Wewnętrzna "blokada"

KaNie- przede wszystkim patrz na swoje bezpieczeństwo, to najważniejsze.
KaNie, niekompatybilność z trenerem to poważny problem. Wymaga innego rodzaju doświadczenia, doświadczenia z Najróżniejszymi trenerami. Nigdy nie zapomnę "kliniki" ze Ś.P. rotmistrzem/generałem Gutowskim (akurat zwolennik bardzo "miękkich", choć nieustępliwych treningów). Mówię do kolegi: Grzegorz, jak ty ślicznie jeździsz! Nie miałam pojęcia, że ty tak ślicznie jeździsz! Bo normalnie Grzegorz wręcz słynie z jazdy... no, spotykającej się z krytyką 😉, mimo ogromnych sukcesów.
A wtedy - jak znakomicie wyszkolony, subtelny i kompetentny... junior 😀 A Grzegorz: Wiesz, ja już tyle jeżdżę, i z tak różnymi trenerami, że nauczyłem się, że jeżdżę jak każe trener, i szlus. Jak każe - tak umiem jeździć.

Sytuacja odwrotna niż (najprawdopodobniej) twoja aktualna, ale ukazuje istotę rzeczy. Nie masz takiego rodzaju doświadczenia jak wspomniany zawodnik. Umieć robić co każą. Nie wnikać. I oprócz blokady coś rozpętałaś: krzywe relacje interpersonalne. Niechcący. Na ile jestem w stanie wyobrazić sobie warunki twojej pracy, to jest to problem o wiele poważniejszy niż twoja blokada. Ja bym pogadała z... tym właśnie trenerem. Szczerze. I nie tak: pan się nie zna i jest do dupy. Przeprosiłabym go i zwróciła się o pomoc. W problemie, który tutaj dokładnie nam opisałaś. Na zasadzie "czym się załatwiłeś, tym się lecz". "Narozrabiał" - niech to odpracuje, znajdzie rozwiązanie. Wiem, że mój pomysł jest kontrowersyjny. Ale bywa skuteczny. Bo jak z koniem nie powinno się iść na udry, to z człowiekiem też nie. A tu jest hierarchia. To nie trener ustępuje jeźdźcowi, to jeździec ustępuje trenerowi (zmienia - jeśli może, albo ustępuje).
Też jeździłam z najróżniejszymi trenerami i rozpoznaję ten styl, tak mi się wydaje. Nie jest po twojej myśli (styl), ale nie można powiedzieć, że nie jest skuteczny. Bo, obawiam się, gdyby nie był skuteczny (a pewnie i szybki, pozwalający sprawnie odsiać konie rokujące od rokujących... słabo), to ten trener nie byłby trenerem.
Tak, zasadniczo masz rację. Tylko z tej racji wynika szkoda dla ciebie, szkoda dla koni, szkoda dla relacji, szkoda dla... pracodawcy. Nie jesteś jeźdźcem rekreacyjnym. Jesteś zawodowcem, pracownikiem, "mięsem armatnim". I temat nadawałby się bardziej do "kącika jeźdźca zawodowego" niż tutaj.

To, że osobiście unikałabym jak ognia treningów w tym stylu (gdybym miała wybór) nie znaczy, że we wszystkim przyznałabym ci rację. Bo trenujesz konie potencjalnie sportowe. A na koniach sportowych nie ma tak: "najpierw musi mi się w głowie ułożyć". Jest zadanie - jest natychmiastowa realizacja, najlepiej jak się uda. Jest "pan każe - sługa musi". Zarówno w relacji jeździec-koń (tak, tak 🙁), jak i w relacji trener-jeździec.

Życzę szybkiego i pomyślnego rozwiązania problemu! Tam, na miejscu, bo co ci to da, gdy my tutaj wymyślimy ci ekstra sposób, ale tam nierealny?
Może stricte o tym, jak się jeździ młode, potencjalnie sportowe konie, niewiele wiem, ale o motywacji i rujnowaniu poczucia własnej wartości wiem bardzo dużo. Każdego, nawet naprawdę utalentowanego w swojej dziedzinie można zmieszać z błotem i doprowadzić na skraj załamania, zwłaszcza w stosunkach pionowych (bo dochodzi jeszcze poczucie bezsilności wobec irracjonalnych nakazów). A jeśli już trafi się wybitnie silna psychicznie jednostka, która się nie da złamać - wcale nie musi to iść w parze z talentem. Nie umiem sobie nawet wyobrazić, ilu z nas zaprzepaściło swoje możliwości tylko dlatego, że raz trafili na jakiegoś kretyna, który wbijał ich jak kołek w kwadratową dziurę. O koniach nawet nie wspomnę, bo ich frustracja musi być jeszcze silniejsza.
Co innego, kiedy jeździec rozpaczliwie próbuje spełnić oczekiwania trenera i mu nie wychodzi, a co innego, kiedy się sprzeciwia powołując się na dotychczasowe doświadczenie i dostrzegając potencjalne zagrożenie swojego zdrowia i życia wynikające z zastosowania takich a nie innych metod. KaNie nie wiem, jaka jest dokładnie sytuacja na szczeblu zarządzającym - w sensie, kto podejmuje decyzje i jakie ma prioryety. Jeśli nie jesteś nim Ty mimo wieloletniego stażu pracy, ja bym postawiła sprawę na ostrzu noża. Nie twierdzę, że na najbliższe otoczenie trzeba wybierać kółko wzajemnej adoracji - warto pracować z zespołem, który zarówno pochwałami jak i konstruktywną krytyką Cię rozwija. Ludzi, którzy robią skutecznie coś dokładnie odwrotnego, trzeba unikać. Dla własnego dobra.
ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
30 listopada 2015 14:01
KanNie: współczuję sytuacji. Gdybyś była sobie jeźdźcem prywatnym, w sensie jeżdżącym za własne i na własnym, to miałabyś swobodę wyboru: takiemu trenerowi na pewno byś podziękowała od razu, bo co to za przyjemność jeździć z kimś, komu się nie ufa i którego każde słowo trąci fałszem w naszych uszach.

To, co opisujesz jest niesamowicie frustrujące i przykre, takie negatywne podejście do jeźdźca, że jak nie potrafisz to ja wsiadam i ci pokażę co i jak. Z tym że niektórzy trenerzy tak mają (niestety). Nie umieją wytłumaczyć co się robi źle i jak to poprawić, a zamiast tego natychmiast ładują swoje 4 litery w siodło i robią pokazówkę. Ja też takiego czegoś bym nie zdzierżyła, mało kto pewnie by to wytrzymał. No ale to jest stety, niestety twoja praca i wyboru ani pola manewru zbytniego nie masz.

Może też tak być, że ten nowy trener wytrącił cię z pewnego rytmu twojej pracy, że do tej pory opracowałaś sobie pewien własny system, że robisz tylko tak i tak, a jego odmienne podejście spowodowało twój wewnętrzny bunt, czego wynikiem jest to, że podświadomie sobie wmówiłaś że tego, czego on wymaga na pewno  nie zrobisz z tym koniem bo  coś tam.

Może jednak warto się przemóc, zaufać i sobie wmówić, że na pewno to, co on chce jesteś w stanie zrobić. I to coś wam wyjdzie wtedy jak będziesz miała przeświadczenie że to wyjdzie. Ten człowiek na pewno nie chce źle ani dla koni ani dla ludzi:  chyba ci, co go zatrudnili to nie żadni laicy i wiedzieli z kim mają do czynienia.
lillid, też masz rację. Tego się obawiam, że KaNie swoim przywiązaniem do konkretnego stylu pracy "uaktywniła" opcję "wbijania kołka w kwadratową dziurę". To jest niszczące, bez dwóch zdań. To trzeba piorunem przerwać. Możemy się różnić poglądami na to, w jaki sposób przerwać.
Natomiast nie wiem, czy opcja "rzucam wszystko, żeby siebie ratować" w ogóle wchodzi w rachubę. Realną i długofalowo korzystną. Bo, że w ogóle wchodzi w rachubę to jasne. Zawsze można rzucić wszystko w cholerę.
Nie chodziło mi o rzucanie wszystkiego, to nie uzasadnione, jeśli problemem jest tylko jedna osoba, wobec której na pewno jest jakieś rozwiązanie inne, niż rezygnacja z pracy. Po prostu potwierdzam, że w takich sytuacjach nie można się podporządkowywać i działać wbrew sobie i swojemu sumieniu, bo to może się skończyć utratą zdolności do wykonywania zawodu, i wcale nie z powodu wypadku, a po prostu wypalenia.
W skrajnym przypadku myślę, że łatwiej zmienić pracodawcę niż zawód.
Nie wiem nawet co mam wam odpisac. Kazde z Was ma po czesci racje. Ten problem w komunikacji miedzy nami jest bardzo zlozony.
ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
30 listopada 2015 18:02
Mam nadzieję że wszystko się zakończy dobrze dla ciebie.
KaNie nie wiem co Ci doradzić - jesteś w paskudnej sytuacji. Spróbuj jeszcze raz porozmawiać z szefostwem. A może ten trener ma jakieś uprzedzenie do Ciebie ? Co inni mówią ? To co sie teraz u Ciebie dzieje, jest najprostrzą drogą do zabrania Ci całej radosci z pracy. Zaczniesz w koncu mysleć ,że jesteś do niczego, że nic nie umiesz i ze to w Tobie problem. A tak nie jest ! Spróbuj coś zadziałać , chodzi o Ciebie.
Masz prawo odmówić czegoś, jeżeli uważasz, że zagraża to życiu.

Powiem Ci ,że byłam w bardzo podobnej sytuacji, kilka wypadków z braku zapewnienia mi podstawowych zasad BHP - zaczęłam sie w koncu stawiać wiec zaczęto mnie gnębic i oczerniać. Klasyczny mobbing.
Niestety w finale to ja musiałam pożegnać sie z pracą.
Obecnie siedzą we mnie głęboko różne odruchy, ludzie sie śmieją, że reaguje nerwowo na dźwięk silnika traktora 😉 Ciężko się tego pozbyć.
Dlatego działaj, nie poddawaj się.

edit - literówka
Wszystko zaczęło się 3 lata temu, gdy, widząc zawody (chyba mini LL) polubiłam konie. To brzmi co najmniej głupio, ale mówię poważnie. Patrząc na zawodników - mowę mi odebrało. Nie wiem, co to było. Widziałam wiele razy konie, ale wtedy nie mogłam oderwać wzroku. Chciałam być jednym z tych zawodników. Chciałam wiedzieć, jak to jest tak siedzieć na koniu, jakie to uczucie. I czy można się w tym zakochać, ponieważ słyszałam, że tak. Podobno, jak raz poznasz to uczucie, to trudno jest się oderwać.
I chyba rozumiem, o co chodzi.
Gdy zaczęłam jeździć konno, moich rodziców nieźle to zdziwiło. Oczywiście wzięli to za "krótką fascynację". Dopiero jak kupiłam sobie toczek, bryczesy, czapsy i sztyblety zauważyli, że biorę to na poważnie (wiadomo, że nie mało to wszystko kosztuje). Ujmę to tak - wkręciłam się t ten tzw. "koński świat" jak cholera (i to po paru jazdach).
I wtedy musiało się wszystko zepsuć.
Zaczęłam jeździć w innym miejscu (poprzednie zakończyło działalność) i tam poznałam pewną panią. Wydawała się być miła i ogólnie, sympatyczna... a potem wsiadłam na konia.
To był koszmar.
Teksty typu: "ILE TY LAT JEŹDZISZ?! DWA LATA?! WYGLĄDASZ JAKBYŚ PIERWSZY RAZ WSIADŁA NA KONIA!" ; "CO TY ROBISZ?! JAK TY JEŹDZISZ?!" i inne, o których nie chcę pisać, były normą. Najgorzej wspominam "NIE UMIESZ, BO SIĘ NIE STARASZ!".
Od tamtej pory minęło pół roku, a ja na konia wsiadłam tylko 1 razu w innym miejscu. Nie wiem, czy to przerwa od koni, ale moja jazda bardzo mocno się pogorszyła. Nigdy nie było jakoś świetnie, ale nie było tak źle jak jest teraz. Byłam tak wystraszona, że zaraz dostanę za złe ułożenie w siodle, za brak pięty w dół, za cokolwiek, że nie wiedziałam, co robić. Nie potrafiłam ruszyć konia, zatrzymać go, skręcić w prawo - czegokolwiek. Gdy zaproponowano mi jazdę na lonży, miałam ochotę się rozpłakać. Wtedy też postanowiłam zrezygnować z jazdy na zawsze.
Oczywiście nie do końca mi wyszło, bo dalej często myślę o tym uczuciu z kiedyś. Jazda sprawiała mi przyjemność, a teraz boje się spotkania z koniem. I to jest śmieszne, bo chcę jeździć, ale boje się wsiąść. Nie potrafię zapomnieć o tych paru jazdach z tą instruktorką. Wiem, że bywają o wiele gorsi instruktorzy, że to, co słyszałam, to jest nic w porównaniu z tym, co można usłyszeć od instruktora. Wiem, że są osoby, które miały wypadki (i to nie takie małe). Ale, widocznie dla mnie, to było za dużo.
Moje pytanie jest takie, jak do tego wrócić? Jak przestać się bać? Bardzo wstydzę się swojej jazdy i przeraża mnie możliwość, że sytuacje z tą instruktorką mogą się powtórzyć.
Wiem, że to, co napisałam jest śmieszne, nie musicie tego pisać...

Scaliłam z tematem wewnętrznej blokady.
Znajdz normalna stajnie i porządnego instruktora, a nie jakąś Panią.  🤔
To ty płacisz i wymagasz minimum sympatii, wymagać może ona od Ciebie jeżeli cię czegoś nauczy.
Wsółczuję Ci miejsca, w które trafiłaś, ale zapewniam taka stajnia zdarza się raz na 100.
Poza tym nawet jeśli coś ci nie wychodzi, to nie jest żaden powód do wstydu. Każdy się kiedyś uczył, tak naprawdę każdy uczy się nadal, każdemu coś nie wychodzi i mógłby coś poprawić. A jeżeli ktoś z tego powodu się z ciebie wyśmiewa, to świadczy tylko o nim, a nie o tobie. Uszy do góry i absolutnie się tym nie przejmuj.
PogromcaKoni13, a dlaczego nie możesz wrócić na tą lonżę i zacząć od nowa w tempie, które Tobie odpowiada? Idź gdzieś, gdzie Cię nie znają, udawaj że nie miałaś styczności z końmi i po prostu zacznij na nowo 😉
Ja jeżdżę już prawie 20 lat i też wiele rzeczy mi nie wychodzi i uczę się tak długo aż mi wyjdzie. Lonża nie jest wstydem. Czasem trzeba wrócić do podstaw, poprawić dosiad ułożenie rąk czy nóg aby mieć lepszą harmonie z koniem. Nie ma co się załamywać tylko iść do przodu. Zmień stajnie i instruktora czasem lepiej zapłacić więcej jechać dalej aby znaleźć dobre miejsce.
PogromcaKoni13, może kojarzę niesłusznie, ale dziwnie przypominasz mi mojego syna. On "tak ma" że chciałby wszystko umieć od razu. I bardzo przeżywa, gdy nie jest w stanie osiągnąć wyobrażonej wirtuozerii. Dlatego jest sceptyczny wobec koni, bo już zdążył się zorientować, że nie da się pomyśleć, i fru - zrobić.
Ale muszę mu przyznać, że co wydaje mu się w zasięgu, to umie uparcie ćwiczyć, nie zrażać się.
Z końmi bywa niełatwo, bo rozziew pomiędzy "Jak ładnie! Też tak chcę!" a czasem koniecznym do nabycia stosownej wprawy jest spory. Coś jak z instrumentem muzycznym. Gdy bierzesz gitarę do ręki - nie od razu zagrasz na scenie filharmonii, ba - nie od razu piosenkę na ognisku. Ale, klocek do klocka, umiejętność dodaje się do umiejętności - i "nagle" jest to "fru" - że robisz, o czym wcześniej tylko marzyłaś.
Jeśli ci zależy, stawiaj sobie maleńkie cele. "Pojadę do stajni, tylko się pokręcę". "Pojadę do stajni, pogadam". "Pojadę do stajni, umówię się na lonżę, albo tylko na wsiadanie i z siadanie." Itd. Kroczek po kroczku - i będziesz śmigać. Potrwa, ale będziesz. A jeśli nic nie robisz - nic się nie zmieni.
Lonży nie należy traktować jako kary, bo nią absolutnie nie jest. Ja ją uwielbiam, mimo że jeżdżę x lat. Sama również potrafię o nią poprosić, jeżeli uważam, że mam z czymś problem i chciałabym go przepracować. Także nie obrażamy się na jazdę w kółku, tylko z niej korzystamy. Poza tym, Pogromca, trafiłaś na złą osobę do nauki. Powiedziałabym nawet, że najgorszą z możliwych. Poszukaj kogoś cierpliwego, wyrozumiałego i najlepiej z polecenia, o dobrym kompetencjach.
Gdy zaproponowano mi jazdę na lonży, miałam ochotę się rozpłakać.
Ale dlaczego? 🙂
Co strasznego/złego/niemiłego jest w jeździe na lonży?
Skoro okazało się, że jesteś tak wystraszona, że nie jesteś w stanie panować nad koniem?
Ja często biorę nawet zaawansowane osoby, jeżdżące po kilka lat na lonżę, na tzw. dosiadówkę, żeby dopracować jakiś brakujący element.

Wiem, że bywają o wiele gorsi instruktorzy, że to, co słyszałam, to jest nic w porównaniu z tym, co można usłyszeć od instruktora. Jestem w szoku, że możesz tak myśleć.
Bardzo współczuję, że trafiłaś na tą "instruktorkę".
To nie jest normalne, tak się nie zachowuje żaden instruktor w normalnej stajni.

Mam jeszcze pytanie: Ile masz lat?
A ja łaziłam jak pies za instruktorka ostatnio, żeby mnie na lonże wzięła na pasie do woltyzerki  😁
I taki fun mialam, ze ja pierdziele 😉
Lonża to żaden wstyd. Sama z niej korzystałam, gdy złapałam blokadę i polecam każdemu, kto musi wyklepać swoje 😉
@Julie Mam 18 lat. A co do twojego szoku, że mogę myśleć tak źle o innych instruktorach... pewna, BARDZO MIŁA pani mi tak powiedziała. Właśnie ta, co darła na mnie ryja.

Cholera. Wiem, że lonża to nie wstyd, ale jakoś mi głupio, że jeździłam dwa lata i nagle (i to po dłuższej przerwie, serio. Na co ja liczyłam? Na okrzyki podziwu?) BANG - lonża. Nie wiem, może za mało siedzę w temacie koni i na pytanie: "A może spróbujesz na lonży?" reaguje trochę nerwowo, bo w końcu "Jeżdżę 2 lata, a to dużo!" i nie myślę o tym, że są osoby jeżdżące X lat i śmiało jeżdżą na lonży (a nawet same tego chcą, jak pisały różne osoby wyżej). To chyba jakaś, nie wiem, moja "duma" (?) jest tym, całkiem przyjaznym pytaniem, oburzona.
Zanim poleci krytyka, to chcę powiedzieć, że jedna z osób powiedziała, że jestem podobna do jej syna, który chciałby umieć wszystko "od razu". I w sumie to jest święta racja, ja od razu chciałabym umieć dobrze jeździć i być w tym dobra. Ja od razu chciałabym nie wiadomo czego. Czytając to wszystko zdałam sobie sprawę, że jazda konna jest trudna i od razu nikt nie zasuwa na <cenzura> w kosmos zawody. Wydaje mi się, że miałam za bardzo duże zdanie o sobie w kwestii jazdy i dopiero teraz to widzę. Już pominę fakt, że jest mi trochę głupio z powodu tego mniemania o sobie, chociaż moja początkowa instruktorka mówiła mi, że jeżdżę bardzo dobrze. Ale "bardzo dobrze" nie oznacza "ucz mnie, ty mój mistrzu, jesteś świetna". Miałam zdecydowanie za wysokie ambicje do spełnienia w krótkim czasie. Jest nawet takie powiedzenie: "Młody to i głupi". Nigdy nie sądziłam, że do mnie będą pasować takie słowa.
Parę dni temu znalazłam normalną stajnie (trochę daleko ode mnie) i spróbowałam ponownie wsiąść na konia. Wracając do domu myślałam tylko o jednym: "Niech spadnę z tego czworonoga, złamie sobie dwie ręce i nogi, ale NIGDY z jazdy nie zrezygnuje!". To jest jakieś takie przywiązanie. Ktoś kiedyś powiedział, że jak raz wsiądziesz na konia, to chcesz jeszcze. Miał cholerną racje. W tej stajni instruktorka wytłumaczyła mi, że nie ma geniuszy w jeździe i nikt nie jest w tym wspaniały od razu, więc, zamiast stawiać sobie wygórowane cele powinnam doceniać te małe postępy, bo to właśnie one sprawiają, że w jeździe jesteśmy dobrzy. Trzeba wszystko robić krok po kroku, nie od razu skakać na głęboką wodę.
no właśnie, cierpliwość i pokora dużo dają w jeździectwie. Uważam, że każda jazda (czy to samodzielna czy na lonży) wnosi coś do poprawienia twojego dosiadu. W końcu właśnie jazda konna to taki sport, gdzie nigdy nie przestajesz się uczyć bo może być lepiej  😉 Także ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć bez względu na sposób w jaki to się robi  🏇
Nie wiem, może za mało siedzę w temacie koni i na pytanie: "A może spróbujesz na lonży?" reaguje trochę nerwowo, bo w końcu "Jeżdżę 2 lata, a to dużo!" Tu ważna jest jakość, a nie ilość lat, miesięcy i godzin. 😀
Znaczenie ma też systematyczność.
Można jeździć nawet 5 lat i bardzo niewiele umieć, zwłaszcza, jeśli jeździ się tylko 1 raz w tygodniu lub rzadziej.
W zasadzie ciągle trzeba wracać do tych samych ćwiczeń. Niby wiadomo jak poprawnie usiąść, ale ciało nie słucha, usztywnia się. Nawet jeśli udaje się zrobić mały postęp, to i tak niewiele się zmienia, przynajmniej w porównaniu do osób jeżdżących 2-3 razy w tygodniu.

Także ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć bez względu na sposób w jaki to się robi  🏇
No nie zgodzę się. 😀 Sposób jest najważniejszy. Jeżdżenie na źle wyszkolonym koniu, z beznadziejnym instruktorem niczego nie polepsza, tylko pogarsza. Im dłużej się jeździ z błędami, tym trudniej je potem naprawić.
Julie pisząc o sposobie, miałam na myśli że bez znaczenia jest to jazda samodzielna czy na lonży, w terenie itp. Wiadomo instruktor to podstawa, ale walczymy ze stereotypem, że lonża jest be, największe zło  😉
PogromcaKoni13, to ja pisałam, o tym "od razu dobrze". Nie jesteś jedyna, to powszechne: widzisz, wyobrażasz sobie, i myślisz, że myk - i będzie. W stajni regularnie śmiejemy się z hasła: "a przecież ty tylko siedzisz, konik wszystko robi"  😜. Szczególnie wtedy, gdy z jeźdźca spływają siódme poty, a konik... konik ma "małą zabawę ruchową"  😁
Poradzę ci... dużo poczucia humoru! Bez tego w koniach to trudno 🙂
A na pocieszenie powiem, że gdy już się człowiek wdroży, uzyska jakąś tam regularność - to bazowe postępy idą piorunem. W sobotę mieliśmy stajenne zawody. Startowała też dziewczynka, która nie jest super jeźdźcem, niedawno wydzierżawiła niełatwego konia, folbluta. Jego właścicielka niemal nie skakała, więc naukę skoków zaczynali jakby oboje (tzn. koń wcześniej umiał skakać, tylko do kilku lat skakał zaledwie kilka razy, dziewczynka zaczynała niemal od zera). Młoda dzielnie walczyła na czworoboku (jaki ładny kur sobie opracowała!), a potem przemknęła 60 cm parkur (to, zdaje się, był debiut obojga!), że tylko brawa!
Zatem - da się!
Imladriss   Jesteśmy wolni i to jedyne co mamy
11 kwietnia 2017 14:13
A co mi tam, dopisze może jak ktoś tu kiedyś zajrzy znajdzie inspirację.

Sama borykam się z tym problemem. Niby tyle lat przy koniach, niby tylko 3 upadki, niby nie ma się czego bać.
Ale jednak coś nie daje spokoju. To juz nawet nie jest określone, tak jakby "Strach przed strachem". Bo nieraz dostałam opierdziel za to, ze sie boje. Na szczescie zrezgnowałam z jazdy w tej stajni gdzie celem było; " Jedziemy w teren, dzida dzida trzymaj sie i nie spadnij a zobaczysz ze sie nauczysz".
Guzik nie nauczysz, bedzie jeszcze gorzej.
Co pomogło?
Dzierazwienie konia. Decyzje podjełam spontanicznie(choc wczesniej o niej myslałam duzo) i podjełam sie dzierzawy klaczy huculskiej.
Uwierzcie albo nie, ale na samym poczatku naszej "wspołpracy" bałam sie bo sie wierci przy czyszczeniu, bo macha łbem, a bo wyrywa kopyta.
Po 3 miesiacach nauczyłam sie miec to gdzies. Kon stał spokojnie, ja robiłam swoje.
Pod siodłem tez nie było kolorowo bo uwielbiała zwozic do bramki. Tez konczyło sie awanturami z koniem jakkolwiek to głupio nie brzmi, nerwami, ale po pewnym czasie i sporej ilosci pracy i pomocy instruktorki udało nam sie nawet przekłusowac obok bramki i nie została zauwazona.
Zostałam podstawiona pod scianą, jak ja jej nie wyczyszcze, nie pojezdze, nie polonzuje to nikt tego nie zrobi a potem jak kon sie zastoi bedzie jeszcze gorzej.
I to była siła napedowa i troche wbrew sobie ale z czasem z wiekszymi checiami było coraz lepiej. Nawet na oklep wsiadłam czego sie bałam.
Codzienny kontakt z koniem działa cuda. Nie musimy wymagac szalonych cwałow i wysokich przeszkód. To ma byc radosc, nie presja.
Bardzo pomogła mi moja obecna Pani Instruktor. Ona sama sie bała wiec rozumiała z czym mam problem. Takze radziła spiewanie albo recytowanie wierszy.
Sama mowiła, ze jak wprowadza konia do przyczepy a on swiruje to recytuje Pana Tadeusza zeby sie nie wkurzac.  🤣
Ona i jej poczciwy spokojny konik wiele mi pomogli. Pokazali ze to siedzi w głowie a nie w zyciu.
Sama potrafiłam panikowac gdy uczyłam sie najazdu na przeszkodze i miałam "przegalopowac" drągi. To była panika bo kon przyspieszał.
Co zrobiłam? Gadałam do siebie mantre" Nie martw sie, patrz na drzewa" i tak sie w to gapienie na drzewa i gadanie do siebie zaangazowałam, ze nie wiedziałam, ze udało sie dragi przegalopowac nie wiadomo kiedy 😀
Co najlepsze, boje sie panicznie upadku, a gdy raz zaliczyłam wywrotke z koniem to nawet nie wiedziałam kiedy i co. Wazne było złapac konia zeby nie uciekł w las xD

Żeby sie za bardzo nie rozpisywac, dobry kon i instruktor oraz wiele czasu i wyrozumiałosc dla samego siebie to klucz do sukcesu.
Ja nadal czesto sie boje, ale wiecie co?
To jest całkiem normalne 🙂
Ja chcialam Wam podziekowac , bo pewnego dnia postanowilam, ze usiade I przeczytam caly ten watek. Borykam sie ze strachem przed skokami, przemyslalam fakt, ktorej fazy sie boje I doszlam do wniosku, ze samego wyskoku . Powodem tego jest mocny upadek na row z woda 😀  Z racji tego, ze jestem w stanie dostac sporych palpitacji, gdy mam przegalopowac przez dragi postanowilam pozbyc sie tego strachu. Kiedys skakalam I czerpalam radosc . Nigdy tak naprawde nie mialam porzadnych treningow skokowych I tutaj na pewno byl moj blad poniekad. W obecnej stajni  rozmawialam z instruktorem na temat mojego strachu, wowczas zauwazylam, ze skupilismy sie na treningach ujezdzeniowych. Po ostatniej jezdzie porozmawialam z instruktorem , ze chcialabym wrocic do skokow. Powoli , systematyczna praca , ale wrocic 🙂 Instruktor powiedzial, ze nie chcial ruszac tego tematu ze wzgledu na to ze sie boje, musialam troszke przysiasc I wytlumaczyc moj punkt widzenia I jak ja sobie wyobrazam pojscie na przod .  Mam dosyc ambitny plan I licze na to, ze powoli moje 'urojenia' sie wyklaruja z mozgu I uwierze w koncu w siebie bardziej 🙂

Ciesze sie, ze trafilam na Wasze historie, bo dzieki nim uswiadomilam sobie co robic dalej 🙂 I bardzo wierze w to, ze uda mi sie blokady pozbyc 🙂  :kwiatek:
Imladriss   Jesteśmy wolni i to jedyne co mamy
07 czerwca 2017 19:55
Brawo dla koleżanki Stokrotki! Ciesze sie, ze moja historia tez miała w tym udział  :kwiatek:
Jeżdżę konno już 10 lat. Kocham ten sport, żaden inny nie daje mi takiej satysfakcji. Mimo wielu lat, które mu poświęciłam, nie wyzbyłam się jednak pewnej rezerwy, a nawet szczerze powiedziawszy - lęku przed końmi. Tutaj zaczyna się problem. Nigdy, poza drobnymi urazami typu pęknięcie kości, nic poważnego mi się nie stało, toteż zawsze sobie powtarzałam, że skoro nie uprawiam tego sportu jakoś wyczynowo, tj. nie startuję w zawodach, nie stanie mi się nic poważnego. Ostatnio jednak często wracałam z treningów poobijana albo pogryziona, miałam gorszy okres. Dzisiaj dostałam z kopyta w twarz... Stwierdziłam, że mam tego dość, cudem nie chwieja mi się zęby, ale jeden jest prawdopodobnie martwy, a ja nie mam ochoty patrzeć w lustro. Nabrałam po tej sytuacji lęku i obawy przed końmi, zastanawiam się czy warto dalej jeździć... Po prostu nie chcę ryzykować więcej zdrowiem. Z drugiej strony żal mi pół życia, które na to poświęciłam.
Chciałam Was spytać się czy też kiedyś przechodziliscie przez taki kryzys lub znacie kogoś takiego? Jak sobie z tym poradziliscie? Sama bowiem znam parę osób, które po wielu latach jazdy odpuściły sobie konie na zawsze po mocnym urazie. Nie wiem co jest tak naprawdę rozsądne.
Dodam, że nie boję się koni tak bardzo z siodła, ale właśnie z ziemi, ze względu na różne nieprzyjemne doświadczenia.
[img]/forum/Themes/multi_theme/images/warnwarn.gif[/img] Dublowanie wątków
Holika, jeździsz w rekreacji? Jeśli tak to polecam jazdę na jednym koniu - wspoldzierzawa, dzierżawa, treningi na koniu instruktora. Przebywanie z jednym, spokojnym koniem, którego się zna, który zna nas, który nie jest zmęczony i znarowiony rekreacja i uczony złych zachowań przez zmieniających się jeźdźców to zupełnie inny komfort. Ja też miałam takie myśli kiedy jeździłam w szkółce. Porzuciłam to ale postanowiłam dać sobie jeszcze jedna, ostatnią szansę szukając prywatnego konia i naprawde dopiero wtedy zaczęłam czerpać prawdziwa satysfakcję z jeździectwa, z przebywania z koniem. Poza tym możesz też pójść na jakieś szkolenie, kurs pracy z ziemi, to pozwala zyskać pewność siebie w kontaktach z końmi, uczy prawidłowych reakcji, przełamuje jakieś tam leki, które w wielu jeźdźcach siedzą. Ale ja bym zaczęła od znalezienia spokojnego konia do jazdy, nie chodzi o to żeby się bać i szarpać, to ma być przyjemność i dla Ciebie i dla konia.
Aktualnie jeżdżę w rekreacji, ale właśnie stałam się ostatnio z nudów "specjalistą" od wychowywania znarowionych koni - biorę często te, z którymi inni sobie nie radzą, bo jeżdżą na nich głównie małe dzieci i pozwalają na różne niewłaściwe zachowania. W sumie przez to jestem sama sobie winna, może stawiam sobie za duże wyzwania.
Też myślałam o poszukaniu jakiejś alternatywy. Konie, które są codziennie zestresowane, mają prawo tak się zachowywać. Brakuje mi tego poczucia bezpieczeństwa, na które natrafiałam w jakichś kameralnych, prywatnych stajniach. Myślałam o współdzierżawie, ale aktualnie nie jest prawdę mówiąc na moją kieszeń, w dodatku studiuję dwa kierunki i wątpię, abym miała dość czasu, aby regularnie zajmować się koniem. Mimo wszystko Twoja rada dała mi jakąś nową perspektywę, da się to wszystko jakoś kompromisowo rozwiązać.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się