Kącik WEGE DZIECI oraz matek/ciężarówek myślących "alternatywnie" :-)

Ja bym od razu zrobiła aferę i czym prędzej starałabym się porozmawiać z pozostałymi rodzicami.
My mamy zamkniętą grupę na fb i o wszystkim się wzajemnie powiadamiamy.
Polecam. :kwiatek:
Można się szybko dowiedzieć czy dziecko coś sobie ubzdurało (nie należy zupełnie wykluczać tej opcji) czy faktycznie coś jest na rzeczy.

Jak usłyszałam raz od Gabrysia słowo "kara", to doprowadziłam do wyjaśnjenia tego i do rozmów z dyrektorką i innymi rodzicami od razu następnego dnia.
Na szczęście był to fałszywy alarm. Po pierwsze "kary" nie miał on, tylko inne dziecko, po drugie panie przysięgają (i wierzę im) że nigdy nie użyły słowa "kara".
Czasem sytuacja wymaga tego, żeby ogarnąć któreś dziecko przez chwilę odosobnienia (w tej samej sali co reszta, tylko gdzieś na uboczu, na zasadzie że ma sobie usiąść i się uspokoić).

Ile jest dzieci w waszych przedszkolach i ile w grupach? Ile przypada pań na ile dzieci?

Nasze całe przedszkole składa się z 20 dzieci, nie ma podziału na grupy, Panie są zawsze minimum dwie.
Mam świetną możliwość obserwować inne przedszkola, przy okazji imprez, które czasami pomagam prowadzić w gospodarstwie agro mojej teściowej. I czasem widzę smutne rzeczy.
Widać gołym okiem jaka to kolosalna różnica, jeśli dzieci na dwie Panie jest o 10 więcej i gdy taka grupa to np. same 4-ro latki.
Nasze Panie naprawdę mają super podejście i traktują dzieci indywidualnie, bo nie są przeciążone.
W wielu przedszkolach dzieci w grupach jest za dużo, albo pań za mało i nawet jak się starają, to nie sposób to ogarnąć.

Ps. U nas też nie przynosi się swoich zabawek. To znaczy można, ale trzeba zostawić w szatni i można wziąć na salę dopiero po zajęciach, czyli chyba po 14.00.
W przedszkolu sąsiadki dzieci mogą przynosić swoje zabawki w każdy piątek.
Ja się nie zgadzam z tym nieprzynoszeniem zabawek.
Rozumiem intencje - niegubienie, nieprzywłaszczanie sobie itd. ale właśnie dlatego się nie zgadzam.
Moje argumenty:
1. W przedszkolu jakby nie było wszystkie zabawki są wspólne i jak jakieś dzieckco się bawi i inne chce.. no to jednak nie ma tak aby można się było cały dzień jedną zabawką bawić. "trzeba się podzielić"...
A w życiu tak nie ma. Jak mam samochód, to się nie dizelę, jełsi nie chcę, to samo z telefonem komórkowym itd. Taka sytuacjca, zę wsyztsko jest wspólne to jest taka "przeidealizowana" bańka mydlana.
2. W życiu "prawdziwym" dzielę się z kim chcę. Czyli np. pożyczę ten samochód ale najlepszej kumpeli. W przedszkolu w przypadku przedmiotów muszę traktować wszystkich równo. Uważam, że to jest szkodliwy egalitaryzm.
3. Moje zabwki są moje - i jestem za nie odpowiedzialny. W domu się nie zgubi, co najwyżej zapodzieje - a w przedszkolu ... to uczy odpowiedzialności i ogarniania własnych rzeczy
4. Chwalenie się - serio uważam, że chwalenie się zabawkami jest dobre, w takim sensie, że to naturalne, że nagle moge poczuć potrzebę pobawienia się z najlepszym kumplem swoją najlepsza zabawką. Dokładnie to samo robimy my - np. jak kupujemy nowe siodło to nie jest tak w stajni, że możemy w tym super fajnym jeździć tylko w piątki.
5. Ograniczanie przynoszenia zabawek do jednego dnia imho daje odwrotny skutek - ten "wybrany" dzień, charakteryzuje się jeszcze większym poziomem konfliktów i stresu - bo jest niecodzienny. dzieci nie mają się jak oswoić z sytuacją "prywatnych rzeczy" w przestrzenie wspólnej, bo jest ona rzadka, wyczekiwana (dochodzi ekscytacja).

Rozumiem pobudki - stałe zasady, wszystko wspólne, trzeba się dzielić - można tego wymagać (wychowawca) - każdemu po równo  - nie ma konfliktów, teoretycznie nie ma rozpraszaczy, jeśli są jakieś zajęcia, nie trzeba szukać zaginionego ludzika lego, nie ma rywalizacji, że ktoś ma "lepsze" itd. - no łatwiej zarządzać grupą jest...
Tylko dla mnie przedszkole nie jest po to, aby Pani przedszkolance było łatwiej (czego nie należy czytać, że ma jej być z założenia trudniej), tylko żeby dzieci żyły w świecie prawdziwym i były szczęśliwe.
Mimo wszystko widzę więcej plusów przynoszenia zabawek a sporo minusów ograniczania tego prawa dzieciom.


Na rozmowę się umawiamy...
Widzisz, u nas do zeszłego roku nie było problemu z przynoszeniem zabawek. Natomiast na początku tego roku było spotkanie i został ustalony "dzień zabawek". Tylko i wyłącznie dlatego, że zaczęło się przynoszenie "całych domów" do przedszkola. I śmiem twierdzić, że to "nieprzynoszenie" codziennie zabawek to nie jest jakiś "egalitaryzm", tylko po prostu wyłączenie burdelu jaki stanowi przynoszenie sześciu reklamówek zabawek przez każde dziecko.
Może Ty zachowasz umiar, może paru rodziców tak... Ale u nas doszło do całkowicie absurdalnej sytuacji, gdzie nie tylko, że dzieci zaczęły znosić całe chałupy, to jeszcze zaczęły się worki ze słodyczami.
Ukrócono to, i ja akurat uważam to za słuszne, bo ludzie naprawdę mają problemy ze zrozumieniem.
CzarownicaSa   Prosiak statysta, który właściwie nie jest ważny.
09 maja 2017 17:55
Pokemon o lol 😲 Nie ogarniam co niektórzy w głowie mają 🤔wirek:

U nas dziecko może przyjść ze swoją zabawką, byleby nie była wieeeelka i byleby nie było ich kilka. Jak rozmawiałam z babeczkami to powiedziały, że to po prostu też ze względu na dzieciaki- w ferworze zabawy potrafią zabawkę zapodziać, jak przychodzi rodzic po odbiór to jest płacz, ryk i panika bo zabawki nie ma(z tego też względu zalecały, żeby tłumaczyć i zostawiać takie najukochańsze rzeczy w domu). Więc pozwalają, ale proszą żeby tłumaczyć dzieciom, że jak coś się zgubi to mogą tego dziś nie znaleźć lub odnaleźć później. Działa, póki co dzieciaki i rodzice zadowoleni.
Raz tylko mi się lampka zapaliła, jak Raja wróciła i powiedziała, że dziś pani na nią "nakrzyczała", że ma się bawić ze wszystkimi dziećmi. W pierwszej chwili miałam ochotę pójść i zrobić awanturę, że moje dziecko ma prawo się bawić z kim chce, a nie być zmuszana do zabawy z dzieciakiem którego nie lubi. Ale poczekałam, odtajałam, podrążyłam temat z młodą i wyszło, że pani wcale nie krzyczała tylko usiadła z nią na boczku i wyjaśniła, że jeśli bawi się cała grupa i ona nagle wkracza to nie może oczekiwać, że reszta odrzuci osobę która jej nie pasuje.
Młoda generalnie jeszcze nie ogarnia "życia towarzyskiego", jest dosyć apodyktyczna i oczekuje, że KAŻDY będzie się z nią bawił i zwracał na nią uwagę- ale już w drugą stronę to nie może tak działać. Nie bardzo wiem jak to na razie ugryźć 😉
kotbury, rodzice potrafią powiedzieć nauczycielce w przedszkolu ze ma odkupić dziecku spodnie, bo zrobiło dziurę na kolanie na dworze....idąc dalej ta droga dzieci czasem przynoszą zabawki warte gruba kasę i rodzice naprawdę OCZEKUJĄ ze nauczyciele bedą ponosić odpowiedzialność za ich nie zgubienie/nie zniszczenie. 🙁
kotbury, Hmm... Ciekawe. Mi by w życiu nie przyszło do głowy, że przychodzenie do przedszkola z własnymi zabawkami może być komuś potrzebne do szczęścia.
Myślałam sobie o tym co napisałaś i uważam, że w prawdziwym życiu właśnie tak JEST.
Czyli jest przestrzeń prywatna (dom, a w nim własne rzeczy) i jest przestrzeń publiczna, czyli wspólna (przedszkole, szkoła, praca...).
Poza tym wydaje mi się, że odróżnianie rzeczy którymi trzeba i nie trzeba się dzielić jest problemem dzieci w wieku 1-2-3 lat, a nie 3-4-5 lat. Te drugie chyba to już rozróżniają i rozumieją.
A! Jeszcze przypomniało mi się, jak we wrześniu przychodzą nowe dzieci, to jak najbardziej mogą mieć swoją zabawkę, jeśli potrzebują żeby im dodała otuchy.
Wydaje mi się, że w nieprzynoszeniu własnych zabawek chodzi o to, żeby nie było zamieszania i żeby dzieci się nie rozpraszały.
To chyba dobra opcja taka jak u nas - jeśli ktoś koniecznie chce, to może przynieść zabawkę, ale zostawia ją w szatni i może wziąć ją na salę po zajęciach, po południu, jak już jest tylko luz i zabawa.
Rano, na zajęciach - nie, bo dzieci mają się skupić na zajęciach. Wydaje mi się że taki jest powód, ale aż z ciekawości zapytam jutro czy zgadłam.
No i jeszcze argument który przedstawiła sienka do mnie przemawia.
slojma   I was born with a silver spoon!
09 maja 2017 21:43
Zmieniajac temat dzis do gryczanego chlebka dodalam pokrojonego buraka wyszlo pysznie. I polecam nalesniki z kaszy jaglanej mniam.
dea   primum non nocere
09 maja 2017 22:10
Małej się chyba jednak bardziej podobało w Montessori, mnie też 😉 Jakoś tak spokojniej, mimo że też dzieci biegały - ale nie wszystkie naraz. Może właśnie o to chodzi, ze skoro mogą sobie dwójkami-trójkami w umiarkowanym stopniu powydziczać prawie kiedy chcą (dużo mniej sztywny plan dnia i wiele się dzieje indywidualnie), a nie są zmuszone do siedzenia, bo "teraz kolorujemy", "teraz piosenkujemy" to nie robi się w pewnym momencie "teraz pobiegamy, bo inaczej wybuchniemy"... No nic, mam nadzieję, że przetrwamy te 4 m-ce bez większego szwanku.
Dziś mnie uderzyło, że pani idzie, OK, niesie materac, rozumiem, że jej ciężko, ale wali do dzieci: "Franiu, stój pod ścianą.", "Klaudia, odsuń się.". Tak myślałam, czy jak będę nie tam gdzie trzeba, to też do mnie dowali tak po prostu: "odsuń się" albo czy powiedziałaby do matki swojej, idąc z materacem: "stój pod ścianą"? No nie wiem, ja traktuję dzieci po prostu jak ludzi. Jeśli do pani Czesi powiedziałabym "czy może się pani odsunąć?" albo "mamo, proszę, odsuń się", to tak samo powiem do córki czy też innego dziecka. I ciekawostka: w ogóle nie musiałam młodej mówić "powiedz X" - sama używa czarodziejskich słów. No magia 🤔
Dziś pani ze smutkiem oznajmiła mi, że córka obiadu nie tknęła i zaproponowała, że da mi ten styropian do domu - podziękowałam. Mam nadzieję, że wystarczająco grzecznie :P
Ciekawe co będzie jutro, 6h bez jedzenia to już słabo wytrzymać 🙁 Lepiej żeby cokolwiek jednak skubnęła.
Dea a nie wolno własnego przynieść?
Miło z pani strony, że w ogóle powiedziała, koleżanka dowiedziała się od pani z innej grupy, że jej syn głoduje i to był koniec tego przedszkola. Dołożyło się izolowanie dzieci spóźnionych na zajęcia- za karę siedziały do końca zajęć z boku i nie mogły się przyłączyć jeśli rodzic się z nimi spóźnił i parę innych kwiatków
slojma   I was born with a silver spoon!
10 maja 2017 09:06
Tu we wszystkich przedszkolach dzieci mają dowolność i mogą wybrać co chcą robić. Nikt nich nie przymusza do niczego, jednak sam stosunek do dzieci jest zły. Od dziecka oczekuje się, że będzie zupełnie samodzielne. A jak taki 2-3 latek ma być samodzielny. Jasne moja córka sama założy spodnie, założy buty (czasem na inną nogę), ale nadal potrzebuje pomocy w wielu kwestiach. Tu dzieciaki chodzą w tych samych butach od rana do wieczora (zamiana na kalosze jak jest mokro to rzadkość i najczęściej potem dziecko chodzi w tych kaloszach cały dzień). Dziecko ma się samo ubrać, jak się nie ubierze to nie Pan problem. Ostatecznie czasem założą kurtkę ale po powrocie do pomieszczenia dziecko chodzi tak ubrane do czasu gdy ktoś się zorientuje, że należy je rozebrać. Drzwi na dwór otwarte są cały czas więc nawet jak jest ulewa dziecko może wyjść i Panie nie widzą problemu w przemoczonym dziecku. Montessori przedszkole już kiedyś opisałam tu jak byłam i wyszłam szybciej niż weszłam gdy zobaczyłam warunki i stosunek Pań do dzieci. Ja nie mam nic przeciwko jeśli dziecko będzie brudne, ok ale gdy już ma chodzić zasikane, bo nikt nie raczy przebrać, jak był wypadek, nikt nie wytrze zagluconego nosa, zmusza do robienia czegoś wbrew woli, nie pocieszy gdy płacze i obraża dziecko to na to się nie godzę. Tu problem jest też taki, że pracuje kilka Pań na kontrakcie a reszta to agencje. Jeden dzień są, drugi ich nie ma więc co im zależy. Maja gdzieś jak wyglądają dzieci, dla nich najważniejsze jest przesiedzieć te kilka godzin i dostać kaskę .

Myślałam sobie o tym co napisałaś i uważam, że w prawdziwym życiu właśnie tak JEST.
Czyli jest przestrzeń prywatna (dom, a w nim własne rzeczy) i jest przestrzeń publiczna, czyli wspólna (przedszkole, szkoła, praca...).
Poza tym wydaje mi się, że odróżnianie rzeczy którymi trzeba i nie trzeba się dzielić jest problemem dzieci w wieku 1-2-3 lat, a nie 3-4-5 lat. Te drugie chyba to już rozróżniają i rozumieją.



No ja się z tobą nie do końca zgodzę. W przestrzeni publicznej, siedząc na łąwce w parku używam własnego telefonu, jeżdżę na własnym rowerze i nie muszę się dzielić.
Nie chodzi o to, czy dzieci wiedzą co jest wspólne, a co nie ale o to, że w przedszkolu mogą mieć rzeczy, którymi dzilić się nie muszą. Tak, jak ja w pracy - mój telefon, moja torebka, mój kubek do kawy.
I znów, jedne w wieku lat 3 wiedzą a inne nie. U nasz w przedszkolu są dzieci od lat 2 do 6 sporą cześć czasu wspólnie. To mi się akurat podoba i tutaj nauka "negocjacji" o swoje imho warta właśnie propagowania.
Ale rozumiem też powody i to, że się zdarzają takie przegięcia o jakich piszą dziewczyny. Tylko, że to raczej należałoby z rodzicami zrobić spotkanie i wyjaśnić, a nie dzieciom zakazywać "bo tak".

Wiadomo, że ja patrzę z punktu widzenia swojego przedszkola i z punktu osoby, która nie planuje posłać dzieci do szkoły, więc nie mam potrzeby żeby ktoś uczył moje dzieci "koncentracji", "literek", 'szlaczków" itd. Wszędzie to wygląda inaczej. W tym naszym wnerwia mnie właśnie to "teraz rysujemy", "teraz śpiewamy". .. a co jak mój syn nie chce. IMho - nie musi. Powinien sobie siąść z boczku i się bawić, tak aby innym nie przeszkadzać. No ale zaraz jest - ale inne dzieci wtedy też nie chcą śpiewać. I się zawsze zastanawiam - i co z tego. No co się stanie, że nie pouczestniczą w zajęciach, pouczestniczą mniej itd. Widocznie zajęcia nudne, zabawa w grupie ciekawsza. Co jeśli się tej piosenki nauczą nie dziś a przez trzy dni się będa uczyć? No nic - przecież to ma być nauka przez zabawę a nie odwrotnie czyli zabawna "infantylna" nauka.

dea a jak oceniasz ideę Motesori?

Jak liczne grupy sa w Waszych przedszkolach i ile Pań jest na taką grupę?

Zetknęłam się ostatnio z grupą 27 2/3 latków i 2-4 opiekunek. Dla mnie trójka dzieci to by była magia do opanowania. Więc nie bardzo potrafię sobie wyobrazić 27 na raz. Ale widok musi być cudowny - tyle małych skrzatów  😍
dea   primum non nocere
10 maja 2017 10:36
Idea w wielu punktach do mnie przemawia, choć momentami wieje sektą - ale ja z sektami mam doswiadczenie 😉 Trzeba dla siebie wygarnąć to co pozytywne i nie dać się zwariować. Gorzej z wykonaniem. Może być tak jak slojma pisze, a może być fajnie. Wszystko naprawdę zależy od pań.
Adaptacja słaba - dziś 3-ci dzień, miało być 6h, było od rana przedziwne "boli rączka, boli nóżka" - zostałyśmy w domu, zasnęła i zaraz pobudka z rzygiem. Gorączki brak, ale przysypia ze mną w łóżku. A ja po raz kolejny się cieszę, że nadal się (nocnie) karmimy, bo przynajmniej sobie ciągnie po łyku i mała szansa, że się odwodni.
kotbury, Rozumiem co masz na myśli, ale ja bym przedszkole porównała do pracy, a nie do wypoczynku w parku. Oczywiście różne zawody i prace ludzie miewają, ale w większości prac nie możesz sobie w trakcie korzystać z własnego telefonu, tylko skupić się na wykonywaniu obowiązków.
Przedszkole jest stopniowym procesem przygotowania do szkoły, do pracy i do życia w społeczeństwie, gdzie jest czas i miejsca, w których są obowiązki i obowiązują zasady, czy nam się to podoba, czy nie.
Myślę, że dla przedszkolaków zorganizowane zajęcia, w czasie których mają się dostosować i skupić właśnie na tym, a nie czymś innym, 2-3 razy dziennie po pół godziny jest ok. To jest i zabawa i nauka tego co je spotka później.
Nie wydaje mi się, żeby robienie wyłącznie tego co się chce, kiedy chce i jak chce, było dobre dla dzieci.
Jeśli się mylę, to proszę mnie wyprowadzić z błędu. :kwiatek:

Nie wiem jak w innych przedszkolach, ale w naszym nie ma zmuszania, jeśli ktoś nie chce akurat czegoś robić.
Są zasady, jest podstawa programowa która musi być realizowana, ale jest też w tym luz i bardzo empatyczne podejście do dzieci.
Przykłady:
Raz w tygodniu mają taniec, przychodzi Pani ze szkoły tańca King Dance.
Gabryś raz powiedział, że nie będzie tańczył "tańca minionków", bo on woli muzykę rockową. 😁
I nie musiał, usiadł sobie z boku przy stoliku i rysował. Nasza przedszkolanka opowiedziała mi o tym i pokazała zdjęcie jak go odbierałam jako coś zabawnego, a nie w sensie że "był niegrzeczny".
Ale takie rzeczy są rzadkością, bo zajęcia są generalnie bardzo ciekawe, świetnie prowadzone i dzieci super się bawią.

Nie ma podziału na grupy wiekowe, poza 1 godziną dziennie, gdy starsze dzieci mają zajęcia przygotowujące do szkoły, a młodsze mogą  (ale nie muszą!) się zdrzemnąć.

Myślę, że tak być powinno, jestem bardzo zadowolona z naszego przedszkola.

Jedna dziewczyna kiedyś podawała tu ekstremalny przykład z placówki Montessori - jej dziecko siedziało przez rok w jednym kącie i bawiło się jedną zabawką, bo nikt mu nie zaproponował nic innego, a on się bał odezwać.
Pamięta ktoś kto to był?
Julie jest dokładnie tak jak piszesz - wszystko zależy od podejścia.

Ja mam bardzo inne zdanie na temat tego czym przedszkole powinno być. Dla mnie kategorycznie nie przygotowaniem do szkoły czy życia w społeczeństwie.
Dziecko się nie ma przygotowywać do życia bo ono żyje.
3 latek żyje jak 3 latek - w wieku 3 lat nie musi się przygotowywać do życia 7 latka itd. Będzie miał 7 lat to zacznie jak 7 latek żyć i o ile zasady w otaczającym go świecie nie będą złe i krzywdzące, i będa zasadami dla 7 latków, to je załapie i będzie zył jak 7 latek bez problemu.
Wierzę w naturalne kompetencje człowieka jako homo sapiens.
Dostaję gęsiej skórki na słowo "podstawa programowa" w kontekście przedszkola. Przeczytałam ją i jako matka:
1. Uważam, że 80% rzeczy tam wymienionych dziecko uczy się w domu- samo - czyli bez celowego nauczania go, poprzez obserwację i spędzanie z nim czasu oraz dostarczanie odpowiednich materiałów (np. kredki i kartki)
2. 20% jest zbędne cyz wręcz głupie wymagać w jakiś stałych przedziałach wiekowych. Jełsi mój syn czy córka nauczy się czytac w wieku nie 7 a 12 lat... no to co z tego?! Co krócej będzie żył?Raka dostanie? W ogóle nie uznaję tego zdobywania pewnych kompetencji na wiek o ile nie są to jakieś rzeczy podstawowe jak samodzielne chodzenie, sikanie, mówienie.
Dla mnie przedszkole to nieskrępowana zabawa, która oferuje możliwości. Ale nigdy nie wymaga aby z nich korzystać.
Zasady? Tak, podstawowe. Szanować cudze zdanie, szanować cudze nie, nie krzywdzić, nie zmuszać innych, nie przeszkadzać innym. nauka empatii. Ale pamietanie o tym, że empatia to nie "wszechmiłosć".
Wnerwiło mnie ostatnio, że dzieci na przywitanie śpiewają piosenkę z wersją tekstu np. "Ania, wszyscy cię kochamy, bądź wśród nas"... Serio? Nie, nie kochamy cię wszyscy. Kocha to się członków rodziny, psa się kocha.

Dla mnie obowiązkiem dziecka w przedszkolu powinno być się rozebrać - jak przychodzi, umyć ręce przed jedzeniem, itd. Ale nie jakieś obowiązki, że trzeba śpiewać, trzeba teraz angielskiego się uczyć.
Nie zgadzam się także z porównywaniem przedszkola do miejsca pracy. Bo pracę sobie wybieramy sami i sami do niej chodzimy. A jak nie chcemy to nie chodzimy. Zwalniamy się. A dziecko nie ma takiego wyboru. Rodzic mówi - musisz, bo ja się nie moge tobą zająć.


Ja mam ten komfort w pracy, że mogę "korzystać z własnego telefonu" i inne takie. Tak się staram wychować moje dzieci. Najlepiej - aby same sobie stworzyły prace i same zbudowały źródło dochodu. Wiadomo, że tego się przewidzieć nie da i mogę się sobie starać, a życie napisze inny scenariusz.

kotbury nie masz innych opcji u siebie?
I dlaczego nie chcesz poslac dzieci do szkoly? Jak to chcesz rozwiazac?

Mi sie wydaje, ze wlasnie po to nie zabiera sie swoich zabawek do przedszkola, zeby nie bylo "musze sie dzielic tym co moje" i innych walk na tym tle. Komorka czy torebka to rzeczy osobiste, trudno je porownac z zabawkami - dzieci takich osobistych rzeczy nie maja i cale szczescie. Jak dla mnie to problem na wyrost szczerze mowiac i dla mnie bylaby to najmniej istotna kwestia jesli o przedszkole chodzi.

Ogolnie trudny temat poruszylyscie - nie wiem, mam straszny metlik w glowie. Z jednej strony nie podoba mi sie, ze dzieci musza robic cos, czego nie chca w danym momencie, z drugiej jednak w zyciu rodzinnym tez tak bywa - na ile wiec program przedszkolny/szkolny jest "urabianiem" i tworzeniem szarej masy, a na ile jednak w jakis sposob uczy dostosowywania sie do danych sytuacji? Ile jest w tym krzywdy dziecka i czy ma ona duzy wplyw na jego zycie emocjonalne? Sama nie wiem - bo w zyciu tez np jak planujemy wyjsc na zakupy czy gdzies jechac to dziecko musi sie ubrac i isc z nami czy tego chce czy nie. Albo isc do rodziny i siedziec i sie nudzic. Cokolwiek. Tez nie jestem za tym, zeby dziecko robilo totalnie i tylko to co chce, bo to po prostu nie byloby dla niego dobre i nie daloby sie tak funkcjonowac - ale tez nie chce, zeby nie bylo soba. I mysle, ze to sie da pogodzic. Bo dziecko samo w sobie i jego indywidualnosc da sie szanowac i wspierac mimo tego, ze w zyciu robi sie rozne rzeczy i nie zawsze takie, jakie chcemy.
Co o tym myslicie?
Julie ale ja to rozumiem tak, że masz coś swojego i niekoniecznie tego używasz cały czas, ale możesz to mieć i nie musisz się dzielić. Mam w pracy własny kubek, wlasny kwiatek, torebkę z całą jej zawartością i jestem dzięki temu "szczęśliwsza", to nie oznacza, że wykonuję swoje obowiązki źle. Ja bym chciała móc mieć mój talizman=zabawkę. Jedną oczywiście, a nie pięć siatek.
kotbury a myslisz ze dziecko przez bycie w przedszkolu nie uczy sie samo? Nie obserwuje, nie spedza czasu w jakims tam gronie i nie dostaje materialow zeby sie czegos nauczyc tak o po prostu bez spiny? Mowisz o tym, jakby dzieci byly w Chinach i klepaly wszystko od linijki i na tempo. A w domu masz niemal to samo, tylko moze w innych ramach czasowych - ale dziecko zyje w jakichs tam ramach (pobudki, jedzenie, higiena, chodzenie spac w okreslonych porach), dostarczasz mu materialy, bawisz sie z nim w to co uznasz ze warto sie z nim w danym momencie pobawic. Idziesz na plac zabaw bo jest ladna pogoda czy chcesz zabic troche czasu. Cokolwiek.
Generalnie sie z Toba zgadzam w paru kwestiach i mysle, ze wiem co masz na mysli - ale tez wydaje mi sie, ze uwazasz ze swiat zewnetrzny jest be i zamknelabys dzieci w swojej myslowej klatce.
Ja tez chce wychowac szczesliwe dziecko, otwarte, zadowolone, w poczuciu wlasnej wartosci, asertywne itd - i wierze ze moge to zrobic mimo ze bedzie chodzic do przedszkola i szkoly. Bo tak jak mowisz, 80% tego co chlonie dziecko wynosi z domu a nasze nastawienie jako rodzicow wzgledem zewnetrznego swiata jest bardzo wazne i bardzo wplywa na to jakie jest dziecko i na kogo wyrosnie.
Tak jak pisałam - odnoszę się do sytuacji w moim przedszkolu, czyli sytuacji bardzo konkretnych, gdzie miało nie być kar a są - i nie ważne czy odizolowanie malucha od grupy na chwilę jest słuszne czy nie, skoro nazywa się kara i dzieci nie rozumieją za co. Miało nie być przymusu, a dzieci "musiały" się uczyć roli do przedstawienia. Mój syn nie chciał a panie go "motywowały". I najgorsze!!! Nagrody np. za śpiewanie piosenek - syn przyniósł do domu jakieś plastykowe gówno. Pytam się co to a on, że Pani mu dała nagrodę bo najładniej śpiewał  😵

Nie chcę posyłać dzieci do szkoły bo nie podoba mi się jak aktualnie wygląda statystyczna polska szkoła, czego dzieci się uczą i w jakim wymiarze. Plus z powodów religijnych. Nie jesteśmy katolikami a niestety dziś szkoła nie jest świecka i ja się temu bardzo sprzeciwiam.
Rozważamy jeszcze troszkę szkoły alternatywne, ale mamy do nich daleko i nadal są szkołami - czyli będę musiała tam zdążać na konkretną godzinę. Codziennie.
NIe chcę tego. Chyba wybierzemy edukację domową przynajmniej na pierwsze lata i albo jedno z nas zrezygnuje z pracy zawodowej, albo musimy znaleźć opiekunkę.... co jak wiadomo może się tez okazać niewykonalne.
kotbury, Rozumiem i częściowo się zgadzam. To nie to samo co praca, ale jednak moim zdaniem to lepsze porównanie niż do parku. 😉
A jeszcze lepszym będzie chyba przygotowanie do szkoły, która jest obowiązkowa i w której są obowiązki.
Jak kiedyś czytałam o przedszkolach Montessori, to wydawało mi się to takie wow.  A teraz chyba nie, bo obawiałabym się, że jeśli dziecko będzie robić w przedszkolu wyłącznie to co chce, kiedy chce i jak chce, to zderzenie ze szkołą będzie zbyt bolesne.
Tym bardziej, że tak jak już pisałam - w naszym przedszkolu zajęcia są tak ciekawe i świetnie prowadzone, że dzieci je uwielbiają i z całą pewnością nie są do nich zmuszane.

Rozumiem w pełni Twój sprzeciw dotyczący szkół. Mnie też bulwersuje religia w szkołach, mam nadzieję że za kilka lat będzie lepiej.

Na nauczanie domowe nas nie stać i nie jestem przekonana do tego. Znam przykład dzieci, którym zaszkodziło.
Mam nadzieję, że tak jak teraz udało nam się trafić na świetne prywatne przedszkole, tak też uda się znaleźć dobrą szkołę.

Julie ale ja to rozumiem tak, że masz coś swojego i niekoniecznie tego używasz cały czas, ale możesz to mieć i nie musisz się dzielić. Mam w pracy własny kubek, wlasny kwiatek, torebkę z całą jej zawartością i jestem dzięki temu "szczęśliwsza", to nie oznacza, że wykonuję swoje obowiązki źle. Ja bym chciała móc mieć mój talizman=zabawkę. Jedną oczywiście, a nie pięć siatek.
Więc takie rozwiązanie jak u nas jest chyba ok...? Można, ale w czasie zajęć musi poczekać w szatni. Telefon w czasie pracy też się raczej trzyma w torebce, a nie w ręku. 😉
No i jak już wspomniałam, maluchom i nowym dzieciom w czasie adaptacji wolno mieć zabawkę, ta zasada nie jest przestrzegana restrykcyjne, Panie są naprawdę elastyczne.
No ja właśnie jestem przeciwna obowiązkowej szkole - powinna być powszechnie dostępna, ale nie obowiązkowa.

My też jesteśmy jeszce nie do końca zdecydowani z mężem i pełni obaw ale na razie poznaję w PL dzieci z edukacji domowej i jest ok... choć i tak są przepraszam za porównanie "100 razy głupsze" np. od amerykańskich dzieci, prowadzonych "unschoolingowo" (czyli zero "programu" do przerobienia, "zero egazminów" itd.).
Gienia-Pigwa   Vice-Ambasador KAV w Dojczlandii, dawniej pigwa :P
10 maja 2017 14:18
Bardzo ciekawa dyskusja dziewczyny. Tez jestem troche przerażona systemem edukacji i boje sie najbardziej tego  cholernego szufladkowania dzieci.
Młody jest w mega żłobko przedszkolu montessori. I jestem zachwycona systemem tu i jak te dzieciaki sie rozwijają. To nie do konca prawda, ze tu nie ma zasad w ogóle. Jest ich mało, ale sa. Te najważniejsze w zyciu. Wiecej takim maluszkom nie trzeba. Próbuje tez ile sie da i na ile moge w naszym zyciu metodę montessori wprowadzać.

Młody jest jeszcze mały ale naprawdę nie wykluczam opcji posłała go do szkoły montessori. Widze tez po sobie ile krzywdy wyrządziła mi samej klasyczna szkoła...
Tak jak pisałam - odnoszę się do sytuacji w moim przedszkolu, czyli sytuacji bardzo konkretnych, gdzie miało nie być kar a są - i nie ważne czy odizolowanie malucha od grupy na chwilę jest słuszne czy nie, skoro nazywa się kara i dzieci nie rozumieją za co. To naprawdę strasznie słabe.

Dobrze, że jest co raz więcej opcji do wyboru.
Ja mam na razie totalny mętlik w głowie, no ale jeszcze dwa lata do zastanowienia.
Dziewczyny, ja tez sie obawiam mocno tematu szkola tutaj w Niemczech. Przeraza mnie bardzo ten system i wielokrotnie o nim pisalam. Niestety prywatne szkoly sa poza naszym zasiegiem finansowo-dojazdowym. I niestety np. szkola waldorfska jest bardzo mocno sekciarska i elitarna (polozona w najbogatszej dzielnicy), Montessori tez jest jakas dziwna. Jest jeszcze jedna wolna szkola, ktora notabene wspolpracuje z moja osobista podstawowka w PL (tak, sa zajebiste panstwowe podstawowi w PL z mega programem), ale czesne jest tam takie..Heh.

Z innej strony raczej nie chce juz od najwczesniejszych czasow separowac dziecka spolecznie, a wydaje mi sie, ze elitarne szkoly niosa ze soba takie ryzyko. Ale szczerze, to nie wiem, jak bedzie przy naszym doc specyficznym dziecku niedajacym sie wlozyc w niemal kazde ramy. Wg mojego wywiadu mamy super lokalna podstawowke, ale blizszych szczegolow nie znam.


Wtrace sie jeszcze do tematu ram i zasad u maluszkow. Uwazam, ze przekazywanie jakichs tam zasad nie jest z gruntu zle, gdyz pozwala sie orientowac wlasnie w spoleczenstwie. Jesli dzieciak zostawiony jest w 100% swojej wolnej woli, to sama nie wiem, czy nauczylby sie np. splukiwac po sobie wode w toalecie. ALE z innej strony absolutnie najwazniejsze jest to, co wynosimy z domu. Moze wiele  z was oburzy taki przyklad, ale w zlobku dzieciaki niemal przed kazda czynnoscia myja raczki (P. to uwielbia, bo mozna pochlapac sie w zlewie) i jest troche na to nakret. Ja szczerze takiego nie posiadam i myje lapy, jak mam je brudne i nie mam nakretu, zeby moje dziecko mialo sterylne raczki wkladajac jedzenie do buzi. Paulina wie zatem, ze mozna i tak i tak, ewentualnie, kiedy "sie powinno", zeby wylaczyc gderanie osob, jesli tylko nas to wkurza. Po to jest moim zdaniem nauka rytualow- zeby skonfrontowac je z wlasnym zapleczem i potem podjac wybor.
dea   primum non nocere
10 maja 2017 20:33

Jak kiedyś czytałam o przedszkolach Montessori, to wydawało mi się to takie wow.  A teraz chyba nie, bo obawiałabym się, że jeśli dziecko będzie robić w przedszkolu wyłącznie to co chce, kiedy chce i jak chce, to zderzenie ze szkołą będzie zbyt bolesne.


Nie będzie. Nie z tego powodu.
Ja przedszkola nie strawiłam. Jakoś od pieluchy byłam małym zbuntowańcem 😉 i nienawidziłam zmuszania. W przedszkolu zmuszano mnie do jedzenia - o tym już pisałam - efekt był taki, że praktycznie do niego nie chodziłam. Zamiast tego miałam dziadków na wyłączność, w weekendy też mnie nikt nie animował, bo rodzice nie mieli czasu. Ot, zwiedzaliśmy świat, pochylaliśmy się nad żuczkami i rozmawialiśmy o słońcu i księżycu. I to teraz z dzieckiem swoim robię i nie widzę potrzeby na tym etapie sztywnego zmuszania do rysowania przez pół godziny, mimo bólu ręki, albo kalecznego klepania piosenek po angielsku 🤔 (w Montessori jedna kobitka - native speaker - chodziła między dziećmi na równi z innymi paniami, komunikując się po angielsku wyłącznie, kontekstowo - i to ma zdecydowanie więcej sensu). No wolałabym, žeby córka zamiast tłuc nieszczęsne angielskie rymowanki, poukładała sobie klocki - to lubi.
Wracając do mojego przykładu - po takiej totalnej wolności, ale zachęcona do nauki, zaciekawiona (przez rodziców, głównie ojca naprawdę niezmordowanego w odpowiedziach na "a dlaczego?", pilnującego poprawności językowej itp.), poszłam do normalnej, ławkowej szkoły, a nawet gorzej - bo do muzycznej (czyli + kilka godzin rąbania w klawiaturę dziennie). Nie był to dla mnie szok i szkoła bardzo mi się podobała - bo obiady nie były obwiązkowe  😅 😉 Mimo buntowniczego charakteru teraz tež akceptuję ramy społeczne, ale to wszystko ma inne źródło niż takie... złamanie? rozumiem po co są i jeśli jakieś są dla mnie bez sensu to czasem  😀iabeł: jednak większości się podporządkowuję i sama pilnuję. Chciałabym, žeby córka też tak miała - uczyła się, a później pracowała nie "bo musi" tylko "bo to ciekawe", žeby szanowała ludzi za to co sobą reprezentują, nie za to, jaką funkcję pełnią. Przestrzegała zasad, rozumiejąc co z tego wynika, a nie "bo wszyscy tak robią" albo co gorsza - "bo grozi kara". Dodatkowo branie odpowiedzialności za własne życie, a nie podążanie za stadem bez refleksji. Poleganie na sobie i samodzielność, w grupie współpraca, nie współzawodnictwo. Dlatego pasuje mi podejście Montessori właśnie na etap przedszkola. Później to juž nie tak kluczowe - po sobie wiem 😉 że powinien wystarczyć zaangažowany dom i własny przykład. Szkoła pewnie będzie "normalna", choć patrząc na tendencje w edukacji nie wykluczam zmiany zdania, bo na psy schodzi od naszych czasów, w tempie lawinowym...

A z innego podwórka - takie szybkie wtłaczanie w ramy w przedszkolu kojarzy mi się z lonżowaniem półroczniaka - zysk wątpliwy, zaś zrazić do pracy na całe žycie - łatwo.
Z jednej strony tez mam obawy, szczegolnie przed szkola, ale chyba mimo wszystko mam wiare w moje dziecko, ze sobie poradzi. I nie chce, zeby zabrzmialo to negatywnie, ale nie wiem jak inaczej to napisac - nie chcialabym odebrac dziecku doswiadczen i przede wszystkim przyjazni i ludzi w ogole - bo to wlasnie w szkole najwiecej sie ich nawiazuje i najwiecej przygod sie z nimi wiaze. Edukacja edukacją, wiadomo ze kuleje i ze system jest do bani, ale jednak wiezi spoleczne dla mnie maja tu najwieksza wartosc i za nic nie chcialabym do tego dziecka izolowac. No i mimo wszystko dziecko spoza systemu edukacji moim zdaniem byloby mniej wyedukowane a co za tym idzie mialoby mniej szans na przyszlosc (choc moze sie myle).

A co do religii, to nie wiem jak jest teraz, ale wydaje mi sie, ze wiele sie nie zmienilo. Religia nie byla za moich czasow obowiazkowa, od pewnego momentu na nia nie chodzilam. Mialam tez w klasie swiadka jehowy i nigdy nie byl z tego powodu naznaczony. Wiekszosc dzieci/mlodziezy ma z reszta wywalone na religie 🙂

dea polac Ci! 😀
dea   primum non nocere
10 maja 2017 21:05
🙂
No właśnie, więzi społeczne - to jest ważne w szkole, i tu też zaufanie dziecku istotne. Moją najbliższą kumpelą w podstawowej była dziewczyna z bardzo marginesowej dzielnicy, która zamiast ojca miała wujka, piła i paliła chyba odkąd zaczęła chodzić 😉 a jednak "ściągania na złą drogę" nie było - byłam tak pewna swojego systemu wartości, že nikt mi nawet nie proponował. Jakość nauczania też była róžna, ale dziwnym trafem "koniki" mojego ojca jakoś lepiej mi w łeb wchodziły, nawet przy szczątkowej pomocy nauczyciela. Szybko zaczęłam doszukiwać sama (tzn. początkowo poprzez wypyțywanie ojca).
Inna szkoła może do rozważenia, ale edukacji domowej w sensie izolacji od rówieśników bym dziecku nie fundowała.
a moze to jest jeszcze tak, ze w prywatnych przedszkolach jest gorzej? Mniej kontroli, rodzice mysla ze placa wiec jest super, a dzieje sie co chce wlacznie z zastraszaniem dzieci, zeby sie nie wygadaly?
Na pewno duzo zalezy od miejsca samego w sobie, ale moze cos w tym jest?

szafirowa   inaczej- może być równie dobrze
11 maja 2017 07:18
Moje dziecko od roku chodzi do panstwowego, gminno- wiejskiego przedszkola. Ktore prawie nic nie kosztuje. I jestem bardzo zadowolona. Tylko to moje dziecko przetrenowalo wychowawczynie i zmusilo je do poszukiwania rozwiazan i kompromisow, bo nie da ske go do niczego przymusic (poczawszy od jedzenia tego, czego nie uznaje za godne spozycia a na zajeciach logopedycznych konczac). Ale- jak oznajmil ze na logopedie chodzil nie bedzie i juz, to najpierw na miesiac zaniechano zajec, a pozniej zapytano Jaska w jakich okolicznosciach bylby sklonny na nie uczeszczac. I teraz chodzi, ale za kazdym razem zabiera ze soba wybranego kolege, bo taki postawil warunek.

Niemniej- ja jestem bardzo sceptycznienastawiona do dawania 2-3 latkom wolnej reki w wyborze aktywnosci. Z prostej przyczyny, w wiekszoaci maluchy poruszaja sie wtedy po utartych schematach, robiac w kolko to samo, to co znaja.  Pokazanie im nowych rzwczy, aktywnosci, zajec, ale bez przymusu uczwstnictwa, wydaje mi sie 'zlotym srodkiem'. Doskonale to widac w przypadku dzieci w jakis sposob zaburzonych (w naszym przedszkolu jest np chlopiec mocno pobidliwy, z zaburzeniami uwagi- funkcjonuje w grupie, ale czesto po swojemu czyli niestacjonarnie, jest tez dziewczynka z zespolem downa).

Jasiek mial tez rok temu kilka wpadek i nigdy nie dano mu odczuc, ze to jest jakis problem- ot, nic nie szkodzi, kazdemu moze sie zdaezyc, choc szybko sie przebierzemy, bo zmarzniesz i tyle
szafirowaNiemniej- ja jestem bardzo sceptycznienastawiona do dawania 2-3 latkom wolnej reki w wyborze aktywnosci. Z prostej przyczyny, w wiekszoaci maluchy poruszaja sie wtedy po utartych schematach, robiac w kolko to samo, to co znaja.  Pokazanie im nowych rzwczy, aktywnosci, zajec, ale bez przymusu uczwstnictwa, wydaje mi sie 'zlotym srodkiem'.

Piona! Mam dokladnie takie same spostrzezenia! I wydaje sie to potwierdzac nauka, ale z konkretami to do Dzionki, bo ja mialam ciut za malo psychologii dzieciecej na studiach. Mojej P. wystarczy pokazac jedna drobna rzecz i jesli sie jej spodoba, wchodzi do repertuaru zachowan. Wszystko inne jest budowane wkolo juz poznanych strategii.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się