Koniec z jeździectwem?

DressageLife, to twoje życie, i jak czujesz się w nim szczęśliwa i spełniona to fajnie 🙂 Niemniej "staranie się o 6,5h snu" to dość spore obciążenie fizyczne dla organizmu, podobnie wysoki poziom stresu "systemowego", wkalkulowanego w każdy dzień i czynność. I ja wiem, że się da, tak jak się da przepłynąć ocean kajakiem i przejść Syberię z buta; jak dla mnie dyskusja rozbija się o to czy to "danie się" wpisuje się w życie "bez szczególnych wyrzeczeń" (vide post n). No i kurde sorry, ale systemowe obcinanie snu, odpoczynku i konkretniejszej interakcji z własnym gatunkiem 😉 to SĄ szczególne wyrzeczenia.
Co do jazdy do lasu i GP - jednak w drugim przypadku obciążenie czasowe (zawody chociażby, toż i w wersji LL w sąsiedniej stajni to pół dnia schodzi) i stres większe - bo w rzetelnym treningu na poziomie GP nie ma, że "pie*dolę, wypuszczę konia na tydzień na łąkę a za tydzień cisnę dalej", a w lekkim użytkowaniu można sobie na to pozwolić bez szkody dla konia 🙂

A mojemu chłopu nie muszę gotować ani prać, niemniej nie widzę sensu związku jeśli nie ma no, związku w sumie - rozmowy, bliskości psychicznej, fizycznej, wspólnego czasu tylko jest sprawny układ współlokatorski (i wtedy styka, jak chłop sam se prasuje i wsio). Jasne, można nie być w związku, ale to mi nie pasuje do wersji "braku wyrzeczeń".

A jeździectwo (z własnym koniem) to chyba jedyny sport, za który trzeba ciężko bulić nawet jak się go nie uprawia 👀

Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
04 października 2017 20:53
kokosnuss, ale jak śpisz po 10 h, a jesteś nieszczęśliwa, to nic Ci po tym.
W jaki sposób z faktu, że chłop jest w stanie sam zrobić pranie i obiad, prowadzi wprost  do wniosku, że nie ma " rozmowy, bliskości psychicznej, fizycznej, wspólnego czasu"? 🤔 Żadnego z powyższych mi nie brakuje, ale nie realizujemy tego przez wspólne pranie i gotowanie, a w moim poście odnosiłam się do postu lillid, która napisała, że facet był głodny jak jeździła do stajni  🤔wirek:
Ja tak jak Marzena mam konia od 4 miesięcy 🙂 i fakt, miałam już moment zderzenia ze ścianą. Mój koń jest wymagający, potrzebuje atencji i ruchu a że prace mam absorbujaca czasowo i psychicznie to był moment, że nie mogłam już ogarnąć.

I jestem u niej tak z 5 dni w tygodniu, trochę poświęcenia w tym jest (głównie też przez moje godziny pracy). Mój facet jest może nie tyle wspierający co nie narzeka a to jest dla mnie sukces 😀 mam mniej czasu dla rodziny, tu bardzo mam problem, ale to nie tylko koń a też praca, praca, praca.

I pomimo tego, że mam niedobór czasu, mój wymarzony koń jest dla mnie często zbyt trudny i nie tak to sobie wyobrażałam, finansowo raz jest super a raz niezbyt to jestem szczęśliwa.  Bardzo to przeżywam i dlatego czasem mnie to wykańcza, ale to jest dla mnie bardzo ważne, bez tego naprawdę miałabym puste i nudne życie 😉

A miałam już w życiu długa przerwę w jeździectwie. I brakowało mi wtedy tego, więc na stałe nie wiem czy umialalbym na stale zrezygnowac.
n z tym głodem to taki skrót myślowy był. Generalnie chodzi mi o to, że mając szczelnie zorganizowany czas, by upchnąć w nim codzienne wizyty w stajni, przestają za Tobą nadążać najbliżsi i mogą czuć się z tego powodu zaniedbani, może przede wszystkim właśnie emocjonalnie - brakuje wsparcia w takiej zwykłej szarej codzienności. To miałam na myśli pisząc, że "kot niewygłaskany, facet głodny a mama z babcią obrażone". Generalnie nie każdy człowiek dorósł do poradzenia sobie z myślą, że nie jest na szczycie czyichś priorytetów i musi się zadowolić tą resztką uwagi, która dla niego zostaje.
Ja sobie nie wyobrażałam przerwy w jeździectwie dopóki nie znalazłam się naraz: z pracą na cały etat, dwójką małych dzieci, koniem prawie emerytem i śmiertelnie chorym rodzicem. Życie wtedy szybko zweryfikowało z czym się wyrabiam a z czym nie  🤔

Też miałam w życiu okres, że starałam się spać te 6,5 godziny dziennie. Na koniec tego okresu zajechałam z fasonem na sygnale karetką na spotkanie z lekarzami szpitalnego oddziału ratunkowego. Teraz wiem, że jak nie śpię 8 godzin to mogę ryzykować kolejną przejażdżkę.

Jak tylko się dało to kupiłam jednak nowego konia i wróciłam do jeździectwa również po to aby zachować równowagę psychiczną w życiu. Ja jeżdżę 4-5 razy w tygodniu, ale mam dziecko które też jeździ tak często i odpala wrotki do stajni zanim ja wrócę z pracy, więc mam szansę na wyczyszczonego konia, jak się zjawię. Skutkuje to oczywiście kosztem utrzymania dwóch koni a nie jednego, z emerytem trzech, no ale trudno.

Nie piorę, nie sprzątam, nie prasuję ale za te usługi płacę, więc niejako je zapewniam. Gotuję tylko w jeden dzień weekendu, drugi należy do męża (co w zasadzie oznacza, że on wybiera restaurację  🤣 🤣 :lol🙂. Po po nad 20 latach, mój mąż w zasadzie z radością idzie sam na strzelnicę albo grać z kolegami i nie oczekuje, że będę popołudniami strzegła ogniska domowego albo miała jakieś wspólne hobby. W stajni pojawia się jakieś 2 razy do roku, bo konie go w ogóle nie interesują. Gdyby oczekiwał, że coś mu zrobię do jedzenia, to w zasadzie jakieś 19 lat temu umarłby z głodu. Wystarczy, że rano robię dzieciom śniadanie. Kolację mogę zrobić, ale tylko jak akurat jestem sama głodna. Nie jestem personelem usługowym w domu. 🙄 zresztą mąż twierdzi, że jak siedzę w domu i mam za dużo czasu to staję się męcząca dla otoczenia, więc lepiej żebym jednak zmęczona i szczęsliwa wróciła wieczorem ze stajni niz czekała na niego w domu o 17😲0 z obiadem oraz naostrzonymi zębami i pazurami  🤣

W zasadzie najgorszą rzeczą antyjeździecką, z którą się zmagam są korki, które czasem powodują, że nie dam rady o sensownej porze dojechać do stajni. No ale pracy raczej nie zmienię i helikoptera nie kupię więc pozostaje mi z tym żyć.
Ja mam konia dla funu nie po to żeby się frustrować. Nie mam żadnej spiny żeby być w stajni codziennie, koń ma dobrą opiekę, jak nie mogę być w stajni 2 tygodnie to też nie problem, konia kupiłam takiego żeby nie musieć się stresować z powodu że nie wychodzony i wszystko gra. Z resztą często jadę do konia tylko po to żeby się na niego pogapić, powdychać zapach chrapek i to mi wystarcza. Fakt, że to wszystko kosztuje ale dla mnie życie bez koni, stajni nie istnieje. I spokojnie daje radę ogarnąć rodzinę, mam czas dla przyjaciół i to wcale nie kosztem snu czy czegokolwiek innego.
n z tym głodem to taki skrót myślowy był.

no ok, nie do końca to wynikało z dalszej rozmowy o parówkach i babci.
Ja mam to szczęście, że końmi zarazili mnie rodzice, więc na weekendy do stajni od zawsze jeździmy razem (zresztą w niektóre dni jeżdżą sami, bo chcą). Chłop ze mną jeździ jak nie wsiadam (bo chce), a i poza stajnią zostaje nam dużo czasu na wspólne obiady, wyjścia, czy po prostu pobycie ze sobą, więc  póki co nie mam nikogo, kto by się czuł poszkodowany.
Słuchajcie,ale ja staram się nie spać mniej niż 6,5 godziny, często śpię dłużej- to kwestia organizacji, m.in. mój system zarządzania czasem, który jest napięty niczym gumka od majtek.Jednak jezeli już jesteśmy przy śnie,to nigdy nie śpię dłużej niż 8 godzin i wstaję najpóźniej o 8 w weekendy.Zapewne nie dałabym rady robić tylu rzeczy, gdyby nie to, że po pierwsze nie sprzątam i nie prasuję, a po drugie nie dotykam się do gotowania. Ale jestem zadowolona- bardzo lubię swoją pracę, mogę się rozwijać i tu, i końsko, a braku spotkań towarzyskich po prostu...nie odczuwam.
Mi tam żal tej kasy ładowanej w konia, ale nie wyobrażam sobie konia nie mieć i nie jeździć, czy tam nawet głaskać po prostu, bo ostatnio to nawet na jazdę nie mam jakichś ambicji. Ale koń spoko, nie świruje od braku jazdy, pod tym względem jest złoto. A nawet jak mnie wkurza, to i tak ma wybaczone :P Na szczęście do stajni mam blisko, więc przy moim ślimaczym tempie ogarniam sobie wszystko w 2-3 godzinki i mam wolne. Robię w gastro, więc ów wolne to cały dzień najczęściej, bo dniówkę mam po 12-13 godzin :P
Ale dla mnie koń to kopniak w tyłek by coś robić, nie siedzieć w domu i zapieprzać w pracy. Zwyczajnie dobrze mi to życie końskie robi na głowę.
Chłop z kolei totalnie niekoński, psioczy jak chcę czaprak kupić czy cokolwiek dla konia, bo kasa (ale to krakowski sknerus, więc puszczam mimo uszu jego gderanie :hihi🙂, ale jak trzeba to jeździ do tej mojej parówy i robi koło niego co trzeba, siedzi ze mną na jeździe jak go poproszę. I nie ma z tym w sumie problemów, bo i spędzamy ze sobą czas, czasem sobie gdzieś wyskoczymy, porobimy coś razem, on też nie ma problemu, żeby sobie czy nam ugotować, pranie zrobić, posprzątać. Ba, o tej 22 czy 23 odbiera mnie z pracy i jeszcze herbatkę zrobi. Także da się :P
Tak czytam, czytam i dochodzę do wniosku, że to tylko kasę chodzi. Bo jak jest budżet to i czas się znajdzie. Same usługi typu sprzątanie czy prasowanie to już kilka godzin tygodniowo. Do tego opłacenie dobrego trenera i nagle nawet na bardziej sportowym poziomie można sobie bez najmniejszych wyrzutów wizytę w stajni odpuścić, bo koń popracuje. Brak wyborów pomiędzy koń czy wyjazd na wakacje, pasza czy kosmetyczka, itp. to już o wiele lżej. I niech mi ktoś powie, że pieniądze szczęścia nie dają :P

heh niektórzy o 20 już w domu, po pracy i stajni, a ja dopiero obiad sobie robię i będę pranie puszczać 😀
No właśnie, widać teraz warunki zorganizowania osób, które dają radę wszystko pogodzić. Ja póki co jestem na takiej półce wynagrodzeniowej, na której opłacanie usług sprzątających czy jedzenie tylko gotowych rzeczy jest po prostu nie na miejscu. Obecnie mam status dorobkiewicza i wszystkie pieniądze staram się pakować w mieszkanie, a w przyszłości budowę domu. Im więcej idzie na konie, tym mniej automatycznie mogę przeznaczyć na ten cel.
W sumie wychowałam się wśród pomocy domowych i sama jestem zdeterminowana rozganizować sobie przestrzeń, którą sama ogarnę. A jeść tylko gotowe, poza domem czy ugotowane przez kogoś (tak czy inaczej bez wpływu na to, z czego i jak to zostało zrobione) nie chcę i nigdy nie chciałam ze względu na zdrowie.
Taki trochę pozorny ten sukces, kiedy w jego tle jest ktoś, kto aż tak odciąża we wszystkim. A jak już odbywa się to kosztem snu i codziennego zmagania ze stresem, czego zresztą doświadczam ostatnie 2 lata, to dla mnie to jest niewarte świeczki.
To nie jest super organizacja, to jest coś kosztem czegoś. Jak zawsze.
Myślę lillid, że masz na ten temat swoje zdanie i jest po prostu "najtwojsze". Ja mam w nosie zarówno sukces jak i super organizację. Po prostu mam na to wywalone. To, że ktoś nie gotuje to nie znaczy, że nie dba o jakość swojego jedzenia bo nie mam problemu, żeby się mierzyć  🤣. Moje dzieci jedzą w szkole jedzenie, które jest kontrolowane przez rzeszę nawiedzonych matek, które potrafią przyjść na stołówkę i sprawdzać osobiście stan ugotowania albo pochodzenie produktów po rachunkach więc z radością pozostawiam im to zajęcie. Mój mąż je tylko w swojej ulubionej knajpie biowegetariańskiej i nawet jak mu robiłam obiad to zapominał go zabrac z lodówki i jedzenie się marnowało. A ja po prostu nie jadam gotowanego jedzenia bo nie lubię. Natomiast to co jem w pracy głownie zabieram z domu.

Nie wiem ile masz lat, ale być może za 15-20 lat zmienisz zdanie po prostu  😉

Ja swoje w życiu zrobiłam i mam absolutną pewność, że prace domowe nie są moim powołaniem. Jedyne co robię, to wstawiam do prania bryczesy, żeby mi pani sprzątająca nie nalała płynu do płukania. Z premedytacją wybrałam zawód i tak pokierowałam swoją karierą zawodową, żeby mieć duże prawdopodobieństwo tego, że będzie mnie stać na pomoc domową i utrzymanie koni. Z premedytacją kupiłam tańszy dom, żeby się nie zarżnąć kredytem do emerytury.  Z premedytacją teraz to wykorzystuję. Ot tyle.
lillid, a ja czytając od niedawna niektóre Twoje posty to się z Tobą zgadzam i rozumiem, co chcesz przekazać, choć inni chyba nie do końca to rozumieją. Ja również zrezygnowałam z jeździectwa, bo bardzo ważne jest dla mnie siedzenie z mężem w domu, posprzątanie tego mieszkania i czas na zabawę z synkiem. Po prostu uwielbiam spędzać czas z bliskimi mi osobami, to mi daje kopa i odpoczynek psychiczny. 🙂 Sama nie wierzę w to co piszę, bo jeszcze do niedawna jeździectwo było dla mnie najważniejszą rzeczą pod słońcem. A teraz absolutnie mi nie brakuje wypadów do stajni. Coś się kończy (no dobra, przerywa 😉), coś się zaczyna. Nikt mi nie zwróci pierwszych lat życia synka. Mimo, iż bez problemu zostaje z Tatą, mało tego - kibicowali mi wspólnie na wszystkich treningach i zawodach - to nie, ja wolę pojechać z nimi na wycieczkę, niż lecieć ponownie do stajni. Na jeździectwo jeszcze kiedyś może przyjdzie czas.
Kahlan, oczywiście masz rację, ale każdy etap życia jest inny. Być może jak dzieci są małe to lepiej trochę przystopować z jeździectwem, zresztą życie to weryfikuje samo. Ja w pewnym momencie przestałam jeździć bo między pracą, dziećmi i odwiedzinami w szpitalu miejsca dla konia zabrakło. To jest natomiast taki sam wybór jak każdy inny w życiu i bardzo indywidualna sprawa. Nie da się tego zamknąć ani w ramach matki-polki ani w ramach matki-walecznej typu "nie pozwolę, żeby dziecko zmieniało mi życie". Każdy człowiek ma inne potrzeby, każdy ma inne zdanie, które trzeba uszanować.

Jak masz nastoletnie dzieci to one zabawę z Tobą mają na końcu swojej listy priorytetów, tak delikatnie to ujmując  😂 i wtedy w zasadzie modlisz się tylko, żeby nie wyłączyły lokalizacji w swoich telefonach, żebyś wiedziała gdzie aktualnie przebywają w razie czego. A jak pytają czy znajdziesz dla nich czas w sobotę, to głownie dlatego, żeby zawieźć im konia na zawody  🤣
Dance Girl nie jest "najmojsza", jest adekwatna do etapu życiowego, w którym się znalazłam. Na początku wszystko wskazywało na to, że osoby "dające radę" noszą płachtę supermana, a ja muszę być jakąś życiową niemotą. Teraz widać, że primo mają sprzyjające warunki, secundo w rozwoju życiowym, w tym kariery, są dużo dalej, niż ja. Albo po prostu rezygnują z wielu innych rzeczy, które akurat dla mnie są ważne, np. sen i komfort psychiczny.
Również będę dążyć do tego, by móc kiedyś w swój grafik komfortowo wpleść jeździectwo. Obecnie wszystko wskazuje na to, że coś się jednak zmieniło i nadszedł czas daleko idących kompromisów,  bo zwyczajnie nie jestem jedyną osobą, której opinię muszę brać pod uwagę podejmując wszystkie decyzje.
To się na pewno zmieni w przyszłości, mam ogromną nadzieję na to. Chociażby moich rodziców teraz też stać na wszystko i żyją jak chcą, ale osiągnięcie tego stanu rzeczy trochę czasu i wysiłku kosztowało. Wyrzeczeń też. W moim wieku bynajmniej nie spełniali marzeń, tylko zapieprzali na to, co wspólne. Po prostu mnie teraz czeka to samo.
Co do wieku, to dobrze się domyślasz. Za mną dopiero ćwierćwiecze i wszystko jeszcze muszę w życiu zrobić.
Tyle że ja jestem w tym samym wieku, mam 26 lat...
DressageLife Ciebie również rozumiem absolutnie, masz inne priorytety po prostu i tyrasz jak wół, by dopiąć wszystko. Ale sporo płacisz za to.
Ale czym płaci? Nie dla każdego jest grzanie ogniska domowego, spędzanie przeważającej części czasu z partnerem, planowanie dzieci, gotowanie czy cokolwiek innego (proszę się nie obrażać - nie kieruję tego personalnie). DressageLife stawia na karierę prawniczą (?) i jeździecką - w tym momencie życia. Sama pisze, że nie tęskni za spotkaniami towarzyskimi. Zawsze coś trzeba wybrać, ale chyba jej ten wybór odpowiada i nie frustruje jej ile "poświęciła".


Swoją drogą, mam ciut więcej lat i jak miałam 25 to paaaaani 😀 Umiałam tak nagiąć dobę, że szok. 3 dni w Warszawie, 4 w górach, koń, rozwój, studia, praca. Robiłam tyle, że nie wiem jak to ogarniałam! Ktoś tu pisał, jak to wcześniej też tak żył i myślał, że jest niezniszczalny bo 6h spania traktował jak luksus (busch?). IMHO po prostu się organizm zestarzał. Kto pamięta imprezę w piątek, odespanie paru godzin, cała aktywna sobota i znów impreza? Ja tak robiłam na studiach. Regenerowałam się chyba w 3h. Teraz już... nie 😀 I to jest moim zdaniem kluczowe. Ja już fizycznie nie daję rady łączyć wszystkiego, tak jak gdy miałam 20-parę lat. Da się, ale więcej czasu muszę odpoczywać.
Dance Girl, jasne! Dlatego ja mam nadzieję, że za te kilka lat ściągnę jeździectwo z kołka, gdy mój synek nie będzie mnie już tak potrzebował. 😉 Ale mam wrażenie, że co poniektórzy wsiedli na lillid nie biorąc pod uwagę, że może ona też jest na takim etapie życia, że... po prostu tak wyszło? a tu mam wrażenie, że uważa się ją za niemotę, bo rezygnuje ze swojej pasji, bo mąż "głodny chodzi". każdy ma swój wybór, dla każdego inne priorytety są ważne. myślałam jednak, że w tym wątku uzyska się ewentualnie wsparcie w tej decyzji, a nie kubeł zimnej wody, że jest się (mówiąc kolokwialnie) mięczakiem, bo rzuca się swoją pasję dla osób/rzeczy tej pasji nie podzielającej.
amnestria DressageLife napisała wprost, że właściwie każdy jej dzień jest okupiony stresem i na ogół mało śpi. Owszem, to można lubić. A można i nie lubić.

edit. DanceGirl poprawione.
lillid, to raczej DressageLife napisała. Ja muszę spać 8 godzin bo za stara jestem na 6,5

No i nie każdy mój dzień jest okupiony stresem - tylko niektóre  🤣 🤣 🤣

Tylko ja mam lat 44. Jak miałam 26 to też się ze wszystkim wyrabiałam. Potem jak masz równocześnie pracę, przebudowę domu i dziecko wiszące u piersi to trochę gorzej się robi z grafikiem  😉 teraz sama nie wiem jak zrobiłam za granicą MBA z rocznym dzieckiem na ręku i drugim w przedszkolu  😵 musiałam chyba upaść wtedy na głowę, zupełnie nie pamiętam jak to przetrwałam.

Teraz jak mi się samolot w piątek spóźni o parę godzin to w sobotę jestem nieprzytomna  😁
No dobrze, ale w tym wszystkim uważam, że nie powinno się oceniać tego, jak kto żyje i co w jego życiu jest, a czego nie ma, z własnej perspektywy. Dla mnie np. brak dziecka, męża i niepoświęcanie czasu na sprzątanie i gotowanie za wyjątkiem niezbędnego minimum to nie żadne wyrzeczenie, tylko komfort i wygoda. Ale rozumiem, że dla kogoś to może być ważne i istotne i że woli spędzić wieczór układając puzzle z dzieckiem niż w stajni. Albo piec ciasto. Ja bym nie wolała. Ale ja to ja, a inni to inni. Każdy sam może ocenić, na ile wybrany przez niego tryb życia wymaga rzeczywiście wyrzeczeń i z czego naprawdę musiał zrezygnować (= chciałby mieć, a nie ma). Nie jest wyrzeczeniem nieposiadanie czegoś, czego się nie chce mieć.
Murat-Gazon gorzej, jeśli dla kogoś to wszystko jest ważne jednocześnie 😉
lilid to wtedy uprawia się sztukę kompromisów, czyli takie życie, że nikt nie jest do końca zadowolony.  😂
Murat-Gazon witam w moim świecie.
lillid ale to nie jest tylko twój świat, tylko świat większości ludzi. 😉 Tak to już jest, że nie da się "mieć ciasteczko i zjeść ciasteczko". Po prostu z czasem człowiek się do tego przyzwyczaja i zaczyna traktować jako coś normalnego - albo zmienia priorytety, bo i tak bywa.
Kahlanlilid
Zgadzam się, że dzieci to też są priorytety, ale nie uważam, że na tyle, aby zupełnie rozstać się z jeździectwem czy koniem.

Mówicie, że to kwestia pieniędzy. Oczywiście gdzieś tam jest ta kwestia, że koń to maszynka do marnowania pieniędzy, ale mi sprawia radość.
Mam z mężem kredyt na nasze 4kąty - może mogliśmy kupić coś większego/bardziej na wypasie i wziąć 100 tys więcej kredytu, ale nie było mi potrzebne - i tak dla nas 2ki mamy bardzo dużo metrów.
Moglibyśmy jeździc nowymi samochodami może, ale jakoś bałabym się - bo porysuje się, bo zawieszenie się zużywa przy dojeździe do stajni itd, bo trzeb płacić ogromne AC. Jakoś nie jestem zwolenniczką.

Tak jak Dance Girl pisała oczywiście będą momenty w życiu, kiedy nie można/nie ma czasu jeździć i koń wtedy nie jest na piedestale, ale jej koń emeryt nadal jest w rodzinie.
Odkąd mam konia jestem świadoma, że będzie ze mną do końca swoich dni i nieważne czy jeżdżę/nie jeżdżę/ koń nie może chodzić/ ja mam kontuzję czy cokolwiek. Wtedy zmieniam stajnię i warunki konia do takich, aby mógł sobie żyć - lenić się na łąkach i wietrzyć tyłek.

lilid Murat-Gazon
Chyba nie da się tak, że wszystko jest ważne jednocześnie - właśnie to sztuka priorytetów, rezygnacji z pewnych rzeczy i kompromisu. I każdy cżlowiek w związku/społeczeństwie musi iść na kompromisy.
Zgadzam się, że dzieci to też są priorytety, ale nie uważam, że na tyle, aby zupełnie rozstać się z jeździectwem czy koniem.

Z tego, co obserwuję po znajomych, to wszystko zależy od tego, jakie ma się dziecko i ile ma się wsparcia ze strony rodziny, a zwłaszcza męża.
A co do kompromisów, to z nimi też różnie bywa, bo zdarza się i tak, że zależy nam jednocześnie na rzeczach, których nie można ze sobą pogodzić z obiektywnych przyczyn. I wtedy dopiero można mówić o faktycznej rezygnacji z czegoś. A kto z czego zrezygnuje, to jest właśnie kwestia priorytetów.
Marszylka, Murat toż to właśnie staram się robić - szukać kompromisów, a co za tym idzie, godzić się z rezygnacją z pewnych rzeczy. Bo każdy człowiek w związku musi iść na kompromisy.
Nie mówię, że się nie da, ale nie dam sobie też wmówić, że nie ogarniam swojego życia. Jestem w takiej a nie innej sytuacji, widzę możliwość jej poprawy w odległej perspektywie i zazdroszczę tym, którzy mogą się realizować w pasji bez wyrzutów sumienia, że pozbawiają czegoś swoich bliskich. Mnie to chwilowo nie dotyczy po prostu, choć wierzę, że tak nie będzie zawsze.
Moja mama odwaliła heroiczną robotę jako młoda kobieta i matka. Realizuje się dopiero teraz, bez wyrzutów sumienia. Z jednej strony zawsze wojowałam z tym, widziałam, z jakimi ograniczeniami musi się mierzyć tylko dlatego, że nie jest już najmłodsza. Zarzekałam się, że nie chcę pójść tą drogą, a wszystko wskazuje na to, że tak właśnie będzie, co do joty. I daj Boziu zdrowie, by mi wyszło to równie dobrze, co jej  :kwiatek:
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się