Co mnie wkurza w jeździectwie?

kujka nie napisałam, że dużo umiem. Parę postów wcześniej zaznaczyłam, że człowiek uczy się cały czas, nie, że dojdę do pewnego poziomu i już jestem och i ach najlepsza, nikt mi do pięt nie dorasta. Przyjmuje uwagi, krytykę, bo na tym polega nauka i doskonalenie się.
Swojego źrebolka też będę chciała zrobić sama. Wiążę z nią przyszłość sportową (całkiem dobry papier, rodzice), ale nim to nadejdzie to będę już po tej magicznej 18-stce i może pochwalę się za 4-5 lat naszymi efektami i jestem ciekawa reakcji ludzi internetu. Jak wtedy będę spostrzegana...  😉
kujka smutne jest to, że wielu ludzi jest i już pozostanie na tym etapie: nie wiem , że nie wiem. Ja też już przeżyłam ten szok, że jednak nie jestem taka zajebista.

Dramuta12 nawet juniorzy kadry narodowej jeżdżą na doświadczonych koniach, a nie bawią się w zajazdke. I co to znaczy weźmie młodego konia? 6 latka? To też młody koń, ale ktoś go już wcześniej co nieco nauczył.
Anderia   Całe życie gniade
17 sierpnia 2015 14:02
Wybaczcie ale młody koń + osoba która słabo jeździ, czy ma lat 50 czy 14 to jest złe połączenie.


No i to moim zdaniem najlepsze podsumowanie całej tej dyskusji. Sama przecież nie najechałam na nastolatki jako takie (zresztą, no ludzie... ostatni rok jeszcze sama nastolatką jestem :lol🙂, ale po prostu ludzi nieumiejętnych, którzy się zabierają za młode konie.

Mika99 i uwierz, robienie krzywdy to nie tylko jakieś psychopatyczne szarpanie, kopanie, czy trzymanie konia o głodzie i chłodzie w ciemnej komórce. Właśnie w tym rzecz, że nie mając pojęcia o pojęciu, można zrobić krzywdę przez takie o sobie jeżdżenie w trzech chodach, bo kręgosłup i cały układ ruchu konia będzie pracował nie tak, jak powinien, w innym ustawieniu, niż jest to dla niego zdrowe. Choćby się tego konia nie wiadomo jak kochało, to niestety, brak umiejętności bywa mocną przeszkodą. A młody koń jest szczególnym przypadkiem, bo fizycznie cały czas rośnie i nieprawidłową jazdą podczas tego procesu rośnięcia można narobić niezłych szkód. To o to chodzi.

I ja wiem, jest sporo koni za młodziaka ułożonych przez niedoświadczoną osobę i żyją. I co, rzeczywiście tak powinno być, że dojrzałemu koniowi "nic nie jest", a nie naprawdę fajnie, jak na swój wiek przystało, się rozwija?
sivens, co do zajazdki jestem zdania, że tylko i wyłącznie profesjonaliści powinni się za to zabierać. Miałam na myśli powiedzmy 5-cio latki na poziomie mocnej L.
Anderia ja wiem, że młodego konia, nie jeździ się tak samo jak np 9 latka. Wszystko powoli, z biegiem czasu, koń ma przede wszystkim iść rozluźniony i złapać równowagę swoją. Ja nie powiedziałam, że poruszam się w trzech chodach- dreptam sobie jak mi się chcę. Stawiam dobro konia na pierwszym miejscu i to fizyczne , jak i psychiczne. Wiem, że jest dużo młodych, niedoświadczonych osób, które biorą się za młodziaki ,,za stodołą'', ale ja chyba jednak byłam bardziej rozsądniejsza, bo również nie uczyłam się w takiej stajni przez tyle lat, tylko pod okiem profesjonalistów. I proszę nie brać tych ostatnich zdań jako moje przechwalanie się- CO TO TO NIE! Ja tylko staram się udowodnić, że miałam trochę oleju w głowie pracując z tym koniem i tyle. 😉
kujka   new better life mode: on
17 sierpnia 2015 14:27
Mika99, dokladnie tak samo o sobie myslalam 😀  ze wiem, ze z mlodziakiem trzeba powoli i ze jak sama zrobie to bede miala konia pod siebie, gwarancje ze nikt go nie popsuje itp pozostale rzeczy ktore tu juz wypisywalyscie 🙂

Normalnie mam deja vu w tym watku. Geriatryczne 😉
Mika99, wyjaśnij mi jedno. Jak to się stało, że robiony przez ciebie kucyk chodził 1,5 roku skoki, skoro nie startujesz?

Mnie chodzi jeszcze o co innego. O "starcie osobowości" młodego (a piorunem dojrzewającego) konia i niepewnej siebie osoby. Niepewnej - bo młodziutka lub nieumiejętna. Mam troje odchowanych dzieci i poważnie twierdzę, że wychowanie dziecka jest dużo łatwiejsze niż dobre zrobienie młodego konia. Dłużej trwa, bardziej obciążające czasowo i finansowo, ale w sumie łatwiejsze. Nie tak wymagające. Pewnie, znam dwunastolatki dojrzalsze niż 30, "urodzone" matki, i całkiem sporo takich, ale nikt nie zaleca powszechnego wychowywania dzieci przez nastolatki. A konie - to dzieci. Konie mają nikłą tolerancję nawet na drobne błędy. Te wszystkie drobne niedoskonałości nakładają się i w efekcie wychodzi koń nieco... zdemoralizowany. Jasne, bardzo dużo zależy od tego, kto tak naprawdę układa danego konia. Kto obsługuje na co dzień, kto koryguje pojawiające się aberracje - z siodła i z ziemi.
To nie o to chodzi, że młody człowiek pod ścisłym nadzorem, z "dorosłym" planem nie może zrobić konia - bo może, dość spojrzeć na świat wyścigów, gdzie nastolatki trenują i dosiadają w wyścigach młodziaki, ale...
Niedojrzały "ludź" nie wychowa dojrzałego, fajnego, pozytywnego konia. Konia, na którym można polegać. Najczęściej wychowa "histeryka". Jasne, dojrzałość niekoniecznie związana jest z wiekiem kalendarzowym, ale...
No NIKT nie wyposaży wychowanka w więcej i wyższej jakości przymiotów niż sam posiada. Typowy przedstawiciel sławetnej gimbazy nie jest w stanie wychować fajnego wierzchowca. Takich cudów nie ma.
A taka, np. Atea 🙂, to już chyba w przedszkolu mogła zajmować się końmi 🙂 (jeśli wiecie co mam na myśli).
Po prostu chodzi o to, że chaos w nas niemiłosiernie odbija się w młodych koniach. Bezwzględnie. Kto uładzony, rozważny, zrównoważony, przewidujący, odpowiedzialny, w sam raz pokorny - niech się bierze za konie. Konie są najróżniejsze, ale ostatecznie stają się bardzo mocno lustrem wychowawców. Kto narwany będzie miał narwańca. Kto bierny - biernego. Itp. Perfekcjonista dopracuje się perfekcjonisty, ludzik z fantazją - pełnego fantazji konia.
Idąc tym tokiem myślenia na pytanie: komu w trening? odpowiedziałabym: ponieważ najważniejszym przymiotem wierzchowca jest to, żeby był koniem pewnym i z równoważonym oddawałabym takiej właśnie osobie - umiejętnej technicznie, na której można polegać i zrównoważonej. Jak będzie miała 15 lat, czemu nie?
Facella   Dawna re-volto wróć!
17 sierpnia 2015 18:16
Abstrahując od tematu: wkurza mnie, że się przywiązuję do nie swoich koni. Znowu trafiłam na przewspaniałe zwierzę, pokochałam, nigdy już na takie nie trafię i niestety za 2 tygodnie to zwierzę jedzie do Niemiec  😤 to już będzie... 6 taki przypadek w ciągu 6 lat  😤
halo nie startuje na kobyłce. Z kucykiem jeździliśmy na zawody.
halo, napisałaś coś bardzo ważnego

Kilkanaście lat temu miałam konie, które słuchały mnie, ale dla reszty świata bywały niebezpieczne. Nie zabijały, ale... no.
Niespełna tydzień temu zaprosiłam instruktorkę, żeby poprowadziła mi jazdę (naszą forumowiczkę 🙂 ). Trochę rozgadałam się o koniach, które ruszam. Wtedy uzmysłowiłam sobie, że na każdego można wsiąść "regularnie" raz na pół roku i on grzecznie poczłapie w trzech chodach. Wiadomo, brak muskulatury, nie są wygimnastykowane. Jednak mogę spokojnie wsadzić dziecko na każdego zajeżdżonego ze stada.

Tryb chowu, wyluzowana obsługa? Chyba jednak moja głowa przede wszystkim się zmieniła. Bo... te kilkanaście lat temu sama wymyśliłam balkony przed boksami, umieściłam młode ogierki w leśnej zagrodzie, nie mieliśmy żadnego parcia. Czy moje umiejętności jeździeckie się zwiększyły? Mocno wątpię. Rzadziej wsiadam na konia i kilogramów przybyło. Wychodzi na to, że po prostu konie dopasowały się do tego, czego od nich oczekuję.
Ile razy ja byłam świadkiem/uczestnikiem takiej dyskusji jak tutaj...
Abstrahując od wieku osoby zajeżdżającej Konia... Dla mnie sprawa jest oczywista - nauczyć zwierzę chodzić w trzech chodach i skręcać to nie jest problem. Śmiem przypuszczać, że gdybym miała odwagę wsiadać na surowego Konia - też dałabym radę go tego nauczyć. Ale moim zdaniem zajazdka to nie jest wyuczenie reakcji na komendy rusz/stój/skręć itd., tylko nauczenie Konia jak ma używać swojego ciała w sposób dla siebie nieszkodliwy. I nie - nie jest tak, że koń to koń więc z natury wie jak się poruszać i nic nie trzeba mu pokazywać - niestety siadając na niego zaburzamy mu nieco jego "naturalność" i to w naszej gestii jest pokazać mu jak sobie nie zrobić krzywdy nosząc dodatkowe kilogramy na plecach. Myślę, że Anderia pisała mniej więcej o tym samym. Niestety świadomość tego nawet wśród "koniarzy" jest nikła - nadal zajazdka to znaczy "zrobienie tak, żeby Koń szedł tam gdzie człowiek chce i w takim tempie jak człowiek chce".  I niestety bardzo ciężko jest wytłumaczyć cokolwiek osobom, które myślą, że mogą/potrafią zabierać się za takie coś  🤔  Bo przecież one wiedzą... 🤔 I "chcą dobrze" więc to już wystarczy, żeby nie zaszkodzić  🤔
W mojej poprzedniej stajni próbowałam wytłumaczyć to "instruktorce". Miała lat 20+ 😉  Później to samo jeszcze chyba dwóm znajomym "20+", także jednej "pani z fundacji" i jednej około lat 14 (ale ten przypadek od początku uznałam to za walenie głową w mur, bo wiem kto ją uczy jeździć). Oczywiście z każdą to samo - ona wiedziała lepiej, bo "już pracowała z młodymi końmi", bo "dzierżawiła", bo "uczyła się u osoby x" itd. Zwykle - nie mając poparcia ani przykładu w praktyce (żadnego zajeżdżonego osobiście konia) - sugerowałam przeczytanie jakiejś książki - no skoro tak kocha te konie, to chyba naturalnym jest (przynajmniej dla mnie), że chce dla ich dobra poszerzać swoją wiedzę. Niestety "wszystkie przypadki" zawsze wiedzą już wystarczająco dużo, nie lubią czytać albo nie mają czasu czytać... i zawsze zapewniają, że one to kochają konie więc im na pewno krzywdy nie zrobią bo robią wszystko powoli i z namysłem. Szkoda, że ten namysł nie zawierał w sobie wiedzy dot. mięśni oraz tego, jak rozwija i porusza się Koń... 🤔 No bo właśnie, ile wart jest ostateczny wniosek, jeśli oparty jest na wątpliwych podstawach (lub ich braku)?
Sugerowałabym "w imię dobra koni" (OMG wiem, brzmi to kretyńsko, wiem), żeby każdy, kto pracuje z Końmi  zainteresował się książkami typu "Biomechanika ruchu" i innymi z tej dziedziny (jak już go nie stać na trenera/nie ma trenera w okolicy itd). Tu nie chodzi o to, żeby przekonywać się wzajemnie na forum, kłócić, czy publicznie przyznawać do błędów. Nie chodzi o robienie rewolucji, ale po prostu o czystą informację - może przeczytanie kilku różnych książek na jeden temat "ot tak do poduszki" coś Wam rozjaśni, w czymś pomoże, a zwierzęta będą miały lepiej. Nieodpowiednie traktowanie to nie tylko bicie i głodzenie - to też używanie szkodliwego sprzętu, patentów bez ich zrozumienia i potrzeby oraz jazda w sposób szkodliwy dla zdrowia (a to nie wychodzi od razu, tylko po latach i zwykle potem nikt nie wpadnie na to, że przyczyna była niepozorna i dawno, dawno temu).
Ok dziewczyny (nie będę prowokacyjnie wymieniać nicków) - zajeździłyście własne konie, niejednokrotnie miałyście "naście" - zwierzęta żyją, reagują na pomoce i nie są kulawe - nie chcecie poziomu GP więc wszystko jest ok. Ale czy już znaczy, że nie można było tego zrobić lepiej i w sposób bardziej świadomy. Oczywiście, zawsze można, jeździectwa się uczy całe życie itd. itd. Oczywiście, nikt nie lubi się przyznawać do błędów, choćby najmniejszych. I oczywiście ciężko błędy u siebie zauważyć... ale weźcie sobie do serca to co pisała halo, ikarina, xxagaxx albo kujka. Lepiej czerpać z cudzych doświadczeń niż wywalać głową otwarte drzwi lub robić coś "jakoś" a potem korygować błędy - tym bardziej, że nie jesteście odpowiedzialne tylko za siebie, ale i za zwierzęta które są od Was totalnie uzależnione.
zajazdka to znaczy "zrobienie tak, żeby Koń szedł tam gdzie człowiek chce i w takim tempie jak człowiek chce". 

Oj, żeby tak było! Na to pracuje się latami 🙂 (gdy mamy na myśli Dokładnie tam gdzie chce, i Dokładnie takie tempo, jak chce).
Abstrahując od tematu: wkurza mnie, że się przywiązuję do nie swoich koni. Znowu trafiłam na przewspaniałe zwierzę, pokochałam, nigdy już na takie nie trafię i niestety za 2 tygodnie to zwierzę jedzie do Niemiec  😤 to już będzie... 6 taki przypadek w ciągu 6 lat  😤


Po czwartym mój syn rzucił zawodowe jeżdżenie.
Mika99 Nie chodzi o wypominanie sobie umiejętności, nie sugerowałam, że robiłaś koniu krzywdę, ani że ja jakąś zrobiłam (btw widze, że nie można napisać nic z przesadzeniem dla przekazu, bo wszystko traktowane jest dosłownie) 🙄 Puentą mojej wypowiedzi było to, że LEPSZY efekt jest i pewnie Ty też lepiej byś teraz jeździła, gdybyś dostała doświadczonego konia. Mi też było trudno w to uwierzyć, bo przecież własna praca, determinacja, sratata... To ważne, żeby się tego nauczyć, ale patrząc na inne osoby (tak, te "dziewczynki"😉 dostające pod tyłek doświadczonego konia i po dwóch latach jeżdżących tak pięknie, że tylko aparat wyciągać i zdjęcia robić... To jednak wolałabym być na ich miejscu, niż tak och, jakże szlachetnie krok po kroczku własną drogą.
xequus   Miłość na dwa serca i sześć nóg...
18 sierpnia 2015 10:09
Facella niestety znam wiele osób, które po takiej stracie ukochanego konia rzuciły jeździectwo. Ja też miałam z tym problem i jedynym wybawieniem był swój własny koń, a zdjęcia (nie)moich ukochanych z przeszłości nadal wiszą na honorowym miejscu w moim pokoju...
Facella   Dawna re-volto wróć!
18 sierpnia 2015 11:14
Mialam taki moment po pierwszym i trzecim koniu, dwa razy po pół roku nie jeździłam. Wróciłam. Teraz zrobię przerwę, może wrócę, może nie. Tzn. i tak bym musiała, bo nie będzie mnie stać na studiach. W sumie czy ona wyjedzie, czy ja, to już bez znaczenia... A jeśli wyjedzie, to przynajmniej zostanie "w rodzinie".
No niestety, trzeba się zdystansować do cudzych koni. Można poniuniać, ale trzeźwo pamiętać, że to czyjś koń i nic ci do niego. Takie życie.
Ja miałam jednego ulubieńca przed paroma laty, sprzedano go z dnia na dzień, nawet nie wiedziałam, że jest na sprzedaż w ogóle. Koleżanka jeszcze na gg wtedy mi napisała wieczorem, że Amaron wyjechał. Oj rozpacz była, ze stajni odeszłam. Po latach znalazłam go w Norwegii, kupiła go jakaś dziewczyna i sobie śmigają 120/130 cm, nawet mi odpisała na kilka maili. Cieszę się, że dobrze trafił. Ot, taka historia :P
Ja za jednym koniem tak rozpaczałam (koń, którego jeździłam w trakcie treningów rajdowych).
Przez 2 lata po tym przestałam jeździć. Koń mi się regularnie po nocach śnił, budziłam się ze łzami w oczach.
Ale największą ulgą są wtedy dobre wieści o jego dalszym losie. Że ma zapewnioną zasłużoną emeryturkę i spokój, którego sama nie wiem, czy byłabym mu w stanie obecnie czy w przyszłości zapewnić.
Milla, a możesz zdradzić imię? bo ja po kilku 'okołołódzkich rajdowych' też mocno rozpaczam 🙂
No niestety, jedyne co zabezpiecza przed utratą konia to Pieniądze. Duże pieniądze.
niestety i pieniądze czasem tego nie gwarantują. Czasem bywa tak ,że kochasz ,ze dbasz i ...wydajesz mnóstwo kasy na leczenie  i przegrywasz.
Facella   Dawna re-volto wróć!
18 sierpnia 2015 15:11
[quote author=budyń link=topic=885.msg2407619#msg2407619 date=1439896279]
No niestety, trzeba się zdystansować do cudzych koni. Można poniuniać, ale trzeźwo pamiętać, że to czyjś koń i nic ci do niego. Takie życie.
[/quote]
Ja to wiem. I co z tego? Łatwo się pisze.
Faza, na śmierć nie ma mocnego 🙁
Ja też już przeżyłam 4 takie przypadki i szykuje się piaty mimo, że obiecałam sobie by w żadnym wypadku tym razem nie angażować się emocjonalnie. A jakoś samo tak.. mi się przywiązało. Mimo wszelkich wad konia.
Ale to taka moja mała klątwa. Dosłownie każdy koń (nie przesadzam), którego zdążę obdarzyć uczuciem zaraz znika z mojego życia. Jeszcze chwila i się przyzwyczaję zaczynając traktować jeździectwo i konie mechanicznie, a to już żadna pasja.
Spójrzcie na to z innej strony: piękne wspomnienia zostaną, a czas spędzony z fajnym zwierzem na pewno nie był stracony. 🙂 Każdy "ulubieniec" wnosi coś nowego do jeździeckiego życia.... a w życiu jak w życiu: są rozstania i powroty.
W nawiązaniu do dyskusji mającej miejsce parę stron temu, o tym jacy to uczniowie nie są źli, pokolenie zwalone, stracone, nie do odratowania i w ogóle, pozwolę sobie zacytować wpis, który umieściłam jakiś czas temu na facebooku:

"Powczorajsza refleksja. Dlaczego w wielu miejscach jest tak jak jest i jest tak źle?
Wizyta w stajni należącej do wiekszego agroturystycznego ośrodka. Bohaterowie bajki to ja oraz Jakub.
Sytuacja pierwsza: ale jak to? Klient chce coś zrobić, pomóc, konia do jazdy przygotować? Ja nie wiem czy tak można. Proszę zapytać pana xyz. Error, error... Ogolnie próby zrobienia czegoś żeby nie być ignorowanym przez prawie godzinę nic nie dały.
Sytuacja druga: sama jazda... po mniej wiecej 10 minutach jazdy stępem w kółko (tyle dobrego że było ono wielkie) zaczęłam sobie robić ćwiczenia. Miałam to szczęście ze jechałam ostatnia w małym zastępie i zatrzymanie konia nie wprowadzało chaosu. Pominę już to co myślę o jeździe w zastępie. Od początku jechałam bardziej po zewnętrznej żeby koń wiedział że ktoś nim kieruje. Był mocno zdziwiony tym że ma nie iść za tyłkiem ale szedl posłusznie.
W tym czasie osoba która chyba była instruktorką siedziała jakies 30m od swych uczniów, głównie tyłem do nich, w towarzystwie trzech innych osób.
Padła komenda: kłus. Dowiedziałam się że mam się pośpieszyć i dołączyć do grupy w momencie gdy przytrzymałam konia by nie szedł jak automat za zadem tylko ruszył na moją komendę. To było jedyne co usłyszeliśmy w ciągu nastepnych 10 minut. W końcu znów sama zaczęłam robić ćwiczenia. To chyba skłoniło Panią instruktor do refleksji bo podeszła i zleciła zadanie: na jednej ścianie anglezujeny, potem półsiad, ćwiczebny i na ostatniej bez strzemion. Znów 10 minut ciszy, poza krotkim: pięta w dół, w momencie gdy ja i Jakub rozciągaliśmy sobie nogi jadąc kłusem bez strzemion. Chwila stępa i... Galop. Ogólnie dla mnie bardzo przyjemny bo koń posłuszny i wygodny. Dla Jakuba gorzej bo zwierz przed nim tak wolno biegł że biedak musiał przechodzić do kłusa. Ja po raz kolejny nie chciałam żeby mój koń szedł jak automat więc w miarę możliwości przechodziłam do kłusa i zagalopowywałam wtedy gdy uznałam to za stosowne. Po tym oboje z Jakubem dostaliśmy do rąk baty bo najwyraźniej nie potrafimy zagalopować... Trzymałam ten bat i tyle. Później nastąpiła zmiana kierunku, pierwsza i ostatnia. Zanim wyjechałam łuk usłyszałam warknięcie że mam przełożyć bat do drugiej reki. Minuta galopu na drugą nogę i stęp do konca jazdy. W międzyczasie pani instruktor "próbowała" prowadzić jakieś dziwne oprowadzanki na środku placu.
Sytuacja trzecia: Jakubowi konia zabrano dosłownie spod dupska, mojego kolejny klient zabrał w teren. Ani do widzenia ani pocałuj mnie w dupę.

I pytanie: gdzie szacunek do pieniędzy i czasu klienta, do jego samego, do jeździectwa które jest genialnym sportem, do konia który przechodzi w tryb automatyczny robiąc cały czas to samo?
To nie była kwestia kasy czy innej istotnej przeszkody tylko braku chęci i odrobiny zaangażowania osoby prowadzącej. Żal mi ludzi którzy chcą się nauczyć jeździć i dostając taką usługę myślą że tak prowadzona jazda jest poprawna i normalna."

Od razu krótko wyjaśnię sytuację.
Lubię odwiedzać stajnie w miejscach w których bywam, dlatego trafiłam do tego miejsca.
Dlaczego nie zbuntowałam się i nie olałam tego cyrku? Siedziałam na koniu pierwszy raz od dawna, wcześniej jeździłam baaardzo mało przez problemy z plecami więc uznałam, że nawet tak "nieambitna" jazda, jednorazowo, będzie dla mnie okej, poza tym sama byłam w stanie narzucić sobie odpowiednie ćwiczenia.

Dlaczego to piszę?
Wiszę jakieś chore zafiksowanie i jad bijące z postów niektórych ludzi. Mam trochę do czynienia z dziećmi przy koniach (jestem wychowawcą pomagam przy koniach), rodzicami itp i rzeczy o których mówicie stanowią jakiś niewielki odsetek JEŚLI ucznia odpowiednio się nakieruje od początku. W te wakacje spotkałam masę dzieciaków cieszących się z tego, że mogą pozamiatać albo wywalić gnój, danie konikowi marchewki daje wielką radochę a jak im się powie, że siodło mają odnosić (dla dziecka to nie jest oczywiste) do siodlarni to będą to robiły z zapałem. Więc... to nie zawsze dzieci są winne.
Ja sama od samego początku cieszyłam się jak mogłam w czymś pomóc (z siostrą jeździłyśmy rowerami do stajni tylko po to, żeby kucyki wyczyści albo wziąć na trawę), zawsze szanowałam instruktora, konia, sprzęt (ale to akurat kwestia ogólnego wychowania a nie samego jeździectwa), potem pracowałam, żeby tylko móc jeździć, oglądałam jazdy, słuchałam, patrzyłam, uczyłam się kiedy tylko mogłam. Nadal wielu rzeczy nie wiem i uczę się więc wiem jak to wygląda z drugiej strony.
Amen...
Chess, widzisz, my mamy ciągle ten problem z obsługą klienta - i to nie jest tylko problem z branżą jeździecką, ale ogólnie, przy wszystkich branżach związanych z usługami. Całe szczęście, że w dzisiejszych czasach mamy internet, jest coraz więcej stron, na których się wypowiada opinie na temat obsługi klienta różnych firm, więc mam wielką nadzieję, że z czasem się to zmieni na plus 😉 Szkoda tylko, że w międzyczasie wiele osób z zapałem może się wypalić przez takie olewacke podejście 🙁

A mnie wkurza dwulicowość ludzi z mojej stajni. Gdzieś wcześniej pisałam, że mamy dwie dziewczyny, co kiepsko się opiekują własnymi końmi. Wiecie - jednego dnia koń kuleje, a drugiego ładują siodło i hajda, skaczemy cały parkur 🤔

Otóż te dziewczyny były na wakacjach i przez ten cały czas słuchałam innych, jak to narzekają na te dziewczyny - że jakie te konie biedne, jak są źle traktowane, itp. Normalnie, non stop, codziennie, jak przyjeżdżałam do stajni, to się słuchało. Teraz te dziewczyny wróciły z wakacji i ja podeszłam do jednej z nich, żeby powiedzieć, że jej koń nadal kuleje. Wiecie, nie byłam złośliwa, po prostu tak po przyjacielsku "zagaiłam", że się martwię o jej konia, czy przypadkiem nie potrzebowałaby weta, bo znam dobrego, itp 😉 I wiecie co się stało? Ta osoba, która narzekała najbardziej podeszła, przerwała mi w pół zdania i powiedziała do dziewczyny: "nie martw się, on jest trochę sztywny, dokładnie tak samo, jak zwykle, możesz jeździć"

Moja mina normalnie:
🤔zczeka:

I jeszcze inne osoby ze stajni zaczęły się wypytywać, kiedy będzie jechać krosa, bo za miesiąc są organizowane fajne zawody. Założę się, że ona na te zawody pojedzie, a inni będą za jej plecami nadal narzekać.
I nie, ten koń nie wyglądał na sztywnego, mnie to wyglądało na kulawiznę stawu skokowego, jak ta lala. Nawet stajenna wetka widziała ze mną tego konia i mi przyznała rację, więc sobie nie ubzdurałam.

Wkurza mnie to, bo naprawdę da się pogodzić bycie miłym i bycie szczerym. Dziewczyna poza końmi jest bardzo sympatyczna, fajnie się z nią rozmawia. Dla mnie nie ma problemu powiedzieć "Lubię cię, jesteś fajna dziewczyna, ale martwię się o twojego konia".
Mi jest szkoda dzieciaków, czy nawet osób dorosłych które przyjdą pełne zapału i nikt im nie pokaże jak konia wyczyścić mimo tego że jest na to czas. Potem taki ktoś wsiądzie na konia i przez dupogodziny będzie się trzymał w tym siodle latając jak worek kartofli, nie będzie spadał zbyt często ale nic poza tym... i taka osoba uzna jazdę gdzie jedyną uwagą  jest "niżej ręką" gdy ma ręce na wysokości klatki piersiowej, za normalną. Co gorsze, taką  opinię pośle w świat bo skąd ma wiedzieć że to patologia a nie norma i zwykły koń po kopniaku zostawi jeźdźca na ścianie.

Nawiasem mówiąc, cieszę się że Jakub od początku jeździ na koniach dzierżawionych i nie miał styczność z klasyczną  szkółkową rekreacją.
Cieszy mnie też to że nie miałam okazji mieć styczność z większością zachowań ludzkich o jakich piszecie, ewentualnie na mikro skalę. Moje szczęście 🙂
Mnie powalił fakt, jak przyszła "do mnie" na jazde babeczka, która uczyła się w szkółce jeździć. I skończyła jazde uśmiechnięta i zadowolona, bo odpowiadałam jej na pytania i mówiłam dlaczego coś się robi tak i tak - jak pytała tam gdzie jeździ odpowiedzią na wszystko było "bo tak w książce pisze"  😉
Tak samo raz w tygodniu na moim koniu pod moją opieką śmiga 9 latek, który zapału ma za 5 i talentu też mu nie brak, bardzo fajnie mu idzie. Trafił się przypadkiem, miał długą przerwę, bo jeździł wcześniej z poprzednia pracownicą ze stajni, gdzie obecnie mam konie, na kucyku właścicieli, ale jak poszedł do szkółki, to stwierdził, że on tam nie chce jeździć. Nie wiem, czym zrażono dzieciaka, który każde ćwiczenie wykonuje bez zająknienia i z entuzjazmem, nawet te niewdzięczne, niczego się nie boi, a przez całą jazde uśmiech nie schodzi mu z twarzy. Fajnie się patrzy na taki obrazek i bardzo żałuje, że nie mam opcji skierowania go gdzieś, gdzie mógłby jeździć na koniu bardziej pasującym mu gabarytowo i się rozwijać, bo u mnie bądź co bądź pojeździ, czegoś się nauczy, ale sam nie osiodła, część rzeczy ma utrudnioną.
Każdą osobę staram się uczyć, jak i mnie uczono - z czyszczeniem, siodłaniem itd, nigdy nie żałuje czasu na kontakt z koniem, bo zawsze traktuje te czynności jako moment oswojenia ze zwierzęciem i zauważyłam, że nawet niepewne osoby (chce, ale się boję), w miarę swobodnie czują się w siodle po tym jak konia wyczyszczą, podrapią po szyji. Wiem, jak sama lubię to robić, jak to odpręża.
Zawsze smutno mi jest poniekąd, jak takie osoby przychodzą i dziwią się, że z koniem "tyle można", nie trzeba go ciągać, okopywać, szarpać się z nim, nie trzeba nerwów. Szkoda mi tych ludzi i koni.
Chess - no ja nie wiem, czy miarą zwykłego konia jest zostawienie kogoś na ścianie po kopniaku  😁 Choć wiem co masz na myśli 😉
ikarina - najbardziej żal w sumie zwierzaka, ja nie wiem, jak można nie dostrzegać, że koń kuleje. Nie ogarniam tego, przecież to widać i czuć. Natomiast Twojej minie się nie dziwie, bo miałabym podobną. Nie wiem jak można być takim skurczybykiem, żeby za dupą obrabiać, a jak ktoś chciał zwrócić uwagę i pomóc, to przerwać i zalecić zlekceważenie  🙄 Nie ważne czy się kogoś lubi czy nie, to cierpi na tym koń przecież.
Wkurza mnie pani z mojego OZJ. Rok w rok to samo, no już do szału mnie to doprowadza! Wykupiłam licencję dla siebie i konia przed wakacjami, bo dopiero w wakacje startowałam. Oczywiście do tej pory nie dostałam plastiku. Napisałam, Pani mi oznajmiła, że jestem w zestawieniu i plastik mi niepotrzebny.. no dobra, okej ale konia nie ma.. w tamtym roku też nie było. Dostałam maila, że ona nie ma danych, że najpierw muszę konia zarejestrować.  😵 Co rok mam rejestrować? Skoro mam plastiki z licencją konia to jakim cudem mogłam go wcześniej nie zarejestrować? W takim razie rozumiem, że powinnam ubiegać się o zwrot pieniędzy za licencję konia z poprzednich lat skoro nigdy wcześniej go nie zarejestrowałam?  😵
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się