Boję się koni ale jeżdżę

Ja nie bałam się absolutnie niczego jak byłam nastolatką. Nie bałam się również skakać. Spory wypadek skokowy jakieś 25 lat temu zafundował mi koniec przyjemności ze skoków a 20 lat temu przestałam w ogóle skakać.

Mogę wsiąść i jeździć na ledwo zajeżdżonym koniu, ale już nie na każdym wynalazku. I za skoki dziękuję. Nic wtedy nie złamałam ale trauma pozostała, dotąd pamiętam połamane drągi, pęknięty kask i przygniatającego mnie konia. A upadki, no trudno się zdarzają po prostu, jak spadasz to najgorszy jest tylko moment jak gruchniesz i jeszcze nie wiesz czy jesteś cała  🤣
Ja mam wrażenie, że jakiś rodzaj strachu przychodzi po prostu z wiekiem. Tylko nie nazwałabym tego może strachem, a raczej świadomością śmiertelności własnej i konia. Jak się miało lat -naście, to człowiek wyczyniał przy koniach i na koniach rzeczy, które obecnie są nie do pomyślenia, i jakoś nie czuło się obawy, że coś się stanie człowiekowi albo koniowi. Obecnie jednak bardziej się myśli o tym, czy dana rzecz jest bezpieczna, jak się może potoczyć sytuacja i czy samemu naprawdę ma się możliwości i umiejętności pozwalające na zrobienie tego czy tamtego. Więcej doświadczeń, więcej się widziało i łatwiej można sobie wyobrazić różne scenariusze, które kiedyś pozostawały w ogóle poza wszelkimi ewentualnościami. Już się nie myśli "eeee, mnie się to nie zdarzy".
I jeszcze jedna rzecz, przynajmniej u mnie - mija wstyd przed przyznaniem się, że czegoś się nie umie albo czegoś się rzeczywiście boi. Ja od zawsze bałam się skakać, ale kiedyś udawałam, że wcale się nie boję, tylko nie było nigdy okazji, dobrego konia bla bla bla bla. Teraz już nie mam z tym problemu - boję się, nie chcę i nigdy nie chciałam skakać i mam w nosie, czy kogoś to będzie śmieszyć, czy nie.
Wątek spadł raptem na drugą stronę więc może złotej łopaty nie dostanę 😉

Też się nie bałam jak miałam lat naście, teraz aż mnie mózg boli jak pomyślę jak łatwo moje durne wymysły mogły się skończyć tragedią. W życiu bym nie wsiadła na jakieś dziwne półdzikie wynalazki, w życiu bym nie jeździła bez kasku (btw kask jest dla mnie kwestią mocno psychologiczną, bez czuję się... nieprzygotowana i mnie wysztywnia nawet za bardzo żeby wsiąść na 3min do zdjęcia czy coś 😉 ).

Za to tak ogólnie: po powrocie do jazdy po przerwie miałam schizy "o jezu o co jak koń bryknie/spłoszy się etc, pewnie stracę równowagę i glebnę", syndrom Amerykanina normalnie 😉 Wyleczyło mnie pojeżdżenie na koniu co faktycznie płoszył się i mocno kombinował, dałam radę bez problemu, mam luz w głowie i wywalone (serio, moja stała kobyła zamiast kulą spiny była kulą puchatego rozluźnienia, mega się jeździ bez jakichś podświadomych stresów!). Ze skokami też "chciałabym, ale się boję", tęsknie bardzo, ale mam kretyńskie myśli w  stylu "o jezu, a co jak koń wyłamie/zbierze się z bardzo daleka i stracę równowagę i..." Przydałby mi się jeden trening z kimś ogarniętym na ogarniętym koniu, żeby mój musk załapał że no to kurna najwyżej stracę i na ch*j drążyć temat 😁

A co do wstydu... jeżu kolczasty, z 80-90% ludzi w moim końskim światku otwarcie mówi że boi się skakać (i tu na myśli krzyżaki 30cm) i jeździć w teren. W holenderski teren też mam większy stres bo to głównie po asfalcie i w ruchu drogowym, wyprawy po leśnych ścieżkach wydają mi się fajniejsze niż kłusy po ścieżce rowerowej po miejskim parku lub wzdłuż autostrady 😉
Ja skoków zaczęłam się bać odkąd mam własnego konia. Koń cudownie szczery, uwielbia skakać .  Nie chcę mu zrobić krzywdy. Za wcześnie wychodzę a on odbija się w dowolnym miejscu - gdzie wyjdę , tam skacze. Efekt taki że skaczemy przeszkody wraz ze wskazówką  🙇
Chiba odpuszczę .... Będę żyć wspomnieniami że kiedyś skakałam  😜
kokosnuss w moim przypadku pewnie chodzi o to, że "wychowałam się jeździecko" w stajni, gdzie wszyscy skakali, nie skakać było powodem do wyśmiewania, no i tak mi zostało na dość długo, że jestem gorsza, bo nie skaczę. 😉
Parę lat temu podjęłabym się jazdy na każdym koniu, byleby poczuć tą adrenalinę wyzwania i pot trudów na czole. Wraz z kolejnymi wiosnami na karku - zmieniłam podejście. Zaczęłam się bać, przy czym i sporo analizowałam w temacie strat i zysków. Tym sposobem doceniłam bezpieczeństwo i wygodę. Taka mała dawka trwogi pomaga bądź i uświadamia, zależy jak kto spojrzy.
Misskiedis   Jeździj nocą, baw się i krzycz na całe gardło!
17 lutego 2017 11:24
A ja zawsze byłam cykorem, nie miałam fazy nieśmiertelnej nastolatki bo jakoś zawsze miałam z tyłu głowy że mogę spaść i będzie niefajnie 😁 Do tej pory boję się koni trudnych, brykających, ponoszących, bo uważam że nie mam wystarczających umiejętności by ograniczyć możliwość upadku, i mam wrażenie że jedno bryknięcie i leżę 😂
Misskiedis, ja mam wrażenie że moje ciało ogarnia zostawanie w siodle w sytuacjach bryków, spłoszeń czy skoków z dziwnego odskoku dużo lepiej niż mój mózg i w ogóle byłoby mu łatwiej bez mojego myślenia. Na trudne czy narowiste konie też się nie pcham, ale podczas jazdy na takich całkiem normalnych (a więc żywych i reagujących na otoczenie 😉 ) myślenie co by było gdyby... tylko przeszkadza, staram się nie myśleć i robić swoje.

Murat-Gazon, znam to, też jestem z Polski przecież, sama zaczęłam skakać żeby nie być tym stajennym lamusem 😁 😉 Jak dla mnie strach przed skokami to żaden wstyd i hańba, bo generalnie nie rzutuje na możliwość fajnej pracy z koniem. Gorzej jak ktoś się ma konkretne lęki nawet po płaskim i nic z nimi nie robi, znam trochę ludzi co w związku z tym jeżdżą byle tylko ograniczyć prędkość, często na czarnej, skuleni na grzbiecie i ostro piłują hamulce we wszystkich chodach. Btw. bardzo popularny problem wśród bojącej rekreacji to niemożność zagalopowania, bo konie (nawet nieświadomie) karcone za każdą próbę rytmicznego, energicznego galopu zaczynają mieć to w zadzie.

Misskiedis   Jeździj nocą, baw się i krzycz na całe gardło!
17 lutego 2017 12:38
Wiadomo, każdy koń może bryknąć czy się spłoszyć, ale unikam wsiadania na konie, które są z takich rzeczy słynne, tak dla własnego spokoju 😉
Imladriss   Jesteśmy wolni i to jedyne co mamy
18 sierpnia 2017 16:41
U mnie tak samo jak u wiekszosci z Was-kiedys było sie nastolatka wariatka,pierwsza do terenow, pierwsza do cwału ale doszło kilka lat i jest inaczej.
Tak samo jak dystans do koni, sa konie ktore znam i z nimi" moge wszystko" ale jak dostaje juz bardziej wymagajacego zwierzaka to jestem bardziej uwazna i nie ukrywam, ze ruch głowa konia czy inne naturalne zachowania mnie schizuja.
W tereny czesto nie jezdze bo tez mam halo w glowie " spłoszy/walnie barana/poniesie sie spadne i nie wstane" i ciezko mi przez to jak juz jade w teren cieszyc sie przejazdzka tylko patrze czy sie gdzies mordercza sarna czy inna wiewiorka nie czai.
Co do obejscia z konmi z ziemi kiedys było gorzej ale odkad mam swojego jest coraz lepiej, powiedzialabym ze całkiem spoko 😀
ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
19 sierpnia 2017 23:55
Wygląda na to, że jesteśmy mniej strachliwi w tej kwestii od reszty świata z naciskiem na USA 🤣

Zrobiłam identyczny wątek na amerykańskim forum COTH wraz z ankietą.

Jak na razie o 10% więcej ludzi strachliwych  tam jest niż w Polsce

klik
ElaPe, myśle ze to wina tego, ze w Polsce przyznać sie do strachu to wstyd. U Ciebie, mimo wielkiej sympatii i podziwu dla stylu pisania, zauważam jakaś nadwrażliwość na diagnozowanie u jeźdźców strachu i piętnowanie tego. Sama częstotliwość pisania przez Ciebie o tym problemie świadczy o tym fakcie. W życiu nie spotkałam drugiej osoby, która tak by drażnił prawdziwy lub naciągany strach innych jeźdźców. I podobnie jest w wielu polskich stajniach. Podejrzewam, ze u Amerykańców panuje wszechobecna, zarówno zdrowa, jak i ta patologiczna, asertywność i dla nich powiedzieć, ze sie czegoś boja to żadna ujma. W sumie moim zdaniem tak powinno byc i zapewne w Polsce ludzi z obawami jest podobna ilośc, tylko świadomi odbioru społecznego wola powiedzieć, ze sa rozsądni lub ukryć swoje odczucia, bo wstyd...
kenna  -  trafiłaś w  sedno .. przyznać się  do strachu to taki wstyd ...  i do tego do strachu przed końmi lub tym co moze się stać  .. . Niektórzy sie nie boją , ale :  w teren nie ... nie pojadą ,  na placu    jak jeżdza to sie  ruszac nie mozna  bo  od  razu    wrzask ,ze  płoszy sie konia .
Często też  jedyną  radą jest  przewalcz natychmiast strach , bo nigdy sie nie rozwiniesz  itd  .  A ja tam wole  pokonywac swój strach na swoją miarę  i w swoim tempie. 
Przetłumaczyłam sobie  po  paru masakrycznych jazdach ( spięta,łzy w oczach , panika  i dość  jazdy na kilka tygodni ) ,że  to ma  sprawiac radość  i ładowac  baterie , a nie wykańczać .
I olewam teraz głupie miny i komentarze jak mówie  ,że się boje  duzych koni nawet z ziemi (  zeby nie było najbardziej bolało ladowanie z mojego hucka 🙂 )  i ,ze  jeżeli wsiadam  na innego niz swojego  to  spokojnego , malo płochliwego itd.  Wole sie relaksować niż  spinać ,a  wtedy  wszystko lepiej wychodzi  . Moze i sie nie rozwijam jeżdziecko  za to mam lepsze samopoczucie jak zaakceptowałam swoje ograniczenia  🙂
wean, bo jezdziectwo to jest kurde sport mega ekstremalny, nie ukrywajmy. Wiele osób to robi, bojąc sie bardziej niż standard, z wielu względów - jak im to pasuje to nie widzę przeszkód. Sama jestem osoba z dużo większym strachem niż większość osób jeżdżących tyle lat co ja, ale po latach ze swoim koniem nauczyłam sie, na ile mogę sobie pozwolić, by jazda nadal sprawiała mi przyjemność i nigdy nie robię kłopotu innym (nie mowię przykładowo, żeby ktoś np. nie skakał, bo mój koń sie boi, ani nie pojadę w teren i nie truje innym, ze nie chce galopować rujnując innym wypad do lasu).
ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
20 sierpnia 2017 14:30
Kenna: nie ma nic zdrożnego w baniu się koni i jazdy konnej. Tylko po co męczyć siebie, konia i w dodatku otoczenie takim strachem 👀  Jak taka osoba może w ogóle czerpać przyjemność z jeździectwa gdy non stop odczuwa strach?

Ja sama nie lubię skoków, bo się boję do czego wielokrotnie się przyznawałam -  i tego po prostu nie robię (no może oprócz jakichśtam przeszkódek terenowych), bo wiem że przewalczanie takiego strachu jest bez sensu gdyż i tak on tam będzie siedział gdzieś głęboko ukryty i podświadomie negatywnie wpływał na moją jazdę skokową. 

I nie, nikt tu w mojej obecnej stajni dobrowolnie się nie przyznaje do tego, że paraliżuje go strach przed jazdą. To po prostu widać po tym jak jeżdżą oraz czego wymagają od pozostałych współjeżdżących (najlepiej jakby cały świat zastygł nieruchomo i niemo kiedy takie osoby jeżdżą)
Potwierdzam, że osób które się boją, ale jeżdżą lub chciałyby jeździć jest mnóstwo. Znacznie więcej niż się do tego przyznaje.
Przez to, że większość życia pracowałam jako instruktor rekreacji poznałam takich dziesiątki, jak nie setki.
Najczęściej są to ogólnie wrażliwe dziewczynki/kobiety, które kochają konisie i chciałyby z nimi obcować, niekoniecznie jeździć.
Albo jeździć tylko czasem, jak akurat koniś ma dobry humor, nie wieje wiatr itp.
I najczęściej wychodzi z tego pasmo nieszczęść, bo w rekreacji trudno znaleźć stajnię i instruktora, który dostosowuje się do takiej osoby, z którą każda lekcja wygląda dokładnie tak samo.
Przez całe miesiące, nawet lata, nie ma kompletnie żadnych postępów, wraca się ciągle do tego samego punktu, tych samych problemów i tych samych ćwiczeń, jeździec wykazuje opór na wyjście poza to czego chce, instruktorowi przestaje się chcieć angażować w taką osobę... i następuje wzajemne zniechęcenie, wieczne szukanie lepszej stajni i lepszego instruktora.
Bywa, że takie osoby kupują własnego konia.
I jeśli są to osoby majętne, to takie konie mają najszczęśliwsze życie z wszystkich, bo generalnie nic nie robią i są bardzo zadbane. Pańcie przyjeżdżają do stajni w całym jeździeckim umundurowaniu z najnowszej kolekcji tylko po to, żeby konisia wykąpać i zrobić mu mesz. Wsiadają raz na miesiąc tylko po to, żeby zrobić sobie na konisiu zdjęcie w sukience.
Dla konia fantastycznie. Gorzej jak czasem zachce się jednak wsiąść i próbować zrobić jakiś mały progres. Okazuje się, że nie da się szkolić konia i siebie tylko czasem i tylko trochę. Trzeba albo systematycznie, według planu i zaleceń instruktora, albo wcale. Nie ma, że dziś za mocno wieje, albo że dziś chyba koniś ma zły humor.
I też następuje pasmo nieszczęść, bo zmienia się instruktora, potem znowu, potem trafia się do naturalsów, na początku jest szał, ale po kilku latach okazuje się, że to chyba nie to, bo jednak chciałoby się raz na miesiąc wsiąść, a koniś poza chodzeniem przy nodze niczego się nie nauczył i jeszcze bardziej nie daje na sobie jeździć niż kiedyś...
Złość, frustracja, narzekanie na wyrzucone w błoto miliony...

No ale cóż... Nikt nie ma prawa komuś do portfela zaglądać. Są znacznie bardziej szkodliwe dla ludzi i świata sposoby spędzania wolnego czasu. 😉
ElaPe ,  chyba osoby ,które non stop sie  boją  to nie jeżdzą jednak ... . Jak wszystko  oswajanie lęków  to  praca długofalowa - dobry trener  bardzo w tym pomaga . Ale taki,który rozumie  ,ze można  sie bać nie tylko  ekstremalnych  skoków ale tez  szalonego zająca  przebiegajacego plac 🙂 . Jezeli ktos męczy swoim strachem otoczenie  to  raczej po prostu domaga sie uwagi .
Kenna - ale  sporo  takich osób jest ( co to nawet na swojego  sie  boja wsiaść )  , bo zraziło sie    do jazdy  właśnie jak  trener zamiast pomóc im pokonac strach  kazał    sie "nie mazgaić  "  i  jechac .  Byłam  na obozie  dla  "bardzo dorosłych "  gdzie  trenerka  przez  jeden  wymuszony ( bo juz sie nadajesz )  na kobitce  teren  ( w  którym ta spanikowała )  zaprzepaściła  całą  wcześniejszą  pracę  i  ta juz nie chciałą wsiaść    do konca  wyjazdu.
ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
21 sierpnia 2017 13:17
Julie: mam podobne obserwacje  choć instruktorem nie jestem. Uważam, że proporcje tych bojących się do tych niebojących się w Polsce i USA są inne, na co wskazuje m.in ankieta w tym wątku i ankieta na COTH oraz to, co zdążyłam zaobserwować w obecnej stajni w porównaniu do tych w Polsce.

Ja rozumiem, że ludzie mają lęki i nie są w stanie wszystkiego zrobić na koniu, że nie wsiadają na obce konie, że  nie wyjeżdżają w teren bo się boją, żę wymyślają przeróżne wymówki by nie wsiadać, że robią z konia psa i preferują naziemne gry i zabawy. O ile koniowi krzywda się nie dzieje i o ile nie zatruwają swymi fobiami życia innym współjeżdżącym, to OK.

Od zawsze zastanawiało mnie jednak to, po co taka osoba co się boi koni i jazdy w ogóle pcha się w jeździectwo i konie, jaką można mieć z tego przyjemność i czy w ogóle skoro człowiek na dzień dobry się boi.


ElaPe a to nie jest tak, że tego rodzaju lęki wyrabiają się z czasem, w miarę obcowania z końmi i przeżywania konkretnych sytuacji? Wydaje mi się, że osoba, która boi się koni jako koni, nie zacznie jeździć ani nawet nie będzie chciała mieć z nimi żadnego kontaktu. Jak np. moja babcia, która do konia nawet nie podejdzie na odległość wyciągniętej ręki, a konie podobają jej się tylko na zdjęciach i z daleka. 😉
Bo może tak jakoś głupio mieć konia i na nim nie jeździć...? Więc próbują, mimo oporów.
Wiele osób zaczyna jeździć nie wiedząc jeszcze, że to nie jest takie proste, że wymaga dużej pokory i nakładów pracy nad sobą i koniem, że to tylko wygląda na łatwe jak się patrzy na świetnego jeźdźca ze świetnie wyszkolonym koniem.
Początkujący często myślą, że ten konik tak tej pani słucha, bo tak ją kocha.
Dopiero z biegiem miesięcy i lat okazuje się, że to wcale tak nie jest.
Ale przekonanie się, że to jest trudniejsze niż się wydaje, chyba nie powoduje strachu, tylko co najwyżej zniechęcenie i ewentualnie rezygnację z jeździectwa?
Przecież wiele osób zaczynających naukę właśnie z tego powodu rezygnuje, ale to nie jest strach, tylko raczej zderzenie oczekiwań z rzeczywistością.
A też jeśli chodzi o właścicieli prywatnych koni, to nasuwa się pytanie, na ile obawa właściciela przed koniem jest spowodowana niewłaściwym dobraniem konia do jeźdźca. Bo i tak bywa.
Chodziło mi o to, że dopiero po jakimś czasie może się okazać, że konie robią rzeczy których się boimy - płoszą się, brykają, nie słuchają jak wyczują, że mogą sobie na to pozwolić...
A jak słuchają i podporządkowują się, to absolutnie nie z powodu magicznej więzi, uczłowieczania i nakładów miłości jakie pańcia daje.
Początkujący często doświadczają pierwszych niesubordynacji i niebezpiecznych zachowań koni nie na lonży, nie na pierwszych samodzielnych jazdach, ale trochę później.
Wiem to prosto ze źródła, rozmawiałam wielokrotnie z różnymi osobami na różnych etapach nauki o ich wyobrażeniach w zderzeniu z rzeczywistością.
Znam mnóstwo osób, które niby już jeździły, niby zaliczyły pierwsze galopy, skoki, czy tereny, aż tu nagle stało się coś, co spowodowało blokadę i lęk.
Ludzie myślą, że jak koń zachowuje się "grzecznie" w stosunku do doświadczonego jeźdźca, to już po prostu taki jest i będzie na zawsze i takiego konia można sobie kupić.
Nie zdają sobie sprawy z tego, że praktycznie każdy koń w niedoświadczonych rękach prędzej czy później przestaje być grzeczny.
ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
21 sierpnia 2017 15:12
[quote author=Murat-Gazon link=topic=24038.msg2706219#msg2706219 date=1503319090]
ElaPe a to nie jest tak, że tego rodzaju lęki wyrabiają się z czasem, w miarę obcowania z końmi i przeżywania konkretnych sytuacji? Wydaje mi się, że osoba, która boi się koni jako koni, nie zacznie jeździć ani nawet nie będzie chciała mieć z nimi żadnego kontaktu. Jak np. moja babcia, która do konia nawet nie podejdzie na odległość wyciągniętej ręki, a konie podobają jej się tylko na zdjęciach i z daleka. 😉

[/quote]

Wątpię, by lęki się z czasem wyrabiały.

Ktoś się albo boi albo się nie boi. Ja, na ten przykład, wielokrotnie spadałam, z koni obcych i  z własnych, spadałam też w terenie, włącznie z ucieczką konia. Nigdy przez to nie uruchomiły się we mnie żadne lęki. 

No ale może być np. tak, że ktoś nie bał się skakać i skakał, ale miał poważny wypadek podczas skoku i od tej pory się boi. Albo że ktoś jeździł w tereny do momentu, jak koń go poniósł, zostawił na drzewie i poleciał, i od tej pory nie jeździ w tereny w ogóle albo nie jeździ nigdy sam.
Chociaż ja osobiście wiedziałam, że boję się skakać, już na sam widok ludzi skaczących. 😉 Od razu miałam świadomość - o nieeee, ta część jeździectwa to nie dla mnie.
ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
21 sierpnia 2017 17:20
Ja się skoków bałam od zawsze: tzn. nie to że nigdy przenigdy nie skakałam. Owszem skakałam, odznakę brązową też zrobiłam (tu jakieś moje żałosne próby wdrożenia się w skoki
), nawet jakieś tam mini zawody jeździłam czy tam Hubertusy włącznie z terenowym biegiem z przeszkodami na obcych koniach jeździłam. Nieraz nie dwa się też spadało w tych skokach. Ale nigdy mnie to nie fascynowało, tak by robić to dla przyjemności - tak więc nie skaczę i już, po co mam męczyć konia  i siebie.

W teren jadę na moim koniu bez oporu, i bez żadnych lęków bo znam i wiem czego się mogę spodziewać, na obcym też pojadę, ale tu już bardzo uważnie, pod  100% kontrolą i bez żadnych  ekscesów. .

xxxxxxxxxxxxxxxxx

W ankiecie na COTH już 25% ludzi boi się ale jeździ.
Znowu odgrzebię temat 🙂
Boję się. Za każdym razem gdy idę na jazdę to się boję. Potem, już na koniu powoli się rozluźniam, a na koniec schodzę z konia szczęśliwa i zrelaksowana niezależnie od tego czy jazda się udała czy generalnie szło mi jak krew z nosa.
Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że jeśli się boisz to nie masz przyjemności. Gdyby wszyscy tak myśleli to nikt by w życiu nic nie robił. Zresztą pewnie są takie osoby, które nie spróbują nowego sportu, nie wsiądą za kierownicę samochodu, nie podejmą żadnego ryzyka, bo się boją. A są też takie, które ten strach będzie napędzał do działania i niezależnie od wszystkiego będą przeć do przodu. Każdy gdzieś ma ustawioną swoją granicę, której nie przekroczy.
Kto nie zna tego uczucia, kiedy boisz się np zjechać na nartach czy na rowerze ze stromej górki, zagalopować, zanurkować, przyspieszyć, ruszyć na zjeżdżalni czy na kolejce linowej? Nogi się trzęsą, serce się telepie, ręce pocą, a potem nagle startujesz i... EUFORIA! Ta radość z pokonania bariery, ze zrobienia czegoś ekscytującego, zastrzyk adrenaliny 😍
Zresztą wysiłek fizyczny jest przyjemnością samą w sobie.

Natomiast inną kwestią jest strach związany z wiekiem i sytuacją życiową. Jak byłam młoda (dzieckiem, nastolatką) to zdecydowanie mniej się bałam. Nie rozumiałam lęków mojej mamy. Po urodzeniu dzieci zrozumiałam, że wszystko się zmienia, gdy spada na ciebie odpowiedzialność. Bo teraz już wiem, że ryzykuję nie tylko własnym życiem i zdrowiem, ale też do pewnego stopnia życiem moich dzieci. Bo jeśli ja umrę/okaleczę się/wyląduję w szpitalu/unieruchomię się na długi czas to moje dzieci na tym stracą. I dopiero ten lęk - o ich życie, nie o moje własne - potrafi mnie sparaliżować. Co ciekawe, spotkałam na swojej drodze parę innych kobiet, które doskonale to rozumiały i miały takie same odczucia.
Muchozol2   Nie rzuca się pereł przed wieprze ;)
17 listopada 2021 11:08
EMS, niebezpieczeństwa nie da się wyeliminować zupełnie, wypadek może się zdarzyć zawsze. Ale wszystko rozbija się o prawdopodobieństwo - postępując rozsądnie, zgodnie z zasadami BHP wzrasta prawdopodobieństwo, że sobie będziemy bezpiecznie żyć.
Co do koni to działa tak samo, matematyki nie oszukasz. Jazda w dobrej szkółce, z dobrym instruktorem na przygotowanych koniach itp. zwiększa prawdopodobieństwo, że wszystko będzie ok.
EMS, - ja też się bałam, nawet jako nastolatka. Bałam się tak, że przesiedziałam trzy miesiące na lonży. Codziennie przez te trzy miesiące. Szacun do Pani Trener za cierpliwość 🤣 Jak się hardkorowo spierdaczyłam z mojego konia podczas zajeżdżania to potrafiłam z 10 minut przed nim stać zanim wsiadłam. Chciałam i mnie paraliżowało, nogi z galarety.
Dziś boję się znacznie mniej, na swoim w zasadzie wcale, ale też powiedzmy nie prowokuje niepotrzebnie stresowych sytuacji. Jak czuję, że mi koń sztywnieje na nowej hali to robimy kółeczko czy dwa w ręku. Nie ujeżdżam dzikich mustangów. Nie czuję się pewnie na nieogarniętych koniach. Jak czuję, że koń jest niepewny, a ja mam na nim przejechać po asfalcie to zsiadam. Nie muszę nic nikomu udowadniać.
Moja pierwsza trenerka powiedziała, że nie boją się tylko ludzie głupi 😉 ale jesteśmy w stanie nad tym panować. Można się bać, ale nie pozwalać na paraliż. Z praktyką jest coraz łatwiej, bo człowiek lepiej siedzi, lepiej zna konie. Respekt przed zwierzakiem, który waży ponad pół tony jest zrozumiały i w pełni zasadny.
Pamiętaj, że to nie wstyd poprosić o spokojniejszego konia. To nie wstyd zsiadać, jak musisz przejść po betonie. To nie wstyd zrezygnować z jazdy, jak wieje, czy śnieg spada z dachu hali i koń panikuje. To nie wstyd jeździć w kasku i kamizelce. Jeździectwo można uprawiać we względnie bezpieczny sposób i dalej mieć z tego frajdę.
Muchozol2   Nie rzuca się pereł przed wieprze ;)
17 listopada 2021 12:00
keirashara, bardzo mądre słowa. Zwłaszcza mi utkwiło "nie muszę nic nikomu udowadniać".
Ja się boję płochliwych koni wręcz panicznie. Więc do takich nawet nie podchodzę. Swojego mam bomboodpornego, wręcz trochę ciapę. W porównaniu z bratem (który jest bardziej reaktywny) ma mniejsze możliwości, ale ok, z tym da się normalnie żyć. Z koniem przy którym nie czuję się bezpiecznie nie 😉.
Każdy się trochę boi, zwłaszcza jak miał różne niefajne upadki i wypadki po drodze.

Ja się na początku bałam mojego konia (ogierzył się, wspinał, brykał jak porąbany - to na szczęście na lonży) i długo zastanawiałam się, czy to dobra decyzja. Ale teraz doceniam go z każdej strony. To jest koń, który się nawet nie wzdrygnie jak śnieg z połowy dachu naszej gigantycznej hali rypnie na ziemię z niemożebnym hukiem 😎 On se robi swoje, w pracy jest 😉

Ja się już swojego konia nie boję, ale zawsze z tyłu głowy mam, że może się coś stać. Nigdy nie wsiadam bez kasku (ostatnio pierwszy raz w życiu jeździłam całą jazdę nieświadomie bez i byłam w ciężkim szoku jak zsiadłam a kask leżał... Miałam opaskę na głowie i mnie 'cisnęła' jak kask).

Do obcych koni podchodzę z rezerwą, ale też bardzo zdecydowanie.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się