Sprawy sercowe...

Mi sie wydaje, ze kiedys bylo o tyle prosciej, ze sie malo mowilo o intymnych sprawach. Malo ktora kobieta mowila o urokach porodu, o tym, ze facet to generalnie po pracy nic nie robi przy dziecku, bo tak mialo byc i juz. Czasy sie niby zmienily, ale wiekszosc facetow jakich znam, to srednio kiwa palcami przy dzieciach 😉 Oni zawsze jakos tak sa bardziej zapracowani, bardziej zmeczeni etc. A wiekszosc kobiet i tak wie lepiej jak przy dziecku operowac, lepiej przewina, sprawniej nakarmia, najlepiej ukolysza do snu i powoli same z siebie robia niewolnice, a coz, no skoro one sa takie niezastapione, to czesc facetow z pocalowaniem reki odda im cala przyjemnosc odchowania dziecka i bedzie pelnilo role rodzica z doskoku. Niestety, ale same na to pozwalamy.. I nie mowie, ze nie robimy wiekszosci spraw przy dzieciach lepiej i sprawniej, zapewne tak, ale trzeba tym naszym panom pozwolic sie zaangazowac w bycie ojcem. Aczkolwiek corka moich przyjaciol na wakacjach za granica byla przez wieczor pod opieka taty, a mama sie relaksowala w spa i mieli sie spotkac na kolacji. Na kolacji szwedzki stol. Kolezanka wpada, uprzedzala wczesniej malzonka, ze corka to taka dosc wszedobylska (jakby nie pamietal jaka maja corke) i zeby z nia szedl wybierac kolacje. Zastaje meza przy szwedzkim stole, corki nie ma. Pyta gdzie jest mloda, na co maz spokojnie mowi, ze siedzi przy stole. Oczywiscie nie siedziala. Szukali jej godzine. Corka jezdzila winda po pietrach na przemian z bieganiem po schodach 😵 😉
AleksandraAlicja   Naturalny pingwin w kowbojkach ;-)
23 stycznia 2015 23:25
sanna, ale skąd wiesz, że oni nie mają kryzysów? Dlaczego zakładasz, że jedno wyklucza drugie? Człowiek cały czas się zmienia, dorasta do pewnych rzeczy albo wyrasta z innych. Każda nowa sytuacja zmienia postać rzeczy. Ja myślę, że Ci szaleńczo po latach zakochani też mają kryzysy, tylko zwyczajnie im na sobie zależy i potrafią rozmawiać. Ja osobiście nie znam pary, która by była tak kompletnie idealna i bezkryzysowa, a moi rodzice, którzy żyć bez siebie nie mogą i są dla mnie wzorem idealnej pary i są nadal w sobie szaleńczo zakochani mieli tych kryzysów co najmniej kilka. Ja pamiętam takie poślednie, ale mama mi opowiadała, że ojca to kiedyś za drzwi wyrzuciła z ciuchami, tylko on je pozbierał i wszedł z powrotem  😁
Mój mąż mi 3 dni temu powiedział, że jestem najlepszym, co mu się w życiu trafiło i prawie że zawiozłam go na ostry dyżur  😂 Bo co jak co, ale my doskonale wiemy, co to kryzysy (przez 10 lat małżeństwa rozwodziliśmy się średnio raz na rok) i co to kompromisy. Poznaliśmy się jako młodzież (21 lat) i wtedy nasze ścieżki były obok siebie, ale w ciągu 14 lat razem zmieniliśmy się dokumentnie, łącznie ze zmianą osobowości- jak w moim przypadku. I nasze ścieżki poszły każda w inną stronę. Wyjścia były dwa- rozwód (ale jak się rozwieść z kimś, kogo się nadal kocha, choć ciężko wyobrazić sobie życie dalsze?) albo praca, praca i jeszcze raz praca nad nami. Na dzień dzisiejszy się udało. Chociaż ja zawsze twierdziłam, nawet w największym kryzysie, że bez niego nie byłabym tym, kim jestem teraz, nie rozwinęłabym się, nie nabyłabym pewności siebie. I że nie wyobrażam sobie innego mężczyzny, który by bardziej do mnie pasował, niż ten, pomimo tego, że jest zupełnie ode mnie różny. Nawet osobowości mamy zupełnie różne!! Style życia! Potrzeby! No zasadniczo nic nas nie łączy oprócz dziecka i kredytu  😂
Lov   all my life is changin' every day.
24 stycznia 2015 00:35
sanna, kryzysy zawsze będą, małe czy większe. Myślę, że kwestia tego czy para jest po 20 latach nadal zakochana w sobie, tkwi w tej rozpracowywania kompromisów i dostrzegania potrzeb drugiej osoby. Osobiście nie widzę nic złego w kompromisach, prosty przykład- ja dzisiaj A. wyciągnęłam do kina ze znajomymi, ale okey, jutro posiedzimy sobie wieczorem w domu i pogramy. Może to nie jest kwestia zmiany miejsca zamieszkania, ale zasada ta sama 😉

szafirowa, a Ty pracujesz?
AleksandraAlicja, i... MIŁOŚCI 😀
No właśnie...
MIŁOŚĆ to teraz takie brzydkie słowo. Ludzie nie chcą go używać, stosują zamienniki.
Czy dlatego, że ono za nic nie wpisuje się w "wygodę osobistą" i "człowieka sukcesu"?
Bo miłość to jednak zawsze było, jest i będzie nastawienie na drugą osobę. W moim języku to chcieć czyjegoś dobra. Czyli nie JA a TEN OBOK.
Dla mnie miłość jest najważniejsza. Znaczy dla mnie wszystko co najlepsze, zaufanie, przyjaźń, pragnienie dla drugiej osoby tego co najlepsze. My szczęśliwie jakie tak się dobraliśmy, ze wciąż nam ze sobą bardzo dobrze, właściwie przez to 16 lat razem kryzysów wiary 😉 w sens bycia razem nie było. Nuuuuda  💘
szafirowa   inaczej- może być równie dobrze
24 stycznia 2015 08:57
Czyli nie JA a TEN OBOK.


I to jest prosta droga do nieszczescia- serio. Bo (kobieta najczesciej, ale roznie bywa) daje daje daje, a partner bierze bierze bierze... Latwo do tego przyzwyczaic, nic dobrego z tego nie wynika.

Lov, w tej chwili nie. Maz ma nienormoany w zaden sposob czas pracy- generalnie go nie ma, moi rodzice na etatach i nie sa w stanie pomoc w zajeciu sie dzieckiem. A dziecko pojdzie do jakiegos zlobko-przedszkola najwczesniej we wrzesniu, jak sie ogarnie troche, bo poki co to czarno to widze (a to tez nie rozwiazuje do konca problemu, tylko tak naprawde rodzi inne).

zen, widzisz- on sie ze mna generalnie zgadza, przytakuje i w kwestii racjonalnej wie, ze mam racje. W praktyce nie wie jak to jest, bo jak pisalam- nie robi z dzieckiem zbyt wiele, nigdzie nie zabiera. A ze jest osoba pozbawiona empatii (naprawde- uwazam, ze jakis psycholog moglby dobra prace napisac na podstawie jego przypadku- wychowany na wsi, 7 rodzenstwa, mama dusza-czlowiek, a on po prostu empatii nie posiada, no za grosz!), to sie nie wczuje w moje polozenie.
[quote author=Ascaia link=topic=148.msg2274863#msg2274863 date=1422088676]
Czyli nie JA a TEN OBOK.


I to jest prosta droga do nieszczescia- serio. Bo (kobieta najczesciej, ale roznie bywa) daje daje daje, a partner bierze bierze bierze... Latwo do tego przyzwyczaic, nic dobrego z tego nie wynika.
[/quote]

No a to nie jest do końca dobre nastawienie. Jeżeli związek jest normalny, a nie toksyczny, i jeżeli zarówno partnerka jak i partner mają logiczne spojrzenie na swoje granice poświęcenia i tolerancji - to nie ma mowy o żadnym nieszczęściu.
Stereotyp kobiety jako poświęcającej się "bardziej" i dającej z siebie bez umiaru to tylko i wyłącznie nasza wina 😉 Tak to jest, że jesteśmy bardziej uczuciowe, chętnie przymykamy oko na różne sprawy, tłumacząc to miłością i poświęceniem się dla drugiej osoby. A jeżeli nie znamy w tym umiaru - to za kilka lat płaczemy, że "ja daję, a on bierze i sobie idzie".
I nie można tu mieć pretensji do faceta, bo jeżeli kobieta traktuje go całe życie w kategoriach "ty odpocznij", "ja to zrobię", "nie, nie, nie musisz mi pomagać przy obiedzie", to on się najzwyczajniej na świecie do tego przyzwyczaja i czuje się wręcz zraniony, gdy nagle partnerce coś się odmienia w głowie i goni go do roboty, robiąc wymówki, gdy próbuje protestować.
Więc to, co napisała Ascaia jest jak najbardziej prawdą, pod warunkiem, że żadne z nas nie przesadzi 😉 Ja nie mówię: ok, chcę jego dobra, więc robię wszystko sama; a mówię: chcę jego dobra, więc od początku wprowadzamy wspólne, nie krzywdzące nikogo nawyki życiowe - ja gotuję, ty sprzątasz, a w weekend idziemy do kina, bo ostatnio każde z nas wychodziło osobno ze znajomymi. Sztuką jest uzyskanie kompromisu bez usprawiedliwiania siebie bądź jego, bez przesady, bez niechciejstwa i przewrażliwienia.
W związku, który funkcjonuje na takich zasadach i kieruje się miłością - nie ma mowy o nieszczęściu.

PS Wszystko, co napisałam, wzięło się z obserwacji własnych związków oraz związków mojej mamy - pierwszy, z podziałem "ona daje, on bierze", skończył się rozwodem z moim ojcem; drugi - już bardziej logiczny: "oboje ciągniemy ten wózek", trwa do dziś w formie formalnej, a jego owocem jest m.in. ogromne mieszkanie w Poznaniu, kupione o własnych siłach i o własnych siłach urządzone. Wcześniej? Żadnego z nich nie było na to stać. 😉
szafirowa   inaczej- może być równie dobrze
24 stycznia 2015 09:21
xxmalinaxx, jezeli zwiazek jest normalny, to jest nie JA a MY (lub jak kto woli JA I TY), a nie nie JA a TEN OBOK. Widzisz roznice?
szafirowa widzę, i się nie zgadzam. Żeby dojść do etapu nie JA a MY, trzeba przejść przez etap nie JA a TEN OBOK. Właśnie po to, żeby wyzbyć się chorych i nieprawdziwych oczekiwań co do "MY", by wyważyć to, czego każdy w tym związku potrzebuje i dopiero wtedy stworzyć zgodne MY. Trzeba poznać drugą osobę, nastawiając się na nią, a nie na sobie (z nutką zdrowego egoizmu oczywiście). Bo jeżeli od początku nastawimy się na "MY", w grę wchodzą też nasze (moje) oczekiwania co do drugiej osoby, a gdy wejdą za wcześnie - to wtedy dopiero jest katastrofa. 😉
Najpierw poznajemy się, nastawiamy na drugą osobę i także jej potrzeby, równoważymy je z własnymi i kompromisujemy, a później przechodzimy do etapu: my chcemy... my możemy... my zrobimy... itd, bo dopiero wtedy zaczynamy myśleć podobnie i łożyć na siebie jako parę, a nie tylko na jedną osobę w tej kompilacji.
Hmmm... no ale właśnie przecież zostało powiedziane, że nie można się całkiem wyzbyć rozróżnienia na JA i TEN OBOK nawet w małżeństwie? Żeby nie zatracać siebie.

MY czyli JA i TEN OBOK.
JA -> moja miłość do TEGO OBOK -> dobro TEGO OBOK
TEN OBOK -> jego miłość do MNIE -> dobro MOJE

Wtedy jest miejsce i na to co wspólne, i na to co MOJE i na to co TEGO OBOK.
Tego się nie da pogodzić?

Tak dokładniej, żeby wytłumaczyć. To, że ja kogoś kocham to oznacza, że chcę jego szczęścia, a przez to naszego szczęścia. Kocham Cię -> CIEBIE, Ciebie tego obok, ciebie tę drugą osobę. Nie "nas" i moje marzenia o nas, moje wyobrażanie o nas, moje plany o nas. CIEBIE, TEGO OBOK.
Jeśli mówisz "kocham Cię" to jest to najbardziej skonkretyzowane i spersonalizowane nazwanie sytuacji i kierunku przepływu energii.  
Hmmm... no ale właśnie przecież zostało powiedziane, że nie można się całkiem wyzbyć rozróżnienia na JA i TEN OBOK nawet w małżeństwie? Żeby nie zatracać siebie.

MY czyli JA i TEN OBOK.
JA -> moja miłość do TEGO OBOK -> dobro TEGO OBOK
TEN OBOK -> jego miłość do MNIE -> dobro MOJE

Wtedy jest miejsce i na to co wspólne, i na to co MOJE i na to co TEGO OBOK.
Tego się nie da pogodzić?


Amen!
Oczywiście, że się da, i ja się z tym zgadzam. I to jest np według mnie właśnie ta sfera "MY", kiedy jedno dąży do dobra drugiego nie zatracając siebie. To równoważenie i kompromis, o którym pisałam. No i zdrowy rozsądek w związku.
Tylko w założeniu, że obydwie strony stoją na tym samym. Bo jeśli ja mówię/czynię "kocham Cię" i słyszę/widzę/czuję to samo od drugiej osoby, to chcę wierzyć, że to prawda.
Lov   all my life is changin' every day.
24 stycznia 2015 09:51
szafirowa, a jest jakiś konkretny powód, dla którego teraz nie pracujesz? Nie chcę bronić Twojego męża, ale generalnie jeśli on utrzymuje Ciebie, dziecko, mieszkanie itp, to nie dziwię mu się, że ważna jest dla niego wygoda. Jak ktoś ma wszystkie wydatki na swojej głowie, to po powrocie do domu chce sobie po prostu usiąść i odpocząć, a nie wracać godzinę dłużej z pracy, czy nagle rzucić wszystko i sprzedać mieszkanie, żeby kupić nowe. To tylko moja skromna opinia, bo ja od zawsze uważałam, że kobieta powinna pracować (bez urazy), żeby na łeb nie dostać. Bynajmniej ja bym dostała od siedzenia w domu, więc wnioskuje po sobie 😉
safie   Powyższy post wyraża jedynie opinię autora w dniu dzisiejszym.Nie może on służyć przeciwko niemu w dniu jutrzejszym, ani każdym innym następującym po tym termin
24 stycznia 2015 09:54
Lov, no tak, bo zajmowanie się dzieckiem i domem to nie praca  😵
nie chodzi o fakt pracy, ale siedzenia samej z dzieckiem w domu. bez bezpośredniego kontaktu z innymi, dorosłymi ludźmi i konieczności dogadania się z nimi. bo z dzieckiem zawsze jest po mojemu.
ash   Sukces jest koloru blond....
24 stycznia 2015 09:58
Lov, ale Szafirowa pracuje. Zajmuje sie domem i dzieckiem. Małym dzieckiem.
Sprząta, gotuje, pierze, prasuje i 24h jest z dzieckiem.
Lov   all my life is changin' every day.
24 stycznia 2015 10:07
Dziewczyny, dobrze wiecie, o co mi chodzi. Tak jak PonPon  napisała, chodzi mi o jakiekolwiek zajęcia poza domem. Sprząta/prasuje/gotuje w momencie, kiedy sama to zaplanuje. Osobiście uważam, że kobieta musi mieć dwie rzeczy- pracę i pasję. I może pojade teraz po bandzie, ale jestem przekonana, że gdyby sytuacja była odwrotna- mąż siedzi cały dzień z dzieckiem i chce się przeprowadzić, a tylko szafirowa pracuje i utrzymuje wszystko - większość z was by napisała, że mąż nie ma prawa głosu, bo nie pracuje.
Dziewczyny przecież wiecie, że Lov chodzi o pracę zarobkową.
W typowym rozumieniu słowa "praca" szafirowa nie pracuje, co nie oznacza, że nie ma obowiązków i zajęcia. Wszyscy to przecież rozumiemy. Ale źródłem finansowania rodziny są zajęcia wykonywane przez męża szafirowej i to w języku polskim nazywane jest pracą zarobkową czyli skrótowo pracą. 😉
I niestety, ale zgodzę się tutaj z Lov...
Lov   all my life is changin' every day.
24 stycznia 2015 10:09
Ascaia, dokładnie. Jestem zdania, że jeśli nie ma żadnych przeciwskazań np. zdrowotnych, to jak najbardziej kobieta powinna pracować. Chociaż na pół etatu, chociaż próbować coś swojego założyć, cokolwiek- dla zdrowia psychicznego przede wszystkim i dla kontaktów z innymi ludźmi niż dziecko i mąż.
No i jeszcze jedna rzecz. Równouprawnienie równouprawnieniem ale nie ma takiej możliwości, żeby matka i ojciec byli dokładnie tym samym dla dziecka. Szczególnie dla małego dziecka. Chcemy czy nie chcemy taki jest świat, tak wygląda to u zwierząt, tak wygląda u ludzi.
To kobieta nosi dziecko we własnym ciele. To kobieta produkuje mleko. To kobieta ma takie a nie inne uwarunkowania hormonalne. Itd.
safie   Powyższy post wyraża jedynie opinię autora w dniu dzisiejszym.Nie może on służyć przeciwko niemu w dniu jutrzejszym, ani każdym innym następującym po tym termin
24 stycznia 2015 10:15
Lov , szafirowa napisała, że dopiero od września dziecko może iść do żłobka, a teraz co ma z nim zrobić? Zabierać do pracy?
Lov   all my life is changin' every day.
24 stycznia 2015 10:20
safie, no bez przesady, jakoś mamy które po urlopie macierzyńskim wracają do pracy, też jakoś to rozwiązują. Ale nie mi oceniać. Wydaje mi się, że zapłacenie opiekunce za 4 godziny dziennie i pójdzie do pracy na pół etatu aż takim złem nie jest. Nie chodzi o sam fakt zarabiania kokosów, ale o proste wyjście z domu i odpoczynek od dziecka, bo szafirowa sama napisała, że jest z nim 24/7...
AleksandraAlicja   Naturalny pingwin w kowbojkach ;-)
24 stycznia 2015 10:27
Po pierwsze, to złapanie pracy na pół etatu łatwe nie jest. Po drugie- to nie są 4 godziny, ale 6 minimum. Po trzecie, znalezienie sensownej opiekunki to jest dopiero wyzwanie! No i często się okazuje, że opiekunka kosztuje nawet więcej, niż pensja! Jakbym mieszkała w Warszawie, to na opiekunkę by mnie stać nie było.
Pauli   Święty bałagan, błogosławiony zamęt...
24 stycznia 2015 10:31
Osobiście nie widziałabym sensu zarabiania pieniędzy tylko po to, żeby móc opłacić obcą osobę, która zostanie z moim dzieckiem.
Ja rozumiem, że dobrze jest czasem zmienić otoczenie i wyjść do ludzi, ale szczerze wątpię, czy akurat praca byłaby w takim przypadku środkiem do realizacji celu.
Pauli, na pewno zależy jaka praca, ale jednak się z Tobą nie zgodzę. I mówię to ja "kutwa lubelska" 😉 Są jednak sprawy ważniejsze niż pieniądze. Wiem, że gdyby chodziło o mnie to byłabym gotowa szukać oszczędności byle mieć możliwość pracy zawodowej.
A tak w ogóle na siebie mam plan (jeśli kiedyś będę mamą) na "dziecko cygańskie". W mojej branży jest to całkiem wykonalne, a moja kierowniczka zawsze pokazuje - o tam jest przecież kąt na postawienie łóżeczka. 😉
Nasturcja-Renata   Moi trzej mężczyźni :)
24 stycznia 2015 10:41
ja, dzięki temu, że wróciłam do pracy, odpoczęłam psychicznie od ciągłego siedzenia z dzieckiem. Nir zrozumcie mnie źle, kocham Julka najbardziej na świecie, ale ten kontakt z ludźmi sprawił, że odżyłam na nowo. Na szczęście Julcio nie ma problemu, żeby zostać z tatą czy babcią, dziadkiem 😉 Taki mały 🚫 nic nie wnoszący do dyskusji 😉
Pauli   Święty bałagan, błogosławiony zamęt...
24 stycznia 2015 10:42
No tak, kwestią kluczową jest rodzaj wykonywanej pracy. Pytanie tylko, czy są takie, które nie powodują mniejszego lub większego stresu?
Według mnie to sprawa indywidualnej kalkulacji, nie mam pojęcia jak sama rozwiązałabym to zagadnienie, gdyby przyszło mi zostać matką...
szafirowa   inaczej- może być równie dobrze
24 stycznia 2015 10:45
Lov, jak juz mi zagladasz do portfela to Cie zdziwie- dziecko i dom (jedzenie, chemia, ubrania etc) sa calkowicie na mojej glowie- z moich oszczednosci. A o tym gdzie i komu i kiedy mialabym oddac swoje dziecko zdecyduje sama.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się