Sprawy sercowe...

Averis   Czarny charakter
24 sierpnia 2015 20:08
No i na ogół, gdy ktoś jest dość silny by zmieniać siebie to raczej nie ma problemów z samoakceptacją.

Akurat to zdanie nie ma wiele wspólnego w prawdą. Można być totalnie niepewnym siebie, ale bardzo zdeterminowanym, by to zmienić. I walczyć o siebie. Samoakceptacja przychodzi z czasem. To tak, jakby powiedzieć, że ćwicząca osoba nie ma problemów z utrzymaniem zdrowego stylu życia. A przecież po drodze może milion razy upaść, zrezygnować, tyć i znowu wracać na dobre tory. I tylko ona wie, ile wysiłku będzie ją to kosztować.
Czy to będzie terapeuta, czy przyjaciel, czy kochanek to jednak ta druga osoba w tym procesie zmian jest potrzebna.
Jeśli się uda to zmiany zajdą W TOBIE, oby trwale. Ale katalizatorem i wsparciem będzie drugi człowiek.

W pewnym bardzo pokręconym sensie może i masz rację...
Wiesz, co mnie było potrzebne do "nauczenia się" samoakceptacji? POZBYCIE SIĘ Z ŻYCIA pewnego człowieka. Więc tak, można go uznać za katalizator zmian, które zapoczątkował, gdy zniknął  😁
Wojenka   on the desert you can't remember your name
24 sierpnia 2015 20:18
[quote author=Murat-Gazon link=topic=148.msg2410376#msg2410376 date=1440413307]
Wojenka a może po prostu robisz nie to, co rzeczywiście, w głębi serca chcesz robić? Nie sądzę, żeby tutaj miejsce jako takie miało znaczenie, o ile nie jest absolutnie sprzężone z możliwością robienia danej rzeczy. Skoro nie możesz znaleźć w żadnym miejscu tego, czego szukasz, to może zastanów się, czy na pewno właśnie tego szukasz. Bo może trzeba zmienić sam cel poszukiwań?
[/quote]

Robię to co chcę i lubię, tylko jeszcze nie w takiej formie jak bym chciała. I to jest frustrujące. Z jednej strony chciałabym swój biznes, a z drugiej przeraża mnie to, że wiąże się to z tym, że będę UWIĘZIONA w jednym miejscu. Gdy pracujesz dla kogoś łatwiej jest zrezygnować i wyjechać.

Tak, Teodora, rozgryzłaś mnie 😉. Zostać na siłę uratowanym to by było coś wspaniałego! 😉


To ja nie wiem jakim cudem tego dokonałam. Szara introwertyczka nie lubiąca ludzi, z ciągotami do melancholii, z twarzy paskuda, ubrać się dobrze nie potrafi, całe życie mogłaby spędzić w stajni - ciężki orzech do zgryzienia. A nie potrzebowałam absolutnie nikogo żeby w pewnym momencie podjąć się pracy nad sobą i zaakceptować to, czego nie mogę zmienić.

Averis o to to właśnie 🙂
Zgadzam się, iż:
[quote="Ascaia"]
(...)trudno nagle samemu dojść do wniosku - aaaa! od dzisiaj będę siebie kochać! hip hip huuura! bum, bach, zmieniam się o 180 stopni...
Czy to będzie terapeuta, czy przyjaciel, czy kochanek to jednak ta druga osoba w tym procesie zmian jest potrzebna.
Jeśli się uda to zmiany zajdą W TOBIE, oby trwale. Ale katalizatorem i wsparciem będzie drugi człowiek.[/quote]
Nawet tym wsparciem być nie musi - ale właśnie takim "katalizatorem", czynnikiem "zmieniającym", "pomagającym w zauważeniu pewnych elementów". Czemu ludzie pracując z psychoterapeutami? Ano własnie dlatego - żeby zauważyć, żeby "rozszerzyć" pole widzenia, pojąć jakiś element z innej perspektywy i wyciągnąć wnioski dla siebie.

No i na ogół, gdy ktoś jest dość silny by zmieniać siebie to raczej nie ma problemów z samoakceptacją.
A tu nie mam zdania. Czasem zmiana zachodzi "samoistnie".
Averis   Czarny charakter
24 sierpnia 2015 20:52
No właśnie dlatego nie można porównywać pracy terapeutycznej ze związkiem. Terapeuta ma być tylko narzędziem w dokonaniu zmiany. Nie przyjaźnimy się z nim (a przynajmniej nie w takim stopniu jak w relacji koleżeńskiej), nie chodzimy na urodziny i nie piszemy na fejsie. Dlatego też związek terapeuta-pacjent jest nieprofesjonalny i sprzeczny ze sztuką. Poza tym zwyczajnie dostaje za to pieniądze, to jest jego praca i umie się od niej odciąć. Z tego powodu uważam, że oczekiwanie od partnera, że coś w nas naprawi i projektowanie na niego własnych oczekiwań i lęków jest nie fair. Bo to szalenie trudne dźwigać na barkach odpowiedzialność za życie dwóch osób. Z terapeutą ta relacja jest w jakiś tam sposób sztuczna i z założenia kiedyś ma zostać zakończona. Dlatego bywa tak bardzo pomocna, bo układ jest uczciwy i prosty.
ale ja nie mówię, że partner czy przyjaciel ma nas w jakikolwiek sposób naprawiać, poprawiać, leczyć - świadomie & to ma być jedyny powód istnienia tego związku - tylko, że może zaistnieć sytuacja, w której partner/przyjaciel będzie elementem "popychającym" do zmiany, "powodującym" zmianę. Nie z założenia, tylko przypadkiem. "Określamy" siebie także przez interakcję z innymi ludźmi.
Czy szczera rozmowa z przyjacielem/przyjaciółką, po której wstanę i podejmę jakieś działanie w wyniku którego nastąpi znacząca zmiana - jest już nieprofesjonalnym związkiem psychoterapeuta - pacjent? Dla mnie nie jest.
ale ja nie mówię, że partner czy przyjaciel ma nas w jakikolwiek sposób naprawiać, poprawiać, leczyć - świadomie & to ma być jedyny powód istnienia tego związku - tylko, że może zaistnieć sytuacja, w której partner/przyjaciel będzie elementem "popychającym" do zmiany, "powodującym" zmianę. Nie z założenia, tylko przypadkiem. "Określamy" siebie także przez interakcję z innymi ludźmi.
Czy szczera rozmowa z przyjacielem/przyjaciółką, po której wstanę i podejmę jakieś działanie w wyniku którego nastąpi znacząca zmiana - jest już nieprofesjonalnym związkiem psychoterapeuta - pacjent? Dla mnie nie jest.

O, właśnie. O to mi chodziło kilka godzin temu. 😉

Averis, kajpo, może trzeba w takim rozróżnić różne powody braku samoakceptacji? Przepraszam, ale dzisiaj mam problemy z werbalizowaniem myśli, więc chyba nie pociągnę tematu. Ale nie zgadzam się z wami, w tym sensie, że patrzycie jakoś jednotorowo... Nie naprawdę, dzisiaj tego nie napiszę po polsku, wybaczcie.
busch   Mad god's blessing.
24 sierpnia 2015 22:25
ale ja nie mówię, że partner czy przyjaciel ma nas w jakikolwiek sposób naprawiać, poprawiać, leczyć - świadomie & to ma być jedyny powód istnienia tego związku - tylko, że może zaistnieć sytuacja, w której partner/przyjaciel będzie elementem "popychającym" do zmiany, "powodującym" zmianę. Nie z założenia, tylko przypadkiem. "Określamy" siebie także przez interakcję z innymi ludźmi.
Czy szczera rozmowa z przyjacielem/przyjaciółką, po której wstanę i podejmę jakieś działanie w wyniku którego nastąpi znacząca zmiana - jest już nieprofesjonalnym związkiem psychoterapeuta - pacjent? Dla mnie nie jest.



Wiesz co, to wszystko dobrze wygląda jak się na sucho o tym dywaguje, natomiast jak przechodzi się do praktyki, to w większości przypadków przyjaciel, czy partner NIE jest katalizatorem do żadnych zmian. Gdyby to było takie proste, psychoterapeuci nie uczyliby się tak długo do swojego zawodu, nie mieliby stałej superwizji, ciągłego doszkalania itd. To jest bardzo ciężka praca sprawić, żeby osoba z jakimś problemem np. z samoakceptacją naprawdę trwale zmieniła swój światopogląd tylko dlatego, że sobie porozmawia z koleżanką. Nie bez przyczyny terapia ciągnie się całymi miesiącami i latami, tydzień w tydzień pacjent dyma o tej samej godzinie. To czasem wymaga bardzo nieprzyjemnego grzebania we wspomnieniach i uświadamiania sobie czegoś bolesnego. Czasem pacjent robi się przy tym bardzo niemiły dla terapeuty. Czasem pacjent się cofa i trzeba go wydobyć z dołka i skierować na powrót na dobre tory. I tak całymi miesiącami prawdziwej orki na ugorze, aż wreszcie coś zaskoczy. Albo drobnych kroczków, które są nawet trudne do zauważenia, bo niewiele się zmienia w życiu pacjenta, może poza jedną myślą inną niż dotychczasowy tok rozumowania.

I teraz problem polega na tym, że jedyna osoba skłonna prowadzić taką pracę "za free" ze swoim partnerem/przyjacielem sama musi być bardzo skrzywiona, bo trzeba mieć w sobie duże pokłady masochizmu, by znosić coś takiego w zwykłej relacji, a nie jako psychoterapeuta. Jak zmusić przyjaciela do tego, żeby opowiedział o traumie dzieciństwa? Jak go przekonać do tego, żeby się nad tym gruntownie zastanowił jeszcze raz? Jak wytłumaczyć mu, że fajnie by było żeby np. spojrzał na swoją matkę z zupełnie innej perspektywy, bo jest toksyczna? Jeśli ktoś lubi znosić takie dramaty na tyle, żeby wytrwać przez te lata (przypominam, że terapia to nie jest jedna rozmowa, ani nawet seria rozmów) - noo, to moim zdaniem sam dobrze by zrobił, gdyby udał się do psychoterapeuty 😉. I trzeba się zastanowić, czy taka masochistyczna osoba sama nie wzmacnia złych wzorców, nie nakręca jeszcze czegoś gorszego. No i jako "tylko koleżanka" ma znacznie mniejszy autorytet i łatwiej jej powiedzieć, żeby spadała na drzewo jak dotknie czegoś zbyt bolesnego. Psychoterapeuta w sumie do tego jest, żeby eksplorować takie tematy, jest też pewność, że nikomu nie wygada.

A bez takiej żmudnej, długiej i trudnej pracy to jest jak powieszenie plakatu motywacyjnego w pokoju chorego na depresję... no gdzie Rzym, a gdzie Krym 😉. A znowu jak ktoś nie ma aż tak dużych problemów, to raczej nie wpływają jakoś dramatycznie na jakość jego życia - i wtedy może faktycznie zwykła rozmowa starcza, no ale przy takiej osobie znowu nie uwierzę że z powodu takich niewielkich problemów nie umie stworzyć związku. 
Drugi człowiek jest potrzebny do zmian, ale... katalizatorem zmian może być KAŻDY człowiek. Nawet zupełnie przypadkowy. Nijak nie musi to być partner, ani nie powinien.

Ascaia, zastanów się, z jakiej przyczyny(!) masz "problem z oceną siebie". Czy KTOKOLWIEK na świecie jest bardziej uprawniony, żeby Ciebie oceniać? Czyli - jakim cudem (na skutek czego, jakich przekazów) w ogóle możesz myśleć o sobie źle? Być bardzo samokrytyczna? Przecież każdy, każdziutki człowiek rodzi się fajny! Zabiłaś kogoś, czy cuś? Są ludzie, którzy zabili a nie przeszkadza im to być samozadowolonym.
Zaryzykuję strzał w ciemno 🙂. Przyczyną twojego samokrytycyzmu może być to, że jesteś... kobietą 🤣 W tym kraju powszechnie kobiety są wychowywane na istoty uległe. Wodę z mózgu (z emocji) robi się nam od dziecka.
Coś jak z tym memem jak widzi się w lustrze kobieta, a jak facet. Takie wychowanie - nigdy nie zadowolona z siebie = nigdy-syta ma na celu właśnie uległość. I... zależność. W tym złym rozumieniu. Uzależnienia. Potrzeby uzależnienia.
W każdej więzi, w każdej relacji - są zależności. Nie powinno być uzależnień. "Nie mogę bez niego żyć!" Romantyczne? Głupie! I nieprawdziwe. Każdy może szczęśliwie żyć samotnie (albo z dużo fajniejszym partnerem).

To jest głęboko prawdziwe: Nie ma "potrzebuję cię, więc cię kocham" (u dorosłych), jest "kocham cię, więc cię potrzebuję".

Jeśli czujemy się jak kompletne puzzle zbudowanie dobrej relacji z drugim człowiekiem jest dość łatwe.
A potem (i to chyba do zen 🤔) trzeba o tę  relację DBAĆ. Ciężko nad nią pracować. A człowieka trzeba wybrać właściwego dla swojej... duszy. Takiego, przy którym bardziej 🙂 czujemy się sobą. I wzajemnie.

Ascaia, "chory" człowiek może uleczyć się dzięki komuś. Ale "zdrowy" może rozkwitnąć i przynieść owoce.
busch nie zawsze z takiej osoby trzeba wyciągać te wszystkie traumy na siłę. Są też tacy, którzy tylko czekają, by ktoś zechciał ich posłuchać, i opowiedzą ci absolutnie wszystko z najbardziej drastycznymi szczegółami. Bez szczególnego zachęcania. Do tego jeśli relacja między dwojgiem ludzi faktycznie oparta jest na przyjaźni, to prędzej czy później pojawia się taki poziom zaufania, że o różnych "wstydliwych sprawach" zaczyna się mówić. Szczerze mówiąc to ja sobie nie wyobrażam, żeby ludziom, z którymi człowiek się przyjaźni, nie powiedzieć o tak istotnych rzeczach, jak np. posiadanie dysfunkcyjnej rodziny. Przecież to nas kształtuje, określa, kim jesteśmy i dlaczego - zarówno przepracowane, jak i nieprzepracowane.

A potem (i to chyba do zen 🤔) trzeba o tę  relację DBAĆ. Ciężko nad nią pracować. A człowieka trzeba wybrać właściwego dla swojej... duszy. Takiego, przy którym bardziej 🙂 czujemy się sobą. I wzajemnie.


Hehehhehe, no prosze, czy chcialam twojej swiatlej oceny? Nie 😎 Otoz wiem, ze ciezko ci to kochana pojac, ale ja naprawde jestem szczesliwa, a facet nie jest mi potrzebny do tego :emota2006092: :emota2006092: :emota2006092: :emota2006092: Ale dziekuje za rady i za twoja skwaszona emotke- pasuje do ciebie jak zadna inna 😁
kujka   new better life mode: on
25 sierpnia 2015 07:20
edit
Mysle tak, jak kujka. W ogole definiowanie i akceptowanie siebie poprzez partnera, to jakas chora akcja.
JARA   Dumny posiadacz Nietzschego
25 sierpnia 2015 07:31
Wiecie, ostatnio od fotografki mialam propozycje wyprostowania zebow w photoshopie 😀 i poprawienia nosa. Powiedzialam ze nie chce, przeciez wiem jak wygladam. To tak troche w temacie, ale od innej strony 😉 😁


Baffinka ma obowiązek usuwania mi wystającego brzucha 😂
halo, nie traktujmy tego co piszę osobiście - piszę o swoich myślach "o życiu i świecie", nie o sobie konkretnie. Może co-nieco się zgadza w temacie z moją osobowością, ale żeby rozbierać moje problemy na części pierwsze to trzeba by było dokładnie od A do Z, a na to nie mam ochoty w tym momencie.

zen, kujka, nadal mijamy się w słowach. Nie mam na myśli emocjonalnego "wiszenia" na kimś, ale i tak uważam, że ludzie "blisko" są potrzebni do nauczenia się samoakceptacji.  

Nie umiem tego dobrze wytłumaczyć.
Dla mnie to, co piszecie jest zbyt... "kanciaste", zbyt postawione na ostrzu noża... cholera, nie wiem jak to inaczej... że od razu "oparcie się" na drugim człowieku to uzależnienie, to zło, to niesamodzielność, itd. Widzę świat i relacje ludzkie bardziej miękko, bardziej... wielotorowo? Ludzie mają prawo być czasem słabi i potrzebować wsparcia, co nie znaczy, że są bluszczami, które oplączą się na kimś po wieki. 
Ja to widze tak, ze jesli ktos potrzebuje partnera, zeby polubic siebie, to jak partnera nagle zabraknie to i samoakceptacja moze zniknac razem z nim.

Widziałam tak funkcjonujące związki niestety. W trakcie trwania związku kobieta miała podejście do siebie "skoro taki zaje***y facet mnie chciał, no to widocznie ja też jestem super". Potem następował koniec związku i ups... - "jednak mnie nie chciał? no to widać jednak jestem do kitu, nooo tak naprawdę to zawsze tak myślałam i teraz mam potwierdzenie, nic dziwnego, że nikt mnie nie chce".
Bardzo smutne.

i tak uważam, że ludzie "blisko" są potrzebni do nauczenia się samoakceptacji.  

Pod warunkiem, że to odbywa się na zasadzie niejako potwierdzania tego, co i tak sami już o sobie wiemy.
- Mam krzywy nos.
- No masz, i co z tego?
- Ano nic, po prostu taki mam.
Jedynie w tych warunkach to może pomóc. Jeżeli ktoś uważa, że ten krzywy nos jest jego życiowym dramatem i powodem do chowania się w piwnicy, to choćby partner nie wiem, jak tłumaczył, że to nie ma znaczenia, nie musi to nic dać. Albo może dać pseudoakceptację i jeśli związek się skończy, nastąpi coś w stylu tego, co pisałam powyżej - "to na pewno przez ten nos, mówił, że to nieważne, ale jednak mnie zostawił, buuu wracam do piwnicy".
busch   Mad god's blessing.
25 sierpnia 2015 07:55
Murat-Gazon, jasne, opowiedzieć tak, ale czy samo opowiedzenie o dysfunkcyjnej rodzinie pomoże w tym, jak głęboko Cię ukształtowała ta dysfunkcyjna rodzina? Jeśli sama nawet nie wiesz, jak bardzo na Ciebie wpłynęli, bo skąd możesz wiedzieć, jeśli się tam wychowałaś? Nie bez powodu twierdzą, że z domu wynosi się wzorce - więc jak, będąc ukształtowanym przez wzorce, możesz sobie uświadomić sama, co jest tak naprawdę nie tak? Że ojciec bił i pił, no, to każdy potrafi ogarnąć że było złe. Ale to często jest dużo trudniejszy proces, gdzie się kwestionuje rzeczy, o które sama byś nawet nie zapytała. Wg mnie poleganie tylko na rozmowach ze znajomymi to jak próby wyciągnięcia się za uszy z ruchomych piasków. Podobno komuś się udało 🤣

Poza tym nie można wymagać, że jakakolwiek relacja skupi się tylko i wyłącznie na 'naprawianiu' tylko tej jednej osoby, na słuchaniu o niej itd. - no zwyczajnie relacje tak nie działają, a jeśli działają, to z OBIEMA stronami musi być coś mocno nie tak 😉

edit: Ascaia, oczywiście, że ludzie blisko są potrzebni  🙂. Bardzo - nikt nie jest samotną wyspą. Tylko czasem jesteśmy tak bardzo uwikłani w jakieś własne strachy i problemy, że nigdy nie ma żadnego blisko, bo zanim jest, to uciekamy w popłochu. Albo myślimy, że jesteśmy z kimś blisko, ale tak naprawdę żyjemy całe lata świetlne od niego, wiecznie szukając w nim potwierdzenia, że jesteśmy dość dobrzy, żeby przy nim być, że nic nam nie brakuje, że nas nie opuści, że, że że... I czasem wydaje nam się, że to jest to "blisko" - ale tak naprawdę nie jest  😉
busch czasem może o tyle pomóc, że druga osoba jakoś zareaguje, choćby komentarzem, że normalna rodzina tak nie wygląda i że w normalnej rodzinie to ..... - a to potrafi niekiedy uświadomić człowiekowi, że rzeczy, które zawsze uważał za normalne, nie są normalne. Bywa, że taka pierwsza nutka wątpliwości zasiana przez bliską osobę wystarczy, by zacząć coś ze sobą robić albo przynajmniej zacząć analizować swoje dotychczasowe przekonania.
Mnie tak pomogła w wyrwaniu się z toksycznego małżeństwa koleżanka z pracy, której opowiadałam czasem różne rzeczy, zupełnie przekonana, że tak jak u mnie, jest w każdym małżeństwie. A ona ku mojemu zdziwieniu niemal za każdym razem reagowała czymś w stylu  🤔 🤔wirek: 👿 - więc zaczęłam się zastanawiać... i to malutkie ziarenko niepewności wystarczyło, by zapoczątkować lawinę.  😉
busch, ale ja cały czas mówię o czymś innym - nie o świadomej "akcji" w której przyjaciółka/partner/ktokolwiek nie będący wyszkolonym psychoterapeutą, swoją rozmową świadomie nakierowuje mnie na jakieś rozwiązanie - TO nie jest dobre. Mnie idzie o wyciąganie wniosków z rozmów, sytuacji nas otaczających, ludzi, których spotykamy. Wtedy ten drugi człowiek może (nieświadomie) być czynnikiem powodującym zmiany.
Pewnie, że uzależnienie swojego szczęścia, rozwoju etc od drugiego człowieka-partnera, jest niezdrowe.

[quote="busch"]A bez takiej żmudnej, długiej i trudnej pracy to jest jak powieszenie plakatu motywacyjnego w pokoju chorego na depresję... no gdzie Rzym, a gdzie Krym wink. A znowu jak ktoś nie ma aż tak dużych problemów, to raczej nie wpływają jakoś dramatycznie na jakość jego życia - i wtedy może faktycznie zwykła rozmowa starcza, no ale przy takiej osobie znowu nie uwierzę że z powodu takich niewielkich problemów nie umie stworzyć związku. [/quote]
Taaak, chorego na depresję nie powinno się "leczyć" mowami motywacyjnymi. Ale nie wszyscy od razu mają te depresje. No i ludzie mają różne "progi wytrzymałości". Czasami przyjdzie jakaś niespodziewana sytuacja, czasami problemy się spiętrzą - i myślę, że rozmowa z przyjacielem/przyjaciółmi może wystarczyć. A jeśli nie wystarcza i człowiek sobie nie może poradzić, to już inna sytuacja.

[quote="halo"]Drugi człowiek jest potrzebny do zmian, ale... katalizatorem zmian może być KAŻDY człowiek. Nawet zupełnie przypadkowy. Nijak nie musi to być partner, ani nie powinien[/quote]
O, to, to.

Odnośnie zębów Kujki w photoshopie :P Kiedyś dentystka mi zasugerowała spiłowanie zębów, żeby były "bardziej dopasowane" (mocne nierówności kiedyś już skorygował aparat), ale nie zgodziłam się. Stwierdziłam, że to jest moja indywidualna cecha i nie będę jej zmieniać. 😉
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
25 sierpnia 2015 08:18
Murat-Gazon, albo sie relacja skończy, bo ktoś będzie uważał, ze jest super, a ktoś próbuje mu ułożyć życie, albo sie czepia.
Strzyga może być i tak 😉 ale mówimy o samoakceptacji, a nie samouwielbieniu, a to różnica  🙂
Samoakceptacja nie uniemożliwia dostrzegania swoich błędów i zauważania słuszności zastrzeżeń innych osób, o ile są faktycznie słuszne.
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
25 sierpnia 2015 08:34
Murat-Gazon, ja mowię o zwiedzaniu sie przyjaciółkom  a może ona nie jest gotowa na usłyszenie prawdy? Może mówiąc jej ja, położysz kres relacji i sprawisz, ze ona sie złe poczuje?
Strzyga może mam idealistyczne podejście, ale zdaje mi się, że mając przyjaciół, wiemy, ile i jak możemy im powiedzieć, żeby miało to pozytywny efekt, a nie negatywny. Do tego czasem ludzie potrzebują, żeby nimi "potrząsnąć" i powiedzieć im prawdę o pewnych rzeczach prosto w oczy - znając kogoś, raczej wiesz, czy to jest ten typ człowieka, czy nie. I czy to ogólnie jest odpowiedni moment, żeby coś mówić, czy nie.  🙂
[quote author=Murat-Gazon link=topic=148.msg2410835#msg2410835 date=1440485619]
Ja to widze tak, ze jesli ktos potrzebuje partnera, zeby polubic siebie, to jak partnera nagle zabraknie to i samoakceptacja moze zniknac razem z nim.

Widziałam tak funkcjonujące związki niestety. W trakcie trwania związku kobieta miała podejście do siebie "skoro taki zaje***y facet mnie chciał, no to widocznie ja też jestem super". Potem następował koniec związku i ups... - "jednak mnie nie chciał? no to widać jednak jestem do kitu, nooo tak naprawdę to zawsze tak myślałam i teraz mam potwierdzenie, nic dziwnego, że nikt mnie nie chce".
Bardzo smutne.

i tak uważam, że ludzie "blisko" są potrzebni do nauczenia się samoakceptacji.  

Pod warunkiem, że to odbywa się na zasadzie niejako potwierdzania tego, co i tak sami już o sobie wiemy.
- Mam krzywy nos.
- No masz, i co z tego?
- Ano nic, po prostu taki mam.
Jedynie w tych warunkach to może pomóc. Jeżeli ktoś uważa, że ten krzywy nos jest jego życiowym dramatem i powodem do chowania się w piwnicy, to choćby partner nie wiem, jak tłumaczył, że to nie ma znaczenia, nie musi to nic dać. Albo może dać pseudoakceptację i jeśli związek się skończy, nastąpi coś w stylu tego, co pisałam powyżej - "to na pewno przez ten nos, mówił, że to nieważne, ale jednak mnie zostawił, buuu wracam do piwnicy".
[/quote]

Bałam się, że ja tak będę miała. Zawsze miałam problemy z samoakceptacją, R. bardzo mi ją podwyższył. I pamiętam, że taka rozmowa, może nie aż tak rozbudowana, ale jednak tutaj się odbywała i wtedy zaczęłam się zastanawiać, co jeśli się rozejdziemy? Czy moja samoocena nale spadnie na łeb, na szyję i wróci do punktu wyjścia? Na szczęście okazało się, że z moją samoakceptacją i samooceną nic się nie stało, została na tym wyższym poziomie. Inna sprawa, że mam przyjaciół facetów, których znam od nastolatka i oni w tym moim najgorszym czasie całkiem nieświadomie podciągnęli mi samoocenę. I dalej są takimi katalizatorami. I o ile wcześniej czasami, tak jak w przypadku R. się zastanawiałam, co jeśli ich już nie będzie i naprawdę jestem zależna od nich, tak teraz jestem całkiem pewna, że uzależniona od ciągłego upewniania nie jestem. Ale nie zamierzam przestawać z tego korzystać, mi to bardzo pomogło i nie uważam tego za coś złego. 😉
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
25 sierpnia 2015 09:04
Murat-Gazon, masz idealistyczne podejście, a jedna z najważniejszych rzeczy jakich sie nauczyłam, jest to, ze można wyrazić swoje zdanie, można dać radę raz na jakiś czas, ale przyjaciele nie sa od naprawiania. Można próbować komuś naprawiać życie, niszcząc przy tym relacje i po trochu samego siebie.
Tym sie rownież różnią terapeuci od przyjaciółek i partnerów, ze sa świadomi filtrów/filmów, które ludzie maja i przez których pryzmat postrzegają świat. I czasem uważają, ze ktoś strasznie cierpi, bo jest w sytucji, która u człowieka uruchamia pewne, nieadekwatne uczucia. I chce ratować te druga osobę, przed swoim własnym cierpieniem... Tak na przykład.
Strzyga oczywiście, że przyjaciele nie są od naprawiania. Tak samo zresztą, jak nikt inny nie jest - znajomi, rodzeństwo, rodzice. Jedynie człowiek sam może "się naprawić". Natomiast od tego ma wokół bliskich, żeby mu powiedzieli, jeśli widzą, że coś jest nie tak, udzielili rady, jeśli o nią prosi, wskazali rozwiązania problemu, jeżeli ich szuka. Czy mamy prawo wtrącać się w sytuacje, w których coś jest ewidentnie nie tak, ale osoba, której to dotyczy, uważa, że wszystko jest ok? - trudno powiedzieć, zależy to chyba od zbyt wielu czynników. Ja na przykład jestem wdzięczna osobom, które się wtrącały, mimo że do pewnego momentu uważałam ich wszystkich za niespełna rozumu  😉 ale jednak w konsekwencji mieli rację i była to dla mnie cenna lekcja - warto posłuchać zdania bliskich, nawet jeśli w danym momencie się człowiek z nim nie zgadza.
Strzyga, ale przecież w relacjach z bliskimi to nie zawsze chodzi o to, że ktoś ma Cię "naprawiać", pracować nad Tobą... Nosz kurcze, znowu to jakieś takie kanciaste, sztywne, mechaniczne... Często to chodzi po prostu o bycie razem, o ciepło, o świadomość akceptacji drugiej osoby, o przytulenie, uśmiech, wspólny posiłek, itd...

Matko z córką - naprawdę nie ma we współczesnym świecie relacji na takie "po prostu"? Wszystko musi mieć harmonogram, cel, metody, efekty? Być jakieś takie... korporacyjno-biznesowe w wyrazie?
Matko z córką - naprawdę nie ma we współczesnym świecie relacji na takie "po prostu"? Wszystko musi mieć harmonogram, cel, metody, efekty? Być jakieś takie... korporacyjno-biznesowe w wyrazie?


Wg mnie wlasnie w dzisiejszym swiecie jest miejsce na bycie ze soba BO TAK, kiedys to dopiero bylo korporacyjno-biznesowe i jeszcze nic do gadania mlodzi nie mieli.
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
25 sierpnia 2015 10:02
Ascaia, nie, po prostu wiem o ile łatwiej jest być z kimś jak jestem w zgodzie ZE SOBĄ.  A mam porównanie.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się