyć czy trzeba uśpić o tyle , to wiem z autopsji , nie wiem jak to prawnie wygląda
Zależnie od miejscowych przepisów i regulacji sprawą dzikich zwierząt, oraz zwierząt domowych biorących udział w wypadkach komunikacyjnych zajmuje się 'straż miejska' albo 'policja'. Tzn. nie zajmują się tym bezpośrednio, ale mają obowiązek przyjąć zgłoszenie i być w posiadaniu kontaktu do lekarza weterynarii/schroniska, który z ramienia Urzędu Miasta/Gminy zajmie się takim zwierzakiem. Mówiąc krótko, Ty dzwonisz na Policję, oni to przekazują właściwej osobie. Ty się tym nie przejmujesz, Ty masz tylko zadzwonić  🙂
Ale w dzwonieniu na policję trzeba być ochoczo stanowczm, bo:
a/nie mają zielonego pojęcia, że MUSZĄ
B/zazwyczaj usiłują to zwalić na kogoś inngo
c/nie chce im się.
Tak samo problem dotyczy psa/kota. To jest ich zasrany obowiązek.
Ale ludzie często odbijają się od ściany.
Mnie się zdaje, że Policja nic tu nie ma do działania. To kompetencje Gminy są raczej.
Solina   Wszyscy mamy źle w głowach że żyjemy hej hej la la
14 listopada 2012 11:50
nie wiem dokładnie jak jest ale jak koleżance pod koła wpadł łoś z Puszczy Niepołomickiej i zawiadomiła policję, to przyjechali z leśniczym
@Tania
Policja ma do rzeczy. To nie jest Twoim obowiązkiem, żeby wiedzieć kto zajmuje się takimi przypadkami, tylko ich. Ty dzwonisz i zgłaszasz problem. A czy oni to przekażą Straży Miejskiej, czy sami przyjadą na miejsce, czy wyślą kogoś ze schroniska, to już nie Twój problem tylko ich. Tylko tak jak mówi Pokemon, trza być stanowczym.
nie wiem dokładnie jak jest ale jak koleżance pod koła wpadł łoś z Puszczy Niepołomickiej i zawiadomiła policję, to przyjechali z leśniczym

Policja nie ma ani sprzętu, ani ludzi. Pomaga w zakresie ew. utrudnienia w ruchu czy zakłóceniu porządku.
I woła leśniczego.Ale ogólnie to raczej Gmina ma zapewnić coś na wypadek wypadku. Zwłoki sprzątnąć na pewno.
Kurczak   Huculskie (nie)szczęście
14 listopada 2012 12:01
W Warszawie działa eko patrol, czyli jakaś specjalna "ekipa" straży miejskiej. Przyjeżdżają na miejsce i zabierają zwierzę do schroniska. To w przypadku psów i kotów, ewentualnie jakichś małych zwierząt np. królików. Ptaki wiem, że należy zawieźć do ptasiego azylu w warszawskim zoo. Należy jeżeli zależy nam na tym, żeby zwierzak dostał pomoc, bo od kolegi pracującego w zoo dowiedziałam się jak to działa... Nie dość, że zwierzę dobrze zawieźć samemu, to jeszcze przy bramie nalegać, że samemu chce się ptaka do samego azylu zanieść, bo inaczej mogą zapomnieć i ptak umrze sobie w kartonie, albo będzie np. czekał do następnego dnia na nową zmianę.

W okolicach Płocka jest ośrodek rehabilitacji zwierząt leśnych i gdybym znalazła chore dzikie zwierzę, to pewnie z nimi bym się kontaktowała, a w innych rejonach próbowałabym pewnie uzyskać informację na policji.
Ale tam nic nie ma, kto ma pomóc rannemu, tylko kto zbiera zwłoki.
Policja MUSI się tym zająć. Tzn - ma znaleźć kogoś, kto się tym zajmie. Nie musi się zajmować BEZPOŚRDNIO, ale musi przyjąć zgłoszenie i COŚ  z tym rannym zwierzakiem zrobić, jakoś zapewnić mu pomoc.
Czyli Tania masz rację, ale nie tak do końca.
Na policję już mi się zdarzało dzwonić, jak np. się nie mogłam zatrzymać sama autem, albo jeśli jechałam jako pasażer, i powiem szczerze, że wątpię, żeby coś dalej z tym zrobili.
Chyba faktycznie zapiszę sobie numery do leśniczych z okolicy, ostatnio coś dużo zwierząt obok drogi widzę🙁
Ależ jest taka informacja, co zrobić z rannym zwierzakiem
Gdy zwierzę biorące udział w kolizji drogowej przeżyło i nie ma potrzeby uśmiercenia go, to w przypadku niemożności ustalenia jego właściciela zapewnienie mu opieki – w myśl art. 11 ustawy o ochronie zwierząt – należy do zadań własnych gmin. Również organizacje społeczne, których statutowym celem działania jest ochrona zwierząt, mogą w takiej sytuacji zapewnić takim zwierzętom opiekę. Zadania dotyczące ochrony zwierząt łownych należą do Polskiego Związku Łowieckiego i są także obowiązkiem Państwowej Straży Łowieckiej (art. 32 ust. 1 i art. 37 ust. 1 pkt 1 Prawa łowieckiego). Dlatego też są to podmioty właściwe do przekazania im opieki nad zwierzęciem łownym.
Musi to zrobić gmina. A jednostką wykonawczą w gminie jest Straż Miejska, w przypadku jej braku Policja. A czy oni to zrobią sami, czy przekażą to innym (lekarzom weterynarii, strażnikom leśnym, etc.) to już ich sprawa własna  🙂 
Oczywiście wiadomo, że Policja nie ma środków, ani możliwości, że o wyszkoleniu już nie wspomnę, to w praktyce przekazują to innym.
Straż miejska jest jak sama nazwa wskazuje w MIEŚCIE.
Więc jak trzaśniesz psa na wsi, to masz problem.
I tym problemem ma zająć się policja., a nie Ty. A policja musi znaleźć kogoś z gminy. A gimna jest do 15.30.

Ale zaczyna się w tym wątku kwadratura koła, w której nie mam zamiaru uczestniczyć.
Jak zwykle wszyscy wiedzą lepiej.
Potem się dziwicie, że nawet Tania w wątku o odrobaczaniu się wkurzyła.
Ja współpracuję bezpośrednio na linii gabinet-gmina, gabinet-miasto i wiem, jak to wszystko wygląda od strony prawnej i kto za co odpowiada.
To ja z innej strony: jakby kogoś podkusiło pomagać samodzielnie. Liczcie się z tym, że zwierz może być wściekły.
Lub z tym, że nawet jak nie wściekły a pokąsa to trzeba się liczyć ze szczepieniem. Zatem ostrożnie.
Ja rok temu wracając samochodem ze stajni zauważyłam na środku drogi jelonka (droga krajowa, kilometr przed Opolem). Zatrzymałam się, podeszłam do niego - żył, próbował uciekać ale nie mógł się podnieść. Ale nie widać było po nim żadnych obrażeń, złamań, nic.

Zarzuciłam na jego głowę bluzę i wsadziłam do samochodu (jechała ze mną koleżanka). No i zaczęłam szukać pomocy.

Najpierw zadzwoniłam do zaprzyjaźnionej kliniki weterynaryjnej (byłam gotowa za to zapłacić, również za uśpienie jeśli zwierzak się męczy) - oni powiedzieli, że nie mogą przyjmować dzikich zwierząt. Polecili zadzwonić na Straż Miejską - oni też za bardzo nie wiedzieli co zrobić, ale w końcu uznali, że powinien przyjechać jakiś specjalny lekarz weterynarii (niestety nie pamiętam jak go określili, jednak rejon Opola był pod władaniem lekarza weterynarii z Wrocławia). Skontaktowali się z nim sami, potem ze mną i podali mi jego numer telefonu mówiąc, że ten lekarz zaraz wyjeżdża do mnie z Wrocławia.

Wiecie o co mnie jeszcze pytali? O adres pod którym będę czekać z tym jelonkiem! Mówię, że mam go w samochodzie, mogę czekać na jakimś parkingu, przecież nie będę go brała do domu?!? Nie - MUSI być adres. No dobra... to im podałam swój domowy z zamiarem czekania na swoim parkingu. Drugi problem: z Wrocławia do Opola jedzie się godzinę, pytam czy mam czekać godzinę z jelonkiem w samochodzie? Tak, mam czekać....

Po tej rozmowie ze Strażą Miejską zadzwoniłam do właściciela stajni, w której stoi mój koń. On mi podał  adres leśnika we wsi oddalonej od Opola 5 km. Więc pojechałam tam. Leśnik na szczęście był na miejscu, podszedł do samochodu, wyciągnęli z synem jelonka za nogi i położyli go na dróżce prowadzącej do lasu. Kazał się odsunąć. Po chwili jelonek wstał i uciekł do lasu 😉

Po tej przygodzie wiem, że na pewno takiego jelonka nie będę zgarniać z drogi. Leśnik powiedział, że miałyśmy z koleżanką ogromne szczęście, że nas nie zabił. Koleżanka trzymała go na kolanach na tylnej kanapie samochodu – co gdyby tak nagle wstał w samochodzie i próbował uciec? Ponoć one mają bardzo ostre raciczki, mógłby nas pokaleczyć, a szczególnie brzuch koleżanki. Jakby wpadł w panikę i zaczął latać po samochodzie mogłabym spowodować wypadek.

Ponadto jak widać w mojej historii nie było natychmiastowej pomocy ze strony odpowiednich służb – na lekarza weterynarii miałam czekać z jelonkiem w samochodzie i jak się później okazało nie jedną godzinę… jeszcze będąc u leśnika zadzwoniłam do tego lekarza weterynarii z informacją, że nie musi już przyjeżdżać, bo  jelonek wstał i pobiegł do lasu  - on dopiero zamierzał do mnie wyjeżdżać (zresztą nie mam mu tego za złe – może był wtedy zajęty czymś innym).

Następnym razem takie zwierzę przepłoszę lub przeniosę kilka metrów od drogi i na pewno nie wsadzę do samochodu.
Za pozwoleniem tet:

[quote author=tet]
Mam w aucie grube rękawice, sprawdzam czy zwierzak żyje. Jak nie to usuwam z drogi i tyle, a jak żyje to w zależności od stanu świadomości i okoliczności. Na zadupiu ładuje do auta, do bagażnika, mam zawsze w aucie koce i rożne szmaty ( bo często wodze brudne rzeczy, w tym psy własne, rower i syna. ). W bagażniku mam tez matę nieprzemakajaca. Potem szukam najbliższego weta. Szukam właścicieli jezeli jest gdzie szukać ( ale jeszcze nie udało mi sie znaleść nigdy). A poza tym kłamie. Kłamie, ze kota/ psa znalazłam w tej gminie gdzie znalazłam weta, zeby moc zwierzak zostawić u lekarza, on zawiadamia gminę, ze ma zwierze z wypadku. Oczywiscie ze trafia sie czasem na takiego co nie chce żebym zostawiła, ale akurat tym sie mało przejmuje. Mowię, ze w godzinach pracy gminy zawiadomie gminę o sytuacji i gdzie zostało zwierze. Czasem cos zabieram do domu, czasem zostawiam tylko kasę za leczenie. Ostatniego kota wet z Proszowic wyleczył, potem wysteryzliwal i wypuściliśmy ją, bo okazała sie byc całkowicie zdziczała kotka.
[/quote]

[quote author=tet]
A jezeli chodzi o same ratowanie raczej nie szaleje, nie reanimuje, nie opatruje, zwykle są to duże obrażenia narządów wewnętrznych, połamane kości, wywalone oczy, z czymś takim i tak nic sama nie zrobię.
[/quote]

[quote author=tet]
Ja mam "szczęście" ze pracuje z psami, zawsze mam w samochodzie linki, kagańce, szmaty. Do tego kiedyś pracowałam dla gminy przy wyłapywaniu bezpańskich psów, wiec mam troche praktyki. W jednym Dar ma racje, nasze bezpieczeństwo musi byc na pierwszym miejscu. Nie wsadzialabym do auta dziekiego zwierzęcia, żadnej wielkości ani w żadnych stanie świadomości, ani psa, którego nie mogę fizycznie opanować. A, przy przenoszeniu polamancow dobry jest koc. Podkładając koc pod zwierzaka ostrożnie przekladasz je na niego i możesz podnosić za rogi koca, lepiej w dwie osoby. Trzeba unikać brania na ręce.
[/quote]

No i super, kto chce pomagać wie w co się można dodatkowo zaopatrzyć.
👍
Znalazłam kiedyś nietoperza Borowca Wielkiego, chłopak nie potrafił latać. Kunę potrąconą, gołębia z ranami i jeszcze jakieś zwierzęta, których nie pamiętam. Wszystkie zostały przyjęte przez Leśne Pogotowie w Mikołowie http://www.lesnepogotowie.pl/. Pan Jacek odbiera telefony o najróżniejszych godzinach i służy radą.
Ze swojej strony radzę pamiętać o wściekliźnie. Szczególnie małopolskie i podkarpackie.
Z rannymi zwierzętami przy drodze jest problem: lasy państwowe spychają to na zarząd dróg a ci z kolei na lasy. Z rannymi jeszcze pół biedy, gorzej jak są już martwe.

W mieście zazwyczaj jest to straż miejska - tak jak w Warszawie. Mają "oddział specjalny patrol, ponoć przygotowany do pracy ze zwierzętami. Ja nie miałam z nimi złych doświadczeń, ale słyszałam wiele narzekań.

Apropos wypadków... wczoraj nieomal doszło do jednego. Na ulicę wbiegł pies i zatrzymał się na środku. Lampił się na psa po drugiej stronie i nie reagował na klakson ani nic innego wokół niego. Zła, bo hamowanie było dość gwałtowne, a sama w aucie miałam zwierzaka wiezionego do lecznicy, zaparkowałam na poboczu i usiłowałam złapać psa ale zwiał. Na szyi miał obrożę i blaszkę, na której zwykle pisze się imię i numer. Mama powiedziała, że też go widziała w zeszłym tygodniu. Pies czarny w typie średniego pudla, sierść zadbana, podkasany, ale jeszcze nie chudy - może nie błąka się długo?
Zadzwoniłam na straż miejską, przyjęli zgłoszenie.
Dziś stojąc na balkonie znowu go zobaczyłam, jak biega na trawniku pode mną. Zleciałam na dół z kawałkiem mięsa i próbuję łapać. Znowu się nie dał, ale zaprowadził do mamy z dzieckiem w wieku podstawówkowym. Siedziała na ławce i czytała gazetę. Do psa się przyznała, ale pies jest cały czas przy niej, ona go pilnuje, to niemożliwe, żeby to był jej pies. W końcu to jej pies, więc czemu się wtrącam i ona nie będzie ze mną rozmawiać, bo czyta. Mówię, że pies może zginąć, lub spowodować wypadek: to nie wie pani, że jest ograniczenie prędkości? 🤔wirek: Aż zrobiło mi się trochę szkoda, że tyle siły włożyłam w to hamowanie. Zadzwoniłam na straż miejską, mieli przyjechać, ale kiedy - nie wiem.
Dodam, że trawnik pod moim blokiem jest zdecydowanie poza zasięgiem wzroku zaczytanej pani, od ławek oddzielają go inne domy, w dodatku pani siedzi do nas jakby tyłem. Wróciłam na balkon i jeszcze dwa razy widziałam tego psa radośnie zwiedzającego okolicę. Za drugim razem pani się zreflektowała i poszła po niego.
Zwyczajnie nie szkoda jej tego psa?
Oczywiście pani puszczając psa totalnie luzem nie ma żadnej kontroli nad tym, gdzie on biega, do kogo podbiega, gdzie się znajduje, no i oczywiście gdzie sra. A jej dziecko bawi się na trawniku. Jak można być tak bezrefleksyjnym i nieodpowiedzialnym. I tak przekonanym o swojej nieskazitelności? Już wcześniej przyszło mi do głowy, że to może nie błąkający się pies, ale pies totalnie nieodpowiedzialnie spuszczany przez właściciela, ale takiego kuriozum się nie spodziewałam. 😵
Jeżeli ten jej pudel podbiegnie do moich kotów, albo wycofanego tymczasa, to dostanie po ryju - gazem, albo nogą. On się wyliże i nic mu nie będzie, a pani może coś wejdzie do głowy, jeśli straż nie zdążyła dojechać i przekonać jej mandatem. U licha, park z drabinkami nie jest psim wybiegiem, ani toaletą!
Zła jestem, tak łatwo było wczoraj o wypadek, pal licho mnie, a ten jej psiulek mógł nie żyć! Ba, mogłam odruchowo skręcić kierownicę i zderzyć się z samochodem jadącym z naprzeciwka!  👿 Ale nie, to z pewnością nie jej pies, bo jej pies jest cały czas przy niej i ja sobie coś wymyślam, albo widziałam podobnego psa  👿
Jak babie z którą nie da się gadać wytłumaczyć, że nie życzę sobie psów latających samopas po moim podwórku? Nie obchodzi mnie że jest łagodny, serio.
W kazdej gminie jest takie cos jak zarzadzanie kryzysowe. Nawet jak gmina jest czynna do 15.30 to policja ma nr tel do dyzurujacej osoby i w srodku nocy dzwonia. A ta osoba dzwoni do weta z ktorym ma podpisana umowe o opieke nad zwierzakami lub do osoby ktora wylapuje. Gorzej jak gmina nie ma umowy a znam 2 takie w bliskich okolicach Warszawy.
Nie każdy umie udzielić pomocy potrąconemu zwierzakowi. Podrzucę taki pomysł:
- można poprosić zaprzyjaźnionego lekarza weterynarii o spotkanie/przeszkolenie w tej sprawie.
W szkole, grupie znajomych. Taka prezentacja pokazująca jak ocenić stan zwierzaka i co zrobić zanim przybędzie pomoc to nic trudnego. Trochę wysiłku organizacyjnego i coś dobrego się łatwo uzyska.
W kazdej gminie jest takie cos jak zarzadzanie kryzysowe. Nawet jak gmina jest czynna do 15.30 to policja ma nr tel do dyzurujacej osoby i w srodku nocy dzwonia. A ta osoba dzwoni do weta z ktorym ma podpisana umowe o opieke nad zwierzakami lub do osoby ktora wylapuje. Gorzej jak gmina nie ma umowy a znam 2 takie w bliskich okolicach Warszawy.


Oj tak  💃 kraina różowych jednorożców się kłania.
Przecież też jesteś "po fachu", więc wiesz, że dzwonienie do połowy gmin w nocy o północy, to tak jak opowieści o wróżkach. Jedynie te gminy, które dostały sądownie po dupie się trzymają. Reszta ma w dupie dopóki po niej nie dostanie.
Miałam podobnie odpisać, ale przedstawiony jest pomysł dzwonienia via Policja. Może oni mają jakiś rodzaj "gorącej linii" ?
Żeby osiągnąć coś na policji trzeba być upartym.
Ja osobiście mam ich przetresowanych, ale zdarza się, że mam problem.
Ostatnio miałam problem z psem właśnie, który nieopatrznie i niekulturalnie wlazł pod auto na granicy 3 gmin. Tyle miał szczęścia, że w godzinach ich pracy.
Napiszę tylko jedno zdanie jakie usłyszałam między innymi "Ten pies ma właściciela, tylko mu nie możemy go zlokalizować, bo każdy pies ma właściciela, tylko często się nie przyznają".  😁
Więc opowieści w stylu "wezmę se, zadzwonię do gminy i zbawię świat"  😁

Ale oczywiście trzeba dzwonić, bo część gmin jednak jest normalnych. Jeżeli nie, to policja, a policja ich opierd... Tylko często gęsto trzeba jeszcze przebrnąć przez policjanta, któremu się nie chce.

Właśnie jest problem z gminami, które udają, że problemu nie ma - nie miały jeszcze żadnej sprawy o nieudzielenie pomocy założonej przez jakiś TOZ, albo chociażby "miłego telefonu" z góry...
Spotykam się z trochę innymi ofiarami wypadków, ale jednak. Ptaszki. "Wyleciane" z gniazdek, nadgryzione przez koty, rozbite o szyby- słowem różne. I ja chętnie pomagam. I chwalę ratowników. I nie oczekuję za to wynagrodzenia.
Ale czasem pojawia się kłopot po uratowaniu. Ptaszek już jakoś tam wesoły a ratownik ...... wymaszerowuje do domu.
No i licho bierze dobry nastrój bo ja każę ofiarę zabrać. I jest nagle :
- CO? JA?? Ja ma zabrać?? Dokąd? Nie ma mowy! Nie będę szukać żadnych schronisk! To pani OBOWIĄZEK!
I trzask. Zostaję z ptaszkiem.
No... tak bywa.
p.s
na takie wypadki mam zaprzyjaźnioną fundację kilka ulic dalej.
Ja to mam w domu klatkę po swince i zbieram takie ofiary. Ostatnio była jaskółka,  leżała na drodze, ale patrze że się rusza. No to hyc do samochodu i po dwóch dniach odleciała. Jak jeszcze mieszkałam na osiedlu to mnóstwo jeży wywozilam do lasu, bo gapy wlazily do piwnic.  A jeden to się pod kaloryferem zaklinowal  🤣
Ja ostatnio z drogi zgarnęłam wróbelka. Chyba ktoś go przytarł autem bo nie miał połowy piór na dupce. Oddałam do azylu, bo mam koty w domu, choć nie powiem, chętnie bym go zatrzymała 😍
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się