Kto/co mnie wkurza na co dzień?

halo- a kto ci bronił powiedzieć wtedy "no cóż..nie chciałabym być na jej miejscu". Założę się, że wiele osób miało podobne odczucia słuchając takich opowieści. Inna sprawa, że nie masz pojęcia jak jest w ich związku.
Np- Może zdradzała go wcześniej 3 razy i chłop ma kompleksy i czuje się łosiem, podejrzewa, że ktoś coś wie i w taki głupi sposób udowadnia ogółowi, że aż takim strasznym łosiem nie jest. Może to zwykła gra, która była przeznaczona dla jednej z osób, które były na imprezie. Głupie, bo głupie, ale nie wiesz tego.
Miałaś nieprzyjemne odczucia, kto ci bronił powiedzieć o tym w jakiś nieatakujący mocno sposób? Znów robisz z igły widły, rozdziabując temat i rozwlekając. A starczyło po prostu wtedy powiedzieć, to co się chciało powiedzieć, i byłby koniec tematu.

Przepraszam, że to napiszę, ale czasami odnoszę wrażenie, że to nie ludzie mają z czymś problemy, tak jak ty to oceniasz, ale to ty masz problem. Tak jakbyś cały czas nie wiedziała jaka chcesz być i jak masz postępować. Tyle w tobie rozważań dotyczących tylu dziedzin życia i zachowań. Nie lepiej zamiast przemyślać to wszystko i analizować, dochodząc do dziwacznych czasami wniosków ( jak dla mnie) to po prostu być, robić, to co chcesz? A nie w kółko się zastanawiać.
Powinniście sobie założyć "wątek filozofa" i tam się wyżywać do bólu.  😉

Zdradzanie nie jest dobre. Ale uważam jak Ascaia, nie da się wsadzić wszystkich zdrad do jednego worka. Ile ludzi i ile związków, tyle przyczyn tych zdrad. I ile ludzi, tyle sposobów na radzenie sobie po zdradzie. I moim zdaniem nie ma co w tym dłubać, bo nic się nie udłubie. Nie podoba ci się zdradzanie, mów o tym wprost. I po temacie.
Moim zdaniem tutaj sprawa jest akurat banalnie prosta.
Związek = jeden mężczyzna + jedna kobieta. Seks tego jednego mężczyzny z tą jedną kobietą. I koniec.
Zdrada jest złamaniem obowiązującej reguły, czyli złem.
Nie jest ważne, czy "on ją zdradził, bo ona go zdradziła", "ona go zdradziła, bo on się nią nie interesuje" itp., itd. Dokąd człowiek jest w związku, obowiązuje go monogamia. Jeżeli nie odpowiada mu związek, powinien go skończyć, a nie łamać reguły. Łamiąc je, przyczynia się jedynie do tego, że związek staje się jeszcze gorszy.
Rozpatrzenie konkretnej sytuacji może sprawić, że np. jednej osobie ze związku zaczniemy współczuć, a drugą uznamy za świnię, ale to nie zmienia faktu, że obiektywna kwalifikacja zdrady jest jedna.
Ot tyle.
Nie wszystko w życiu jest relatywne.
Też tak myślę. Tak naprawdę każdą sytuację możemy rozczłonkować i zbrodniarzy wojennych też próbować zrozumieć, bo nie wiem, rodzice ich nie kochali i stąd postanowili wybić miliony ludzi.. Możemy szukać zrozumienia dla bicia dzieci, znęcania się nad zwierzętami, tylko to nie zmieni faktu, że czyn tak czy inaczej jest obrzydliwy sam w sobie. I zdradę kwalifikuję jako oszustwo, natomiast nie oceniam ludzi, którzy zdradzają czy też tych, którzy są tymi 'trzecimi' w związku.

Skoro już tak patetycznie i religijnie, to może warto wspomnieć dekalog 😉
"Ci trzeci" czasem zresztą nie mają pojęcia, że są "trzeci".
Przepraszam, nie mogę się powstrzymać
[quote author=Murat-Gazon link=topic=20214.msg2453226#msg2453226 date=1448091441]
Moim zdaniem tutaj sprawa jest akurat banalnie prosta.
Związek = jeden mężczyzna + jedna kobieta. Seks tego jednego mężczyzny z tą jedną kobietą. I koniec.
[/quote]
A co z seksem KKM lub MMK?
Czy to już jest "rozpasanie"?
😉


Murat - czasem nie wiedzą, ale na ogół się domyślają chyba. Trzeba by być naprawdę mało ogarniętym, żeby się nie zorientować, że seks-partner ma inne zobowiązania.
Stety-niestety nie umiem być radykalna. Widzę jednak zbyt wiele czynników, widzę człowieka i nie umiem tego pominąć.
smarcik   dni są piękne i niczyje, kiedy jesteś włóczykijem.
21 listopada 2015 09:36
Ascaia oj wcale nie tak łatwo się zorientować.. Kobiecie pewnie jest trudniej ukryć jakiś romans, bo najczęściej podchodzi bardziej emocjonalnie, ale niektórzy faceci naprawdę są w tym mistrzami (podkreślam - niektórzy). Nigdy nie zapomnę sytuacji - miałam w podstawówce i gimnazjum dobrego kolegę, sąsiada z resztą, rodzice bardzo fajni, no byliśmy w super stosunkach ogółem - aż mama kolegi dowiedziała się, że tata ma jeszcze jedną rodzinę - kobietę, dzieci. I to od wielu lat! A naprawdę wydawało się, że jest super facetem, prorodzinnym.
Wkurza mnie to, że nie stać mnie na wynajęcie kawalerki.

1. Jak można nie domywać naczyń? Problem spojrzeć, czy garnek czy talerz są czyste?! Potem cała szuszarka jest uwalona...
2. Jak można takie brudne naczynia chować do szafki?!



3. Jak można wrzucać ścierkę do wycierania czystych, ale mokrych naczyń do zlewu i kisić ją całą noc, wycierać nią blachę z tłuszczu albo:

?!
4. Jak się sprząta to chyba oczywiste, że się nie chce, żeby ktoś się kręcił pod nogami, prawda? Ale nieeeee, lepiej przyjść i zacząć gotować. Zabrudzić na nowo płytę do gotowania. Wrzucić naczynia do zlewu...

5. Jak się zapełni cały śmietnik, to przecież jest jeszcze tyyyyyyyle miejsca wokół śmietnika! Ewentualnie bierze się reklamówkę, kładzie na środku kuchni i tam wrzuca śmieci. Ewentualnie po prostu zostawia się wszystko na blacie. Przecież ktoś posprząta...


Co mnie wkurza na codzień? Ja. Bo nie mam jaj, żeby opierdzielić tego flejarza, tylko żalę się obcym osobom na forum.
Mieszka z nami od września i pierwszy raz posprzątał cokolwiek w zeszłą niedzielę, kiedy się wkuwiłam i wywiesiłam na lodówce grafik sprzątania. Ciekawe czy dzisiaj/jutro sprzątnie to, co do niego należy...
[quote author=Murat-Gazon link=topic=20214.msg2453226#msg2453226 date=1448091441]
Nie wszystko w życiu jest relatywne.
[/quote]
Mnie w zasadzie chodzi tylko o to.

tunrida, no właśnie nie wiem, co mi dotychczas broniło "mówić jak jest". Co broni wszystkim dookoła. Także w takich sprawach jak cavaletti.

Bo co innego opierdzielic za brudne naczynia albo pojechac znajomemu ostro mowiac co sie mysli o gnoju, a co innego zwrocic uwage z usmiechem na twarzy za naczynia czy skwitowac bez emocji 'szkoda mi tej kobiety'. Przynajmniej ja tak to widze. Opierdalacna lewo i prawo tez nie umiem, ale ze zwracaniem uwagi nie powinnismy miec problemow. Naprawde wiele mozna powiedziec jesli sie to powie w odpowiedni sposob. Wiadomo, ze sie narazisz, ale coz...albo sie narazisz i bedziesz miala do siebie szacunek, albo bedziesz milczec, a potem bedziesz czuc niesmak do samej siebie, ze siedzialas cicho. Twoj wybor.
tunrida, niestety, z obserwacji i doświadczeń wychodzi mi, że forma przekazu nie ma najmniejszego znaczenia. Intencje nadawcy - tylko w znikomym stopniu, i nie do przewidzenia jak zostaną odczytane.
Na fejsie jest taki mem "prawdziwy przyjaciel" - to co do formy. Jak "przyjaciel" to "Ale, ch*u lecisz w kulki" jest formą jak najbardziej ok. Wg odbiorcy przekazu. Jak "teściowa" to może przez 5 serwetek i jeszcze z bukietem kwiatów - będzie zło wcielone. Czyli - zależy kto. "Who is who", komu co "wolno", to już nie mam pojęcia jakie kto ma kryteria.
Drugi czynnik to zgaduj zgadula na ile dana sprawa jest drażliwa. Dla odbiorcy. To jest przewidywalne tylko w małym procencie. A przy przekazie do ogółu nie ma żadnej opcji, żeby nie znalazł się ktoś, dla kogo dany temat jest Wielce drażliwy.
Narazić się też można się w różnej skali, i o tym też decyduje odbiorca przekazu, nie nadawca. Można narazić się na skrzywienie, foch, a można na... podpalenie chałupy. Z całą gamą pośrednich reakcji.
Nie zgadzam się. Jeśli kogoś nie trawię, to jasne, że jego komunikaty zwykle mam w nosie, z zasady. Ale jeśli ktoś jest mi obojętny, to forma przekazu ma olbrzymie znaczenie.
Znaczenie ma nie tylko od kogo jest komunikat, ale i w jakiej formie przekazany.
zabeczka17   Lead with Ur Heart and Ur Horse will follow
22 listopada 2015 18:14
tunrida, niestety, z obserwacji i doświadczeń wychodzi mi, że forma przekazu nie ma najmniejszego znaczenia.

Co ty chrzanisz halo.
Przykładowo łapatologicznie bez żadnych ukrytych podtekstów:
Pierwsza forma przekazu złości - pałowanie adresata.
Druga forma przekazu złości- szczera rozmowa.
Wg ciebie dalej to nie ma znaczenia? dla obydwóch stron?
Tylko proszę nie twórz z tego epopei narodowej ok?  😉
Mało tego, czasami są sytuacje, kiedy ta forma ma większe znaczenie niż treść.
Poza pierwszym i ostatnim zdaniem (po co? po co? ciągle pytam po co tak rozmawiać? po co to "chrzanisz"?) zgadzam się z zabeczką, - forma ma bardzo duże znaczenie.
Nie no, ma znaczenie. I w ramach ogólnie pojętej kurtuazji - tu czasem liczy się każde słowo, i wyraz twarzy, itd. I przy porównywaniu sytuacji skrajnych typu od razu w mordę/ja cię błagam i jeszcze wynagrodzę.

Ale w sytuacji gdy ktoś czegoś nie chce, nie życzy sobie, mocno broni się przed zmianą "światopoglądu", z powodów różnych  czuje się zagrożony (przecież rzadko kiedy przez rozmówcę), z trudem podjął decyzję, jest jej niepewny - a tu krytyka, gdy sprawa jest Drażliwa (skąd mamy wiedzieć CZY jest drażliwa???), w sytuacji jakiegokolwiek Oporu - naprawdę to nie forma ma znaczenie. Huk wie co ma znaczenie.
W sytuacji zagrożenia emocjonalnego/stresy/desperacji/silnych strategii obronnych każda uwaga, w dowolnej formie, od kogokolwiek może jawić się jako atak. Oprócz pozytywnej, bo z neutralnymi już gorzej.
Sakramentalne psychologiczne: "A ty jak myślisz?" - to już nie kwestia formy, tylko treści przekazu.

Gdyby było inaczej "szczere rozmowy" nie kończyłyby się wściekłymi awanturami itd. Ani błahe uwagi nie prowokowały do bitki.
No to akurat racja, że nie ma miejsca na refleksję. W wielu sprawach wiele osób reaguje na zasadzie "nie zgadasz się z mną to wypier... "
Kiedyś głoszono mądrości psychologiczne (pamiętam kiedy jako nastolatka zaczęłam się takimi sprawami interesować), że podstawą relacji (miłości, przyjaźni) jest szczera rozmowa. Że powinno się mówić nie "jaki Ty jesteś", a "boli mnie, że robisz / mówisz...", itd. Ale ogólnie było zachęcanie do tego by jednak mówić co jest nie tak. W tym idealnym świecie odbiorca komunikatu miał się zastanowić nad tym, co nam sprawia przykrość, i spróbować to naprawić...
Z obecnej perspektywy stwierdzam, że to gó... prawda. 😉
Obecnie jeśli powiesz, co Ci się nie podoba w zachowaniu partnera, przyjaciela, bliskiego znajomego to wtedy się po prostu kończy relacja...
arivle   Rudy to nie kolor, to styl życia!
22 listopada 2015 21:19
Ascaia, mechanizm psychologiczny jest trochę inny, mówi się o tzw. "komunikacie JA", który brzmi mniej więcej tak:

Irytuje mnie / czuje się zdenerwowana tym, że [ty robisz to i to, zachowujesz się tak i tak] na przykład nie sprzątasz, ponieważ ja mam mało czasu i wracam do domu zmęczona, więc wolałabym żebyś sprzątał po sobie.

Co więcej, tak wyrażony komunikat... działa. O ile jest wypowiedziany w sposób naturalny. Rozmówca zamiast postawić się natychmiast w pozycji obronnej, gotowej na odparcie ataku reaguje zazwyczaj mniejszą lub większą skruchą, przynajmniej próbą zrozumienia, ale na pewno nie kontratakiem. Warto jest jeszcze podawać jakieś rozwiązania sytuacji.

Co ważne nie można w momencie podania powodu wrzucać żadnych określeń wartościujących - bo to one wyzwalają chęć obrony, agresji z drugiej strony.
Czyli na przykład nie powinnaś mówić tak: Denerwuje mnie to, że nie sprzątasz, bo jesteś fleja itd.

I ja się nie zgadzam, z tym, że tak podany komunikat nie działa, o ile jest stosowany na prawdę dobrze, w odpowiednim momencie i podany w sposób naturalny - działa. Mogę opieprzać klientów do woli i nie wyrzucają mnie z roboty, co więcej za zwyczaj się stosują do moich uwag 😉
Oczywiście nie jest tak różowo. Przy bardzo drażliwych tematach stosowanie komunikatu JA może nie przynieść efektu, ale raczej nie powinno spowodować gigantycznej awantury.

Tak z mojej strony trochę teoretycznie, trochę empirycznie - z mojego doświadczenia 😉
Napisałam inaczej? Bo dokładnie o to mi chodzi, co opisałaś. Dokładniutko. Nie nacechowujesz rozmówcy, tylko mówisz o swoich odczuciach co do jakiegoś zachowania.

Nie tykam relacji zawodowych, z klientami. W tym momencie wypowiadam się wyłącznie w kontekście bliskich relacji osobistych (przyjaźń, miłość).
Niestety z mojego doświadczenia wychodzi, że nie działa. A może mam po prostu pecha...
Widzisz, może to działa w przypadku starszych związków partnerskich (tradycyjnie mówiąc damsko-męskich)... powinno działać. Chociaż jak słyszę o związkach moich kolegów i koleżanek to też jest różnie.
Natomiast na etapie budowania relacji... Nie działa. Przynajmniej ja ciągle trafiam na potencjalnych partnerów, potencjalnych przyjaciół i przyjaciółki, na które to nie działa.
arivle   Rudy to nie kolor, to styl życia!
22 listopada 2015 21:43
Ascaia, w wypadku relacji osobistych działa tutaj kilka innych mechanizmów. Nie będę się rozpisywać w każdym razie relacje nacechowane uczuciowo, niosące jakiś bagaż emocjonalny są trudniejsze. Pojawia się tutaj między innymi podświadomy bilans zysków i strat (jak bardzo muszę się poświęcić, żeby coś uzyskać) a zmiana zachowania jest trudna, teoretycznie jest pewną stratą ponieważ ludzie dążą do zachowania pewnej zgodności (kontekstów). Zmiana zaburza tę zgodność. Trzeba wiedzieć kiedy dyskusję rozpocząć, kiedy się wycofać, warto stosować inne techniki prowadzenia dyskusji m.in. zadawać pytania, dowartościowywać (nawet za drobne, potencjalnie nie istotne rzeczy). Wyjątkowo trudno jest prowadzić dyskusję w ten sposób będąc w nią emocjonalnie zaangażowanym.
Ja to co napisałaś w poprzednim poście zrozumiałam nieco na opak. W każdym razie nie mówimy tutaj o idealnym świecie, a raczej idealnym komunikacie. W praktyce wychdzi chyba na to samo 😉
Zasadniczą chyba kwestią w tym komunikacie jest oparcie się na empatii. Przyjęcie założenia, że nasz dyskomfort będzie nieprzyjemny dla tej drugiej osoby. Założenie, że jesteśmy na tyle ważni dla tej drugiej osoby, że chce ona naszego dobra. Co więcej - że w naszym poczuciu bezpieczeństwa i zadowolenia ta osoba widzi swoje szczęście. I wtedy taki komunikat ma szansę być skuteczny.
Tyle, że z moich obserwacji wynika, że coraz trudniej ludziom wychodzić ze swojej strefy komfortu na rzecz kogokolwiek drugiego - przestaje się to robić względem rodziców, nie próbuje się tego robić wobec potencjalnych przyjaciół i partnerów. Tylko czeka się na osobę, która się dopasuje do "moich wymagań". A innych po drodze się odrzuca, jeśli tylko relacja ma oznaczać jakieś minimalne nawet nagięcie własnego ja.
U mnie to działa, ale właśnie w relacjach bliskich. I tylko wtedy, gdy nie dotyczy sprawy, o której WIEM, że zirytuje. Pod którą kryje się coś więcej niż jakieś niebaczne zachowanie, zwykłe niedbalstwo, rodzące się przyzwyczajenie itd. Działa gdy mam do czynienia z sytuacją "niechcący". Gdy bliski rozmówca ma silną motywację, solidne "swoje" (rzadko kiedy czytelne) motywy, żeby zachowywać się tak a nie inaczej - nie działa 🙁 Czasem działa o tyle, że nie prowadzi do jawnego konfliktu, ale do zmiany sytuacji też nie.

Natomiast nie działa w sytuacjach dalszych relacji czy zawodowych. Tzn. znowu działa o tyle, że pozwala uniknąć jawnego konfliktu. Ale nie zapobiega skrywanemu wk*.

"Mam tak" że żadne z moich zajęć zawodowych po prostu nie istnieje bez krytyki. W żadną stronę. Nie wiem, czy istnieje jakikolwiek zajęcie "bez krytyki" (poza niektórymi szkołami w psychologii czy pedagogiki 🙂😉. Ale "normalnie" życie zawodowe wiąże się z jakąś hierarchią służbową, która wiele porządkuje. Nie jestem w takim układzie. Jestem stale poddawana krytyce (i był czas, że bardzo trudno było mi się do tego przyzwyczaić), ja mam wręcz obowiązek krytykować dzieła i działania "podopiecznych". Jasne, że subtelnie, z wyczuciem, z przewagą pozytywów itd., ale istoty rzeczy to nie zmienia. Mam wskazywać co jest "nie tak". Trudno jest także dlatego, że nie mogę się ograniczać jedynie do efektów poczynań, jeśli ma nastąpić istotny postęp często potrzeba zmiany postawy czy nastawienia "obiektu zabiegów", wręcz zmiany charakteru. Uuu... 🙁

Tak, wiem, że najlepiej działa gdy każdy na własnej skórze 🙂 Ale wtedy z kolei - nie jestem potrzebna, nie? Po co komu mentor, gdy się chce wszystko "na własnej skórze"? Zawsze manewruję między proporcjami "błądzenia na własną łapkę" a istotnymi wskazówkami. Technicznie, stosunkowo najlepiej działa coś w tym stylu: Wybór jest taki, to ma takie prawdopodobne konsekwencje, to śmakie. Wybór należy do ciebie. Jednak ostatnio, i to niedawno, rok? dwa? zauważam niepokojące zjawisko piramidalnego wzrostu zapotrzebowania na "na własną łapkę". Nie tylko w swoich sprawach, nie tylko w moich "działkach". Wręcz gdzie się nie obejrzę. Mocno mnie to zastanawia. Zastanawia na miarę "epopei" 🙂

Kontynuując "epopeję". Zdaje się, że mistrzami formy przekazu są dyplomaci, tak? To Churchill powiedział: Sztuka dyplomacji polega na tym, żeby powiedzieć komuś "idź do diabła" tak, żeby natychmiast nabrał przemożnej ochoty na wycieczkę. No i... wśród dyplomatów (i polityków) to nie działa. Nie działa forma przekazu 🙁 Nie ma tak grzecznej formy, żeby przekazać premierowi, że źle rządzi 😁 bez "afery".
Idea Churchilla działa tylko wtedy, gdy "mistrz dyplomacji" ma gigantyczną przewagę nad "wysyłanym do diabła". Na każdym polu: intelektu, dojrzałości, sojuszników, władzy, ekonomii, siły armii...

Ascaia, mam identyczne obserwacje.
Jeśli nie wiesz, czy temat drażliwy, czy nie- to mówisz uprzejmie to co chcesz powiedzieć na dany temat. I albo ktoś posłucha, albo nie.
Jeśli temat jest drażliwy i wiesz o tym, a nie jesteś nikim bliskim i obawiasz się reakcji masz 2 wyjścia: albo mówisz o tym, o czym chcesz powiedzieć, albo wybierasz milczenie. Ale wtedy to był TWÓJ wybór, i nie ma co dorabiać ideologii.
Jeśli zaryzykujesz i powiesz, co chciałaś powiedzieć, musisz się w takiej sytuacji liczyć ze złością,obrażeniem, itd. Twój wybór.

Jakbym tak miała zastanawiać się nad wszystkim, to bym zwariowała.
W temacie brudnych talerzy na pewno bym zwróciła uwagę. Na spokojnie, bez złości, bez atakowania. Nawet może próbując kierować rozmowę na żartobliwe tory. Dopiero gdyby nie zadziałało przybierałabym podczas kolejnych rozmów ostrzejszy ton.
W temacie kolesia co zdradza żonę, gdybym czuła potrzebę powiedzenia czegokolwiek, to bym też powiedziała. Ryzykując, że zacznie się rzucać i się obrazi śmiertelnie na mnie. Twój wybór. Albo jesteś w zgodzie z sobą, albo wybierasz inne wyjście z różnych względów. Ale wtedy nie ma co płakać. Tak wybrałaś- i wszystko.
I o czym tu dyskutować? Idę stąd, bo to nie dla mnie.  😉
mechanizm psychologiczny jest trochę inny, mówi się o tzw. "komunikacie JA", który brzmi mniej więcej tak:
Irytuje mnie / czuje się zdenerwowana tym, że [ty robisz to i to, zachowujesz się tak i tak] na przykład nie sprzątasz, ponieważ ja mam mało czasu i wracam do domu zmęczona, więc wolałabym żebyś sprzątał po sobie.
Co więcej, tak wyrażony komunikat... działa. O ile jest wypowiedziany w sposób naturalny. Rozmówca zamiast postawić się natychmiast w pozycji obronnej, gotowej na odparcie ataku reaguje zazwyczaj mniejszą lub większą skruchą, przynajmniej próbą zrozumienia, ale na pewno nie kontratakiem. Warto jest jeszcze podawać jakieś rozwiązania sytuacji.

Z mojego doświadczenia - nie działa. A to dlatego, że są ludzie, których żadna siła nie zmusi do zrobienia rzeczy, których robić nie chcą. Poza jedną siłą - nimi samymi.
Sama jestem taką osobą  😎
Jeżeli przykładowo w powyższej sytuacji nienawidziłabym sprzątania, to i tak bym nie sprzątała. W zależności od tego, kto by wygłosił powyższą uwagę, albo bym uznała, że "jak ci przeszkadza, to sobie sprzątaj, mnie nie przeszkadza", albo bym zaproponowała "to ty sprzątaj, a ja będę robić X" (wcześniej wykonywane przez osobę zgłaszającą zażalenie - takie X, które ja mogę zrobić bez wewnętrznego buntu).
Znam też osoby, które po każdej takiej uwadze będą mówić "tak, oczywiście, od jutra będę sprzątać", po czym jutro faktycznie sprzątają. Ale pojutrze już nie. Komunikat zostaje powtórzony, sytuacja też. I tak latami...
No i fajnie...gdybyś powiedziała "mam to w dupie, nie będę sprzątać", to wiedziałabym już na czym stoję. I zaplanowałabym w związku z tym jakieś postępowanie. Ale powiedziałam co miałam do powiedzenia i sprawa jest jasna. A jeśli nie powiem, z góry zakładając, że to nie ma sensu, to nie będę wiedziała co ty na to.
I wszystko. A zwracając uwagę nie powiem "ty brudasie, zacznij ku**a  sprzątać po sobie, bo ja od dziś nie będę!", bo na atak ludzie zwykle reagują atakiem.
tunrida, to nie jest dyskusja nad tym jak halo ma reagować, tylko jaka jest "kondycja" społeczeństwa. Przynajmniej tak mi się zdaje. 😉  Więc jak najbardziej rozważania i analizowanie są na miejscu.

Murat-Gazon, napisałaś o sobie, że jesteś taką osobą. To oznacza, że "krzywda" innych Cię nie rusza? To, że komuś jest przykro ze względu na jakieś Twoje zachowanie to "trudno, jego sprawa, niech sobie z tym radzi"? Ale właściwie dlaczego? Nawet jeśli nienawidziłabyś sprzątania (zostańmy już przy tym przykładzie) to dlaczego nie zrobić czego co jest ogólnie przyjętą normą (czystość i higiena) i co spowoduje lepsze samopoczucie naszego współlokatora / partnera? Takie właściwie "pro publico bono"... Dlaczego nie? Nawet jeśli kosztowałoby to jakiś wysiłek z siebie.
Co mnie wkurza ? Zrzucenie na mnie opieki nad ojcem. Nie mam prawa do niczego, tylko siedzieć z nim w domu. Szkoda tylko ,że nie pomyślą chociaż o tym, że niedługo nie będę miała za co kupić jedzenia.
Ascaia ależ rusza mnie, jeśli to jest osoba, na której mi zależy. Dlatego wtedy zaproponuję kompromis - zamianę obowiązków, nie będę sprzątać, jeżeli tego organicznie nienawidzę, ale za to mogę np. robić zakupy. Ewentualnie raz na jakiś czas mogę się poświęcić, nic za to nie oczekując (albo i w zamian za coś), ale na pewno nie dam się wrobić na stałe w coś, co powoduje uczucie permanentnego dyskomfortu. Uważam, że tak samo, jak ja nie kazałabym partnerowi brać na siebie obowiązku robienia czegoś, czego nienawidzi, tak samo powinno działać w drugą stronę. Jedynie wtedy można mówić o zadowoleniu obu stron.
No chyba że byłaby jakaś rzecz, której obydwoje byśmy nienawidzili tak samo - wtedy zostaje jedynie zacisnąć zęby i podzielić się po równo.  😉
Przy czym dotyczy to wyłącznie rzeczy, których robić nie znoszę. W przypadku kwestii mi obojętnych jestem w stanie bez większego problemu się dostosować, jeżeli komuś miałoby być przez to przyjemnie.
Ale czyjeś zadowolenie kosztem mojego samopoczucia - o nie, nic z tego.
Zaznaczam, że mówię o stanie permanentnym, a nie jednorazowej decyzji zrobienia czegoś, czego nie lubię. To jest ok.
Hmmm, no ok, powiedzmy, że rozumiem...
No ale akurat w takiej kwestii jak sprzątanie, zmywanie, prasowanie? To są przecież podstawy codziennego bytu. Można nie lubić, no ale trzeba. Jak oddychać i jeść. 😉  Jak jesteś sama to i tak to trzeba zrobić dookoła siebie. Nienawidzenie sprzątania... czy to nie takie na wyrost? Rozumiesz co mam na myśli?

Ascaia nic nie poradzę, permanentnie nienawidzę od dzieciństwa i nikt nie był w stanie mnie do tego zagonić ani sprawić, żebym robiła to inaczej niż jak najszybciej z zaciśniętymi zębami jak za karę 🙂 Mieszkam sama, więc muszę to robić, podoba mi się czy nie - ale i tak sprzątanie urządzam systemem "raz a porządnie cały dom", byle to mieć jak najszybciej z głowy. Muszę się do tego naprawdę zmusić i jestem po tym psychicznie zmęczona gorzej niż po ciężkiej pracy.
Taka dysfunkcja mała, no  😎
Averis   Czarny charakter
23 listopada 2015 12:27
Ale ktoś zwyczajnie może nie lubić prasowania (jak na przykład ja). Jeżeli zamiast tego dana osoba może wykonywać inne domowe obowiązki, a partner się na to zgadza, to w czym jest problem? Życie trzeba sobie ułatwiać, a nie utrudniać.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się