Nic mi nie wychodzi!!! czyli dla "zdołowanych"

madmaddie   Życie to jednak strata jest
05 kwietnia 2016 19:47
łe tam, bułeczki na drożdżach to jest chwilka na zagniatanie ciasta+wyrastanie z godzinkę.
ja piekę na drożdżach, bo nie mam czasu na zakwasy 🙂
Mój dziadek nie żyje już prawie trzy tygodnie, a ja nadal nie potrafię sobie tego faktu uświadomić. Nie straciłam nigdy nikogo bliskiego, w dodatku on miał dopiero 68 lat i odszedł nagle, serce zrobiło sobie przerwę i już nie wróciło do pracy. Żal mi młodszych kuzynów, nie zdążyli się nacieszyć dziadkiem. Ja go miałam ponad 20 lat, ale to i tak za krótko.  🙁
Dziewczyny, pytanie czy w Dubaju jest możliwość kupna odpowiednich składników  😉 w Norwegii miałam z tym problem więc nie zdziwiłabym się gdyby rewir nie miała takiej możliwości 😉

rewir wracasz na stałe czy urlop?  🙂
ElMadziarra   Mam zaświadczenie!
06 kwietnia 2016 08:10
Altiria rozumiem Cię  :przytul:
Do dziś trudno mi się pogodzić z tym, że mój syn nie poznał swojej prababci, a mojej babci - wspaniałego człowieka, wspaniałej kobiety. Że ona nie zdążyła zobaczyć tak wyczekiwanego prawnuka, tak wyczekiwanego Frędzelka. A tak niedużo im brakło, żeby się spotkać.

A za chwilę minie 5 lat odkąd zmarła.
No pewnie, trza tylko dostać składniki, mieć dobry piec i odrobinę talentu 😉 No i czas, a w sumie przede wszystkim czas.
samo sedno. a ja ledwo jestem w stanie zrobic jajecznice, wiec pieczenie bulek, praktycznie z gory skazane na niepowodzenie, zamiast np. spania... no nie, wole sobie potesknic jednak 😉

Quendi, urlop, ale konie tez przylatuja, zmianiamy lokalizacje na DE.
Altiria , nie potrafię sobie uswiadomić, ze moja Mama nie żyje. Także odeszła nagle i za wcześnie. Wydaje mi się, że ona gdzieś jest i niedługo wróci. Nie umiem inaczej. Nie umiem oddać jej ubrań, bo w co się ubierze jak przyjdzie. No nie potrafię inaczej myśleć.
Niedawno minął rok od jej śmierci 🙁
Naila Rodzice to jest szczególny temat. Ja mam obydwoje, ale na samą myśl o takiej stracie mam mdłości. Jestem dorosłą babą, mam prawie 40 lat, a strach przed śmiercią rodziców przyprawia mnie o zgrozę.

Altiria śmierć moich Dziadków, od strony mamy była dla mnie bardzo trudna. No może z Babcią było troszke lżej, bo umarła po 5 latach męczarni. Ale Dziadek, przeciez On miał żyć wiecznie 🙁

Trzymajcie się dziewczyny 🙂
Dzięki dziewczyny za odzew.  :kwiatek:
Mnie wychowali dziadkowie i zawsze myśl o ich utracie była przerażająca, ale wcześniej sobie to wyobrażałam jako spokojne odejście po bardzo długim życiu, że zdążę się na to jakoś "przygotować". A tu bach, nieszczęśliwy wypadek i ktoś znika na zawsze.  🙁 
Dementek   ,,On zmienił mnie..."
28 kwietnia 2016 11:26
Pracuję jako instruktor jazdy konnej i nie mogę pojechać na żadne szkolenie, kurs, czy zawody, bo odbywają się one w weekendy 🙁 Co raz bardziej mnie to dołuje, bo jeździecko stoję w miejscu, a może i się już cofam... Smutne...
Cieszę się, że pracodawcy nie robią mi problemów ze studiami- mogę spokojnie jeździć na zjazdy.
Jezu co dzisiaj miałam za wkurzający dzień.. Najpierw zaspałam do pracy, bo koty przegryzły mi kabel od ładowarki, wyładował mi się więc telefon i nie zadzwonił budzik...potem w jednej ze stajni złapała mnie taka burza, że już nic się nie dało z końmi porobić, a miałam jeszcze 3 do pojeżdżenia... więc straciłam tak naprawdę pół dnia bez sensu.... Jak pojechałam do swojego konia, to też oberwanie chmury, a był to jeden z nielicznych dni kiedy miałam czas u niej pobyć.. Na koniec zepsuło mi się auto, nie wiem czy to sprzęgło czy skrzynia biegów, ale biegi nie wskakują, nie wiem czy mi się uda rano do warsztatu dojechać, bo 1 i wsteczny nie chcą wejść, więc zależy jak sąsiedzi zaparkowali... ale 2 wchodzi więc o ile nie będę musiała cofać żeby wyjechać spod domu to ruszając na dwójce się jakoś może dotoczę.... A dopiero co to sprzęgło było robione...  😵 Do tego nowo wzięty przez nas piesek coś zaczął teraz wieczorem wymiotować, już mam gigant stresa że to parwowiroza albo inne cholerstwo, rano grzeje do weta, na szczęście mamy gabinet tuż pod domem więc auto mi nie będzie potrzebne. Do tego mój kot z kocim katarem ciągle kicha, pomimo że nie ma już żadnych innych objawów. Ciągnie się to już tyle, że masakra. Co z tymi zwierzakami...
W ogóle miałam cały tydzień taki, że same stresy, każdy jeden dzień jest tego typu, od razu włączyła mi się taka autodestrukcja, że ho ho...
Ja się dopiszę do tematu, bo też mnie chandra dopadła...
Pojechałam po roku przerwy na konie. Ogólnie od wielu lat wsiadam zaledwie parę razy do roku (dosłownie 3-4 razy w roku), ale czuję się zawsze pewnie, skaczę, jeżdżę w teren - aż do następnej przerwy (wszystko przez brak czasu).
I tak pojechałam sobie w zeszłym tygodniu, spadłam, wylądowałam na 5 dni w szpitalu (w sumie to wymusiłam dzisiejszy wypis, bo już tam wariowałam) a teraz czeka mnie mc leżenia. W życiu się tyle nie nacierpiałam co po tym upadku. Dwie pierwsze noce nieprzespane, dożylnie ketonal, do kręgosłupa cały czas pompowany mix morfiny z czymś jeszcze a w dupsko dolargan. I tak krzyczałam z bólu na cały oddział.
Ja nie wiem, chyba już sobie odpuszczę te konie...
Haruje jak wół, stać mnie i na konia i na 100% utrzymanie go i realizowanie się jeździecko, ale po cholerę to wszystko, skoro i tak nie mam czasu? Marzenie z dzieciństwa, na które w końcu mam fundusze wydaje się być bardziej odległe niż kiedykolwiek. A po tym wypadku, to już mi się odechciało z łóżka wstawać (a teraz to nawet nie mogę...).
Meise, a) zagoi się b) pamięć o bólu też osłabnie c) nie dasz rady harować wiecznie, będzie musiało być lepiej z czasem.
Trzymaj się i zdrowiej!
Meise, trzymaj się, brzmi nieciekawie, jak to się stało ;( a konie... jak będziesz miała ochotę kiedyś, to wrócisz 😉 Teraz masz pewnie inne marzenia, niż te z dzieciństwa, więc realizuj te obecne 🙂
Meise wszystko się może zdarzyć. Ja to ileś lat temu przeszłam, upadek, gips na kręgosłupie i dalej jeżdżę.
Konie to cudowne zwierzęta. Ja też nie mam czasu, ale nie odpuszczę i dalej będę jeździć.
halo, Cricetidae, kokakola że się zagoi to wiem. I tak skończyło się chyba najlepiej jak mogło, bo mogłam łupnąć kręgosłupem i już nigdy nie wstać. Ból przeszywający, nigdy go nie zapomnę, ale tak jak mówisz - pamięć o nim osłabnie. Jestem na etapie robienia kariery (nie czarujmy się, trochę ślepej pogoni za nią) a nieposiadania jeszcze dzieci. Wracam do domu ok 22, wychodzę przed 7 dzień w dzień. Na weekendy wyjeżdżam, bo potrzebuję resetu. I jak w końcu udało mi się znaleźć popołudnie - w dodatku w tygodniu - to takie coś mnie spotyka.
Czuję się jak przegrany. Bo ja czuję, że mogłabym rozwijać to jeździectwo. Nie jeździłam już kilka lat jak poszłam zrobić sama dla siebie kurs instruktorski. Po kursie, w którym brało udział wielu zawodników, ale i zwykłych ludzi jeżdżących codziennie, mających własne konie, ja jako jedyna dostałam oficjalną pochwałę od trenera przy wszystkich. Powiedział wtedy, że jestem "świetnym jeźdźcem". Spaliłam buraka. A wiem, że powiedział to, bo ja na jakiego konia bym nie wsiadła - czy elektryczny arabek, czy pogrubiany rekreacyjny trupek - na każdym koniu się odnajdywałam, z każdego konia wyciągałam najlepsze. Nie mogłam się rozwijać sportowo - brak funduszy. Nawet własny koń był poza granicami marzeń. Pamiętam jak jako dziecko dręczyłam rodziców o konia, a ojciec mi odpowiadał: "skończysz 25 lat, zaczniesz zarabiać i sobie kupisz". Boże, jakie mi się to wydawało odległe.

Konkluzja - czułam się jak ostatni looser po tym wypadku wyjąc z bólu, bo zrzucił mnie konik ze szkółki (co prawda sportowej, ale zawsze), bo chyba znudziła mu się już jazda. Mijały mnie podrośnięte gówniary na swoich szport wierzchowcach w fancy ciuszkach kompletnie nie zaniepokojone faktem, że ktoś tam krzyczy i wyje z bólu i nie może podnieść się z piachu. Szkoda, że nie jestem córką z zawodu. Wielokrotnie tego żałowałam. Nie wiem czemu przeżywam tak ten upadek jako klęskę i poniżenie. Chyba mi się klepki poprzestawiały  😉

Te konie to jakaś moja wew. obsesja. Nie wiem jakie jest rozwiązanie tego problemu po 15 latach. Myślę, żeby na początek wydzierżawić konia w te wakacje, bo będzie mnie to zmuszać, żeby wygospodarować trochę czasu.

A tak w ogóle to boli mnie ciągle, więc mnie czarne myśli nachodzą... przed chwilą sobie pierwszy zastrzyk w życiu zrobiłam - nawet nie takie trudne 😉
Meise, leczyłam się z koni latami. Tak naprawdę książkę by napisał, tylko kto by to czytać chciał 😉 Zakrętów w życiu miałam od cholery i do siodła wciągnęła mnie ponownie... córka. Która końską szajbę odziedziczyła. A ani talent ze mnie wielki, ani do elity, którą STAĆ na to jeździectwo mi daleeeko, daleeeko za lasem 😉 Ale 4 lata temu w końcu dotarło do mojej pustej głowy, że nie ma co z tym walczyć, bo jest to NAJWIĘKSZA motywacja w moim życiu (pozaludzka oczywiście). Zatem w wieku 36 lat rozpoczęłam ŚWIADOMĄ naukę jeździectwa, w wieku lat 39, ramię w ramię z dzieciakami podeszłam do egzaminu na brąz  😂 - nie pytaj mnie po co, bo odpowiedź kwalifikuje się do "bosh...". W końcu dorosłam do powieszenia sobie na lodówce takiego obrazka 😀



I tak douczam się, dotrenowuję, a ostatnio za "wiadomo, że jestem dupotłukiem" dostałam solidny opr od trenerki 🙂 Czemu Cię zanudzam swoją historią? Bo zajęło mi w cholerę czasu zrozumienie, że nie ma co się kopać z koniem w środku człowieka. To się ma i już. I nie ma co leczyć, należy się pogodzić i robić to najlepiej, jak tylko się da! Nie mam konia, nie mam kasy na to, żeby go mieć, myślę intensywnie o dzierżawie. Nie ciągnie mnie za diabła do zawodów (zwłaszcza, jak oglądam je od tzw. kuchni), a jak mi ostatnio nie wychodził ciąg i tak się zblokowałam, że zaczęłam wykładać się na trawersie, miałam łzy w oczach i ściśnięte wszystko w środku. Śmieszne? Może. Dla mnie to jest cały świat. Daję z siebie naprawdę WSZYSTKO. A uzyskanie 10 minut pracy w rozluźnieniu sprawia, że rosną mi skrzydła. Dokąd idę? Nie wiem. Wiem, że nie mogę bez tego żyć 🙂

Co zaś spadków się tyczy... no cóż, trzymałam się czasem w dość ekstremalnym tańcu radości zwierza pod spodem, za to zaliczyłam pokazowe celebrity splash przy totalnym nieporozumieniu w sprawie kierunku jazdy. I co? A nic. Zalałam się krwią, obmyłam dziób i wsiadłam z powrotem. Znajdź mi koniarza bez historii rodem ze świątyni bdsm. Jest to sport dla lekko... normalnych inaczej. Ja zawsze powtarzam, że po 4 wstrząsach mózgu (trzy dzięki koniom) mam prawo myśleć nieco... inaczej  😜
Fajny wpis jujkasek, dzięki  🙂
W szpitalu wszyscy jak jeden mąż pytali: "chyba się już pani z tych koni wyleczyła po takim cierpieniu", a ja od razu "a skąd!". Chociaż ta myśl przeszła mi krótko po upadku jak dłuższą chwilę nie mogłam wstać ani ruszyć się.

No nic, mam teraz bardzo dużo czasu na rozmyślanie w pozycji horyzontalnej. Wyspałam się w końcu we własnym łóżku i staram się jaśniej myśleć.
No i wyszło jak wielu mam przyjaciół i jak bardzo się o mnie troszczą. To też napawa optymizmem.
Meise, z każdej przykrej historii można wyciągnąć dla siebie coś pozytywnego. Wyspać się też trzeba, a może uda się trochę zwolnić? 😉
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
17 maja 2016 11:22
Meise, Cricetidae, dobrze prawi. Nie mogłaś znaleźć chwili dla siebie, to Twoje ciało postanowiło je znaleźć za Ciebie 🙂 wykorzystaj je dobrze 🙂 najlepiej na przestawienie myślenia, przejrzenie priorytetów, odnalezienie tego, co ważne 🙂
Ja teraz musiałam zwolnić, bo do tej pory robiłam 4 bardzo absorbujące 'rzeczy' na raz (praca, praktyki, szkoła i miłość ;P) a teraz odpadła mi praca, studia, robię staż, ale tylko kilka godzin w tygodniu i chodzę na praktyki, a mój facet wyjechał za granicę. Powiem szczerze, że miałam problem z docenieniem tego wolnego, tego, że się wysypiam, tego, że mogę się spotkać z koleżankami bezstresowo, że mam czas iść do lekarza i że mogę sobie pooglądać seriale 😉 Ogólnie - nie potrafiłam docenić tego okresu, który być może już nigdy się nie powtórzy, bo miałam wrażenie, że marnuję czas, a przecież ja do tej pory byłam prawie całe dnie poza domem... Teraz zaczynam to doceniać, poukładałam wiele myśli w głowie i może taki reset jest potrzebny. Straszne jest to, że człowiek ma poczucie winy, bo ma trochę więcej wolnego...
To tak offtopowo 🙂
Macie racje dziewczyny, tylko tak ciężko wyjść z tych trybików jak już się w nie wpadło  🙄
Niezależność finansowa to piękna rzecz, uczucie bezpieczeństwa i te sprawy. Jak nie będę pracować tak jak teraz, to wtedy już w ogóle mogę zapomnieć o koniach  😉
Źle mi z tym leżeniem, fajnie się wyspać, ale co dalej. Nawet po domu się nie mogę pokrzątać. Źle mi z tym leżeniem. Oglądam zdjęcia i ogłoszenia końskie. To już jakieś sado-maso  😁

ps. Jezu, ile prawdy jest w tym poczuciu winy.. Mój chłop w pracy, wszyscy w pracy/szkole, a ja leżę. Po prostu leżę z kompem na kolanach i nie mam siły zrobić sobie herbaty. demyt.
amnestria   no excuses ;)
17 maja 2016 11:43
Meise, pamiętaj też, że życie masz jedno. Wydajesz się super przebojową, odważną osobą. Ale trochę chyba wpadłaś w pułapkę wyścigu, niekoniecznie szczurów, odnoszę wrażenie, że ścigasz się za sama ze sobą. A może warto wywrócić życie do góry nogami? Wydzierżawić tego konia? Zobaczyć jak jest? Spełniać marzenia? Jak będzie marnie albo stwierdzisz, że to nie to - jaki problem zrezygnować? 🙂

Pamiętaj też, że nie musisz być we wszystkim najlepsza: w pracy, jeździe, w życiu. Pozwól sobie przegrywać. Porażki często przynoszą coś niesamowitego, niosą zmianę.
Gdy moje jeździeckie plany 2 lata temu się załamały byłam bardzo sfrustrowana. Nie moja wina, że koń zachorował. Ale miałam taki moment, że czułam, że gdybym go nie kupiła to moje życie byłoby lepsze. Miałam poczucie podjęcia  złych decyzji życiowych.A tak, miałam 7-latka na emeryturze. Kupa pieniędzy i rozczarowań. Znalazłam inną pasję, poznałam super faceta, koń w międzyczasie ozdrowiał.

Sama bym lepiej tego nie wymyśliła 😉


Edit: i żeby podnieść Cię na duchu, właśnie robię dokładnie to, co Ty. Na 2 miesiące przed opłaconą, wyczekiwaną i wymarzoną ekspedycją wysokogórską... spadłam z konia i złamalam nogę. Szanse na to, że zdobędę upragniony szczyt - mizerne. Załamka, nomen-omen. I też mi trzeba usługiwać 😀
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
17 maja 2016 11:47
Meise, no i co z tego, ze leżysz? Wiem, nie idziesz do przodu. Nie rozwijasz sie, nie przesz do przodu. Nie posprzstasz nawet. Nie wykorzystujesz jak najlepiej każdej sekundy życia! A przecież trzeba!!! Zdradzić Ci tajemnice? Nie trzeba 🙂
amnestria, jezu, podnosisz mnie na duchu  :kwiatek: aż mi serce urosło, jak przeczytałam Twojego posta.
Ja wiem, że wpadłam w to kółko dla chomików, ale nie potrafię się wyrwać poza schemat, tak jak kiedyś. Gryzę własny ogon.
Gdzie ta ambicja i motywacja sprzed kilku lat?
Cieszę się, że w życiu się poukładało tak niespodziewanie i współczuję wypadku, łącząc się w bólu..
Wiecie co.. jak dojdę do siebie to obiecuję sobie wrócić do regularnej jazdy w te wakacje. Nie robiłam tego od wielu, wielu lat. W te wakacje pojeżdżę więcej niż przez ostatnie 6-7 lat (to nie będzie bardzo trudne). Chce znowu mieć coś w życiu, co pozwoli mi zapomnieć o stresach z pracy i domu. Chcę, muszę.

Strzyga, nie potrafię się wyluzować.. spinam tyłek, chociaż boli mnie jak diabli. Jak masz (macie) jakąś książkę, która odmienia życie to bardzo chętnie przeczytam, bo kończę już Sagę o Wiedźminie 🙂

Z tego wszystkiego znalazłam filmik sprzed 8-śmiu lat, gdzie też wylądowałam na pogotowiu pod tym upadku, tylko na szczęście nie było to aż tak poważne.

Galop poza kontrolą, jedynie co robiłam, to siedziałam na tym koniu 😉 i chciałam go kupić, chyba na dobre wyszło, że rąbnęłam i z zakupu nici  😉

baby kochane, umiecie podnieść na duchu - nie ma co!
amnestria   no excuses ;)
17 maja 2016 12:04
Meise, nie obiecuj sobie, że zrobisz tylko zrób. Nie planuj tylko działaj 🙂 Nie snuj marzeń tylko je realizuj. To naprawdę nie jest trudne. Zwłaszcza, że... niczym nie ryzykujesz 🙂 Tak dosłownie - NICZYM.

Sprawdź się, zabaw, ciesz się życiem. Klienci w pracy nie są najważniejsi, wiem że Cię mega chwalą (zdolniacho! :kwiatek🙂, ale ostatecznie to kwiaty i słowa uznania od nich to nic w porównaniu z tym ile radości dostarcza realizowanie siebie! Ja też się tego uczę, są pomysły, żeby rzucić wszystko w pizdu i wyprowadzić się na kilka miesięcy nad Bajkał i spróbować przeżyć w dziczy. Jeszcze się boję, ale jak dam radę to zrobić to się chyba naprawdę wyzwolę.

3 lata temu wydziarałam sobie napis "no excuses" na żebrach. Rok później zachorowałam na nieuleczalną chorobę, która sprawia, że wyjście z łóżka do kibla to wyzwanie. W ubiegłą zimę zaliczyłam pierwsze zimowe wspinanie na tatrzańskich lodospadach i oficjalnie zostałam zimowym wspinaczem 😉 Nie ma wymówek, żeby fajnie przeżyć życie. Żadnych.

Ściskam Cię ciepło i przesyłam moc energii. I co, widzimy się na zawodach jeździeckich gdzieś w Polsce? 😉
madmaddie   Życie to jednak strata jest
17 maja 2016 12:27
Meise, ja Ci zdrowia życzę i bezpiecznej jazdy w przyszłości 😉
ode mnie filmik, myślę, że się wpasuje.
http://www.ted.com/talks/alain_de_botton_a_kinder_gentler_philosophy_of_success
szafirowa   inaczej- może być równie dobrze
17 maja 2016 12:27
Meise, ja wiem, ze to pewnie bylo straszne przezycie, ale jakosc filmiku i odleglosc sprawiaja, ze wyglada to jakby Cie ktos z tego konia... zestrzelil 😁 Takie 'jedzie laska jedzie, galopuje, jedzie, jedzie, jedzie, lup padla...'

Podziele sie z Toba tez moja historia- jezdzilam od wieeeelu lat zawodowo, x koni dziennie, tylko jazda, lonzowanie, treningi itp. Az raz, jezdzac po robocie swojego wlasnego konia, poznym jesiennym wieczorem tak z nim lupnelam na plecy, ze liczenie zlaman i obrazen nie udalo sie zadnemu z 4 lekarzy, ktorzy konsultowali moj przypadek 😉 miednica w kawalkach, kregoslup uszkodzony. Bite 2 miesiace nie dotknelam podlogi, po ponad miesiacu bylam w stanie na chwileczke i powolutku przekrecic sie na boczek. Koniec swiata, nie? Ano nie. Po 2 miechach wstalam, olalam wszelkie zalecenia i 2 tygodnie pozniej podchodzilam o kulach do konia i wsiadalam na spokojna jazde. Dalej sie krecilo. Az do ciazy i siedzenia z malym dzieckiem. A potem druga ciaza, blizniacza. Zalamka i koniec marzen?
Nie, zawzielam sie, ze to ostatni moment na ich prawdziwa realizacje, na rewolucje zyciowa i COS DLA MNIE. Dokupilam koni, wynioslam sie na wies i mam 3 ogony pod domem i zapitalam przy nich w 8 miesiacu ciazy majac kondyche lepsza niz wczesniej 😉
amnestria, ok, będę po prostu działać - ni mniej, ni więcej. No i bez przymusu i narzucania sobie jakichś ram czasowych czy innych..  😉

W Wietnamie poznałam własnie dziewczynę z Cypru, która na pewnym etapie życia powiedziała dość, rzuciła pracę w korporacji bankowej, rozwiodła się, zostawiła wszystko za sobą i wyniosła się do Kambodży. Podziwiam takich ludzi, bardzo. Sama bym nie potrafiła zostawić tylko rodziny, reszta mało ważna tak naprawdę 🙂

'no excuses' mi się podoba, zachowam sobie w mózgu. Fajnie, że tak drzesz do przodu, mimo że raz lepiej, raz gorzej. Ja za bardzo przeżywam porażki. Też wracam po jakimś czasie, ale łatwo mi się zniechęcić i nie potrafię widma porażki usunąć z głowy. Prześladuje mnie.
A życie jest za krótkie na to, wiem.

Ściskam z powrotem  :kwiatek: zawody kiedyś na pewno, na razie chcę jeździć, dużo! Ale w innych okolicznościach - dlaczego nie 🙂

madmaddie, dziękuję <3 oglądam 🙂

szafirowa, hehe, no tak to wygląda, jakość filmku słabieńka, ale jak się przyjrzeć, to koń przyspieszył i wywalił ostro z zadu (tylko nie widać zza pleców instruktora 😀), a potem tylko sadzi serie już bez jeźdźca ^^
Skąd wziąć tyle siły i zawzięcia, co Ty kobieto? Twój wypadek brzmi koszmarnie, aż mi ciarki przeszły po plecach. Przestaje narzekać i grzecznie leżę dalej pod kołdrą. A nie boisz się po tym wszystkim jeździć? Ja się boję, że mogę mieć jakąś blokadę psychiczną po tym wszystkim..
amnestria   no excuses ;)
17 maja 2016 12:45
Meise, wiesz to są słowa tylko. Mnie również wiele rzeczy nie wychodzi. Ja np. od lat mam zajawkę, żeby być taką "hardą dziewuchą". Większość moich znajomych to faceci i siłą rzeczy nie jestem w stanie im dorównać. I zamiast wziąć to na klatę, i starać się rywalizować ze sobą, przesuwać SWÓJ horyzont to ja rywalizuję z nimi. W efekcie przeżywam strasznie kiedy nie idę równie szybko, nie wspinam się równie dobrze, itp.

Każdy z nas ma te demony w sobie i z czymś się mierzy. Ale im jestem starsza, tym mam większe wrażenie, że tylko... luz nas uratuje 🤣

Mój facet taki jest. On serio jest luźnym jamajczykiem 😉 To z jaką radością on przeżywa swoje życie jest niesamowite dla mnie. I jemu się będzie układało. Bo jest panem swojego życia. Uczę się od niego, żeby dostrzegać pozytywy nawet w najgorszych sytuacjach 🙂
szafirowa   inaczej- może być równie dobrze
17 maja 2016 12:48
Meise, paradoksalnie bac sie zaczelam dopieropo urodzeniu dziecka- jakos czlowiekowi priorytety przeskakuja, zaczyna miec lepsza wyobraznie i niechec do podejmowania niepotrzebnego ryzyka. Ale mialam okazje powrocic do mojej znanej i ukochanej rutyny- 3-4 konie dziennie do pojezdzenia, jakies treningi, jakies zajazdki i wszystko wrocilo do normy. Jedynie moj wlasny kon zostal odstawiony od jazdy, bo niebezpieczne sytuacje sie powtarzaly, a ja doroslam do odrobiny rozsadku. Teraz oczywiscie nie jezdze, tylek swedzi, ale glupia nie jestem. A taka mam fajna 3-latke do zajazdki... 😉

A sila i zawziecie to po prostu determinacja. Jesli sobie jasno zwizualizujesz na czym Ci tak naprawde zalezy, co da poczucie spelnienia i 'bycia we wlasciwym miejscu' to motor napedowy sam sie odpali. Jak 2 lata temu oznajmilam mezowi, ze planuje wielka rewolucje w naszym zyciu, to popukal sie  glowe... 😁
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się