Koniec z jeździectwem?

Jak pracowałam w stajni, to też miewałam okresy, że do konia jeździłam bardziej z obowiązku. Przy czym druga stajnia była stajnią, w której koń stoi. I wcale nie pomagało, że mam go "na miejscu". Tzn. zająć się nim (wykąpać, pomiziać, pobawić) - spoko. Pod pewnymi względami ten okres mi pomógł w relacjach z nim, w zaobserwowaniu pewnych rzeczy - choćby np. pór jego drzemek na leżąco. I jak się pochorował, to dzięki temu od razu wiedziałam, że jest coś nie tak - bo wiedziałam, że normalnie się kładzie tylko rano i w nocy, a pod wieczór (jak jeszcze krążą ludzie i się dzieje) absolutnie nie. A to był jedyny objaw. Więc w tym względzie coś zyskałam dzięki pracy. Ale jeśli chodzi o jeździectwo - w tamtym czasie progresowaliśmy, owszem. Ale nie sprawiało to, że miałam większą motywację do wsiadania, często wsiadałam, no bo konia trzeba ruszyć. A poza tym wisiało nade mną mnóstwo innych rzeczy do zrobienia i czasem się to kończyło daniem koniowi wolnego... Bo brakowało chęci. Brakowało możliwości umówienia się z trenerką wtedy, kiedy chcę, a nie wtedy, kiedy akurat mam przerwę w pracy (co czasami wypadało, jak było np. mega gorąco - no a wcześnie rano nie da rady wsiąść, bo trzeba koniom dać jeść w tym czasie). Albo np. wkurzały mnie niektóre stajenne konie, niekoniecznie dobrze wychowane - jak odwaliły jakąś akcję, to odechciewało się robić coś z jeszcze jednym, jakby miły nie był.
Przestałam tam pracować i cały dzień widzieć konie, konie, konie i nie mieć czasu na nic innego - przeszło jak ręką odjął. Zaczęło mi się z powrotem chcieć jeździć i mieć z tego fun. Potem miałam przymusową przerwę, jak koń wylądował na L4 - o rany, jak ja wtedy tęskniłam za jazdą... A najbardziej doceniłam, jak w międzyczasie wsiadłam na innego. Potem nawet jak wsiadałam z perspektywą stępowania przez 40 minut po ciemku i zimnicy - i tak mnie to cieszyło. 😉
Przerwy dobrze robią. Spędzanie czasu w pobliżu koni non stop Z OBOWIĄZKU, i to jeszcze takich, które niekoniecznie się lubi (a w robocie to się zawsze jakiś uprzykrzacz życia znajdzie) - demotywuje. Zwłaszcza, jeśli przez to nie ma za bardzo czasu na inne dziedziny życia.
Mi się udało znaleźć dzierżawce dla kobyły . Zrobiłam wywiad środowiskowy,wszystko dokładnie sprawdziłam, iii...Pojechała w zeszłą sobote  💃
Stoi w angielskiej przydomowej stajni z  2,5 klaczką , uczy gówniarę życia  😉 ustawiła ją pod siebie,a młoda wpatrzona w Fione jak w obrazek  😁
Dzierżawca zadowolony,bo jego koń ma towarzystwo a on sam ma na kim pojechać na spacer do lasu ,ja jestem szczęśliwa,bo konia zatrzymałam,mogę ją odwiedzać,ale nie jestem zmuszona do jazdy i mam poczucie,że ktoś z nią pracuje,opiekuję się  i dba najlepiej jak potrafi  🙂.

Oczywiście decyzja prosta nie była,stresowałam się ogromnie,swoje wypłakałam,cały czas powtarzałam jak mantrę,że zawiodłam siebie i bliskich,bo miałam zawsze jeździć konno, a pewnego dnia zwyczajnie się wypaliłam...  😵



Odkopałam wątek i chciałam nieśmiało się wygadać, bo jakoś jestem teraz w jeździeckim dołku. Może zacznę od tego że swojego rumaka nie posiadam od jakiś 4 lat bawię się w różne dzierżawy raz bardziej udane raz mniej ale generalnie wszystkie po jakimś czasie i tak się kończyły. Ostatnia dobiła mnie zupełnie, wyszło spore nieporozumienie, dużo nerwów i odechciało mi się wszystkiego 🤔 Zależy mi żeby się rozwijać ale we wszelkich szkółkach w mojej okolicy słyszę że więcej mnie nie nauczą, ewentualnie mogę dostawać młode/kłopotliwe konie żeby na nich jeździć ale nie o to mi chodzi, wiem że mam trochę błędów które chciałabym naprostować ale nie mam jak. Jazdy indywidualne jakoś mnie nie przekonują tzn. są dosyć drogie no i nie wiem na ile można faktycznie wypracować błędy jeżdżąc raz w tyg albo rzadziej. plus najczęściej na tych samych koniach które resztę tygodnia chodzą w szkółce. Studiuję dziennie plus pracuję w weekendy ale nie zarabiam na tyle żeby było mnie stać na dzierżawę z treningami. Z resztą ciężko znaleźć jakiegoś konia w okolicy,bo albo dojazd jest dla mnie zabójczy albo właściciel reklamuje konia jako cud miód a okazuje się że szuka trenera który mu konia naprawi i jeszcze za to zapłaci. Ostatnio już myślałam że mi się udało bo znalazłam super ofertę z możliwością rozwoju ale skończyło się jak skończyło... I stoję teraz pod bramką,mam możliwość wsiadania od czasu do czasu tyle by przyjechać, osiodłać, powozić tyłek w kółko i odjechać ale nie do końca mnie to satysfakcjonuje, wolałabym albo przyjeżdżać i zajmować się "jak swoim" albo chociaż jeździć pod czyimś okiem i wynosić coś z tych jazd. 
efeemeryda   no fate but what we make.
12 marca 2016 17:16
A skad jesteś? 😉
Angels2796 ja ci napisze wprost, bo akurat znam sytuacje, znam miasto i znam warunki. Ogarnij sie. Pomysl, czego wlasciwie chcesz. Bo mam wrazenie ze chcialabys, miec ciastko i zjesc ciastko - a tak sie nie da. Opcje sa 2 - albo masz duzo kasy i stac cie na konia/trenera wiec jezdzisz i uczysz sie bezpoblemowo. Albo nie masz kasy - ale jestes w stanie poswiecic duzo czasu i wlasnej pracy - i wtedy tez jest opcja zeby sie rozwijac. Niestety nie da sie tak, zeby malo kosztowalo ale tez sie nameczyc nie trzeba bylo. Coś za coś.
faith z ciastkiem właściwie trafiłaś, trochę się pogubiłam w tym wszystkim. Kiedyś łapało się byle czego żeby tylko pojeździć i mieć frajdę  a teraz w sumie zaczęłam wybrzydzać i a to to mi nie pasuje a to to a finalnie i tak choćbym miała najlepsze warunki to pewnie i tak bym wybrzydzała 🤬 Muszę zrobić rachunek sumienia i zdecydować co naprawdę chcę. Potrzeba mi było spojrzenia z zewnątrz, dzięki :kwiatek:
Nie ma sprawy - jakbys cos potrzebowala, pisz smialo 🙂
Trochę ponad pół roku temu przeprowadziłam się do Poznania z powodu studiów. Od tego czasu nie jeżdzę konno. Nie znam tego miasta, a tym bardziej jego możliwości jeździeckich. Bardzo doskwiera mi brak koni i treningów.
Orientowałam się co mają do zaoferowania pobliskie stadniny, ale jeździć typowo rekreacyjnie w zastępie nie chciałabym. Jeżdżę od 7-8 roku życia. Ostatnie 2-3 lata jeździłam indywidualnie ze startującym zawodnikiem. Powrót do rekreacji trochę mnie przeraża. Długo myślałam czy szukać pomocy tu na forum, ale ten przymusowy ,,odwyk" od jeździectwa spowodował, że tu również poszukam rozwiązania. Przegladam na bieżąco ogłoszenia, ale z żadnego nic konkretnego nie wynikło. Bardzo chcę już wrócić do jazdy konnej i mam nadzieję, że znajdę tu jakieś rozwiązanie.

Może ktoś z was miałby możliwość i ochotę prowadzić mi treningi na swoich koniach? Mieszkam w pobliżu Malty. Kwestia ceny i warunków oczywiście do dogadania.
Monika, czy Ty naprawdę masz na imię tak, jak stanowi Twój nick? Bo ja mam deja vu i, tylko imię się nie zgadza. A własnego konia masz i zostawiłas "w domu"? 😀
Tak, mam tak na imię jak w nicku.  🙂 I nie mam swojego konia. Gdybym miała to pewnie nie użalałabym się nad sobą tylko siedziała w stajni  😉
Rudzik   wolę brzydkiego konia, niż piękną sukienkę
31 marca 2016 18:16
ja mam de Javi

deja vu
A ja się coraz bardziej nastawiam psychicznie do przerwy (tak! przerwy bo słowo 'koniec' nie ma u mnie miejsca bytu w tym temacie) w jeździectwie, jak długa będzie to się okaże bo niestety nie wszystko da się przewidzieć i zaplanować.
Póki co trwam sobie w zawieszeniu i złudzeniu, że weekendowa jazda mi wystarcza a tak nie jest, brak adrenaliny związanej ze startami w zawodach, brak ciągłej pracy z koniem i postępu a jest jedynie wożenie tyłka chyba tylko dla spokoju psychicznego, że się 'jeździ' dalej.
Dlatego jeśli nic się nie zmieni po wakacjach jeździectwo weekendowe zmienia status na świąteczno-wakacyjne, a ja siedzę w Lublinie i łudzę się, że znajdę gdzieś w okolicy chociaż weekendowo pracę przy koniach. To plan na najbliższy rok bo co będzie później zależy od kilku czynników m.in od tego w którym mieście ostatecznie na 4 roku wyląduję bo kilka pomysłów jest.
deja vu


Dziękuję Rudziku, umiłowana autokorekta, podmieniła mi na zdrobniałe imię faceta mojej Przyjaciółki 😀 Śliczne... Już poprawiłam 🙂

Monika, ktoś o kim myślę konia musiał zostawić w domu 🙁 I też jest w Poznaniu, też na studiach, też z zawodnikiem współpracowała... Stąd mi się rolka przewinęła 😉 Trzymam kciuki🙂
Ktoś   Dum pugnas, victor es...
31 marca 2016 21:23
Magdzior, ależ cię rozumiem.Wsiadam sporadycznie i dla fanu - i dziwne, ale dobrze mi z tym. Nie wiem czy wystartuje w tym sezonie, ale jakoś mnie to szczególnie nie martwi....

coś jest w tym, że gdy Twoje dziecko staje się wyczynowym sportowcem, sport matki odchodzi na drugi plan...bez żalu 😉
Ktoś, dobrze Cię rozumiem, jeśli Milena pociągnie gimnastykę, konia sprzedaję i nowego nie kupię. Mogę sobie poczekać z końmi, aż dzieci będą sporo starsze 😉
Ktoś   Dum pugnas, victor es...
31 marca 2016 21:55
anai, dokładnie,w naszym sporcie mamy czas...a one za 5-10 lat bedą już w swoim stare
Ktoś Oj, dziwnie tak niby wszystko jest w porządku bo koń w tygodniu chodzi pod sensowną osobą i krzywda mu się nie dzieje, nawet nie muszę się za wiele weekendami męczyć i go naprawiać. Mogę po prostu wsiąść, poskakać bo nie jest roztrenowany i mogłoby być fajnie, a jest średnio bo brakuje mi 'czegoś'. Celu? Chyba własnie tak - celu, tego żeby móc kontrolować czy wszystko idzie zgodnie z planem, jeślli nie to modyfikować go itd.
I nawet nie przeszkadzałoby mi to jakoś bardzo gdybym miała jeszcze cos poza tą 'pseudo-jazdą' a nie mam bo staję na głowię by wracać na weekendy i 'jeździć' więc ani za bardzo czasu nie mam by się 'zasiedlić' w Lublinie, ani żeby pomieszkać w domu. Po długich namysłach dochodzę powoli do wniosku że  jedyną opcją jest przecięcie tego 'wentylu bezpieczeństwa' , który zapewniał mi spokój psychiczny (no bo przecież jeżdżę i jest fajnie...). Bo mam dwie opcje albo to zrobię i tymczasowo przestanę jeździć, a w zamian może uda się znaleźć nowe możliwości, przy okazji rozwinąć w czymś innym a i będzie większa szansa, że może uda mi się wrócić do jeździectwa w normalnej formie w innym miejscu, innym mieście (jakim zależy gdzie wyląduję za rok;d) albo będę się kisiła w takim niewiadomo czym wiecznie i z jednej strony owszem nie podejmę tej trudnej decyzji ale z drugiej strony możliwe, że pozbawię się szans, które mogłyby się pojawić.

Ryzyko zawsze jest bo mogę 'szansy' nie znaleźć, nic sensownego nie wymyślić i jedynym skutkiem takich decyzji będzie pozbawienie się jednej z sensowniejszych rzeczy w życiu, no ale nie ma zabawy bez ryzyka. Przyszły rok będzie zdecydowanie ciężki zarówno z powodu tej decyzji, jak i tego, że przy okazji jest to chyba najcięższy rok na moich obecnych studaich dodatkowo żeby jeszcze spełnić plan ewentualnej przeprowadzki do stolicy w kolejnym roku muszę w przyszłym przycisnąć z nauką i powalczyć nie tylko o 'przejście dalej' ale i o oceny.

Mi w jakimś stopniu te ambicje rekompensują podopieczni i ich nawet najdrobniejsze sukcesy więc teraz cała nadzieja, że po wakacjach gdzieś w Lublinie będą potrzebować instruktora.
Dobra, 'wygadałam' się, co zostało napisane to się 'nie-odpisze' tak więc będę sobie to czytać bo coś czuję, że im bliżej ważnych decyzji tym będę mniej skłonna do ich podjęcia, nawet jeśli wydają się racjonalne i sensowne.
Magdzior ja uważam, że na konie zawsze jest czas 🙂 też kiedyś trzeba się zająć sobą i swoją przyszłością, żeby mieć za co jeździć  😁
Ja nie jeżdżę już prawie rok, nie wyobrażam sobie na razie powrotu bo jestem zbyt zajęta po prostu sobą - swoim rozwojem, pracą i przede wszystkim spokojem psychicznym 😉

Nie wiem czy i kiedy wrócę. Rozsądek i serce mi podpowiada że trzeba zacząć myśleć o rodzini, także może kiedyś.... 😉
Nie brakuje mi koni jako takich, jedyne czego mi brakuje to ciężkiej pracy która przynosiła mi duża satysfakcję. I tak naprawdę nie wiem, czy jakikolwiek sport jest mi to w stanie zastąpić, bo jednak jeździectwo pod tym kątem jest niepowtarzalne 🙂
Magdzior a dlaczego nie weźmiesz konia ze sobą na studia? To rozwiaznie-połączenie dwóch żyć  😉
kolebka Dokładnie tak, też tego mi  brakuje i każdy inny sport jest taki.. inny i ciężko go do jeździectwa porównywać. Ja jeszcze się psimi sportami interesuję i myślę, że rozsądniejszym kompromisem będzie za jakiś czas sportowy pies niż sportowy koń, będę się mogła realizować, a nie zbankrutuję, a na konia może kiedyś czas przyjdzie.

aronka Po pierwsze koń nie jest mój, w obecnej sytuacji mam bardzi korzystne warunki utrzymania go i 'korzystania z niego' w zamian za szeroko pojętą pracę w stajni i pomoc. Owszem mogłabym go przenieść bo zgoda właściciela, który jest jednocześnie moim trenerem to nie problem, ale wówczas kwestie utrzymania przechodzą na mnie. Pewnie dało by się to zrobić, ale nie wiem czy chcę obecnie stawiać wszystko na jedną kartę, zaharowywać się i każdą wolną chwilę poświęcać pracy by zarobić na pensjonat a potem nie mieć≥ czasu i sił na jazdę a co dopiero zawody.
Wiem jakie są realia i żeby jeździć na takim poziomie jaki by mnie satysfakcjonował z trenerem, startować to w obecnej chwili nie na moje warunkii a nie lubię pólśrodków. Wiem też, że jak się 'siedzi' w stajni w danym miejscu to łatwiej nawiązać znajomości, kontakty, które mogą potem owocować nowymi możliwościami ale żeby móc w ogóle spróbować cos podziałać tutaj jeździecko będę musiała najpierw zrezygnować z obecnej formy jazdy. Najbardziej mnie boli, że ja lubię mieć plan, mogę na coś czekać gdy wiem, że danego dnia będzie zmiana itd a tutaj jest wiele niewiadomych i po prostu trzebqa iść na żywioł i patrzeć co życie przyniesie.
Ktoś   Dum pugnas, victor es...
02 kwietnia 2016 10:13
Magdzior, rozwijaj się, ucz, łap dobrą robotę. bije już od Ciebie dojrzałość, a końska matka nie umarła 😉

mój najlepszy jak na razie okres jeździecki przypadł na czas po studiach, a tak na prawdę najwięcej amibicjonalnie zrobiłam dopiero z Integro, który pojawił się dopiero po pojawieniu Marysi... czasami warto poczekać. trzymam kciuki za Ciebie, cokolwiek byś nie wybrała  :kwiatek:
ktoś Dziękuję bardzo, miło to czytać, tym bardziej, że ostatnio straszny mętlik miałam. Ale jak widać wszystkie ważne decyzje potrzebują u mnie duużo czasu na wykiełkowanie więc i z tymi tak było. Poprzednie studia przeszłam stawiając konie na jednym z pierwszych miejsc i w sumie nic z tego nie mam.
Nie żałuję, bo zaś gdyby nie te konie i dylematy po skończeniu studiów z papierkiem, a wiedzą i doświadczeniem raczej znikomym nie wylądowałabym teraz na tej wymarzonej od zawsze wecie. A nawet gdybym wylądowała to byłabym jak 3/4 mojego roku, która nie wie czego chce i po co tu jest. Obecnie ma być więc inaczej, praktyki najważniejsze (mam już w głowie plany chyba na wszystkie wakacje do końca studiów :hihi🙂, a reszta w takich ilościach by nie zwariować. A do koni i wkkw wrócę, jak przyjdzie odpowiedni moment i jak wypatrzę sobie gdzieś pewnego dnia młodziutkiego xx-a, który nie da przejść obok siebie obojętnie🙂
Magdzior, mam "parę" lat więcej niż ty 😉, a ciągle myślę, że ten mój krosowiec jeszcze do mnie trafi. Mam jeszcze (nadzieja piękna rzecz) ze 20 lat na krosy i jeszcze z 15 (35) na ujeżdżenie  😀iabeł: A ty masz calutkie życie!

aronka Po pierwsze koń nie jest mój, w obecnej sytuacji mam bardzi korzystne warunki utrzymania go i 'korzystania z niego' w zamian za szeroko pojętą pracę w stajni i pomoc. Owszem mogłabym go przenieść bo zgoda właściciela, który jest jednocześnie moim trenerem to nie problem, ale wówczas kwestie utrzymania przechodzą na mnie. Pewnie dało by się to zrobić, ale nie wiem czy chcę obecnie stawiać wszystko na jedną kartę, zaharowywać się i każdą wolną chwilę poświęcać pracy by zarobić na pensjonat a potem nie mieć≥ czasu i sił na jazdę a co dopiero zawody.


Odniosę się do tej części twojej wypowiedzi Magdzior, bo w pewnym sensie znam to z autopsji.
Zdecydowałam się na własnego konia 5 lat temu, nie mając stałej, normalnej pracy, będąc na studiach (które swoją drogą były niewypałem), bo nadarzyła się okazja. Uparcie spełniłam swoje największe marzenie. Pracowałam (a raczej pracuję) za niewielkie pieniądze, na zleceniówkach, biorąc to co jest, bo konia trzeba utrzymać z czegoś. Starczało mi na opłacenie pensjonatu, dojazdów do pracy i drobne potrzeby konia czy moje. O jeździe z trenerem mogłam pomarzyć, problemem było kupienie lepszego sprzętu dla konia. I ciągle sobie powtarzałam, że to na jakiś czas, że kiedyś sobie to odbiję. I byłam szczęśliwa, naprawdę.
Ale wiecie co? Po 5 latach finansowego zarzynania się, chyba jestem zmęczona i mam dosyć 🙁 Mam już trochę lat na karku, w dalszym ciągu jestem w tym samym miejscu co 5 lat temu i nie osiągnęłam nic. I przestały mi wystarczać półśrodki. Nie dogaduję się z własnym koniem tak jakbym chciała, w dalszym ciągu mamy milion nieprzepracowanych problemów i potrzebujemy pomocy fachowca. Zatraciłam gdzieś motywację i siły do samotnej walki o wspólny rozwój jeździecki, bo nie mając finansów na trenera, to taka syzyfowa praca. Ostatnimi czasy nie chce mi się jeździć do stajni, na koniu siedziałam miesiąc temu i nie mam siły wsiąść mimo, że pogoda robi się przyjemna. A z drugiej strony jakoś tak mi żal i smutno. Zabrałam się za realizację planów od złej strony, w złej kolejności. W obecnej chwili nie stać mnie na konia, a już na pewno nie takiego jakim jest mój koń.

W sumie, to ja również wpisuję się do tematu, bo czeka mnie przerwa w jeździectwie. Definitywnie nie chcę z tego rezygnować, bo to jednak moja pasja, ale chyba potrzebuję przerwy. Koń jedzie w bezpłatną dzierżawę za koszty utrzymania. Dostanie robotę i może mu się w głowie na nowo poukłada. A ja mam zamiar przekwalifikować się, zrobić studia podyplomowe, by mieć szansę na lepiej płatną, stałą i normalną pracę. Co z obciążeniem finansowym i czasowym jakim jest koń, nie będzie możliwe. Tylko jakoś tak mi ciężko, mimo, że w głębi czuję, że to rozsądna decyzja.
chociaż boli mnie to co teraz piszę, to już dawno się przekonałam że bez zaplecza finansowego nie osiągnie się nic... tak więc uczenie się, studia, znalezienie w miare dobrej posady, która pozwala finansować jeździectwo. innej opcji nie ma  😉
halo Ja też wierzę , że się jeszcze na krosie spotkamy i to wcześniej niż za 20 lat 😁

pamirowa Dokladnie tak jak piszesz, tylko u mnie to szczęście, że tak naprawdę nigdy nie odczuwałam i nie potrzebowałam swojego konia, zawsze gdyt wydawało mi się, że kończy mi się możliwość rozwoju na danym koniu, w danym układzie to pojawiał się nowy tak więc u mnie kompletnie własny koń nie miał i teraz tym bardziej nie ma sensu. Oczywiście gdyby był to bym odpowiedzialnie do tego podeszła i myślała jak sytuację ogarnąć, ale w teorii własny koń powinien byc jakimś tam krokiem na przód, rozumiem, że jak ktoś wyrasta z rekreacji to potem włąsny koń to jest 'łał', zaś dla mnied w obecnej sytuacji byłby krokiem w tył. Podczas gdy na obcych koniach miałam możliwośc startów bo tak naprawdę utrzymanie ich dla mnie było dużo tansze niż własnego konia w pensjonacie to miałam mozliwość to co zarobię (przy koniach :hihi🙂 przeznaczyć na starty. I pewnie gdybym chciała to bym obecnie mogła dość dobrze sobie radzić bo tak naprawdę studia (*drugie) zaczęłam w momencie gdy wszystko układało mi się idealnie, dlatego też decyzja była trudna. Miałam wówczas jednego konia (tego prawie swojego, obecnego) w treningu na poziomie 1* w wkkw i myślę, że brakowało nam kilka miesięcy max sezonu by już na tym poziomie całkiem sensownie sobie radzić, oprócz tego kilka koni do jazdy, w tym jeden młody z możliwością startów, jakieś jeszcze inne też my się znalazły, praca przy koniach pozwalająca na starty itd. Ale cieszę się, że podjęłam tą decyzję bo ta sytuacja byłaby super ale krótkotrwała, bo co potem konie to jakaś część mojego życia ale jednak w którymś momencie przydałoby się mieć też inne 'pozakonskie' zycie. Dlatego odpuściłam będąc w jednym z fajniejszych jeździeckich momentów w moim życiu ale liczę, że jeszcze wszystko przede mną🙂 Dlatego też obecnie postawienie nawet konia w Lubinie i jeżdżenie sobie na nim codziennie trochę odbiegałoby do tego do czego przywykłam mając go tutaj na miejscu, startując i trenując. Wolę znowu odpuścić niż mieć przesyt koni przez takie półśrodki, których nie cierpię.

A Tobie też w takim razie kibicuję i trzymam kciuki za pomyślne ułożenie wszystkiego🙂
Oli330 oczywiście ze są inne opcje, dobre zarobki juz dawno przestały być tożsame z wyższym wykształceniem i dobrą pojadą w jakieś firmie. Raczej ujelabym to tak, że trzeba pracować na swój sukces i stabilizację finansową. Najlepiej wg mnie znaleźć pracę jednak w czymś co się lubi, to pomaga w rozwoju a co za tym idzie w zarabianiu kasy. Niestety nie wszystko da się studiować 😉

Ja długo byłam w punkcie zero. Dopiero teraz czuję że najgorsze za mną i mogę w miarę cieszyć się sukcesem. Ale to
było 6 lat nerwów i orki. Nadal dużo pracuje aby poddawać kase, tam gdzie pożyczyłam, ale widać koniec i to jest najważniejsze 😉 no i wreszcie jest stabilnie i coś zostaje. A nie ciągle z dnia na dzień.
Ja nie jeżdżę już ponad pół roku,klacz jest w pełnej dzierżawie.Pojawiają się chwile zwątpienia,tęsknota-zwłaszcza gdy oglądam zdjęcia,filmy. Ale wiem,że narazie innej opcji nie ma,ja się uczę,czasem gdzieś dorabiam,a rodzice nie mają na tyle pieniędzy żeby Fione utrzymać i prawdę mówiąc nie wiem jak to się skończy...Jak nagle sytuacja materialna się zmieni,to super,ale jeśli nie to,już  trochę gorzej,bo przeszła mi z kolei faza na poświęcanie wszystkiego na rzecz konia. Po maturze chcę się dalej uczyć,chcę też pracować,ale niekoniecznie przeznaczać jak zakładam niewielką pensje na utrzymanie Fiony. Narazie czekam,ale jesli nic się nie zmieni ,to odkładam posiadanie konia do czasu gdy będę mieć w miarę stabilne życie i finanse.
Djarumm, - i to jest oczywiste rozwiązanie. Ja konia kupiłam w momencie, gdy stałam się stabilna finansowo i nie mam ( a także nie miałam) do nikogo żalu o to, że nie stało się to wcześniej.
eterowa   dawniej tyskakonik ;)
12 kwietnia 2016 15:28
Przyznam, że po tych wszystkich kontuzjach i kopach w du*ę zdarzało się, że myślałam o skończeniu z jeździectwem, ale chyba jestem zbyt uzależniona...  Jeśli ja miesiąc po złamaniu kręgsołupa już jeździłam to chyba jednak mam totalnego świra na punkcie tych zwierzaków 🤔wirek:
Poza tym koniom zawdzięczam naprawdę wiele. Można powiedzieć, że zawdzięczam im życie, także póki co ciułam i korzystam ile się da!
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się