O przyjaźni słów kilka

busch, nie obrażam się, tylko nie wiem jak mam rozmawiać skoro ja piszę o Kanadzie, a odpowiedzi są o Chinach... 😉

Dooobra, wdech, wydech...
Spróbuję się ustosunkować
szafirowa   inaczej- może być równie dobrze
29 listopada 2015 20:42
Ascaia, ja Ci napisze jak ja to widze. Znakomita wiekszosc ludzi (zaryzykowalabym stwierdzenie, ze wszyscy bez zaburzen, ale pewnie zaraz ktos mi zacznie tlumaczyc jak to nie mam racji, wiec zostane przy tej znakomitej wiekszosci) potrzebuje w zyciu punktu odniesienia w postaci drugiego czlowieka/ludzi. Swoistej bazy, stalej, pewnej. W fazie dorastania naturalnie staja sie nia rodzice/rodzic- do nich zwracamy sie z niepowodzeniami w szkole, kiedy potrzeba rady, pogadania o kolezance, pieciu zlotych. Potem, w okresie mlodzienczego buntu, role ta czesto przejmuje grupa znajomych/paczka/generalnie srodowisko rowiesnicze. Az dorastamy i budujemy relacje- zwiazki, rodziny. I ten port, ten punkt odniesienia przenosi sie na partnera/ wlasna rodzine. Jak brakuje takiej 'kotwicy' jest potrzeba posiadania blizszych znajomych- ot, przyjacioloki/przyjaciela zeby ta role przejeli i wzieli na siebie czesc 'ciezaru'.
Najlepiej to widac w momencie podejmowania bardzo trudnych decyzji albo w sytuacjach zyciowych zakretow. Ale takze codziennych mikrozmagan czy trywialnych wyborow.
Problem w tym, ze ludzie posiadajacy swoje porty, inna wage przykladaja do pozostalych relacji- bo one sa 'po co innego'.

Też tak mi się wydaje, że tak jest w zdrowych relacjach małżeńskich. Ale... znam tyle małżeństw, związków, gdzie partnerzy NIE są dla siebie przyjaciółmi, że wtedy chyba się to nie sprawdza co napisała szafirowa.
Partnerzy rozmawiają ze sobą o codziennościach, ale nie rozmawiają o wszystkim, jest wiele nieporozumień, brak zrozumienia, a za tym idzie brak zaufania, żeby się otworzyć. Więc się nie otwierają przed sobą. Wiadomo, że mąż żonie pomoże, wiadomo, że zadzwoni z pytaniem o herbatę w sklepie i nawet będzie pamiętał o imieninach, ale o sprawach ważnych, złożonych, takich gdzie do przeanalizowania trzeba się otworzyć, już mąż się nie nadaje. "Bo o nie zrozumie". "Bo ja z nim o akich rzeczach nie rozmawiam".
Ascaia, skoro czujesz się niezrozumiana, to napisz to co chciałaś przekazać w inny sposób. Ty rozumiesz słowa przez siebie napisane w jeden sposób, inna osoba rozumie je inaczej.
Nikt tu nie siedzi w Twojej głowie.
Tak na marginesie... a dlaczego "bez sensu CI coś odpisywać"? Można odpisywać ogólnie, odpisywać wszystkim czytającym, nie? 😉 Ja rzuciłam hasło, a temat jest dostępny dla każdego, nie trzeba porównywać wypowiedzi.
busch   Mad god's blessing.
29 listopada 2015 21:32
Ascaia, ponieważ to Ty zaczęłaś temat i nie chce mi się pisać długiego posta wiedząc, że tylko odpowiesz "ehhh, bo w ogóle mnie nie rozumiecie".

Nie wiem czy po prostu nie nakleję sobie na monitor takiej notatki - NIE odpisuj Ascai długimi postami -bo ja po prostu nie kumam tej kultury wypowiedzi że ktoś rzuca temat, a potem się obraża na wszystkich. I to było moje myślenie na głos o tym właśnie posunięciu; bo nie lubię nikogo ignorować, no ale czasem się po prostu nie da inaczej - dotąd tylko Nestora w końcu zostawiłam w spokoju, o czym też go wcześniej ostrzegłam 😉
busch, przeczytaj co napisała Sankaritarina w drugim temacie.
Odpisuj, odpisuj, ale nie wszystko musi być kierowane pod moim adresem. Ot, dyskusja ogólna o znaczeniach, pojęciach. Skierowana "do świata" 😉
Poza tym jak już pisałam - nie obrażam się. Najwyżej potrzebuję chwili oddechu, żeby ogarnąć myśli.
Dla mnie jednak jest tak, że to właśnie znajomość "okablowania i oprogramowania" stanowi o tym czy można mówić już o przyjaźni czy jednak tylko o bardzo dobrym koleżeństwie.
Te sytuacje, które wypisałam to przykłady. To nie tak, że to ma być non stop. Ale w moim odczuciu takie właśnie momenty świadczą o tym jak jesteśmy ze sobą blisko.
Oczywiście, że nie chodzi o to by się do siebie przykleić, by być bluszczem. Ale jeśli nie mamy kontaktu z tym "przyjacielem" przez trzy miesiące, to jednak z doświadczenia widzę, to oznacza, że coś się rozluźnia, psuje. 
Inna sprawa, ze w dzisiejszym świecie jest tyle sposób, by utrzymywać ze sobą kontakt. Codzienny czy cotygodniowy. Przecież krótki SMS "miłego dnia" to już jakaś forma pokazania, że ktoś jest dla nas ważny i że dobrze mu życzymy.

I dużo racji ma szafirowa i tunrida - inaczej się na to pewnie patrzy kiedy się jest w związku. Bo już jest ktoś, kto daje Ci to poczucie bycia ważnym, a Ty czujesz się zaopiekowany.


szafirowa, użyłaś ciekawego słowa: "port". Wcześniej zen(?) pisała coś o odpoczynku w narożniku, o sekundancie?
To wydaje mi się trafne. I nie tylko to, w zasadzie wszystkie wpisy.

Mojego wpisu o przyjaźni tutaj nie ma. Ugrzązł w "tamtym" wątku. Może i dobrze, skoro stał się powodem swoistego OT.
Jeszcze nadmienię, że "wątek przyjaźń" w mojej percepcji zaczął się od pytania Ascai "co to jest?", i jakoś mało mi się łączył z poprzednimi debatami nt. relacji i komunikacji. Choć jak się zastanowię, to dziwne. Dlaczego mi się odłączyły relacje/komunikacja od przyjaźni???

Nic to. Tak sobie czytam i czytam, podoba mi się co czytam, choć różni ludzie nieco odmiennie rzecz ujmują, i nagle... post Ascai. I choć bardzo bym nie chciała "dopinać się" akurat do Ascai (bo naprawdę nie podoba mi się, gdy ktoś otwarcie porusza jakąś słabość, wątpliwość czy kontrowersje - a zaczyna się swoiste "huzia na józia"😉, to akurat Ascaia jest autorką treści, która mi się "wyłamała". Mam dość dokuczliwą cechę - niemal dosłowną wyobraźnię, którą kontroluję z najwyższą trudnością. Większość bardziej osobistych postów (w zasadzie też większość książek) odbieram tak, że niemal tworzy mi się świat, osoba - stworzona przez słowa. Podstawiam się w ten świat.
Podstawiłam się (przecież Się, nie Ascaię) w świat jej słów, jej opisu - i zdębiałam. Poczułam się na maksa niekomfortowo.
Zwariowałabym z taką przyjaźnią! Obojętnie w jakiej roli. "Ania z Zielonego Wzgórza" się chowa 🙂.
A przecież pamiętam (już mgliście) że był czas, gdy chciałabym/oczekiwałam właśnie tego (co mi się wyobraziło pod wpływem wspomnianego opisu). Jakiegoś totalnego zniesienia samotności. Takiej ontycznej samotności każdego z nas, ludzi. Gdy niemal rzucałam się do gardła każdemu, kto "zimno" twierdził, że człowiek rodzi się sam i umiera sam.

Teraz doceniam wszelki przejaw ludzkiej życzliwości (jeśli nie jest rodzajem zwykłej/wymyślnej "korupcji" czy knowań). Wiem, że absolutnie nikt nie jest zobowiązany darzyć mnie taką życzliwością. Że każdy jest wolnym człowiekiem. I nie ma najmniejszej "powinności" strugać mojego mentalnego bliźniaka, jakiejś mojej emanacji, w dodatku cały czas pod ręką.
Ale nie wiem, czy taka przemiana oczekiwań byłaby w ogóle możliwa, gdyby nie "port", o którym napisała szafirowa.
Moi bliscy (rodzina moja i macierzysta, przyjaciele) nie są książętami w złotej zbroi na białym koniu, są raczej żelaźni i rdzewiejący 🙂 (i nie mam na myśli statusu ani dóbr materialnych; "książę" oznacza tego 100% kompatybilnego). A jednak nadal jest to bajka. Bajka, która każdemu jest potrzebna. I na którą każdy zasługuje.
Tak, ja przyrownalam do boksu. Dyskusja ciekawa, ale nie na moje nerwy 🙂
Mam wrażenie, że wyłania się tutaj ciekawy podział na dwie zupełnie różne definicje przyjaźni - jedna definicja dla introwertyków, jedna dla ekstrawertyków. Różnią się bardzo mocno. Zapewne te różnice stanowią o tym, że introwertykowi z ekstrawertykiem ciężko się zaprzyjaźnić, bo odmienne są zarówno oczekiwania, jak i model zachowania się w relacji.
Ja jestem introwertykiem, mam troje przyjaciół, wszyscy są introwertykami podobnie jak ja - i funkcjonujemy w "modelu" opisanym tutaj już kilka razy. Z jedną z przyjaciółek spotykamy się gdzieś raz na trzy tygodnie, z drugą raz na dwa-trzy miesiące, z przyjacielem około raz w miesiącu. Z dwojgiem utrzymujemy jeszcze w międzyczasie kontakt mailami, natomiast z trzecią osobą właściwie nie. Tylko spotkania, ewentualnie okazyjnie jakiś telefon, co jest trudne, bo ona jest baaaardzo zapracowana i zabiegana. Jednak nikomu ten układ nie przeszkadza, nie mamy odczucia, że coś się między nami rozluźnia czy że przestajemy nawzajem wiedzieć, kim jesteśmy. Tego odstępu czasowego się w ogóle nie czuje, tym bardziej, że żadne z nas nie ma potrzeby wiedzieć szczegółowo, co u drugiego - ważne sprawy oczywiście, tak, ale jakieś drobne "codzienności" nie mają wielkiego znaczenia. To te ważne sprawy tworzą obraz człowieka. I wiem, że w przypadku sytuacji awaryjnej mogę liczyć na każde z tej trójki na miarę ich możliwości, a oni mogą liczyć na mnie na miarę moich możliwości. Nie oczekuję, żeby byli przy mnie w każdej chwili mojego życia, wręcz by mnie to męczyło. Raczej oczekuję akceptacji tego, kim jestem, i poczucia bycia rozumianą.
Nigdy nie przyjaźniłam się z ekstrawertykiem. Mam takich znajomych, ale chociaż ich lubię, to nadają na zupełnie innych falach.
yga   srają muszki, będzie wiosna.
30 listopada 2015 07:08
Mam 1 przyjaciółkę i jestem wdzięczna za nią światu. Często nadużywałam słowa "przyjaźń", teraz wiem, że o taką prawdziwą wcale łatwo nie jest.
U mnie podobnie jak u Zen, przyjaźń od szkoły podstawowej (czyli trwa 19 lat). Od małego non stop razem, dorastałyśmy razem, jest dla mnie jak siostra. Poza tym jest szczera do bólu, lojalna i pomocna. Stanie za mną murem. Mogę na nią zawsze liczyć, chyba że jest na kacu- wtedy ciężko wyrwać ją z łóżka  😁 (Oczywiście mówię o pomoc w błahych sprawach, gdyby stało się coś gorszego jestem pewna, że przyleci do  mnie w piżamie). Wie o mnie WSZYSTKO, więcej od rodziców czy partnera. Doskonale się rozumiemy. Tęsknimy za sobą, bo od pewnego czasu się mijamy- najpierw ona Anglia praca, później ja (wróciłam m.in. przez tęsknotę do niej), teraz ona znów... I chce tam zostać na stałe. Nie wiem jak to przeżyje, ale pragnę jej szczęścia i spełnienia- jak ma być to Anglia to niech będzie Anglia, na tak długo jak musi- w końcu nasza przyjaźń i tak wytrwa.
Często ja załatwiam jej sprawy (np zajmuje się jej psami, wychodzę  z nimi na spacery czy do weterynarza, noszę jej obiad czy ciasto jej cioci), a ona często moje.
Tworzymy taki duecik, każdy kojarzy Olę ze mną, a mnie z Olą.

Mimo, że wydaje się, jakbyśmy nie odstępowały siebie na krok, nie potrzebujemy każdego dnia spędzać razem, ani codziennie rozmawiać. Przyjaźń trwa z roku na rok, jest ciągle tak samo silna jak na początku.

Kocham ją.


Co do pijanych kierowców- Nigdy nie zdarzyło mi się wsiąść z pijanym kierowcą do samochodu. Jestem na tym punkcie przewrażliwiona, nie wsiądę i już. Każdego swojego znajomego, który byłby podchmielony i chciał kierować wyciągnęłabym siłą, nie tylko przyjaciółkę.
I tu jednak znowu pojawia się wątek tej zmiany społecznej, o której było wcześniej.

Kiedyś chyba było więcej ekstrawertyków niż introwertyków. Ludzie się odwiedzali, rozmawiali ze sobą sponiatnicznie w windzie, widzieli jak ma na imię sąsiad. itd.
Moda? czy rzeczywiste zmiany psychologiczne?

Tyle, że nic nie stoi na przeszkodzie by dalej tak było. Mieszkam w nowym miejscu od niedawna, a jakoś znam sąsiadów, rozmawiam w windzie i głaszczę ich psy. Ale nie czekałam "aż się samo zrobi" tylko wyszłam z inicjatywą i z ciastkami powitałam nowych sąsiadów 😉 Moim zdaniem to nie kwestia ekstra-intro-wertyków tylko chęci. Jeśli świat nam się wydaje bury to sami go pokolorujmy 😉
Nie wiem czy to czasy się zmieniają, czy się wyrasta z przyjaźni. Z wiekiem ufam coraz mniejszej liczbie osób. Złe doświadczenia robią swoje. Wiele razy to co brałam za przyjaźń, właśnie taką od kołyski, okazywało się próbą naciągania/wykorzystania. I teraz jestem bardzo ostrożna i wolę zachować bezpieczny dystans. Łatwiej mi idzie gdy ktoś otwarcie poprosi: potrzebuję tego i owego.
Tak jest jasno. A nie podchody, zapewnienia o serdeczności i wiecznej sympatii dla wymiernych korzyści.
Averis   Czarny charakter
30 listopada 2015 10:03
U mnie podobnie - też znam wszystkich, a sąsiad obok podlewał mi kwiaty i ma klucze do mojego mieszkania 😉
Nie mam pewności co do tej zmiany, tak ogólnie. Moi rodzice utrzymywali raczej jeszcze rzadsze relacje ze swoimi znajomymi, z prostych przyczyn - zapieprzali w pracy, budowali dom, zajmowali się dziećmi... i do przyjaciół mieli dalej niż ja, nie było komórek i facebooka. Może na wsiach tak jest, że ludzie mają czas na kawkę i plotki codziennie, w miastach to chyba nigdy tak nie było...

Zgadzam się z amnestrią - bo też znam moich sąsiadów po 60tce, codziennie sobie gadamy jak się spotkamy, znam imiona ich dzieci i wymieniamy się przepisami kulinarnymi 😉 Za to mój mąż z nikim za bardzo nie gada, bo właśnie to nie jego styl, on tak nie chce i ma prawo. Cały myk polega na tym, żeby trafić na kogoś z podobnymi oczekiwaniami, co do formy jak i treści (w tym emocjonalnej) relacji - i wtedy słychać śpiewy anielskich chórów i ma się poczucie znalezienia bratniej duszy 😉
yga moja przyjazn wyglada prawie dokladnie tak samo, z tym, ze ja ze swoim "jezuniem" widze sie czesto a codziennie rozmawiamy przez telefon. Znamy sie dopiero 5lat ale wiem , ze jest to wlasnie "ta" osoba. Przezylysmy sporo razem, wie o mnie prawie wszystko, zawsze lojalna, skoczylaby za mna w ogien jak i ja za nia. Kazdy kojarzy mnie z nia a ja ze mna. Kupa rajdow razem , teraz u niej pomieszkuje jak moj chlopak jest w trasie. Klocimy sie , godzimy , kochamy. Dzisiaj naprzyklad dostalam od niej smsa: "Jezuniu mam dla Ciebie prezent z okazji takiej, ze Cie kocham!"
Apropos przyjacielskich przyslug. Mam druga bardzo bliska kolezanke, ktora zaufala mi na tyle , ze kupilam jej konia , przebadalam , bede go zajezdzala jest u mnie w stajni juz dwa tyg a ona dopiero go zobaczy za pare dni jak przyjedzie z Wawy, do tej pory widzialamgo na zdjeciach i wysylala mi kase na wszystko  😁 to sie nazywa zaufanie 😉
to sie nazywa zaufanie 😉

Nie. To się nazywa niewiedza i korzystanie z rad / pomocy autorytetów. W przeciwnym wypadku np. lekarz też byłby naszym wielkim przyjacielem - przecież mu ufamy (generalnie)...
Gaga tez😉 ale ja sie nie zajmuje kupowaniem i zajezdzaniem koni zawodowo. Poprostu zaufala mi , ze wybiore dla niej konia i cala ta procedure przeprowadze tak jakbym miala to robic dla siebie, czyli jaknajlepiej potrafie, bo robie to dla niej .
Ascaia sądzę, że introwertyków i ekstrawertyków zawsze było mniej więcej tyle samo - w wielu artykułach na ten temat czytałam, że proporcje są ponoć z grubsza stałe. Tyle że teraz jakby "łatwiej" być introwertykiem, nie ma takiego parcia na przymus bycia otwartym, towarzyskim, duszą towarzystwa wiecznie otoczoną wianuszkiem znajomych, kolegów i przyjaciół. Społeczeństwo chyba zaczyna rozumieć, że osoba woląca spędzić piątkowy wieczór w domu z ksiażką, a nie na imprezie w tłumie, nie jest "jakaś dziwna".  😉
Natomiast skorelowana z tym jest zmiana zwyczajów towarzyskich wywołana chyba ogólnym przyspieszeniem życia. Jest mniej czasu na pielęgnowanie znajomości, większe nastawienie na "ja-moje", większa ogólna nieufność ludzi do ludzi. Do tego dochodzi powszechna łatwość dostępu do mediów, która z kolei jest wielkim ułatwieniem życia introwertykom, którzy nie czują się już ciągle zmuszani do kontaktu "oko w oko" z innymi ludźmi i mogą swobodnie wybierać, z kim chcą się kontaktować via net, a z kim realnie jak dawniej.
Moja przyjaciółka jest skrajną introwertyczką, ja trochę mniej (ale jednak też jestem) więc się dobrze rozumiemy w tej kwestii.
Mam też bardzo dobra znajomą która jest książkowym ekstrawertykiem i to w dodatku z ADHD. Uwielbiam ją, ale jak się z nią za dużo widzę to wysysa ze mnie wszystkie siły, taka jest zajmująca  😀 . Gdy spędzamy razem czas np. w stajni i obydwie miałyśmy udany trening to drodze powrotnej samochodem ja sobie siedzę i dumna przeglądam zdjęcia z jazdy, a ona obdzwania pół rodziny, wszystkich koniarzy z okolic, grono przyjaciółek, trenera, byłego trenera, producenta paszy, kogoś losowego o kim sobie przypomniała a na koniec jeszcze raz musi ze mną wszystko przedyskutować  😁
Więc na dłuższą metę ze względu na te różnice trudno byłoby się nie pozabijać.
Ja nie lubię tego podziału na introwertyków i ekstrawertyków. Ja sama jestem osobą towarzyska, lubię spotykać się z ludźmi, poznawać nowych ludzi, mam masę znajomych, ale właściwie tylko 2 osoby mogę nazwać przyjaciółmi, plus mojego chłopaka. On jest zdecydowanie moim najlepszym przyjacielem i jest przyjacielem, z którym ma oczywiście codzienny kontakt i wiemy o praktycznie każdej pierdole z naszego dnia. Za to z resztą mam kontakt sporadyczny, nadrabiamy na spotkaniach, ale nie widujemy się za często, średnio raz w miesiącu, czasem zadzwonimy do siebie. Nie uważam, że to jakaś gorsza przyjaźń niż taka 'codzienna', jest po prostu inna a ja nie mam takiej potrzeby utrzymywania z kimś codziennej bliskiej relacji. Wolę się spotkać raz na miesiąc i obgadać najważniejsze sprawy.
Nie mam też takich przyjaciół, którzy wiedzą o mnie wszystko wszystko. Właściwie tylko mój facet wie 🙂

A czy ktoś się przyjaźni ze swoimi rodzicami? Bo ja czasem mam wrażenie, że jestem jakimś dziwnym wyjątkiem. Wiadomo, że mamie się nie powie niektórych rzeczy, ale ja uważam moich rodziców za moich przyjaciół, a dookoła mnie mało kto mówi tak o swoich rodzicach, ale może nie chcą się przyznać 😉
amnestria, Averis, Dzionka, dla mnie jest właśnie jak piszecie i tak to wygląda. Rozmawiam, uśmiecham się, interesuję.

No ale tutaj w temacie wypowiedzi są jednak głównie w stronę introwertyczną.

Cały myk polega na tym, żeby trafić na kogoś z podobnymi oczekiwaniami, co do formy jak i treści (w tym emocjonalnej) relacji - i wtedy słychać śpiewy anielskich chórów i ma się poczucie znalezienia bratniej duszy 😉

Czy w przyjaźni, czy w miłości.
Ascaia - A ja Cię bardzo dobrze rozumiem. Przynajmniej tak mi się wydaje. Mam kilku znajomych, parę koleżanek i są wśród nich osoby, które są ze mną już długo. Jednak patrząc do tyłu robię to z lekkim przerażeniem, bo tylu znajomych ilu miałam a ilu już nie mam to słów brak. Nie twierdzę, że to ich wina, nawet mogę pójść o krok dalej i uderzyć się sama w pierś. Potwierdzę to, co już zostało tu napisane. Ludzie obrażają się za prawdę. Ludzie często nie lubią prawdy i jeżeli tylko im coś takiego powiesz zmieniają podejście do Ciebie o 180 stopni.

Druga sprawa brak znajomych też wynika najczęściej z tego, że ja nie lubię, nie cierpię i nie znoszę ludzi, którzy narzekają. Nie chodzi mi o problemy typu: mam problem, bo mama mi się rozchorowała, czy mam męża/dziecko/etc. w szpitalu. Chodzi mi o problemy typu: Nie mam w życiu szczęścia, wkur** mnie moja praca, mam dość swojego faceta, denerwuje mnie XYZ, wolałabym umrzeć itd Plus do tego doliczam hasła w stylu: Ty to masz dobrze, ale Ci fajnie, nie zrozumiesz mnie, bo Ty tak nie masz. No i wtedy zazwyczaj standardowo robię olewkę po całości na takiego kogoś. Bo taka relacja polega tylko na tym, że ja słucham o nieszczęśliwym, mega **ujowym życiu a sama prowadzę klub tęczowego jednorożca. Ludziom z boku wydaje się zawsze, że mam lepiej, bo coś mam, a oni tego nie więc czują się gorsi. Ja też wielu rzeczy nie mam, ale nie robię z tego powodu problemów. Cieszę się z tego, co mi się udało, co dostałam od życia i jeżeli coś chcę mieć to zbieram dupę w troki i coś z tym robię.

I jeszcze jedna sprawa. Moja niechęć do ludzi najczęściej objawia się tym że się od nich powoli odsuwam. Daję do zrozumienia że wolę być "sama" niż słuchać ciągłego demotywowania ( tak jakby życie czasem samo nie dawało popalić) Zresztą kiedy liczenie na kogoś objawia się tylko jednostronnym zainteresowaniem to dla mnie znak że trzeba się umieć szanować. Jeżeli ja dla kogoś potrafię zrobić dużo a ktoś nic albo prawie nic to nie przyjaźń. Wtedy to pasożytowanie.
Cricetidae, ostatnio pojawiło się nowe pojęcie na kogoś właśnie między intro- a ekstra-, ale nie mogę teraz znaleźć.
szafirowa   inaczej- może być równie dobrze
30 listopada 2015 13:42
Cricetidae, tu jest moim zdaniem zrodko problemow wielu ludzi w budowaniu relacji- w tym, ze wlasnie nie potrafili 'zaprzyjaznic sie' ze swoimi rodzicami/rodzina i jak konczy sie relcja zaleznosci, a nie zaczyna jeszcze kolejna-odwrotna, to gdzies tam ta relacja 'siada'.
Dla mnie mama jest wlasnia ta osoba, do ktorej dzwonie z Lidla z pytaniem, czy wziac jej cos bo lubi/potrzebuje/szukala akurat etc. mimo, ze widujemy sie jakos raz w tygodniu.

Ja np zdaje sobie sprawe, ze zaniedbuje relacje z dobrymi znajomymi. Mam w glowie liste conajmiej 7 osob, do ktorych mam pilnie zadzwonic/ oddzwonic na pogadanie zwykle, tylko kurcze nigdy nie jest dobry moment- a to dziecko trzeba ubrac/przebrac/nakarmic/zabrac na spacer/wykapac/uspic, a to obiad, a to zakupy, a to costam i tak mi schodza dni i lista sie nie skraca. Nie dlatego, ze ja tyvch ludzi olewam i nie interesuje mnie co u nich- przeciwie- tylko wiecznie odkladam te pogaduchy.
Tania, mam identyczne refleksje. To wskazywałoby na... doświadczenia życiowe.

Murat-Gazon, a co z tym, że większość z nas jest alterocentrykami? Raz tak, raz śmak? Że intro-ekstra to nie oddzielne pudełka, tylko skala, dwa kierunki osi? Na której każdy plasuje się gdzie indziej i w dodatku zależnie od chwili, okoliczności?
Dla części ludzi będę ekstrawertykiem. Żyć bez ludzi nie umiem, lubię gadać, śmiać się, bawić, tańczyć, śpiewać, mieć liczne kontakty, być w ruchu, uśmiecham się i ufam z automatu. Wg innych kryteriów - skrajnym introwertykiem. Potrzebuję się zaszyć, nikogo nie oglądać, długo rozważać problemy ważne tylko dla mnie; gdy rzucam się w malowanie kontakt ze mną jest... żaden.
Jednocześnie mam liczne zmarszczki od uśmiechu i zmarszczki troski na czole. Stopniowo życie wrzuca raczej w intro. Dość trudno np. hucznie i często się bawić, gdy dopada żałoba za żałobą, troska za troską. I to, o czym pisze Tania. Dość trudno być "pro-ludzie" gdy jedna, druga, trzecia bliska relacja okazuje się... no nie taką, jaką się być zdawała. Np. ni huk bezinteresowną. Ni huk życzliwą. Ni huk bezproblemową (w relacji). No, gdy kilka takich "przemian" nastąpi w krótkim czasie, robię się "z deka" podejrzliwa i dużo mniej otwarta. Cały czas jest dialog: rozwój/nowości/otwartość-bezpieczeństwo. Niestety, dłuższe życie wskazuje, że bardziej opłacalne jest stawianie na bezpieczeństwo 🙁
Mam już gdzieś "liczne szczęściodajne relacje" jeśli mają mnie narażać na niebagatelne ciosy. Jest czas odkrywania świata, jest czas doceniania własnego ogrodu - my home is my castle. Jest czas zawierania licznych przyjaźni, jest czas opierania się na przyjaźniach sprawdzonych, wypróbowanych w ogniu życia. I jest czas najsmutniejszy - gdy bliscy, przyjaciele... umierają. Bardzo trudno jest mi określić się w czasie. Bo ciałem i duchem jestem dużo, dużo młodsza niż data urodzenia. Z kolei społecznie - dużo, dużo starsza, z najmłodszych z całego pokolenia. Społecznie - dobiegam 70-tki. Na pewno. Cóż, mój dziadek walczył w... wojnie rosyjsko-japońskiej (1904-1905). Czyli "genami" mogłam byłam urodzić się w latach... dwudziestych. Niemal 100 lat temu. Zatem mam przyjaciół 30-letnich i 80-letnich (już, niestety, nielicznych 🙁).
Inaczej patrzę na przyjaźń niż ludzie "zanurzeni w jednym pokoleniu", pośród związków rówieśniczych i z podobną historią rodziców, i ich rodziców. Mam nietypowe problemy, jak na użytkownika forum. Typu: jak odnowić krzyż w miejscu, gdzie została rozstrzelana moja ciotka? Już mniej mnie interesuje z kim się umówić na drinka i pogaduchy. Bardziej - jak i czy "realizuję wytyczne" tych cennych i bliskich, którzy już "patrzą z góry".
arivle   Rudy to nie kolor, to styl życia!
30 listopada 2015 14:57
Ale ciekawy wątek  😍

Ja bym chyba skisła w relacji proponowanej przez Asceię, Ygę czy Rosek0, poważnie. Mam dwie przyjaciółki, z jedną się przyjaźnię od liceum z drugą sporo krócej. Z tą z którą się przyjaźnię dłużej widzę się średnio co drugi tydzień, czasem rzadziej czasem częściej. Między spotkaniami praktycznie nie rozmawiamy, żadna z nas nie czuje takiej potrzeby. Nigdy by mi do głowy nie przyszło żeby zadzwonić do niej ze sklepu i się zapytać czy czegoś jej nie potrzeba (mimo, że mogłabym nawet odwieść od razu, bo mieszkamy koło kilometra od siebie). Tak jak pisze szafirowa, zadzwoniłabym do mamy, taty, tylko czy to oznacza, że są moimi przyjaciółmi? Zaznaczę, uważam że są, ale nie warunkuje tego fakt, że o nich myślę. Jestem młoda, mam stosunkowo więcej czasu i sił niż oni - więc myślę, normalna kolej rzeczy. Jeżeli spotykam się z przyjaciółką o której pisałam, to na przykład wiem, że muszę jej kupić papierosy albo coś co będziemy wspólnie jeść. Podobnie, jeżeli ona wpada do mnie to też coś przywiezie. Czy myślimy o sobie nawzajem? Nie, jest to raczej rodzaj pewnego rytuału w naszej znajomości. Natomiast jeśli ona mówi mi o ważnym wydarzeniu danego dnia to raczej pamiętam i pytam jak poszło. Piszę, raczej, czy zawsze? Nie. Zależnie jakiej rangi było to wydarzenie. Wiem, że się na mnie nie obrazi za to, że pomyliły mi się dni - obie jesteśmy zapracowane i mamy dużo na głowie, ale jeśli ja się nie odezwę z pytaniem to na pewno mogę liczyć na relacje.

A drugiej przyjaciółki... mam wrażenie, że chyba jej nie lubię  😁 Nadajemy na zupełnie innych falach, albo i nie, sama nie wiem. Mam wrażenie, że ona jest klasycznym przypadkiem nie opanowania umiejętności życia w społeczeństwie, coś z socjalizacją poszło nie tak. Brak jej elementarnych umiejętności komunikacyjnych i często nie możemy się dogadać w najprostszych codziennych sprawach. Bardzo mnie męczy, że nie umiem do niej trafić, nie do końca wiem co siedzi w jej głowie - jeżeli rozmawiamy o całkiem przyziemnych nie dotyczących nas osobiście sprawach. Jednak obydwie bardzo dużo zainwestowałyśmy w tę relację, wzajemnie sobie pomagamy. Zdaję sobie sprawę, że ta relacja jest stąpaniem bo bardzo kruchym lodzie, ale w relacjach osobistych nie ma problemów z komunikacją, wiem, że absolutnie zawsze możemy na siebie liczyć. I mimo, że chyba jej nie lubię, to szczerze ją kocham i jest dla mnie niesamowicie ważna.

Podsumowując przyjaźń dla mnie jest do spraw grubszego kalibru. Do wylania codziennych żali, gadania o dupie Maryni, czy prowadzenia ciekawych dyskusji na różnych polach mam koleżanki i kolegów - z pracy, ze studiów, z wszelakich kursów i miliona jeszcze innych miejsc. Nie muszę wiedzieć co moja przyjaciółka jadła na obiad w ostatnią sobotę, albo jak minął jej tydzień. Ale wiem, że jeśli pojawi się jakiś problem - nawet nie wymagający rady, ale jedynie wylania żali - problem bardziej natury egzystencjalnej, dotyczący na prawdę ważnych spraw, mogę w każdej chwili chwycić za telefon i dowiedzieć się, że w takim razie możemy się spotkać zaraz, jutro, albo pogadać przez telefon.
Telefony od tych dwóch osób są też jedynymi telefonami, których nie odrzucam i nie zapominam oddzwonić, bo jeśli dzwonią to oznacza, że jestem potrzebna.
halo wydaje mi się, że chwilowe wzorce zachowań zależne od czasu, okoliczności i doświadczeń, które się mogą zmieniać, to jest inna sprawa niż bycie intro-/ekstrawertykiem. Do mnie najbardziej trafia powiedzenie, że istota tego podziału tkwi w tym, skąd dana osoba bierze energię i w jaki sposób ją użytkuje w kontaktach z ludźmi. Introwertyk produkuje energię "wewnątrz", a w relacjach ją oddaje; ekstrawertyk czerpie z zewnątrz, więc w relacjach ją przyjmuje; a w przypadku części osób działają sposoby naraz. I to jest kwestia niezależna od doświadczeń, przeżyć, wieku itp., bo niezależna od naszej woli. Ta teoria też dobrze wyjaśnia typowo introwertyczne poczucie zmęczenia ekstrawertykami, jeśli przebywa się w ich towarzystwie dłużej.
Jest wiele zmiennych, które powodują, że introwertyk w jakiejś konkretnej sytuacji może zachować się jak ekstrawertyk i odwrotnie.
Ale podstawowe mechanizmy "produkcji energii" są moim zdaniem niezmienne.
Ja widzę wiele wspólnych cech wszystkich introwertyków, których znam, niezależnie od zewnętrznego modelu zachowania w danym momencie życia.
Części z nich ekstrawertycy na dłuższą metę nie trawią i to jest myślę część powodów rzadkości przyjaźni na linii intro-ekstra.

Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się