"Nie ogarniam jak..."

Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
03 września 2015 21:29
Julie, prawda. Ale nie trzeba zjeść 3 paczek chipsów, gumy, drożdżówki i batona, bo się człowiek sałatą zapcha 😀

to jak w macu. niby tanio, ale żeby się najeść trzeba wziąć zestaw super hiper mega powiększony za 30 zł. A za 32 zł u mnie w barze ze zdrową żywnością masz 2x zestaw obiadowy 😀
Facella   Dawna re-volto wróć!
03 września 2015 21:30
Smutne rownież to, ze przechodzenie dzieci przez ulicę jest niebezpiecznym przedsięwzięciem ( pomijam cel).

To chodzi o podejście szkoły. Uczniowi wedle większości regulaminów szkolnych nie wolno opuszczać terenu placówki podczas trwania zajęć (dotyczy także przerw). Przejście przez ulicę to już złamanie regulaminu. A chodzi o to, żeby dzieciaka nic nie przejechało, bo jak się zdarzy, to rodzic poleci z awanturą do szkoły. Ot cała filozofia.
Moje liceum ma dość niedaleko piekarnię, więc jak sklepik upadnie, to i tak będzie się gdzie żywić (chociaż w sumie już mnie to nie dotyczy). Co nie zmienia faktu, że świeżo przygotowanych kanapek się tam nie dostanie 🙁 takie fajne rzeczy to tylko w sklepiku.
Jeśli Pani ze sklepiku woli kupić po jednej paczce wafli ryżowych i rodzynek do sklepiku a poza tym nic to nic dziwnego, że dzieciaki wolą chodzić na zapiekankę do baru. Jak widać można zaproponować kanapki robione na miejscu czy inne przekąski, typu plasterkowane jabłka, marchewki itp.


U nas kanapki były hitem. Duże, wypasione, szynka, ser, majonez, sąłata, ogórek, papryka po 2 zł. Teraz nie ma. Czyli zostało to zaliczone do niezdrowej żywności. A chyba konkretnie chodziło o to, że kobitka robiła je na miejscu, a nie było tam odpowiedniego wedle sanepidu socjalu..

Można robić smoothies, mozna robić soki, musli z jogurtami, można robić zapiekanki, sałatki, ale zdrowe, naprawdę batoniki to nie jest jedyna rzecz na świecie, która jest smaczna.


To właśnie w zeszłym roku przywoziła nam firma. Fakt, że ceny to zazwyczaj 5-10zł, ale i tak miały bardzo duże branie. Teraz też już tego nie ma.
busch   Mad god's blessing.
03 września 2015 21:40
Strzyga, tylko teraz nie ma wyboru (przynajmniej u mnie). Sklepik, w którym były słodycze, kanapki, drożdżówki, herbata, kawa, itp. zamknięty.

Teraz nie ma wyboru w szkole, za to bardzo dużo osób idzie sobie zrobić zapasy przed lekcjami, albo na przerwie i dalej jedzą syfy, nawet jeszcze gorsze 😉


Podejrzewam, że tak to się skończy w większości szkół, zwłaszcza tych mniejszych. Mogą sobie zastępować asortyment zdrowymi zamiennikami, ale jak będą mieli żałosny utarg, to i tak się zawiną i sobie poszukają bardziej rentownego zajęcia. Jak ktoś jest przyzwyczajony do niezdrowego jedzenia, to pójdzie po drożdżówkę gdzieś do okolicznego sklepu. A nawet jak ktoś je zdrowo, to krojoną marchewkę sobie może przygotować w domu najpewniej za 1/10 ceny. Dla mnie poroniony pomysł z tymi sklepikami. Jeszcze stołówkowe obostrzenia jakoś mogę ogarnąć, bo wykupując obiady masz ochotę wiedzieć, że robią je z prawdziwych składników, a nie samego syfu - zwłaszcza że to zwykle są bardzo tanie obiady i jednak kusi żeby zrobić to możliwie po kosztach. Ale sklepiki? Zwłaszcza że sama treść rozporządzenia jest trochę wzięta z księżyca, decydują np. gramatury opakowań i dużej paczki suszonych owoców nie sprzedasz, mimo że mała paczka jest jak najbardziej dozwolona. Problem w tym, że na 100% będzie to sprawiać problemy z zatowarowaniem, zwłaszcza że jak zwykle wprowadzono rozporządzenie na ostatnią chwilę i ci, którzy się wcześniej zaopatrzyli, zostali z ręką w nocniku.

Nie zdziwiłabym się, gdyby smoothies też z tego powodu wycofali - np. soki mogą mieć chyba max 350ml czy coś? Więc pewnie smoothies miały za dużo owoców czy coś  😀
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
03 września 2015 21:45
TheWunia, no jak się sanepid przyczepił, to nie kwestia słodyczy...
[quote author=bobek link=topic=95120.msg2415458#msg2415458 date=1441304026] Dlatego każde wsparcia dla "głupiego wieku" uważam za dobre.

No właśnie - wsparcie.
Moim zdaniem należało by zacząć od kampanii społecznych uświadamiających skąd się bierze nadwaga i otyłość, jak ich unikać: Żywiąc dzieci zdrowo od zera, a nie dopiero w szkole.
[/quote]
Wg mnie to musi isc w parze. Jaki sens robić kampanie o zdrowym żywieniu, a potem pozwalać szkołom państwowym zarabiać na sprzedaży syfu. Jezeli dzieci i ich rodzice widza w szkole, ze pewne rzeczy nie sa akceptowane to tez jest element kampanii. I całość jest spójna. Inna sprawa to forma tej ustawy moze jest głupio napisana? Ale sama idea wywalenia ze szkół chipsów jest ok. Jak uczymy to uczymy, zasad zdrowego odżywiania tez.
Facella   Dawna re-volto wróć!
03 września 2015 21:52
Trzeba by jeszcze doprecyzować kwestię tego, co można uznać za syf...
Bo jeśli są to kanapki robione przez panie sklepikarki, to ja nie mam pytań.
Tak to zazwyczaj jest - idea jest dobra, plany są wielkie, a wychodzi jak wychodzi.
Reasumując, dobrze że coś się zaczna dziać w temacie.
A że wychodzą z tego jak na razie absurdy... Trudno. Idea szczytna.
Kwestia czasu i dopracowania.

Najbardziej przyszłościowe zawody to trener i dietetyk.
Świat chyli się do wizji z bajki "Wally", większość ludzi to debile... Ja obstawiam, że Europa nie da się sprowadzić do poziomu Hameryki, w której wydaje się w tej chwili miliony na leczenie skrajnie masakrycznej otyłości, niestety nadal leczenie skutku, zamiast przyczyny.
Albo taką mam nadzieję...
Facella, mi się wydaje, że sklepiki szkolne, gdzie były też kanapki nie są likwidowane, bo zabronione, tylko za same kanapki to już im sie chyba nie opłaca 😉
Dokładnie. Większość ludzi chce "szybciej i taniej".
Więc działania zabraniające są tylko połśrodkami. Trzeba dotrzeć do źródła problemu, czyli do uświadamiania debili, skąd się te problemy biorą.
Strzyga nie tyle co przyczepił, bo jakiś syf, my nie jesteśmy do końca informowani, ale co nam się udało dowiedzieć to, że chodzi o to, że w tym jej pokoiku za sklepikiem nie ma umywalki.

A coś jeszcze Wam pokaże, na ile zdaje się ich dbanie o zdrowe odżywianie. Bary bardzo chętnie wszystko dowożą pod same drzwi szkoły. Naprawdę czy Ci co to ustalali myśleli, że my sobie nie damy rady? Dlatego nie ogarniam tej ustawy czy co to tam jest
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
03 września 2015 22:16
TheWunia, no to ja się nie dziwę.
co nam się udało dowiedzieć to, że chodzi o to, że w tym jej pokoiku za sklepikiem nie ma umywalki.

No właśnie o tym mówię. Gdyby tylko sklepik miał umywalkę, to mógłby zaoferować zajebiste kanapki...
Od dupy strony jak na razie jest podejście do tematu. Trzeba czymś śmieciowe żarcie zastąpić, żeby to miało sens.
To chyba u nas normalne, że njpierw się robi, a potem myśli 😉
sklepiki szkolne pozamykają i ludzie stracą pracę, a śmieciowe żarcie i tak będzie jedzone i tak.
To trochę jak z ubojem rytualnym.
W gimnazjum miałam sklepik z tak superanckimi kanapkami, że trzeba było pięć minut przed końcem lekcji prosić nauczycielkę danego przedmiotu, żeby chociaż jedną osobę puściła do zajęcia kolejki i ewentualnego kupienia co najmniej pięciu kanapek. Serio, biegło się do tego sklepiku jak na maratonie, żeby zdążyć na robioną przez panią sklepikarkę kanapkę. I z kim nie gadam z gimnazjum, to jest pierwsza rzecz, którą się wspomina. A chipsy, batony i inne ciastka leżały obok. I w drugim sklepiku też. Dla mnie te nowe zasady są... co najmniej dziwne. Nie zgadzam się z zakazem sprzedawania słodyczy, z antyszczepionkowcami i z bezglutenowcami. I naprawdę nie wykluczam tego, że za mało wiem. Bardzo chętnie się dowiem więcej o każdym z ych tematów, ale z porządnych źródeł. Póki co, wszystko to działało 'w moich czasach' (a nawet i mojego brata, a jest 'zaledwie' 8 lat młodszy) i nie rozumiem, skąd nagle tyle kłopotów, chorób, problemów. Czasami czuję się jakbym miała co najmniej te 70 lat i żyła w innym świecie. A tak nie jest, mam 22 lata, a świat zmienił się niesamowicie. I mam wrażenie, że na gorsze.
Ja również uważam ten zakaz za absurd. W podstawówce może jest jeszcze tego sens, ale w gimnazjum czy liceum? Jak dzieciak będzie chciał, to kupi sobie tonę słodyczy przed szkołą czy wyjdzie do sklepu na przerwie. Nie widzę sensu.


Ale znaczenie ma też dostępność. Łatwiej kupuje się coś, co jest pod bokiem, niż coś, po co trzeba wyjść. Latem jeszcze O.K., ale jak się zrobi buro, zimno i nieprzyjemnie, mniej się chce wychodzić.

Ja uważam za zakaz bardzo sensowny - jako jeden z elementów edukacyjnych. Pracuję z ludźmi z najbardziej otylego kraju świata i na codzień obserwuję, do czego można się doprowadzić. Znałam osobę, której nie można było przeprowadzić operacji ginekologicznej, by była za gruba. Dlatego uważam, że każdy krok czy kroczek w kierunku ograniczenia słodyczy jest dobry.   

TheWunia no to ogarnij, że w czasie gdy ja chodziłam do szkoły (a nie było to tak dawno, 9 lat temu pisałam maturę) ja byłam jedyną osobą otyłą w klasie, a w całej szkole (300 uczniów) osoby otyłe lub z nadwagą można by policzyć na palcach jednej ręki. reszta była normalna/szczupła. to co się teraz dzieje u nas to jest prawdziwa epidemia otyłości. i ja niestety nie podzielam optymizmu Julie, myślę, że już niedługo grubas na wózeczku elektrycznym będzie u nas normalnym widokiem. według niektórych danych 50% polaków ma nadwagę! więc sorry, ale nie żal mi pani ze sklepiku i jej kanapek z MAJONEZEM. pomijam już to że w głowie mi się nie mieści fakt, że uczniowie są wypuszczani ze szkoły w czasie przerw 🤔wirek:.
Ja uważam ten pomysł za bardzo dobry, ale mam obawy co do skuteczności.
Obserwując nawet choćby na ulicach matki z małymi dziećmi, takimi nawet rok do półtora, da się zauważyć pchanie w dzieci słodyczy naprawdę od maleńkości. Drożdżówki, ciasteczka, słodkie soczki, cukierki, lizaki, słodkie chrupki... Nic dziwnego, że potem taki młody człowiek dostaje histerii, jak nie może sobie na przerwie zjeść batonika, skoro całe dotychczasowe życie non stop wsuwa batoniki.
Zresztą będzie to prowadzić właśnie do tego, o czym wszyscy piszą - nie da się kupić w szkole na przerwie, to będą kupować w sklepie po drodze do szkoły.
Jeżeli rodzice nie wychowają tak, by zamiast batoników jedli owoce, to szkoła tu nic nie pomoże.
Jak w domu na obiad pizza, a największą atrakcją niedzieli jest wyjście do McDonalda czy innego Burger Kinga, to... no to co się dziwić.  😵
robakt   Liczy się jutro.
04 września 2015 09:33
Ja ostatnio widziałam Panią z dzieckiem w wózku i chłopcem 6,7-letnim i co pił synek? TIGERA. Totalnie ciągnął go z puszki jak wodę/sok.
Nie uważacie, że to po trochu dlatego, że jakieś 20 lat temu mało co było w sklepach, teraz jest wszystko i ludzie sami nie wiedzą co biorą? Tiger za 3 złote to prawie jak Kubuś za 2,50zł... Fajne, z bąbelkami, więc dzieciak się cieszy, ale jakie będą konsekwencje?

edit: kurczak_wtw nie demonizujmy majonezu w kanapce/bułce, którego jest tam może pół łyżeczki/łyżeczka. Chyba lepiej, żeby dzieciak zjadł kanapkę z serem, szynką, sałatą i majonezem niż kebab albo McZestaw...
Myślę, że po prostu jeśli człowiek sam nie dba o to, co je, to nie będzie dbał o to, co je jego dziecko.
Patrząc na moje koleżanki, które dbają o to, by ich dzieci odżywiały się zdrowo, to one same odżywiają się zdrowo. I odwrotnie.
[quote author=kurczak_wtw link=topic=95120.msg2415623#msg2415623 date=1441351670]
(...)pomijam już to że w głowie mi się nie mieści fakt, że uczniowie są wypuszczani ze szkoły w czasie przerw 🤔wirek:.
[/quote]

Pełnoletnich licealistów zamkniesz w szkole na cztery spusty? A jak duża szkoła, to niektórzy o jednej godzinie zaczynają i kończą lekcje, szkoła musi być otwarta. Co godzinę kończy lub zaczyna inna klasa, przy 1000 uczniów w szkole kto i jak miałby sprawdzić czy dana osoba kończy lekcje czy wychodzi na przerwę? No błagam...
Akurat niedawno byłam na jakimś festynie w Opolu i była buda z frytkami, plackami itp. Śmierdziało z niej starym olejem okrutnie. Obok była buda z burgerami i kolejna z takim domowym jedzeniem. Kolejka stała tylko do tego smrodu, same rodziny z dziećmi. I rodzice tego nie jedli, ale dzieciaki jeśli chciały, to dostawały.
Wydaje mi się, że to takie "bezstresowe wychowanie" - bezstresowe głównie dla rodziców, bo dziecko je batona i nie drze japy :P Albo nie pokłada się na podłodze z rykiem, że on chce czipsy. W sklepie często widuję jakie ilości słodyczy ludzie kupują jak są z dziećmi, szok po prostu.
Tylko że w ogóle, aby dziecko pokładało się na podłodze, że chce czipsy, to ktoś musiał mu te czipsy kiedyś kupić pierwszy raz.
I tego nie ogarniam - po co kupować dziecku czipsy? Nie lepiej kupić owoce, ewentualnie jakieś niesłodzone herbatniki czy biszkopty?
W moim LO jeszcze mamy jakieś słodycze, ale są i kanapki (robione na bieżąco, za chyba złotówkę 😉). U mnie w klasie są chyba 3 osoby z lekką nadwagą, w szkole otyłych prawie wcale nie ma. Za to jak kończyłam gimnazjum to w podstawówce było całkiem sporo osób po prostu grubych. Nie wiem czy kiedyś ludzie jakoś inaczej wychowywali dzieci czy co...
Nie ogarniam o co tyle krzyku, przecież dzieciaki i tak polecą do sklepu po słodycze.Tylko po co mamy chodzić dalej? Żeby schudnąć? 😁 Ja jem sobie codziennie jakiegoś małego słodycza czy wypiję puszkę coli, a wagę mam w normie. Wszystko zależy od trybu życia, a nie tego czy w sklepiku są słodycze. Jak ktoś musi zjeść coś słodkiego to i tak to zje. 🙄


Kiedyś słodkie było słodzone cukrem a słone było soline solą. Nieważne że pójdą do innego sklepiku. Ważne że wyrabiają sobie nawyki. Chociażby takie że nie we wszystkich codziennych sytuacjach muszą im towarzyszyć chipsy. A to co dzieciak zrobi przed czy po lekcjach, to już obciąża rodzica, który nie powie "bo szkoła, bo państwo". Zresztą to rodzic daje dziecku pieniądze na zakupy więc młodsze dziecko da się upilnować. A starszego i tak się nie upilnuje, można na nie tylko wpływać.

Murat-Gazon, ale nie zrobisz z dziecka zakonnika. Nie powiem że dobry jest rodzic, którego dziecko w wieku szkolnym nie wie jak smakują chipsy czy żelki, bo "w imię zdrowia". Równie dobrze może ciągnąć dzieciaka 5 km dziennie za samochodem by dostarczyć zalecaną porcję ruchu. Takie ograniczenie to Skazywanie dziecka na dożywotnią otyłośc bo dzieciak wyrobi sobie frustrację na tym punkcie. Podobnie jak największymi nołlakfami i komputerowymi maniakami stają się ci, co całe życie mieli elektronikę pod wydziałkę.
Luna ok, ale co innego jest zjedzenie czipsów czy żelek raz na jakiś czas, a co innego obżeranie się nimi przez dziecko ciągle.
Znam rodziny, gdzie wprowadzona jest zasada, że taką "niezdrową rzecz" je się w niedzielę - jedną, a dziecko może wybrać, co to będzie spośród różnych możliwości. Czipsy, żelki, batonik, hot dog... Mogą jeść takie rzeczy, jeśli np. idą na urodziny do kolegi i tam dostają - ale wcale nie chcą, bo spora część z tego zwyczajnie im nie smakuje. I nie mają wdrukowanego pędu do żarcia śmieciowego jedzenia.
No właśnie, nie popadajmy w paranoje.
Przecież kiedyś jadło się chleb z cukrem, marchewkę maczaną w cukrze, cukierki smażone i inne niezdrowe rzeczy, a takiej liczby otyłych dzieci nie było. Bardziej zdaje mi się, że to kwestia chemizacji niż samego cukru.
Zapomnieliście, że oprócz żarcia, to kiedyś się bawiło na podwórku, szalało na rowerze, biegało po wsiach. A teraz komputer/telefon i siedzą wpatrzeni w gierki, fejsbuka i milion innych aplikacji.
Nie wszyscy 😉 Ja większość czasu wolnego spędzałam na kanapie z książką, a gruba nie jestem i nigdy nie byłam  :emota2006092:
Mnie bawi w tym wszystkim skrajność. W liceum miałam sklepikarke, do której przychodziło się na poranną kawę i pogadać, uniwerek mam 5 minut pichotą dalej, więc często zachodziłam i w zeszłym roku 😉 I jak rozmawiałyśmy o tych pomysłach z obostrzeniami, to generalnie nie bolałą ją wyrzucenie energetyków i czipsów na rzecz chrupek kukurydzianych czy wafli ryżowych, bo to i tak miała, tylko to, że miałaby kupować takie totalnie zdrowe rzeczy, jak własnie kawałki marchewek, czipsy z jabłek, bo to po prostu szło w śmietnik i straty, bo nikt tego nie kupował. Obok był sklep - kto chciał poszedł do niego. Nawet w zimie. Z resztą, ja już w podstawówce biegałam do sklepu obok. Pilnowali wyjść, to się za krzakami przez płot wylazło  😉
W sklepiku w liceum było całkiem sporo fajnego jedzenia - świeżo robione kanapki, gdzie poza szynką lub serem zawsze były świeże sałata, pomidor i ogórek. Ze zwykłych bułek i ziarnistych. Majonez/keczup można było dokupić. Bułki były złe - bo szynka nie taka, masło, i bułka nie taka, bo nie pełnoziarnista. Były hot-dogi z górą warzyw - złe. Bo to hot-dogi, więc złe. Były drożdżówki - tak pyszne, że szok, chyba nigdzie nie jadłam lepszych. Świeżutkie, różne rodzaje, owocowe w miarę możliwości z sezonowymi owocami (w zimie nie dało rady), serowe miały ser, widać, ze normalny prawdziwy twaróg, nie syf z wiaderka, makowo-orzechowe mak i orzechy. Złe - bo kruszonka i lukier. No litości!  😵
Wg. tych wytycznych sklepik padnie, bo nie ma szans się utrzymać... a dzieciaki i tak będą latać po słodycze gdzieś obok. Zima to nie przeszkoda.
Pozatym rozumiem jeszcze takie akcje w podstawówce/gimnazjum. No, ale w liceum?  🤣 Serio? I ta skrajność... ok, niech nie bedzie czipsów, energetyków, coli i syfiastych żelek, ale bez przesady, jasne pieczywo nie jest złem ostatecznym. Już pomijam zasade "zakazane smakuje 2x lepiej"  😉
Wkurza mnie to, że zamiast edukować, robi się takie bzdurne akcje. Takie zrzucanie odpowiedzialności, której nikt nie chce na siebie przyjąć. Mam w rodzinie 2 dzieci otyłych z ewidentnej winy rodziców i poniekąd dziadków. I nie, nie idzie żadnemu do rozumu przemówić. Jak się rozmawia to nikt nie karmi, nikt jeść nie daje, a dziecko cały czas tłuste i z brudną buzią...  a moja mama, to zła ciocia, bo nie pozwala dożerać między posiłkami nic poza owocami (których dzieciak i tak nie rusza) i zamiast ziemniaków z śmietaną daje na obiad kotleta i warzywa. No wredna jędza no, uparła się jedna złośliwa.
Poza tym duży problem jest z psychicznym uwarunkowaniem tego. Obiad w domu, warzywa, owoce to nuda. Słodycze/maka dostaje się "w nagrodę", więc to jest fajne, przyjemne.
Czemu dziecią nie mówić, że to jest nie zdrowe? Mi rodzice mówili, że ok, czasami zjemy pizze, czy te frytki lub maka, jednorazowo nic się nie stanie, ale nie można tego często jeść, bo to nie zdrowe, bo brzuch będzie bolał. Pamiętam regułe "pizzy nie można jeść więcej niż raz w tygodniu"  😁 Mówiono mi o tym, że od pietruszki będę miała ładne włosy (jak księżniczka! 😀), od mleka zdrowe kości. Mówiono, że nie można jeść na śniadanie czekolady, bo cośtam. Że trzeba jeść różnorodnie, że trzeba wszystkiego spróbować, ale jak nie chcę, to mogę nie jeść. Szanowano moje wybory i nie wciskano na siłe, a zamiast kłótni tłuczono dlaczego rozmową. Pozwalano na jedzenie syfów raz-kiedyś, ale w sumie, to bardzo rzadko o nie prosiłam.
I nie demonizujmy, bo i dziś dzieci się ruszają, a ja jako 3 letni smarkacz obsługiwałam już sama komputer. I w sumie, przytyłam dopiero w ostatnim roku, jako w pełni świadoma samodzielna głupia krowa  🤣
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się