Sprawy sercowe...

charakter składa się jak najbardziej na ostateczny seksapil danej osoby - w dodatku charakter akurat taki, żeby rezonował z nami

Ojej, to marne szanse, że kogoś znajdę, bardzo marne.
Jak znajduje to druga osoba uważa inaczej  🙄

A ostatnio się dowiedziałam, że tamtemu chłopakowi podobam się fizycznie, że go ciągnie- i nic nie ma z tego  😜
Drugi kolega mi uświadomił, że są pewne cechy, które w relacji przyjaciel-przyjaciółka nie przeszkadzają, ale w związku już by przeszkadzały bardzo.
I teraz wiem o co chodzi chyba, on ma takie cechy, których bym nie była w stanie znieść- teraz to wiem. No trudno.
Ale komplement, nawet nie tak do końca wprost fajnie usłyszeć zawsze  😀 choć zatkało i mnie i jego gdy to powiedział.
busch   Mad god's blessing.
25 stycznia 2016 18:44
Sonika, wiesz co, powiem tak - to, że wybierasz zawsze niedostępnych facetów, też jest jakimś sygnałem 😉. Czasami jakoś podświadomie czujemy, że najbardziej to byśmy chcieli być w takim związku... żeby nie być w związku, bo [powód: strach przed zranieniem/złe wzorce z dzieciństwa/trauma od wieczorynki/cokolwiek innego].

Jestem daleka od psychologizowania wszystkiego, co mnie w życiu spotyka, ale gdybym namiętnie zakochiwała się tylko w facetach dla mnie totalnie niedostępnych, to zaczęłabym się przyglądać rownież sobie 😉
Uważam też, że charakter składa się jak najbardziej na ostateczny seksapil danej osoby - w dodatku charakter akurat taki, żeby rezonował z nami wink.
A to prawda. 🙂 Ja mam coś takiego, że często facet dla mnie no... Jest, ani ładny ani brzydki, sobie jest. Ale jak się odezwie i coś ciekawego zacznie gadać to naglę jest wielkie wow. Facet po prostu wiele może nadrobić charakterem, bardzo nakierować na to 'spodobanie się'.
Inna kwestia, że czasami działa też w drugą stronę.  🤣
busch Fakt, bo teraz tak jest.
A facet był jeden, w którym się zakochałam, na razie. Tak na serio.
Teraz jak ktoś jest fajny, to zajęty  🤣 już kilku tak właśnie trafiłam.
I fakt faktem, że jak się zastanowiłam, to tak boje się związku. Dlaczego nie wiem, może za wcześnie jeszcze po tamtym złamaniu serduszka żeby komuś zaufać.
Tylko czasem jest strasznie smutno i samotnie.
whitemoon, sumire - ale skubaniec jest totalnie niefotogeniczny. Więc jak kiedyś weźmiemy ślub to chyba bez fotografa, bo oboje wyjdziemy jak kupy 😁

szafirowa   inaczej- może być równie dobrze
26 stycznia 2016 14:27
amnestria, ja sama jestem mistrzem bycia niefotogenicznym- no wygladam jakbym byla paskudna, zabiedzona i chora na kazdym zdjeciu. Niemniej fotograf slubny zrobil nam 'dobrze' 😁 Jakby co sluze namiarem na naprawde fajnego i sprawdzonego z Wawy. Sesje plenerowa zrobil nam np. nad przelomem Bialki 😉
Szafirowa, trochę pocieszasz 😉 Ja to mam doła za każdym razem jak patrzę na swoje zdjęcia, a w lustrze widzę zupełnie co innego.
Ale z tym ślubem to dla żartów rzuciłam, nic takiego póki co nie planujemy 😉 Nie jesteśmy na takie szaleństwa gotowi 😉 Ale z ciekawości możesz podesłać :kwiatek:
Cześć dziewczyny i chłopaki. Pierwszy raz piszę z takim problemem na forum. Wiem, że nie znacie mnie ani mojego faceta, więc porady przez internet to.. porady przez internet, ale może któreś z Was było w podobnej sytuacji?

Jestem z M od 2ch lat, ja mam 22 lata, on 27. Zawsze zadawałam się ze starszymi od siebie ludźmi, podobno jestem 'poważna jak na swój wiek', więc 5 lat różnicy między nami to nie tak dużo.

Ja: wiecznie niespokojna dusza, zapaleniec sportów ekstremalnych, trochę chłopczyca, trochę wredna małpa. Studiuję męski kierunek, jestem strażakiem ratowniczego OSP, uwielbiam podróże, nurkuję, skaczę ze spadochronem, najchętniej pojechałabym na stopa dookoła Świata  A przy okazji brzydka też raczej nie jestem i podobam się wielu facetom.

M: Raczej domator, woli pogrzebać w ogródku niż jechać na wycieczkę, ale to facet bardzo zaradny w życiu. Nie skończył studiów, ale nie ma problemów żadnych ze znalezieniem pracy, potrafi się ustawić, dobrze zarabia. Ludzie z zewnątrz znają go raczej jako dobrze kombinującego twardziela- ja jako zaradnego romantyka-domatora. Nienawidzi (!) sportów ekstremalnych i rzeczy trochę bardziej 'odjechanych'. Pochodzi z biednejszej rodziny i pierwszy raz pojechał na wycieczkę zagraniczną ze mną w wieku 25 lat (mimo, że już sporo wcześniej było go na to stać). Przez lądowanie awaryjne, które przeszedł zanim się poznaliśmy boi się latać samolotem.


Jesteśmy razem 2 lata i on jest pierwszym facetem, któremu udało się mnie "ustawić"  Moje poprzednie 'związki' kończyły się po +- pół roku, bo ja... się nudziłam. Chyba nadal jestem tą stroną dominującą, ale w jego przypadku nie rzuca się to tak w oczy. Potrafi mnie sprowadzić na ziemię, 'obudzić' kiedy czasem przesadzam, nawet zabronić niektórych rzeczy (co- jak moi znajomi twierdzą- myśleli że jest niemożliwe). Spełnił moje marzenie o skoku ze spadochronem, załatwił super praktyki semestralne, jestopiekuńczy i dobry.
Mieszkamy razem od prawie 4ch miesięcy. Wiadomo jak to na początku mieszkania razem.. kłótnie były na porządku dziennym, miałam go momentami kompletnie dosyć. Od jakiegoś czasu jest lepiej, czuję jakbyśmy się 'docierali', wiem że przy nim zawsze będę czuła się bezpieczna i kochana. Potrafi zadbać o dom, nie jest syfiarzem, jest na prawdę dobrym facetem i wiem że życie z nim mogłoby być całkiem fajne.

Ale.. jest domatorem. Całe moje studia twierdziłam, że nie przeprowadzę się z powrotem do małego miasteczka. Przeprowadziłam się- do niego, do małego miasteczka.
Miałam załatwione praktyki zagraniczne w środkowej Afryce, w ramach wymiany studenckiej (marzenie mojego życia)- zabronił mi jechać. Wcześniej średnio 4 razy do roku jeździłam na ćwiczenia ratowniczo-poszukiwawcze z kolegami i koleżankami z OSP. Teraz jeżdżę raz do roku, po czym wysłuchuję kłótni, narzekania i "nie będziesz z kolegami jeździła na wódę" (bo zazwyczaj ostatniego wieczoru na takich wyjazdach są jakieś małe imprezy).
Przestałam jeździć na łyżwach, chodzić na ściankę wspinaczkową, nawet mojego ukochanego psa, z którym mieszkałam połowę studiów odwiedzam 3x w tygodniu u rodziców- bo nie możemy go trzymać w mieszkaniu (właściciel się nie zgodził).
Wcześniej, mimo że miałam mniej pieniędzy wyjeżdżałam za granicę 3-4 razy do roku, bo znajdowałam tanie loty, tanie noclegi i potrafiłam się spakować na taki wyjazd z dnia na dzień. Teraz wyjeżdżamy 1, maksymalnie 2x do roku, po ogromnych moich namowach, kłótniach i wysłuchiwaniu "jak bardzo on to robi tylko dla mnie"


On nie robi tego złośliwie. Próbuje mi każdą taką sytuację tłumaczyć. Mówi, że wyjazd na 2 miesiące do Afryki zniszczyłby nasz związek. Mówi, że każdy facet jeśli by usłyszał, że jego kobieta jedzie sama z 15 facetami i 2 kobietami na wyjazd, to by się na to nie zgodził. Mówi, że nie dostanie w pracy urlopu na częstsze wycieczki. Mówi, że za to mieszkanie płacimy bardzo mało (po znajomości) i nie warto go zmieniać tylko po to, żebyśmy mogli trzymać w nim psa, który jest teraz 10km od nas. Namawia mnie do uprawiania sportu.. ale w naszej małej mieścinie nie ma nic poza siłownią, której ja nie cierpię.

Rozmawialiśmy o przeprowadzce, M twierdzi, że to nie jest dla niego żaden problem, bo on pracę znajdzie. Tymczasem ja wiem, że on tutaj opiekuje się swoją mamą (tata nie żyje, nie ma rodzeństwa), wiem że dobrze tutaj zarabia i wiem że wcale się nie chce wyprowadzać. On po prostu lubi małe mieściny, zrobił by to tylko i wyłącznie dla mnie. Z tyłu głowy jego żal by narastał pewnego dnia wypomniałby mi to wszystko.
Kwestia przeprowadzki jest jeszcze do przemyślenia.. Ja muszę się zdecydować czy od października zaczynać studia zaoczne czy dzienne, czy w tym samym mieście co ostatnio, czy w innym.

Mój poprzedni chłopak był całkowitym przeciwieństwem obecnego. Miał bardzo miękki charakter, nie miał na mnie żadnego wpływu, był bardzo 'pod pantoflem' i nie czułam się jakbym miała koło siebie prawdziwego mężczyznę.. Ale był wariatem. Dzięki niemu 7x w tygodniu uprawiałam sport i 7x w tygodniu to był inny sport. Rowery, rolki, łyżwy, wspinaczka... Byłam wysportowana, czerpałam z życia i nigdy (!) nie siedziałam bezczynnie w domu.

Z jednej strony czuję że kocham M. i czuję że jest jednym z niewielu mężczyzn którzy potrafią mnie sprowadzić na ziemię i utrzymać przy sobie.. Z drugiej strony brakuje mi spontaniczności, wariactwa i takiej chęci tej drugiej osoby do robienia CZEGOŚ. On twierdzi, że ma chęci.. ale nie widać ich wcale.

M twierdzi, że to wszystko przez to, że kończą mi się czasy studenckie, zaczęła się praca i odpowiedzialność. Że tak wygląda dorosłe życie i że nie polega ono na rozrywkach bez przerwy. Z drugiej strony.. moja siostra (która zna mnie najlepiej) mówi że mój facet bardzo mnie zmienił i niekoniecznie na lepsze.

Jest mi ciężko o tym myśleć, ten temat przewija mi się w głowie od dłuższego czasu. W tym związku jednocześnie mi bardzo dobrze i bardzo niedobrze. Jednocześnie go kocham i nienawidzę. Jednocześnie poświęcam się dla niego i nienawidzę tego, a z drugiej strony on poświęca się mi tak samo mocno.

Wchodzę tak na prawdę w dorosłe życie, rozglądam się dookoła i zastanawiam czy wszystkie związki są takie popaprane, bo każdy przecież przechodzi przez różne problemy i zdecydowana większość par z długim stażem nie zgadza się w bardzo wielu kwestiach. Nie wiem czy ta nasza różnica charakterów finalnie by nie doprowadziła do rozwodu, jeżeli byśmy się pobrali. Z drugiej strony nie wyobrażam sobie go w tym momencie zostawić za to, że nie jeździ ze mną na wycieczki..

Poradźcie, powiedzcie jak było u Was. Czy jesteście/byłyście w takim związku? Jeżeli jesteście, to jak się z tym dalej czujecie? Jeżeli byłyście, to dlaczego się rozpadł?

Ps. Czytałam, że 'różnica charakterów' to najczęstsza przyczyna rozwodów..
O, dobrze że tu napisałaś, tamto mod zamknie. 😉

Niestety nie wróży to dobrze. Tak jak tam Ci napisałam, rezygnowanie z największych życiowych marzeń to zbyt wiele.
Można zrezygnować częściowo z niektórych rzeczy, np. uprawiać sport tylko 4 x w tygodniu zamiast 7, jeździć na wycieczki 2-3 razy w roku, zamiast 4-5. To jeszcze da się znieść.
Ale jeśli oddasz jeszcze więcej siebie, to bardzo szybko się w takim związku udusisz.
moim zdaniem, na podporządkowywaniu się nie ułożysz sobie życia, bo to na kompromis nie wygląda. Pierdyknie w którymś momencie z siłą wodospadu rozleje się i zatopi Was. Chyba, że chłop "usadzi" cię w domu z dzieckiem, a ty się w tym odnajdziesz
.
My mamy bardzo różne charaktery, różne hobby. Jakbym usłyszała, że nie podoba mu się, że spędzam większość czasu w stajni, to bez mrugnięcia okiem zakończyłabym (prawie) 7 letni związek.

Nie ruzumiem, jak można ZAKAZAĆ komuś wyjazdu na praktyki, zakazać spotykać się ze znajomymi, zakazać czegokolwiek. SZCZEGÓLNIE na takim etapie związku.

No ale my jesteśmy uważani za dziwną parę, chociaż ostatnio usłyszeliśmy kilka konkretnych komplementów 😁 Mieszkamy razem od 4 miesięcy, nadal się nie pokłóciliśmy (od 7 lat hehe) i na razie jest super 😀
agniecha930, jest taka piosenka: "żeby szczęście samo do nas przyszło, trzeba trafić w czas". Różnica wieku wpływa na wasze postawy i oczekiwania od życia. "Wolny jak ptak" to nie "ptak-gniazdownik".
Trudno jest oceniać siłę uczuć. Co dla kogo znaczy "kocham".
Opisany problem wydaje mi się większy niż standardowe kompromisy w związku. Ty wyraźnie chcesz jeszcze "szaleć", nawet nie masz świadomości, że kiedyś taka potrzeba zmaleje. On - chyba bardzo poważnie podchodzi do życia, z dużym nastawieniem na bezpieczeństwo i komfort emocjonalny. Niby przeciwieństwa się uzupełniają, ale nigdy nie obywa się to bez konfliktów.
Jeśli zadajesz (sobie! - nie nam) pytanie: "Czy to ma sens, czy rokuje?", to o co właściwie pytasz? Czy ty się zmienisz? Trochę zmienisz, nie wiadomo na ile i kiedy. Czy on się zmieni? Raczej nie. Ile warte te wszystkie "poświęcenia" dla związku? Tylko ty możesz sobie odpowiedzieć.
Mam wrażenie, że na dziś jesteś bardziej zainteresowana wolnością niż stabilnym, "nudnym" związkiem, a pytasz jakby o "alibi". Mam wrażenie, że już podjęłaś decyzję. A na pytanie: czy nie będziesz kiedyś tego żałować - Nikt ci nie odpowie.
To nie jest tak, że tylko ja się zmieniłam dla związku.
Mój facet 6 lat temu, kiedy dowiedział się od swojej byłej dziewczyny że ona go zdradza.. załamał się psychicznie, przestał jeść, przez tydzień schudł jakieś 8kg, a po kilku następnych dniach rzucił pracę i pojechał na 4 lata do Anglii. On ma słabą psychikę i wszystkie nasze kłótnie przeżywa 3x bardziej.
W Anglii wpadł w nieciekawe towarzystwo, kiedy wrócił my się zeszliśmy i.. zerwał kontakty praktycznie ze wszystkimi starymi znajomymi. Wstydził się swojego życia, przeze mnie ogarnął się, znalazł porządną pracę i stał się innym człowiekiem.
Wiem, że jeżeli byśmy się rozstali to nie ja bym mocniej ucierpiała. Ja jestem twarda, popłakałabym i by przeszło. Nigdy w życiu do nikogo się tak nie przywiązałam jak do mojego faceta, ale to nijak się ma do tego jak on by to przeżył.
Nie wiem co mam robić, bo ten temat męczy mnie już od jakiegoś czasu..  Ale też docierają do mnie logiczne argumenty.
"Co byś zrobiła jakbym chciał pojechał na imprezę z samymi dziewczynami na 3 dni, a na koniec z nimi bym się schlał?" (tak, schlałam się na imprezie :lol🙂- no wściekłabym się i nie chciała żeby więcej tam jechał..
"Co byś zrobiła jakbym powiedział, że wyjeżdżam na 2 miesiące gdzieś, gdzie nawet średnio będzie można do mnie zadzwonić"?
Dodatkowym efektem wk..cym go jest to, że mam często jakieś takie głupie zachowania, że nie czuję dystansu do obcych ludzi, bezwiednie wysyłam jakieś sygnały zachęcające i często faceci zakochują się we mnie.. A on jest zazdrosny i wyobraża sobie że ci wszyscy faceci próbują wykorzystać sytuację na np takim 3dniowym wyjeździe.

Męczy mnie to, ale nie wyobrażam sobie w tym momencie rozstania. Nie wyobrażam sobie jak bym mogła teraz do niego podejść i powiedzieć że się wyprowadzam, ot tak.
Przecież jest ok, dzięki niemu mam fajną pracę, fajnych ludzi w pracy, super mieszkanie.. Wiem, że by był super ojcem, mężem, partnerem, jest spokojny, nie daje się wyprowadzić z równowagi mimo mojego cholerycznego charakteru (wkurzam się często na byle co).. Tylko się duszę. Kryzys zaczął się (oczywiście) odkąd zamieszkaliśmy razem.


Edit: z drugiej strony on ma do mnie żal o to, że nie liczę się z tym gdzie on chce jechać i co on chce robić. Że jeżeli ja mam pomysł na jakiś wyjazd to on ma się dostosować, a jeżeli on ma pomysł.. to go nie realizujemy. Ma żal o to, że kiedy wymyśliłam wyjazd do Afryki nie zapytałam go o to co myśli, tylko powiedziałam że "chcę jechać" i zaczęłam szykować papiery..
agniecha930 z perspektywy związku trwającego 10 lat, mogę Ci powiedzieć, że to co przeszkadza Ci teraz i męczy, za 10 lat będzie męczyło ze zdwojoną siłą. Im dłużej się jest razem i dzieli codzienność, tym jest trudniej, nie łatwiej. Jeśli macie ze swoim partnerem tak różne charaktery i zupełnie czego innego oczekujecie od życia, to ciężko wam będzie znaleźć kompromis. I zawsze jedno z was będzie nieszczęśliwe. Aż w końcu może się okazać, że wasze oczekiwania rozmijają się zupełnie i idą w dwóch, przeciwnych kierunkach.

Po części wiem o czym piszesz i mogę Ci powiedzieć z własnego doświadczenia, że jak się od życia oczekuje czegoś nieco innego niż partner i ma się inną naturę i pomysły na spędzanie wolnego czasu, to z upływem czasu bywa ciężko 😉
Z mojego męża zrobił się domator. Mnie z kolei ciągle coś gna do przodu, nie lubię siedzieć w miejscu, lubię coś robić, wychodzić z domu, lubię spotykać się z przyjaciółmi i przebywać wśród ludzi. I bywa czasem ciężko, bo mąż nie zawsze jest zadowolony jak ja chcę gdzieś wyjść. Zabronić mi nie zabrania, ale zadowolony nie jest 😉
Dementek   ,,On zmienił mnie..."
26 stycznia 2016 17:58
agniecha- Rozmawiałaś z nim szczerze? Próbowaliście dojść do kompromisu? Nie może być tak, że Ty ze wszystkiego rezygnujesz, a on nic nie chce zmienić ze swojej strony.
subaru2009   Specjalizacja: Od lady do szuflady.
26 stycznia 2016 18:00
Zabronić mi nie zabrania, ale zadowolony nie jest 😉


I to jest ta jedna z kluczowych różnic ...
To nie jest tak, że tylko ja się zmieniłam dla związku.
Mój facet 6 lat temu, kiedy dowiedział się od swojej byłej dziewczyny że ona go zdradza.. załamał się psychicznie, przestał jeść, przez tydzień schudł jakieś 8kg, a po kilku następnych dniach rzucił pracę i pojechał na 4 lata do Anglii. On ma słabą psychikę i wszystkie nasze kłótnie przeżywa 3x bardziej.
W Anglii wpadł w nieciekawe towarzystwo, kiedy wrócił my się zeszliśmy i.. zerwał kontakty praktycznie ze wszystkimi starymi znajomymi. Wstydził się swojego życia, przeze mnie ogarnął się, znalazł porządną pracę i stał się innym człowiekiem.

Różnica polega na tym, że to, co opisałaś, to nie jest "zmienianie się dla związku". To jest dorastanie.
Być może pojawiłaś się w odpowiednim momencie jego życia, żeby go zmotywować, by dorósł szybciej - fakt.
Ale tego nie można rozpatrywać w kategorii poświęcenia się dla ciebie czy rezygnacji z czegoś.

A ty dla niego rezygnujesz z jakiejś części siebie. Pytanie, czy ta część siebie jest na tyle nieistotna w obrazie całości, by z niej zrezygnować?
Czy dostajesz w zamian coś, co cię satysfakcjonuje do tego stopnia, by ją oddać bez żalu?
Sądząc z tego, co piszesz, to chyba nie bardzo...
busch   Mad god's blessing.
26 stycznia 2016 20:08
agniecha930, ja myślę, że musisz też z drugiej strony rozważyć, czy on czasem nie ma racji z tym "dorosłym życiem". Znam bardzo niewiele osób, które wkraczając na rynek pracy mogą sobie pozwolić na wyjazdy za granicę 4 razy do roku, na uprawianie różnych sportów 7 dni w tygodniu, na imprezy i w ogóle na wszystko. No niestety jest tak, że na początku swojej drogi nawet z urlopem jakoś tak żałośnie, nie mówiąc już że od naszej generacji się wymaga, że wpadniemy w rynek pracy z dziką radością na samą myśl o ciężkiej pracy, nadgodzinach, powolnym dorabianiu się jakiejś pozycji itd.
Wiem, że z perspektywy studenta wygląda to zupełnie inaczej i łatwiej jest prowadzić takie życie, jak nie masz stałej pracy i nie próbujesz zarządzać swoją karierą. Może być tak, że faktycznie będziesz musiała zluzować ze swoim życiem i te 1-2 wypady rocznie to już będzie dużo, jak człowiek po całym tygodniu wraca do domu zmachany jak koń po westernie 😉.

Dziewczyny mają rację oczywiście, że rzecz tkwi również w tym, jaki kto ma charakter - bo nigdy nie jest też tak, że 'dorosłe życia' oznacza całkowitą rezygnację ze wszystkich szalonych pomysłów. Też to zależy, jaką pracę będziesz mieć i jak bardzo będziesz się jej chciała poświęcić. Natomiast wg mnie niezależnie od tego, jak bardzo dojrzała jesteś na swoje 22 lata, i tak po przekroczeniu bariery między studiami, a pracą, będziesz musiała zweryfikować swój tryb życia. Przynajmniej do czasu ustabilizowania swojej pozycji na rynku pracy, czy chociaż uzbierania sobie kilku tygodni urlopu z tytułu stażu pracy 🤣
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
26 stycznia 2016 20:12
busch, niekoniecznie. może będzie miała wolny zawód? Albo własną działalność? Albo grafik w pracy, który pozwoli jej na zarządzanie swoim czasem? Nie wszyscy muszą pracować >8 godzin, 5 dni w tygodniu =)
busch   Mad god's blessing.
26 stycznia 2016 20:15
Strzyga, dlatego napisałam, że to zależy też o pracy. Tym niemniej pewnych rzeczy się nie przeskoczy - na przykład z działalnością gospodarczą moim zdaniem tym bardziej jesteś uwiązana jak pies do budy przez pierwsze lata. Bo każdą firmę trzeba rozkręcić, ZUS-y srusy się same nie zapłacą i szczerze; moim zdaniem dużo łatwiej jest być wolnym ptakiem jak masz ten etat, bo przynajmniej po 8 godzinach pracy (zazwyczaj) zamykasz laptopa i masz gdzieś. Wolne zawody - jakie? Prawnicy na przykład też na początku mają bardzo ciężko. Nawet jak ktoś jest pisarzem, to musi napisać super bestseller, żeby faktycznie zarobić konkretne pieniądze i mieć czas na 2 miesiące w Afryce 😀

Zgadzam się, że to zależy jak komu się życie ułoży, no ale każdy z nas ma tylko 24 godziny w dobie i 7 dni w tygodniu  😉
efeemeryda   no fate but what we make.
26 stycznia 2016 20:18
studia liczą się do stażu pracy więc urlop się ma normalny  😉 ale to tak btw tylko.

Moim zdaniem źle to wygląda, w ogóle nie mogę sobie wyobrazić takich nakazów i zakazów...
JARA   Dumny posiadacz Nietzschego
26 stycznia 2016 20:19
Jak dla mnie jest różnica między wypadem do Afryki na safari, a stażem 😉
I jak dla mnie osobiście sprawa rozwój vs ograniczający facet była by prosta 😉
Zwłaszcza jak ma się 22 lata.

edit:
Tylko ja całe życie podchodziłam do tego, że nikt mnie do niczego zmuszać nie będzie. Jakbym miała podchodzić do życia tak, że mam brać to co facet chce to bym była obecnie żoną, z dwójką dzieci. W gratisie nieszczęsliwa.
Averis   Czarny charakter
26 stycznia 2016 20:26
busch, dlatego uważam, że teraz tym bardziej należy korzystać z możliwości, które się ma w danej chwili. Gdybym miała być z kimś, kto może wyjeżdżać te kilka razy w roku na ileś tam tygodni, to pewnie prędzej bym się rozstała, niż robiła mu sceny zazdrości i zabraniała wyjazdów. Tak samo, jak nie związałabym się świadomie ze wspinaczem-himalaistą, bo umarłabym ze strachu. Mnie sporo osób mówiło, że nie da się pracować i mieszkać w Warszawie i jeszcze mieć konia. Że studia to taki przedsionek dorosłego życia i trzeba schować pasję do kieszeni. A jak już pójdę do pracy, to w ogóle ojeju. I dalej nie wierzą, gdy mówię, że jeżdżę 3-4 razy w tygodniu do niego. Bo jak to - pracuję (sporo), mam kredyt i jeszcze pasję. No nie, ludzie tak nie żyją (w sumie sama nie wiem, jak to robię - pewnie mam też sporo szczęścia). Fakt, nie mam rodziny i dzieci, ale teraz rozmawiamy o takim basc model - młody człowiek na rynku pracy. Może miałabym inne podejście do tych zdroworozsądkowych rad, gdyby ich zwolennicy sami byli szczęśliwi. A w przeważającej większości, to chodzący frustraci (nie mówię o Tobie 😉 tylko o dorosłych osobach z mojego bliskiego otoczenia)
studia liczą się do stażu pracy więc urlop się ma normalny  😉Studia liczą się do stażu pracy (czyli mają wpływ na długość urlopu), ale w pierwszej pracy i tak nabywa się z upływem każdego kolejnego miesiąca 1/12 tego urlopu. Czyli 1,6 dnia...

agniecha930, a gdyby to on odszedł? Dobrze by było, źle?
busch   Mad god's blessing.
26 stycznia 2016 21:01
Averis, ależ ja znam dużo osób, które są na rynku pracy bardzo rozchwytywani i jeżdżą do koni nawet codziennie - w dodatku to są ich konie, więc na zarobki też nie narzekają 🤣. Sama sporo rzeczy robię poza pracą. Tylko że dużo, DUŻO mniej, niż jak byłam na studiach. Szczerze pisząc sama czasem nie umiem uwierzyć w to, że ja na tych studiach nie zdechłam z przepracowania w którymś momencie 😁. Potem człowiek dorasta i ogranicza część swoich pasji życiowych.
Jeździsz konno, masz kredyt, ale już np. nie masz do tego wyjazdów z OSP, wyjazdów za granicę 4 razy w roku, prawda? O tym właśnie piszę - jak człowiek idzie do pracy, to nie umiera od razu dla niego życie poza pracą, tym niemniej potrafi się znacznie skurczyć. Zwłaszcza że po prostu te 20-22 lata to też tak naprawdę szczyt możliwości naszego organizmu, czym bliżej do trzydziestki, tym bardziej jakoś się nie chce zarywać siedmiu nocy z kolei, czy upić się na imprezie. Bo człowiek wie, że potem będzie odchorowywał długi czas  😂

I teraz pytanie brzmi - co jest ważniejsze? Problem z tym wątkiem jest taki, że każda z nas patrzy na opisywane sprawy przez pryzmat samej siebie. I przez mój pryzmat to wychodzi tak, że bardziej cenię jednak osoby mi najbardziej bliskie, niż 'wydarzenia', czyli wyjazdy, czy inne takie rzeczy. Tylko znowu ja piszę tak dlatego, że mój chłopak jest nie tylko moim chłopakiem, ale też moim najbliższym przyjacielem i zwyczajnie nie wyobrażam sobie rzucić go dlatego, że teraz mam jeszcze 2 lata studiów i chcę się wyszumieć. Bo uważam, że to moja druga połówka i walą mnie te dwa lata szumienia, jeśli mam stracić swojego przyjaciela.
Znowu może być tak, że akurat agniecha930 nie jest tak strasznie zakochana jak ja, a jej chłopak jest miły, opiekuńczy, taki, inny i generalnie fajnie by było z nim być, bo to spoko facet... ale świat się nie zawali jak go nie będzie i znajdzie się kiedyś jakiś inny. Wtedy się zgadzam, że lepiej jest rzucić faceta i jechać do Afryki.

Myślę po prostu, że warto dla swoich różnych marzeń złapać trochę dystansu, bo te marzenia TEŻ są weryfikowane przez życie. Więc może być tak, że agniecha930 będzie prowadzić akurat takie życie jeszcze te max 3 lata studiów, a potem wpadnie w młyn pracy, okaże się że bardzo jej zależy być świetną w tym, co robi i wcale ją nie będzie boleć brak wyjazdów 4 razy w roku. Priorytety między studiami, a życiem dorosłym się bardzo zmieniają u wielu ludzi. Nie u wszystkich - oczywiście, że nie. Ale u ogromnej większości. I może być tak, że za 3 lata agniecha930 będzie już prowadzić dokładnie taki sam - lub podobny - tryb życia do swojego obecnego chłopaka  😉

Z opisu ten facet nie wygląda na jakoś niesamowicie ograniczającego, jednak gdzieś tam wyjeżdżają, coś agniecha930 robi. Wiadomo, pytanie co dalej - czy jednak potem się jakoś dotrą, czy może facet stopniowo coraz bardziej będzie chciał mieć kurę domową. My tego nie możemy po prostu wiedzieć. Tak, jak nie wiemy, jaką wartość ma ten związek dla agniechy930 - co jest moim zdaniem tutaj najważniejszą zmienną.
szafirowa   inaczej- może być równie dobrze
26 stycznia 2016 21:13
Ja to widze tak, ze ci ludzie zeszli sie bedac w innym momencie zycia, na innym etapie. Za 5 lat prawdopodobnie poszlo by gladko, bo i agniecha bylaby postudiach,stazach i wszystkich szalenstwach, a partner...pewnie tak +/- tam gdzie teraz,tylko glebiej zakorzeniony. Pytanie, czy warto na sile byc bardzo doroslym, skoro ma sie mozliwosci, energie i checi by realizowac marzenia i robic rzeczy,na ktore niedlugo zabraknie w zyciu miejsca. Z nieswojego wyboru.
Facet ma troche racji (wyjazdy i picie w meskim gronie raczej nie budza entuzjazmu u wiekszosci partnerow), ale i troche nie ma (masz mozliwosc spedzic 2 miesiace na stazu w Afryce? wow- brzmi jak przygoda zycia! Rozlaka na 2 miesiace zniszczy zwiazek? to juz troszke pachnie szantazem emocjonalnym, bo to naprawde nie jest wiecznosc i ludzie tak robia jesli korzysci przewyzszaja ewentualne poswiecenia.
Podobne mam podejście jak szafirowa i bush. Nikt ograniczać nie powinien, ale jednak da się niektóre rzeczy wypośrodkować 🙂 agniecha930, wydaje mi się, że oboje jesteście skrajni, tzn Twoje szaleństwa dałoby się ograniczyć do akceptowalnego dla faceta stanu, a jego domatorstwo i spokój nieco ruszyć - zresztą sama piszesz, że on w sumie ma jakieś pomysły na wyjazdy, tylko nie są realizowane, dlaczego? Nie podoba Ci się to co on wymyśla, może uważasz, że Twoje lepsze i oczekujesz od niego realizacji Twoich planów? Ja tam dużo starsza od Ciebie nie jestem, faceta mam od siebie starszego 4 lata, poznaliśmy się jak ja byłam na 3 roku studiów (no, już zdążyłam swoje 'wyimprezować', choć ja taka szalona nie jestem, on potrzebował więcej czasu 😉) ale potrafimy nadal na spontanie się gdzieś wybrać, przebiec razem Runmageddon czy tego typu rzeczy, zorganizowaliśmy ostatnio swoją imprezę urodzinową na 70 osób, ale nie robimy tego 5x w roku a ja nie wyjeżdżam z kolegami na obozy OSP 😉 Sama postawiłaś się na jego miejscu i nie dałabyś mu pojechać z samymi laskami na wyjazd 😉 Czasem potrzeba trochę zrozumienia drugiej osoby, wydaje mi się, że na razie żyjesz trochę obok niego, trochę miałam podobne podejście do Twojego kiedyś, dlatego z nikim nie byłam, aż dojrzałam trochę bardziej do tego, żeby robić coś razem w życiu, a nie na własną rękę. Może spróbujcie gdzieś wyjechać mimo wszystko? Chociaż jeden dzień np. w aqua parku albo weekend w jakimś polskim mieście. Albo przebiegnijcie razem Runmageddon, bardzo zbliża i zobaczysz, czy on naprawdę jest taki inny od Ciebie 😉
Może on obawia się o ten wyjazd do Afryki, bo nie jest do końca pewien Ciebie i nie ufa do końca? Nie powinien ograniczać wyjazdu na staż, bo to dla Ciebie szansa, ale zastanów się dlaczego on tego nie chce aż tak bardzo. Może udałoby Ci się znaleźć praktyki gdzieś w Europie i np. na miesiąc? Zawsze możesz jechać teraz na miesiąc i za rok na miesiąc, może wpadłby do Ciebie na weekend 😉 Ja tak zrobiłam ze swoimi praktykami wyjazdowymi (za granicą i w Pl) i nie czułam się ograniczona, a facet się cieszy, że się rozwijam, na jedne praktyki nawet pojechał ze mną 🙂
efeemeryda   no fate but what we make.
26 stycznia 2016 21:57
[quote author=efeemeryda link=topic=148.msg2486854#msg2486854 date=1453839498]
studia liczą się do stażu pracy więc urlop się ma normalny  😉
Studia liczą się do stażu pracy (czyli mają wpływ na długość urlopu), ale w pierwszej pracy i tak nabywa się z upływem każdego kolejnego miesiąca 1/12 tego urlopu. Czyli 1,6 dnia...

agniecha930, a gdyby to on odszedł? Dobrze by było, źle?
[/quote]

nie bardzo rozumiem ? Przecież jak dostanę umowę na rok to nie muszę czekać aż upłynie rok, żeby wziąć urlop.
Kiedy miałam umowę na 3mc i zwolniłam się po miesiącu to i tak musiałam wykorzystać te 3czy4 dni urlopu jakie mi wtedy przysługiwały  🙂
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
27 stycznia 2016 00:05
efeemeryda, jak dostajesz umowę na rok, to masz po pierwszym miesiącu 1,6 dnia urlopu, który mozesz wykorzystać, po 2 miesiącach 3,2 dnia i tak dalej. Jak zaczęłaś pracować w grudniu, to juz w styczniu, czyli kolejnym roku kalendarzowym, mozesz wykorzystać urlop awansem.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się