System opieki zdrowotnej

halo, no po prostu zmarli. Ot taka cala prawda o zyciu. Sie zyje,  sie umiera.
Smierci i podatkow nie unikniemy,  reszta jest wielka niewiadoma.
Roksarih, co do rezonansu i innych badan i poradni specjalistycznych. Sami pacjenci sa sobie winni takich terminow.
Bo ot taka mała rzecz. Zapominaja o swoich wizytach,  lub z wizyt juz nie skorzystaja ( bo byli na sor,  bo znalezli wczesniej gdzie indziej termin,  bo po prostu zmarli) i tych wizyt nie odwoluja.
Codziennie do specjalistow jest co najmniej 5 lub 6 miejsc nie wykorzystanych bo ludzie sobie nie przyszli.




Wiem właśnie niestety jak to jest, bo pracuję w służbie zdrowia w rejestracji do specjalistów ale kurde czasem nie ogarniam. My dzwonimy przypominamy o wizytach  a i tak Ci pierwszorazowi nie przychodzą. Owszem zdarza się że ktoś zejdzie z tego świata ale miałam parę przypadków że i tak rodzina dzwoniła powiadomić.
Co nie zmienia faktu, że to kolejki nie cofnie. I tak oto się przedłuża o godzinę, dzień, miesiąc aż w końcu rok... U nas już nie ma zapisów pierwszorazowych na ten rok do żadnego specjalisty, jedynie pilne przypadki.
aszhar, po prostu to dowiedziałam się od ciebie, że dlatego są odległe terminy, bo ludzie umierają i, bezczelni, nie odwołują wizyt.
Czyli jakby wszyscy umarli, to dopiero by były kolejki.
Może tobie wydaje się to proste, ale mnie bardzo skomplikowane.
Ludzie nie umierają "po prostu" tylko "niestety".
A większość problemów tego wątku płynie z tego, że pracownicy "służby" (od "samej góry"😉 myślą właśnie w ten sposób. Po prostu.
halo, jesteś mistrzynią (nad)interpretacji.
galopada_, dziwnym trafem żaden polityk nie podaje nieodwoływania wizyt jako przyczyny zatorów. A każdemu byłoby to na rękę, taka przyczyna.
halo, wez se na luz i nie lap za slowka.
Przyczepilas sie skrotu myslowego z ogolnej koncepcji wypowiedzi.
I tak dla mnie kolejki to po czesci wina pacjentow bo zapisuja sie w pierdyliard miejsc i o tym zapominaja. I miejsca przepadaja.
I ludzie umieraja,  a rodziny nie moga,  nie chca nie maja na to czasu, sily etc. ( niepotrzebne sobie skresl) aby odwolywac wizyty do lekarza.
Temat zakonczylam dakej nie mam zamiaru go ciagnac

Ale z drugiej strony przychodnie mogłyby dzwonić i potwierdzać wizyty. W prywatnych gabinetach to norma, można wtedy zapisać kogoś z innego dnia na wcześniej i nie ma luk.
Słuchałam wywiadu z ordynatorem wysokospecjalistycznego oddziału chirurgii. Pan narzekał, że zapisy ma na 7 lat z góry a często blok stoi. Pacjenci albo odeszli na tamten świat, albo pozapisywali się w kilka miejsc i już są zoperowani, albo poszli prywatnie. I pan doktor nic na to nie może poradzić bo nie ma systemu tylko zapisy w "zeszycie". Złościł się, bo mają personel, sprzęt i nieraz spędzają czas pijąc kawę. Taka sytuacja.
Ale z drugiej strony przychodnie mogłyby dzwonić i potwierdzać wizyty. W prywatnych gabinetach to norma, można wtedy zapisać kogoś z innego dnia na wcześniej i nie ma luk.

No właśnie. Nawet kosmetyczka już teraz dzwoni albo fryzjer. Albo jest zwyczajny, prosty program, który automatycznie przypomina. To ma też lek.wet.
To juz naprawdę maja chu***y personel, bo inaczej tego się nie da wytłumaczyć. Miałam praktyki na oddziale, gdzie zapisy są na planowe zabiegi też koło 8 lat wprzód i blok nigdy nie stał. Zabiegi się tylko przesuwały jak przyjeżdżał ktoś z soru, ale wtedy 1-2 dni może. Ale lepiej mówić, że to wina systemu, nikt im przecież nie każe zapisywać na zeszyt, a nawet w zeszycie można zapisać nr telefonu i się dowiedzieć czy pan x przyjdzie na zabieg  🙄
To juz naprawdę maja chu***y personel, bo inaczej tego się nie da wytłumaczyć. Miałam praktyki na oddziale, gdzie zapisy są na planowe zabiegi też koło 8 lat wprzód i blok nigdy nie stał. Zabiegi się tylko przesuwały jak przyjeżdżał ktoś z soru, ale wtedy 1-2 dni może. Ale lepiej mówić, że to wina systemu, nikt im przecież nie każe zapisywać na zeszyt, a nawet w zeszycie można zapisać nr telefonu i się dowiedzieć czy pan x przyjdzie na zabieg  🙄

No tak. I mnie ten wywiad zdziwił. Ale tak pan mówił i się żalił. Chodziło o ortopedię (sic!) a tam czekanie 7 lat to.....  😵
zonk, to nie wina personelu serio. Do samych specjalistow dziewczyny zapisuja ok 300 osob dziennie takich co przyjda osobiscie plus zapisy telefoniczne.
No nie ma wuja zeby jeszcze obdzwanialy ludzi z przypomnieniem o wizycie ( bo w miedzyczasie obdzwaniaja ludzi ktorzy maja wizyte za chwile a lekarz jest chory, na urlopie,przestal pracowac ).

Tak owszem w prywatnych lub malych przychodniach system przypominania sie sprawdza.
Ale w duzym szpitalu nie ma na to szans.
Tylko inaczej jest w rejestracji do specjalistów gdzie faktycznie i tak co dzień jest meksyk, a inaczej kolejka na zabiegi na oddziale "na zeszyt". Faktycznie mogłaby sekretarka oddziału tydzień przed dzwonić i pytać. I drugi zeszyt "awaryjnych" co to czekają na telefon, w razie czego, pakują się i lecą. I wszyscy byliby zadowoleni.
tunrida, to co sobie robia na oddzialach to juz inna sprawa.
Ja tu mowie tylko o pierwszym "rzucie" dostania sie do lekarza specjalisty.
Wiem, rozumiem i pewno masz rację, aczkolwiek sporo chyba zależy od danego szpitala. Na pewno rano jest Meksyk i telefony dzwonią non stop, pacjenci w międzyczasie przy okienku stoją, na bieżąco wydzwania się do tych, co im "przepadło" z powodu nieobecności lekarza. Ale np. u nas, po południu, znalazłoby się pewno trochę czasu, żeby podzwonić do tych co mają wizytę np. za 2 dni z przypomnieniem. Fakt, że dodatkowa robota, której i tak dość. Ale z drugiej strony, jeśli lekarz ma pierdzieć w stołek, bo mu 3 osoby wypadną, a ktoś tam w domu rozpacza, bo go nie stać prywatnie, to możnaby to ogarnąć choć trochę.
Tyle, że potrzebne chęci, nowa organizacja i skoro więcej obowiązków, to należałoby się i większe wynagrodzenie. Ja wiem, że NIKT nie lubi mieć tylko zwiększanych i zwiększanych obowiązków, bez wzrostu wynagrodzenia robiąc często za najniższą krajową. To demotywuje. Zwłaszcza kiedy i tak ma na co dzień co robić.
Pracowałam przez jedne wakacje w przychodni, wprawdzie prywatnej, ale bylo ok 10 gabinetow otwartych 8-20 i 2 babki w rejestracji i da radę obdzwonić ludzi. Robi się to jak akurat jest chwila luzu. Czasem chodzę do jednej z większych prywantych przychodni w Gdyni, gdzie jest pelno gabinetow, blok operacyjny itp i zawsze przypominaja. W szpitalu po 15 ogolnie jest luz, pielęgniarki uzupełniają dokumentację itp. (wiadomo nie mówię o sorze czy oiomie).

Gienia-Pigwa   Vice-Ambasador KAV w Dojczlandii, dawniej pigwa :P
04 listopada 2015 12:00
wiecie co, ja przed zabiegami musialam dzwonic wczesniej do szpitala i potwierdzac przyjscie. Nieraz do mnie tez dzwonia. Moja babka naczyniowiec ma terminy na rok do przodu, tydzien wczesniej mam obowiazek potwierdzic. Nie przyjde, dostaje do domu rachunek.

Gdyby ludzie dostawali rachunki to by sie oduczyli nieodmawiania wizyt.
zonk, a ja powiem brzydko ale brutalnie.
To pacjentowi zależy na wizycie, to pacjent ma "obowiązek " pamiętać/odwołać wizytę.
Co innego na oddziałach gdzie jest jedna specjalizacja a co innego w jednej rejestracji do wszystkich specjalistów.

Rejestratorzy ( przynajmniej w szpitalu w którym pracuje ) mają obowiązek wizytę odwołać/przełożyć z winy szpitala ( czytaj nieobecność lekarza )

Z resztą kiedyś było lepiej, bo były zapisy do lekarzy specjalistów, na dane półrocze.
Kończyły się miejsca to i kończyły się zapisy.
I ludzie nie mieli terminów na za X lat .
Teraz nie można powiedzieć że nie ma miejsca, teraz pacjenta trzeba zapisać.
U nas  niektóre specjalizacje 3 lata do przodu


To pacjentowi zależy na wizycie, to pacjent ma "obowiązek " pamiętać/odwołać wizytę.

Jak mam nie łapać za słówka, jak właśnie w tych słówkach odbija się to co stoi na głowie.
Mnie właśnie od tego trzepie. Że pacjent to petent. Nie klient, któremu należy się dobra usługa. Tylko żebrak, i najlepiej jakby go nie było.
Niby komu ma zależeć, żeby nie było "dziur" w wizytach? Komu? Lekarzom nie zależy, bo i tak przydział i płatności wyrobią, bo przydziału jest dużo mniej niż potrzebujących, a i tak zasadniczo muszą swoje siedzieć. Rejestratorkom nie zależy, bo... powiedzmy, ze mają nikłą motywację. Z tego co wiem nikt ich nie wynagradza za świetną pracę i świetną organizację. Pacjentowi nie - jeśli gdzieś już wyżebrał, zapłacił, "umarło mu się", dolegliwość minęła albo zbladła wobec znacznie poważniejszej, albo wcześniej trafił do szpitala, gdzie go bez kłopotu zdiagnozowano/przeprowadzono zabieg, a w żaden sposób nie jest karany za niefrasobliwość w imieniu innych pacjentów.
No i jak mówić o racjonalności w oparach absurdu? Gdy terminy na cito są po roku? Termin 7 lat? To 3 razy zdąży się zmienić smartfona, w którym ten termin można zapisać 🙂
Akurat jestem "zapisana" do przychodni, w której pacjenci są Bardzo subordynowani. Bardzo. Bo to sprawa życia i śmierci, a kto raz się dostał w jej "objęcia" ten w zasadzie nie wypada, chyba że właśnie 🙁 umrze. Bo "nowy" w zasadzie musi czekać na śmierć kogoś objętego opieką, żeby się "załapać". Więc chodzi prywatnie. 150 PLN za 10 min. pogawędki, zmierzenia ciśnienia i... recepty. I za gwarancję, że w kryzysie trafi na oddział.
Niestety czasem w dużym szpitalu oglądam pracę rejestracji, ot choćby przy okazji zleconych badań laboratoryjnych.
I każdą taką wizytę, i to co się tam dzieje, odchorowuję emocjonalnie dość długo.
Pacjent - szarańczą. Tak chyba można najkrócej oddać klimat.
Nie wierzę, że tak się dzieje z innych powodów niż celowo. Żeby maksymalnie utrudnić dostęp do świadczeń medycznych, jednocześnie nie przyznając jawnie, że jest AŻ tak limitowany. Bo organizację można by poprawić w try miga, tak ewidentne są absurdy. Czyli tak ma być - żeby "tam" wszyscy byli wkurzeni, i "naszczuci" na siebie po dwóch stronach szyby.
busch   Mad god's blessing.
05 listopada 2015 00:00
halo, ale po co poprawiać organizację? Ten system i tak ledwo zipie, gdyby faktycznie każdy uprawniony do świadczeń szukał pomocy w ramach NFZ-tu, najpewniej doszłoby w krótkim czasie do jeszcze większej zapaści tego systemu. A tak - tylko najbardziej zdesperowani zostają. Tacy, którzy potrafią poświęcić na to mnóstwo czasu i wydeptywania ścieżek - cała reszta zrezygnuje z 'usługi' albo zapisze się prywatnie. Płacąc tym samym podwójnie, bo raz w formie nieuniknionego haraczu, a dwa w formie ciężkich pieniędzy wydawanych na prywatne wizyty.

Ja nie sądzę, by to się dało rozwiązać samą organizacją pracy. Potrzebne jest wpakowanie dużych pieniędzy, chociażby z powodu podanego przez tunridę - trzeba jakoś zmotywować ludzi do pracy, a nie tylko dokręcać śrubę, nie dając nic w zamian. Zwłaszcza, że mówimy tu o ludziach świetnie wykształconych, którzy wpakowali w swój fach mnóstwo czasu, wysiłku i prawdopodobnie też pieniędzy. Nie bez przyczyny mamy dramatycznie mało lekarzy i pielęgniarek - jeśli jesteś dość zdolny, by skończyć medycynę, to z pewnością dasz radę wyjechać za granicę i zarabiać tam godziwie, w lepszych warunkach pracy.

Oczywiście można się spierać, jaki wpływ ma na to postkomunistyczna mentalność - ja uważam, że sama zmiana systemu wymusiłaby zmianę mentalności. Chociażby dlatego, że młodzi ludzie nie uciekaliby za granicę tuż po zdobyciu dyplomu, a świeża krew bardzo by się przydała. Zwłaszcza że to już pokolenie umawiające się przez Internet do fryzjera czy gdzie tam jeszcze.

Tylko jak to zrobić? Przykład amerykański pokazuje pewnie drogę, w jaką poszłaby prywatyzacja szpitali w naszym kraju - nie udało nam się zdekomunizować sceny politycznej przez 25 lat, więc mam takie wredne wrażenie, że nawet po prywatyzacji służby zdrowia byśmy dali jakoś tak wybrnąć, by nic (niewiele) się zmieniło 🤔

aszhar, ale bulwersuje Cię to, że pacjent chce się zapisać i nie można powiedzieć, że nie ma miejsca? Uważasz że ludzie się zapisują na takie rzeczy dla rozrywki i powinnaś mieć prawo powiedzieć "wie pan co, nam się zapisy skończyły i nie wiem kiedy pan będzie miał termin i nie, nie może się pan zapisać - w ogóle. Co to za porządki żeby petent nie chciał poczekać te pół roku i się wtedy dopiero zapisać - oczywiście nie na zabieg, ale na oczekiwanie na zabieg". Wybacz, ale jak sobie pomyślę że np. potrzebowałabym operacji kolana i nie miałam pieniędzy iść prywatnie, to mnie coś bierze jak czytam coś takiego.
cham się uprze i mu daj  🙄 - weź se kup kule w ładnym kolorze i przyjdź za pół roku się zapisać  🤣
busch, mnie nic nie bulwersuje serio.
Poza tym ja caly czas mowie o zapisach do poradni specjalisycznych (czytaj kardiolog, neurolog, diabetolog etc) na pierwsza wizyte ze skierowaniem od rodzinnego.
A nie na planowa operacje, zabieg lub inne.

Wczesniej nie bylo kolejek na X lat do przodu. Tylko na max pol roku.
Jezeli zapisow juz nie bylo, bo nie bylo miejsc pacjent dostawal informacje gdzie jeszcze zapisy trwaja, gdzie mozna dostac sie szybciej.
I kiedy zapisow sie juz nie prowadzilo to byla szansa na lepsza organizacje ( czytaj obdzwanianie, przypominanie, zapisywanie na wczesniejsze terminy).

busch, tylko jak nie wyjecgać skoro po studiach dostaje się jakieś 1500-1800 zl? A mnie dopadnie  zaszczt odbywania bezpłatnego stażu po studiach, który Kopacz wprowadziła dla roczników od 92  😵 Do tego dochodzi ciągła nagonka na lekarzy, a w porównaniu do reszty Europy wypuszczamy z uczelni dobrze wykształconych ludzi, więc w sumie się nie dziwie, że duża część chce wyjechać. Ja bym chciała pracować w Polsce, ale autentycznie nie wiem czy przez pierwsze kilka lat bedę się w stanie utrzymać, a nie chce siedzieć u rodziców do trzydziestki  🤣
A ja mam wrażenie, ze "lekarz rodzinny" często odsyła do specjalisty bez potrzeby. Nie wiem czy musi bo mu nie wolno czy nie umie i pozbywa się problemu. Jednak kiedy się powie słowo klucz np. "oko" to na 100% wychodzi się ze skierowaniem do okulisty przy zwykłym zapaleniu spojówek. Kiedy się powie "ucho" już się jest w drodze do laryngologa, "pryszcz' i już dermatolog etc.etc. I to generuje kolejki.
Dla mnie termin do lekarza dłuższy niż tydzień jest akceptowalny tylko dla osoby zdrowej, która chce np. powiększyć sobie biust.
Dla osoby chorej to zawsze idiotyzm. Bo choroba nie czeka.
Tania, rozmawiałam z rodzinnymi. Nie wolno. Rodzinny stał się wypełniaczem papierków i przepisywaczem leków bez recepty, ew. antybiotyków szerokiego spektrum. Nie może przepisać kropli na zapalenie spojówek, na zapalenia ucha. W gabinecie zabiegowym nie można wyjąć kleszcza. Ani zabandażować ręki. Itd.

busch, przecież potwierdzasz co piszę. Że to celowe działania. Żeby trwali tylko desperaci. Tak zdesperowani, że zgodzą się na każde upodlenie.
Jesteś młoda, więc nie pamiętasz "reglamentacji wszystkiego i kolejek po wszystko".  Ja się nastałam godzinami po ołówki i szary papier. Pamiętam jak rajstopy można było kupić tylko z aktem zgonu (na pogrzeb) lub z zaświadczeniem z USC - na ślub. W zasadzie te kolejki (i klimat) w rejestracjach to pikuś dla zahartowanych w tamtych czasach.

aszhar, czyli jednak może być lepiej, sprawniej. A nie jest. Z pełną świadomością są wydawane absurdalne rozporządzenia. Łaaj???
Tania, rozmawiałam z rodzinnymi. Nie wolno. Rodzinny stał się wypełniaczem papierków i przepisywaczem leków bez recepty, ew. antybiotyków szerokiego spektrum. Nie może przepisać kropli na zapalenie spojówek, na zapalenia ucha. W gabinecie zabiegowym nie można wyjąć kleszcza. Ani zabandażować ręki. Itd.
(...)

Tak myślałam. Nie może, czyli szybko i nie będzie umiał bo zapomni ze studiów. Pacjent będzie się leczył w aptece lekami z reklam. Na koniec koszty jego odratowania będą niebotyczne a NFZ powie, że nie refunduje. I kółko się zamyka.
Aż się dziwię, że jakiś ocalały porządny lekarz nie otwiera prywatnej praktyki, gdzie mu wolno i oko i ucho i pryszcze leczyć. I USG sobie sam zrobi i ranę drobną zaszyje. Miałby codziennie garniec złota od ludzi.
p.s
http://www.niepelnosprawni.pl/ledge/x/179830 hm...
p.p.s
http://www.obserwatorfinansowy.pl/forma/rotator/rewolucji-w-sluzbie-zdrowia-nie-bedzie/
JARA   Dumny posiadacz Nietzschego
05 listopada 2015 11:29
To macie dziwnych tych rodzinnych, bo mi rodzinni leczą oczy, uszy czy skórę. Podstawowymi lekami, a jesli to nie pomaga to dopiero wtedy wypisują skierowanie do specjalisty.
To macie dziwnych tych rodzinnych, bo mi rodzinni leczą oczy, uszy czy skórę. Podstawowymi lekami, a jesli to nie pomaga to dopiero wtedy wypisują skierowanie do specjalisty.

To masz szczęście.
To ja nie wiem co wy za dziwnych rodzinnych macie.
ja jako psychiatra jestem zatrudniona jako "lekarz medycyny z dużym doświadczeniem w POZ" do zastępowania lekarza rodzinnego (według wymogów funduszu można tak) Przyjmuję raz w tygodniu przez 2 godziny. Zatrudniono mnie jednak nie po to, bym udawała internistę, tylko po to, bym przyjmowała pacjentów z problemami psychiatrycznymi należącymi do tego rodzinnego. Dla pacjentów to wygodne. I przyjmuję. Ale jeśli ktoś się do mnie zapisze "po recepty", lub z inną dolegliwością, to też leczę. I do jasnej ciasnej, wiem kiedy przepisać krople na zapalenie spojówek i nawet umiem zajrzeć otoskopem do ucha i na podstawie wywiadu i badania wiem, kiedy w 100% antybiotyk, kiedy w 100 % nie. A kiedy nie jestem pewna, wysyłam do laryngologa.
Rodzinny który mnie wynajmuje NIC mi nie mówił, że NIE WOLNO mi leczyć oka i ucha, czy skóry. Sam tak leczy. To skoro ja, psychiatra, umiem leczyć podstawowe sprawy okulistyczne czy laryngologiczne czy dermatologiczne, to do jasnej cholery, co wy macie za rodzinnych ja się pytam?
Tania, oba linki są z... marca 2014. Po krytycznej "ewaluacji" naszego "sytemu". Minęło 1.5 roku. Tusk już dawno nie jest premierem.

JARA, leczą. Ale im nie wolno! Leczą, bo ich trafia. Że przypadłość jest ewidentna, tyle wiedzy to przecież mają, i można raz-dwa pomóc człowiekowi.
Ale zasadniczo nie można przepisać reglamentowanych kropli do oczu bez obejrzenia dna oka. Itd.
Nic skuteczniejszego do górnych dróg oddechowych, bo trzeba je obejrzeć głęboko. Skutecznych środków wziewnych jeśli nie jesteś pulmonologiem. Itd.
A że kolejki do specjalistów są ogromne, to szybciej człowiek, szczególnie dziecko - trafi do szpitala. Gdy trzeba trochę badań i kilku specjalistów.
Wiesz, lata temu też chodziłam do ginekologa np. I pani dr brała wymaz czy tam co - i od razu pod mikroskop. I było jasne  ki diabeł. A teraz?
Teraz każdemu lekarzowi można zarzucić, że źle zdiagnozował bo nie użył do diagnostyki wszelkich(!) dostępnych (umownie dostępnych = istniejących) metod. Teraz np. fizjoterapeuta, jeśli nie jest dobrym znajomym, nie będzie chciał w ogóle rozmawiać bez rezonansu.
Itd.
Nasi lekarze rodzinni najszczęśliwsi są, gdy przyjdziesz, spytasz czy to jest to, co ci się wydaje, i, poniekąd na własną odpowiedzialność, poprosisz o konkretny lek. Oddychają z ulgą, pojawia się uśmiech. Czasem zlecą badanie "różnicujące", ale już "są w domu". Gdy potwierdzasz ich diagnozę, gdy zgadzasz się na kurację - wtedy już dadzą radę uzasadnić i rozpisać w rubryczkach (co zajmuje coraz więcej czasu). Jeśli nie ma takiej zgodności 🙁 - nikt nie jest samobójcą i zależy im na prawie wykonywania zawodu. W rezultacie jesteśmy na prostej drodze do "systemu brytyjskiego" pt. paracetamol na wszystko.
Zauważ, teraz nie ma tak, że przychodzisz ze zwichniętym palcem, lekarz (rodzinny) obmaca, odwróci uwagę i... pociągnie, pielęgniarka założy usztywnienie i po problemie. Kiedyś tak właśnie było.
Teraz już nigdy tak nie będzie. A co z tym fantem zrobić? To już nie na moją głowę.
Aż się spytam, czy naprawdę im NIE WOLNO. Bo nie wierzę.
A jak zdecydują przepisać krople do oka, wyleczą prawidłowo, to czy coś im grozi w przypadku kontroli funduszu. Bo to chyba ten organ by twierdził, że "nie wolno", tak?
Kurczak   Huculskie (nie)szczęście
05 listopada 2015 12:30
tunrida, z całym szacunkiem, ale mnie osobiście przeraziło to co napisałaś. Skoro psychiatra leczy np. uszy, to równie dobrze mogłaby to zrobić fryzjerka.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się