Koniec z jeździectwem?

Dokładnie.Ja mam właśnie rozpisany dzien na półgodzinne bloczki, także w pracy.I np. zakładam że coś zajmie mi 3 bloczki.Albo wracam do domu o 22 i od razu wstawiam pranie- które ze względu na dużo zajęc robię regularnie w małych ilościach.W międzyczasie robię inne rzeczy. Faktem jednak jest,że nie prasuję,tylko zawożę do pralni i nie sprzątam,bo robi to ktoś inny.
Mój zaraz-mąż jest pasjonatem. I jak pracuję w weekend to on wybywa na ryby, ja jadę na konia, on nad wodę. Tylko jednak żyjemy razem i nie zajmuje nam to 5x w tyg po2-3h (dojazd, trening itp). I nie pochłania połowy wypłat. Mnie takie intensywne robienie jednej rzeczy jakoś nuży. Stajnia 2x w tyg jest urozmaicenie, stajnia 5x-6x w tyg jest obowiązkiem. Pracę też mam właściwie codziennie inną, bo ciągle jakieś ciekawe przypadki. Znam osoby, które trenują, trenowały 2-3 konie dziennie, tylko to chyba nie życie dla mnie 😀 Rodzaj uwiązania, który jest dla mnie ciężki do zaakceptowania w moim życiu.
Sama mam napięty grafik, jeszcze 2 lata temu było gorzej, bo dochodziły studia. Nie lubię jak się nic nie dzieje, tylko u mnie ciągle coś się dzieje, nawet bez tych koni 🙂
olga96 Ty możesz się owszem wyrabiać w swoim grafiku. To nie znaczy, że inni ludzie i ich potrzeby też zdołają się w nim zmieścić ani za nim nadążyć - złapać swoje planowe (strzelam) 45 minut i ani minuty dłużej.
Niestety coś za coś. Ja się sama ze sobą ogarniałam całkiem skutecznie - praca, studia i koń. Problem się zaczął wtedy, gdy trzeba było uwzględnić uwagę należną innym. Organizacja i elastyczność nie idą ze sobą w parze zdecydowanie, a w relacjach z innymi niestety elastycznym trzeba być. Chyba, że wybieramy sobie do życia wyłącznie ludzi, którym takie zabieganie z naszej strony pasuje, ale mówi się przecież, że miłość jest ślepa, zaś rodziny się nie wybiera.
lillid, a facet to nie może sobie sam ugotować/ kupić jedzenia?
lillid , jak nie ma pasji, to nie wiem, bo mój ma 😉 W stajni jestem 4, 5 razy w tygodniu i spokojnie mam czas też na inne rzeczy. Psy i koty głodne nie chodzą, dom jakoś ogarnięty (bardziej by nie był bez konia, bo nie jestem typem kury domowej), mąż nie narzeka. Jak się chce, to można. Z drugiej strony,  jak się nie bardzo chce, to po co się męczyć?
yegua są tacy, co potrafią sobie co najwyżej kupić paczkę parówek i odgrzać w mikrofali. W odsieczy biegnie babcia mieszkająca piętro niżej rycząc jak trąba jerychońska, że o chłopa nie dbam i jak tak dalej pójdzie, to mnie zostawi.
Niestety koniki nigdy nie znajdowały zrozumienia w mojej rodzinie. W ogóle nie mam tu żadnego pasjonata czegokolwiek poza moją mamą, która spotyka się na co dzień z ostracyzmem rodziny i znajomych. Myślę, że będę mogła sobie również pozwolić na równie heroiczną postawę, co jej, ale jak już będę w 100% na swoim, a nie na ojcowiźnie, mimo, że utrzymuję się sama. Na dzień dzisiejszy stanowczo im do mnie za blisko, gdy mają ochotę wytrzeć sobie mną gębę.
Jak ma się za mało czasu, to warto sobie dołożyć obowiązek 😁 Pozdrawiam, studentka dzienna studiów inżynierskich-informatycznych, pracująca na pół etatu, mieszkająca sama z partnerem, w bardzo dobrym związku, takim, gdzie się rozmawia i poświęca sobie czas, będąca u swojego konia minimum 5x w tygodniu 🤣 I pazurki mam zawsze elegancko zrobione! Pod czymś bajzel ze stajni trzeba ukryć, jak przychodzi wracać autobusem 😉
Z drugiej strony wiem, że po tegorocznych wakacjach do pracy przy koniach nie wrócę nigdy. I miałam momenty, gdzie miałam dość stajni i wszystkiego co z końmi związane, ale z drugiej strony, swój koń, jako pasja, odskocznia bardzo mi pasuje. Tylko, jako pasja, fragment życia, nie całe. Zawsze idzie znaleźć złoty środek, na szczęście mam też konia, który jak dwa dni postoi to nie wyjdzie z drzwiami i stajnie, gdzie wiem, że jeść, pić dostanie odpowiednio, a do tego jest monitoring całodobowy i jak coś by się działo to zadzwonią. Rozmowy w stajni prowadzę w sumie rzadko, a jeśli już, to w międzyczasie zazwyczaj robię coś innego przy koniu. Przyjeżdżam do niego, nie do ludzi, robię swoje, wracam. Nie zawsze wsiadam, czasem lonża, czasem go tylko wymiziam/puszczę luzem na halę. Trenuje tez dla siebie, bo to nudno się nie rozwijać, ale bez większego ciśnienia na efekty teraz, już, zaraz czy jakieś super osiągnięcia. Efekty są, zawody z 3-4 razy w roku też. Jak chcę, to jadę do lasu pooglądać drzewa, wrzosy, grzyby, śnieg, cokolwiek.
Nie wszystkie moje rozmowy muszą być o koniach, nie wszystko musi być z nimi związane, na wakacje i wypady weekendowe jeżdżę chętnie, wychodzę do kina i na piwo ze znajomymi bez większych wyrzutów sumienia, ale całkowita rezygnacja z jeździectwa raczej by nie przeszła. I jestem za wygodna, żeby się z obcym koniem użerać, wole swojego, wychowanego, czystego, pewnego, gdzie nikt mi nie mówi co mam robić. Czas z moim koniem to często jest taki czas dla mnie samej. Nie żyje stajnią, a przyjeżdżam tam poruszać tyłek, pomiziać swojego zwierzaka, jak trzeba, to ograniczam czas wizyty do niezbędnego minimum bez większego bólu - tu regularnie wizyty też dużo dają, bo koń często czyszczony jest czysty i ogarnięcie go zajmuje chwilkę.
Jest to też pewien wybór. Ja osobiście lubię mieć dużo zajęć, zapchany dzień. Robię się produktywniejsza, lepiej się czuję mimo wszystko, nawet jak czasem padam. To odpocznę jeden dzień i dalej biegam 🙂 Ostatnio o tym rozmawiałam ze znajomą, która tylko studiuje i ogarnia dom - ja bym dostała na głowę mając wolne przez 3 miesiące i za jedyny obowiązek ogarnięcie małego mieszkanka i postawienie ciepłego obiadku facetowi i zapakowanie kanapek do pracy 😜 Rozniosłoby mnie, albo bym się zasiedziała i czuła źle. Jej to pasuje bardzo, spełnia się.
Fakt, że ja u swojego partnera mam też wsparcie duże - bo obowiązki domowe dzielimy na pół, chętnie ze mną podjedzie czasem do konia, poogląda zawody, czy nawet posiedzi na nich ze mną cały dzień. Nawet czapraczki ze mną chętnie wybiera 🙂 W razie mojej niedyspozycji jest też w stanie wziąć mojego konia na lonży poganiać. Choć wcześniej był totalnie nie-koński. To bardzo, bardzo ułatwia wszystko. Z drugiej strony, ja się staram nie truć na tematy stajenne więcej niż to potrzebne, a on ma własne pasje, zainteresowania, całe życie trenował jakiś sport, miał różne zwierzaki, więc to rozumie. I też ma przestrzeń dla siebie.
Dodatkowo nie mieszkamy w dużym mieście, więc nie tracimy dużo czasu na dojazdy, mieszkanie też wybieraliśmy w takiej lokalizacji, żeby mieć blisko/dobry dojazd wszędzie gdzie potrzebujemy. Nie prowadzimy własnej działalności, nie mamy i nie planujemy w ciągu kilku lat dzieci (ja to ich ogólnie nie planuje, na argument, że kiedyś mi się zmieni zawsze mówię, że to będzie może/kiedyś, póki co nie chcę). Mój koń zanim skończę studia będzie też już w kategorii wiekowej "emeryt", więc jak zacznę pełnoprawną pracę, to bez żalu w razie potrzeby postawie go na łąkę i będę przyjeżdżać raz w tygodniu. Chyba, że mi warunki pozwolą na nowego kopytnego darmozjada, to pewnie taki będzie.

lillid - co do parówek, czas dorosnąć. Lub spytać siebie samej, czy pasuje mi życie z kimś takim. Ja bym zabiła patelnią lub stwierdziła "a niech zostawi". Męczyłam się dwa lata z takim upośledzonym życiowo i bardzo na nie do moich wyjść/koni/pasji/rozwoju człowiekiem. Never ever, to nie dla mnie.
Poważnie przejmujesz się tym,co mówi babcia? Jak Cię zostawi dlatego, że mu obiadu nie zrobiłaś to daj mu jeszcze porządnego kopa w tyłek na do widzenia. Są dwie zdrowe rączki, jest możliwość zrobienia sobie jedzenia.

Tylko akurat z mojej strony to ja należę do kobiet, dla których mój rozwój jest na pierwszym miejscu i jeżeli facetowi się nie podoba że nie ma ugotowanego obiadu i spakowanego śniadanka do pracy,to well.. goodbye.

Nie będę powielać schematu mojej mamy, która (pracując zawodowo co prawda) wpada w panikę jak nie ugotuje obiadu, tymczasem świat się jednak nie zawali. Ona dla rodziny zrezygnowała z propozycji kariery naukowej, ja nie zamierzam tak się poświęcać  😉
Wypowiadałam się widze 2 strony temu, teraz zaś mogę się wypowiedziec z punktu widzenia osoby, ktora od 4 miesiecy ma własnego konia.
I ktorej zycie sie zmienilo o 180'.

Z jezdzenia 1-2x w tygodniu do 5-6 😀
Jestem strasznie zmeczona. I strasznie szczęsliwa. To, że udalo mi sie kupic naprawdę fajnego konia to jedno, ale zmieniło sie tak naprawde duzo. Tez w moim podejsciu i postrzeganiu świata. I tak, wole jechac do konia niz siedziec cala sobotę i się obijac, jestem zla jak pogoda jest paskudna i nie ma sensu nawet jechać do stajni.
Wiem, że jestem zakochana 😉 i ze za jakis czas mi przejdzie, i będę miec pewnie dosc, ale mam takie wrazenie ze 31 lat na to czekalam, ze tego wlasnie mi brakowalo, ze moje zycie jest teraz pelniejsze.

I nie brakuje mi kina czy spotkan ze znajomymi - jak mi naprawde zalezy to znajde czas i sie spotkam, ale priorytety mam zupelnie inne, weryfikuje bezsensowne znajomosci i wole kupować szmaty dla konia niż szmaty dla siebie 😀 ALbo od biedy, bryczesy zamiast jeansów.

A i z mężem dzieki temu jest inaczej, bo ma popoludnia w spokoju bo ja jestem w stajni i może robic co chce bez mojego marudzenia ze za glosno i mi przeszkadza 😉 DLa siebie mamy wieczory i poł weekendu, jakoś to wszystko działa.
Cóż, miałam takie podejście (stawianie swojego rozwoju na pierwszym miejscu) bardzo długi czas. W toku ostatnich wydarzeń niestety moja pewność siebie w tym temacie struchlała.
Rodzina ma na mnie "bata" - nie liczę się z ich opinią, jak to tylko możliwe, ale z czasem robi się taki ferment, że tego po prostu nie jestem w stanie wytrzymać.
Zdaje się, że mam po prostu wyjątkowo toksyczne środowisko, jeśli chodzi o ideę samorealizacji wszelkiego rodzaju i chyba muszę się z tym pogodzić, póki tu jestem.
A z tym facetem to nie o śniadanko i obiadek chodzi (jemu), tylko o wspólne spędzanie czasu, budowanie czegoś wspólnego. Wspólne cele i wspólna realizacja. Z jednej strony co za ograniczające podejście, z drugiej - na czym innym polega budowanie wspólnej rzeczywistości, a w niej rodziny?
Są ludzie, którzy za normalne uważają porzucanie wszystkich patentów na organizowanie sobie życia w pojedynkę w momencie, gdy pojawia się w nim ktoś inny. Brak wzajemności w tych działaniach uważają za brak zaangażowania. Co gorsza, jest to podejście mocno ukorzenione w naszej kulturze, to też takie osoby zyskują łatwo wsparcie otoczenia. Z jednym chłopem sobie poradzę, ale z całym tabunem? I Herkules dupa, kiedy ludu kupa.
Walczyłam jak lew, póki nie wróciłam do pustego mieszkania. I nagle odechciało mi się wszystkiego.


Jestem u konia 5-6x w tygodniu. Jeżdżę do niego przed pracą lub - częściej - po. W tygodniu ogarniam się szybko, ochraniacze, czaprak pierwszy z brzegu (nooo dobra! ostatnio jeżdże w bling-bling białych ochraniaczach i białym czapraku :hihi🙂 Mój facet w tym czasie jeździ na rowerze - jest ultrasem, więc minimum godzina. 2x w tygodniu mamy wspólne treningi wspinaczkowe (wówczas koń jest grany rano). W weekendy to easy - na spokojnie. Zdarza się, że w weekend wyjeżdżam (dość często śmigam w góry), ale wtedy koń chodzi w dni robocze. Wakacje zawsze spędzamy razem, bo chcemy i lubimy.

Ostatnio nadrabiam też towarzyskie zaległości, w sobotę rano spotykam się na śniadanka z moimi przyjaciółkami, staram się pamiętać, żeby raz na jakiś czas skoczyć na kawę z osobami, które są mi bliskie. Imprezy sporo rzadziej, bo chyba trochę wyrosłam 😉 Ale zdarza się zarwać noc 😁

Pracuję dość typowo do 17/18.

Kocham jeździectwo, mam świetną furę, chcę sobie niedługo postartować. Nie widzę tych poświęceń szczerze mówiąc. Kasę łąduję w treningi i nie żal mi żadnej złotówki. I nie żałuję, że na meble np. musze odkładać, a lekką ręką kupuję czapraczek 🙄 Ale tak samo nie żal mi było kupić szpej wspinaczkowy za kupę hajsu. Tylko, że dla mnie ładowanie pieniędzy w PASJĘ to sama radość. I nie postrzegam tego jako stratę.
Ale też jeśli kiedyś stwierdzę, że jadę w półroczną podróż to konia wyślę na łąki 😉 Nie sprzedam, bo to ten jedyny, ale też nie uzależniam swoich decyzji od niego.

Aha, nie mam dzieci. Jeździectwa z dziećmi sobie akurat nie wyobrażam i podziwiam wszystkie jeżdżące matki.


Marzenka, aaaach kocham Cię czytać 😍
Fajnie się was czyta 🙂 Ja chyba większość swojej energii i pasji (i pieniędzy) wkładam i włożę w rozwój zawodowy i naukę (bo to moje hobby też ), a teraz dodatkowo w tworzenie rodziny 😀
a jak nie ma, to co?


A jak nie ma pasji to marudzi i się wścieka. Mój jest w tym mistrzem. Dlatego wciąż borykam się sama ze sobą. Raz mu zaczynam ulegać, raz się stawiam. Raz zaczynam myśleć rozsądnie i przyszłościowo, raz gonię za marzeniami, albo chociaż ich namiastką. Raz jestem zarobiona po uszy, ale zorganizowana, a innym razem tak nieogarnięta, że aż mnie to wkurza.

A jeśli chodzi o częstotliwość jeżdżenia do stajni to mi osobiście łatwiej jest kiedy jestem codziennie, bo wchodzi mi to w nawyk i jest takie oczywiste, niż 2 razy w tyg. bo wtedy mi się nie chce i przekładam. Tyle, że u mnie też jest wiecznie problem ze stajniami i jadąc do konia mam sporo do zrobienia wokół niego... nie wiem gdzie tam jest czas na jazdę. Był taki okres, że jechałam do stajni i musiałam koniowi posprzątać boks, przygotować wszystkie posiłki, napchać do siatki siana ile się da, konia wyczyścić i już samo to zabiera sporo czasu. Podejrzewam, że łatwiej by było gdybym przyjeżdżała, czyściła, wsiadała/lonżowała, wzięła na trawę i tyle. I przyznam, że to było bardzo duże obciążenie psychiczne dla mnie, że muszę być w stajni codziennie, bo inaczej koń będzie głodny, w brudnym boksie itp.
Albo jak był problem z padokiem. U nas wałachy i klacze wychodzą osobno, ale na sąsiadujące ze sobą padoki. Mój wychodził z wałachami, a kobyły miał w dupie, ale do czasu, bo te go tak napastowały jak się grzały, że masakra. Płot dupami rozwalały (że niby ogiery nieobliczalne?). I on w końcu też zaczął się do nich sadzić. Ale, że on pastuch szanuje to poświęciłam popołudnie i zamontowałam pastuch na całym płocie pomiędzy nimi, z jednej i drugiej strony. Głównie ze względu na kobyły, bo dopóki się nie rozkraczały przy płocie to on nawet nie podchodził. Tylko kuźwa 3 razy musiałam naprawiać ten pastuch, bo a to ktoś nie włączył prądu i kobyły rozerwały, a to prąd został uziemiony bo "bramka" leży na ziemi, a kobyły pastuch rozwaliły, albo jakiś debil w ogóle rozciął, bo nie wiedział jak otworzyć. W pewnym momencie już celowo przystawiłam te najbardziej nachalne kobyły do pastucha, żeby je respektu nauczyć, ale co z tego jak co przyjeżdżam to prąd uziemiony. Stajnia nie dość, że nie zrobiła nic, to jeszcze był problem, żeby moją pracę uszanować i nie uziemiać prądu. I niestety tak jest we wszystkich najbliższych stajniach. A te dalsze to znowu problem bo daleko, bądź czynne do 20, a ja o tej dopiero do stajni docieram. Tak, stajnie tutaj to zdecydowanie porażka. Człowiek płaci za pensjonat, a roboty tyle co na swoim. Kolejny powód sprzedaży.
Cri, ale widzisz - Twoją pasją jest weta i poświęcasz temu możliwie dużo czasu. I chyba nie masz wyrzutów sumienia, co? 😉 Moja praca nie jest moją pasją (może źle wybrałam? nie wiem..) więc siłą rzeczy nie chcę w niej przesiadywać za długo. Pracuję, żeby mieć hajs na spełnianie marzeń po pracy. I wtedy jak je przepierdzielam też nie mam wyrzutów sumienia.

Więc w sumie jesteśmy podobne - obie mamy pasję, której poświecamy czas, tyle że to jest inna pasja 🙂
Ja bym nie chciała być z kimś, kto nie ma pasji.Jeżeli dla kogoś praca jest pasją, to super. Ja mam dwie- pracę i konie  😁 Ale zupełny brak zainteresowań?
amnestria, tak, to prawda 🙂 Nie stać by mnie było na konia i kurs za 8000 zł i jeszcze wakacje 😀 wiec wybieram kurs i wakacje, a koń jest, ale nie na co dzień i jest dzierżawiony 🙂 Wewnętrzny konsensus osiągnięty 😀 Tylko czasem sobie wyobrażam co by było gdyby moje życie miało wyglądać inaczej, tak z ciekawości 🙂
A być z osobą bez pasji tez bym nie mogła, chociaż przed zawodami całe mieszkanie w wędkach i przynętach to nie jest mój ulubiony obrazek 😀
desire   Druhu nieoceniony...
04 października 2017 15:26
mały offtop 😉
Cricetidae, zacznij łowić.  😜  we mnie tak małż zaszczepił, że od kwietnia pracuje w branży stricte wędkarskiej. 😁 a zaczęło się od słów: "chcesz spróbować?"  a ja lubie nowe rzeczy i się zaczęło 😉   😂
desire, łowiłam trochę, ale wolę czytać książkę na łódce albo po prostu chillowac na łonie natury 🙂 Ale fajnie, że Ty się wkrecilaś, ja widzę że to jest naprawdę ciekawa pasja.
busch   Mad god's blessing.
04 października 2017 15:47
rtk też przez pierwszy okres czasu byłam zachwycona ilością wolnego czasu, braku ograniczeń i tego przywiązania do stajni. Niestety, ale zachwyt minął i została pustka


To też zależy od człowieka, mi już leci 4 lata - musiałam sprawdzić w czeluściach dysku po zdjęciach bo już nawet zapomniałam jak dawno temu przestałam jeździć. Żadnej pustki nie stwierdzam  😀. Co jest o tyle dziwne że za czasów mojego jeździectwa przez większość czasu jeździłam do stajni przynajmniej 5 razy w tygodniu i nie potrafiłam sobie wyobrazić życia bez koni  😁

Nie żałuję że jeździłam i nie żałuję że przestałam. Jest mi zajebiście ze świadomością że moje obecne hobby mogę odwiesić na kołek w każdej chwili bez stresu że koń nieruszony/niezaopiekowany. Mimo że już 4 lata minęły, nadal doceniam jak dużo czasu mi się zwolniło w dobie, dzięki temu mogę skupić się na rozwoju osobistym czy na pracy kiedy potrzeba, mogę odpocząć czy chorować bez wyrzutów sumienia jeśli tak wypadnie, mogę sobie dać labę tak po prostu jeśli jestem przemęczona. Wreszcie mam czas na czytanie książek i oglądanie filmów, nie czuję tej nieustannej pogoni. Czuję stabilność finansową która by szybko znikła wraz z powrotem do jazdy konnej. Nie muszę wiecznie niedosypiać żeby wszystko dopiąć w ciągu jednego dnia.

Uważam że jeździectwo jest bardzo wymagającym hobby pod względem czasowym i finansowym, więc uprawianie go wiąże się z wieloma kompromisami, zwłaszcza przy własnym wierzchowcu. Może brakuje mi pelerynki superczłowieka, ale uważam że osoby twierdzące że jeździectwo wcale takie nie jest, nie są szczere ze sobą lub/i z innymi. Jednak każdy z nas ma tylko 24 godziny w dobie, a konie to zawsze będą niszczarki do pieniędzy. Każdy ma własne życie i decyduje o tym, co poświęci, a czego nie potrafi  🙂
Jest wymagające, ale szczerze... które nie jest 😉 Tzn faktycznie w przypadku draki, problemów wszelkiej maści z niektórych hobby łątwiej zrezygnować - choćby na jakiś czas.

Ale szczerze mówiąc bardziej czasochłonne (pieniądzochłonne podobnie jak konie) jest wspinanie - dla mnie oczywiście. Konia jakoś łatwiej mi wpleść "w życie". Żeby wspin miało sens to się trzeba poświęcić (i znów dodam - jak wszędzie), wyjazdy najlepiej w każdy weekend w sezonie lub co najmniej 2x w miesiącu (kasa, czas, paliwo, brak imprez 😉). Jak ktoś nie wspina się zimą to wyjazdy w ciepłe kraje (kasa, czas - again) + wspinanie na sztucznej ścianie. Jak zimą się wspina - to można tanio, ale czas, czas, czas. Jeśli chodzi o forsę to cały sprżęt, który niestety jest w opór drogi (ciuchy, sprzęt do wspinaczki, liny, nie liny), ale który ma średnią przydatność max 10 lat. Po tym czasie producent nie gwarantuje, że coś się nie urwie. Jak coś wypadnie w trakcie wspinania = out, do śmieci. Chyba, że komuś nie robi, ze się wspina na prehistorycznym sprzęcie, od którego zależy życie.

Mam znajomych nurków - poświęcają równie wiele. Mam znajomych spadochroniarzy - kurs podstawowy to 10 000. A potem za każdy skok - stówka lekką ręką. Mam znajomych, których pasją są różnego rodzaje motocykle - to samo, kasa, wyjazdy na tory itp. Ba! Głupie rowery mojego M. - ma cztery, bo każdy do czego innego, ciągle coś się psuje, coś trzeba dokupić, wymienić. Samo wyjście na rower jest za darmo, ale w sprzęt idzie gruby hajs. Czas - ? MEGA DUŻO. Póki mi nie znał to ostro trenował (teraz poszliśmy na kompromis) w weekendy robił traski po 250 km (jednego dnia w sensie), do tego zgrupowania itp. A jak czyjąś pasją są podróże (tu myślę o Averis choćby)?

Do czego zmierzam? Wydaje mi się, że na pasję zawsze dużo idzie: czasu, pieniędzy, nakładu emocji itp. Doba jest faktycznie za krótka, stąd problemy, ale nie demonizowałabym tak tego jeździectwa 😉 Różnica jest IMHO tylko w tym, że to żywe zwierzę i to innego rodzaju odpowiedzialność.
majek   zwykle sobie żartuję
04 października 2017 16:16
amnestria, dobrze powiedziane.

busch, ty to zawsze umiesz trafnie podsumować :kwiatek:

Bo za "manie czasu na wszystko" (bodajże DressageLife i keirashara deklarowały i chyba ktoś jeszcze) też się płaci. Choćby niewyspaniem (fizjologicznie się nie da zejść poniżej pewnego zdrowego minimum) i stresem (też takim fizjologicznym, nawet jak ktoś deklaruje, że się nie stresuje, to wyliczanie codziennych zajęć co do minuty to już jest czynnik stresogenny, organizm się potrafi na taki ukryty stres po czasie wypiąć raz a dobrze). I trudno mi wierzyć w zdrowe związki gdzie na rozmowę są dwie jednostki standardowe a na seks jedna (albo na odwrót) 😉 Bo doba superludzi też ma 24h, a jak zsumujemy pracę, studia, konie, dojazdy, jedzenie, podstawowy ogar osobisty, podstawowy ogar mieszkania (w stylu pozmywać i wynieść śmieci, nie robić za perfekcyjną panią domu 😉 ) i sen to już się ledwo dopina.

Ofkors jak ktoś tak lubi to proszę bardzo :kwiatek: tylko trochę mi to śmierdzi udowadnianiem, kto tu jest wielbłądem 😉 jakby jedzenie na spokojnie i spanie to były jakieś zbytki dla leniwych a nie podstawy podstaw. Ja wiem, że człowiek z miłości do [tu podstawić rodzaj pasji] potrafi poświęcić wiele, w tym własne zdrowie, ale podstawianie takiego lajfstajlu "wcisnę 36h w 24" jako normy (a poniżej jeno brak zainteresowań) jest średnio uczciwe 🙂

Albo to, albo jestem mało nadludzkim nadludziem 😉  bo po paru latach zapei*dalania praca-studia-stajnia-nauka-130 spraw, którymi trzeba się zająć mam tego serdecznie, ale SERDECZNIE dosyć i z utęsknieniem wyglądam momentu, kiedy coś z tego zapie*dalania zacznie procentować i nie będę musiała zapie*dalać dalej  😀

amnestria jak dla mnie kwestia co kto rozumie przez "pasja" i "żeby miało sens". Tj. jaki poziom sportowy jeździectwa (na wspinaniu się nie znam za grosz 😉 ) ma sens? Czy jazda podstaw ujeżdżenia i do lasu (na własnym koniu) to już jest pasja z sensem, czy dopiero treningi CC i zawody na takim poziomie? 👀 Albo czy te podróże to weekendowe wypady w zasięgu paru godzin w samolocie czy wielotygodniowe wyprawy do źródeł Amazonki i w Himalaje. "Manie sensu" jest zwyczajnie 200% subiektywne 😉
busch   Mad god's blessing.
04 października 2017 16:36
amnestria, żywe zwierzęta to raz, a dwa że w przypadku posiadania własnego wierzchowca od razu wywalasz furę pieniędzy, przynajmniej z perspektywy zwykłego śmiertelnika. Zwłaszcza w Warszawie spokojnie możesz miesięcznie przepalać na konia pieniądze, które są całą wypłatą wielu ludzi (za którą nawet wielu z nich w miarę wygodnie żyje), i to po prostu żeby się rekreacyjnie wozić. Tymczasem jest ogromna ilość hobby, w których ten moment wydawania góry pieniędzy następuje dopiero kiedy myślisz o danym sporcie naprawdę poważnie albo nie następuje nigdy. Np. do jeżdżenia rowerem w ramach hobby nie potrzeba czterech rowerów  😉

Plus komponent żywego partnera treningów powoduje, że wszystko nabiera szczególnego wymiaru - chory koń może nagle Cię zmusić do wydania wielu tysięcy złotych, a zepsuty rower może sobie poleżeć w garażu aż zbierzesz na naprawę, a za kilka tysięcy złotych masz już nowy rower, więc zawsze jest pewien 'sufit' wydatków. Tak samo jest z czasem - możesz nie jeździć się wspinać w góry przez 2 tygodnie, miesiąc czy więcej, wykupywać niedrogie wejścia na ściankę i nic specjalnego się nie stanie. A konia nie można tak po prostu zostawić na 2 tygodnie.

Na pasję naprawdę nie zawsze dużo idzie, i często można nigdy nie potrzebować worka pieniędzy. Obecnie ćwiczę krav magę i koszt miesięczny to jest max maxów 200zł, sprzęt kosztował drugie tyle i będzie mi służył na długo. Koszty szkoleń, wyjazdów, zgrupowań nigdy nawet się nie zrównają z tym, co byłoby absolutnym minimum jakie musiałabym wydać, gdybym chciała mieć konia albo nawet tylko go dzierżawić - nawet jeśli kiedyś zapragnę wyjechać do Izraela żeby uczyć się od mistrzów. Jest bardzo dużo takich hobby. Oczywiście jeśli porównasz jeździectwo z innym drogim hobby nie dla zwykłych zjadaczy chleba, to porównanie jest dość korzystne. Bez urazy, ale uważam że to jest element cukrowania jeździeckiej rzeczywistości. Doceniam i szanuję ludzi, którzy uważają że jazda konna daje im na tyle dużo radości, że są gotowi poświęcać bardzo dużo czasu i pieniędzy. Natomiast nie do końca rozumiem tych, którzy widzą tylko dwa ekstrema - albo ludzi całkiem bez pasji, albo ludzi poświęcających tyle samo czasu i środków, co jeźdźcy. I tych, którzy usiłują udowodnić coś, czego udowodnić się nie da - że jazda konna to 'normalny' sport dla 'normalnych' ludzi  😉

kokosnuss, w punkt  :kwiatek:
kokosnuss, jeżeli o mnie chodzi to z mojej perspektywy wygląda to tak: Staram się nie spać mniej niż 6,5 h.Stres- duży, zwłaszcza w zeszłym roku jak miałam weekendy zajęte podyplomówką i koniem,a tydzień pracą i koniem. Ale tak,odbywa to się za pewną cenę: nie spotykam się ze znajomymi, bo nie mam czasu, nie chodzę na spotkania towarzyskie.w związku będę znowu jak znajdę kogoś kto za mną nadąży 😉 A co do konia-ja uważam że tak jak jeżdżę na poziomie GP to w pewnym momencie jest to tak samo czasochłonne i zajmujące jak jeżdżenie do lasu,bo zasadniczo wymiar czasowy ten sam,tylko składowe treningu inne.
kokosnuss, - mi 7h snu spokojnie starcza. W domu licząc wszystko jestem najpóźniej o 20, zwykle o 18. Ogarnięcie 45m2 w dwie dorosłe, sprzątające po sobie osoby to nie są jakieś godziny. Czasami jestem w domu przed partnerem (pracuje 8-16) nawet, a koń i uczelnia ogarnięte. Czasem do konia nie jadę w tygodniu, jadę w weekend. Nie odpadnie mu ogon, jak dzień postoi. Pracuje na pół etatu i studiuje - wiem, że przy pracy 8-16 jestem w stanie ogarnąć się z koniem i powrotem do domu do 18. Co daje serio sporo czasu wieczorem we dwoje.
Tylko ja nie mieszkam w Warszawie, a w małym mieście. Realia czasowe dojazdów są tu inne. Na stajnie autobusem, który jedzie okrąża pół miasta jadę pół godziny. Autem 15 minut maks. Do uczelni mam 10 minut na pieszo. Wiem, że w większym mieście takie dojazdy brzmią nierealnie i pewnie by mi doby brakowało. Tu nie 😉
busch, - znajoma boksuje, amatorsko, ale z pierwszymi startami. Koszt sprzetu+treningów+diety+sauny+masaży nie wychodzi mniejszy, niż mojego konia. Tylko znowu, drogi pensjonat w mojej okolicy to 650zl, co w większym mieście pewnie jest żartem. Konia mam niewymagajacego kucia, specjalnej diety, ślązaka, więc też dość odpornego. To co innego niż trzymanie szport-maszyny w takiej Warszawie i nie ma co porównywać.
busch   Mad god's blessing.
04 października 2017 18:27
DressageLife, 6,5 godziny snu to nie jest wcale tak dużo  :kwiatek: Zwłaszcza jeśli mówimy o takim wymiarze snu normalnie i długofalowo. Sama kiedyś myślałam że mnie to wystarcza nawet 3 godziny snu, a 6 to luksus i 'dbanie o siebie'. Teraz niestety wiem jak ogromnie zwiększa się jakość życia kiedy śpisz po 8 godzin dziennie - niestety, bo wiem że powrót do 6 godzin snu wiązałby się z gorszym samopoczuciem, gorszym skupieniem, wolniejszym myśleniem, słabszą odpornością, nie taką dobrą pamięcią itp. itd. Tych wszystkich rzeczy nie zauważałam wtedy bo się przyzwyczaiłam i myślałam że taka po prostu jestem. Teraz widzę ogromną różnicę we wszystkich aspektach swojego życia.

Nauka też powoli zaczyna odkrywać jak bardzo brak snu wpływa na nasze życie, myślę że za jakieś 10 lat będą traktować nasz 'szybki' styl życia tak samo jak palenie papierosów pod wpływem czynników ryzyka. Tylko brak snu do tego jeszcze zamula  😉

Niestety - życie to kompromisy  😉
My, żeby nie rezygnować z jeździectwa tymczaswo z niego zrezygnowaliśmy 😁. W celu zaoszczędzenia czasu budujemy swoją stajnię i mam nadzieję wrócić do regularnych jazd w przyszłym roku z nowym koniem. Mam takiego powera jak chyba nigdy 😁.
Wręcz sama siebie nie poznaję z przed np. roku, jak koń przechodził na emeryturę, towarzystwo mnie wykańczało, warunki w stajni też (albo fajne dla koni, albo fajne do treningu). No to byłam w momencie albo w jedną albo w drugą. Udało się w tą lepszą drugą. Teraz sie marzenia realizują, a ja wiem, że to był najlepszy wybór i dobrze, że poszło w tą stronę 🙂.
nie czuję tej nieustannej pogoni. Czuję stabilność finansową która by szybko znikła wraz z powrotem do jazdy konnej. Nie muszę wiecznie niedosypiać żeby wszystko dopiąć w ciągu jednego dnia.


O to, to! Mając konie miałam cały czas w głowie odczucie wiecznej pogoni. Szybko robic wszystko zeby zdazyc pojechac do stajni, szybko czyścić siodłach, zeby zdazyc pojezdzic, szybko ogarnac po jezdzie zeby wrocic o ludzkiej porze do domu. Potem w domu zabijały mnie wyrzuty sumienia ze krótko jeździłam, ze lonzowalam, ze nie idzie. Leżąc w lozku miałam schizy ze cos sie dzieje, bo nie jeździłam, ze znowu bedzie zle chodzic, ze nie zrobimy kroku w przód skoro nie mam na to czasu. Ze nawet nie posmarowalam dawno kopyt, nie czesalam ogona, nie smarowałam siodła, ze wszystko robie na wariackich papierach.
Prawie roku potrzebowałam, by nauczyc sie od mojego partnera ze w zyciu nie trzeba sie spieszyć. Ze mozemy wyjsc na spacer i miec luźne głowy. Ze nie musze wybierać pomiędzy spedzeniem z nim czasu, a pojezdzeniem konia. Nigdy nie kazał mi wybierać, wspierał mnie, jeździł ze mna na zawody, jeździł ze mna nawet na codzienne treningi jak miał czas, ale mimo o zrozumiałam, ze to półśrodki. A naszego wspólnego czasu nikt nam potem nie odda.
Ja jestem w stajni prawie codziennie (jeżdżę ze 4x min.) w tygodniu i nie czuję w tym jakiegoś wielkiego poświęcenia. Jak nie mogę pojechać, to moi rodzice albo mąż chętnie pojadą. Pracuję 8h, bo już swoje nadgodziny w życiu wyrobiłam i więcej nie muszę. W domu nie ma zbyt wiele roboty, bo mieszkanie małe, zmywa zmywarka, sprząta pani od sprzątania. Mąż samodzielny, pranie sobie zrobi, obiad sobie ugotuje jak mnie nie ma. Czasu wolnego mam wystarczająco, a wydanie kilku tysięcy na leczenie nie powoduje, że chodzę głodna. Nie mam wyrzutów sumienia, że nie uczesałam ogona, bo nikogo uczesany ogon moich koni nie obchodzi, a już moje konie to najmniej. Jeżdżę i trenuję dla siebie, nie mam żadnej wewnętrznej presji na nic, nigdzie mi się nie spieszy.

Jak ktoś mało zarabia, studiuje i do tego ma chłopa, którego trzeba karmić jak dziecko, to faktycznie koń może być dużym obciążeniem, które nie każdy dźwignie. Ale naprawdę są tacy, dla których posiadanie koni i jeżdżenie codziennie do stajni nie wiąże się z wyrzeczeniami.
Ja odkąd mam konia mam wrażenie, że lepiej wykorzystuję czas.
Kiedy miałam 7 letnią przerwę od koni, mam wrażenie, że ogromną ilość czasu marnowałam. Szczególnie kiedy zaczęłam pracować, wracałam z takiej pracy do domu, robiłam coś do jedzenia na następny dzień, siedziałam w necie, coś tam robiłam, ale obecnie ciężko mi powiedzieć co. Masę czasu spędzałam na forum np dla kotów itd. czy innych stronach, które niewiele wnosiły. Np na revolcie mało czasu spędzam, wolę w tym czasie co innego robić.
Koń nauczył mnie lepszej organizacji, lepszego zarządzania czasem. Obecnie jak gotuję obiad w "dniu bez konia", to gotuję 2 lub nawet 3 i później mam na kilka dni lub mrożę. Z 1 h w kuchni robi mi się 1,5, ale mam już jedzenie na więcej dni - bo tylko mieszam na 4rech palnikach. Tak samo zakupy, planuję wcześniej co mam kupić, jak i gdzie.
Odkąd mam konia, jestem mniej leniwa, a niestety lenistwo jest gdzieś tam zakorzenione jest w mojej naturze.
Ze znajomymi spotykam się ciut mniej w tygodniu, ale w weekendy jak najbardziej od pt. Nawet jak w weekend mam trening, to wiem, że wstanę i się ogarnę.
W stajni jestem 4 razy w tygodniu średnio - zawsze prawie w te same dni. Jak zachoruję, to zachoruję - stoję w takiej stajni, że koń nie umrze. Jak jadę na urlop na 7 dni, to samo koń nie umrze. Nawet jakby wyszły 2 tygodnie nieobecności - jeśli stajnia jest dobra, to nic mu się nie stanie.

Przyznam szczerze, że koń pożera pieniądze, ale to też nie jest tak, że odmawiam sobie innych rzeczy. Mój koń nie ma najnowszych kolekcji Eskadrona, czasem coś kupię nowego, ale nie musi to być topowe, czasem używane. Na leczenie pieniądze zawsze są. Na życie też. Po prostu nie wydaję na inne pasje. Mój mąż wydaje na swoje, obiady ma w większości zrobione, czasem on sam robi (nasz najnowszy układ on robi 2 razy w tygodniu a ja resztę). On odkurzy, ja wypiorę. On zajmuje się czymś w domu, ja czym innym.
Grafik mam napięty, ale wiem, że wtedy nie marnuję czasu 🙂
I nie wyobrażam sobie nie mieć konia. Nawet jak pojawią się dzieci, koń zawsze będzie - może wtedy 3 razy w tygodniu, ale inaczej sobie tego nie wyobrażam. Mój koń pełni bardzo ważną funkcję w moim życiu. Ale jeśli któregoś dnia go zabraknie, to nie wiem czy odważę się na nowego konia.
Może wtedy współdzierżawa, ale to już z innego powodu.




Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się