Sprawy sercowe...

desire   Druhu nieoceniony...
12 marca 2017 17:58
Lanka_Cathar, Wikusiowata, od czego by tu.. 😉
Wiem, jak traktowała mojego chłopa, nie chciał wracać do domu od babci (to opowiadała mi jego ciotka, siostra matki),   koledzy bali się do niego do domu wejść, bo ona potrafiła wydzwaniać do ich matek i prosić żeby nie pozwoliły się kolegować z jej synem, bo jest be! (i to powiedziała mi matka jego przyjaciela.. ) 🤔  Pamiętam telefony przed ślubem (ciężko było nie słyszeć jej ryków, mimo że nie było na głośnomówiącym), że on nic w życiu nie osiągnie, bo ona ma to i to, że jest beznadziejny - no jak można mówić tak własnemu dziecku?! Raz doprowadziła go prawie do płaczu, gdybym tego nie słysza i nie widziała to w życiu bym nie uwierzyła w to, co ona potrafi powiedzieć i zrobić.. Wyprowadził się od niej od razu po szkole, to miała go głęboko w d^7pie, przez ponad rok sie do niego nie odezwała.   "Cudowna przemiana" nastąpiła po ślubie (poznałam ją osobiście tydzień przed, jak musiałam tam wcześniej jechać to z auta nawet nie wysiadałam, tylko czekałam na parkingu, bo miałam w głowie wciąż jej teksty), bo byłam "zbłąkaną duszą", próby przekabacania mnie na jej strone trwały prawie 2 lata i myśłałam, że mimo wszystko (no..każdy ma jakieś wady) chyba jej sie poprzestawiało w głowie i twierdziłam, że skoro sie tak zmieniła pozytywnie - nie krzyczała, nie nękała męża telefonami z darciem ryja, w miare normalnie rozmawiała itp., to super i nie narzekałam, a jak w szczerej rozmowie się z nią i jej poglądami po prostu nie zgodziłam i potem (jak już na drugi dzień sie zaczęło) uświadomiłam, że wiem jak traktowała syna  to rozpętała mi piekło.. wydzwania po rodzinie, robi z siebie ofiare, mężowi wysyła smsy, że ona chce sobie z nim o mnie porozmawiać, uważa że rozsiewam kłamstwo (co z tego, że z nikim o tej babie nie gadałam). Wywaliła swojego męża z domu (dodam, że drugiego, pierwszego czyli ojca mojego chłopa wsadziła nawet do psychiatryka żeby uzyskać unieważnienie ślubu kościelnego, bo był biedny i nie miał pieniędzy..) i ciągnie od niego kase, a wszystkim płacze, że jest pokrzywdzona przez niego, że on ją maltretuje psychicznie (!)  🤔 ale przy jakiejś tam swojej katolickiej sekcie (bo jej zachowanie nie wskazuje na to, żeby obracała się w kręgu normalnych ludzi) jest nieskalana, wręcz święta i ona chce żeby ją wszyscy taką widzieli, bo przecież zmuszanie, szantażowanie, kłamanie i wpieranie komuś poczucia winy, to nic takiego. 😉  taka o, katoliczka.
Pisze to, bo osiągnęła apogeum w swoim zachowaniu ("bo ona była w spowiedzi i jest rozgrzeszona, a ja jestem fuj! ona musi z nim o mnie porozmawiać"😉 i coś czuje, że jak rozwaliła życie paru osobom, tak będzie próbowała rozwalić i moje...  🏇
nie możecie się od niej odciąć? Tak po prostu. Olać, nie odbierać telefonów, albo odebrać i jak zobaczycie, że nic się nie dzieje, to kończyć rozmowę pod jakimś pretekstem.
Systematyczne i uparte ignorowanie w moim przypadku było skuteczne. Rozmowa jedynie w sytuacjach awaryjnych. A tak..bye bye.
CzarownicaSa   Prosiak statysta, który właściwie nie jest ważny.
12 marca 2017 20:07
Desire masz troche gorzej niż mieliśmy my, ale bardzo podobnie. Mój chłop tez slyszal, ze jest nieudacznikiem, nic w życiu nie osiągnie, ze jest i był nikim, epitety "Ty debilu/Ty idioto" też padaly. Nam udalo sie wyjechac i uciac kontakt zupelnie.
Lanka_Cathar   Farewell to the King...
12 marca 2017 20:36
Wikusiowata, ślub kościelny jednostronny. 🙂

Desire, moglibyście oboje podać ją do sądu o znęcanie psychiczne i zakłócanie miru domowego. Pytanie, czy chce Wam się ciągać po sądach. Musielibyście też mieć świadków, którzy zeznają na Waszą korzyść i najlepiej nagrane rozmowy z delikwentką. A najlepiej zmienić numery.
Scottie, Lanka_Cathar O widzicie, jaka ja niedoinformowana. Dzięki za informację, miło z Waszej strony 🙂 Co nie zmienia faktu, że do Kościoła to ja mogę wejść, ale ze względu na szacunek np. do osoby zmarłej (tak jak na pogrzebie Taty A.), w innym wypadku nie wchodzę - nie czuję się tam dobrze. Wręcz czuję się, jakbym wchodziła z buciorami do czyjegoś miejsca. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale po prostu czuję się, jakbym tam była okropnie niepotrzebna i zbędna. Nieproszona. A na pewno nie chcę sobie takiego uczucia fundować na własnym ślubie.
      Teściowa musi się dostosować do tego i kropka. Miałam to omówione z A. dogłębnie. A. się ze mną zgadza, że to bez sensu, on też, taki katolik jak z koziej d... trąba. Dopóki rodzice mogli mu kazać chodzić do Kościoła/na religię w szkole, to chodził, bo musiał. A w sumie więcej czasu spędzał z kolegami, zamiast na mszy.
      Na początku, jak zamieszkaliśmy razem, też temat wiary był poruszony. Wiedziałam, że u nich w rodzinie jednak wszyscy to katolicy, co niedziela w kościele itd.. Powiedziałam mu, że jeśli odczuwa taką potrzebę, by w tych mszach uczestniczyć, lub np. się modlić w domu, to ja nie widzę problemu. Stwierdził, że ok, jak będzie tego potrzebował, to pójdzie/pomodli się i fajnie z mojej strony, że mam takie podejście. Przez ponad 2,5 roku jak ze sobą mieszkamy, ani razu nie poszedł "sam z siebie", modlącego się też go nie widziałam. Był na pogrzebie Taty, jednej mszy za niego, był na pogrzebach paru kolegów. Kuzyn chciał go na ojca chrzestnego dziecka, A. grzecznie odmówił. I tu się kończy jego kontakt z Kościołem.

Desire My trochę ostudziliśmy "zapał" Teściowej do niszczycielstwa, odcinając się od niej. A. sam do tego doszedł, że to będzie konieczne. Pomimo, że przy tym cierpiał, bo jednak nie odzywał się do Mamy, która właśnie została wdową i miała problemy. Ale zobaczył, że ona te swoje problemy, chce koniecznie przelać na wszystkich w okół - szczególnie na bliskich. Jej własna Matka z nią nie wytrzymywała! (mieszkała 2 bloki dalej).
    Po dwóch tygodniach "focha" i nie odzywania się z jej strony, zrobiła się milutka i dzwoniła, czy czegoś nie potrzebujemy itp. A. grzecznie odpowiadał, że "nie" i przestała na kolejne 2 tygodnie. To ją sporo przystopowało, bo wcześniej A. z nią porozmawiał, że jak będzie się tak dalej zachowywała, to będzie musiał się od niej odciąć i wtedy faktycznie straci Syna i przyszłą Synową.
  I zobaczyła, że on nie żartuje.

    W ogóle, hit z dziś, a w sumie wczoraj. A. był u Mamy, bo miał parę rzeczy do załatwienia w swoim mieście.
  Po pierwsze, dostał opiernicz, że dlaczego nie przyjechał ze mną, ona się za mną STĘSKNIŁA. (Do tej pory nie usłyszałam od niej marnego przepraszam po ostatniej scysji, jaką urządziła).
  Po drugie, nagle dała mu w prezencie zasłony dla Nas do pokoju, w moim ulubionym kolorze. A. zarzeka się, że nic jej nie mówił, ani, że zasłony chciałam kupić, ani, że w tym kolorze (odbiega może o jeden odcień od takich, które sobie upatrzyłam). Stwierdziła, że przecież od lat jest krawcową, to żeby nam się dobrze mieszkało, musimy mieć ładne zasłony, a nie jakieś szmaty.
  Po trzecie, pierwszy raz od śmierci Męża zeszła do piwnicy, gdzie miał swoje narzędzia i inne rzeczy (materiały budowlane, zwitki kabli po remoncie itd). Powiedziała mu, żeby przejrzał, czy coś Nam się przyda - jak się przyda, to ma brać (wrócił obładowany jak cygan, któremu wóz ukradli).

No takiego opadu szczęki na ziemię dawno nie przeżyłam.  🤔
desire   Druhu nieoceniony...
13 marca 2017 07:21
tunrida, trzeba będzie olać.  Mąż i tak od zawsze twierdził, że najszczęśliwszy jest w odległości minimum 10 kilometrów od niej. 😀  więc nie będzie trudno. jedynie co, to to że jak ona ma jakąś tam swoją faze to nęka smsami, nawet jeśli sie jej nie odpisuje.. mam zainstalowany w telefonie już program do blokady tego, mimo że fabrycznie też mam tam coś wgrane do blokowania to to i tak przychodzi.

CzarownicaSa, tu takie epitety również padały, ale szkoda mi klawiatury i nerwów na to... My póki co na pewno nigdzie dalej nie wyjedziemy, ale na szczęście ona nie wie gdzie teraz mieszkamy, prócz tego jaką nazwe ma miejscowość. 😀

Lanka_Cathar, zakłócać miru to ona nie zakłóca. 😁 nękanie - dobre słowo. Ja wkrótce na pewno zmienie numer, mam nadzieje że chłop też.

Wikusiowata, tyle, że moja teściowa nie ma od pewnego czasu żadnych problemów - ma dobrą robote, piękny dom, zdrowe dzieci, robi sobie co jej sie podoba, nawet jakiś młody, przystojny kochanek sobie do niej przyjeżdża, przedstawiła nam go (w końcu mąż siedzi na mieszkaniu w bloku...  😀iabeł: ). Jej sie nie podoba to, że ktoś z jej rodziny może być szczęśliwy, ją boli to że jej dzieci lepiej sobie życie w małżeństwie ułożyły, więc stwarza wyimaginowane problemy i uważa, że to iż jest nieszczęśliwa to wina wszystkich wokół, ale żeby ruszyć d*^e i coś zmienić w swoim życiu, skoro tak jej źle, to nie.  pretensje są do wszystkich tylko nie do siebie..  😎

edit: Aaaaa i jeszcze sie dowiedziałam, że moja teściowa nastawiała reszte rodziny przeciwko nam, w szczególności tą część od ojca chłopa.. no nie ogarniam, jak można być takim człowiekiem. Pod przykrywką miłosierdzia kościoła wbijać komuś nóż w plecy.
Jeszcze jest jedna kwestia - babcia i ciotka są dla męża bardzo ważne, a zawsze jak są jakieś urodziny itp., to jest też teściowa. Jak sie odciąć, skoro mimo wszystko będzie czuć smród nawet na urodzinach kogoś z rodziny? A babcia znów no, lubi sobie pogadać i czasem nieświadomie może jej sie głupio powiedzieć i wygadać, że np. byliśmy kiedyś indziej bo cośtam. Dodam, że babcia i ciotka to te, które mnie nie akceptowały bo jestem za gruba dla swojego męża, kiedyś tu o nich wspominałam. Ciekawe czy za chwile też sie nie okaże, że to robota teściowej.  😜 Obawiam się, że jak trzeba będzie sie odciąć to od wszystkich, nie tylko teściowej..
I nie zostanie nam nikt, bo ja rodziny nie mam.  🙁  😕
desire Mi została tylko Mama (dziadkowie zmarli parę lat przed moimi narodzinami), jej kuzyn (świetny człowiek) i jego dzieci (ale oni mieszkają daleko od Nas, więc nie mamy zbyt często kontaktu), bo z jego żoną to się dogadać nie idzie. A. po odcięciu się od swojej Mamy i postawieniu na swoim, miał po swojej stronie z rodziny tylko właśnie Matkę Mamy, która nawiasem mówiąc, bardzo mnie polubiła z wzajemnością. Była już starsza i schorowana, nie wychodziła z domu, bo mieszkała na najwyższym piętrze w bloku i jej nogi tego nie wytrzymywały.
      Potrafiła do mnie zadzwonić i poprosić, żebym przyjechała, jak będę miała chwilę, tylko żebym zabrała duuużo zdjęć mojego konia i o nim poopowiadała. Dzieciństwo spędziła na wsi, w wielodzietnej rodzinie, mieli dwa konie. Miłość do koni jej pozostała, a że nie mogła z Nami do stajni podjechać, to zamieniła to na siedzenie i słuchanie, co się dzieje w stajni, jak się czuje mój Gruby, co udało nam się zrobić/wypracować na jazdach czy z ziemi itd. Nawet ganiała wujka A., który z nią mieszkał, żeby leciał marchewek na działkę nakopać, żeby zrobić prezent dla Grubego. Wyobraźcie sobie, jakie to było rozczulające, jak starsza, schorowana kobiecina, wręczała mi pęczek pięknych marchewek z działki, z czerwoną wstążką, żeby mi ktoś konia nie zauroczył. W zamian chciała tylko opowieści i zdjęcia do oglądania (specjalnie latałam je drukować w dużym formacie, bo oczy też już miała słabe). Kurczę, tak sobie myślę, że u schyłku swojego życia zrobiła mi świetny prezent - miałam przez jakiś czas "swoją" babcię. Pomimo braku spokrewnienia. 🙂
Rety... Dobrze wiem, jak to jest mieć taki problem. Mi samej podoba się jeden chłopak z klasy, ale nie jestem tak do końca pewna, czy ja jemu też. Fakt, że żartujemy razem, spędzamy ze sobą nawet dużo czasu, ale czy to nie jest koleżeństwo? Wiem na pewno, że kiedyś mu się podobałam, nie wiem, jak jest teraz. No i niepokoił mnie to, że jedna z moich koleżanek też się w nim podkochuje... Pomóżcie!
smarcik   dni są piękne i niczyje, kiedy jesteś włóczykijem.
16 marca 2017 21:22
Rany, dziewczyny.. Chciałam coś napisać ale ten powyższy post sprowadził mnie na ziemię. Stare baby jesteśmy a takie dyskusje tu czasem prowadzimy  😂  :kwiatek:

No ale i tak.. fajnie jest  💘
smarcik Ej no, nie takie stare :P A jak widać, Nam takie dyskutowanie pomaga, dobrze jest czasem zobaczyć coś z innej perspektywy 🙂 I zgadzam się, fajnie tu jest 😀

gabis66 Napisałaś dość mało szczegółów (co rozumiem oczywiście, nie każdy jest maniakiem pisania jak np. ja, albo nie chce się do końca uzewnętrzniać na forum), więc nie do końca wiem nawet, co Ci napisać.
  Spędzacie razem dużo czasu, żartujecie. Ok, to może być koleżeństwo, ale sporo też zależy od tego, w jakim wieku jesteście. Inaczej do osoby, która mu się podoba, podejdzie chłopiec w wieku gimnazjalnym, inaczej w wieku licealnym, czy np. dorosły mężczyzna. Już pomijając to, że nie ma dwóch takich samych osób na świecie, chodzi mi o podejście do własnych uczuć, umiejętność ich okazywania -  sama wiem, że w wieku szkolnym, zarówno chłopcy i dziewczęta przejmują się presją grupy i nie zawsze są "sobą". No i w wieku, powiedzmy, szkolnym, zauroczenia potrafią zmieniać się jak w kalejdoskopie (hormony  🙄 , sama wiem po sobie 😉 ), albo być nawet całkiem stałe - gorzej, jak są stałe i nieodwzajemnione.
  Niepokoi Cię, że jedna z Twoich koleżanek się w nim podkochuje. I tu zastanowiłabym się, czy Twoja koleżanka jest tylko koleżanką z klasy, czy kimś więcej dla Ciebie - przyjaciółką? Tu z góry warto powiedzieć, że widziałam wiele przypadków w swojej szkole, gdy się uczyłam, jak najpiękniejsze przyjaźnie między dziewczynami rozpadały się przez chłopców. Zwykle chłopców, którzy nie byli tego warci, stąd zwykle przestrzegam młodsze koleżanki, że czasami warto odpuścić sobie chłopca, jeśli w skutek zauroczenia można popsuć naprawdę fajną relację na innej płaszczyźnie. Bo już nawet nie chodzi o to, że rywalizacja "w trakcie" zdobywania chłopca może poróżnić. Chodzi o to, że wtedy zawsze jedna będzie "pokrzywdzona", poczuje się zdradzona i oszukana, jeśli chłopiec wybierze drugą. Zaś druga może mieć poczucie winy, wobec przyjaciółki. A jak doda się do tego kwestię bycia nastolatkiem, to porozumienie osiąga się tak słabo trochę.

Jak chcesz, możesz napisać więcej tu, jeśli nie chcesz pisać na forum, możesz napisać do mnie PW i pogadamy 🙂
smarcik a co jest, że jest fajnie?  😀
smarcik   dni są piękne i niczyje, kiedy jesteś włóczykijem.
17 marca 2017 05:18
Wikusiowata ale post gabis66 to jawna propaganda.. 😉


infantil jeszcze nie chcę nic mówić bo znając moje szczęście to i tak się zaraz spier...  😵 ale póki co przypominam sobie jak to miło jest kiedy człowiekowi ściska żołądek z radości pomieszanej z tęsknotą, oraz że to bardzo miło i uprzejmie ze strony niektórych mężczyzn, że nie są głupimi ch. jak mój były  😜  😉
.
smarcik Może i tak, ale ja taka jakaś dziwna jestem, że biorę często na serio wypowiedzi, które zbyt serio nie są. Chyba za bardzo lubię po prostu pomagać i wspierać ludzi - może dlatego, że sama wiem, jak tego człowiekowi potrafi brakować. Poza tym napisała to w taki sposób, że uznałam, że mamy do czynienia tutaj z widocznie bardzo młodą osobą - wiem po moich rówieśnicach, że często wydźwięk był podobny, a naprawdę była to prośba o pomoc. Albo doszukuję się czegoś, czego nie ma, nie wiem  😡

No i również trzymam kciuki i szczęścia życzę  :kwiatek:
A ja sie wlaśnie dowiedzialam ile wyjda mi koszty notariusza podzialu majatku i przepisania domu na mnie, bez tego bank nie aneksuje kredytu na mnie wyłacznie, co jest warunkiem rozwodu i ku... wiecie co... Nie mam tyle........ Skądś będę kombinować, ale dramat. Tyle kasy żeby się znarowionego chłopa pozbyć. Zastanawiam się nad sprzedażą konia, ale wlaśnie skończył szkolenie i jest rewelacja, no genialnie się jeździ, szkoda mi🙁 Można by z nim coś faktycznie zdziałać. Mam jeszcze przy d... czyli w przydomówce drugiego, ale to inny level... A idzie już wszystko w miarę dobrze, info od banku, że mam zdolność na samodzielny kredyt, mąż się w końcu zgodził na rozwód... Trzymajcie kciuki, bo padam🙁🙁  A jeszcze samochód postanowił właśnie, że zakończyliśmy współpracę (bryka ma 20 lat) i kosztowna naprawa na cito mnie czeka... Bez auta się stąd nie wydostanę, a w pracy wypadało by bywać.... Ma ktoś pomysł skąd zdobyc 2 tys nie obciążając się kredytowo (zdolność)  👀 Jeny, w życiu już nie wyjdę za mąż, tylko dlatego, że rozwody są zbyt drogie... Ślub jest tańszy 🤔 A wszystko jest już prawie na wyciągnięcie ręki🙁🙁 Sprzęt już wyprzedałam... No zastrzelę się, to mama coś może z polisy dostanie, tylko na wypadek musi wyglądać 🤔 Normalnie mam dość.... Czego ja się nie rozwiodłam jak forsę miałam 🤦
Ale jak to? Rozwód jest uwarunkowany podziałem majątku? Sąd tak postanowił czy to "warunek" ze strony męża? O ile wiem, to jedno z drugim nie ma nic wspólnego.
desire   Druhu nieoceniony...
17 marca 2017 23:38
KaskaD30, możesz sie rozwieźć polubownie (tak to sie nazywa?) i podział majątku na osobnej sprawie, którą zakłada ten, kto tego podziału chce. Przynajmniej u moich płodzicieli tak było. Ojciec odpuścił, bo tak szczerze - nie  chce mu sie, mimo że majątek wspólny to troche kasy było (była wspólna firma itp.), a on za wygodny na szlajanie sie po sądach, żona zresztą sama na rozwód go zawiozła, o czym już tu chyba wspominałam. 😉 😁 nie łam sie, będzie dobrze! :kwiatek:
Cień na śniegu , desire Ja to zrozumiałam tak, że warunkiem nie jest podział majątku, a zobowiązanie, które razem podjęli KaskaD30 i jej mąż (kredyt?). To stoi na przeszkodzie rozwodu, bo dzieci nie mają, ale mają zobowiązanie, które podpisali razem (Czyli razem spełniali warunki kredytowe i są właścicielami domu, kupionego za kredyt), a teraz Kaska musi udowodnić, że nie jest wielbłądem i sama też spełnia warunki - bank nie może tylko na nią aneksować, czyli "przepisać" kredytu (w przenośni "domu", który za kredyt kupili), jeśli dalej mają wspólnie ten dom - bank w ten sposób de facto zabezpiecza kredytobiorców - Kaskę, pod względem takim, że jej przyszły ex mąż nie będzie miał możliwości np. nie zapłacić części raty, która mu przypada, co pociągnie za sobą np. utratę domu przez Kaskę, a przyszłego ex męża - przed płaceniem za dom, który nie jest jego, ani go nie użytkuje. Pogmatwane, ale potrzebne, niestety.

KaskaD30 Skoro konio wyćwiczony, może daj go w dzierżawę, nawet u siebie przy domu, komuś zaufanemu, zamiast sprzedawać? Mi się udało dorwać dziewczynę, która za dzierżawę zapłaciła mi od razu z góry za parę miesięcy - a w sumie jej rodzice, bo to z nimi podpisywałam umowę - bo wiedzieli, że mam pogmatwaną sytuację i właśnie na dniach jadę do Niemiec na parę miesięcy. Wiosna idzie, "sezon' się zaczyna, to może znajdziesz kogoś chętnego i sensownego. A z drugim koniem coś nie tak, że inny level, czy po prostu mała menda? Może też da się wydzierżawić komuś? Bez przeniesienia. Oprócz tego, przejrzyj czy masz jakiś niepotrzebny sprzęt w domu jeszcze, albo ciuchy, których nie nosisz, czy inne duperele - zawsze coś się uzbiera, a np. 100 zł w tą czy w drugą robi różnicę, jak się zbiera na coś tak ważnego.

A co do hajtania się, nigdy nie mów nigdy. Ja też mówiłam, że po tym, co widziałam w domu (Mama i "ojciec"😉, nigdy w życiu za mąż nie wyjdę, a teraz zmieniłam zdanie. Z tym, że na dzień dobry, intercyza i nie mam zamiaru pakować się w jakieś wspólne biznesy, domy za wspólne pieniądze itd. Pod względem finansowym ja swoje, on swoje.
  Oczywiście, jak będzie któreś z nas miało kłopoty, to sobie pomożemy nawzajem. I bez ślubu tak robimy, w Niemczech przez jakiś czas był na moim garnuszku, bo znacznie trudniej było mu znaleźć pracę na cały sezon, niż mi (znajomość języka, u mnie prawie jak u Native speakera, u niego mocno podstawowo). Aktualnie on zarabia, a ja mam inne zadania do wykonania - udup... znaczy pomoc Mamie, żeby pozbyć się dziada z jej domu, ktoś informacje zbierać musi i ogarniać tu na miejscu gospodarstwo, zwierzaki itd. A to pochłania sporo czasu, do tego nie mam ukończonej szkoły średniej, więc nie za bardzo chcą mnie przyjąć do pracy gdziekolwiek - od września idę zaocznie skończyć tą cholerną jedną klasę, co mi została.
  Dom, w którym zamieszkamy, będzie i tak kupiony przez Mamę, za pieniądze ze sprzedaży tego gospodarstwa, w którym aktualnie mieszkamy. Co oznacza, że ja go kiedyś tam odziedziczę (mam nadzieję, że nieprędko, niech Mama żyje jak najdłużej w dobrym zdrowiu!). A. doskonale zdaje sobie sprawę, że na prawa do domu nie ma co liczyć (oczywiście z wyjątkiem tego, że małżonek ma prawo zamieszkiwać w miejscu, gdzie mieszka małżonka) i że w razie, jakbyśmy na stare lata się poróżnili, nie ja, a on pakuje manatki.
  No ale my mamy wszystko ustalone, zanim jeszcze poważniej o ślubie zaczniemy myśleć - i co w nim uwielbiam, nie czuje się tym urażony, że najpierw chciałam z nim objaśnić, jak to widzę pod względem materialnym. Jest cały czas ze mną i Mamą w tej sytuacji, widzi jakie to są jaja, jak te sprawy nie są uregulowane. I po prostu zgadza się ze mną, że to był błąd ze strony mojej Mamy, że nie zadbała o to zawczasu. Tak samo nie ma nic przeciwko, że jak już w nowym domu rozwiniemy z Mamą biznes (a raczej dwa współpracujące między sobą biznesy, skorelowane), to nie będzie widniał jako właściciel, tylko pracownik (dokładnie tak samo Mama zakomunikowała swojemu R., że będzie pracownikiem, nie właścicielem) - z prostej przyczyny - w razie czego, nie chcemy się pakować w takie bagno, w jakim Mama jest od ponad 20 lat. I na szczęście, wybrałyśmy sobie takich facetów, którzy to rozumieją i sami nie śmieliby powiedzieć, czy zażądać wręcz, jak pewien osobnik, że ma być inaczej.

W ogóle, za mniej niż tydzień mamy rozprawę. Trzymajcie kciuki... Im bliżej do terminu, tym mniej jestem pewna wygranej, pomimo, że zbierałam informacje, dowody, że starannie ogarniałam wszelkie papierki dla adwokatki, którą Mama wzięła. Zaczynam wręcz się panicznie bać, że stracimy mój dom rodzinny. Bo jeśli on dostanie chociaż jego maleńką część, to zablokuje Nam sprzedaż (kto by kupił gospodarstwo z takim wrednym, upierdliwym, seksistowskim, roszczeniowym, przemądrzałym, niedouczonym i niewychowanym lokatorem? Ja na pewno nie.), a nikt nie wytrzyma z nim mieszkać pod jednym dachem dłużej, niż to konieczne (czyli do zakończenia spraw sądowych).
  Powoli staję się nieznośna i dziwię się, że A. jest aż tak wyrozumiały, chociaż trochę koty darliśmy ostatnimi dniami. Głównie dlatego, że jestem nie do życia, on stara się nadrabiać za mnie, a ja go opierniczam, że się przeciąża i ma w końcu odpocząć. Na co on mnie opiernicza, że jestem tak nieogarnięta w tej chwili, że plastikową łyżkę strach mi dać, bo przez przypadek sobie krzywdę zrobię. W sumie po części ma rację, dawno się niczym tak nie przejmowałam, robię to co do mnie należy, ale nie do końca mi to wychodzi. Np. dokładałam drewno do pieca - zamyśliłam się, a może przysypiałam, bo niedosypiam - nie mogę spać - i zafundowałam sobie oparzenie na pół nadgarstka. Wczoraj zaś skaleczyłam się przy zmywaniu naczyń, bo nie zauważyłam, że stłukłam talerz - sięgałam po kubek i pół palucha przecięte - tak jak zwykle to ja jestem praktyczna i twarda, to po prostu usiadłam na tyłku i popłakałam się jak mała dziewczynka. Oczywiście chwilę później sama na siebie klęłam, że nie ma co beczeć, trzeba przemyć, plaster nakleić, założyć gumową rękawiczkę i dalej gary szorować.
  Jeść nie mogę, spać nie mogę, do tego jeszcze z psem na ostrym dyżurze wylądowaliśmy - coś go upierniczyło w szyję koło obroży, spuchł tak, że się dusił, więc mam drugie dziecko specjalnej troski w domu, do kompletu z kotem - który ma mieć operację w środę. A jeszcze mi słoma popleśniała, nie mam czym ścielić za bardzo, pellet słomiany dopiero dojedzie w poniedziałek pewnie, siano miałam przywieźć w sobotę busem kolegi - kolega przebił oponę, jak wyjeżdżał z robót w lesie, transportu brak, zostało mi może 8 kostek - przewoziłam osobówką, małą, osobówką w sedanie, ale 10 kostek weszło.

Także doskonale rozumiem, KaskaD30, tylko w łeb sobie palnąć. Ale nie ma bata, trzeba brnąć dalej. Chociaż czasami człowiek siada i zastanawia się po kij to wszystko robi.  🙄
To warunek męża. Ja biorę kredyt i mogę iść. Sąd da mi rozwód bez tego, tylko on mi wtedy nie odda darowizny 1/3 domu , która dostał od mamy i pozamiatane.
Wikusiowata, konio jest w pensjonacie, bydle się do przydomówki nie nadaje🙂 To niezły agent i robił za dużo zamieszania🙂 Nie chce mi sie raz w tygodniu naprawiać stajni albo ogrodzeń. W pensjonacie tez już się pod tym względem zasłużył, tylko tam infrastruktura jest bardziej przystosowana i konioodporna, choć boks już rozebrał dwa razy🙂 No chłopak ma po prostu ambicje🙂 Moje dwa wynalazki przy domu uważają, że drzwi służą do zamykania a nie rozwalania, a ogrodzić ich mogę nawet sznurkiem, do tego poruszają się normalnym tempie... Jak był tamten dyzio, to nigdy nie wiedziałam czy to huragan z tornadem czy konik musi się wybiegać... Natomiast do "sportu" ma gość smykałkę i to niezłą. U mnie sport ograniczyć mogę do skakania przez gałęzie😉 A mój "przydomowy" wymaga szkolenia żeby ktoś mógł z nim coś robić, a ja teraz nie mam czasu. To taki koń jednej osoby, na obcych reaguje panicznie, a do tego prawie nic jeszcze nie umie🙂 Z tamtym pensjonatowym coś będę myśleć, może się uda żeby się dołożył do budżetu...
Problem z bankiem polega na tym, że nie obowiązują go podziały sądowe majątku, jest podpisana umowa kredytowa i ma wykukane na to czy mąż jest właścicielem czy nie. Jest współkredytobiorcą i koniec. Pomału nie mam już siły na to wszystko. Byle jakoś kasy starczyło, to jakoś przetrwam. Najgorsze, że człowiek jest mądry dopiero jak trochę "pożyje", jak się jest młodym to wybór partnera wydaję się jakiś prosty i tylko "sercowy", dziwne, że życie potrafi tak bardzo to zweryfikować i okazuje się, że z tym samym człowiekiem za którego się wychodziło z myślą, że razem się zestarzejemy okazuje się, że nie da się przez to życie iść... A może ja się tak bardzo zmieniłam. Już chyba nigdy nie będę miała odwagi na związek... "początek" trwający czasem nawet wiele lat za bardzo różni się od tego jak, ta osoba zachowuje się w "normalny" życiu, jak wszystko robi się już takie zwyczajne. Do kitu to wszystko🙁
A to teraz ogarniam. Czyli błędnie zinterpretowałam. 🙂

Kaska, trzymaj się i kombinuj, jak ogarnąć kasę, żeby się uwolnić.

U Nas na szczęście dlatego, że Mama w Niemczech pracuje, aż takiego problemu z kasą na sprawy sądowe nie ma. Za to wydatki związane z gospodarstwem jakie ciągle wychodzą, powoli powodują, że musimy ostro zagryzać zęby, żeby wszystko miało ręce i nogi. I żeby przeżyć. Ale to nie pierwsza moja taka sytuacja w której kasy brak, więc sobie poradzimy. Musimy. Jeszcze kilka dni i powinno się coś wyjaśnić...
KaskaD30, nie daj się! Ja tak zostałam bez niczego 🙂 a mówią, że to zawsze faceta się puszcza gołego. U nas było całkowicie odwrotnie...
Serio, pożycz kasę i przepisuj.
I powodzenia!
KaskaD30, dasz radę! To tylko kasa.

U mnie jest lepiej. Chyba rozłąka dobrze robi, bo oboje mamy czas odpocząć od siebie i przemyśleć. Ciekawa jestem czy za kilka miesięcy okaże się, że wytrzymujemy z sobą czy jednak lepiej nam osobno.
ovca   Per aspera donikąd
18 marca 2017 22:25
a mówią, że to zawsze faceta się puszcza gołego. U nas było całkowicie odwrotnie...


piona! u mnie też 🥂
KaskaD30, już miałam pisać, żeby zapytać co i Ciebie, że się nie odzywasz. Kombinuj kasę i ogarniaj temat, bo chyba warto rozwiązać co trzeba i mieć spokojną głowę.
A który to taki nie do przydomówki? Może da się zorganizować jednak stajnię antyhuculsko i zaoszczędzić na pensjonacie? Chodzisz koło dwóch to trzeci aż tak roboty nie dołoży - jak nie będzie demolował, oczywiście.

A tak z innej beczki - ledwo domykacie budżet, to co w sytuacji, że któryś zwierzak (tfu, tfu!) zachoruje poważnie? Nie pytam złośliwie, sama się czasem zastanawiałam jakby to było. Ostatnio wyszło nam jesienno-zimowe większe leczenie i do tej pory debetem się odbija. Ale jeszcze mam skąd pożyczyć (oby nie) i miałam możliwość ten debet zrobić. Kilka lat temu była by katastrofa - czyli pomoc rodziców ostatecznie. Ale do tej pory zawsze mogę na taką pomoc liczyć.
SzalonaBibi Jeśli to o budżecie do mnie było m.in., to u Nas w razie czego jest skąd pożyczyć, ale to ostateczna ostateczność. Właśnie przez "ojca" przez całe życie tak to u mnie i Mamy wyglądało, że zawsze kasy nie było i każda awaria (czy to sprzętu, czy nasza, czy zdrowia zwierząt) powodowała spędzanie sen z powiek i ostre kombinowanie skąd zdobyć pieniądze na naprawę, leczenie itd.
Od kiedy Mama wraz ze mną postawiła się "ojcu", a w sumie uciekłyśmy od niego, by nabrać sił, odkuć się i opracować strategię rozwodu itd. wiedzie Nam się znacznie lepiej. Gdyby nie to, że wyskoczył Nam nagle z podziałem majątku, to nie byłoby tak źle. Ale samo ogarnianie spraw i jeżdżenie (!) przy zdobywaniu dowodów, dokumentów itd, sporo zżera, bo niestety trzeba było wyciągać papiery z miejscowości np. oddalonych o ponad 200-300 km od miejsca, gdzie jestem. A korespondencyjnie nie dawało się tego załatwić, bo musiałyśmy się pojawić osobiście. I tak w miesiącu np. 2-3 takie wyprawy, bo w miarę "śledztwa" wyszło coś jeszcze. Już pomijając te do miasta wojewódzkiego czy gminy - to to rzut czapką, mniej niż 30 km w jedną stronę.
  Poza tym, nie spodziewałyśmy się, że AŻ TAK zapuści dom i gospodarstwo - na cito poszło wszystko co zarobiłam i odłożyłam w Niemczech, bo nie było jak mieszkać i żyć w miarę normalnie. Teraz jest z grubsza ogarnięte, ale jeszcze sporo roboty przed Nami - czekamy na lepszą pogodę, żeby powynosić rzeczy z pokoju i go odświeżyć przynajmniej i podziałać coś więcej z remontem ogólnym - teraz za bardzo nie ma jak - za wilgotno i za zimno. No i priorytetem było dla mnie właśnie stworzenie warunków dla koni i reszty zwierzaków i ich leczenie (zwierzaki które były w gospodarstwie : pies miał chore uszy, ale szybko go wyleczyliśmy, kot ma nowotwór w uchu, poszło na leczenie lekką ręką już 800 zł, zaraz druga operacja - 300zł, jeśli nic więcej podczas niej nie wyniknie, koń otyły, kopyta w fatalnym stanie - źle strugane. Zwierzaki, które były z Nami - koń w porządku, zaś pies ostatnio mało mi nie zginął od ukąszenia przez niewiadomo-co - na szyi... właśnie leczymy, czuje się już świetnie, rozrabia 😀 .).
  Ja tam mogę zacisnąć pasa, dla mnie to nic nowego i jakoś tak... przywykłam? Nie umiem tego wytłumaczyć. Jeszcze mi przyjdzie spory zwrot podatku z pracy w Niemczech, więc to mi podreperuje budżet na pewno. I A. też dostanie, ale mniej. Na pewno nie jest tak źle jak bywało, zanim zaczęłyśmy działać. No i to okres przejściowy, bo jak się wszystko unormuje, to i będę miała możliwość otworzyć własny biznes z Mamą, jeśli wszystko pójdzie po Naszej myśli. A jak nie, to zawsze znajdzie się wyjście. Może i krótko żyję na tym świecie, ale jedno, czego mnie to życie nauczyło, to że z KAŻDEJ sytuacji jest wyjście. Czasami trzeba tylko się mocno nakombinować, żeby je znaleźć.
Poza tym, nie jesteśmy w tym same - mamy naprawdę w porządku facetów przy sobie. Nie jesteśmy spokrewnieni (z wyjątkiem Mamy i mnie), ale trzymamy się razem, sami mówimy o sobie jak o rodzinie i tak się czujemy. Że jesteśmy rodziną, w której każdy może na sobie polegać z zamkniętymi oczami. I to jest naszą siłą. Bo nawet jeśli powinie Nam się noga, to to dźwigniemy. Chociaż wolałabym, by Nam się noga nie powinęła - i żebyśmy w końcu mogli zacząć pracować nad Naszym planem na życie, który zapewni Nam w miarę spokojne i dostatnie życie (bez luksusów, ale po prostu na takim poziomie, gdzie np. choroba jednej osoby czy zwierzaka nie będzie powodowała strachu o przeżycie całej rodziny).
Jak ja się boję tego terminu rozprawy, to głowa mała. Rozstrzygnie się wtedy wszystko, albo i nic - zależy wszystko od sędziego...
SzalonaBibi, kredyt i tyle. Albo leczenie na raty, też jest taka możliwość. Zreszta na bieżąco raczej jestem na plus, tylko teraz nalizylo mi się kupę wydatków. Wiesz jak to jest, w razie w leczenie to priorytet a inne wydatki muszą wtedy zaczekać. Rozwód też można przesunąć, interwencji weta nie🙁 Zdolność na gotowkowy wygląda inaczej niż do hipoteki i jeszcze bym coś dostała. Tylko nie chce teraz obciążać w trakcie aneksowania jakby coś z końmi to trudno, notariusz by zaczekal. Tajmis tak nas meczyl, moze dla niego u nas za mało miejsca po prostu. Z pensjonatem będę mieć dila i będzie ok🙂 SzalonaBibi, no znasz laciatego, trudno go sobie w roli demona wyobrazić, toż to krzyżówka psa z koza🙂 Dzięki dziewczyny za wsparcie🙂 No liczę, liczę i chyba damy radę. Byle te opłaty już ponieść i na spokojnie się zacząć odkuwac. A  Tajmis po szkoleniu jest reeeeewelka... 
Wikusiowata bom zapomniała napisać... Trzymam kciuki bardzo mocno :kwiatek: bera7, życzę żeby się ułożyło, tak żeby było dobrze dla Ciebie. Tak swoją drogą, to dziwi mnie, że z kim znajomym nie gadam, to mówi, spokojnie ułoży się, poznasz jeszcze kogoś. Tak jakby szczęście było uzależnione od mania faceta 🙄 Tak sobie myślę, że ja chyba jednak jestem trochę skrzywiona z domu "bez ojca". Raz, że znam szczęśliwy dom pozbawiony faceta, a dwa to chyba mam trochę wyidealizowany obraz tego jaki chłop powinien być, bo "realny" mi się po domu nie plątał. Może to trochę stąd to wszystko... Oj, byle to przetrwać, psychicznie i finansowo, to już będzie z gorki (oby🙂😉- nie mylić z równią pochyłą 😉
KaskaD30 Dzięki, re-voltowe kciuki działają cuda, jak już zdążyłam zauważyć w innych wątkach 😀 Mama już jedzie, także będziemy się martwić i męczyć we dwie od jutra.  🙄 Współczuję A. - dwie przerażone baby w domu będą.

KaskaD30, co ma być to będzie. Ja ze stoickim spokojem czekam na rozwój sytuacji. Nie śpieszy mi się nigdzie. 🙂
KaskaD30, Wikusiowata, trzymam kciuki, żeby było dobrze i żebyście odzyskały spokój. Dacie radę.
A ja absolutnie nie chciałam wnikać w czyjekolwiek finanse. Po prostu sama się zastanawiam co jeśli i jak się ratować... Oby nie było potrzeby.

A jak nie, to zawsze znajdzie się wyjście. Może i krótko żyję na tym świecie, ale jedno, czego mnie to życie nauczyło, to że z KAŻDEJ sytuacji jest wyjście. Czasami trzeba tylko się mocno nakombinować, żeby je znaleźć.


Zazdroszczę Ci takiego podejścia. I życzę, żebyś w tym przekonaniu wytrwała i żeby to nie wynikało tylko z młodego wieku. Gadam jak stara baba (tak się czuję), ale to nie złośliwość.

I jakoś nie wierzę, że zawsze i dla każdego jest LEPSZE wyjście - bo rozumiem, że o czymś takim mowa - wpaść z deszczu pod rynnę jest bardzo prosto.
Ja osobiście czuję, że znalazłam się w sytuacji nie do rozwiązania. Czuję, że weszłam w ślepy zaułek już dawno temu, brama się za mną zamknęła a teraz jak w filmach pułapka się zamyka a ja zaczynam się dusić... I chyba daleko mi do Indiany Jonesa czy McGywera, bo nic nie potrafię wykombinować.

Poza tym, nie jesteśmy w tym same - mamy naprawdę w porządku facetów przy sobie. Nie jesteśmy spokrewnieni (z wyjątkiem Mamy i mnie), ale trzymamy się razem, sami mówimy o sobie jak o rodzinie i tak się czujemy. Że jesteśmy rodziną, w której każdy może na sobie polegać z zamkniętymi oczami. I to jest naszą siłą. Bo nawet jeśli powinie Nam się noga, to to dźwigniemy.


To pewnie daje największą siłę - nie jesteś sama. I, tak jak piszesz tu w wielu miejscach, mama cię wspierała cały czas.
SzalonaBibi Nie odbieram Twoich słów jako nie wiem, atak czy złośliwość? Bo tak to chyba odebrałaś/mogłaś odebrać 🙂 Wierzę, że masz dobre intencje ( i po prostu ciekawość, jak inni podchodzą do spraw, które Cię zastanawiają - to nic złego 🙂 ).

Nie mówię koniecznie o LEPSZYM wyjściu, ale o takim, które jest możliwe na dany moment. Możliwe do zrealizowania "tu i teraz". I które powoduje wyjściową sytuację do późniejszego, często bardzo odległego w czasie, lepszego wyjścia. Nie wiem czy to zrozumiałe, co napisałam, w razie czego postaram się wyjaśnić.

Tak, Mama wspiera mnie cały czas, a ja ją. Prawda jest taka, że tuż przed moimi 16 urodzinami było na tyle źle, że nie było za bardzo co do gara włożyć. Mama kiedyś pracowała w Niemczech, spędziła tam naście lat. Pewnego razu siedziała u mnie w pokoju, odpoczywała po pracy (z której tego samego dnia przyniosła wymówienie - już pisałam, cięli koszty, a że "stara" i matka, to wyrzucili ją jako jedną z pierwszych). Była załamana, ale nie chciała dać tego po sobie poznać.
  I wtedy zaczęłam ją przekonywać, żeby poszukała kontaktów do ludzi, Polaków, z którymi pracowała/się znała w Niemczech. Prosto z mostu jej wtedy dowaliłam, wiem, że ją to zabolało. Powiedziałam, że są 2 wyjścia. Albo w zimę zdychamy wszyscy z głodu, albo ona wyjeżdża do pracy, a ja lokuję się u naszej znajomej, która ma stadninę koni, razem z moim koniem - wiedziałam, że jednego zwierzaka dźwignę, więcej nie da rady... Do tego "ojciec" robił się coraz bardziej agresywny i po prostu zły...
  Decyzja była naprawdę trudna, bo musiałam momentalnie "wydorośleć" (dojrzalsza od rówieśników byłam zawsze - było to w sumie moje przekleństwo w szkole), Mama musiała mnie rzucić na głęboką wodę, musiałyśmy uciec z domu,  "porzucić" zwierzaki, nad którym wcześniej zobowiązałyśmy się sprawować opiekę. Wiedziałyśmy, że to będzie tymczasowe, że rok, dwa i się dźwigniemy. Mijają 4 lata, głównie opieszałość sądów Nas spowalnia - są dość długie terminy kolejnych rozpraw itd.
  I to jest właśnie to wyjście, o którym pisałam. Teoretycznie było lepsze, bo przeżyłyśmy (finanse + ucieczka od oprawcy), ale za to równocześnie obie cierpiałyśmy, bo zawiodłyśmy zwierzaki, dałyśmy się przegonić z własnego domu, a robienie pod górkę przez "ojca" wcale nie ustało - tylko tyle, że nie musiałam go znosić całą dobę. No i było nam obu bardzo, bardzo ciężko. Do tego potem zamieszkałam sama, w wynajmowanym mieszkaniu niedaleko szkoły. Musiałam to ukrywać, bo inaczej mogłabym wylądować w Domu Dziecka, albo w innej placówce dla małoletnich. A nikogo by nie obchodziło, że miałam udział w tej decyzji i to spory, że sama się na to zgodziłam, że nie robię problemów, świetnie się uczę, nie chodzę na imprezy do klubu czy nie piję na umór. Suma sumarum prawie jak z deszczu pod rynnę, ale bez przerobienia tego okresu, nie byłoby Nas teraz tutaj. I nie miałybyśmy jak walczyć o siebie. I to jest ten typ sytuacji, który mam na myśli. Niby tak źle i tak nie dobrze, ale z tego niedobrze, z czasem można "wykuć" coś, co już zakrawa o "w porządku", a potem ciężką pracą i z odrobiną szczęścia w "jest dobrze".

Dzięki za trzymanie kciuków. Przykro mi, że znalazłaś się w sytuacji bez wyjścia - jakbyś chciała pogadać, tu czy na PW, to śmiało - czasami taki "szczyl" jak ja może znaleźć wyjście z sytuacji łatwiej niż ktoś starszy i bardziej doświadczony życiem - właśnie przez tą "świeżość spojrzenia", typową dla ludzi, co ledwo wkroczyli w dorosłość.  :kwiatek:



Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się