Sprawy sercowe...

Ponia   Szefowa forever.
07 stycznia 2016 23:20
bycie dla dziecka, to najgorsze co można zrobić temu dziecku.


amen.
Trwanie w związku na siłe,  "bo dzieci" to najgorsza krzywda jaką można dziecku zrobić. Dzieci głupie nie są, widzą i czują wszystko.

Lotnaa   I'm lovin it! :)
08 stycznia 2016 16:01
faith, jest mi strasznie przykro, brałyśmy ślub w podobnym okresie i nie jestem sobie w stanie wyobrazić takiej sytuacji. Ale jednocześnie wierzę, że dobrze, że wydarzyło się to teraz. Choć to okropnie boli i jest trudne do ogarnięcia, może właśnie tak miało być.
I, choć zdaję sobie sprawę, że teraz trudno o tym myśleć, to jestem pewna, że za jakiś czas, może za kilka lat, obudzisz się obok kogoś wyjątkowego, dla kogo będziesz całym światem. Kto nigdy nie zwątpi w miłość, w Ciebie, w sens, w Was. Tak będzie.
Trzymaj się cieplutko, mam nadzieję, że oprócz psychologa ktoś Cię jeszcze wspiera.  :przytul:
Ale czy z drugiej strony ciągnięcie rozpadającego się związku, gdzie już naprawdę nie ma co ratować "dla dobra dziecka" jest ok?

Zawsze jest źle. Jak zostaniesz dla dobra dziecka, to sama sie męczysz, a i dziecko jak mądre to widzi, że mamusia i tatuś nie kochają się tak jak inne mamusie i tatusie. Rozwiedziesz sie, dziecko cierpi bo przeżucane jest od jednego domu do drugiego i zawsze ma poczucie, że kogoś mu brakuje.

Evson, Fatih, bądźcie dzielne, jeszcze się ułoży  :kwiatek: :kwiatek:
E. nie, nie zawsze jest źle. Pochodzę z rozbitej rodziny. Odkąd pamiętam rodzice się kłócili. To, co pamiętam najdokładniej, to wrzeszczący ojciec i płacząca mama. Nie lubiłam jak ojciec był w domu. I wierz mi, dopiero jak mama zdecydowała się na rozwód, a tata się wyprowadził razem z siostrą odetchnęłyśmy. I czas kiedy mieszkałyśmy tylko z mamą wspominam najszczęśliwiej. Nie czułam żeby czegoś mi brakowało. Dzisiaj uważam, że moja mama zdecydowanie za późno zebrała się na odwagę i nie potrzebnie tak długo męczyła się dla dobra mojego i mojej siostry.

Wiadomo, że to wszystko zależy od sytuacji, ale uważam, że jeżeli dwoje ludzi nie potrafi się dogadać, to nie ma sensu być ze sobą na siłę dla rzekomego dobra dziecka. Dziecko, które mieszka z mamą a tata go odwiedza, będzie jednak szczęśliwsze, niż takie, które ma dwójkę rodziców w jednym domu, ale słyszy ciągłe kłótnie. Nawet jeśli rodzicom się wydaje, że dziecko tego nie słyszy i nie widzi, bo nie kłócą się bezpośrednio przy nim.
Pamirowa, nie chce tu na forum żebyś sie zwierzała i opowiadała ze swojego zycia, ale czy to nie jest tak, że swoje zdanie wyrobiłaś sobie, bo byłaś po stronie matki? Wspierałaś ją, pomagałaś, cieszyłas z jej rozwodu. A co ma powiedzieć dziecko, które nie umie wybrać? Albo jest za małe zeby zrozumieć, że tata źle postępuje? Są dzieci, dla których obydwoje rodziców są wzorcem i po prostu nie rozumie, czmeu oni się nie kochają. Nie sądzisz, że tak to jest?
E ale Pamirowa napisala , ze NIE ZAWSZE jest zle, bo Ty napisalas , ze zawsze. Czasem rozstanie jest dobre dla dziecka a czasem nie. Ja tez jestem z rozbitej rodziny i uwazam , ze rozwod byl najlepszym co moja mam zrobila , szkoda tylko , ze tak pozno......
Ja też mam takie zdanie.
E ale Pamirowa napisala , ze NIE ZAWSZE jest zle, bo Ty napisalas , ze zawsze. Czasem rozstanie jest dobre dla dziecka a czasem nie. Ja tez jestem z rozbitej rodziny i uwazam , ze rozwod byl najlepszym co moja mam zrobila , szkoda tylko , ze tak pozno......

Przepraszqam, umknęło mi to najważniejsze NIE ZAWSZE  😉  :kwiatek:  No tak, to zdecydowanie zmienia sens treści
Dlatego napisałam, że wszystko zależy od sytuacji. W moim przypadku faktycznie byłam bardziej za mamą, bo to właśnie ona była mi bliższa. Mój ojciec nie potrafił być tatą, po prostu, nie dorósł do tej roli i nie potrafił się chyba w niej spełnić. Więc było mi łatwiej znieść sytuację kiedy się wyprowadził. Nie czułam się jednak z tego powodu mniej kochana. Nie czułam, że czegoś mi brakuje, że jestem gorsza, bo inne dzieci miały pełne rodziny i zarówno mama jak i tata zajmowali się nimi tak jak powinni.

Oczywiście, że rozwód rodziców w sytuacji kiedy ojciec jest kochającym, biorącym udział w życiu dziecka, tatą, będzie dla tego dziecka ciężkim doświadczeniem. Ale moim zdaniem, nawet w takiej sytuacji lepiej się rozejść niż żyć razem i się męczyć. Bo prędzej czy później dziecko będzie słyszało kłótnie i zrozumie, że coś jest nie tak. I odbije się to na nim. Z kolei po rozwodzie, rodzice powinni zrobić wszystko, żeby dziecko nie czuło, że musi wybierać za którym z rodziców ma być. Niestety, często się zdarza, że rodzice przelewają negatywne emocje, którymi darzą byłego partnera na dziecko i to uważam, za mocno nie w porządku względem dziecka.
ja uważam, że zawsze. Zwłaszcza jeśli dziecko małe i nie ocenia sytuacji w sposób jednoznaczny, ale wiadomo już że związku uratować się nie da. Tkwienie w takiej sytuacji nawet bez awantur i przedłużanie agonii, to zwyczajne odebranie szansy dziecku i sobie na normalną rodzinę. Dzieci generalnie świetnie wyczuwają fałsz, a jeśli mają podane na tacy przez awantury, to mogą zostać użyte do manipulacji, albo same manipulować. Tak źle i tak. Lepiej wykorzystać znane i dostępne środki na ratowanie związku i dać sobie siana z byciem męczennicą dla dzieci, bo za to pomników nie stawiają.
Chryzantema   Sięgamy dna, po to by się od niego odbić.
10 stycznia 2016 01:53
Ja miałam nie całe 10 lat, kiedy rodzicie się rozwiedli, nie żałuje, nie było mi smutno. W moim wypadku było tak, że od 7 roku życia, zauważyłam że tata zle sie zachowuje. Ale nigdy go tak jakby nie skreśliłam, do teraz mam z obojgiem super kontakt. Kiedy jestem u mamy, tata chętnie po mnie przyjeżdża i tak dalej. Różnie to jest, bo kiedy dzieje się w domu zle i dziecko to widzi, to jedno. A kiedy rodzice rozstają sie, bo nie pasuje im być już razem, to dziecko też jest rozbite. Ale i tak uważam, że bycie ze sobą "bo dziecko" jest straszną krzywdą psychiczną.
Ale jest tak, że to dziecko jest czasami argumentem do tego, żeby jak coś się sypie, to nie odchodzić trzaskając drzwiami, tylko jednak dla dobra dziecka spróbować się postarać. Jeśli mamy zbyt wiele żalu do siebie nawzajem, to czasami mając na względzie dobro dziecka, łatwiej te żale omówić spokojnie, przedyskutować, starając się dojść do kompromisu, nawet jeśli to boli i wkurwia. No bo właśnie "jest dziecko i jeśli nie dla siebie nawzajem, to dla niego".
I czasami ludzie się dogadają, odnajdą, zmienią, zastanowią, zrozumieją drugą połówkę. I związek trwa. I wcale nie jest źle. Bo zależy co się sypało i zależy ile para ma do siebie jeszcze uczuć. Ale czasami to dogadywanie się trwa długimi miesiącami i ktoś z boku powie "bez sensu...żrą się, kłócą, niby dla dobra dziecka a dziecko cierpi"
A czasami owszem... nie ma szans na powrót do siebie i wtedy lepiej się rozjeść niż ciągnąć beznadziejną sytuację, dla dobra dziecka. Dokładnie tak jak mówicie.

Podsumowując. Dziecko jest argumentem olbrzymim. A to czy para się dogada czy nie, zależy od wielu czynników. Podstawowy- oboje muszą chcieć.
Podsumowując. Dziecko jest argumentem olbrzymim. A to czy para się dogada czy nie, zależy od wielu czynników. Podstawowy- oboje muszą chcieć.

Żeby tylko nie bylo argumentem do wzajemnego dokopywania sobie i wykorzystywania jak tata mówi "bo mamusia jest niedobra i tak masz sędziemu powiedziec"  😤
Wichurkowa   Never say never...
10 stycznia 2016 12:44
Albo jak każe  mówić mama, że "masz mówić  że  wolisz mamusie "... bo zazwyczaj dokopuja sobie dwie strony..
Echhh to wszystko takie proste jak się rozmawia w teorii. A jak się dzieje naprawdę to są takie emocje, że bardzo ciężko zachować zdrowy rozsądek i neutralność. Ja rozumiem, że czasem ludziom puszczają nerwy, nie popieram, ale rozumiem, bo sama przez to przeszłam 🙁
U mnie też dupa. Zbieram się po.. 2 miesiącach..? Nawet ciężko powiedzieć kiedy. I to samo. Faceta przerosło. Przynajmniej mojego, terapią gardził.
Żałuję, tym bardziej, że ja sama miałam ze sobą problemy, które związek niszczyły. I teraz chodzę na terapię, sama - i też jest fajnie 😎*
(*dla ignorantów: IRONIA)

Jedyne co mogę doradzić: nie zatrzymywać w sobie bólu. Ani żałości, ani złości, wysypywać wszystko, coby duszy nie zanieczyszczało 😉
faith, nie mam co0 Ci napisać oprócz tego:  :przytul:
Dzieki dziewczyny.
Od srody zaczynm terapie, jakos brne do przodu.
Ale jest tak, że to dziecko jest czasami argumentem do tego, żeby jak coś się sypie, to nie odchodzić trzaskając drzwiami, tylko jednak dla dobra dziecka spróbować się postarać. Jeśli mamy zbyt wiele żalu do siebie nawzajem, to czasami mając na względzie dobro dziecka, łatwiej te żale omówić spokojnie, przedyskutować, starając się dojść do kompromisu, nawet jeśli to boli i wkurwia. No bo właśnie "jest dziecko i jeśli nie dla siebie nawzajem, to dla niego".
I czasami ludzie się dogadają, odnajdą, zmienią, zastanowią, zrozumieją drugą połówkę. I związek trwa. I wcale nie jest źle. Bo zależy co się sypało i zależy ile para ma do siebie jeszcze uczuć. Ale czasami to dogadywanie się trwa długimi miesiącami i ktoś z boku powie "bez sensu...żrą się, kłócą, niby dla dobra dziecka a dziecko cierpi"
A czasami owszem... nie ma szans na powrót do siebie i wtedy lepiej się rozjeść niż ciągnąć beznadziejną sytuację, dla dobra dziecka. Dokładnie tak jak mówicie.

Podsumowując. Dziecko jest argumentem olbrzymim. A to czy para się dogada czy nie, zależy od wielu czynników. Podstawowy- oboje muszą chcieć.

Znasz taki choć jeden przypadek? Bez traumy wielu miesięcy dla dzieciaka?  Bez kompromisu w stylu każdy żyje po swojemu, ale zajmujemy wspólne mieszkanie i organizujemy wspólnie opiekę? Albo zimna wojna? Z ciekawości pytam. Ja póki co znam jedno takie małżeństwo, gdzie chłop znalazł pocieszycielkę w niedoli, a potem po długiej terapii wrócił do domu, ale póki co ciężko stwierdzić, czy to już na stałe, czy do kolejnego kryzysu i nowej pocieszycielki. Pozostałe przypadki są z gatunku powroty i odpływy. Fajnie byłoby wiedzieć, że to się zdarza. 
odpowiadam- się zdarza
nika77, znam całkiem sporo takich małżeństw, które miały spore kryzysy, ale ze względu na dziecko rodzice nie rozstali się, nie fundując mu jednocześnie traumatycznych przeżyć. Umieli zachować tzw. klasę,  i albo naprawiali swoją relację, albo żyli trochę obok siebie, ale w zgodzie.
super, jeśli to były jedno9razowe kryzysy i dzieci nie ucierpiały. Ja póki co kibicuję tej jednej parze, u której wydaje się, że sie udało.
Pozostałe, to mimo pozornej klasy, dla dzieci raczej średnie układy, bo te dzieci nie widzą ciepła i czułości pomiędzy rodzicami
U mnie chyba przyszedl etap 2 - zlosc. Tydzien minal, ani maz ani tesciowie nawet nie zapytali czy zyje  🤔

Fantazja po prostu, widac jaka bylam dla nich wazna kutwa mac.
faith Mi na złość dobrze robi jakiś mega wysiłek fizyczny. Lubisz? Na zumbie odkryłam jak to dobrze robi jak człowiek się może swobodnie wytupać i wykrzyczeć.
No wlasnie wydrukowalam sobie plan fitnessowy, czekam tylko az sie tatuaz podgoi bo jeszcze ciagnie, w weekend tez odpalam oba konie...takze tez pomyslalam o tym kierunku  :kwiatek:
faith zapisz się na jakieś sztuki walki (japońskie). Raz, że to dobry workout jako taki. Dwa, że to wciąga i nierzadko zostaje stylem życia. Trzy, że japońskie sztuki walki (a szczególnie aikido 💘 ) trenuje dużo fajnych facetów 😉
ash   Sukces jest koloru blond....
12 stycznia 2016 08:37
faith, no wcale Ci sie nie dziwie ze przyszła złość! Ale to dobrze.
Bedzie dobrze, zobaczysz!
Ja proponuje boks! Jako córka zawodowego byłego boksera polecam bardzo bardzo! A jak ciało się rzeźbi na boksie! Szok
Mnie była teściowa przez cały czas trwania związku i małżeństwa, czyli osiem lat, traktowała na zasadzie "moja córunia, zawsze chciałam mieć córkę, to teraz mam", ogólnie miałam wrażenie, że naprawdę mnie lubi, jak się pojawiły pierwsze problemy małżeńskie, to nieraz stawała po mojej stronie i próbowała tłumaczyć mężowi, co źle robi i dlaczego, no byłam raczej pewna, że mamy pozytywne relacje. I cóż, wszystko się zmieniło jak w kalejdoskopie, gdy powiedziałam, że chcę rozwodu. Jak tylko się okazało, że to nie chwilowy kaprys czy załamanie nastroju, tylko świadoma decyzja, to na pierwszą próbę kontaktu z mojej strony dostałam odpowiedź: "Jak będziesz miała mi coś innego do powiedzenia niż ostatnio, to się możesz odezwać". I kontakt się urwał. A to było trzy miesiące przed rozwodem i dodatkowo przed świętami, odnośnie których zostało mi zasugerowane, że w zaistniałej sytuacji nie będę mile widziana.

Także no... z jednej strony rozumiem kobietę i nie mam żalu, w końcu to jej syn, ale z drugiej jakoś tak niesmacznie.
Ogólnie - uważam, że nie ma co się przywiązywać do teściów i wierzyć w to, że nas tak bardzo lubią. Zwłaszcza jak nie ma dzieci.
CzarownicaSa   Prosiak statysta, który właściwie nie jest ważny.
12 stycznia 2016 08:43
Nawet jak są dzieci to często... nie jest dobrze 😉
Ja byłam lubiana, dopóki się dziecko nie urodziło i dopóki nie uznałam, że mam swoje zdanie na temat jego wychowania. Nagle straciłam status lubianej 😉
No i mój chłop "jest pod moim pantoflem, w ogóle go nie kocham i przekona się o tym, gdy kiedyś wyrzucę go z domu i pozbawię kontaktu z dzieckiem" 😀
CzarownicaSa, ale z tego co pamiętam, to własnego synka rodzice tez nie oszczędzają(li?) - że bezużyteczny, nie umie się dzieckiem zająć itp 😉
CzarownicaSa   Prosiak statysta, który właściwie nie jest ważny.
12 stycznia 2016 09:29
Dokładnie. Nie chciałabym się rozwlekać tutaj, jeśli chcesz mogę Ci posłać pw :kwiatek:
(nie wiem czy "ją" czy "li", bo aktualnie kontakt jest zerwany)
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się