Nic mi nie wychodzi!!! czyli dla "zdołowanych"

Formy regionalne czy neologizmy z sieci. To naturalne. 🙂
Owszem, ale trzeba pamiętać, że są etapy, na którym rozpowszechniony zwrot czy słowo nadal są uznawane za nieprawidłowe, mimo funkcjonowania w użyciu, jak również gdy dane słowo/zwrot są dopuszczone w mowie potocznej, ale nie w języku literackim.
A są i takie, które pewnie nigdy nie będą uznane za prawidłowe, mimo że "wszyscy" tak mówią, jak nieszczęsne *w z i ą ś ć  czy powszechne w świętokrzyskim *kąpę się.
Trzęsie mnie na "wziąść" !!! 😉
Ascaia, ale wziąć jest akurat poprawne 🤔
Gaga autokorekta 😉 uparcie nie pozwala napisać tego słowa z błędem.
Albo mi nawet przez klawiaturę nie przeszło  😁 😁 😁

😁 😁 😁
(aktualizacja)
Już mnie to nie dołuje nawet. Śmieszy mnie, rozbawia... Bo to irracjonalne...
W czwartek zepsuł się samochód drukarni, co spowodowało opóźnienie w dostarczeniu druków (minęły się z umówionymi do kolportażu wolontariuszami).
A teraz grafikowi padła płyta główna w komputerze...
To, że sunia rozwaliła mnie policzek intensywnością swojej miłości to pół biedy - na szczęście mniej widać, niż boli.
W pracy zastanawiają się czy nie powinno się do mnie zamówić egzorcysty albo szeptuchy.  😜 😜 😜

Oby do czerwca. Wierzę, że ta "magiczna" połówka roku coś zmieni. I jak będziemy pisać podsumowania 2017 to będę się mogła chwalić wieloma pozytywami, które totalnie przebiją to, co dzieje się teraz.  😅
Jest czerwiec.
Jest po festiwalu, który kosztował mnie pewnie kilka lat życia mniej. Niby już po, a ze mnie nadal wyłazi stres i to bardzo silny. Wzięłam dwa dni urlopu, ale wyjście do sklepu, wizyta u rodziców czy wyjście do kina powodują trzęsiawkę rąk i puls w okolicach 120. Każde umówienie się, każdy plan, każda rozmowa powoduje spinę, strach i chęć ucieczki.
To na szczęście przejdzie. Wiem to, znam siebie. Jeszcze przede mną trzy imprezy i dwie papierkologie i będzie luz. Będę bardziej niezależna. A tego mi trzeba do odzyskania równowagi.

Ale jest coś... co przebija dotychczasowego pecha i brak sukcesów. Doszło do tego, czego się tak bardzo obawiałam. Nawalam. Muszę odwołać obietnicę. Zawiodę kogoś. Zrobię jej przykrość. Zostawiam kogoś na lodzie. Ale... nie widzę innego wyjścia. Nie podołam, nie czuję się na siłach. Niby to jeszcze 2,5 miesiąca, ale boję się, że swoim nieogranięciem zepsuję Jej jednej z najważniejszych dni w życiu. Zostałam wyróżniona, zaufano mi, a ja nie jestem w stanie się wywiązać. Rezygnując teraz dam Jej jeszcze czas by znalazła kogoś na moje miejsce. Kogoś bardziej optymistycznego, mniej wypalonego. Ale to, że postanawiam być niesłowna jest... to kolejna wielka porażka.

Więc może dojdę do równowagi, ale nie wiem czy przejdzie mi to poczucie całościowej życiowej porażki.
Niektórzy zżymają się, gdy się powie "mam pecha". Nie bardzo wiem dlaczego. Bo jak wyrazić antagonizm do "mam farta"? Są sytuacje kiedy coś nie powinno się zdarzyć, a się zdarza - lub odwrotnie zdarzyć się powinno, a się nie dzieje. I od tego jakie to ma skutki na nas mówi się - pech lub fart/ szczęście.
Farta miewam niezmiernie rzadko, baaaardzo rzadko. Pecha dużo częściej. Ale w sumie nigdy nie określałam siebie jako osoby nieszczęśliwej. Bo mam powody do radości. Zawsze, każdego dnia można przecież znaleźć powody do uśmiechu. I te małe sprawy jakoś tam wynagradzają tego pecha i brak spektakularnych sukcesów.
Ale od kilku lat ludzie komunikują mi, że moje małe radości to... to wielkie nic. Osoby zupełnie obce i te bardzo bliskie. To, co mnie cieszy okazuje się dla tak wielu śmieszne i niepotrzebne. To co dla mnie ważne również. Moje wartości - wyświechtane i nieprzystające do życia. To, co latami było oceniane jako moje talenty, umiejętności - nieprzydatne i nieistotne.
Co bardziej paradoksalne rzadko kiedy zarzuca mi się "złe" rzeczy. A to kiedy słyszę, np. że jestem złodziejem i rasistą to wiem, że są to słowa powiedziane w złości i nieprawdziwe. To co prawdziwe... to nie są wady... tylko... zalety...
Kompletny dysonans poznawczy. Według ludzi to, co we mnie niefajne, to co do mnie zniechęca to... to cechy, które powszechnie uznawane są za zalety, pozytywne słowa. Co więcej - to takie słowa, którymi chciałam być opisywana. Do czego dążyłam.
A teraz okazuje się, że to może i pozytywne, ale... nieżyciowe. To ponoć powoduje, że jestem / będę nieszczęśliwa. I żeby mi było lepiej powinnam się zmienić... w kogoś kim nie chcę być...

Mam wrażenie, że nie mam się czego trzymać. Były kłopoty ze zdrowiem, sporo pechowych wydarzeń - jakiś awarii, splotów okoliczności, kilka rozstań z ludźmi - zupełnie polubownych i takich z wielkimi przykrymi emocjami. W pracy coś na kształt wypalenia zawodowego i potrzeba zmian. Ok, tak bywa, każdy doświadcza takich spraw. Może nie zawsze w takiej kumulacji, ale pewnie niejedna osoba też miała takie trudne półrocze.  Teraz muszę zrobić tę straszną rzecz jaką jest wycofanie się z obietnicy. A dodatkowo chwieją się fundamenty mnie... Nie mam siły by się dystansować do tego, co słyszę. Niby w głębi siebie wierzę nadal w to, co dla mnie ważne. Ale tak trudno teraz to w sobie utrzymać. Tracę punkty odniesienia, tracę cele. I rzeczywiście widzę teraz każdą płaszczyznę życia jako brak osiągnięć, brak pozytywów, brak czegokolwiek, co warto kontynuować. 
Tracę punkty odniesienia, tracę cele. I rzeczywiście widzę teraz każdą płaszczyznę życia jako brak osiągnięć, brak pozytywów, brak czegokolwiek, co warto kontynuować. 


Eeeej, ale to Ty masz być dla siebie punktem odniesienia. Co z tego, że innym coś się nie podoba. Jak dla Ciebie jest ważne to jest to najważniejsze... A jak Cię źle odbierają to ich problem nie Twój. Może po prostu wam nie po drodze? Może tylko teraz, przez chwilę?

Bo mam powody do radości. Zawsze, każdego dnia można przecież znaleźć powody do uśmiechu. I te małe sprawy jakoś tam wynagradzają tego pecha i brak spektakularnych sukcesów.
Ale od kilku lat ludzie komunikują mi, że moje małe radości to... to wielkie nic.


Przecież to Twoje radości, co innym do tego? Super jak masz się czym cieszyć i potrafisz nawet codziennymi drobiazgami... Pielęgnuj to, to to brzmi niesamowicie fajnie i pozytywnie... Nie każdy potrafi, naprawdę.
Ascaia moim zdaniem jesteś wobec siebie zbyt surowa i umniejszasz sobie własne zasługi i osiągnięcia. A z tego co do tej pory pisałaś, to osiągnęłaś sporo. Nie słuchaj tych, którzy Ci mówią, że masz się zmienić, bo będziesz nieszczęśliwa. Chyba, że uznamy, iż bycie szczęśliwą, to uszczęśliwienie wszystkich innych dookoła. Co innego, jeżeli sama czujesz, że Ci źle, że coś jest nie tak i sama coś chcesz zmienić. Ale dla siebie, nie dla innych. Inaczej sensu w tym nie ma.

Dlaczego to, że kogoś (według Ciebie) zawiedziesz, uznajesz za życiową porażkę? Czasem się inaczej nie da, jesteś człowiekiem, a nie robotem, więc to zrozumiałe i ludzkie, że możesz nie mieć siły i nie wyrabiać. Nie da się być doskonałym we wszystkim. Choćby nie wiem jak się starało. Takie dążenie do doskonałości wykańcza, po zupełna perfekcja to utopia. Pozwól sobie czasem na bycie słabą, bo takie ciągłe próbowanie być niczym iron woman, też nie jest dobre.

A co do poczucia życiowej porażki - jakie to uczucie jest mi obecnie bliskie. Ja to dopiero czuję, że zawaliłam, zawiodłam i odniosłam życiową porażkę. Podjęłam kilka błędnych decyzji, nie potrafiłam przewidzieć konsekwencji wcześniej, więc po latach przyszło mi za nie płacić. Istna kumulacja 😉
Czekam aż spadnę w końcu na to dno, żeby się można było od niego odbić.
Ascaia - też tam kiedyś byłam. W podobnym myśleniu,w podobnych punktach, choć kompletnie z innych powodów, z kompletnie innym życiem zawodowym, itd. A wbrew pozorom choć rózne sytuacje i powody, to podobne problemy.
To się nie da tak łatwo, że ktoś Ci powie, że to nie ludzie wyznaczają Twoje szczęście, że to Ty a nie oni decydujesz czym są małe radości i czy są coś warte.

Ja się np całe życie skupiałam na tym, żeby robić dobrze to co robię, ale też chciałam z każdym żyć dobrze, zastanawiałam się w kółko nad tym co inni o mnie(czy do mnie) mówią, chciałam zrozumieć ludzi, żeby oni mnie zrozumieli, byc dobrym człowiekiem, bla bla. Jestem lepszym człowiekiem dla innych jak przestałam tak myśleć... bo przestałam być egocentyczna 😉 bo tak wbrew pozorom im więcej myślimy o tym, co inni powiedzieli, pomyśleli o nas - tym wiecej myślimy tak naprawdę o własnym obrazie.
Ja przerabiałam różne ciężkie chwile przez swoj egocentryzm (trakotwany przeze mnie jako milośc do świata i ludzi i kompletne nierzozumienie mnie przez otoczenie....heh)- to ślepy zaułek, u mnie w pewnym momencie skończyło się to pare lat temu myślami samobójczymi - i... teraz jest super, ale wiem że mnie doły chwytają co jakiś czas i na razie nie znalazłam na to jakiejś złotej recepty, może nie znajdę. Ale też już nauczyłam się, że te doły mnie nie zabijają.... a to już coś. Nie mówię, że u Ciebie zdołowanie się bierze z takich samych powodów, bo każdy z nas jest inny - ale dowiedzenie się skąd się biorą pomaga też znaleźć to, czego się można wtedy trzymać. Wbrew pozorom teraz mam wiele więcej powodów do zmartwień, niż ostatnio jak miałam gigantycznego doła.. Teraz miałam schize bo nie dostałamdługo  okresu i byłam pewna, że jestem w przypadkowej ciąży, okazło się ze o ciąży nie mam co marzyc (nie że marzę, ale w sensie, że nawet jakbym chciała to bedzie to problematyczne) w obliczu moich problemó ginekologicznch. I to - realne problemy zdrowotne -  mnie znacznie mniej dołuje, niż inne problemy które sobie sama funduje co jakis czas - przede wszystkim nadmiernymi wymaganuami wobec siebie... za każdym razem zaijba mnie na nowo perfekcjonizm. Który z Twoich postów Ascaia przebija, nawet jak uważasz że tak nie jest. Nie polecam, bo to sie kończy na przykrych rozważaniach, czy dana gałąź utrzyma Twój ciężar czy nie. Sorry że tak dosłownie, ale serio Z twoich postów od dawna przbija dół, a jednocześnie nadmierne wymagania wobec siebie. Albo sobie to teraz uświadomisz i zaczniesz coś z tym robić albo nie będzie lepiej (może krótkoterminowo będzie, ale nie długoterminowo). Ja Ci szczerze dobrze życzę, ale widzę niebezpieczny kierunek Twoich myśli. <oże za bardzo patrze przez pryzmat siebie, ale.. i tak uważam, że sie wewnętrznie zabijasz mega obowiazkowością i ciągłym 'trzeba to, trzeba tamto, muszę, itd'....
Ja się w tej dyskusji nie udzielam, acz czytam sobie skrycie i myślę bardzo podobnie jak branka. Trafnie napisane. Do siebie również jej post przykładam.
Podsumowując: albo zaakceptować jakim się jest, jeśli nam to ewidentnie paasuje. Albo jeśli jednak męczymy się z pewnymi naszymi cechami, to postarać się je zmienić na tyle, byśmy się nie męczyli. Bo świata nie zmienimy. I wszystko w temacie. 🙂
Robaczek M.   i jej gniade szczęście:)
03 czerwca 2017 12:22
Muszę bo się uduszę, nie mam się komu wygadać  🙁
Im bardziej się staram tym bardziej się psuje, im bardziej chucham, dmucham i oszczędzam tym bardziej ten mój konik choruje.
Monetka przyjechała do mnie 12 lat temu, dostałam ją jako prezent na dzień dziecka od Mamy. Zakup planowany, przemyślany, mama też coś tam jeżdżąca. Kupiliśmy bez badań, za piękne oczy... chuda, zaniedbana, poraniona i nerwowa... była najpiękniejsza na świecie. Po czasie odzyskała część zaufania, zaczęła przypominać konia bo ładnie się zaokrągliła. Wyszedł wtedy szpat, zaczęły się bardzo częste kolki. Męczyłyśmy się z Mamą długo, Monetka uwielbiała zachorować w święta, długie weekendy i ściągnięcie weterynarza było sporym wyzwaniem. Zmieniliśmy stajnie, kolki się skończyły, koń się jeszcze bardziej uspokoił i przytył. Było dobrze. Później byłam zmuszona przenieść ją do innej stajni, z pięknego konia po sześciu miesiącach zabierałam szkapinkę z depresją. Stajnia myślę że miała duży wpływ+plus zęby o które strasznie dbałam ale u złego specjalisty. Jak z zębami w miarę się udało ją wyprowadzić na prostą wykryto u niej arytmie serca i polecono zmianę warunków. Miałam tez dość walki o siano, o ubieranie derki czy maski na muchy. Wywiozłam ją do wspaniałych ludzi, gdzie miała świetną opiekę, dużo trawy. Miło było patrzeć jak ten koń codziennie się zmienia. Po trzech miesiącach spełniłam marzenie i postawiłam stajenkę pod domem. Kupiłyśmy z Mamą towarzyszkę Balbinkę dla Monetki i od września mam je na wyciągnięcie ręki. Podporządkowane mam pod nie całe życie, od dawna pracuję tylko na nocną zmianę żeby za czasów pensjonatów być u niej codziennie, a teraz żeby mieć na nie oko przez dzień. I wszystko miało być dobrze, zaglądam do nich co chwilkę, są zadbane, wyczyszczone, najedzone, spokojne. Arytmia nawet się unormowała, Pani weterynarz była bardzo zadowolona na kontroli. To przedwczoraj bum, koń ledwo chodzi. Zapalenie stawu skokowego w zdrowej dotychczas nodze. Dziś po zastrzykach chodzi lepiej ale wczoraj po śniadaniu jak je wypuszczałam ze stajni... mój mały konik nie mógł dosłownie chodzić.
Wiem, że mam konia w podeszłym wieku i muszę się liczyć z takimi problemami ale ile jeszcze złego musi spotkać to zwierzątko? Zawsze była grzeczna, nie gryzła, nie kopała, skakała dawniej ponoć bardzo dzielnie... chciałam żeby miała fajne życie.
Jestem z niej taka dumna, w wieku 25 lat zabrała się poważnie za siebie i zaskoczyła nas wszystkich, że może tak świetnie wyglądać i tak dobrze się czuć.
Od wczoraj jestem załamana, mam wrażenie że zawiodłam bo tyle razy jej obiecywałam, że już nic złego ją nie spotka 🙁 Przepraszam za takie moje bzdury, chciałam się wygadać a może tu mnie zrozumiecie. Jak koniarz koniarza  :kwiatek:
Dziś po zastrzykach chodzi lepiej ale wczoraj po śniadaniu jak je wypuszczałam ze stajni... mój mały konik nie mógł dosłownie chodzić.

Dziś jest lepiej, więc się nie martw już o wczoraj! Bo jutro będzie jeszcze lepiej, a pojutrze jeszcze lepiej i tak z dnia na dzień  :kwiatek:  Głowa do góry Robaczku!  :przytul:
Robaczek M.   i jej gniade szczęście:)
03 czerwca 2017 19:13
E. bardzo Ci dziękuję  :kwiatek:
Dziś już się uspokoiłam choć łzy w oczach mam za każdym razem jak źle jej się stanie na nodze ;(
I to jeszcze stawy jej złapało, na punkcie których miałam fioła. Suplementy, regularny ruch (spacery w ręku i to bez względu na pogodę), pilnowałam żeby dużo na wybieg wychodziła. Nawet się ze mnie śmiali bo jak czasem na nią wsiadałam to wcześniej w ręku ją musiałam postępować z 20 minut  żeby się rozchodziła. Już nie wspomnę o uśmieszkach jak mówiłam, że dziś leciutki spacer bo wczoraj miała wolne i nie chcę jej przeforsować po wolnym.
Słyszałam często, że jak bym mogła to bym ją na plecach nosiła, bo i tak jest 😉 Oszczędzam, niuniam, "pyszotkuje" i codziennie całuję w chorą nóżkę a i tak się coś przyplątało  🤔wirek:. A do dziś pamiętam jak za czasu pensjonatów w tygodniu w stajni nie było praktycznie nikogo, a w sobotę po tygodniowym wolnym brali konie na trzy godziny w teren, często wracając pod samą stajnię galopem. Zsiadali, mokrego i zgrzanego konia płukali zimną wodą (mając na myjce ciepłą  :zemdlal🙂 i jeszcze na odchodne wrzucili wór marchewek jako dowód miłości. Dodam, że konie po tym wszystkim czuły się dobrze i nic im nie dolegało.
Ufff, się wygadałam 🙂
Robaczku, no tak już jest, ze część z nas martwi się będąc odpowiedzialnymi za  tych, których oswoiliśmy. A rzadko bywa, że ci co są starają, dostają za to nagrodę. A mimo to starać się trzeba. Niewiele osób by robiło do Monetki tyle co ty. Nie miej do siebie pretensji, i głowa do góry. Dobra kobieta z ciebie.
Tez sie nad tym całe zycie zastanawiam jak to jest ze człowiek dba milion razy lepiej niz o siebie i ciagle cos a niektórzy nie dbaja nic wrecz przeciwnie i konie zdrowe...
Ascaia, a mi wychodzi, że masz... farta 🙂 Bo opisujesz kryzys, jaki zwykle nazywa się "smugą cienia", a ten kryzys zazwyczaj dopada później niż dopadł ciebie. Zatem masz szanse znacznie wcześniej wejść w fajne lata po kryzysie 🙂 I zdążyć zrobić wszyściutko, co jeszcze ci się zamarzy.
Tylko, please: dysonans poznawczy to jest zupełnie co innego niż wynikałoby z kontekstu, w jakim użyłaś pojęcia.
Jest tu ktoś, komu mogłabym się wyżalić na PW? Nie chcę tego robić na forum, bo zbyt dużo niepożądanych osób mogłoby to zobaczyć...
Śmiało 🙂
AtlantykowaPanna   "Jeśli idziesz przez piekło- nie zatrzymuj się!"
05 czerwca 2017 10:23
warta2005 dawaj  :kwiatek:
Tak tylko się chciałam wyżalić w sumie... Dołuje mnie podejście moich rodziców, brata do zwierzaków.
Są bo są, ale jak chore to szkoda kasy, a pies to najlepiej jakby żył w kojcu. Całkowite przeciwieństwo mnie, dla mnie zwierzaki to wszystko, jak gdzieś wychodzę to nie na imprezy, tylko z psem to tu to tam...
Bardzo bym chciała zabrać moją suczkę nad morze. Mam taką możliwość, do dyspozycji mam domek z ogródkiem od mojej cioci - za darmo, 500 metrów od morza, ciocia nie ma nic przeciwko bym przyjechała z psem. Sunia grzeczna, nic by nie zniszczyła, kupę bym oczywiście zbierała, sierść czy inne nieczystości wystarczy zamieść, odkurzyć...
Generalnie nie byłaby tam żadnym problemem, jedziemy tam autem, więc i worek karmy tylko bym zabrała. Tak bardzo mi się marzy tak po prostu iść z psem na plażę (miejscowość niewielka, do tego wystarczy iść na plażę gdzie nie ma prawie ludzi), wstać z rana i iść pobiegać z psem brzegiem plaży, tymi pięknymi lasami 🙁
Jadę tam tylko z mamą jak zwykle. Niestety mama uważa, że pies będzie przeszkadzał, że nabrudzi, po co tam ona, lepiej iść samemu bo z psem to kłopot...
Dodam, że my nie wchodzimy do żadnych barów itp., typowo chodzimy tylko po lasach, po odludnej plaży i najwyżej loda się kupi w budce niewielkiej, gdzie z psem można podejść.
Nawet nie wiem, jak mogłabym ją przekonać 🙁
Nie przekonywać, zabrać psa i powiedzieć, że to Ty jedziesz z psem, nie ona  😉 
Haha 😀 Tylko niestety nie ja kieruję autem, mógłby być mały problem  😁
Przedyskutować sprawę jeszcze raz.
W takich sytuacjach bywałam mocno upierdliwa, aż w końcu rodzic się zwyczajnie poddawał. Jeżeli wiesz, że pies wytrzyma podróż i jest bezproblemowa w nowych miejscach to możesz zawalczyć.
Oczywiście, jeżeli Twoja Mama nie jest typem Mojej, która nie wpuści psa do auta, chyba że naprawdę by potrzebował szybko dostać się do weta.

Jestem pewna co do mojego psa.
Wpuścić wpuści, nawet na dogtrekkingi mnie czasem zawiezie o dziwo. Ona raczej boi się, że Sara nabrudzi cioci w domku... Niestety u mnie nie ma nigdy czegoś takiego jak normalna dyskusja, zawsze jest "a co ty mówisz, nie i koniec" bez wysłuchania jakichkolwiek moich argumentów, na jakikolwiek temat bym z nią rozmawiała.
Na pewno jeszcze spróbuję, poczekam nalepiej na jakiś moment, jak mama będzie miała dobry humor i będziemy rozmawiały o jakichś lekkich i przyjemnych rzeczach.
Byle na osobności, bo jakby mój tata albo brat usłyszeli to byłoby jeszcze gorzej: "a na *uj ci taki brudny pies w domku? Do bani pies znowu nie będzie agresywny bo go socjalizujesz" czy inne takie :/
Czy problemy rodzinne podchodzą pod tutejsze bycie zdołowanym. Coraz częściej jest tak, że z domu rodzinnego wychodzę tak zdołowana, że już bardziej się nie da. Mam tam słoik pełen ludzi z koszmarnymi problemami, którym nie mogę tak naprawdę pomóc, robię za mediatora, wysłuchuję, doradzam i patrzę jak się męczą... Pełen komplet z depresją i myślę, że jak tak dalej pójdzie to mnie to nie ominie 🙁 Sytuacja skomplikowana, napięta i bez dobrych wyjść.
majek   zwykle sobie żartuję
05 października 2017 12:35
nie ma sytuacji bez wyjsc.

Przykro, bo takie rodzinne sprawy daja mocno po glowie. Trzymaj sie mocno. Sluchaj, badz mediatorem, moze zaproponuj rozmowe z kims z zewnatrz, ktor spojrzy swierzym okiem?

Ja tez sie zbieram, zeby kilka slow napisac w tym watku, bo mnie conieco niektpre rzeczy przerastaja

Chess nie wiem, jaki splot problemów przytrafił się Tobie. Byłam w roli mediatora we własnym domu właściwie odkąd umiem mówić i dopiero niedawno odważyłam się powiedzieć, że mam dość. Że to, że ludzie nie chcą się dogadać między sobą i włączają w konflikt osoby trzecie to nie powód, by ten cały szlam przepływał przeze mnie i mnie dołował do kompletu.
Rozumiem, że sytuacja Cię dołuje, bo chcesz pomóc. Żeby pomóc też sobie, warto zrzucić z siebie poczucie odpowiedzialności za to, że jest jak jest. W końcu to nie Ty jesteś przyczyną i nie ma Twojej winy w tym, że nie dajesz rady rozwiązać cudzego problemu.
Od dziecka jestem wkręcana w waśnie, tłumaczą mi się obie strony, żądają zrozumienia, interwencji, wstawienia się za nimi. Ciężko się wycofać w takiej sytuacji, bo jeśli ktoś uważa za słuszne wpuszczanie Cię w swoje brudy, to również uzna za słuszne przyklejenie Ci łaty bierności i znieczulicy, jeśli tym razem nie zechcesz się zaangażować.
Czasem ludziom rzeczywiście można pomóc się pogodzić, jeśli zachodzą między nimi regularnie nieporozumienia, a czasem ludzie po prostu nie chcą i karmią się własnymi problemami i użalaniem się nad sobą.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się