Singiel, związek - wybór czy konieczność?

Taniu dokładnie.Chyba w sercowym wątku ktoś fajnie o zaprzęgach pisał. 😉
Idę do domu bo już dziś nic produktywnego w pracy nie zrobię( zabrzmiało jak bym od 8 rano cokolwiek zrobiła  :hihi🙂.
A tak przy okazji single to faktycznie pracownicy idealni 🙄.Normalnie coś co robię w 1 dzień rozciągam teraz na cały tydzień bo nigdzie mi się nie spieszy.
Averis   Czarny charakter
27 czerwca 2015 13:08
Dekster, ej, bez przesady 😉 Przecież poza byciem w związku jest masa fajnych rzeczy do robienia poza pracą. Wyjdź do ludzi, Dekster. Szkoda ciebie 😀!
Notarialna   Wystawowo-koci ciąg. :)
27 czerwca 2015 13:23
Tak patrzę i widzę, że czeka mnie ciężka przeprawa. 😁

Nie jestem społecznikiem, wolę spędzać czas na swój sposób i nie ciągnie mnie do większych skupisk ludzi. Po dłuższym czasie wręcz mi na nerwy zaczynają działać 😉
Ostatni raz w związku byłam 6 lat temu i od tamtej pory nie miałam nikogo. I szczerze mówiąc już do tego przywykłam, że ciągle jestem sama. Nawet rodzina odpuściła z pytaniami, bo stwierdziła, że jestem samsonem i nigdy nic ze mnie nie będzie w tej materii 😁

Będzie to będzie. Nie to nie. Z czasem już się nawet na to uwagi nie zwraca.

Myślę, że nawet najwięksi geniusze tego świata mają momenty, kiedy stoją przed arcytrudnym zadaniem zrobienia sobie jajecznicy i im się całkiem nie udaje - i nie robi to z nich gorszych osób. Każdy z nas coś robi dobrze, czasem się pomyli, czasem się zagapi, czasem nie da rady, a czasem da radę. Po prostu życie jest bardzo różnorodne i ciężko tak po prostu zerojedynkowo ocenić, czy ktoś ma od nas większe czy mniejsze jaja/jajniki. Nawet nie warto tego robić w odniesieniu do tej drugiej połówki... mamy się wzajemnie wspierać, a nie rozliczać z tego, kto jest twardy, a kto miękki. A wsparcie też ma niejedno imię. Jak kobieta nie pracuje zawodowo, zajmuje się domem i wychowuje dziecko, to chyba trudno o niej powiedzieć, że jest miękka i niezaradna tylko dlatego, że nie przynosi pieniędzy do domu. Przecież może wspierać drugą osobę właśnie tym, co robi na co dzień, może dawać wsparcie psychiczne. Ważne, żeby kochać tą drugą osobę i chcieć dla niej jak najlepiej, a wtedy nie trzeba w ogóle się zastanawiać, kto z nas nosi spodnie w związku. Każdy może nosić w innych momentach, możemy się dopełniać na milion różnych sposobów.


Bardzo mądrze napisane. Czasem podświadomie szukamy klonów samych siebie, a w różnorodności jest przecież ważny element każdej relacji.
Dekster, ej, bez przesady 😉 Przecież poza byciem w związku jest masa fajnych rzeczy do robienia poza pracą. Wyjdź do ludzi, Dekster. Szkoda ciebie 😀!


Nie jest ze mną tak tragicznie 🙂
Mam mase znajomych,którzy mi w domu nie pozwolą siedzieć.Mam konia i zaczęłam trenować do półmaratonu.Generalnie mam dużo mniej czasu niż będąc w związku.
Ja po prostu nie trafiłam jeszcze na miłość życia.Każdy z moich byłych to naprawdę świetni goście,ale coś nie wyszło,więc tak musiało widocznie być.
Najbardziej w tym wszystkim jest smutne to,że inni nie potrafią zrozumieć tego,że ktoś jest sam.Jesteś sam=jesteś albo brzydki,albo masz narąbane pod kopułą.Koniec.Innego wyjścia nie ma.Jest to nieprawdziwe i krzywdzące.Słuchanie komentarzy typu :" A Tobie sie w dupie poprzewracało,szukasz Bóg wie czego,szukaj dalej a starą panna bedziesz..." naprawdę miłe nie jest. Ja jeszcze niedawno miałam łzy w oczach i sie zwyczajnie odwracałam na pięcie. Wiem,że jestem ok,że mam dobry charakter,że zwyczajnie jestem dobrym człowiekiem,mądrym,zaradnym życiowo i że zwyczajnie potrafię kogoś kochać,dbać i być wierna.W końcu sie znajdzie ktoś kto to doceni a jeśli nie to trudno  😉
Wszystkie te rozważania kręcą się w kółko. Problem, jak to już wyżej pisałem, sprowadza się do motywacji. Wy możecie mieć lub miewać facetów, być lub bywać w związkach - ale Wasze przetrwanie w żaden sposób od tego nie zależy. Tymczasem tak naprawdę jeszcze te 40 lat temu (ostatni wyż demograficzny jak raz...) - a i owszem: żyjąc w pojedynkę (o ile nie należało się do nomenklatury lub bardzo wąskiej grupy lepiej opłacanych specjalistów) można było w Polsce całkiem dosłownie, bez żadnych przenośni i hiperbol zamarznąć, umrzeć z głodu, a przynajmniej - cierpieć skrajną nędzę. Sam z dzieciństwa pamiętam jednego czy dwóch nieżonatych wujów - obraz nędzy i rozpaczy... Oczywiście już wtedy był to przede wszystkim przejaw naszego ekonomicznego i cywilizacyjnego zapóźnienia, żałosny dowód na niewydolność słusznie minionego ustroju. W krajach, które go nie doświadczyły ta przemiana nastąpiła dobre 30 lat wcześniej.

Tak więc możecie, ale nie musicie. A to oznacza, że Wasza motywacja jest znacznie mniejsza od motywacji Waszych matek czy babek! Jak się może, ale nie musi, to się bardzo często - nie chce. Obu stronom zresztą. Bo poważny związek taki, który ma przetrwać nieuchronny kryzys który na pewno nastąpi gdy chemoreceptory zobojętnieją na hormonalny koktajl partnera, wymaga daleko idących kompromisów, poświęcenia, heroizmu wręcz. Nie dlatego że pije i bije! Raczej dlatego, że prowadząc samochód dłubie w nosie. Albo nogi mu śmierdzą jak wraca z pracy spocony. Albo osikał deskę klozetową. Sorry za turpizm - ale czyż życie nie składa się z takich właśnie szczegółów..? Po 19 latach życia we dwoje (zakończonego tylko dlatego, że partnerki już po prostu nie ma na tym świecie...) mam moralne prawo do takich refleksji...

Nie wydaje mi się, aby mógł istnieć w tej sytuacji jakiś idealny, uniwersalny przepis na udany związek. Być może zdanie, którym Lew Nikołajewicz rozpoczął swoją "Annę Kareninę" (Wszystkie szczęśliwe rodziny są takie same. Każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób.) przestało być już aktualne. Każdy i każda para musi szukać własnej i tylko własnej recepty na przetrwanie (nie mylić z "receptą na szczęście" - bo to bynajmniej nie jest takie oczywiste..!). Niektórzy taki stan nazywają "wolnością". Ale jeśli wolicie go nazywać "zamieszaniem", "niepewnością", "anarchią" - to też macie po temu dobre powody.

Nie od dziś twierdzę, że człowiek to nie jest zwierzę, które umiałoby funkcjonować w dobrych czasach. W dobrych czasach z człowieka wychodzą właśnie najgorsze jego cechy! Przez 99,99% czasu trwania naszego gatunku żyliśmy w niedostatku, głodzie i biedzie - i, niestety, jesteśmy do nich dużo lepiej przystosowani niż do dostatku...

Jak się trochę otrząsnąłem po śmierci Dalii tak stwierdzam, że wokół jest wielkie mnóstwo pięknych, zadbanych, miłych, samodzielnych i zaradnych kobiet. I praktycznie wszystkie w moim wieku są rozwódkami! Albo przynajmniej w separacji. Z niektórymi z nich całkiem chętnie rozbiłbym się na bezludnej wyspie. Albo chociaż wyskoczył na łykend do Pragi. Ale oczywiście mowy nie ma, aby taka kobieta chciała zamieszkać na gospodarstwie i brudzić wypielęgnowane dłonie przy wyrzucaniu gnoju czy przerzucaniu siana... Tak więc wspólnota zainteresowań i pasji wydaje mi się, przynajmniej w moim konkretnym przypadku, najbardziej podstawowym fundamentem potencjalnego związku. Trudno powiedzieć co z tego wyniknie, ale - o dziwo, nie spodziewałem się - nie jest tak, żeby pań deklarujących zainteresowanie aż tak ekstremalnym sportem wcale nie było... Co prawda, siłą rzeczy chyba, te które same jeszcze się tego nie dorobiły są o tyle młodsze, że przy (ewentualnych...) oświadczynach będę zapewne musiał zacytować pewnego Francuza, który 100 lat temu z okładem podobno zapytał: czy wyświadczy mi pani ten zaszczyt i zechce zostać wdową po mnie..?

Niestety, mam poczucie, że powinienem się spieszyć. W pracy żartuję, że to dlatego, iż winter is coming! - i nie będzie mi miał kto do kozy drewna podrzucać w ciągu dnia jak pojadę zimą do pracy (a chatka zbyt mała, żeby łatwo dało się w niej zainstalować jakiś bezobsługowy system ogrzewania...). Ale tak naprawdę problem polega na tym, że coraz łatwiej mi się żyje w pojedynkę. Za rok to już mi się nie będzie chciało...
(...) Ale tak naprawdę problem polega na tym, że coraz łatwiej mi się żyje w pojedynkę. Za rok to już mi się nie będzie chciało...

O! To też ważny argument. Jakoś tam się to singlowe życie poukłada i z czasem coraz mniej się chce kogoś wpuścić. A potem drzwi się zamykają nieodwracalnie (chyba).
Opanowałem już prasowanie koszul. Opanuję prasowanie spodni to przestanę się nawet za najładniejszymi babkami oglądać. Prawdę powiedziawszy kręgosłup już nie tak elastyczny jak dawniej, oglądanie się staje się ryzykowne...

Edit: to był żarcik...
busch   Mad god's blessing.
27 czerwca 2015 18:43
Czy ja wiem... jkobus, jeśliby tak patrzeć z perspektywy ewolucyjnej, którą sam lubisz przyjmować, to co to jest te 40 lat wolności? Mgnienie oka. Wcześniej przez dziesiątki tysięcy lat po prostu potrzebowaliśmy drugiej połówki - i piszę świadomie o 'drugiej połówce', a nie haremie, bo nie ma żadnych twardych dowodów na to, że w epoce myśliwych-zbieraczy naprawdę żyliśmy w czymś na kształt seksualnej komuny. Wystarczy spojrzeć na to, jak mały procent (promil?) ludzi w ogóle akceptuje skoki w bok w jakiejkolwiek mierze. Nawet ci zdradzający faceci w zdecydowanej większości byliby głęboko dotknięci, gdyby dowiedzieli się o tym, że ich kobiety też w tajemnicy przed nimi się puszczają z kimś innym. Zdrada niemal zawsze jest ukrywana, a jak dodać do tego naturalną dla nas zazdrość o swojego ukochanego, to naprawdę ciężko jest mi sobie wyobrazić, że nagle tak silne, atawistyczne uczucia sobie wyciągnęliśmy z kapelusza.

No i teraz mamy te swoje mózgi, emocje i hormony przyzwyczajone do monogamii (a przynajmniej seryjnej monogamii, tzn. posiadania jednego partnera długo, a potem następnego partnera znowu na długo). To, że już nie potrzebujemy partnera do przeżycia nie oznacza, że nagle nie potrzebujemy go emocjonalnie - gdyby to było takie proste, to konie też dawno przestałyby być stadne, w końcu po kiego grzyba im to stado jak człowiek nakarmi, zadba, ochroni i wyleczy? I ja też widzę odzwierciedlenie w codziennym życiu. Jest naprawdę mało osób, które tak szczerze, z ręką na sercu uważają, że bycie samotnym to najlepsze, co ich w życiu spotkało i one by tak chciały do końca życia. Najczęściej ludzie chcą być sami raczej dlatego, że się nacięli w poprzednim związku, a nie dlatego, że nie potrzebują silnej więzi z drugim człowiekiem. Albo dlatego, że sami czują się niepewnie w kontaktach z innymi ludźmi i trochę się boją 'obnażyć' przed bliską osobą - w sensie przenośnym oczywiście, bo bycie całkiem szczerym też jest trudne.

Nie wiem, co jest bardziej naturalne dla człowieka, niż poszukiwanie wsparcia i akceptacji u drugiego człowieka. Niby są przyjaźnie, ale to nie do końca to samo - od przyjaciela nie wymagamy, żeby z nami codziennie siedział, słuchał jak nam minął dzień, przytulał nas przed snem itd. Bo zwyczajnie ma też swoje życie i... pewnie partnera, o którego musi zadbać 😉.
Ależ ja się z tym całkowicie zgadzam! Nie ma między nami żadnego sporu.

Po prostu "bycie w długotrwałym związku" jest obecnie takim samym ewolucyjnym anachronizmem, atawizmem wręcz, jak płodzenie dzieci (odkąd istnieje ZUS nie ma żadnych materialnych powodów, aby się o nie starać, a zgoła wprost przeciwnie...), polowanie, jazda konna czy walka o władzę (przecież obecnie jest to zajęcie dla ewidentnych socjopatów wyłącznie...). Ludzie to robią i to z wielką pasją. Ale dziury w niebie nie ma, jak robić przestają - a taka subtelna różnica... czyni różnicę właśnie!

Co najwyżej jesteśmy nieszczęśliwi - ale to nam akurat na ogół wychodzi na dobre...
jkobus, nie ma się co oszukiwać, życie w pojedynkę jest zdecydowanie mniej przyjemne niż w parze. I cieszę się, że po pierwszej myśli, przyszła refleksja, że jednak warto dać sobie i innej kobiecie szansę na przyjemność spędzenia życia razem!
Zawsze są "plusy dodatnie", ale też i "plusy ujemne". I bilans jednych z drugimi (oczywiście zakładając, że komuś się w ogóle chce takowy robić - co, nota bene, wydaje mi się, najogólniej rzecz biorąc, nienajmądrzejszym pomysłem...) w różnych momentach różnie wygląda.
Jak dla mnie punkt widzenia zależy od punktu siedzenia 😉 Ludzie w związkach zazdroszczą singlom jednych rzeczy, a single tym samym ludziom w związkach zupełnie innych rzeczy. I bynajmniej nie zawsze ta sama kwestia jest postrzegana jako plus przez obie strony. Istotne jest, żeby zarówno na "singlostwo", jak i wejście w związek decydować się świadomie i wiedząc, co się robi.
Mnie by się czasem jakiś facet przydał do noszenia ciężkich zakupów. Ale to najlepiej tak, żeby przyszedł, zaniósł i zniknął  😎
Cricetidae troszkę z opóźnieniem odpisuję, ale wypadło mi z głowy żeby zajrzeć wcześniej do wątku  😡
Może właśnie tutaj jest pies pogrzebany. Ja mam styczność głównie ze studentami, przedział wieku 21-30 lat. Być może to kwestia tego, że tacy faceci (chłopcy?) chcą się jednak jeszcze wyszaleć, czy właśnie nie dojrzeli do czegoś poważniejszego?
Z drugiej strony też nie można uogólniać. Znam faceta w wieku 26 lat, który pracuje, mieszka z dziewczyną (23 lata) już kilka ładnych lat i żadne wyskoki mu nawet do głowy nie wpadną 😉. Znowu mogę podać przykłady mężczyzn z przedziału wiekowego 30-35 lat, którzy nadal nie do końca są fair... Nie ma reguły.
kujka   new better life mode: on
28 czerwca 2015 09:52
Strzyga, edytowałaś posta, w ktorym napisalas ze jestem tylko mila <3 dodalas ze nie brzydka! 😁
O koniach w zaprzęgu ja pisałam.

jkobus, 100% się z tobą zgadzam. Ale... nie prasuję 🙂. Prasuje mąż.

Dekster, coś mnie uderza w twoich wypowiedziach. Brzmisz tak, jakbyś TY ustalała, co to są Wady i Zalety. Przyjmij do wiadomości, że to KTOŚ ew. ustali co to jest Wada, a co Zaleta. U ciebie. jesteś sama, mimo, że byś chciała? Znaczy się - z punktu widzenia mężczyzn (nie twojego, nie naszego - bab tutaj) masz liczne Wady. Choćby wg ciebie były Niepodważalnymi Zaletami.
Trochę ostro, ale wkurzyło mnie to twoje: "Phi, ta 26 latka po zawodówce, co ona sobą reprezentuje, bary mleczne?" Może reprezentuje to, że Potrafi stworzyć ze swoim mężczyzną zgodną i wspierającą się parę? Czego ty możesz nie umieć, broniąc swoich bastionów.

Na koniec taki żarcik. Dawno ustaliliśmy z mężem, że oboje rodziców - bardzo inteligentni ludzie, to prawdziwa zgroza! Bo  wtedy dzieci są bystre do kwadratu 🤣 Że to może nie było takie głupie, że kiedyś jedno w parze miało być istotnie głupsze. Wtedy dzieci były... kontrolowalne.
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
28 czerwca 2015 17:09
kujka, bo pomyslałam, ze mozesz to odebrać, ze Ty tylko miła jestes, no rozumiesz, no :P chociaz na volcie to i tak juz za potwora uchodzę :P
Kiedy tak czytam jakie wymagania/oczekiwania ma jkobus to chyba lepiej być singlem.  😂
Kiedy tak czytam jakie wymagania/oczekiwania ma jkobus to chyba lepiej być singlem.  😂


dokładnie, z jego wypowiedzi wynika, ze potrzebuje PAROBKA płatnego (do dokładania do pieca, prasowania, wywalania gnoju) a nie partnerki…
http://rolnikszukazony.tvp.pl/
- może tą drogą poszukać? Oczywiście jeśli się nie boi skakać do basenu.  😉
Ja mam raczej takie wrażenie, że chodzi po prostu o to, że potencjalna partnerka kogoś mieszkającego na wsi, mającego konie i gospodarstwo, powinna być chyba osobą potrafiącą się w takim środowisku odnaleźć i umieć włączyć w pracę, a nie stwierdzić, że nie da koniom siana, bo właśnie pomalowała paznokcie 😉 Ale może źle to odbieram.
Natomiast swoją drogą, być może to rzeczywiście jest problem. Mam dobrego kolegę, trochę młodszego ode mnie, który mieszka na wsi, pracuje przy koniach, ma plany posiadania i hodowania własnych. I mówi, że aczkolwiek zainteresowanych dziewczyn wokół niego nie brak, to jednak jak się dowiadują, że wizję życia ma taką właśnie, to większość się ewakuuje z prędkością światła, bo jak to? - na wsi? z daleka od miasta? bez wielkomiejskich luksusów? i do tego konie? ale one śmierdzą i ubrudzić się można, fu. Także takie nastawienie widać jest obecnie powszechne wśród kobiet w dowolnym wieku.
Szczerze to wolałabym sprzątać w stajni i zajmować się końmi niż prać, sprzątać mieszkanie i gotować.  😁
ale taka potencjalna partnerka może chcieć pracować np. w pobliskim mieście jako nauczycielka, księgowa czy co sobie wymyśli
Poza tym wieś - wsi nierówna.
Jak ktoś ma gospodarstwo kilkaset h, zmechanizowane itd to i żonę chętną znajdzie.
[quote author=Tania link=topic=7238.msg2384246#msg2384246 date=1435563190]
Kiedy tak czytam jakie wymagania/oczekiwania ma jkobus to chyba lepiej być singlem.  😂


dokładnie, z jego wypowiedzi wynika, ze potrzebuje PAROBKA płatnego (do dokładania do pieca, prasowania, wywalania gnoju) a nie partnerki…

[/quote]

No cóż, skoro uważasz, że korona z głowy przy wywalaniu gnoju spada..?

To jest transakcja wiązana. Fajne konie, niebrzydki krajobraz, stabilizacja i perspektywy na przyszłość (takie lub inne) + ja. I to ja jestem pasywem w tym bilansie, a nie konie. Że konie trzeba obsłużyć, chatkę i resztę gospodarstwa też..? Przecież wyraźnie napisałem, że z paniami, którym to nie pasuje, nie mam w ogóle o czym rozmawiać. Żywy się z Boskiej Woli nie wyniosę.
jkobus - znam (albo mi się wydaje) Twój styl pisania więc przypuszczam, że nie chodziło Ci o tanią siłę roboczą.
Ale zabrakło mi tego romantyzmu, tak naprawdę potrzeby bycia z kimś dla samego bycia, a nie technicznych rozwiązań dla potencjalnej partnerki.

Gdzie miłość? gdzie zauroczenie?
Może już u Ciebie nie ma miejsca na to…
Ale gdybyś spotkał osobę uroczą chcącą z Tobą być i taką która chce mieszkać na wsi - ale np. z problemem zdrowotnym uniemożliwiającym noszenie wiader czy wywalanie gnoju - odrzuciłbyś ją? Teraz i tak sam wszystko robisz.

Może ja mam inne wartości, potrzeby - dla mnie związek ma mnie rozwijać.
No cóż, skoro uważasz, że korona z głowy przy wywalaniu gnoju spada..?
To jest transakcja wiązana. Fajne konie, niebrzydki krajobraz, stabilizacja i perspektywy na przyszłość (takie lub inne) + ja. I to ja jestem pasywem w tym bilansie, a nie konie. Że konie trzeba obsłużyć, chatkę i resztę gospodarstwa też..? Przecież wyraźnie napisałem, że z paniami, którym to nie pasuje, nie mam w ogóle o czym rozmawiać. Żywy się z Boskiej Woli nie wyniosę.

Hm.... "transakcja wiązana" zakłada chyba całkowite uzależnienie się i dostosowanie do warunków. Nie wiem czy współczesne kobiety są jeszcze na to gotowe. Jednak życzę powodzenia.

Dekster, coś mnie uderza w twoich wypowiedziach. Brzmisz tak, jakbyś TY ustalała, co to są Wady i Zalety. Przyjmij do wiadomości, że to KTOŚ ew. ustali co to jest Wada, a co Zaleta. U ciebie. jesteś sama, mimo, że byś chciała? Znaczy się - z punktu widzenia mężczyzn (nie twojego, nie naszego - bab tutaj) masz liczne Wady. Choćby wg ciebie były Niepodważalnymi Zaletami.
Trochę ostro, ale wkurzyło mnie to twoje: "Phi, ta 26 latka po zawodówce, co ona sobą reprezentuje, bary mleczne?" Może reprezentuje to, że Potrafi stworzyć ze swoim mężczyzną zgodną i wspierającą się parę? Czego ty możesz nie umieć, broniąc swoich bastionów.




Nie ja ja ustalam kto mi pasuje a kto nie?Jakie wady jestem w stanie przełknąć a jakie nie ?
Czy ja napisałam gdzieś ,że ta dziewczyna to jakieś dno?Nie.Napisałam,że ona jest dla niego lepsza i tyle.
Wiesz dodo ten cały "rozwój" to jakiś fetysz jest. Serio. Wszyscy nic tylko się "rozwijają". I co z tego? Co to właściwie znaczy? O co chodzi? O to, żeby coraz więcej zarabiać..? Czniam coraz to wyższe zarobki. O to, żeby być lepszym człowiekiem..? Już szybciej - ale druga osoba może w tym równie dobrze pomagać co przeszkadzać, tego się z góry nie przewidzi. I właściwie można całe życie przeżyć razem i wciąż nie być tego pewnym. Jak pisałem parę oczek wyżej robienie bilansów to głupota. Przede wszystkim dlatego, że demobilizuje. Zrobisz bilans, wyjdzie Ci ujemny i co - zrywasz, wynosisz się albo wystawiasz partnera za próg..?

Podobnym fetyszem, i to w dodatku hollywoodzkiej proweniencji, wydaje mi się cały ten "romantyzm". Że niby idziesz ulicą, widzisz Tego Jedynego i piorun Cię na miejscu trafia, a potem żyjecie długo i szczęśliwie..? Sorry, ale to tylko w bajkach. Do drugiego człowieka trzeba się przyzwyczaić. Przystosować. Obetrzeć kanty które mogą jedną lub drugą stronę uwierać. Wypracować właściwy dystans - nie za duży (żeby się od siebie nie oddalić) i nie za mały (żeby każdy miał jednak odrobinę przestrzeni tylko dla siebie: osobliwie na 27 m2 bez ścian wewnętrznych nie jest to zadanie łatwe ani małe). To wymaga czasu. I wysiłku. Nic tu nie ma za darmo. Miłość to zadanie i ciężar, a nie beztroskie igraszki i różowe kucyki na końcu tęczy.

Oczywiście, żeby w ogóle podjąć się takiego zadania i wziąć na siebie ten ciężar, od czegoś trzeba zacząć. Ja uważam, że moim najważniejszym, a właściwie jedynym atutem są konie i ziemia. Ani nie jestem piękny, ani bogaty, ani też żaden ze mnie Casanova. Ale może okażę się do strawienia, jeśli się postaram (a przecież się staram...) - jako dodatek do tego wszystkiego? Prawdę powiedziawszy boję się potwornie, ale robię co mogę, żeby się temu strachowi nie dać sparaliżować: http://boskawola.blogspot.com/2015/06/kobyka-u-pota.html
Mój znajomy kawaler ( 30+) określił swoje oczekiwania tak:
- ładna, z dużym biustem, umiejąca dbać o dom, pragnąca dzieci i umiejąca się nimi zająć, wesoła, mało ambitna (sic!), w żadnym razie nie "koniara".
Wszystkie ambitne zawodowo, z krótkim włosami i kolczykami/tatuażami i gotujące zupki z torebki wykluczone. Podobnie ateistki, weganki, obrończynie świata, garniturowe z korpo.
Ma być piękna "Matka Polka" i już.
Przyznam, że mnie ta lista mocno zaskoczyła. Jednak to się zbiega z wpisem Halo. Czasem to co uważamy za zalety, jest wadą.
jedna jaskółka wiosny nie czyni, podobnie jak opinia jednego kawalera nie świadczy o ogóle
Averis   Czarny charakter
29 czerwca 2015 10:04
Przecież nie ma uniwersalnego zestawu zalet i wad. Jeżeli jakiemuś mężczyźnie nie podobają się cechy, które my same uważamy za naszą mocną stronę, to widać nie jest to mężczyzna dla nas a my nie jesteśmy partnerką dla niego. Wielka mi filozofia.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się