Sprawy sercowe...

No ale właśnie - czy walką o szczęście jest nieustanne szukanie wrażeń? Zatem gdzie jest granica? Nie przekonuje mnie "sky is the limit". No, a inna sprawa, że życie na instagramie/facebooku, zawsze będzie wyglądało idealnie, cukierkowo, bezproblemowo i ojejujeejuiolaogajacymyjestesmysuper. Z jednej strony - irytuje mnie gadanie typu "ohh, jestem beznadziejna, ohh na pewno mi się nie uda, ohh..." i narzekanie jakie to życie jest niesprawiedliwe, a sama staram się nie "wylewać" takich negatywnych emocji, powściągnąć ekspresyjność, tylko naprawdę próbuję wszędzie odnaleźć jakiś pozytywny aspekt.... ale jak widzę, że ktoś ma idealnie idealne życie na facebooku i twierdzi,  że na pewno Wszystko Osiągnie, to zapala mi się lekko czerwona lampka wątpliwości.... 😉
Trochę to takie... hmm.... jak się będzie cały czas patrzeć, że "chcę przeżyć życie Jak Najlepiej", przestanie się je przeżywać, bo wiecznie z tyłu głowy będzie "a można lepiej.... przecież mogę lepiej, więcej, bardziej".
Sankaritarina, ja uważam, że nie mam super wybujałych oczekiwań od własnego życia. Serio. Nie potrzebuję zwiedzania świata by czuć się szczęśliwa, ani wielu dóbr, które dla innych są istotne. Lubię swoje spokojne życie układane rytmem pór roku, zwierząt itp. Tak samo w związku nie oczekuję wiecznych motylków i uniesień. Ale to że nie mam wybujałych oczekiwań nie znaczy, że godzę się na bylejakość. Ważne jest stabilność, oparcie i zaufanie. Jak się sypie w fundamentach to warto mieć odwagę i zmienić.
dziekuje Wam bardzo za pomoc :kwiatek:
Wiecie, ja się miesiąc temu rozstałam z facetem po 11 latach. Kredyty, mieszkanie, samochód, kasa, no i przede wszystkim psy - wszystko wspólne. Wyprowadziłam się do wynajmowanego mieszkania i w wieku 34 lat zaczynam na tym polu od nowa. Uprzedzając pytania - nie stało się nic gwałtownego, po prostu - no właśnie - życie jest tylko jedno, a ja od dłuższego czasu miałam już wrażenie, że tak jest - bo jest, a nie dlatego, że ja tego chcę i tak chcę przez kolejnych 5, 15, 25 lat, aż do końca życia. Z boku pewnie wyglądaliśmy na idealną parę, co to ma idealne życie, no ale właśnie - tylko ja wiem, co tak naprawdę czuję.
Hiacynta
kurcze, czasem nas to zycie tak doświadcza nijak, niby super ok wszystko dobrze a wcale nie dobrze.
Trzymam kciuki za Ciebie i za Twoj nowy start, jeszce bedzie pieknie!
Hiacynta, jak rozwiązaliście kwestię opieki nad psami?
Hiacynta, co ja czytam 🙁!! Faktycznie z zewnątrz wyglądało to jak sielanka, no ale rozumiem o czym piszesz... Jakoś mi przykro mimo wszystko... Jak się trzymasz?
Ja nieźle, bo to jednak moja decyzja była.  On niestety dużo, dużo gorzej 😕
yegua - psy zostały domyślnie w tamtym mieszkaniu, a że mieszka w nim on (obecnie, potem zobaczymy, czy zostanie na stale, czy sprzedamy), to są z nim. Ja je biorę do siebie na pojedyncze dni, jutro je wezmę do wtorku, pierwszy raz na noc, bo wyjeżdża. Mam zamiar je stopniowo przyzwyczajać do nowego miejsca (notabene niezbyt dog friendly, bo prawie centrum miasta, 10 piętro, pod blokiem linia tramwajowa i duże skrzyżowanie, zieleni niewiele), żeby mogły ze mną na luzaku zostawać na coraz dłużej.
Nie jest to idealne rozwiązanie, bo przede wszystkim sprawia, że musimy się kontaktować, a uważam, że łatwiej (szczególnie jemu) by było, jakby móc się jednak odciąć - ale to jak z dziećmi, trzeba się dogadać. Formalnie półtora psa należy do mnie, ale nie można ich absolutnie rozdzielić, no a ja nie miałabym serca mu ich zabrać. Już wolę na co dzień ich nie mieć, bo wierzę, że mu pomogą przez to wszystko przejść, że bardziej ich potrzebuje.
Hiacynta, silna babka z Ciebie i mądra. Wybierasz dobro psów ponad swoje, no i o niego też dbasz. Oby dalej potoczyło się bez większych problemów  :kwiatek:
a dlaczego to Ty się wyprowadziłaś a nie ON?
Dodofon, pewnie dlatego, że to Hiacynta, zadecydowała o końcu związku. Głupio powiedzieć facetowi spadaj z mojego życia i mieszkania (wspólnego). Zwłaszcza, głupio jeśli facet nic złego jej nie zrobił a decyzja o rozstaniu jest podjęta na podstawie uczuć a nie wydarzeń.
Kredyt wiąże lepiej niż ślub. Też mam kilka par z kredytem, które się rozstają no i jest masakra.
Hiacynta, trzymaj się, trudna decyzja i trzeba było masy siły żeby ją podjąć. Długo dojrzewała w Tobie ta decyzja? Próbowałas coś 'naprawiac'?
Ja właśnie że względów kredytowych zakończyłam mój ostatni związek. Mieszkanie było wynajmowane, chłopak bardzo chciał czegoś wspólnego, własnego. Dla mnie kredyt był tak samo wiążący jak ślub czy dziecko, nie byłam na to gotowa przy tak świeżym związku. Rozstaliśmy się właśnie z tego powodu, ja się przestraszyłam, a on twierdził, że jest w takim wieku, że myśli o związkach tylko na poważnie, a tym bardziej o mnie. Ja bez względu na wiek nie podejmę takiej decyzji. Dalej się przyjaźnimy, nie wykluczamy powrotu do siebie, ale jak tylko jego podejście do nas wejdzie na wolniejsze tory (czy jak to się nazywa
.
Hiacynta, to podobna sytuacja jak u mnie, tylko że byliśmy razem 5 lat. Tylko ja dużo młodsza od Ciebie, więc ani psów, ani kredytu, ani mieszkania. Też moja decyzja, 2 miesiące zaraz stukną a mi dalej ciężko, ale chyba nie ciężej niż było przez ostatnie miesiące z nim, a bez niego... Z jednej strony wszyscy znajomi pod wrażeniem jak odżyłam, a z drugiej gdzieś tam w głębi ciągle paskudnie się czuję i biję się z myślami 🤔
Hiacynta jakbym czytała o sobie, tylko u mnie doszedł jeszcze rozwód. Po 12 latach, w wieku 31 lat wylądowałam z psami w wynajmowanym mieszkaniu. I też "nic się nie stało", tylko było tak jakoś zimno i żadne z nas nie chciało/ nie potrafiło/ nie dało rady tego naprawić.  W październiku minie rok, ciężki to był czas, ale dla otuchy powiem, że teraz jest na prawdę dobrze.
Też rozstałam się po kilku latach z mojej inicjatywy i bez jakichś akcji poprzedzających. Mieszkanie wynajęte, koty mamy 2. Jeden jest mój mój, drugi wspólny. Jeszcze nie rozmawialiśmy co z kotami, bo się jeszcze nie wyprowadziłam. Ja po rozstaniu poczułam ulgę, odżyłam i jestem absolutnie pewna co do tego, że decyzja była właściwa. Natomiast jestem nieco przerażona samotnością o dziwo. Mam niską samoocenę i łapię się na myśleniu 'kto mnie zechce'. Samotność nie jest zła, ale chciałoby się do kogoś poprzytulać. Nawet jest ktoś na oku, ale oczywiście nie widzę by i ten ktoś mnie miał na oku.
Moją koleżanka podczas małżeństwa kupiła sobie psa, był takim ich dzieckiem. Stwierdzili, że jednak popełnili błąd z tym ślubem, są już po rozwodzie. Pies z początku był tylko u niego, ale zaczął chudnąć z tęsknoty. Wtedy koleżanka go wzięła i znowu to samo. Teraz jeden tydzień jest u niego, drugi u niej. Zaczął jeść, tyć i wygląda na to, że wilk syty i owca cała. Trochę jak z dzieckiem, ale oni nie tęsknią za psem, a pies za nimi nie rozpacza i wyszło na to, że było to bardzo dobre posunięcie.
Ja po rozstaniu poczułam ulgę, odżyłam i jestem absolutnie pewna co do tego, że decyzja była właściwa. Natomiast jestem nieco przerażona samotnością o dziwo. Mam niską samoocenę i łapię się na myśleniu 'kto mnie zechce'. Samotność nie jest zła, ale chciałoby się do kogoś poprzytulać. Nawet jest ktoś na oku, ale oczywiście nie widzę by i ten ktoś mnie miał na oku.


Doskonale rozumiem, szczególnie w chłodne wieczory :/ Wprawdzie moja sytuacja inna, ale brak czyjejś bliskości odczuwa się tak samo. Można sobie tłumaczyć, że samotność nie jest taka zła i lepiej samemu, niż z kimś, z kim nie jest dobrze. O ile druga część zdania jak najbardziej do mnie trafia, to pierwsza już nie. Samotność jest dla mnie najgorszym demonem.
Ulga po rozstaniu do dobry znak 🙂 Nie ma co się zastanawiać, kto mnie zechce. Być sobą i tyle 🙂 Znajdować drobne przyjemności w tym, co się lubi. Uśmiechać się w miarę możliwości. Nie ma recepty na znalezienie kogoś, rzeczy się dzieją w najmniej spodziewanych momentach. Jesteś fajną babką, aktywną, lubianą, mającą pasje. Bardzo dobra baza 🙂
Nie ma co się zastanawiać, kto mnie zechce. Być sobą i tyle 🙂 Znajdować drobne przyjemności w tym, co się lubi.

Tak też staram się robić i walczę, a w chwilach kryzysowych staram się zatrzymać się i powtarzać do skutku - wszystko co robisz, robisz przede wszystkim dla siebie.
Z tym byciem lubianą to trochę pojechałaś no ale trudno 😉 Duże zmiany w moim życiu, ale walczę i wierzę że wyjdą mi tylko na dobre.
"rzeczy się dzieją w najmniej spodziewanych momentach"

dziewczyny potrzeba trochę optymizmu w tym wątku bo ostatnio same rozstania.
Napiszcie proszę, te w związkach, gdzie u Was nastąpiły te niespodziewane momenty 😉
Ja tam uwazam , ze rozstania w momencie kiedy czlowiek chce zmienic swoje zycie sa dobre, wiec dla mnie te ostatnie rozstania tutaj, gdzie dziewczyny walcza o siebie, sa pozytywne.
Ja sama rzucilam wszystko i zostalam z psem, koniem , bez mieszkania i w efekcie bez pracy tez. I bylo to najlepsze co moglam dla siebie zrobic, pomimo ze bylo bardzo ciezko i nieprzyjemnie na poczatku, to w efekcie zaczelam spelniac swoje marzenia, rozwijac sie, znalazlam mezczyzne swojego zycia, ktory dal mi 2 malego mezczyzne zycia 🙂

Dlatego warto walczyc o swoje. Nie warto tkwic w czyms co nas ogranicza. Nie warto sie ogladac na innych. Zycie mamy tylko jedno.
Ja 'znalazłam' kiedy już zupełnie przestałam się przejmować.
Jest dobrze, szukam pracy, za dwa tygodnie w końcu się przeprowadzam  😍
Dodo -dokładnie tak, jak pisze bera


Hiacynta- strasznie mi przykro, że takie rzeczy się dzieją, tak po prostu, bo rozumiem.
Podziwiam za rozsądek z psami. Oby się sprawnie poukładały w nowym układzie, na pewno tak będzie bo zawsze blisko z wami były i zrozumieją.
Bycie najgorszą destruktorką po części znam, tyle, ze moi rodzice zawsze rękami i nogami w całości za mną.

Za to jak fajnie później, jak się życie obróci być w odwrotnej sytuacji, sprawcą samego dobra  😎 🤣
to żeby było optymistycznie, to ja po nastu latach, jako stara panna z 40 na karku, bez większych perspektyw spakowałam walizkę i wyszłam. Zostały koty, bo nie było opcji żeby nie oszalały w centrum miasta w 34 metrach po życiu w ogrodzie i domu. Łatwo nie było, ale że była to moja decyzja i że żałobę przerobiłam w sumie jeszcze w związku, to było łatwiej jak sądzę. Po pół roku pojawił się ktoś, kto jest mężem i ojcem. 🙂 Wszystko się może zdarzyć
jak ja lubię czytać takie historie 😍 ale to chyba tak często bywa.... człowiek myśli, że głębszego dołu nie mógł doświadczyć, a tu nagle pojawia się ten Ktoś i viola....!
Jak to punkt widzenia zalezy od punktu siedzenia, lub jak to woli solidarność jajników w tym wątku

Bo Hiacynta zrobila swojemu facetowi to co mnie zrobił mój byly. I ja wtedy bylam tą "rozjechaną przez pociąg". I Hiacynta zbiera gratulacje i pochwaly, ze walczy o siebie.
A mnie wbrew, jest szkoda jej faceta bo wiem co znaczy jak niebo spada na glowe 🙁
Jej tez go na pewno szkoda, ale na dluzsza mete raczej obie strony wyjda na tym dobrze...
Nie lepiej ludzi podtrzymywać na duchu, zamiast szykanować za ich własne decyzje? Nie byłby świat lepszym miejscem, gdybyśmy wszyscy starali się wspierać wzajemnie, zamiast z góry osądzać?
Ale nie wiem, nie znam się, zarobiony jestem.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się