Koniec z jeździectwem?

ushia   It's a kind o'magic
20 sierpnia 2015 11:18
Kolebka - AMEN 🙂

nie powinnam miec konia - bo mnie na niego nie stac
kosztuje mnie mnostwo kasy, co oczywiste, ale oprocz tego stresu, wyrzeczen i wymaga mega samodyscypliny zeby to ogarnac

ale warto 🙂
maleństwo   I'll love you till the end of time...
20 sierpnia 2015 11:24
A ja tak sobie myślę o tym końcu mojego jeździectwa (wakacje, mam chyba za dużo wolnego czasu...). i tak sobie myślę, że jednak taki stan pośredni, jaki mam teraz: mam konia, ale nie jeżdżę; tak ni w pięść, ni w oko - to jednak męczący jest. Z jednej strony, strzasznie mnie ściska jak widzę zdjęcia, filmy, jak inni jeżdżą. Smutno mi, jak na FB pełno zdjęć z zawodów, terenów, treningów. Z drugiej - koń nadal jest, jeżdżę do niego 2-3 razy w tygodniu, doglądać, wyczyścić. I jakoś tak... nie mam serca do tego. Kocham tego gałgana strasznie, ale jakoś tak już "tego" nie czuję. To nie to. Zawsze stajnia była mi azylem, miejscem ładowania baterii. Obecnie to jedynie obowiązkiem. Strasznie mi się to nie podoba i nie bardzo mam pomysł, jak to zmienić. Mam w planie oglądanie stajni dla emerytów, dałoby mi to sporą oszczędność kasy, a koń stałby 40 km ode mnie, pewnie byłabym tam jeszcze rzadziej. Czasem mi się wydaje, że wolałabym zero koni niż tak jak obecnie...
kujka   new better life mode: on
20 sierpnia 2015 11:29
maleństwo, mysle, ze masz to samo, co ludzie z przewlekle chorymi konmi. Jezdzenie do stajni tylko po to, zeby wyczyscic, napelnic wiaderka, czy wystepowac to nic fajnego. To tylko przypominanie kilka razy w tygodniu ze JUZ NIE BEDE JEZDZIC. Nie dziwie sie, ze to smutne i frustrujace. Przykry obowiazek.

Mysle, ze lepiej by bylo dla Ciebie i Twojej glowy, jakby Losiu wyjechal gdzies dalej.

I wierze ze jeszcze kiedys do jezdziectwa wrocisz. Moze jak sie pobudujecie, Kalinka bedzie wieksza, bedzie lepiej z kasa. Zycze Ci tego. :kwiatek:
maleństwo   I'll love you till the end of time...
20 sierpnia 2015 11:36
kujka, no właśnie coś w tym jest, co piszesz, właśnie to mnie zastanawia, czy nie byłoby łatwiej, jakby był daleko i jeździłabym kilka razy w miesiącu... Zobaczymy, jak ta stajnia się będzie prezentowała i ewentualnie go tam przerzucę.

Dziękuję ci za to, co napisałaś. Aż mi łezka poleciała.
maleństwo,
Możemy sobie założyć grupę wsparcia, bo słowo w slowo napisalas to co ja mam w glowie. Tylko mój jest daleko i to może pomaga, bo się nie musze martwic chociaż o konia, za dużo rzeczy w moim zyciu sie wydarzyło żeby miec na to siły. Ale też wierze ze w końcu odbije jakos i znajdę jakąś opcje.
maleństwo na siłę nic się nie da robić na dłuższą metę 😉 Na Twoim miejscu przeniosłabym go gdzieś dalej, 40km to też nie drugi koniec świata - grunt, żeby miał dobrą opiekę i kumpli, koniom więcej nie trzeba 🙂 A Ty sobie odetchniesz, raz w tyg można pojechać pomiziać.
I też trzymam mocno kciuki za powrót do jazdy  :kwiatek:
Maleństwo ja jestem typowym właścicielem konia chorego i powiem Ci ze jeśli masz opcje konia wywieźć to to zrób. Od dwóch lat swojego konia ciągle leczę, przeważnie musze być codziennie. Naprawdę nienawidzę jeździć do stajni, nie mam już pokładów empatii do mojego konia u ogólnie żałuję że go mam. Ale nie mam opcji go wywieźć bo wymaga podawania leków wziewnych co 12 h, ruchu, moczonego żarcia i innych cudów. Codziennie Jadę 24km żeby dać leki, albo żeby zmienić opatrunki, albo żeby postępować 40 minut w ręku po twardym. I tak od dwóch lat. Moja pasja stała się najgorszym koszmarem dla mnie. Nikomu nie życzę. A mój kon ma dopiero 9 lat, jest praktycznie nie sprzedażowy i jestem w patowej sytuacji.
maleństwo   I'll love you till the end of time...
21 sierpnia 2015 06:52
kolebka, escada, heh, czyli ma to jakiś sens, te moje mało wesołe przemyślenia 😉
Że koniowi starczy dobra opieka i kumple, to już się dawno przekonałam, już wyrosłam z postawy "mój koniś mnie tak koooochaaaa". Ale mam go 13 lat i czuję się za niego bardzo odpowiedzialna, przywiązana, i ciągle gdzieś tam mam poczucie, że jak ja go nie będę doglądać, to nie będę miała pewności, że niczego mu nie brak. Do obecnej stajni mam pełne zaufanie, koń jak pączek w maśle, spokojny, jak na niego nawet sympatyczny się zrobił. Przeniosę go tylko jeżeli w nowej stajni opieka będzie co najmniej tak dobra.
escada, ehhh, przykro... No niestety, bierzemy sobie zwierzę jak jest młode i zdrowe, a jak jest stare czy/ i chore, to nadal jesteśmy mu winni opiekę. Mój koń co prawda ma już 17 lat, ale teoretycznie mógłby jeszcze pracować. Poza nogami, ma żelazne zdrowie. Nigdy kolki, nigdy problemów oddechowych, przez te 13 lat był może 3 razy przeziębiony...
No właśnie odpowiedzialność. Wiedziałam że konie chorują ale zaliczyć sciegno wrzody parę wypadków i rao w dwa lata to trochę sporo. I niby jest szansa ze się wyzbiera do stanu znośnego tylko ze we mnie te dwa lata zaszczepily odruch wymioty na widok konia.
maleństwo, Jak masz możliwość to.... czemu nie? Oczywiście, jeśli stajnia będzie spełniała wszystkie wymagania. 🙂 Odpoczniesz trochę psychicznie, wpadniesz do niego raz na jakiś czas i też pomiziasz, też zostawisz marchewy.... a potem? Kto wie co będzie w przyszłości. 🙂 Córka szybko podrośnie i będzie bardziej samodzielna, więc na pewno będziesz miała więcej czas dla siebie, będziesz mogła wrócić do jeździectwa. :kwiatek:

escada, Ojej :/ Wiadomo jak długo jeszcze będzie musiał przyjmować te leki? Tzn, wiem, że się nie da podać konkretnej daty, ale coś można w ogole oszacować? Choć do stanu w którym mogłabyś konia zostawić z czystym sumieniem na jakichś fajnych łąkach i odpocząć od jeździectwa na chwilę.
Trzymaj się tam! :kwiatek: :kwiatek:

A tak odnośnie wcześniejszego tematu: każdy ma swoje priorytety.... Ostatni rok upłynął pod znakiem wsiadania na bardzo różne, nieswoje konie; nadal wsiadam, nadal jeżdżę, lubię te konie, prowadzę jazdy, ale wciąż... co swój to swój. Gdybym miała dzierżawić i wszystko dogadywać (a potem przeżywać, że mi konia zabrano - chociaż teraz już bym pewnie aż tak nie przeżywała. Jednego nieswojego tydzień przepłakałam i starczy 😎 ) albo jakoś kombinować to nie. Pewnie by się dało, ale przy swoim ma się ten komfort wyłączności. Póki mogę, to mam.

Ale... jedyne sytuacje, w których naprawdę chciałam rzucić jeździectwo, zaistniały bezpośrednio po sezonie w szkółkach.
Escada a oddanie do fundacji? I wpłacanie miesięcznie jakichś kwot "utrzymaniowych"? Wiem, że fundacje wcale nie są takie chętne, o ile nie mogą z tego zrobić "eventu" i "akcji" zbiórkowej, zdjęciowej. medialnej... ale może jakimś cudem?

A tak wracając do wątku.... ja też nie raz czułam się więźniem sytuacji jaką sobie wygenerowałam: koń niesprzedawalny, niespecjalny do jazdy, przewlekle chory... i mimo iż czasem miałam dość, czasem niechętnie przyjeżdżałam do stajni a często w ogóle nie wsiadałam, zawsze gdzieś na końcu przychodził taki dzień, kiedy przyjeżdżałam do niego i już sam jego widok (choć najczęściej zapach) momentalnie mi wracał właściwą perspektywę. To droga terapia. Trudna. Często bolesna, wręcz... ficzycznie boli. Ale wciąż najbardziej skuteczna. Jeździectwo mogłabym rzucić z dnia na dzień. Ale jednak nie wyobrażam sobie "rzucić Czardasza", choć to słodko-gorzki związek, to jednak najbardziej wartościowy, najlepszy. Mogłabym rzucić jeździectwo, mogłabym nie mieć konia. Ale muszę mieć Czardasza. Codziennie staczam o to walkę od nowa, bo jestem tylko człowiekiem a on...tylko koniem.

Reasumując: w tej chwili, po trzech bardzo poważnych epizodach zdrowotnych wymagających natychmiastowej interwencji wet jutro mamy kolejną wizytę weta. Kolejną próbę diagnozy. Jeśli się potwierdzi, to już nie tylko będę ściągała leki z GBR ale zacznę pewnie z USA. Cóż, codziennie toczę walkę co robić dalej, snuje plany i projekcje, co będzie gdy coś tam... raz jestem sfrustrowana, raz zupełnie spokojna. Czasem myślę że już nie mam do tego serca, raz... że szkoda konia i może dać mu naprawdę, naprawdę święty spokój, gdzieś na łące. Gdzieś daleko, żebym nie miała głupich pomysłów 😉 Teraz na przykład mam powera, bo się naczytałam internetów i jestem przekonana, że go "na spokojnie" wyleczę. Mogę rzucić jeździectwo... spokojnie 😉 Ale jeszcze nie umiem odpuścić Czardasza... I komu tu bardziej współczuć? Mnie czy jemu? 😉

Pozdrawia ciepło!

maleństwo   I'll love you till the end of time...
21 sierpnia 2015 11:01
Sierra, bardzo dużo z tego, co napisałaś, znajduję u siebie. Dokładnie te same dylematy, wahania. Ech. Nie miała baba kłopotu, konia se kupiła 😉
Mnie już frustracja opuściła, ale też było niefajnie. Pierwszy koń z którym byłam mocno związana emocjonalnie, a z którym nie dogadywałam się najlepiej w siodle, problemy finansowe i każda jazda była frustrująca, bo przecież tyle poświęcam żeby konia nie sprzedać, a ten w ogóle nie chce współpracować. W końcu pękłam i sprzedałam. Próbowałam jeszcze z inną kobyłą i tu też nie było tego czegoś. Więc postanowiłam dać sobie spokój... długo nie trwało jak wpadłam na pomysł kupna źrebaka, bo to jedyna gwarancja, że nie trafię na kolejnego popsutego konia (na takiego za 40 000 mnie nie stać), poza tym chciałam sobie dać jeszcze trochę przerwy od jazdy. I kupiłam... jak na razie jest idealny i bardzo mnie cieszy pomimo, że nawet nie widuję go za często, ale daje mi nadzieję. I teraz wróciła mi chęć do jazdy, mam nową motywację, jeszcze sporo czasu minie zanim na niego wsiądę, ale już nie mogę się doczekać 🙂 A ta przerwa bardzo dobrze mi robi...
Mnie już frustracja opuściła, ale też było niefajnie. Pierwszy koń z którym byłam mocno związana emocjonalnie, a z którym nie dogadywałam się najlepiej w siodle, problemy finansowe i każda jazda była frustrująca, bo przecież tyle poświęcam żeby konia nie sprzedać, a ten w ogóle nie chce współpracować. W końcu pękłam i sprzedałam. Próbowałam jeszcze z inną kobyłą i tu też nie było tego czegoś. Więc postanowiłam dać sobie spokój... długo nie trwało jak wpadłam na pomysł kupna źrebaka,
serio ? A tłumaczyłaś temu koniu jak sie poświęcasz ? I nie zrozumiał ? Żaden ? Bidula. A może one zagraniczne były i po polskiemu nie kumały ?
no i mnie ostatnio nachodzą myśli o sprzedaży. Nie, że finansowo czy chorobowo. Nie, że z koniem coś nie tak, bo to najlepszy koń jakiego miałam. Ale zwyczajnie nie mam czasu. Obsługa to żaden kłopot, trwa chwilkę. Ale konie zupełnie "niedopieszczone". Nic z nimi nie robię. Ani lonży, ani kąpieli, ani zwyczajnego głasku głasku. Mechaniczna obsługa w pośpiechu. Nic mnie do sprzedaży nie zmusza. Ale zastanawiam się czy to nie byłaby dobra decyzja. Choć obawiam się, że wtedy puste boksy by mnie mocno denerwowały. Nie wiem czy nie muszę czasem poświęcić jednego, żeby zanurkować w drugie... Ale z drugiej strony to jeśli teraz się koni pozbędę to za szybko znów ich nie kupię. No i Jody jest stanowczo dla mnie ideałem konia... szkoda by było się jej pozbywać.
Sierra ty serio z ta fundacja? Ten kon ma zdrowe nogi na dzień dzisiejszy, nie wierzę że gdziekolwiek by trafił nie był by użytkowany. Nie ma opcji, nie oddam konia bo się popsuł.

Sanka teraz kończy ta serię leków jutro rano, potem badania i dalsze leczenie zapewne. Niestety specyfika rao jest taka ze po pierwsze specjalne warunki a po drugie wymuszony ruch. Łąki niestety tego drugiego nie zapewnia.

Żeby zobrazować sytuacje to jutro kończę leki na rao, a dziś już kon kulawy. I taka mam codzienność od dwóch lat. Z jednego w drugie.
Majowa to jest właśnie frustracja. Wiadomo, że koń tego nie rozumie i nikt od niego tego nie wymagał, ale ja się wściekałam, że wszystko poświęcam, a nawet radości z jazdy nie czerpię bo to ciągła walka. Wyjątkowo niedobrana para... obie uparte,  nerwowe. Dużo czasu zajęło mi pogodzenie się z myślą, że to nie jest koń dla mnie. Choć nadal tęsknię za kobyłą.
Alvika   W sercu pingwin, w życiu foka. Ale niebieska!
21 sierpnia 2015 22:44
escada, rozumiem cię aż za dobrze. Z tym, że ja huśtawkę RAO contra nogi przerabiam już... 6 lat? 8? Wolę nie liczyć.
Ja nie skończyłam z jeździectwem, tylko odwiesiłam je na kołek na dłuższy czas. I chociaż tęsknię i zazdroszczę innym - to odnajduję swoje małe radości z bycia posiadaczem niesprzedawalnego konia drenującego mój portfel. Wahania stanu Kulesława są ogromne. Nie jest moim pierwszy koniem, ani nie najlepszym, z którym pracowałam. Ani najzdolniejszym. Ani nie najtańszym w utrzymaniu. Ale to Kulesław, mój psycho-bio-fizyko-energo-terapeuta.
Na olimpiadę się nie wybieram i chociaż należę do tzw. wczesnej geriatrii, to mam jeszcze czas na powrót do treningów. A ponieważ Kulek ma go znacznie mniej, więc spędzamy go teraz na jego warunkach.
A i to jest właśnie najgorsze: Koń niesprzedawalny.
Ja moje 3 z 4 sprzedałam, a niesprzedawalnego oddałam, nieplanowanie. Tak niechcący wyszło, że się w Śniegu mąż naszej forumowe BASZNI zakochał, gdy Śnieg był jego gościem pensjonatowym.
Wszystkie konie świata mogą tylko Śniegowi zazdrościć życia jakie wiedzie. Jest królem najlepszego pensjonatu dla emerytów i rekonwalascentów na świecie.
Alvika   W sercu pingwin, w życiu foka. Ale niebieska!
21 sierpnia 2015 23:09
A i to jest właśnie najgorsze: Koń niesprzedawalny.

Wręcz przeciwnie. Mój koń jest niesprzedawalny nie ze względu na RAO, a ze względu na moje emocjonalne zaangażowanie w tym naszym układzie. I pomimo wszelkich komplikacji z tym związanych nie chcę z tego rezygnować.
Escada no serio, a co? Nie oddasz ale to koszmar, nie oddasz ale tego nie nienawidzisz... Koń budzi twoją frustrację. Czyli co, nie oddasz bo nie wypada? No nie wypada. Zwłaszcza jak koń chory i kulawy. To chciałaś przeczytać?  🤔wirek: Po prostu wydawało mi sie, że w tej chwili próbujemy Tobie coś doradzić. Serio.

Ja właśnie jadę do stajni na gastroskopię. W tej chwili, i co? Nic. Kolejna diagnoza, kolejny nieprzyjemny zabieg. Ale cytując kogoś z tego wątku (co jest moim nowym motto od wczoraj): "wszystko mija, nawet najdłuższa żmija".

Pozdrawiam(y).
escada, Heh, gdzie są stajnie dla rekonwalescentów gdzie się tych rekonwalescentów jeszcze rusza jakoś z głową.
Tak sobie pomyślałam, że może choć parę tygodni przydałoby Ci się na taki psychiczny "reset". Tylko może wtedy trzeba byłoby znaleźć kogoś do ruszania konia...
No, trudna sytuacja generalnie, bo ani w tę, ani wewtę w tej chwili.
A ponieważ Kulek ma go znacznie mniej, więc spędzamy go teraz na jego warunkach.

Fajnie to napisalas Alviko  😎
escada oczywiś≥cie nie wiem jaka u Was sytuacja zdrowotna ale co do wysłania na łąki to znam jeden przypadek z naszej stajni z rao. Wyjechał z naprawdę kiepskim stanie, stojąc w boksie oddychał bokami, przy gorszej pogodzie żal było patrzeć na niego, wyjechał w miejsce gdzie jest praktycznie cały czas na zewnątrz, na łąkach. Po kilku miesiącach osoba, u której jest dzwoniła z pytaniem czy może go na lekkie jazdy brać bo jest w tak dobrej formie. Bez żadnych leków - tylko zmiana warunków, obecnie ma się super z tego co wiem. Może warto rozważyć faktycznie wysłanie go w miejsce przyjazdne kaszlakom i może będzie nie tylko lżej tobie ale i jemu się poprawi?
Byłam dzisiaj w stajni, zabrałam wszystkie swoje rzeczy. Oficjalnie przymykam rozdział koński w swoim życiu, w oczekiwaniu na sprzyjające warunki 🙂

Pomiziałam 'mojego' konia, ledwie powstrzymałam łzy. Cholera, jak to się człowiek przywiązuje do zwierzaka...
Wszyscy opiekunowie przewlekle chorych koni mają to samo  🤔. Nie napiszę właściciele, bo chwilami to właścicielem jest koń, a człowiek musi się dostosować do każdego kaszlnięcia, potknięcia, zadrapania  😁. Nie jeżdżę już od 2 lat, tak na dobrą sprawę to ostatni teren z galopem był gdzieś tak w okolicy listopada 2012 roku  😜. Potem jeszcze spacerowo jeździliśmy w 2013 i 2014 okresami kiedy Chorał czuł się lepiej, a od lata 2014 nie jeździmy wcale, więc jesienią sprzedałam cały sprzęt i zamknęłam ten rozdział.

Na początku strasznie boli, tym bardziej że czas nie zatrzymuje się razem z nami, cała reszta znajomych jeździ i korzysta z tego, z czego my już nie możemy. Jeżdżenie do stajni staje się obowiązkiem, bo trzeba przyjechać zobaczyć, czy wszystko w porządku. Jak zaczynają się gorsze okresy to trzeba być, żeby zrobić wcierkę / podać coś / przespacerować na 5 minut - to zaczyna strasznie frustrować, bo jest się padniętym po zajęciach a tu jeszcze swoje w stajni trzeba zrobić. To co kiedyś było pasją i całym życiem teraz zamyka się w sferze przymusu i obowiązku. Też miałam moment, że miałam już tego naprawdę dość, dopiero co praktycznie zaczął się rok akademicki a Chorał jak nie był kulawy na jedną nogę to na wszystkie cztery, jak był w stanie wyjść z boksu to rozciął sobie czoło, ciągle był opuchnięty. Przyjeżdżałam i wyć mi się chciało po kątach, bo już brakowało siły żeby to wszystko ogarnąć, a koń raczej w stanie kiepskim i średnio rokującym na poprawę. Każdy ma chwile słabości, kiedy chory koń zaczyna przerastać, a pasja życia zamienia się w koszmar codzienności. Potem nastąpiło tak gwałtowne pogorszenie (chyba jakoś w okolicach grudnia), że Stachowiak dał nam 3 tygodnie żebyśmy się z nim pożegnały i byliśmy umówieni, że jeśli stan się nie poprawi to jedyną opcją jest eutanazja. Chorał chyba jednak bardzo chciał żyć, bo obrzęki poschodziły, przestał tak mocno kuleć, zaczął wychodzić z boksu i samo stanie nie sprawiało mu w końcu dyskomfortu. Wrócił do siebie.  🙂 Do dziś średnio mogę to wytłumaczyć, ale od tego czasu cieszę się każdą chwilą z nim, bo jest już bliżej niż dalej do końca. Świadomość upływającego czasu jest cały czas gdzieś z tyłu głowy i nie ma już miejsca na frustracje. Na chwilę obecną nikt by nie powiedział, że Chorałowi coś było w zimę, ale wiem, że przyszła zima może znowu nie być łaskawa.

Piszę to do właścicieli koni, którzy mają już dość zmagania się z ciągłymi chorobami zwierzaka, szczególnie już "nie pierwszej młodości". Może się okazać, że czasu jest mniej niż więcej i ten czas wtedy zaczyna się zupełnie inaczej doceniać.  🙂
Byłam dzisiaj w stajni, zabrałam wszystkie swoje rzeczy. Oficjalnie przymykam rozdział koński w swoim życiu, w oczekiwaniu na sprzyjające warunki 🙂

Pomiziałam 'mojego' konia, ledwie powstrzymałam łzy. Cholera, jak to się człowiek przywiązuje do zwierzaka...

Chyba mi coś umknęło? Że co? Mam nadzieje, że to chwilowe  :kwiatek:
ja już też chyba powinnam się tu zacząć wpisywać, bo to moje "jeździectwo" to już bardziej żart niż sport... na moją czołową klacz już nigdy nie wsiądę ani ja, ani nikt inny, i na razie jeszcze w ogóle nie wiadomo co z nią będzie, i płakać mi się chce, bo jakbym mogła to siedziałabym z nią od rana do nocy, dzień w dzień, ale nie mogę. Mój drugi koń doprowadza mnie do płaczu, chciałabym, żeby ktoś na nim jeździł kiedy mnie nie ma, bo kiedy nikt na nim nie jeździ po 3-4 miesiące to potem życia z nim nie ma, a jak ja przyjeżdżam i od nowa zaczyna się lonżowanie, potem pojedyncze wsiadania, coś sobie przypomina, a ja właśnie wyjeżdżam to mnie coś trafia, jak sobie o tym pomyślę to w ogóle nie chce mi się już jeździć na nim. Mieliśmy cały rok żeby go troche odrobić jak nie było mnie sporadycznie, to on naderwał na pastwisku międzykostny i tyle sobie pojeździłam :/ aż jestem na siebie wściekła, że to się ułożyło tak a nie odwrotnie, bo tyle osób chce jeździć, ale nikomu nie idzie go dać. masakra -.-
Chciałabym startować w ujeżdżeniu... Albo nie, w skokach... Sama już nie wiem czego chcę, chyba po prostu obecności koni w moim życiu, w jakimkolwiek stopniu.  Zrezygnowałam, bo "cofałam się", bo to była bardziej rekreacja niż... no właśnie, niż ambitna rekreacja, bo małym sportem jeszcze też bym tego nie nazwała. Tak miło było słyszeć od obcych trenerów, że chcieliby mnie trenować. No, ale nie ma kasy to po co klepać dupę - zajmę się czym innym. Tak mija 5 rok, a ja dostaję świra, od kilku tygodni całymi dniami rozmyślam o koniach. Chcę wrócić i nawet klepać tyłek w rekreacji, aby tylko wrócić... totalna desperacja. 🤔wirek:
Nie mam pieniędzy na sport, a jak nawet kiedyś będę je miała to nie będę miała czasu, więc sobie odpuściłam, a raczej pozostawiłam to w sferze marzeń, a czy marzenia się spełniają...? Nie potrafię odnaleźć się w niczym innym, żadne inne "zajęcia/hobby/zainteresowania" mnie tak nie wciągają jak konie.
Czasem się zastanawiam czy nie popełniłam błędu, dobrowolnie rezygnując wtedy całkowicie z jeździectwa.

Czytając ten wątek cieszę się, że nie miałam własnego konia, bo to by była zupełna udręka, ale i tak byłam na etapie "muszę jechać do stajni, ale mi się nie chce", bo musiałam, koń był współdzierżawiony, ale ja byłam "w razie czego pod telefonem". No to potem musiałam jechać...

Tak źle i tak niedobrze, człowiek jednak jest głupi. 🙄
Behemotowa tak wyszło niestety. Ostatnie pół roku dzierżawy było wieczną przepychanką z właścicielką, masa nerwów, doszlo do tego że miałam objawy nerwicy żołądka, plecy mnie bolały zaraz po przebudzeniu... Permanentny stres, słuchanie wymówek i wyzwisk.
Nie ma sensu 😉
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się