"Nie ogarniam jak..."

Luna_s20 ależ mnie to nie śmieszy, uzależnienia traktuję bardzo serio, zwłaszcza, że wszystkie, bez względu na substancję uzależniającą prowadzą do degeneracji wszystkich aspektów życia. Przypomnę to co napisałam kilka postów wyżej, nic nie zastąpi wychowania w domu, świadomości i możliwości dokonywanie wolnych wyborów. Jak nie nauczymy dzieciaka, że zjadanie nadmiaru tłuszczu i cukru jest szkodliwe, to w czym pomoże zamknięcie bufetów szkolnych, zakupy zrobi w drodze do szkoły, a kebab zamówi pod drzwi. Uświadamianie to jest klucz do sukcesu, a nie nakazy i zakazy. Nie demonizujmy, bo zaraz okaże się, że na cenzurowanym są kluski i boczek. Wszystko w granicach normy i rozsądku. Jest takie powiedzenie, które bardzo lubię - "Nie powstrzymamy naszych dzieci, ale możemy je przestrzec"
zabeczka17   Lead with Ur Heart and Ur Horse will follow
06 września 2015 18:08
busch a skąd masz pewność czy wyrzucane są rzeczy w  bezsensowny sposób?  😎
Dwa, patrząc na to co się dzieje obecnie kiedy pozamykali sklepiki dalej trzymać się będę jednego- Dzieci mają ogromne braki w świadomości konsumenckiej.  I na to chciałam zwrócić przede wszystkim w tej dyskusji uwagę.
Trzy nie lubię robić ludziom pod górkę i nie wmawiaj mi tego typu uogólnień , bo podałam sporo argumentów które moim zdaniem uważam za istotne. 
Tobie one nie podpasowały- nie mój problem.
Nigdy nie zrozumiem jak można narzucać komuś obcemu co/gdzie/kiedy ma jeść  🙄
Ja śniadań nie jem. Pierwszy posiłek muszę zjeść koło 10-11, jak nie zjem to o 13 mam odlot. W domu jestem nie wcześniej niż 16 więc na jednej kanapce nie pociągne. Robienie kanapek przed szkołą odpada, musiałabym robić coś dnia poprzedniego, czasem zrobię sobie sałatkę, ale nie będę codziennie gotować garści makaranu, smażyć kurczaka itp. Gdy dojeżdżam do szkoły to jeszcze okoliczne sklepy są zamknięte. Dlatego po jedzenie muszę wychodzić na przerwach. Ogolnie nie lubię czegoś wcześniej przygotowywać/kupować, bo po 20 minutach w torbie zawalonej książkami bułka jest grubości 1cm, a jogurt i pojemniki pęknięte. Jedynie metalowy termos jeszcze daję radę. Do sklepiku podchodziłam, kupowałam, zjadałam. Aleee niee, bo raptem mamy jeść zdrowo. A co jeśli nie chcę? Mam ochotę odżywiać się niezdrowe i nie rozumiem jakim prawem taka opcja jest mi zabierana. Dlaczego np papierosy są w najbardziej widocznym miejscu w sklepie, a też są szkodliwe? Wedle tych przepisów powinny być gdzieś pokitrane na najwyższych półkach. Chory kraj
TheWunia dokładnie, o to chodzi. Widać niektórzy muszą, bo się uduszą 😉 Narzucać oczywiście 🙂
Pewnie, nie umrę w szkole bez jedzenia. Tylko wychodzę z domu o 7 rano a wracam o 22, bo po szkole jade do pracy, prosto. I posiłek w szkole (czy cieply czy zimny) o godzinie 13 przed praca był ratunkiem. W pracy nie zawsze mam przerwę, muszę jeść w szkole lub w samochodzie w drodze do pracy. A teraz pierwszy tydzien nowych zasad i ja 5 dni chodzilam glodna, co juz odbilo mi sie na organizmie.
Ale pewnie, moge sobie robic jedzenie w domu, szkoda ze nie mam czasu dzien wczesniej kupic sobie skladnikow.
Hahahaha, ten watek to istna ksiega humoru 😁 😁 😁

Nie wiem jak funkcjonuja moi znajomi, co nie maja SKLEPIKOW w pracy 😜
zen ale tutaj nie o stricte sklepiki chodzi, tylko o wolność wyboru. Dziś sklepiki jutro czerwone wino wytrawne 🙁
No ale raczej nikt nikomu nie zabrania - jak rodzice dadzą czipsy i batonik do szkoły to dziecko może to zjeść. Nikt mu tego nie odbierze. Więc niech rodzice podejmują decyzję i biorą odpowiedzialność za to co jedzą dzieci. Bo to wyjątkowa łatwizna nie zrobić dziecku kanapek do szkoły tylko dać kasę. No super.
A argumenty, że dzieci głodne bo nie mają czasu przygotować sobie kanapek? Jesssuuu, to mnie pusty śmiech ogarnia. Teraz biedne dzieci w wieku lat 15-tu są tak przeładowane obowiązkami, że mają ich więcej niż dorosła osoba na etacie, z rodziną i z przykładowym koniem? (Bo tu sami koniarze więc ...). Bo skoro taki przeciętny dorosły nie umiera z głodu bo brak mu sklepiku w pracy i umie sobie zrobić jedzenie na drugi dzień to ....
jagoda, jakbys poczytala moje posty w tym watku, to bys wiedziala jakie mam stanowisko 😉

epk, no dokladnie tak 🙂 Tez mam polew z tych kalek, co to nie moga ogarnac zakupow i gotowania, strach pomyslec jak takie wytwory do roboty pojda, ale w sumie mnie to poniekad cieszy, ze teraz takie lamagi wyrastaja, moj syn bedzie miec mniejsza konkurencje w wyscigu szczurow 😎

I nie ja wyciagnelam argument, ze to taka katastrofa i zamach na wolnosc, zeby sobie cos przygotowac na nastepny dzien 😁 Jak juz mowilam, zamachem na wolnosc jest robienie z nas Simsow i sterowanie tym, co mam jesc i kiedy. Nic do sklepikow nie mam, a wniosek o kalectwie mlodziezy pojawil sie jako watek poboczny, z ktorego mam beke, serio 😁
Nie widzę powodu do śmiechu. Uderzył mnie tylko jeden argument o urywaniu się z lekcji, żeby pojechać do knajpy z burgerami, ale niech tam.
Nie chcą robić sobie kanapek, to niech nie robią, nie każdy musi. Ale masa osób tu pisała o kanapkach kupowanych w szkole. Nie o batonikach i chipsach, a właśnie o kanapkach. I ja ze swojego LO też pamiętam głównie kupowanie kanapek. Co zabawne - zwykle rano robiłam wałówę i dla siebie i dla mojej kumpeli - każdej po 2-3 bułki. Ona zaopatrywała nas w różne inne pierdoły typu właśnie batonik, sok itp. Zimą nosiłam jeszcze termos z herbatą z cytryną. Nie przeszkadzało nam to z korzystania z instytucji sklepiku szkolnego, a żadna z nas na grubą landarę nie wyrosła, chociaż w sumie jadłyśmy prawie ciągle.
W sklepiku kupowało się też papier kancelaryjny, zeszyt, czasem kisiel instant.
Mnie nie dziwi wk*rw młodzieży za to, że im odebrano taką możliwość. Ba, świetnie rozumiem też historie o tym, że ktoś po kilku godzinach bez jedzeniach źle się czuje. Dla mnie normą jest, że człowiek pozbawiony jedzenia po pewnym czasie słabnie, zwłaszcza, jeśli cały czas coś robi.

Takie pieprzenie starych prukiew o tym jak to gówniarze wielce zmęczeni w autobusie siedzą. Bo czym są zmęczeni? Szkołą?
epk ale tu nie chodzi o to, ze jeden z drugim nie umieja sobie zrobic kanapel do szkoly. Chodzi o wybor pomiedzy zdrowym a niezdrowym. Wlasnie robiac mojemu chlopakowi kanapki do pracy, pomyslalam sobie , ze duza czesc ludzi robi kanapki z bialego pieczywa, z maslem i jakims gownianym pasztetem badz gowniana szynka i wlasciwie wszystko jedno czy ja zrobia sami (oh jacy elokwetni) czy ja kupia w sklepiku , bedzie tak samo gowniana.
rosek0, ależ ja to wiem. Rozumiem. Ale nikt nie broni rodzicom dawać do szkoły tym dzieciom czipsów, batoników itp. No skoro pozwalają im to kupować, to równie dobrze sami mogą zrobić takie zakupy i dać do plecaka. I fajnie,żeby brali za to odpowiedzialność. Za taki wybór swój i swoich dzieci. Tylko najprościej nie widzieć i nie wiedzieć.
Ja miałam w liceum sklepik. Ja w nim kupowałam głównie herbatę z cytryną. I gumy kwaśne. Kanapki miałam codziennie swoje. Ale to co sprzedawało się w ilościach hurtowych to były czipsy. Sklepik tym żył. Nie wierzę, że teraz jest inaczej, że nagle dzieciaki kupują kanapki, no nie wierzę i już, szczególnie patrząc na dzieci znajomych w wieku szkolnym.
Ale co za roznica czy kupia te chipsy w sklepiku czy w sklepie po drodze? To moze rozwiazaniem jest nie dawac dzieciom pieniedzy, bo sobie krzywde zrobia...dzieci w wieku szkolym sa juz na tyle rozgarniete , ze dobrze wychowane beda sie zywic dobrze i na tyle cwane , ze jak beda chcialy to znajda "chipsy" wszedzie.

Same zresztą piszecie, że to uzależnienie od cukru - i co, to jest takie uzależnienie, że wystarczy że w sklepiku nie będzie batonika, to już sobie dzieci dadzą spokój ze swoim uzależnieniem? Przecież to jest jakiś absurd. Już więcej pożytku by było z lekcji informujących dzieci rzetelnie o odżywianiu, ćwiczeniach, zdrowym stylu życia itd - MOŻE do jakiejś części by dotarło. Do większości i tak nie, bo to głównie rola rodziców, żeby coś sensownego zdziałać w tej kwestii.


Ale nie widzisz tu braku konsekwencji? Na lekcji o zdrowym odżywianiu, a na przerwie hulaj dusza, bo sklepik, a w sklepiku ... 

Brak sklepiku to zamach na wolność  😁  😁  😁

TheWunia, nikt ci nie odbiera opcji niezdrowego odżywiania, jak chcesz i rodzicom nie robi to różnicy, macie milion sposobności na robienie sobie niezdrowo. Ale szkoła to nie supermarket i brak sklepiku nie jest zamachem na wolność wyboru ani narzucaniem, co masz jeść.  Szkoła to placówka edukacyjna.
Facella   Dawna re-volto wróć!
06 września 2015 20:56
Trusia, dobrze, że nie więzienie. Ale może tam by był sklepik...
Jak dla mnie to chyba jakiś akt desperacji. Może miały być spoty o zdrowym odżywianiu, ale patrząc na te o dopalaczach to stwierdzili, że drugiej żenady robić nie będą i postarają się zatuszować problem. Bardzo to mądre.

Ja jestem szczególnie ciężkim przypadkiem, bo ile razy mamy lekcje z dietetykiem tyle razi wychodzi, że robię wszystko nie tak, i powinnam być gruba jak beczka. Najlepsze było spotkanie na auli, gdzie były zgaszone światła i rzędy krzeseł z takimi stoliczkami z przodu, więc kobietka widziała tylko nasze głowy. I oczywiście padło pyatnie czy ktoś z tej sali nie jada owoców i warzyw, i zaraz odzew: "Wika! Wika!" No to babka zaczeła się mnie pytać co jem pomiędzy posiłkami i jak się dowiedziała, że chipsy zapijane colą plus nutelle, to stwierdziła, że to bardzo szybko doprowadzi mnie do otyłości. Takiej salwy śmiechu na sali to dawno nie słyszałam, biedna dopiero wtedy mi się przypatrzyła i zaczęła pierdzielić, że to mi po menopauzie wyjdzie  😁
rosek0, dla mnie jest różnica mimo wszystko i dla placówki oświatowej też powinna być. Jak rodzice dadzą dziecku paczkę czipsów to jest ich sprawa. Jak dadzą pieniądze i to dziecko kupi sobie w sklepie po drodze to sprawa tego sklepu i rodziców. A uważam, że szkoła nie powinna do tego przykładać ręki. To też sposób na przekazywanie pewnej wiedzy i trochę wskazanie rodzicom, że wypadałoby pomyśleć o żywieniu dziecka inaczej niż dając kasę.

Szczerze to jestem ciekawa jak to jest w innych krajach. Jak jeździłam na wymiany do Niemiec to w szkole, do której przyjeżdżaliśmy absolutnie nie było sklepiku. U nas był, u nich nie i to ponoć była norma. Każdy miał kanapki. Aaa i w odpowiedniku naszego liceum był zakaz wychodzenia poza teren szkoły w czasie lekcji, który każdy respektował.
W sumie to nie spotkałam się nigdy z niczym takim w szkołach za granicą? Ktoś wie jak to wygląda. I jeśli tam nie ma takich sklepików to jak sobie radzą?
Biczowa   tajny agent Bycz, bezczelny Bycz
06 września 2015 21:07
Oczywiście że da się bez większego problemu przetrwać 8 godzin bez jedzenia, nawet jak głód skręca ale chyba zapominacie że w szkole nie wystarczy być, jakieś skupienie się przydaje a głód skupieniu nie sprzyja. Nie widzę też nic złego drożdżówce, batoniku czy słodkim napoju.

Może jak się zacznie wydawać swoje własne, zarobione pieniądze na sklepiki i inne pierdoły to się okaże, że jednak bardziej opłaca się zrobić sobie jedzenie w domu 🙂


Ja wydaje swoje własne zarobione pieniądze między innymi na obiady w pracy, zamawiane z knajp, czasem chińczyk, czasem coś "domowego" a czasem pizza bywa że i Mac czy kebab i wolę zamówić niż tachać jedzenie z domu a czasem zwyczajnie muszę zostać w pracy dłużej i zamiast głodować i robić masę błędów w moich zadaniach wolę zjeść gotowca bo co mi po tym że wytrzymam te kilka godzin bez jedzenia skoro brzuch boli nie ssie a zwyczajnie po pewnym czasie boli, głowa boli, ręce latają a koncentracja przestaje istnieć.


Sugeruję jednak pilnować własnych talerzy a nie mówić innym co mają jeść  a twierdzenie że kiedyś się robiło inaczej jest bez sensu. Kiedyś było kiedyś a żyjemy teraz i jest inaczej czy nam się podoba czy nie i każdy ma prawo decydować sam co chce zjeść. Ja nie lubiłam nosić do szkoły jedzenia, za kanapkami nie przepadałam a rzeczy typu sałatka były dla mnie nie poręczne, wolałam zjeść drożdżówkę czy batonika ze sklepiku i ani nie mam nadwagi ani problemów zdrowotnych ani nie wydawałam w nim fortuny
A ja jeszcze jedną rzecz chcialabym zauważyć. Sklepiki szkolne nie powstały dlatego, że biedne dzieci nie miały co jeść. Akurat to świetnie pamiętam, bo to były moje czasy - kiedy powstawały. Wszyscy jedli kanapki / jabłka itp. Sklepiki powstały, bo ktoś uznał, że na tym da się zarobić. Zarobi i szkoła i właściciel sklepiku - najczęściej mąż / żona kogoś z kadry pracowniczej szkoły. Jakoś wcześniej nikt nie latał po okolicznych sklepach - a nagle bach i sklep niezbędny 😉. A kto miał zarobić to zarobił 😉.

Jedyny sklepik który był sensowny to sklepik w mojej podstawówce. Sklepik prowadzony przez uczniów, którzy mieli dyżury. Kupowało się bułki w cukiernik obok szkoły i sprzedawało je ciut drożej w szkole. W ten sposób przez rok uczniowie sami zarabiali na wycieczki szkolne. Sklepik funkcjonował na 2 przerwach tylko i sprzedawał ok. 150 drożdżówek w szkole, w którym było ok 1200 dzieci. Te drożdżówki to był rarytas i trzeba się było mocno postarać, żeby je kupić bo było mało. A był zakaz wychodzenia poza teren szkoły. Uczniowie przy okazji uczyli się "biznesu". Była na to zgoda rodziców i kontrola szkoły. Wolno było w cukierni zamówić tylko 3 rodzaje bułek - zaakceptowane przez rodziców. Tylko wtedy rodziców serio interesowało co robią ich dzieci, co jedzą itp.
Biczowa jesli myslisz ze to co ludzie jedza nie jest w zaden sposob zmanipulowane to zyjesz w oderwaniu od rzeczywistosci. "Ktos" jednak kazdemu do tych talerzy zaglada i wplywa na kulinarne wybory.

Reszty nie bede komentowac.. Chyba dlatego, ze jestem w szoku jak niestety sie mlodziez zmienila. Ale to tez wina rodzicow.
Biczowa, ja tez czasem w pracy czy na uczelni zamawiam obiad, ale jednak gdybym miała to robić codziennie to szkoda by mi było pieniędzy.
busch   Mad god's blessing.
06 września 2015 21:36
trusia, a jak nie ma w sklepiku szkolnym, ale jest w sklepie 100m od szkoły, to już jest wszystko konsekwentnie i nie ma problemu, tak? Przecież to nie jest tak, że te dzieci będą pod szklanym kloszem zdrowego odżywiania tylko dlatego, że w szkole nie ma batoników. My żyjemy na tym samym świecie? Bo w moim świecie w szkolnych kiblach non stop było czuć papierosami, i to od gimnazjum, a wy piszecie o tym że nauczycie dzieciaki zdrowego odżywania dzięki zakazom w sklepiku szkolnym...

epk, teraz by coś takiego nie przeszło, zaraz by się US dopieprzył za brak zarejestrowanej DG, brak odprowadzanych składek, podatków i kasy fiskalnej 😁.
epk, właśnie mi przypomniałaś, że sklepik w mojej podstawówce też był prowadzony przez uczniów.

Chciałam wrócić do "nie ogarniam". Owszem, pod wpływem tematu "żywienie". Ale nie tylko. Nie ogarniam głupoty. Głupoty rozumianej jako "nie wie lewica co czyni prawica (o rękach, nie o partiach :hihi🙂", jakby odpływ i przypływ mogły następować w tym samym miejscu w tym samym czasie. Głupoty wyrażającej się w harmonijnym współistnieniu totalnych sprzeczności, rzeczy wzajemnie wykluczających się. Bez krzty refleksji u osób/grup  dotkniętych przypadłością. Taki "lajtowy" przykład: nic nie przeszkadza jednocześnie zachwycać się nad wspomnieniami ze sklepików i słodyczy PRL 😀 i ciskać o przymusowo zdrowe żarcie dla dzieci. O ile zjawisko jeszcze do pojęcia w grupach (grupy rzadko miewają spójne poglądy) to jeśli coś takiego występuje w jednym mózgu - no nie ogarniam 🙁
Ale już się przyzwyczaiłam  💃 I Wiem, że z tym Nic się nie da zrobić. No tak jest, no.
epk - u mnie w lo decyzją rady rodziców nie było czipsów, energetyków i napakowanych chemią żelek. Były batoniki, zeszyty, papier, kapaki, drożdżówki, jogurty i picie wszelakie. Było pare szybkich rzeczy a ciepło - tosty takie domowe, hot-dogi ze świerzymi warzywami, kisiele, butynie, nes-wity. Najszybciej znikały drożdżówki, bo były po prostu obłędne, potem kanapki. Słodycze w dużo, dużo mniejszym stopniu schodziły
Biczowa, Dworcika, busch - amen  🙇
trusia - tak zamach na wolność. Biznesu, bo ileś osób traci pracę i coś, na co pracowali - postaw się w ich sytuacji. Mi jest ich tak po prostu, po ludzku żal. Głównie ze względu na znajomość takiej osoby, która ma rodzine, dzieci, pare lat na karku i żadnego innego doświadczenia poza tym sklepikiem i sprzedażą owoców sezonowych... ta jasne, trzeba będzie, to pójdzie na kase i sobie poradzi. Tylko, to po prostu jakby nie patrzeć, nie jest fajne.
Cricetidae - ale to tak nie idze, raz wziąć kanapek, a raz kupić dróżdżówki? Trzeba cały czas te kanapki, albo cały czas żarcie ze sklepiku? 😉

Wiadomo, że idzie sobie poradzić bez sklepiku w szkole. Tylko pytanie, po co? W imię idei uczenia się, że świat jest be? Bo kombinowania na prawo i lewo to szkoła uczy dostatecznie dobrze  😁 Wiele ludzi w pracy biurowej zamiawia żarcie do pracy lub wytuptuje do sklepu obok po coś. Z resztą organizm dorosłego człowieka nie działa jak organizm dziecka/młodzieży.
Zamknięcie sklepików/ograniczenie ich asortymentu do granic absurdu (bo ok, niech nie będzie największego badziewia) w temacie "bo tuczą młodzież" kojarzy mi się z postawieniem znaku "droga w złym stanie technicznym" i ograniczenia prędkości. Tak samo rozwiązuje problem  😉 Czemu nikt się nie zajmie sensownie lekcjami wf-u, jak już się czepiać szkoły? Czemu zaprasza się w lo ludzi uczacych o antykoncepcji, a dietetyków nie? Bo tu trzeba by było wysiłku, przemyślenia, zamiast trach i zakaz?
halo, ja tam się nie zachwycam "słodkościami' w naszym sklepiku z czasów dawnych. Raczej faktem, że była to działalność uczniów dla uczniów. Raz w roku z tego dofinansowanie do wycieczek.
Nie wiem tylko czy przeczytałaś, to było ok. 150 bułek na ok. 1200-1500 dzieciaków. Mi się z tego sklepiku udawało zjeść bułkę raz w tygodniu. I reszcie moich koleżanek też. Taką ilość ustalili rodzice - właśnie po to, żeby nie było codziennnego jedzenia słodkich bułek zamiast śniadań. Oczywiście mogło sie zdarzyć, że komuś się codziennie udawało, ale to nieczesto było. Ja trafiałam jak mieliśmy lekcje obok sklepiku -  w innym przypadku zanim przyszłam to już nie było 😉.

Niby taki sam sklepik 2 lata później w liceum tyle,że prywatny i z innym asortymentem - dużo bogatszym. Bułek schodziło codziennie 400-500 na ok. 800 osób w szkole, czipsy codziennie dowozili tak schodziły. I nikt nad tym już nie miał kontroli bo to było prywatne w wynajętym pomieszczeniu. Rodzice się wkurzyli któregoś razu (jak byłam w drugiej klasie LO) i chcieli wymusić zamknięcie - niestety umowa podpisana tak, że się nie dało wypowiedzieć.
epk, to nie było do ciebie!!! Też tak pamiętam szkolny sklepik jak ty (ten pierwszy).


Wracając do "nie ogarniam" miałam na myśli szersze zjawisko. Że zapewne bez problemu da się znaleźć osobę (nie szukałam, ale... no, to tak jest), która w wątkach wspomnieniowych zachwyca się "Pimpusiami", "Kukułkami", watą cukrową, innymi ulepkami, gumami z Mickey Mause a jednocześnie chciałaby wydawania dzieciom tylko owych marchewek i selerów 😁

Albo tak (to już z dzisiaj): w wątku dla... kształtujących siebie 🙂 W. pisze, że jest dla siebie wyrozumiała: je i batoniki i drożdżówki, i rosołek... Jaka pada odpowiedź? "No, z twoją sylwetką to możesz sobie na wszystko pozwolić!" A "oficjalna wykładnia" jest taka, że "dbamy o zdrowie, wcale nie o sylwetkę", i "cukier jest Strasznie niezdrowy"... i te "złe nawyki żywieniowe są godne potępienia"... itd. Też tylko taki przykład pierwszy z brzegu.
Mickey Mouse, jak juz. I jak sie przypierdzielasz, to pisz nickami.
zen, nie jestem lingwistą stosowanym, specjalistko od literówek.
Nie przypierdzielam się, akurat uważam, że ty masz rację. Chociaż chwilunia, ten awatar z lizakiem... przy tych wszystkich wpisach jak cukier szkodzi na zęby, i jak dzięki zero cukru macie piękne zęby - no, doceniam autoironię.
Wiecie co? A na ile ma to wbić gwóźdź do trumny małym przedsiębiorcom? Tak sobie myślę... polikwidowano ryneczki, targowiska, wbrew wcześniejszym ustaleniom supermarkety i wielkie centra handlowe stawiane są w ścisłym centrum. Obecnie każde osiedle ma przynajmniej dwa duże markety, chociaż nie każde ma śmietniki do sortowania odpadów. Wszystko to ma sprzyjać wielkim sklepom dyskontowym, unicestwiając małych przedsiębiorców. Argument o dawaniu miejsc pracy padł tak szybko jak powstał, bo w końcu co z tego że w danym miejscu jest 2x więcej miejsc pracy, skoro każde takie miejsce zarabia najniższą krajową, podczas gdy prywatny handlarz, stojąc sobie na rynku, był w stanie utrzymać kilkuosobową rodzinę. Jak podliczy się ile tych miejsc pracy podlega umowie-śmieciowi, to mamy obraz całości. Następnie zadajemy sobie pytanie KTO zarabia na tym wszystkim, i czy aby na pewno kieszeń napchana zagranicznej firmie poprawia obrót gotówki w kraju, i mamy przykry, acz prawdziwy obraz całości. Na tej samej zasadzie walczy się obecnie z małymi punktami gastronomicznymi, by wepchnąć ludziom w głowy i nawyki właśne maka, i inne tego typu śmieci. Wielkie sieci. Tak, by typowemu Kowalskiemu przez myśl nie przeszło, że można zjeść w barze mlecznym u Pani Grażynki, bo to przecież musi być kubełek skrzydełek. A sklepy spożywcze, bary, to tylko część z tego, co zostało zaorane by zrobić miejsce zagranicznej firmie. Ktoś już dawno temu zdecydował, że nie mamy być tymi, którzy sobie dają radę, ale siłą roboczą na rzecz kapitału z zewnątrz. Zresztą, dużo ryzykuję pisząc coś takiego, bo tendencja mówi, że każdy kto ośmiela się to zauważyć, jest siewcą zamętu, miłośnikiem teorii spiskowych, i fanem Rydzyka... A to podejście do osób przeciwnych obcym firmom wypierającym polskie jest dziś tak powszechne i z każdej strony promowane, że strach powiedzieć "Nie, nie lubię zestawu z frytkami". Stąd też mój wniosek, że zakaz o którym mowa - skopiowany żywcem z USA (gdzie problem otyłości FAKTYCZNIE jest poważny, a nie jak u nas - mógłby występować gdyby) naprawdę nie ma na celu chronienia niczyjego zdrowia i nawyków.
Sam fakt że co chwilę odświeża się walka z takimi daniami jak bigos czy schabowy, gdy nikomu nie przychodzi do głowy walczyć np z aspartamem i glutaminianem sodu, świadczy dobitnie o tym, że co jak co, ale nasze zdrowie władni mają gdzieś. I gdy toczy się krzyk o to, jak zabronić nam wbicia sobie podczas obiadu widelca w oko, chodzi o coś zupełnie innego niz nasze dobro.
Zen, a w warszawskim watku polecasz frytki, ktore jadasz w barze... Nie p... sie, tylko odnosze wrazenie, ze Ci co bronia domowych obiadkow i kanapek, to jednak tak nie do konca sami robia. Ja robie kanapki sobie i mezowi, codziennie cieply obiad, i jest to dla mnie KATORGA. Szczerze nienawidze tzw gospodarstwa domowego. Moj maz uwaza, ze domowe jedzenie lepsze i zdrowsze, ale czy ja wiem czy taka domowa pizza, lazania, spagetti goruja nad tymi z pizzerii? Korzystniejsze cenowo i tyle.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się