Nic mi nie wychodzi!!! czyli dla "zdołowanych"

Dziękuję za odpowiedzi dziewczyny. Już trochę ochłonęłam. Niestety włożyłam w maturę nie 99%, tylko 100%, nie tyle ile mogłam dać, tylko jeszcze więcej, kosztem wszystkiego. Napisałabym zawalałam studia, ale nie - nauczyłam się na studiach uczyć tego co na studia dosłownie na ostatnią chwilę. I zdawałam. Nie wiem jeszcze czy zdałam całą sesję, ale nawet jeśli oblałam ostatni egzamin to już akurat nie wina matury - byłam na niego dobrze nauczona, a zżarł mnie stres i zmęczenie. Dzień wcześniej recytowałabym odpowiedzi na pytania egzaminacyjne, a na tym egzaminie dopadła mnie pustka. Na egzamin z kinezyterapii (najważniejszy) szłam na miękkich nogach, a z praktyki wyszłam z maksymalną ilością punktów, z teorii 4+. Mimo obniżonych starań dotyczących studiów poradziłam sobie.

Ale nie wychodziłam nigdzie z domu, nie miałam żadnych relacji z innymi ludźmi inaczej niż przez fb, bo matura, bo studia. Żyłam w ciągłym permanentnym stresie i wkuwaniu od lutego do teraz. Od zdania sesji zimowej włożyłam w maturę 100%, trzaskałam arkusze, zbiory zadań, czytałam podręczniki. Notatki miałam już przygotowane wcześniej- w wakacje i w święta, uzupełniałam je na marginesach już tylko ważniejszymi wnioskami. Oprócz tego cały czas studia. Nie wiem jakim cudem zdałam tą sesję tak gładko, ale po maturze zwielokrotniłam swoje wysiłki i nadrobiłam cały semestr.

I poniosłam kolejną porażkę.
Może to nie jest moja droga życiowa. Może nie dałabym rady na medycynie. Fizjoterapia to jej zaledwie przedszkole, jeśli chodzi o poziom trudności i ilości materiału wymaganego na studiach.
Wiem jednak, że fizjo też nie jest tym co chciałabym w życiu robić, ale coś robić trzeba.
Może gdybym miała chociaż jedno pole w życiu które przynosiłoby mi radość, patrzyłabym na to inaczej, zamiast trzymać się tej rekrutacji na medycynę jak tonący brzytwy.
Kiedyś miałam jeździectwo, stare dzieje. Stary Choralki.
Przepraszam za chaos w tej wypowiedzi. Jak zaczynałam ją pisać, to wydawało mi się, że już okej, że jest lepiej. A nieprawda, przez następne tygodnie będę tylko gryźć w sobie tę porażkę. Straciłam wiarę w to, że mam jakieś siły sprawcze we własnym życiu, że mogę się do czegoś przyłożyć i coś osiągnąć. W sumie dobrze, że mam te praktyki, przez pół dnia muszę mieć przyklejony uśmiech, muszę coś robić, nie myślę. Chwilami zapominam. Chwilami jest taki magiel że nie ma jak rozdrapywać ran.
galopada_   małoPolskie ;)
05 lipca 2016 19:32
Naturalsi, już rozmawiałyśmy kiedyś przez pw. Byłaś na pewno na maxa przygotowana, nic sobie nie zarzucaj. To FORMA matury jest bzdurna i sama się o tym niestety przekonałam 🙁 :kwiatek:

ps. A stoma?
Graba.   je ne sais pas
05 lipca 2016 19:33
Naturalsi, nawet nie wiesz jak Cie rozumiem, rok temu przezywalam dokladnie to samo :kwiatek:, musisz ochlonac, zobaczysz co dalej, do mnie usmiechnelo sie szczescie i wszystko obrocilo sie w niespodziewana strone
busch   Mad god's blessing.
05 lipca 2016 21:08
Naturalsi, doskonale rozumiem Twoje rozgoryczenie :kwiatek: Wiadomo, że po tak ogromnym wysiłku i klęsce zawsze będzie masa uczuć, musiałabyś być cyborgiem, żeby Cię to nie zabolało.  Daj sobie przeżyć te emocje, płacz jeśli potrzeba :kwiatek:

Przynajmniej wiesz, że nie masz sobie nic do zarzucenia. Zawsze trudno jest przeżywać takie rzeczy, ale być może coś jeszcze dobrego z tego wyjdzie za jakiś czas 😉. Życie dziwacznie się plecie, na razie na Twoim miejscu skupiłabym się na tym, co mam i może jak przetrawisz złe wieści, to znajdziesz nowe rozwiązanie. Trzymam kciuki i w ramach rozluźnienia:



Wypijmy za tych, którzy poszli do normalnej pracy, a i tak mają spoko życie, bo j**** bujdy o tym, że wszystko możesz dokonać, jeśli tylko chcesz  🥂 🥂 🥂
Naturalsi ehh jak Cie rozumiem   🤔  Za rok kończe fizjoterapie. Nie dostałam sie na wete, byłam pol roku na studiach na kierunku biologia pozniej pol roku uczylam sie dzien w dzien do matury. Poprawiałam mature (z biologii rowniez) ale poprawiłam za mało.
Poszłam na fizjo, nie zastanawiając sie sekundy nad tym wyborem, tak jakby to nie dotyczyło mojego życia. W przerwie miedzy jednym a drugim koniem wybralam to co bede robic w zyciu. Nie zastanawiajac sie nad tym ze za bardzo nie przepadam za ludźmi, za dotykaniem obcych ludzi, a empatii tez jest we mnie przecieta ilosc. Nawet bedac obrazonym na cały swiat mozna było wybrac lepiej.
Ja wiem co chce robic w zyciu i tego robic nigdy nie bede.
Zmusić sie umiem do wielu rzeczy i od przyszłego roku bede pracowac w fizjoterapii mam nadzieje, ale juz wiem ze nie bede fachowcem. Moze sie myle ale wydaje mi sie ze akurat specyfika tego zawodu jest taka ze ciezko byc fachowcem jesli sie nie jest pasjonatem.
Czeka mnie raczej kariera popychadła w przychodni a po poludniu bede pracowac w koniach dalej.
Moze spróbuj sie jeszcze zastanowic czy jest jakis zupelnie inny kierunek ktory bedzie Ci pasowal.
Bo ja nie polecam tych rozterek ktore przezywam codziennie w zwiazku ze zlym wyborem zawodu..

Naturalsi, problem nie jest w tobie, tylko w tej cholernej presji na medycynę. To jest zupełnie chore, musieć mieć po 90% z matury żeby się załapać. Wychodzi coś w stylu: pracuj, pracuj, a garb ci sam wyrośnie.
A rozważałaś studia za granicą?
Jasne, lepiej być pięknym, młodym i bogatym, lepiej mieć po 100% z matury, ale zwyczajni śmiertelnicy (a zdeterminowani) obstawiają każdą szansę, bo jednak na tym nad-normatywnym poziomie masa zależy od farta. Nie każdy wygra sporo w totka, nie każdy dostanie się na medycynę. To nie jest kwestia inteligencji czy wiedzy, nie w tych zakresach procentowych.
Choć, tak sobie deliberując, nie wiem, czy nie jesteś zbyt... poetycka na medycynę, i może to odbija się na wynikach matur. Bo jak widzę, to na medycynie trzeba zakuwać i nie podważać mądrości, refleksje odłożyć na emeryturę, to jest solidny egzamin (studia, a potem chyba też) ze zdolności przystosowania się.
Te "wybitne" warunki rekrutacji właśnie na medycynę okrutnie promują ludzi wybitnie odpornych na stres. A o ile chętnie widziałabym taką cechę w chirurgu, anestezjologu itd. , to przecież nie w każdym lekarzu. Przydałaby się jakaś część lekarzy wrażliwych, podatnych na emocje. Ten sposób rekrutacji w zasadzie takich wyklucza - chyba, że mają fart - to potem na studiach i w pracy też muszą się ostro trzymać w ryzach.
Czyli w sumie: nie jestem pewna, czy twoje wyobrażenie o zawodzie lekarza jest zgodne z realnymi warunkami funkcjonowania w tym zawodzie, czy nie marzysz o czymś, co nie istnieje.
Ja tak zrobiłam - poszłam na wymarzone studia, wówczas elitarne. Niby byłam zorientowana na czym polega ten zawód. Ale nad tym, czy się do niego nadaję mentalnie - to już nie pomyślałam. Tzn. do tego zawodu, tak abstrakcyjnie, nadawałabym się, ale nie do warunków, na których trzeba w nim funkcjonować na rynku.

A w ogóle, choć wokół dzieje się masa dobrych rzeczy, to uparcie myślę dlaczego z życia nie można wziąć urlopu, choć na 2 tygodnie. Wyjechać na inną planetę? A może można? Tak bez środków medycznych, szpitali (tfu) etc.? Można wyjść ze swojej skóry i wrócić wypoczętym?
Kurczak   Huculskie (nie)szczęście
06 lipca 2016 08:04
halo, w pewnym sensie można. Można wyjechać gdzieś daleko, zostawić telefon, internet, totalnie się wyluzować. Wybrać opcję all i nie myśleć nawet o tak prozaicznych rzeczach jak ugotowanie obiadu. Dwa razy "uciekałam" tak od problemów i dwa razy zadziałało. Wróciłam wypoczęta, z zupełnie innym spojrzeniem na świat. Przez chwilę byłam właśnie na innej planecie.
Wiesz naturalsi?... Przede wszystkim  :kwiatek: Ale... co chciałam powiedzieć. Ja się nie dostałam do mojego wymarzonego liceum. Dostałam skierowanie do innego. Poszłam tam i wróciłam z gilami do pasa od płaczu. Z buntu i złości wybrałam technikum o profilu drogowym. O bosh... Otoczenie się załamywało, ze mnie technik, jak z koziej doopy patefon - really. Ale to był bunt. Do TAMTEGO liceum absolutnie iść nie chciałam, "moje" było dla mnie nieosiągalne (byłam za głupia?). W tym technikum uczyła mnie polonistka, której nie zapomnę do końca życia. Pokochałam jej lekcje i pracę z językiem polskim. Po skończonym technikum okazało się, że na studia nie da rady. Finansowo. Musiałam iść do pracy, więc poszłam. Zgodnie z wykształceniem. Do laboratorium. Ciężki czas, ale cholernie dużo mnie nauczył. Pracując już dostałam się na wymarzoną psychologię kliniczną. Prawie. Bo na ostatniej rozmowie rekrutujący mnie profesor przerzucił mnie na społeczną "wylądujesz dziecko na oddziale, zanim komukolwiek pomożesz". I tak cisnęłam tym i poszłam na... polonistykę. Po której odkryłam świat grafiki komputerowej i... redakcji tekstu. Dziś jestem wprawnym w swoim fachu, szeroko wyszktałconym DTPowcem, który KOCHA to, co robi 🙂 Obecnie PO kierownika działu wydawnictw. Jesteś absolutnie wspaniała w dążeniu do celu, SZACUN. Ale... czasem los popycha nas na nieznane tory. Warto na tej fali chociaż się rozejrzeć 😉 Ja jestem mega spełniona zawodowo i szczęśliwa. Wiem, że to co robię, robię bardzo dobrze i sprawia mi to wielką frajdę. Ale jak sobie przypomnę przewrót lata temu, to ho ho... kto by powiedział 🙂 A minę pań w dziekanacie, jak po technikum składałam papiery na polonistykę, bezcenna 😉 Wszystko się ułoży  :kwiatek:
Ja zawsze podziwiałam ludzi, którzy wiedzą co chcą w życiu robić już od gimnazjum/liceum. Ja niespecjalnie wiedziałam. Miałam milion pomysłów na minutę, co chwilę inny i rzecz jasna, przy żadnym nie zostałam dłużej. Niby marzyła mi się w gimnazjum Akademia Sztuk Pięknych, ale miałam za mało samozaparcia, nie ćwiczyłam sumiennie, nawet nie miałam co próbować. Zamiennie wymyśliłam historię sztuki, bo zawsze mnie sztuka interesowała. Z tym, że sama nie miałam pomysłu, co po tym kierunku mogę robić. Nie dostałam się na historię sztuki i stanęłam przed wyborem co dalej. Poszłam do policealnej na Fotografię Reklamową. Okazało się, że jest to kierunek łączony z grafiką komputerową. Grafika mi się spodobała, ale w policealnej mieliśmy kiepską nauczycielkę i niewiele tam się nauczyłam. Myślałam później o studiach graficznym, ale te kilka lat temu grafika była tylko na Akademii Sztuk Pięknych, jako grafika użytkowa głównie i wymagali szkiców, więc odpuściłam. Nie mając totalnie pomysłu co dalej, zrobiłam najgłupszą rzecz, jaką mogłam. Poszłam na Kulturoznawstwo, byle by mieć wyższe i nie zanudzić się na studiach zbytnio, bo w  jakimś stopniu mnie to interesowało. Ale był to błąd, za który płacę do dnia dzisiejszego.
Mam prawie 30 lat na karku, nie mam stałej pracy i musiałam wysłać konia w dzierżawę kilkaset km ode mnie, bo finansowo jestem w dołku. I gdybym dziś mogła się cofnąć te 7-8 lat wstecz, w życiu nie poszła bym na studia, tylko dla dyplomu. Straciłam 5 lat i kilkanaście tysięcy i do dziś nie mogę przełknąć i pogodzić się z tym błędem.
Dopiero teraz wiem co bym w życiu chciała robić. Zaczęłam się sama uczyć projektowania stron www i wciągnęło mnie to. Przerobiłam kilka darmowych kursów HTMLa i CSSa, marzy mi się jakiś kurs by móc w przyszłości zostać frontendowcem. A na początek może spróbuję sił jako tester oprogramowania. I żałuję, że nie doszło to do mnie wcześniej, bo teraz być może porywam się z motyką na słońce. I być może teraz, to już na to za późno, bo to zmiana o 180 stopni.
Dziękuję za odzew z Waszej strony. To naprawdę jest pocieszające, gdy ktoś wysłucha i odpowie. Wiem, że nie jestem jedyną, która się nie dostała na swój wymarzony kierunek. Może tak bardzo mnie to boli, gdy jestem tak blisko - dosłownie i w przenośni. Medycyna będzie mi zawsze towarzyszyć, a ja jej nigdy nie dosięgnę.
Wiem też, że życie układa się bardzo różnie. Można skończyć studia a, pracować w zawodzie b, a przekwalifikować się do zawodu c i tak w nieskończoność. Można też jutro wpaść pod samochód i umrzeć, albo zachorować na raka. Dlatego nie ma na co czekać w spełnianiu swoich marzeń, a moje mi wciąż umykają - im bardziej gonię, tym są dalej. To frustrujące.
Rekrutacja na medycynę jest... chora. I wkurza mnie to, jacy ludzie czasem na nią idą. Nie ukrywam, że interesuje mnie w tym zawodzie również aspekt materialny - po x latach specjalizacji. Fascynuje mnie ludzkie ciało, choroby, leczenie. Fizjoterapia daje mi tego namiastkę, albo daje mi to, ale z trochę innej strony. Ale przede wszystkim jest to zawód, w którym można ratować ludzkie życie, którym można przywracać nadzieję, leczyć, a nie usprawniać.
Po fizjoterapii jest bardzo ciężko o pracę. I będąc po drugim już roku zaraz powinnam ogarnąć dodatkowe praktyki w ramach wolontariatu, powinnam zbierać kasę na kursy. I dokształcać się, bo zaraz będę bezrobotnym magistrem.
Praca z ludźmi mi nie przeszkadza. Kiedyś też byłam mało kontaktowa, ale w tym momencie nic mi już nie przeszkadza. Chcę im pomagać i staram się robić to jak najlepiej.

Mam nadzieję, że za kilka lat patrząc wstecz nie będę żałować, że stało się tak jak się stało. Ale na razie łzy same cisną mi się do oczu, bo na nic cała moja praca, a moje poczucie własnej wartości sięgnęło dna.
Z drugiej strony cieszę się, że mam te praktyki akurat teraz. Trochę głupio jest mieć doła gdy obok ktoś na wózku chorujący na stwardnienie rozsiane tryska pozytywną energią i zaraża optymizmem.
Czuję się wtedy jak niewdzięczne, rozkapryszone dziecko które nie docenia tego co ma. Ale gdy wyjdę ze szpitala znów jest mi smutno i czuję się jak gówno.

Najbardziej boję się, że po fizjo czeka mnie odpalanie laserów w przychodni. Obecnie mam praktyki na oddziale rehabilitacji, pięknym, z bardzo doświadczoną kadrą. Niektórzy pacjenci to ciężkie przypadki... Ale taka praca z drugim człowiekiem jest ciekawa. I można być spełnionym fizjoterapeutą i usprawniać ludzi, a można wylądować gdzieś nieciekawie i zanudzić się na śmierć. I niby każdy jest kowalem własnego losu, ale w praktyce to wszyscy chwytają się czego mogą - zbyt dużo bezrobotnych mgr, za mało miejsc pracy. Znów martwię się na zapas.

Myślę o moich pacjentach i jest mi głupio, że jestem niezadowolona ze swojego życia. Ale potrzebuję czasu, żeby się pozbierać. Dziękuję jeszcze raz wszystkim, że mi poświęciliście czas.
:kwiatek:

pamirowa nie jest za późno! W informatyce/grafice możesz pracować do późnej starości, póki Ci wzrok będzie dopisywał 😁 :kwiatek:. A to bardzo fajna praca, możesz wykonywać większość zleceń w domu, chyba, że pracujesz w biurze w danej firmie. Powodzenia!
galopada_   małoPolskie ;)
06 lipca 2016 15:02
Naturalsi, tak kolorowo nie jest, szczegolnie do konca robienia specjalizachi czyli +/- 37 (!) roku życia. jakbym wiedziala jak to wszystko wygląda, to (mimo, że uwielbiam moje studia i juz nie wyobrażam sobie żebym mogła robić co innego) to szukałabym czegoś innego, co już na studiach dawałoby mi możliwość zarabiania 😀
Kurde, a moim zdaniem fizjoterapia to przegenialne zajęcie i moim zdaniem na fizjoterapeutów będzie coraz większe zapotrzebowanie.
Fizjoterapeuci robią super robotę, np. w sporcie? Nie trzeba być Panią od ustawiania laserów. Mój rehabilitant pracuje z piłkarzami Legii. A jak się jest pewnie super zajebistym to pewnie można zrobić genialną karierę - ktoś tych topowych sportowców stawia na nogi ;-) Dla przykładu, piłkarza po złamaniu DO FORMY można przywrócić w miesiąc, standardowo to jest 3 miesiące. To nie tylko praca ortopedy. Zresztą, ja zawsze bardziej ufałam rehabilitantom niż ortopedom. Ortopeda Cię złoży, ale do ruchu, czyli de facto sprawności, przywróci Cię fizjoterapeuta.

Jak sobie trochę to z boku i jako pacjentka poobserwowałam to uznałam, że jest to niesamowicie pasjonująca rzecz i gdybym była mądrzejsza to chyba bym poszła na fizjoterapię 🙂
I szczerze mówiąc dla mnie tekst, ze to przedszkole w porównaniu z medycyną... no może, ale z drugiej strony wolę osobę która specjalizuje się w KONKRETNEJ rzeczy, a nie uczy się wszystkiego. Tak jak z wetą trochę. Wet musi znać się na każdym zwierzęciu. Albo inaczej musi zdać egzaminy. Bo ostatecznie i tak się będzie w czymś specjalizował, i tak.
Taaa, tylko jak ktoś tej fizjoterapii nie czuje i zawsze chciał iść na medycynę, to będzie bardzo rozżalony tym kierunkiem. Tak ma moja przyjaciółka, próbowała się dostać na medycynę 3 lata z rzędu, za każdym razem poprawiała maturę i się nie udało. Ciężko jej było się z tym pogodzić, fizjoterapię już kończy w tym roku, bo chciała mieć skończony jakiś kierunek, ale nie wiem co będzie robiła. Na razie coś wspominała o pracy w firmie farmaceutycznej, a obecnie uczy dzieci pływać, ale to nie jest docelowa robota.
Tak jak ktoś, kto chciał iść na ludzką medycynę, a jest na weterynarii. Też niby podobne, ale zupełnie co innego i rozumiem frustrację. Po prostu trzeba mieć powołanie chyba do takich zawodów, ja tam na ludzką medycynę bym w życiu nie poszła, zawsze chciałam iść na wetę, z każdym plusem i minusem tego zawodu.
Ale ja nie twierdzę, że nie rozumiem frustracji 🙂 Trochę bronię tylko tę fizjo 🙂
Przy czym akurat nie rozumiem ludzi idących na studia, które ich totalnie nie interesują tylko dlatego, że nie dostali się na wymarzone 🙂 Tylko, że mam generalnie luzacki stosunke do studiowania, o czym świadczą niepokończone kierunki 😉
Naturalsi a nie możesz iść na ratownictwo medyczne ? bliższe chyba to medycyny niż fizjo . znajoma tak zrobila i nie wyobraża sobie teraz innego zawodu 🙂 ona najpierw poszła na szkole policealną, myślała ze ot tak przeczeka ten rok i potem spróbuje ponownie na medycyne i tak ja wciągneło że o medycynie juz nie myślała
busch   Mad god's blessing.
06 lipca 2016 16:15
Naturalsi, jeszcze tak z serii głupich pytań: myślałaś o studiowaniu medycyny wieczorowe? Wiem, że koszty są ogromne, no ale może też progi niższe? Ewentualnie jest pewnie możliwość wzięcia kredytu studenckiego wtedy...

galopada_   małoPolskie ;)
06 lipca 2016 18:23
busch, nie ma czegoś takiego jak medycyna wieczorowa. Jest stacjonarna i niestacjonarna, od poniedziałku do piątku zajęcia tak samo jak stacno, egzaminy razem, zaliczenia razem, wszystko tak samo z tą mininalną ( :hihi🙂  różnica, że trzeba płacić. No a progi to niewielka różnica, od równowartości progu na stacjo do kilku pkt w dół.
A kredyt studencki to... 36tys na całe 6 lat studiów medycznych. tyle kosztuje ROK. 😉
busch   Mad god's blessing.
06 lipca 2016 18:44
galopada_, właśnie o tym pisałam, też mam znajomą na studiach "wieczorowych" weterynaryjnych i wiem, że na takich ciężkich studiach to tylko kwestia dodatkowej opłaty, tylko ona też właśnie miała mniej punktów i akurat na wieczorową (czy bardziej poprawnie - niestacjonarną) weterynarię się dostała. Plus akurat weterynarie mają czasami tak, że od któregoś roku się nie płaci jak się utrzymasz. Nie wiem czy medycyna też taka jest wyrozumiała, no i nie szukałam cen roku, tylko tak palnęłam 😉
Averis   Czarny charakter
06 lipca 2016 19:08
A ja z takim smuteczkiem przyjdę, że jednak po tych całych studiach i sporym doświadczeniu ostatecznie powoli przekonuję się do emigracji.
busch, Teraz to i weta nie jest aż tak wyrozumiała i trzeba płacić całe studia. Chociaż i tak wychodzi o wiele taniej niż normalna medycyna, ale nadal to bardzo dużo 🙁
O ratownictwie nie myślałam szczerze mówiąc. I jeśli mam studiować coś kolejnego bez przekonania to już wolę fizjo bo tylko jeszcze trzy lata do końca.  😁
Może to głupio, że obnażam słabości własnego kierunku, ale fizjoterapia naprawdę do pięt nie dorasta medycynie jeśli chodzi o studia. Tak jak napisałam - zakresem materiału i poziomem trudności. Przy odrobinie samozaparcia każdy jest się w stanie dostać i ukończyć. Ale przynajmniej mam tego świadomość, bo nie ma nic gorszego od "fizjo z wielkim ego co prawie medycynę skończył". Po trzech latach licencjat fizjo daje prawo do wykonywania zawodu. A ile uczy się lekarz? ...
Mam to szczęście, że mamy naprawdę fajnych mentorów. Ale to wśród niektórych studentów fizjo panuje przekonanie jak to oni wszystko wiedzą. Może praca nauczy ich pokory. ...

To bardzo potrzebna praca. Może dawać wiele satysfakcji i możliwości rozwoju. Tyle, że jest zupełnie inna od medycyny. No nie tego chciałam i to mnie boli. Bo chciałam, pracowałam i tyle z tego mam co nic.

Wszędzie można się wybić. Wszystkiego można być pasjonatą.  Wszystkim można się zainteresować, zainwestować czas w zdobywanie wiedzy i umiejętności. Tylko wciąż nie wiem co tak naprawdę bym chciała oprócz tej medycyny. A wydaje mi się, że czas najwyższy zająć się czymś tak na 100%.
Też sądzę, że czas najwyższy dowiedzieć się, co by się chciało robić w życiu. A w ogóle się na to nie zanosi. 😵
Cricetidae too chyba zależy od miasta, bo we Wrocku płaci się do 3 roku
Pewnie tak, w Warszawie od niedawna całe 5 lat, ostatni semestr gratis bo nie można napisać na dyplomie że były to studia niestacjonarne 😉
Moon   #kulistyzajebisty
07 lipca 2016 10:27
Naturalsi, no właśnie - a ratownictwo?
Swoją drogą, może jestem jakaś nie teges :P ale gdy w LO miałam krótki epizod pt. "Idę na medycynę!" to właśnie bardziej jarało mnie samo ratownictwo, niż medycyna jako taka.
Trochę zgodzę się z halo*, bo wydaje mi się lekko idealizujesz zawód lekarza i widzisz to zgoła inaczej niż wygląda naprawdę, tzn. wnioskuję tylko po tych kilku Twoich wpisach, absolutne no offence, nie bierz tego do siebie - ale niestety, jak to w życiu bywa - pragniemy czegoś strasznie, a jak już to osiągamy to okazuje się, że rzeczywistość jest zupełnie inna niż sobie wyobrażaliśmy.

halo - odnośnie tej presji na medycynę. Jest presja, są progi po 100% z każdej matury, bo taka specyfika tego zawodu. Tu masz gigantyczną odpowiedzialność - nie za czyjeś dobra materialne, psa, kota, pieniądze, tylko życie. Tu nie ma miejsca na - mówiąc brzydko - ułomów i cwaniaczków. Ale też tak jak piszesz - tu jest twarda selekcja tych odpornych na stres. Tak było, jest i podejrzewam, że będzie. Ciekawi mnie tylko, czy na zagranicznych uniwersytetach medycznych też tak jest?
Ja też się nie dostałam na wymarzoną weterynarię.Od matury minęło 10 lat.Skończyłam durną turystykę i wydałam kupę kasy na coś co mnie w ogóle nie interesowało.
Na chwilę obecną pracuję w innej branży.Życie jednak jest jakie jest i za rok będę czy chciałam czy nie pracować w zawodzie prowadząc interes mojego przyszłego męża.
Urodzę pewnie dwójkę dzieci,kupimy więcej koni i będziemy żyć długo i szczęśliwie.Ból du*y ,że jednak nie zostałam kim chciałam gdzieś tak pod skórą zostanie mi do końca życia.  😉
Ból du*y ,że jednak nie zostałam kim chciałam gdzieś tak pod skórą zostanie mi do końca życia.  😉

Trochę się tego obawiam... bo to uczucie towarzyszy mi od klasy maturalnej, kiedy już wiedziałam, że dostanie się graniczy z cudem.

Naturalsi, no właśnie - a ratownictwo?
halo - odnośnie tej presji na medycynę. Jest presja, są progi po 100% z każdej matury, bo taka specyfika tego zawodu. Tu masz gigantyczną odpowiedzialność - nie za czyjeś dobra materialne, psa, kota, pieniądze, tylko życie. Tu nie ma miejsca na - mówiąc brzydko - ułomów i cwaniaczków. Ale też tak jak piszesz - tu jest twarda selekcja tych odpornych na stres. Tak było, jest i podejrzewam, że będzie. Ciekawi mnie tylko, czy na zagranicznych uniwersytetach medycznych też tak jest?

Ratownictwo jako takie - jeżdżenie kartką, bycie pierwszym na miejscu wypadku... Nigdy jakoś specjalnie nie widziałam się w tej roli. Chciałam najpierw zostać studentem medycyny, a potem by się okazało, czy ratowałabym ludzi będąc chirurgiem, czy raczej przywracałabym im godność i poczucie własnej wartości będąc chirurgiem plastycznym, a może byłabym onkologiem i próbowałabym zawalczyć z nimi w walce o życie, bądź jego kilka miesięcy? Bardzo idealistyczne, ale gdybym została np. endokrynologiem to też nie odczuwałabym rozczarowania. Nie każda specjalizacja jest mega stresująca, ale każda - dla mnie - jest ciekawa. (Może poza lekarzem spec. rehabilitacji  :hihi🙂. Ostatnio im więcej mam do czynienia z neurologią wymyśliłam sobie, że mogłabym zostać neurologiem. Ale teraz to się nie ma już o co martwić, jaką specjalizację wybrać, bo nawet nie będę studiować medycyny.

Niestety wymogi odnośnie odporności na stres, które weryfikuje już sama matura - nie dotyczą ratowników med. Rekrutacja na ratownictwo jest jeszcze niższa niż na fizjo! Wystarczy lajtowe 50% z jednego przedmiotu na poziomie rozszerzonym, albo bio albo chem. Każdy jest w stanie ten próg osiągnąć, a ratownikami med powinni być naprawdę nieliczni, a nie ci wszyscy którzy się dostają. Dlatego tak mnie wkurza, że tak ciężko jest się dostać na medycynę, a wcale nie jest się ciężko dostać na ratownictwo.
Tu jest trochę o rekrutacji, co jest wymagane: http://biologhelp.com/kierunki-medyczne-rekrutacja-2016-2017 np w Bydgoszczy matura rozszerzona ma przelicznik albo 0,6x podstawa z np bio, albo 1x rozszerzenie.
Minimalne progi punktowe są śmieszne: http://www.cm.umk.pl/images/users/47/Rekrutacja/archiwum/limity_2015_2016_.pdf te ustalane na podstawie matur rekrutujących na WNoZ dot. fizjoterapii oscylują wokół 50pkt, ratownictwo jeszcze mniej. (Sprawdzałam dwa lata temu przy swojej rekrutacji).
Kiedyś już pisałam moją historie, ale po krótce przypomnę, bo może komuś pomoże 😉

5 lat temu, po słabo napisanej maturze, nie dostałam się na moje wymarzone studia (budownictwo). Poszłam na międzynarodowe stosunki gospodarcze, ale po kilku miesiącach stwierdziłam, że to nie jest to, co chciałabym robić w życiu.
Zaaplikowałam o studia za granią, kierunek bardzo zbliżony do budownictwa, dostałam się i nawet ukończyłam z całkiem niezłym wynikiem i  oficjalną przemową na zakończeniu 😉 obecnie pracuje już w zawodzie, pracuję w branży, w której zawsze chciałam pracować i to za dużo lepsze pieniądze niż dostałabym w Polsce. Są też oczywiście minusy 😉 ale ogólny rozrachunek wychodzi mi na plus 🙂

Także Naturalsi pamiętaj, że każdy koniec (niepowodzenie) jest początkiem czegoś nowego 😉 czasem warto zaryzykować, żeby walczyć o swoje marzenia 🏇
Hej Naturalsi, a czy np. studia na Ukrainie wchodziłyby w grę? Nadal nie są tanie, ale kosztują ok2/3 tego, co medycyna niestacjonarna w Polsce, progi punktowe przyjaźniejsze, niższe koszty utrzymania (tzn. to jest info z internetu i od mojego znajomego, który zdecydował się na taką ścieżkę po kilku nieudanych poprawach matury). No i teoretycznie mogłabyś  starać się o przeniesienie na uczelnię w Polsce po jakimś czasie.

p.s. poza tym nie wiem jak dużo Ci zabrakło do minimum punktowego, ale czy progi z czasem nie spadają trochę?jakieś listy rezerwowe, coś...
Ukraina nie wchodzi w grę, płatne studia.
Obecnie mam 82% z biologii, która ma wyższy przelicznik. Nie mam napisanej matury z chemii, bo ta chemia była beznadziejna w liceum. To już bardzo długa historia o tym jak nie mogłam się uczyć chemii, bo uwzięła się na mnie psychopatka od matmy. Prawie zmieniałam szkołę bo nie chciała mnie dopuścić do matury. (Którą napisałam na 70%...) Musiałam przerwać korepetycje z chemii żeby robić matmę i nie dałam rady na nie wrócić przed maturą. W efekcie na chemię poszłam tylko oddać arkusz, zrobiłam kilka zadań.
Chemię musiałabym nadrobić od zera. Teraz będę na III roku, będę pisać licencjat. Gdybym tą biologię miała na minimum 88% to nie musiałabym mieć 90% z chemii. A teraz... To już za dużo jak na jeden rok. Wiem jak ciężko było mi ciągnąć studia i maturę.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się