Sprawy sercowe...

czyli Hiacyncie powiesz "dobrze zrobiłaś, super!". A Epikei powiesz "trzymaj się, ale gnida z niego była". W takim razie facetowi Hiacynty też powinnaś powiedzieć "trzymaj się, z Hiacynty jest gnida i tyle"
Podtrzymywać wszystkich na duchu? Za wszystkie ich decyzje? Bez względu na to, co czujemy w związku z tymi decyzjami?  😉 nie
Po prostu chodzi o to, że najprawdopodobniej były facet Epikei też ma znajomych, którzy mówią mu "dobrze zrobiłeś, po co sobie marnować życie, skoro to nie ta kobieta". A były facet Hiacynty - takich, którzy mówią: "No co za świnia, jak ona mogła tak cię potraktować, małpa jedna". Każdy kij ma dwa końce, a medal zawsze dwie strony.
busch   Mad god's blessing.
22 września 2017 08:04
Z takimi 'polubownymi' rozstaniami to pewnie zawsze będą się wiązać kontrowersje. Z jednej strony życie się ma tylko jedno, a z drugiej strony "zawsze dobrze gdzie nas nie ma", trawa jest najzieleńsza jeśli się ją regularnie podlewa. Nikt z nas na podstawie krótkich postów nie jest w stanie ocenić, która to opcja.

Tym niemniej uważam, że ogólnie ludzie mają nieco skrzywione postrzeganie w tej materii, pewnie trochę przez popkulturę czy jeszcze coś innego i nie dostrzegają że związek to też praca i nie można wiecznie liczyć na to, że tylko nasze hormony się zatroszczą o trwałość związku. No ale to jest tak trochę obok Hiacynty czy kogokolwiek innego, bo jak wyżej - na podstawie posta nie można ocenić, jak było. Zwłaszcza że osoba z wysoką kulturą osobistą raczej nie napisze wszystkiego na publicznym forum i to jest jak najbardziej prawidłowe podejście.
Lepiej być zostawioną przez faceta, który nie kocha niż tkwić w związku bez przyszłości.
Kiedyś bardzo cierpiałam jak mnie facet zostawił, a teraz słyszałam, że jego obecna żona jest przez niego gnojona psychicznie (mnie nie traktował źle).
I przychodzi myśl - ale miałam szczęście, że sie rozstaliśmy. Dzięki temu teraz mam męża, który mnie kocha i szanuje.
A propos tego co napisała nika77 - fajny, pozytywny scenariusz i chyba dość często spotykany. W każdym razie, ja osobiście uważam, że kluczem do znalezienia szczęścia po rozstaniu jest nieuzależnianie właśnie poczucia szczęścia od bycia w związku.
Moim zdaniem jest to uczciwe i wobec drugiej osoby i wobec samego siebie. Bo ze związków " na siłę" to i tak nic nie wychodzi. A lepiej coś przerwać wcześniej, niż później. Wiadomo, że faceta szkoda. Ale chyba lepiej tak, niż żebyś za kilka lat, mając oprócz psów np 3-ke dzieci, odeszła od niego dla kogoś innego.  🙁
Kiedyś pojawił się wątek związków z osobami aseksualnymi. Ma ktoś z obecnie dyskutujących takie doświadczenia?
czyli Hiacyncie powiesz "dobrze zrobiłaś, super!". A Epikei powiesz "trzymaj się, ale gnida z niego była". W takim razie facetowi Hiacynty też powinnaś powiedzieć "trzymaj się, z Hiacynty jest gnida i tyle"
Podtrzymywać wszystkich na duchu? Za wszystkie ich decyzje? Bez względu na to, co czujemy w związku z tymi decyzjami?  😉 nie


Nikt z czystym sumieniem nie powie Hiacyncie czy komukolwiek innemu "dobrze zrobiłaś", bo najzwyczajniej w świecie tego nie wie. Pewnie sami decydenci nie wiedzą tego na pewno, co najwyżej mogą czuć się lepiej po zmianie. Każde rozstanie kogoś krzywdzi, tkwienie w związku "na siłę" podobnie. Kto ma odwagę podejmować poważne decyzje, będzie się mierzył z ich konsekwencjami. Jeśli posiada jakaś empatię, także z wpływem swoich decyzji na inne osoby. Relacje między ludźmi są skomplikowane, czy nam się to podoba, czy nie. Ktoś ucierpiał, ale to nie znaczy, że druga strona to gnida. Podtrzymywanie na duchu wg mnie nie potrzebuje oceny czyjejś decyzji.
Lena  :kwiatek: mądre słowa
Podtrzymywanie na duchu wg mnie nie potrzebuje oceny czyjejś decyzji.

Ok..każdy ma prawo robić co chce. I podtrzymywać na duchu osoby które podejmują naszym zdaniem bardzo złe decyzje. (NIE PISZĘ w tej chwili o Hiacyncie!!) Głupi przykład, znajoma utopiła szczeniaki w worku. A ja jej napiszę "trzymaj się".
Zacytuję sama siebie z poprzedniej wiadomości

Podtrzymywać wszystkich na duchu? Za wszystkie ich decyzje? Bez względu na to, co czujemy w związku z tymi decyzjami?  😉 nie


I podtrzymuję co napisałam. Żeby żyć w zgodzie ze sobą, nie jestem w stanie podtrzymywać na duchu osób, które postępują tak, że ABSOLUTNIE się nie zgadzam z tym co robią. Inaczej jeszcze. NIE ODCZUWAM wtedy nijakiej chęci podtrzymywania na duchu. Byłoby to  mojej strony bardzo nieszczere. I zakłamane.
Ale tunrida, utopienie szczeniaków to jest coś obiektywnie złego, no bez jaj. A jak możesz się ABSOLUTNIE nie zgadzać z tym, że ktoś kogoś kocha lub nie?
zboczyłam z tematu, nie piszę o kochaniu, nie kochaniu i opuszczani związku z tego powodu lub byciu opuszczanym, nie powinnam w ogóle ciągnąć tu tego
Przecież nikt nie oczekuje od Ciebie, żebyś podtrzymywała innych na duchu, jeśli nie uważasz tego za stosowne. Nawet nikt Cię nie próbuje przekonywać, żebyś nie oceniała. Masz do tego prawo.
Najzwyczajniej w świecie oceniając czyjąś sytuację możemy się łatwo pomylić, więc ...
no właśnie, najlepsze jest to, że ci postronni poklepywacze po plecach czasem nie trafią, czasem przestrzelą itp. itd.
U nas część znajomych uznała, że musi być po czyjejś stronie, część zerwała na wszelki wypadek kontakty, część czuła się w obowiązku powiedzieć co o mnie/o nim myśli, a życie sobie....To kto liże rany i jak bardzo, wie tylko zainteresowany, pozory czasem potrafią zmylić. Czasem wygodnie przyjąć jakąś nieprawdziwą rolą pod publikę. Ostatnią osobą, która mogła się poczuć zaskoczona, był mój ex. Serio, serio. Ja wcale tak naprawdę nie chciałam odejść, przeprowadziliśmy pierdylion rozmów, warunki brzegowe były jasno określone, a on - patrząc z perspektywy czasu- na złość sobie odmrażał uszy. Później uznał, że jest porzucony i zraniony (choć, to ja miałam do tego prawo pomimo, że to ja definitywnie zakończyłam związek). Być może, uznał że coś co trwa tyle lat, już jest dane na zawsze, bez względu na okoliczności, ale cóż...W sumie to wierzę, że czuł się parszywie, często tak jest, że coś czego się nie szanuje, po stracie okazuje się bezcenne.
czyli Hiacyncie powiesz "dobrze zrobiłaś, super!". A Epikei powiesz "trzymaj się, ale gnida z niego była". W takim razie facetowi Hiacynty też powinnaś powiedzieć "trzymaj się, z Hiacynty jest gnida i tyle"
Podtrzymywać wszystkich na duchu? Za wszystkie ich decyzje? Bez względu na to, co czujemy w związku z tymi decyzjami?  😉 nie

Kto powiedzial ze bez wzgledu na to co czujemy w zwiazku z takimi decyzjami? Nic takiego nie napisalam. Z grubsza chodzilo mi o to co napisala Murat-Gazon
Kiedyś pojawił się wątek związków z osobami aseksualnymi. Ma ktoś z obecnie dyskutujących takie doświadczenia?


Ja mam.
Baaaaardzo ciężki temat.
Wielka sztuka kompromisów, ustępstw, empatii, ciągły balans między pogwałcaniem granic a zaspokojeniem potrzeb.
nika77, piatka :kwiatek: no jak u mnie. Mecze się z rozwodem od stycznia, rozmowy w tysiach były od paru lat, a ten dalej zdziwiony... Ale rozprawę mam za trzy tygodnie, może w końcu dotrze... I dokładnie takie samo odczucie, że uważa, że skoro tyle lat wytrzymalismy to czemu miało by to nie być dalej...
KaskaD30
Myslalam o Tobie ostatnio. Jak tam Ci sie uklada?
szafirowa   inaczej- może być równie dobrze
24 września 2017 18:52
KaskaD30, tez o Tobie myslalam. Jak tam?
Przepraszam, że tak wskakuję w dyskusję, ale wczoraj zawalił się mój świat.

Byłam w związku, w marcu minęłyby nam 3 lata razem, planowaliśmy wspólne życie, mieliśmy być razem już zawsze... Od jakiegoś czasu zdawało mi się, że K się ode mnie oddala, że jest go mniej w naszym świecie, że mniej mu zależy. Niejednokrotnie pytałam, czy coś się dzieje i czy "kocha mnie mniej", bo nie umiałam ubrać tego w słowa inaczej. Zawsze twierdził, że jest w porządku, że nic się nie zmieniło. W wakacje był dwa miesiące w UK na tranzycji, niby rozmawialiśmy na Skype, niby było okej. Fakt, pisał mniej, ale myślałam, że po prostu miał dużo pracy. Okazało się, że do mnie pisał mniej, bo do kogo innego więcej... Zaczął na facebooku gadać z jakąś dawną znajomą z pracy, nałożył sobie hasło na telefon (mimo, że nie zaglądam do jego telefonu, ale tak na wszelki wypadek...), jak przyjeżdżał na weekend i np. przechodziłam obok niego przez pokój, zawsze wygaszał ekran. Wczoraj wrócił z weekendowego wyjazdu do domu i powiedział, że chce się rozejść, że musi odpocząc i że może do siebie kiedyś wrócimy. Ale to co, wg niego mam siedzieć i czekać aż się namyśli i postanowi jednak wrócić? Jak miałabym wrócić do niego i żyć z myślą, że może dzisiaj powie, że znowu odchodzi, a może jutro? Gdyby to było tak, że umiałabym trzasnąć drzwiami i wyjść, pewnie byłoby mi łatwiej, ale ja nadal go kocham, tęsknię. Wydaje mi się, że on szybciej sobie poradził, bo do póki nie zaczął z nią gadać, nie siedział w ogóle na fejsie, teraz jest tam non stop dostępny, pewnie cały czas z nią rozmawia. Ktoś inny będzie w przyszłości jego żoną, ktoś inny będzie zasypiał na jego ramieniu, do kogoś innego będzie pisał i o kimś innym myślał przed snem... A to nie tak miało być.

Dlaczego...? Mieliśmy być zawsze razem, co takiego się stało? Co zrobiłam nie tak? Fakt, jestem trochę neurotyczną duszą, mam różne lęki, potrzebuję zapewnień o miłości, ale czy to go aż tak zmęczyło? Przecież wiedział o tym od samego początku i nigdy mu nie przeszkadzało, kochał mnie taką, jaka byłam. Kiedyś byłam najszczęśliwsza na świecie. Nie wiem co mam zrobić, nie mam na razie nawet pomysłu gdzie zamieszkać, jak z tego wybrnąć. Boję się, że nikogo nie poznam, bo mam mało znajomych, nie jestem otwarta na ludzi, nie wyobrażam sobie po tych trzech latach, przechodzić teraz od nowa przez "proces" poznawania się, randek, sprzedawania innym swojej wersji demo... Nie wiem jak się odnajdę sama, nigdy sama nie mieszkałam. Jak będę wracać z pracy do pustego domu, w którym nikt na mnie nie czeka?

A najgorsze jest to, że z perspektywy czasu zaczynam dostrzegać, że wcale nie było tak idealnie. Zaczęłam stopniowo gubić siebie, plany robiłam takie, żeby się do niego dopasować, zrezygnowałam z ulubionego softshella i traperów, bo K mówił, że obcasy są bardziej sexi, nawet fryzurę zmieniłam, żeby mieć grzywkę, bo on tak lubił. W drugą stronę to tak nie działało - któregoś dnia podczas pobytu K w UK miałam mega doła i fatalny dzień, poprosiłam go tylko o to, żeby wieczorem odpuścił sobie kolejne wyjście ze znajomymi na piwo, a w zamian za to spędził czas ze mną na Skype. Jak się łatwo domyślić, wybrał piwo.

Wiem, że na forum jest kilka osób, które rozstawały się po wielu latach, a nawet krótko po ślubach, a teraz są w innych szczęśliwych związkach. Pomożecie mi jakoś ustawić myślenie na dobre tory, żeby sobie szybciej poradzić z tematem? W całym życiu nic nie zabolało mnie bardziej, niż to rozstanie i nie wiem co robić...
O kochanie...
Tu niestety potrzeba czasu.
To ze nie wyszlo, to nie znaczy wcale ze cos jest z Toba nie tak. Masz kogos komu możesz się wyplakac?
fin, ja miałam nieco podobną sytuację, bo też jestem samotnik i introwertyk i głowiłam się co to będzie i jak ja kogokolwiek nowego poznam. Choć to z mojej inicjatywy się rozstaliśmy, ale wcale mi łatwiej nie było :P Z tym, że ja po prostu zostawiłam wszystko i wróciłam do domu rodzinnego, bo nabawiłam się lekkiej depresji, więc mi na niczym już nie zależało, oprócz związku oczywiście. Ale widziałam, że nam nie gra, że to nie chłop dla mnie i stwierdziłam, że lepiej późno niż wcale i się rozeszliśmy.
Nooo, chyba ponad pół roku cierpiałam, niby wiedziałam, że to była mądra decyzja, bo dużą cegiełkę do mojego stanu psychicznego dołożył właśnie on, ale to był mój pierwszy poważny związek i w ogóle. I tak jak faith pisze, zwyczajnie trzeba czasu, swoje wycierpieć i będzie dobrze. W międzyczasie założyłam sobie konto na portalu randkowym, ot, tak dla "jaj" i pociechy, bo nie sądziłam, że kogokolwiek normalnego tam spotkam. Jakiś się trafił, w sumie bardzo super typ, ale ja dalej przeżywałam tamtego frajera, więc nic nie wyszło. Ale ogarnęłam sobie w głowie, że da się kogoś (choć ciężko :P) poznać i nie jestem wcale taka najgorsza. I jakoś tak jak lepiej o samej sobie pomyślałam, to mi się lepiej zaczęło żyć. Osiągnęłam chyba perfekcję w byciu samej, bo ani nie szukałam nikogo, ani nie chciałam nawet jakoś specjalnie związku. Kupiłam sobie konia, poszłam do pracy i w sumie byłam całkiem zadowolona z życia.
W końcu się trafił jakiś mega stary znajomy znajomych i planowałam tylko osławione one night stand, ale już rok ze sobą jesteśmy 😁 Raczej każdy zadowolony, także z poprzedniego związku wyciągnęłam taką naukę, że JA się liczę i jeśli mi coś nie odpowiada wybitnie, to nie ma sensu ciągnąć. Egoistycznej postawy nabrałam, ale to moje życie i ja mam się w nim dobrze czuć. Także polecam i takie wnioski tobie, ale to przyjdzie z czasem. Grunt to się nie załamać totalnie, rozsądnie podchodzić do tematu i zająć się sobą, bo mazgajenie się nic nie da. Znaczy, wiadomo, nie uniknie się tego, ale nie rozmyślać i nie użalać się nad sobą dłużej niż to stosowne.
Fin "może do siebie wrócimy" znaczy dokładnie tyle co - jak mi nie wyjdzie z nową dziewczyną to wrócę. Słabe. Głowa do góry, życie jest pełne niespodzianek, na jednym facecie świat się nie kończy  😀 Ja dla odmiany, polecam się wypłakać do woli i tyle czasu ile tego potrzebujesz - nie rozumiem terminu "nie dłużej niż to stosowne" bo każdy przeżywa inaczej, w swoim tempie leczy rany. Ale nie wmawiaj sobie proszę, że jak nie ten to już nikt inny. Każdy tak na początku myśli a później życie samo się układa. Życzę więcej optymizmu :kwiatek:
No żeby nie użalać się nad sobą i nie wpadać w pętlę, bo to serio nie koniec świata.
JARA   Dumny posiadacz Nietzschego
25 września 2017 12:18
Fin "może do siebie wrócimy" znaczy dokładnie tyle co

.. nie wrócimy już do siebie, ale Ty będziesz miała nadzieję, a ja sam siebie będę miał za mniejszego wacka.
fin wiem, że to jest bardzo dołująca sytuacja, więc nie dołuj się dodatkowo negatywnymi myślami o rzeczach takich jak samotne mieszkanie. Mieszkanie samej nie jest najgorszą rzeczą na świecie - szczególnie jeżeli mówisz, że jesteś introwertykiem  😉 Będziesz miała swoją przestrzeń w której możesz robić co tylko chcesz i być kim tylko chcesz, najlepiej sobą! Na początku może Ci się wydawać pusto, ale później się przyzwyczaisz i wypełnisz przestrzeń sobą. Zwierzak też pomaga.
Wiadomo, milej gotować dla kogoś niż dla siebie, ale zanim się obejrzysz ktoś nowy  będzie Cię zapraszał na kolacje do siebie, chociaż z pewnością nie to siedzi Ci teraz w głowie.
Przytulam!  :kwiatek:
KaNie, szafirowa, trochę kompletne dno z dwoma metrami mułu... Jedyne, to w pracy znów się wyprostowało i jest dobrze. Bujanka z kredytem trwa, odlączenie "kochanego" malżonka, to dla banku kosmos, nerwy, papiery i dalej nic, wciąż nie wiadomo co się uda, a co nie... Czekam na decyzję kolejnego banku. Rozprawy się już prawie doczekałam, jeszcze tylko trzy tygodnie... Z tym, że zastanawiam się czy główna gwiazda imprezy się zjawi, czy oleje i sąd przełoży sprawę. Bo w sumie, uwaga cytuję "on ma na to wyje..e, to mój rozwód". Nie drogie Panie, nie wyprowadził się... Szuka, szuka i znaleźć nie może... Ostatni argument....jest zbyt przywiązany do mojej mamy, żeby się wyprowadzić... Tak sobie u nas mieszka, jesteśmy na czesc, czesc. Jemu to nie przeszkadza, ja mam związane ręce... Myślę, że dopiero rozprawa cos zmieni, on z tych, co papier rzecz święta, przestanę być żoną dopiero po podpisie sędziego. Wiem, że jak się to pisze, to brzmi kretyńsko i każdy się dziwi bezradności, ale po prostu to zderzenie ze ścianą, prawnie nic nie mogę. Ja rozumiem bić się o majątek, nawet zwierzęta, robić na złość, ale on tylko i wyłącznie nie chce mieszkać bez nas!!! Bo jak to, taka zmiana i jeszcze sam....Jeszcze chwila, a będę wymagać psychiatry. Na razie przy życiu trzymam się ogona łaciatego. Żeby życie było piękniejsze, łaciaty niedawno mega okulał, zdiagnozowano silny szpat, wozimy się na klinikę....itp. fin, absolutnie brutalnie, będąc po twojej stronie, powiem jako strona "odkochana" i "odchodząca", obraz człowieka z którym się jest/było zmienia się znacząco kiedy uczucie zostaje wykasowane, czy zastąpione uczuciem do kogoś innego (ja miałam po prostu dość męża, nie, że był ktoś inny więc nie wiem, jak to jest, ale przypuszczam, że zmiana jest wtedy jeszcze gwałtowniejsza). Pamiętasz siebie kochaną przez niego i tak widzisz się dalej w tej sytuacji, choć niby wiesz, że nie kocha... Wyobraź sobie kogoś z kim nie chcesz, nigdy nie chciałaś być... kolega, znajomy sąsiad, ktoś kto jest całkowicie poza twoim zainteresowaniem, no kijem byś nie dotknęła. I wyobraź sobie, że wiesz, że ta osoba cię kocha, pragnie, chce być z tobą, marzy, że może kiedyś.... Takie uczucia żywione przez kogoś wypartego przez nas jako potencjalny partner nie są miłe, wręcz mogą trochę odrażać. Tak widzi Twoje emocje człowiek który już cie nie kocha i z ciebie zrezygnował. I nie ma sensu wmawianie sobie, ze coś tam przecież jeszcze jest, nie ... Tak widzi i czuje (dla siebie zapewne prawdziwie) ta "połówka", która jeszcze kocha... To przerażające ale i fascynujące jak uczucia (czyli głównie hormony) sterują naszym postrzeganiem świata i rzeczywistości. Nie trać czasu na czekanie, możesz tracić na popłakanie-pomaga. A potem popraw koronę i zapie...j. Widać los ma dla ciebie kogoś lepszego w zanadrzu  :kwiatek: czego i sobie życzę 😉
Dziękuję za wszystkie mądre słowa, na pewno będę je trawić, jak tylko trochę się ogarnę :kwiatek: Tylko, Boże, gdyby to było prostsze tak wziąć się w garść, otrzepać pobrudzone kolana i iść dalej...
Kaska
Porazka ten Twoj maz :/ Ja bym chyba nerwowo nie wytrzymala :/ Czytam to i mnie to zlosci, a co dopiero gdyby mnie to dotyczylo.

Fin
Przykro mi. Ja Cie nie pociesze bo nawet nie wiem co napisac. Jak to przeczytalam to mi sie zoladek scisnal.. 🙁
CzarownicaSa   Prosiak statysta, który właściwie nie jest ważny.
25 września 2017 16:18
Jakiś taki kijowy okres z tego co widzę, chyba u wszystkich się wali...
Fin wiem o czym piszesz z tym gubieniem siebie i nie dostrzeganiem pewnych rzeczy... rozumiem.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się