Przedszkolaki i uczniaki - czyli voltowe dzieci też nam rosną

Moj brat był w szkole podstawowej gnębiony, mało, był gnojony przez wychowawczynię.  Do tego stopnia, ze potrafił posikac sie stojąc przed nią. Śmiało mozna powiedzieć, ze złamała mu życie, i nijak sie miało to, co w domu, do tego co w szkole. Sorry, ale Szkola jest odpowiedzialna za dzieci. Każdy, kto ma kontakt z dzieckiem jest za to odpowiedzialny, przedszkolanka, katecheci, nauczyciele, pan od karate, pani instruktor pływania itp, itd.



a co zrobili z tym rodzice? z tą sytuacją?

tak - po części zgadzam się, że szkoła jest odpowiedzialna - za to by dziecko było dopilnowane i miało przerobiony program. Jasne, że nauczyciele jako jednostki wpływają na kształtowanie dziecka, bo jednak dziecko spędza z nimi kopę czasu. Ale przerzucanie odpowiedzialności? Tej "dużej" kim dziecko będzie? Jakim będzie człowiekiem? To trzeba sobie "guwernantkę" indywidualną zatrudnić.

Każdemu rodzicowi wydaje się, że dziecko jego jest wybitne, ma mieć jakieś qrde ponadprzeciętne zdolności.
Jakie?
na 100 ludzi może 1 ma talent, Jakiś… a reszta to średniaki, a część to zwykłe "przygłupy"
tak było, jest i będzie…

i nie zależy to od szkoły, ale od cech osobniczych
oczywiście średniaka można dopilnować i douczyć, można wyciągnąć "przygłupa" na poziom średniaka, ale to zależy od rodzica - czy przysiądzie, douczy, zainteresuje
nie od szkoły/nauczyciela, który ma kilkadziesiąt dzieci na głowie

dlatego od rozwijania umiejętności jestem JA - nie szkoła

jak moje dziecko w zeszłym tygodniu dostało "kabla" ze sprawdzianu to poszłam i zapytałam Panią - co jest tego powodem - nie z pretensją, ale z zapytaniem nad czym muszę pracować i co dopilnować
I Pani mi powiedziała co wg. niej jest do poprawy i dlaczego dostał kabla.
I wiem, że dziecko mi skłamało mówiąc, że miał na test 10 minut i nie zdążył - a okazało się że całą lekcję.
I też miałam z nim o tym rozmowę. Że nie ma ściemy, bo dobrze wiem, że mieli całą lekcję.

90% rodziców poszłoby się wykłócać, że ocena niesprawiedliwa, że nie dostał punktu za pokolorowanie kółka na czerwono itd.
Bezsens.
Słabe oceny są dziecka/moim problemem, a nie szkoły.
tet   Nie odbieram wiadomości priv. Konto zawieszone.
24 września 2014 10:26
[quote author=tet link=topic=96073.msg2188452#msg2188452 date=1411546311]
Moj brat był w szkole podstawowej gnębiony, mało, był gnojony przez wychowawczynię.  Do tego stopnia, ze potrafił posikac sie stojąc przed nią. Śmiało mozna powiedzieć, ze złamała mu życie, i nijak sie miało to, co w domu, do tego co w szkole. Sorry, ale Szkola jest odpowiedzialna za dzieci. Każdy, kto ma kontakt z dzieckiem jest za to odpowiedzialny, przedszkolanka, katecheci, nauczyciele, pan od karate, pani instruktor pływania itp, itd.



a co zrobili z tym rodzice? z tą sytuacją?

tak - po części zgadzam się, że szkoła jest odpowiedzialna - za to by dziecko było dopilnowane i miało przerobiony program. Jasne, że nauczyciele jako jednostki wpływają na kształtowanie dziecka, bo jednak dziecko spędza z nimi kopę czasu. Ale przerzucanie odpowiedzialności? Tej "dużej" kim dziecko będzie? Jakim będzie człowiekiem? To trzeba sobie "guwernantkę" indywidualną zatrudnić.
[/quote]

I ty to tak serio? To o guwernantce?
Jaki wpływ mogli miec rodzice na nauczycielkę 20-30 lat temu? Moj ojciec poszedł do niej, rozmawiał. I wiesz co, i g..... z tego było. Szkola na wsi była jedna.
I jest niestety tak, ze wystarczy jedno traumatyczne przeżycie zeby kogoś złamać na zawsze, a co dopiero 3 lata, dzień w dzień z potworem.
Mysle, ze jest w 100% odpowiedzialna ta głupia pizda, bo nazwać ją nauczycielką jest krzywdzące dla nauczycieli.
nie wiem co bym zrobiła - w sumie 30 lat temu były inne czasy, jednak nie zwalałabym wszystkiego na nauczycielkę - fakt mogła być potworem, ale ludzie podnoszą się po gorszych traumach,
też miałam nauczycielki ostre i ostre - budzące mega respekt - ale jako silna jednostka kompletnie nie wpłynęło to na nic

a zdarzało się, że nauczycielka komuś "w papę dała" za coś

Może są po prostu ludzie ze słabszym charakterem? Którzy bardziej ulegają wpływom?

tet   Nie odbieram wiadomości priv. Konto zawieszone.
24 września 2014 11:03
Nie do nas należy ocena jaka trauma kogo spotkała i czy mógł sie podnieść czy nie.
Pracuję w szkolę i widzę, że nauczyciele są jakby między młotem a kowadłem, szczególnie wychowawcy. Mają ogromną presję, żeby zrealizować materiał, do tego chcieliby wprowadzać różne swoje pomysły wnoszące jakiś powiew świeżości i kreatywności do klas, muszą rozwiązywać konflikty między dzieciakami, pilnować spraw socjalnych (czy rodzice doniosą na czas wnioski o stypendia, dostaną dofinansowanie obiadów, itd.) a w dodatku znosić wieczne pretensje rodziców. Nie jest łatwo to wszystko ogarnąć i to widać - jedni skupiają się na nauce i tylko nauce, inni odpuszczają trochę program i "wychowują" i wspierają dzieciaki. Są oczywiście też genialni nauczyciele, którzy ze współpracującą klasą potrafią robić jedno i drugie na wysokim poziomie, a są i bumelanci olewający i jedno i drugie. Trudna praca, trzeba być człowiekiem orkiestrą żeby to dobrze robić.


to po cholerę jeździć po systemie i nauczycielkach skoro wyżej sufitu się nie podskoczy

i takie abstrakcyjne gadania o rzeczach słabo możliwych do zrealizowania na dzień dzisiejszy mnie denerwuje

to tak jakbym stwierdziła, że dziś się zarejestruję do endokrynologa no to on mnie też dziś w takim razie przyjmie (a nie za pół roku)

Od gadania się zaczyna. Ludzie się komunikują, organizują i potem marzenia wcielają w życie. Ja tam uważam, że jak podatki płacę co miesiąc nie co pół roku to endokrynolog akurat powinien mnie przynajmniej w ciągu miesiąca przyjąć... bo jak mam guza na tarczycy to tak odległej wizyty mogę nie dożyć.

Mam syna przedszkolaka i córkę małą. Syn od niedawna w przedszkolu. Panie go bardzo chwalą, o jak chwalą, nachwalić się nie mogą. A moje dziecko wychodzi z przedszkola i płacze i odreagowuje. Dlaczego? Ano np. dlatego, że jak dzieci mają sprzątać, a nie posprzątają jakiejś zabawki to pani bierze worek i mówi, że zaraz te zabawki nieposprzątane powyrzuca do kosza. I moje dziecko w to święcie wierzy i bardzo się tego boi i przeżywa. Przeraża go to. Ale jest za mały aby to wytłumaczyć babie. A ona się cieszy, że "Sebastian taki grzeczny i jak inne dzieci nie sprzątają to on pierwszy leci i wszystko sprząta".
On płacze, bo nie rozumie dlaczego inne (starsze dzieci) mogą zjeżdżać z dużej zjeżdżalni a on nie (bo maluchy nie mogą). Płacze bo nie rozumie dlaczego w domu może ściągnąć kapcie jak mu się noga zmęczy i chodzić na boso a w przedszkolu nie (zakaz, dzieci MUSZĄ być w kapciach, że niby na boso większe ryzyko poślizgnięcia się i upadku). Płacze, bo w domu je nożem i widelcem, a w przedszkolu nie ma noży.
Generalnie bardzo, bardzo przeżywa wszystkie regulacje, które w jego odczuciu są niesprawiedliwe.
I w moim odczuciu ma rację. Po co straszyć dzieci wyrzucaniem zabawek? Dlaczego to, że jakieś dziecko nie sprząta ma wywołać poczucie winy w innym dziecku? Takie uczenie odpowiedzialności zbiorowej. Bo to nie jest nauka pracy w zespole czy drużynowego wykonywania zadań. To trochę jak w armii.
Ze zjeżdżalnią tak rozpaczał i ja nie wiedziałam co mu mam powiedzieć. Bo on ruchowo sobie radzi super i na placach zabaw nie ma ograniczeń- wolno mu wchodzić wszędzie. A tu kurde prac zabaw dla dzieci z ograniczeniami. Bezsens. Przecież dziecko jak nie daje rady to nie wlezie, będzie próbowało, aż da radę. jak się ma nauczyć jak nie ma dostępu. No i matka łamiąca reguły powiedziała dzieciakowi, żeby sobie zjeżdżał z tej zjeżdżalni tylko sprytyny musi być, żeby go Pani nie widziała. Głupie, bo niby uczy oszukiwania.
I nie ukrywam, że mam przemyślenia, że jednak (pewnie nie każde) ale takie przedszkole to jest już "nauka wpasowywania w system".
I przeraża mnie to, że moje dziecko się nie stawia tam. Tylko robi, bo Pani nakazuje...
tet, ze szkołą jest to nie tak, że systemowe założenia są takie, a nie inne. Jak w całym naszym kraju, gdzie obywatel jest dla państwa a nie państwo dla obywatela. Nie chodzi o to, żeby być beneficjentem systemu tylko jego ofiarą.
System premiuje określone postawy - częściowo oficjalnie zawarte w deklaracjach systemowych, częściowo ukryte. Generalne założenie: masz "się wychować" na grzeczną, bezrefleksyjną owcę (owca - takie stadne zwierzę, z którego mamy pożytki, i które wilkowi nie podskoczy). Ofiarami są nie tylko uczniowie i rodzice. Nauczyciele także, dyrektorzy placówek też.

Na wspomnianej wywiadówce, zaręczam, nie było "sprzątaczek" wśród rodziców 🙂 Bez pracy było trochę (czasy są, jakie są), ale nie "ustawicznych".

Averis dziwnie brzmią twoje słowa w zestawieniu z tym, co kiedyś pisałaś - jacy niepoważni są twoi koledzy ze studiów, że chcą się uczyć, skoro wykształcenie nic nie daje.

Dodofon nie wszyscy rodzice mają kłopot z niskimi ocenami dzieci. W szkole dziecko spędza dużo czasu, nie ma opcji, żeby pozostawało to bez śladu. Miałam możliwość śledzenia losów 20 młodych ludzi - tylu wnuków doczekali się moi rodzice. Najstarsi z nich pracują, założyli własne rodziny, reszta studiuje, w szkole pozostała właśnie bratanica i mój syn. Dopiero zaczynasz swoją przygodę ze współczesną edukacją i, w pewnym sensie, masz fart, że całą energię możesz poświęcić jedynakowi. Przy kilkorgu potomstwa czasem nie ogarnia się nawet bez realizowania czysto edukacyjnej roli szkoły ZA szkołę.
Nie jest to wina nauczycieli. Taki przykład: w pierwszej klasie rodzice pytają, czy będzie taniec, bo akurat ta pani prowadziła wcześniej te zajęcia i dzieci uwielbiały. Nie, nie będzie. Ani kółka matematycznego. Bo fundusze są na tylko jedna zajęcia, i oczywiste jest, że będą to zajęcia wyrównawcze.
u nas w szkole jest odwrotny problem, każdy nauczyciel ma zajęcia pozalekcyjne ale uczniowie nie chcą chodzić, obcinają się dopiero końcem maja, że może można by przyjść i się pokazać bo wystawianie ocen zaraz będzie
Co do tego, ze podzial na zdolniejsze i mniej zdolne to tworzenia getta. Getta sie i tak tworza przerozne, sa szkoly do ktorych nie poslesz dziecka bo cie nie stac ale sa tez klasy w szkolach panstwowych do ktorych sie nie dostaniesz bo cos tam. Niedawno czytalam na blogu jak w wiejskiej szkole rodzice, ktorzy sie wyprowadzili z Wawy probuja utworzyc "klase dzieci miejskich". Moja siostra chodzila do klasy w liceum, gdzie wychowawca sobie wybieral dzieci "waznych i fajnych mieszczan". I tak co 4 lata byla klasa "nietykalnych", ktorym nie mozna bylo wystawic np zagrozenia bo wychowawca z zemsty udupial klase nauczyciela, ktory sie na to osmielil 😉 Co ciekawe specjalne traktowanie nie wyszlo tym dzieciakom na zle. Ja sie dowiedzialam od mojej nauczycielki historii, ze jestem gorsza bo nie umialam sie zdecydowac na specjalizacje (wybralam po pierwszym roku klase ogolna z jezykiem), a ci co sie zdecydowali na jej klase (historyczna) to przyszli prawnicy. Biol-chem - przyszli lekarze itp. Itd itd.

Co do edukacji to jest tez taka ciekawa koncepcja, zeby nie dzielic na grupy, a traktowac maksymalnie indywidualnie. I to mi sie najbardziej podoba na ten moment. Moja bratowa kazdorazowo zalamuje rece kiedy bierze dzieci ze szkoly (choroba, wyjazd) i robi z nimi lekcje w domu. Bo w domu im te lekcje zajmuja wielokrotnie mniej czasu niz w szkole. I jak sobie wylicza ile one tam czasu marnuja to ja krew zalewa. Mlodszego nawet zastanawia sie nad przestawieniem na domowy tryb nauczania. Starsza chce byc z kolezankami i tylko po to jej ta szkola chyba potrzebna 😉  To co pisze dodofon, tylko mnie w tym utwierdza bo to jakby czytac, ze szkola istnieje tylko po to zeby ktos sie zajal dzieckiem kiedy rodzic idzie do pracy.

I dlatego taki fajny wydaje mi sie ten indywidualny tryb nauczania. Szkoly demokratyczne to sie w PL nazywa ale niestety nie znam nikogo kto by mial blizsze z tym doswiadczenia. Z grubsza tylko wiem, ze koncepcja jest taka, ze dane dziecko poswieca na zrealizowanie programu tyle czasu ile potrzebuje, a nie tyle ile potrzebuje na to 30 osobowy zbior dzieci. Czyli dziecko, ktore zalapalo juz ulamki bierze sie za nastepne zagadnienie i tak az dojdzie do rownan rozniczkowych i dalej 😉 Dzieci same decyduja ile czasu potrzebuja na dana rzecz, a nie podstawa programowa ustalana jednakowo dla wszystkich. Nie ma tez podzialu na grupy wiekowe bo daty sobie, a rozwoj sobie ale tez dlatego, ze ucza sie nawzajem od siebie i to nie tylko tego co podlega ewaluacji w szkolach (matma, chemia, j. polski). Szkolnictwo to jedyna dzialka w zyciu czlowieka gdzie podzial na grupy wiekowe istnieje i jest to podzial sztuczny sluzacy tylko samemu szkolnictwu. Cale zycie "prawdziwe" toczy sie w grupach bez podzialow wiekowych (rodzina, praca). Oczywiscie prowadzenie takiej szkoly wymaga wiekszej ilosci personelu bo po klasie musi przemieszczac sie kilka osob i pomagac i dyscyplinowac, a moze raczej motywowac.
tet   Nie odbieram wiadomości priv. Konto zawieszone.
24 września 2014 19:42
Mysle, ze pupilkom, traktowanym specjalnie na złe nie wyszło. A co z reszta, tą gorszą? To, ze istnieją getta jest powodem dla którego mam wspierać i pochwalać taki system?
widzisz tet, wszystko zależy od człowieka, ja lizusów nie dzierżę

inie mam problemów z wystawianiem im bań jak zasłużą, a słabszym 5 jak się nauczą, i naprawdę doceniam wkład pracy ucznia w stosunku do jego możliwości
jak może być dobrze, skoro belfer nie wie, że getto było miejscem gdzie mieszkało się mając przywilej?
np gdyby dziś istniało w Polsce getto, cała dyskusja o uboju rytualnym stałaby się bezprzedmiotowa.
Dodofon Mylisz się, problem jest w szkole. Nie podoba mi się system nauczania, nie podoba mi się podejście nauczycieli.  Moje argumenty to to, że syn wstaje o 6 do szkoły a wraca o 15/45.  ,,Akcja szkoła '' trwa 10 godzi, odrobienie lekcji to dodatkowy czas. Podejście nauczycieli, jest takie, że dzieci mają nauczyć się pracować, że kiedyś będą musiały iść do pracy itd.

Ja się pytam do cholery gdzie jest te dzieciństwo ? Pier..... taki system, że mój syn nie ma dzieciństwa, nie ma czasu dla siebie, nie ma czasu na nic.
Gdzie te czasy co szkoła kończyła się o 12-14, każdy miał czas na odrabianie lekcji, czas na zabawę, czas na dzieciństwo.
Dodofon Mylisz się, problem jest w szkole. Nie podoba mi się system nauczania, nie podoba mi się podejście nauczycieli.  Moje argumenty to to, że syn wstaje o 6 do szkoły a wraca o 15/45.  ,,Akcja szkoła '' trwa 10 godzi, odrobienie lekcji to dodatkowy czas. Podejście nauczycieli, jest takie, że dzieci mają nauczyć się pracować, że kiedyś będą musiały iść do pracy itd.

Ja się pytam do cholery gdzie jest te dzieciństwo ? Pier..... taki system, że mój syn nie ma dzieciństwa, nie ma czasu dla siebie, nie ma czasu na nic.
Gdzie te czasy co szkoła kończyła się o 12-14, każdy miał czas na odrabianie lekcji, czas na zabawę, czas na dzieciństwo.


monia, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia - w jednym z poprzednich postów wrotki napisał, że dał dziecko do szkoły sportowej - ze względu na predyspozycje - ale też ze względu na "zagospodarowany czas" - bo kończyłoby lekcje o 12 i byłby klops - co dalej

W której klasie masz dziecko? i czy szkoła jest tak daleko, że musi wstawać o 6? Codziennie ma 7-8 lekcji?
A czego wg. Ciebie powinna nauczyć szkoła?
Rozumiem, że dla Ciebie najlepszy ukłąd to - koniec lekcji o 12 - odbierasz dziecko, lekcje, a potem wspólna zabawa, czas spędzany razem?
Dla mnie dramatem jest to że na przykład w naszej szkole (wypasionej, kosztującej miliony, nowowybudowanej) zmianowość jest do 4 klasy. Czyli wtedy gdy dzieci są najmłodsze i powinny być w szkole wtedy gdy ewentualnie rodzice są w pracy. Ale nie - u nas zerówka 3 razy w tyg ma na popołudnie i kończy o 18! Jak dziecko 5 letnie ma funkcjonować w szkole od powiedzmy 7-8 (w świetlicy) do 18? Przecież to jakaś paranoja jest.
Ja i moje rodzenstwo nigdy takiego czasu nie mielismy  i jakos nie pamietam abym dziecinstwo miala zmarnowane. Przepraszam(pewnie zostane zlinczowana), ale tyczy sie to chyba  tylko dzieci matek niepracujacych badz korzystajacyh z pomocy dziadkow). U nas bylo tak-rodzenstwo od 7:30 w przedszkolu do 15, ja w szkole(dodatkowo w klasach 1-3 chodzilam na 2 zmiane-w 1 klasie musialam chodzic na swietlice czyli tez zrywana bylam rano z lozka, a juz w klasach2-3 sama zamykalam dom i szlma 1,5 km do szkoly. Po szkole czekalam na swietlicy, rodzenstwo podobnie, raz do 15, innym razem do 16).
Po powrocie do domu, mama gotowala obiad, a my czytalismy glosno, odrabialismy lekcje, bawilismy sie. Najpierw byla nauka, potem zabawa-moja mama twierdzila, ze po19 to juz nie bylo z nami o czym rozmawiac, tak bylismy zmeczeni. Ona zaczynala wszelkie prania, sprztania po 21...
Uwazam, ze bylo idealnie! Moje dziecko nie bedzie mialo "tak dobrze", bo ja pracuje we Wrocku(dojezdzam 40km) od 8-17 / 9-18( korpo), Maz pracuej niby do 16-17 w miejsuc zmaieszkania, ale z racji zawodu czesto zostaje dluzej. Mamy tesciwo na meijscu, ale pracujacyh wiec nie wie jak to bedzie jak Olek pojdzie do szkoly..

PS. Syn naszej Niani poszedl do zerowki(do szkoly, nie w przedszkolu). Sa bardzo zadwowoleni. RObili oczywiscie rozeznanie czy szkola bezpieczna , jak wsyztsko funkcjonuje itp.Chodzi od pon-sr od 8-11, czw-pt od11:14 albo 15:30, nie pamietam dokaldnie. Dzieci maja osobny plac zabaw (podobno taki wymog), sa w innej czesci szkoly.

Muffinka, do 18?? niezle..
dodofon Syn ma autobus o 6/45. lekcje ma tak, że łapie się na ostatni kurs.

Oczywiście, ze bym chciała żeby mój syn miał czas dla siebie.
To tak jak mój. 2klasa gimnazjum. Wraca po 16😲0, zanim zje obiad, odpocznie, spakuje się na kolejny dzień robi się 18😲0. ( mój mały jest powolny)  A jak ma dzień z korkami, to w ogóle robi się 19😲0.
Siada do lekcji i ponieważ nie jest orłem, to kończy późno.
Jeśli chce odpocząć i pograć na kompie, to jest to jego cała aktywność w ciągu dnia.
Teraz po powrocie ze szkoły jeszcze jest jasno i jest ciepło. Chciałby wyjść na dwój, chciałabym go puścić, niech lata..nie ma kiedy.
tak samo było w podstawówce i pierwszej gimnazjum.

Zdolne dzieci mają duużo łatwiej. Nie muszą kiblować w domu nad książkami.
2 klasa gimnazjum? To chyba jak kiedyś 1 klasa liceum. Było chyba po 7 lekcji codziennie - czyli koniec lekcji ok 14-tej.
Trudno mi oceniać ile się uczyłam - wydaje mi się, że wcale, albo bardzo pobieżnie, za to mega dużo imprezowaliśmy (nawet nie alkoholowo, ale spotkania itd.).
Ja już wtedy mieszkałam sama - teraz chyba inaczej - bo 2 gimnazjum - to trzeba się uczyć żeby jakieś testy zdać?

Z podstawówki pamiętam tylko odległość. Żeby dotrzeć zajmowało to godzinę - półtorej.
Nie było "gimbusów" dowożących. Czasami zimą był sąsiad jeżdżący syreną pick-up i zabierający po 6 dzieciaków do kabiny - a na pacie miał śmierdzącą padlinę dla lisów.
To były czasy. Luxus wrócić do domu autem z padliną w pół godziny niż półtorej godziny w mrozie -20 st.

Każdemu rodzicowi wydaje się, że dziecko jego jest wybitne, ma mieć jakieś qrde ponadprzeciętne zdolności.
Jakie?
na 100 ludzi może 1 ma talent, Jakiś… a reszta to średniaki, a część to zwykłe "przygłupy"
tak było, jest i będzie…



A ja się z tym nie zgadzam.
Szkoła ocenia człowieka tylko w zakresie "inteligencji akademickiej", deprecjonując inne umiejętności życiowe, np. wspomniany talent do bycia sprzątaczką. A, że szkoła (czyli czas, który dziecko ma poświęcić na taką, a nie inną edukację) zajmuje b. dużo czasu, to nie zostaje młodemu człowiekowi i jego rodzicom zbyt wiele czasu na naukę innych rzeczy, które są wartościowe z punktu widzenia rodzica czy dziecka (rozwijanie jego realnych talentów).
Szkoła dziś właśnie nadaje takie łatki "przygłup", "nieuk" itd. Jesteś dobry i zdolny tylko jeśli radzisz sobie w ramach systemu edukacji akademickiej. I wmawia się wszystkim, że ukończenie szkoły (różnych szkół, kolejnych szkół itd.) ma być gwarancją pracy..
Ale jakiej pracy? Dlaczego lepienie garnków, które w rodzinie było od dziada i pradziada i które przynosiło gwarancję bytu dla całej rodziny ma być mniej wartościowe od znajomości całego "materiału edukacji akademickiej".
Łaty przypinane w szkole są łatami na całe życie dla wielu ludzi. Do szkoły chodzą dzieci. To jest wiek, kiedy się kształtuje poczucie własnej wartości. Jak ktoś ci całe życie wmawia, że jesteś "głupek" to takie masz o sobie zdanie, nie podejmujesz inicjatyw własnego rozwoju bo tego szkołą nie uczy. Uczy doskonalenia się w bardzo wąskich akademickich ramach.


Ja mam szerszą teorię o szkodliwości aktualnego systemu edukacji. (to już nie w odpowiedzi na post Dodo) ale ogólnie. Uważam, że jego konstrukcja jest odpowiedzialna za zarobkową dyskryminację kobiet i za niemożność osiągnięcia prawdziwej niezależności finansowej przez kobiety z mniejszych miejscowości. Przed czasami industrialnymi kobiety wykonywały w domach bardzo wiele prac, których efektem było wytwórstwo rzeczy, ze sprzedaży których kobiety potrafiły się utrzymać = nie potrzebowały rodziców ani męża aby zapewnić sobie byt. Obowiązkowa edukacja wydarła dzieci rodzicom z domów. Dzieci nie mogły się uczyć tego co przynosiło realny pieniądz w rodzinie, rodzice nie mieli pomocy w domostwach. Aktualny system edukacji to jak dla mnie fabryka produkująca pracowników do fabryk i corpo. Jesteś "głupi" - będziesz zapierd... w terrarium "linia produkcyjna", jesteś "mądry" - bedziesz zapierd... w terrarium "korporacja". W tym i w tym wypadku poza pracą nie będziesz miał ani czasu ani umiejętności tworzyć dla siebie rzeczy (żywność, ubrania, lekarstwa itd.) - będziesz to wszystko musiał kupować od nas - korporacji. tym samym kasa, którą ci płacimy do nas wraca. Cudowny system. Gdybyś przypadkiem od początku nie chciał się wpasować w ten system to szkoła jest od tego aby cię w niego na siłę władować.
to jak wg. Ciebie kotbury powinien system edukacji wyglądać? masz jakiś pomysł? jak to widzisz?

kobiet z małych miejscowości nie uczyć? tylko mają się nauczyć fachu w domu?
tet   Nie odbieram wiadomości priv. Konto zawieszone.
25 września 2014 12:10
Mam zupełnie inne zdanie, niż kotbury. Powszechna i dostępna edukacja dała kobietom wolność wyboru. Przecież po skończonej obowiązkowej edukacji masz wybór, czy chcesz kosze plesc z wikliny czy zasuwac w korporacji. Bez szkoły pozostają tylko kosze.
dlatego zadałam pytanie - jak taki system w szkole  ma wyglądać…

i jeszcze jedno - wyciągnięto dzieci z domów - chyba w miastach… na wsiach niestety dziecko często wraca i idzie "do roboty" w pole, przy zwierzętach itd.
Czyli spokojnie nadal pomaga rodzinie ("stety" lub niestety)

Patrzymy przez pryzmat siebie - a nie przez pryzmat tysięcy rodzin gdzie dziecko wraca i MUSI pomagać (w warsztacie, w domu, w polu) - i to się dzieje

a korporacje - jaki % ludzi pracuje w korpo? ile jest korpo w Polsce? 40-50 liczących się?
2 gimnazjum to nasza dawna 8 klasa. ja się prawie wcale nie musiałam uczyć. Wszystko umiałam z samego siedzenia na lekcjach. bawiłam się, łaziłam po boiskach, chodziłam na zajęcia sportowe, latałam za chłopakami, przesiadywałam u koleżanek, nudziłam się w domu.
Mój tylko uczy się, uczy się, uczy się i ..gra w nagrodę ( bo to lubi!) I to wszystko.
Właśnie, nie macie takiego wrażenia że dziś jakoś te dzieci są takie obok siebie zamiast ze sobą? W szkole? Niby ze sobą gadaj, bawią się, biegają na przerwach, ale takie jakieś płytkie te relacje są. Nie ma takich przyjaźni z odwiedzaniem się  w domu, przesiadywaniem razem gdzieś na polu, spaniem u siebie "w gościach". A nawet jak jest to raczej pomiędzy dzieciakami  z towarzystwa naszego (rodzina, znajomi) , a nie tymi szkolnymi. Pytałam znajomych mających starsze dzieci - nie spotykają się po szkole dzieciaki z klasy, nie kolegują, każde raczej siedzi w swoim domu, często przed kompem.
Gwash moje dzieciaki spotykają sie z kolegami w weekendy- w tygodniu nie ma na to czasu... Wracają ze szkoły/ przedszkola około 15- 15.30, Natka trochę odsapnie, czasem coś zje, siada do lekcji jak skończy to jest 18- 19, czasem 20. Róża o tej 20 ląduje w łóżku bo rano nie wstanie, Natka jeszcze posiedzi, czasem coś obejrzy w TV, czasem czyta książkę, kładzie się koło 22 (tzn idzie do siebie, bo chyba jeszcze w łóżku poczytuje 🙂 ). Miałam zamiar zapisać ją na jakieś dodatkowe zajęcia ale no nie ma kiedy... Tylko we wtorki pod wieczór ma korki z angielskiego via net z moją siostrą.
W sobotę, niedzielę albo do nas przyjeżdżają dzieciaki albo moje są na gościnnych występach. Pilnuję, żeby Natka lekcje odrobiła już w piątek, żeby wolne było naprawdę wolne.
gwash, mój ma dobrych kolegów, ale od czasów przedszkolnych. Gdy jest pogoda to mam w domu nadmiar "młodych ludzi", ale też mieszkamy blisko szkoły i w ogrodzie hulaj-dusza, i komp bywa dostępny...
CzarownicaSa   Prosiak statysta, który właściwie nie jest ważny.
30 września 2014 19:21
Wbije sie z pytankiem :kwiatek:
Jak poradzilyscie sobie z odpieluchowaniem? Czy Wasze dzieciaki tez bardzo duzo w nocy pily? Czy ktoras z Was rowniez miala problem, bo dziecko nie sciaga spodni do korzystania z toalety? Moze byc pw :kwiatek:
CzarownicaSa, Mati pije wg mnie dużo, szczególnie w nocy.  Śpi dalej w pieluszce, ale to akurat nic dziwnego, chyba wszystkie znane mi dzieci najpierw zaczynały kontrolować potrzeby w dzień,  po jakimś czasie dopiero w nocy. Po trzech miesiącach odpieluchowywania robi ładnie siku na toaletę.  Kupy dalej nie.  Zdarza mu się w domu,  że nie ogarnie ściągnięcia ubrań,  o dziwo w przedszkolu sam się rozbiera. U Mileny poszło dużo szybciej,  po ok 10 dniach umiała zawołać,  że chce siusiu.  Ale i tak miała później mały regres w przedszkolu. Z tym,  że moje dzieciaki dość późno odpieluchowywane. Mati 2 lata i 7 miesięcy,  Milka przed ukończeniem 3 lat. Oczywiście wcześniejsze próby były,  ale mocno nieudane.
CzarownicaSa   Prosiak statysta, który właściwie nie jest ważny.
30 września 2014 21:41
Anai dzięki! :kwiatek: U nas na początku poszło super- mała bardzo szybko załapała, już cały dzień bez pampersa latała, ale potem nagle z dnia na dzień(zachodzę w głowę nad przyczyną, ale nic mi do niej nie przychodzi, ani nic się nie stało ani nie zmieniło) zaczęła siadać na nocnik w spodniach. Teraz w ogóle szalony miesiąc był, ja zaczęła pracę więc mam dla niej mniej czasu, w związku z czym już nie zwracałam na to uwagi i znów zaczęła omijać nocnik 🙁 często woła, ale jak się zabawi czy zapatrzy to niestety nie reaguje, nawet już podczas. A już 2 miesiące robiła na nocnik... już nawet doszliśmy do etapu gdzie sama wybudzała się z drzemki w dzień, szła się załatwić i wracała do spania. Ta zmiana na gorsze zaszła zanim jeszcze poszłam do pracy, więc to raczej nie jest przyczyną, bo z czymś takim walczymy już ponad miesiąc.
Nie wiem jak to ugryźć. Będę dalej próbować od początku, zobaczymy czy to coś da.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się