Czy tak musiało być?

dempsey   fiat voluntas Tua
05 maja 2009 19:31
wypadek miał miejsce 200 metrów od stajni z której pochodził koń a do terenu zawodów było ok kilometra.
to zmienia nieco postac rzeczy
cytat z art na SK:
wiozła tam przyczepą swojego konia. 200 metrów od miejsca zawodów w przyczepie załamała się podłoga, koń wypadł pod przyczepę

to roznica, czy sie jest 200 m od stajni macierzystej czy 200 m od miejsca zawodow.
Wypadek miał miejsce na rogu ulicy przy której znajduje się stajnia (tj. ul. Nowa Krępa ) i ulicy Wincentego Witosa. Zawody odbywały się w Parku przy ulicy Księdza Kompały, więc osoby bardziej dociekliwe mogą sprawdzić chociażby w "szukaczu" jakie odległości dzieliły właścicielki od domu, a jakie od miejsca zawodów.
Dodatkowo tak jak wcześniej wspomniano zarówno Dr. Golonka, czy Służby, które były obecne w razie wątpliwości mogą potwierdzić wersje zgodną z prawdą.
Co do nie nagłasniania przez mikrofon, proszę sobie wyobrazić sytuacje, gdy przerywamy zawody i nagle brak atrakcji dla tłumu gapiów, który jak wiadomo szukałby kolejnej i myślę, że mógłby się znaleźć na miejscu wypadków natychmiastowo. Szczególnie, że w naszym mieście jest to festyn gromadzący rok rocznie większość mieszkańców.

tak czytam i czytam i po raz kolejny uderza mnie z jaka szybkoscia wiekszosc osob klika w eter slowa pogardy dla organizatorow..

mnie uderza wielka rozbieznosc pomiedzy wersjami zdarzenia- i nie wiem dlaczego blizsza jest mi wersja organizatora.

bardzo zal mi ogiera- jesli to byl kary ogier- to tym bardziej 😕 niestety nikogo innego zal mi w tej sytuacji nie jest.
Przepraszam ja chyba czegoś nie rozumiem? Nie przerwano zawodów bo kibice (ludzie ciekawscy) od razu polecieli by na miejsce wypadku??!!  🤔  No halo! ALe chyba życie i zdrowie konia jest ważniejsze! A poza tym ja juz nie mowie o przerwaniu ale o ogłoszeniu ze pilnie potrzebna bukmanka i transport! Myślę ze nie jeden koniarz rzuciłby zawody i poleciał pomóc. Albo po prostu przekazał kluczyki i pozyczył przyczepe...
Gree-girl dokładnie to mnie tylko dziwi... Ale w sumie z tym transportem to w końcu nie wiadomo jak było.. jakos w końcu dojechali do doktora nie??
Lotnaa   I'm lovin it! :)
05 maja 2009 20:24
Dla mnie smutne jest to, że w tak dobrze znającym się środowisku jeździeckim jak Ostrów i okolice nikt nie zechciał pożyczyć wcześniej przyczepy. Nie mówię tu o osobach, które miały na zawodach kilka koni i jeden środek transportu. Ale przecież było tam zapewne wielu jeźdźców z pobliskich stajni z jednym/dwoma końmi, nie można było pożyczyć swojej przyczepy, a o transport dla siebie martwić się później? To mnie szokuje.
Jednocześnie zrzucanie winy na organizatora wydaje mi się żenujące. Przecież taka osoba ma bardzo dużą odpowiedzialność podczas zawodów i trudno wymagać od niego, żeby był w dwóch miejscach naraz.
Jednocześnie nie rozumiem, dlaczego nie można było nadać komunikatu przez mikrofon typu: Zdarzył się wypadek, potrzebna jest natychmiast przyczepa (...), bardzo proszę o kontakt z organizatorem", bez podawania miejsca zdarzenia, żadne tłumy by tam nie pobiegły.

Nie mogę się jednak pogodzić z tym, że "osoba wiarygodna" która zresztą nie ujawnia swojego nazwiska pisze artykuł a Świat Koni nie sprawdzając faktów publikuje go. Pytam gdzie etyka dziennikarska, gdzie rzetelność wykonywanego zawodu? Przecież można było zadzwonić choćby na policję , do straży pożarnej czy też do powiatowego lekarza weterynarii który został również opluty komentarzach. Istnieją przecież notatki służbowe po akcji w służbach do tego powołanych. Moje działania wynikały z chęci niesienia pomocy a nie szukania poklasku i robienia szumu wokól mojej osoby. Dla mnie najważniejszy był w tym momencie koń. Nie sądziłem, że świat Koni wzoruje się na Super Expresie a ambicje w szukaniu sensacji i opluwaniu ludzi (przecież to się najlepiej sprzedaje) czerpie z dziennika Fakt. Pewnie i sprostowanie wzorem wyżej wymienionych gazet ukaże się  "drobnym drukiem na ostatniej stronie". Jeżeli choć w jednym zdaniu mijam się z prawdą to poproszę o konfrontację z osobami, które były na miejscu zdarzenia: przede wszystkim z właścicielką konia, policją powiatową, strażą pożarną czy też oszkalowanymi lekarzami weterynarii.  


Nic dodać nic ująć. Nie po raz pierwszy zresztą ŚK publikuje materiał, który nie został poddany żadnej weryfikacji (patrz sprawa Autoryteta). Szkoda.
Proponuję NIE dywagować na temat "co, kto i dlaczego"
Każdy ma swój punkt widzenia - zarówno właścicielka konia - osoba zapewnie w szoku i miotająca się
jak również organizator postawiony przed wyborem/dylematem - odpowiadam za całe zawody czy za jedną osobę spoza terenu zawodów
jak równiez policja/straż itd.

proponuje wyciągnąć jeden wniosek:

nie oszczedzać na renowacji/ konserwacji przyczep = jak widać z Waszych wypowiedzi zarwanie podłogi to NIE odosobniony wypadek!

zapewniać sobie "wyjścia" awaryjne (np. jadąc na zawody zadzwonić do znajomego z autem z hakiem czy przyczepą by "zabukować" sobie go w razie awarii)
przećwiczyć w myślach kilka najbardziej absurdalnych sytuacji = co by było "gdyby"

pozostaje tylko wielki żal konia, który cierpiał
Też wątpię czy ta przyczepa miała 5 lat...Nie zdziwiła bym się jeżeli miała by ona lat 30... Lepiej za transport zapłacić trochę więcej, a mieć pewność ze przyczepa jest w dobrym stanie, i nie grozi jej tego typu wypadek, bo zaistniała sytuacja mrozi krew w żyłach...
[quote=zen]tak czytam i czytam i po raz kolejny uderza mnie z jaka szybkoscia wiekszosc osob klika w eter slowa pogardy dla organizatorow..[/quote]
Ja zdążyłem sie przyzwyczaić nawet do tego że robią to dziennikarze umieszczając relacje dobrze znanej pani która słyszała to od dobrze znanego pana.... bardzo rzetelnie.
Najbardziej krzywdzące jest to że nawet gdy napiszą jakieś sprostowanie to i tak, ponoć wg. badań, trafia to tylko do ok. 30% osób które przeczytały "sensacje" 

Konia żal... A znieczulica (o ile o takiej można tu mówić) mnie nie dziwi, dziwi mnie natomiast że żaden znajomy tej zawodniczki jej nie pomógł bo ja bym prędzej tam szukał pomocy niz u obcych. No ale każdy jest mądry na spokojnie.
.
galantova   dawniej galba
06 maja 2009 06:27
jak dla mnie Świat Koni niebezpiecznie zbliża się do poziomu "Faktu". A szkoda.
Praktycznie wszystko już w tej dyskusji napisano:
- konia żal i jego cierpienie było okropne
- przyczepa powinna być w dobrym stanie technicznym .

Reszta już nie jest taka prosta do skomentowania bo pojawiają się dwie,skrajnie różne relacje.
I to jest ciekawe samo w sobie-jak można jedno wydarzenie spostrzegać zupełnie inaczej.
Mnie przekonuje wersja Pana Parzydło.
opolanka   psychologiem przez przeszkody
06 maja 2009 07:24
Wydarzyła się tragedia. Zginął koń.

Kiedy przeczytałam wczoraj list na stronie ŚK, nie miałam w oczach łez, jak niektórzy, tylko byłam ogromnie zdumiona.

Od 10 lat startuję w zawodach różnej rangi i przyznam szczerze, że nigdy nie spotkałam się z tym, aby nikt nie chciał pomóc.
Sama kiedyś pożyczałam własne siodło zawodnikowi, któremu skradziono cały sprzęt z koniowozu (ja również startowałam, więc nie było to wygodne), jeździłam taksówkami do apteki po leki dla klaczy poranionej na zawodach.

Są ludzie i ludzie. Każdy region charakteryzuje sie z pewnością inną zażyłością zawodników.

Przychylam się w zupełności do stanowiska zajętego przez organizatora. Przyznam szczerze, że w moim regionie nigdy nie spotkałam się ze znieczulicą organizatora czy sędziów.

Zakładając, że podane informacje w liście Pana Parzydło są prawdą, to też nie jestem do końca przekonana, czy ogłaszanie przez megafon takiego "newsa" dałoby oczekiwany efekt. Najlepiej jest pójść i osobiście poprosić daną osobę o pomoc. Rzucanie informacji w eter powoduje zadziałanie mechanizmu rozproszonej odpowiedzialności ("Ja nie mogę, ale z pewnością ktoś coś zrobi"😉. Ktoś, czyli nikt.

Nie wiem, czy Pan Parzydło (lub ktokolwiek) informował zawodników na zawodach o tym, co się stało. Jeśli nie - to tu możnaby postawić zarzut "znieczulicy".

Niemniej jednak Pan Parzydło pisze, że odpowiednie działania zostały podjęte, konia ratowano, podano mu leki (autor listu na ŚK pisze, że koń nie dostał zadnych leków), był kontakt z weterynarzem, który konia miał operować i sklejać.

Mi się nasuwa kilka pytań:
- dlaczego koń jechał przygotowany do zawodów, w siodle, hacelach? Może nie ma to bezpośredniego związku z wypadkiem, ale wypada na to zwrócić uwagę,

- dlaczego nikt ze stajni zawodniczki nie pomogł, skoro była ona oddalona od miejsca wypadku 200m? (moze stajnia jest mała, tylko zawodniczka tam ma konie, moze nikogo nie było, albo byli własnie na tych zawodach?)?

- dlaczego zaden z zawodników nie pomógł? nie wiedzieli? Nie chcieli? Lenistwo?

Sprawa jest przykra i taka sytuacja może spotkać każdego z nas. Mam nadzieje, ze się wyjaśni, a światek jeździecki wyciągnie wnioski.
Mnie jeszcze dziwią komentarze krytykujące Powiatowego Lekarza Weterynarii.
To jest Urzędnik.
http://www.abc.com.pl/serwis/du/2007/0842.htm
A tym się Inspekcja zajmuje.
I Powiatowego Lekarza pomija się starannie przy kontroli środków transportu, zgłaszaniu mu faktu organizowania zawodów/ na jednym forum dyskutanci skakali mi do oczu pisząc,że zawodów zgłaszać nie trzeba/ ,przy kontroli warunków dobrostanu i w wielu innych sprawach -które zapisy ustawy regulują i nakazują.
A potem wiesza się na nim psy -kiedy stanie się coś co nie jest związane z jego kompetencjami.
Działania lekarzy prywatnej praktyki są kontrolowane przez Izbę Lekarsko Weterynaryjną i jej organy.
http://www.vetpol.org.pl/ustawa_o_zawodzie.htm
Tak czytam i czytam (najpierw zbulwersowana po pierwszym zamieszczonym w wątku artukule, pożniej zdumiona po drugim) i myslę że przychylam się do zdania zen. W tej sytuacji szkoda mi tylko tego biednego konia który musiał tyle wycierpieć.
Otóż to! Szkoda konia, a zawodniczka oby wyciągnęła wnioski z tej tragedii. Transport jest sytuacją potencjalnie niebezpieczną samą w sobie, więc jako zawodnicy/właściciele jesteśmy odpowiedzialni za bezpieczeństwo naszych zwierzaków. Dlatego nawet krótkie trasy powinny być pokonywane "zgodnie ze sztuką", a wszystko wskazuje na to, że w tym przypadku tak się nie stało.

Nie dziwi mnie tyle wersja zawodniczki, bo będąc w szoku mogła po prostu nie zauważyć, że jednak ludzie wokół są i pomagają. Dziwi mnie publikacja takiego artykułu bez jakiegokolwiek kontaktu z organizatorami zawodów.
A wiecie co - ja to bym ten kilometr na koniu albo obok konia pokonała. No ale - jak wyżej nic dodać, nic ująć. Jak będę przewozić konia niedługo to pierwsze, co zrobię to sprawdzę podłogę. Są jakieś wskazówki, jak to zrobić?
A wiecie co - ja to bym ten kilometr na koniu albo obok konia pokonała. popieram.
A podłoge sprawdzić się da jedynie częsciowo podnieśc gumy maty i obejrzeć czy podloga do wymiany sie nie nadaje. Pod te gumy czesto dostaje sie woda i to gnije.
Aquarius, ubiegłaś mnie 😉 właśnie miałam to samo napisać. Góra 10 minut drogi. Chociaż z drugiej strony 🤔 "Gdyby babcia miala wąsy to byłaby dziadkiem" Prawdę mówiąc,  juz nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć. Nie spotkałam sie jeszcze z sytuacją, żeby na zawodach (przynajmniej skokowych) ktoś odmówił pomocy i to nie zależnie od tego czy chodziło o pożyczenie jakiejś pierdoły, typu kopystka czy klucz do haceli czy  właśnie o przyczepę.
Właścicielka konia zadzwoniła do doktora Golonki z pytaniem czy można tago konia ratować( kon miał złamane kości tylnej nogi). Ponieważ była zbyt zdenerwowana doktor poprosił mnie do telefonu i zalecił pozostawienie konia na ulicy do czasu aż przestaną działać leki uspakajające i koń sam wstanie i zrobieniu opartrunku.

Drugi raz na miejsce wypadku zostałem wezwany kiedy koń wstał (jak widać odebrałem telefon) i nikomu nie udawało się sprowadzic go na pobocze. Natychmiast przyjechałem, przeprowadziłem konia w bezpieczne, zacienione miejsce i zgodnie z zaleceniami doktora Golonki zalożyłem świeży opatrunek i usztywniłem złamaną nogę konia. Równoczesnie lekarz weterynarii podawał zlecone przez doktora Golonkę leki. Krzykacze, którzy tak głośno teraz oczerniają wszystkich którzy próbowali pomóc nawet nie poszukali w tym czasie odpowiednich materiałów do usztywnienia choc stajnia była 200 metrów dalej. Usztywnienie zrobiłem z 10 paczek waty, bandaży, dwóch płaskowników i szyny Kramera pożyczonych od strażaków. Doktor Golonka powiedział, że tak zabezpieczony koń może przyjechać do kliniki nawet następnego dnia.

w świetle podkreślonych przeze mnie fragmentów - nasuwa mi się pytanie: co by dało w tej sytuacji natychmiastowe sprowadzenie przyczepy?
-nic

bo i tak trzeba było poczekac az kon wstanie, jego stan się ustabilizuje i zabezpieczy się złamaną kończynę - z opisu wynika, że nie trwało to 5 minut
drodzy voltopircy proponujący przejście się z koniem ok 1 km "na zawody"

naprawdę czasami się nie da...
paradowanie w centrum miasta z ogierem (byc może nabuzowanym), pośród ludzi, dzieci i jeżdzących aut nie jest chyba najlepszym pomysłem...

w razie "wypadku" napisalibyście... aaa konik kopnął auto - trzeba było wieźć przyczepą!!

zwłaszcza, że jak doczytałam zawody były nie w OŚRODKU jeździeckim ale podczas festynu w PARKU miejskim
opolanka   psychologiem przez przeszkody
06 maja 2009 09:34
Racja dodofon.

Ja jeszcze dodam jedną rzecz:

W jakim stanie musiała być ta przyczepa, żeby po 200 metrach transportu szlag trafił podłogę? Czy jest możliwe, aby w "na oko" dobrze wyglądającej przyczepie to się zdarzyło?

W komentarzach na ŚK jedna z osób opisała swój podobny przypadek w przyczepie niemalże nowej, podawała nawet link do producenta.
Tak śledze ten wątek i jakoś bardziej nakłaniam się do wersji organizatora, nie wiem dlaczego ale właścicielka konia nie znalazła u mnie wiarygodności.
po 1-wsze - mam dosyć nową przyczepę i co jakiś czas sprawdzam podłogę, do tego kazałam dodać wsporniki, na podłodze jest porządna płyta i aktualnie nie bardzo podobał mi się jej stan więc przyczepa pojechała na warsztat i wyjedzie z dodatkowymi wzmocnieniami
po 2-gie też nie widze sensu ogłaszania przez megafon tej tragedii bo już widze stado rozentuzjazmowanych nastolatek panikujących co nie dość że utrudnia akcje ratunkową, to jeszcze stanowi zagrożenie - wystarczy że poczytałam wątek o ostrożności...a jak by się koń zaczął rzucać?
po 3-cie przyczepa na już nie była potrzebna i jakoś nie wierze że nikt nie chciał zgodzić się na pożyczenie czy transport bo przecież istnieją ludzie którzy z tego żyją.
po 4-te nie wiem jakie było to złamanie, nie wiem jaki był stan konia ale jeżeli po tym jak doszedł do siebie i mógł jechać 200km do lecznicy to nie mógł dojść do siebie w stajni znajdującej się 200metrów dalej może gdyby miał szanse jeszcze troche odpocząć nie skończyło by się to mięśniochwatem
po 5-te dlaczego ten koń jechał w sprzęcie a jak by np zachaczył się o coś przy wsiadani czy wysiadaniu, puśliskiem czy wodzami? mogła by być kolejna tragedia...

I jak zwykle dziennikarze nakręcają tylko cała sprawę i wywołują niepotrzebną aferę powodując całe zamieszanie i jak zwykle wszyscy na około są źli i winni i jak w każdej sprawie koni żal.
opolanka   psychologiem przez przeszkody
06 maja 2009 09:51
wiem, czytałam. Tu o przyczepie i jej stanie nic nie piszą.
Istnieje możliwośc, że ogier zachowywał się niegrzecznie w przyczepie, zaczął szaleć i zarwał w ten sposób podłogę.
To może zdarzyc się każdemu z nas.

Ja już mam pewną teorię na temat tego całego zdarzenia, ale poniewaz milczenie jest złotem, to jej nie zdradze.

edit: podpisuję się rękami i nogami pod wypowiedzią Pegasuski.
Są w tej sprawie niewątpliwie kwestie sporne. Ale mam wrażenie, że nie porusza się tutaj najważniejszych spraw.

BEZPIECZEŃSTWO:

Zastanawia mnie jaki opiekun pozwala swojej (mam wrażenie niedorosłej) córce samotnie przygotowywać ogiera do transportu. Zastanawia mnie też, jakim cudem ta dziewczyna NIE WIE (przewoźnik nie wie jak się przygotowuje konia?), że konia do transportu się nie siodła, nie wstawia z hacelami na drewnianą podłogę i nie zapewnia ochrony nóg. Toż to tyle razy na tym i wcześniejszym forum wszystkie mądre głowy powtarzały. Ochraniacze ZAWSZE, żeby był upał 500 stopni, a do celu 1 km. Ta historia potwierdza tylko słuszność naszych rad i wskazówek. Jak widać podłoga w bukmance może zarwać się nawet 100-500 metrów za stajnią... i to już nie są bajki babci Zosi, tylko RZECZYWISTOŚĆ. Takie wypadki się zdarzają. Myślmy o konsekwencjach swoich działań i działań naszych dzieci.

Czytając to co pisała pani Inga dochodzę do wniosku, że znała opowieść z relacji rozgoryczonej córki, dla której wszyscy są winni lecz nie prawdziwy opiekun konia. Rozumiem, że prawnym opiekunem konia jest (pełnoletni) właściciel konia i w zasadzie to ona ponosi winę za taki przebieg wypadków, począwszy od złego przygotowania konia do transportu.

OPIEKA WET.

W sumie nie rozumiem też dlaczego czas tutaj jest tak mocnym argumentem, skoro sam Golonka powiedział, że czas nie działa na niekorzyść, a największym zagrożeniem dla konia będzie kolejny raz złe przygotowanie do transportu. Skoro koń w przyczepie musiał być odurzony medykamentami, to wiadomo, że musiał się z nich wybudzić, żeby wejść do bukmanki. To chyba normalne. Ja rozumiem panikę dzieciaków i dłużący się czas, ale z czasem się nie wygra i rozumiem ze słów pana Parzydły, że szybsze podstawienie bukmanki w niczym by nie pomogło, bo i tak by stała i czekała aż koń się wybudzi i będzie zdolny dość do trapu i władować się do przyczepy.

ORGANIZACJA ZAWODÓW
Doskonale rozumiem pana Parzydło, który był organizatorem zawodów i nie mógł sobie pozwolić na opuszczenie terenu i startujących, za których bezpieczeństwo odpowiadał. To samo tyczy się lek weta zawodów i np ambulansu. Nie ma osób odpowiedzialnych... zawody są wstrzymane i koniec. Takie są przepisy. Do kogo miałby mieć pretensję człowiek, którego koń ucierpiał na zawodach, a weta nie ma, bo pojechał ratować konia na drodze? Tam był 1 koń, na zawodach było ich znacznie więcej.

Poza tym też pomyślmy tak szczerze. Czy jeśli startujemy i ktoś nie dojedzie, bo coś się stanie (w łódzkiem się to zdarza, choć nie tak drastycznie), to organizator zawodów ma je przerywać? Z jakiej racji? U nas jest tak, że każdy każdego zna, przewoźnicy się znają, zawodnicy się znają. Nie widzę absolutnie możliwości, żeby ktoś komuś nie pomógł. Bo nawet jeśli jeden nie pomoże, to dzwoni do drugiego, który pomoże, zwoła ekipę, załatwi inny transport, albo ludzi do opieki nad końmi na czas naprawy pojazdu. U nas tak to działa i wiem, że tak jest. Bo możemy za sobą nie przepadać, ale kiedy gra idzie o życie koni, nikt się nie waha.

PRAWDA:
Rzeczywiście notatki służb stanowią najlepszy dowód w sprawie. Cieszy mnie niezmiernie postawa pana Parzydło i myślę, że zrobił wszystko, żeby dziewczynie pomóc, w granicach rozsądku i trzeźwej oceny sytuacji. Myślę, że powinno się taką osobę jakoś uhonorować i serdecznie podziękować, że pomagał jak tylko mógł.

Jest mi niewymownie przykro, że po raz kolejny Świat Koni uczestniczy w nagonce i podaje niesprawdzone, niepotwierdzone informacje. Szczególnie, kiedy robi to tak przeze mnie lubiana i szanowana osoba jaką jest pan Leszek Doraczyński. Głupio to wyszło, usłyszał pocztą pantoflową jakiś okruchy informacji, serce mu zadrżało i uwierzył. Szkoda, bo to kolejna taka sprawa po śmierci Autoryteta, o której artykuł był stekiem bzdur, pomówień i oskarżeń i w żaden sposób dobrze nam znana autorka tekstu nie została ukarana. Nawet zabrakło jej jaj, żeby samej sprostować te swoje wypociny.

Mam jednak nadzieję, że Pan Leszek się zreflektuje i sprostuje to, co napisał na ŚK, bo wstyd, żeby taka PERSONA dała się uwieść plotkom i niesprawdzonym pogłoskom...


edit: poprawiłam nieścisłości
W re-voltowej dyskusji na ten temat - jest ważny i celny jej tytuł.
I chyba wszyscy się zgodzą,że nie był to tak do końca wypadek losowy niezawiniony przez nikogo.
Suma pewnych drobnych z pozoru niedopatrzeń doprowadziła do tragedii.
Zastanawiam się czy to,że koń był ogierem miało swoje znaczenie w przebiegu zdarzeń przed wypadkiem?
[quote="aurelia"]
Są w tej sprawie niewątpliwie kwestie sporne. Ale mam wrażenie, że nie porusza się tutaj najważniejszych spraw.

BEZPIECZEŃSTWO:

Zastanawia mnie jak kobieta mająca 40letnie doświadczenie z końmi (pani Inga) pozwala swojej (mam wrażenie niedorosłej) córce samotnie przygotowywać ogiera do transportu. Zastanawia mnie też, jakim cudem ta niedorosła córka NIE WIE, że konia do transportu się nie siodła, nie wstawia z hacelami na drewnianą podłogę i nie zapewnia ochrony nóg.[/quote]

Ale to nie pani Ingi corka wiozla tego konia, tylko inna dziewczyna, Katarzyna Kuryś !!!

Są w tej sprawie niewątpliwie kwestie sporne. Ale mam wrażenie, że nie porusza się tutaj najważniejszych spraw.

Czytając to co pisała pani Inga dochodzę do wniosku, że znała opowieść z relacji rozgoryczonej córki, dla której wszyscy są winni lecz nie ona. Rozumiem, że prawnym opiekunem konia jest Pani Inga i w zasadzie to ona ponosi winę za taki przebieg wypadków, począwszy od złego przygotowania konia do transportu.

edit: poprawiłam nieścisłości




Chyba jednak nie poprawilas.

I dlaczego kasujesz moje wypowiedzi ????????????????? Skoro popelnilas blad, to wystarczy przeprosic i NIE WSTYDZIC SIE TEGO !!!

Prosze o przywrocenie mojego postu.

przywróciłam. nie wstydzę się popełnienia błędu, chciałam jednak uniknąć, by ktoś inny został przeze mnie wprowadzony w błąd. post skasowałam przez przypadek, za co najmocniej przepraszam. / a.
opolanka   psychologiem przez przeszkody
06 maja 2009 10:55
Powiedzcie - zna ktoś z Was ową zawodniczkę?
dempsey   fiat voluntas Tua
06 maja 2009 10:57
zonk
poprzedni post First Light znikl  🤔
(chcialam napisac to samo ale zobaczylam ze First byla szybsza.  wiec juz nic nie pisalam)

popieram autorke - przywrocic post
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się