Koniec z jeździectwem?

Kahlanlilid
Zgadzam się, że dzieci to też są priorytety, ale nie uważam, że na tyle, aby zupełnie rozstać się z jeździectwem czy koniem.


każdy ocenia to indywidualnie. ja mimo, że mam dziecko, które nie jest do mnie uwiązane, bo bez problemu i z uśmiechem spędza czas z ojcem - nie mogłam zdzierżyć, że nie jestem  z nimi, tylko w stajni. może z tego powodu wiele osób mnie uzna za kretynkę, ale dla mnie bliskość rodzinna jest niemiłosiernie ważna. być może dlatego, że zawsze w takiej atmosferze żyłam. i tak, przełożę ją ponad konie. nikt nie zrozumie, jak cieżka jest to dla mnie decyzja, ale jednocześnie dojrzała. bo nie mogę (i nie chcę!) liczyć się już tylko ze swoimi potrzebami. ale też mierzi mnie, jeżeli społeczeństwo z powodu mojej decyzji zaczyna oceniać mnie negatywnie, bo oni uważają, że "wszystko się da" i "da się nagiąć pewne rzeczy".

nie sposób zrozumieć wybory innych, bo każdy jest innym człowiekiem i każdy ma inne potrzeby/priorytety. ale niemiłosiernie niesprawiedliwym dla mnie jest OCENIANIE takiej osoby, że podjęła decyzję taką, a nie inną. bo każdy jest inny i tak jak dziewczyny piszą - dla innych nie jest wyrzeczeniem zrezygnowanie z kontaktów rodzinnych, towarzyskich, związku i działań "okołodomowych", a dla niektórych właśnie takie spędzenie czasu będzie nadawało sens i spokój psychiczny.
amnestria piąteczka za imprezy do rana, chwilka na drzemkę i kolejna impra. Super to były czasy ale tak jak napisałaś, już nie wrócą, chociażby z racji wieku.
Mnie się wydaje, tak wnioskuje z tego co pisze lillid, że właśnie jej nie pasuje to grzanie ogniska domowego ale z drugiej strony nie chciałaby zostać sama i postawić wszystko na konie.
Kahlan
Na pewno nikt nie powie, że to złe. Każdy podejmuje swoje decyzje, bo on sam jest w własnym ciele i zna swoją głowę.

larabarson no właśnie w tym rzecz, że byłabym przeszczęśliwa mając rodzinę i dom, który się nie wykolei, jak mnie tam nie będzie kilka godzin dziennie po pracy, budżet, który to zniesie i generalnie bliskich, którzy wspierają, zamiast torpedować. Żadna ze skrajności - 100% dom albo 100% stajnia - nie cieszy za bardzo.
Na sprawne lawirowanie pomiędzy na razie mnie nie stać, nie jestem takich herosem. A samotnością za ośli upór płacić nie chcę. Ot i cały dylemat.
Obecną sytuację traktuję jak inwestycję - skupię się na budowaniu tego wspólnego, a potem po prostu pójdę dalej.
lillid w takim razie do zbudowania takiego domu potrzebujesz przede wszystkim faceta, który nie będzie szukał kobiety z modelu "kura domowa". 😉
A kto tu kogo ocenia? 👀 Ja właśnie dostrzegam, że w sumie wszyscy się zgadzają. Każdemu według potrzeb. Mój partner = moja rodzina też jest dla mnie najważniejszy, ale - odnosząc się do tego, co napisała lillid - niczego go nie pozbawiam, nie będąc z nim w każdej wolnej chwili. Mega dużo czasu spędzamy razem, ale dla zdrowia psychicznego i podgrzania temperatury związku mamy też czas tylko dla siebie. Jakby moją pasją były książki to tez bym się pewnie zaczytywała. Do dzieci tego nie odnoszę - nie mam, póki co nie planuję (choć jeszcze jakiś czas temu miałam inne myślenie), temat jest mi obcy, nie wiem jak miałabym to pogodzić - stawiam póki co na siebie.

Podsumowując - najważniejsze to żyć ze sobą w zgodzie. Nie tak jak chce społeczeństwo, nie tak jak chcą rodzice, nie tak jak piszą w mądrych książkach czy mówią w TV. Tylko to trzeba odnaleźć. Ja też się uczę, kompromis to faktycznie gigantyczna sztuka i im jestem starsza, tym lepiej rozumiem czemu funkcjonuje takie określenie. Dla jednego rozwój w pracy, dla drugiego konie, dla trzeciego rodzina, dla czwartego wszystko po trochu. Priorytety są ważne oczywiście, tak jak znalezienie złotego środka. Bo chyba tylko tak da się mieć szczęśliwe życie i brak frustracji.
lillid to ja ci dam radę starszej koleżanki, która kiedyś stoczyła boje o swoje hobby 🤣 Jeśli chcesz z obecnym partnerem budować wspólne życie to musisz już od teraz przyzwyczajać go do tego (i cała rodzinkę), że nie zrezygnujesz z czegoś co daje ci napęd i rzutuje na inne aspekty życia. Ja miałam rodzinę praktycznie całą źle nastawiona na moje jeździectwo, kosztowało mnie to sporo łez i żalu zanim dotarło do nich, że bez koni nie potrafię żyć. Teraz to tolerują, nie są zachwyceni ale wiedzą, że nie zrezygnuję i dają mi spokój. Czasem chłop mi głowę suszy, że cała kase wydaje na konia ale już bez agresji 😀
Murat-Gazon tu chodzi nie tyle o "kurowanie", co po prostu ideę jedności i kopania do jednej bramki we wszystkim. Jak każdy kopie w swoją to taki jakiś niesmak pozostaje.
Akurat mój facet to bardzo porządny człowiek jest, sęk w tym, że w swej porządności żąda rewanżu i w sumie ma rację. I bynajmniej nie chodzi o zapłatę w kurowaniu, bo ogarnąć mieszkanie/dom to potrafi 100 razy lepiej ode mnie.
Po prostu - jest wspólna idea (w tym przypadku budowanie gniazda) - która wymaga zaangażowania, czasu i... pieniędzy. Jak ja w międzyczasie zmykam do stajni, zachodzi nierównoległość w podaży wysiłków na ten wspólny cel.
Są tacy, co dają dużo, ale też wymagają dużo. Z tej grupy jest mój przyszły mąż.
Ani myślę go zmieniać, bo mam pewność, że jak go będę naprawdę potrzebować i mocno nadwyrężę z kolei jego egoizm, to on temu podoła.
larabarson ten punkt widzenia też mam na uwadze i chyba już wiem, jak to zrobię  :kwiatek:
lillid wspólne budowanie i wzajemne wymaganie od siebie jest ok, ale tu chodzi o to, że osoby mające (jakąkolwiek) pasję potrzebują partnerów, którzy rozumieją, że oni mogą potrzebować jak powietrza do życia czegoś, co dla nich samych jest totalnie niepotrzebne, nieogarnialne, a czasem nawet bez sensu. Dlatego tak, jak dziewczyny wcześniej pisały, trzeba jasno postawić granice i jasno mówić, co jest ci potrzebne i z czego nie zrezygnujesz. Związek to "my", ale musi być w nim także miejsce na "ja" i "ty".
lillid, - ja na dzień dobry ostrzegłam, że konia mam, jeździłam, jeżdżę i jeździć będę. Na szczęście mam partnera, który też ma swoje pasje, więc to rozumie, nawet się ucieszył w sumie, bo sytuacje zna z autopsji - 'a musisz iść na ten trening, a czemu ty tam tyle łazisz, a musisz jeść te swoje odżywki', itp, itd. Więc on mi nie wypomina czapraków, a ja jemu rat za aparat, który musiał zmienić teraz, bo tak, bo mu brakuje... w sumie robi mi zdjęcia na zawodach i czasem treningach, więc nie narzekam 🤣 Ja jadę do konia, on idzie na siłownię, a potem wracamy, ogarniamy się i spędzamy czas razem. On zaczął bywać czasem ze mną u konia, ja z nim na siłowni.
Do pracy poszłam, bo on chciał iść na studia zaoczne. Rozumiem to, więc zamiast marudzić zacisnęłam zęby i poszukałam pracy dodatkowej. To jest granie do jednej bramki, ale jednocześnie rozwijanie siebie. I nie można tak, że dziś Ty na siebie wydajesz więcej i to nie jest ok, bo jutro to partner może wydać więcej. Równo, to nie znaczy sprawiedliwie.
A ja myślę tak, że jeśli chcemy mieć szczęśliwe życie, związek, dzieci to ze swojego prywatnego szczęścia nie możemy rezygnować.

I tak jeśli ktoś upatruje szczęścia w ognisku domowym to voila- rzuca konie, zostaje w domu, gotuje, czy tam czeka na męża, rodzi i wychowuje dzieci.

U mnie konie jednak są nieodłącznym elementem życia. Próbowałam się odciąć. Nie mogę. i rzucałam prace przy koniach i sprzedałam konia, żeby przestać. No nie da się i już.

edit
keirashara dokładnie- równo to znaczy każdemu wg potrzeb.
keirashara też ostrzegałam o tej jak i o wielu innych rzeczach  🤣
Myślę, że każdy ma swoje wyuczone ograniczenia narzucone przez wychowanie w domu.
Dla mojego partnera chociażby wielkim wyzwaniem jest oparcie się w sytuacji, gdy ktoś czegoś od niego oczekuje, nawet jeśli te oczekiwania są kompletnie nie fair i bez jakiegokolwiek poszanowania dla jego czasu i wcześniej ustalonych planów.
Niektórzy mają wbite do głowy, że na każdy gwizdek muszą stać na baczność, zaś poświęcanie się jest wartością samą w sobie, bodaj najwyższą.
Ja tam w tym temacie jestem po stokroć bardziej asertywna i jeśli tylko poczuję, że ktoś się ze mną i moimi planami nie liczy, posyłam go pędem na drzewo. Tego samego próbuję nauczyć swojego partnera, że sytuacje, w których ktoś od nas wymaga pewnych zachowań, a następnie szantażuje poczuciem winy, są nie fair i wówczas trzeba ludziom dać jednoznacznie do zrozumienia, że tak rozmawiać i załatwiać spraw po prostu nie wolno.
Robiłam, co uważałam za słuszne i moralne, aż cała rodzina - moja i jego - zrobiła ze mnie czarną owcę, bo jestem egoistyczna i nie liczę się z nikim. Jemu się nastrój udzielił i z początkowego lekkiego dyskomfortu zrobiła się tragedia.
Mój obecny nastrój jest chyba pokłosiem bolesnego zderzenia się tych dwóch skrajności. Byłam zwyczajnie głupia stawiając swoją dumę na pierwszym miejscu, zamiast jakoś zręcznie to wszystko poprowadzić w wyważony sposób.
Żeby to jakoś naprawić, czuję, że na razie muszę zrobić dwa kroki w tył, a potem się tej mądrości zwyczajnie nauczyć w szarej codzienności.
Te dwa kroki w tył są również podyktowane chęcią jak najszybszego odcięcia się od rodziny, która wywiera na nas niebagatelny wpływ. Nie wiem, czy nie decydujący.

edit: keirashara bardzo mi się Wasz układ podoba  🙂 Myślę, że i u nas jest do osiągnięcia, ale to trochę pracy jednak wymaga  😉 Nie każdemu się trafia w pakiecie.
illid a ja zapytam  - czy rozumiesz teraz dlaczego szukam kupca dla mojego konia w wieku 40 + ? na swoim przykładzie chyba juz powinnaś przyznać mi racje 🙂

....I tak jeśli ktoś upatruje szczęścia w ognisku domowym to voila- rzuca konie, zostaje w domu, gotuje, czy tam czeka na męża, rodzi i wychowuje dzieci.....
dopisze ciag dalszy 🙂 po 20 latach dzieci wyfruwaja z  domu , mąż odchodzi do młodszej lub relacje są na tyle lużne że po prostu przewija sie przez dom i wtedy albo sie jest w czarnej d..e i wpada w depresje albo kupuje konia i odkrywa życie na nowo 🤣
blucha na swoim czemu nie, ale widzisz sama, że jestem tu przykładem dość odosobnionym ze swoim dylematem  🤣
Wychodzi na to, że są dwa przedziały wiekowe pozwalające zająć się końmi bez kompromisów - jak się jeszcze nie ma rodziny i jak już rodzina Cię tak bardzo nie potrzebuje.

edit. Jak kto w ogóle nie ma w planach to już w ogóle zadaje kłam teorii 40+, a takich też przecież nie brakuje.
lillid, - odcinaj, odcinaj! Powiem Ci, że jak wyzwoliłam się z poprzedniego, toksycznego związku, to nagle mam tyle czasu i dużo mniej stresu. A robię 2x więcej rzeczy 🥂 Tak samo mamcie, jak kocham, tak ograniczam, bo w dużej dawce mnie strasznie irytuje. Pogodziłam się z tym, że jej się nie wpasowałam w wyobrażenia o córce idealnej, mamy bardzo inne priorytety i charaktery, więc utrzymuje rzadki, luźny kontakt. Tak jest zdrowiej. Wszystkich zatruwaczy życia należy odsunąć jak najdalej.
Ja sie wyprowadzilam daleko od mamusi jednej i drugiej i mam w nosie co myślą. Moja niby nie nie wtrąca, ale jak np mówię, że gdzies wychodzę, to pyta : a z mężem?

Ja jezdzilam do ciąży, pracowałam w stajni. Mialam przerwę na ciążę, jak córka miała niecaly rok wróciłam do pracy zawodowej i zaraz pozniej do koni. Siedzenie w domu nie dla mnie. Miala ok 2 lat jak na powaznie załapałam drugi etat w stajni, mąż po pracy siedzial z córką a ja biegiem lecialam z pracy do stajni . jak mial druga zmianę to lecialam z dzieckiem do żłobka/przedszkola i jechalam do stajni we dnie, w ktore do pracy miałam na 11-12. Plus weekendy kilka godzin. Po kilku latach miałam dość, odeszłam. Wowczas stwierdzilam, ze nie ma sensu się zażynać po to, żeby z końmi poprzebywac. Że lepiej konia wydzierzawic. Tak zrobilam, po pół roku zmieniłam konia, po dwóch latach miałam trochę dość obowiazku i sprzedalam. Chwilowo mialam konia do jazdy i na tym miał byc koniec. Ale jak go odwiozlam nie minął miesiąc jak szukalam dla kolezanki konia i znów kupilam, z tym, ze konia postawilam daleko, żeby za często nie jeździć. Gdy sie gryzlam z myslami, czy kupic, mąż sam powiedzial:kupuj.
Minęło 11 miesiecy : koń jest w stajni nieopodal, wybranej ze wzgledu na szybki dojazd i dobrą infrastrukturę. Moja córka ma 13 lat już. Nie ma do mnie pretensji o konie, ona też czasem wyfruwa z domu na caly dzień. Mąż cos pomruczy pod nosem czasem w złości, ale generalnie rozumie.
lillid, ja może się nie znam na ludziach, ale mój związek przetrwał 23 lata w stanie nienaruszonym również dlatego że ani ja ani mój mąż nie wymagaliśmy od siebie nawzajem totalnego poświęcenia. Ani w budowaniu gniazda, ani w budowaniu związku. Po prostu cześć rzeczy robiliśmy razem a cześć osobno. Ja dla robienia kariery wyjechałam na 2 lata za granicę i też jakoś przeżyliśmy. Nawet by mu do głowy nie wpadło, żeby mi dyktować co mam od siebie dawać do budowania gniazda.

Jak czułam, że nie dam rady to sama przestałam jeździć - ale w domu nikt mi nawet przez sekundę nie marudził, że idę do stajni. Jak nie było kasy, to kupowaliśmy jedzenie na przecenach ale na pensjonat dla konia było mimo tego, że mojemu mężowi konie śmierdzą i bywa w stajni od wielkiego dzwonu.

Więc dlatego historii o wydawaniu pieniędzy na konie nie kupuję. Co z tego, że oszczędzisz jak największą ilość kasy i zbudujesz mega gniazdo jak będziesz pusta w środku i dostaniesz depresji? Wiele osób poległo na związkach właśnie dlatego że aby zadowolić partnera zatracali siebie i po pewnym czasie budzili się z ręką w nocniku. W związku warto od razu postawić pewne granice, żeby później nie było rozczarowania, bo takie naginanie się do innych zwykle słabo się kończy.

W zwiazku z tym co robie w tej chwili (obralam ziemniaki) mam pewne przemyślenie. Jakbym robila obiad codziennie to by przyszedl i zjadł. A tak wejdzie i bedzie: wow! Obiad mi zrobiłaś !  🤣
Widzicie,dla każdego priorytety są inne- ja stawiam na karierę- zrobienie uprawnień doradcy podatkowego i tłumacza przysięgłego, oraz rozwój jeździecki.Moje życie jest temu po prostu podporządkowane i na razie to mi wystarcza. Siedzenie i pielęgnowanie ogniska domowego nie jest dla mnie, raz miałam home office przez dwa dni i w połowie drugiego miałam ochotę rozsadzić salon  😁
Wszystko zależy.
Od rodzaju wykonywanej pracy i czasu pracy. Od odległości pracy i stajni od domu. Od tego ile obowiązków domowych chcemy w domu wykonywać. Od tego czy mamy dziecko, jak duże. Czy mamy pomoc do dziecka. Czy mąż też ma pasje i potrzebuje czasu dla siebie. Czy rozumie nasza potrzebę bycia co dzień w stajni. Czy chcemy co dzień sobie coś gotować. Czy chcemy mieć czysty i porządny dom. Ile mąż potrafi pomóc w domu. itd itp
I ma się co oszukiwać, że przy niezadowalających układach da się być 5x tyg w stajni. Bo się nie da. Jednak w dogodnej sytuacji: praca, stajnia blisko, nie ma dzieci, ( jest babcia co się w każdej chwili zajmie)  mąż chce se iść w tym czasie na siłkę, nie jesteśmy pedantami, nie zależy nam na codziennych ciepłych urozmaiconych obiadach. Wtedy da się! I to nawet tak, że wszyscy będą szczęśliwi..
Wszystko zależy.
Były czasy, że co dzień byłam w stajni. Dawałam radę. Ale to było coś kosztem czegoś. Czasami da się jakiś czas ciągnąć na maksa, mimo niesprzyjających okoliczności, ale to tylko kwestia czasu kiedy się wypalimy.

Poświęcić swoją pasję dla dobra ogólno pojętej rodziny na zawsze? Hm.. Nie wróżę szczęścia. Już prędzej zmienić pasję na inną, wygodniejszą. Albo odłożyć jeździectwo na trochę, przeczekać trudny okres i wrócić. Moim zdaniem, takie całkowite poświęcanie się dla innych, nie jest dobre na dłuższą metę. Bo jeśli sami ze sobą nie będziemy w życiu szczęśliwi, to wcześniej czy później to jakoś wylezie i nabruździ.
blucha napisała o tym o czym ja pomyślałam. Pasja w życiu jest niezbędna moim zdaniem i to wcale nie musi być jeździectwo. Moja bliska znajoma po 30 latach związku została właśnie w takiej 'czarnej dupie'. Interesowała się tym wszystkim czym interesował się mąż, motocykle, latanie, dom na wsi, psy, koty. Zarabiała na to tylko ona. Wszystkiego chciał, taki nienasycony, niespokojny duch, walczący zresztą z uzależnieniem, więc jak nie pił to koniecznie musiał szukać innych wrażeń w życiu, a byle czym się nie zadowalał. No i po tych 30 latach się wziął i zakochał, w efekcie odszedł do innej kobiety. Ta moja znajoma została w przenośni z niczym. Oprócz firmy nie ma nic swojego, wszystkie pasje były jego, nawet grupa znajomych była w większości jego, bo niepijąca musiała być przecież. Dzieci dorosłe, wyszły z domu do innych miast gdzie studiują, wpadają na weekendy. Gdyby miała to swoje coś, cokolwiek. A tak? Została sama w tym pięknym domu, bez celu i wiary w przyszłość.
Dla mnie to bardzo znaczące jest, bo to idealny przykład na to, że żyć trzeba też po swojemu, nie ograniczać się jedynie do realizacji potrzeb partnera/dziecka. W moim domu akurat jest tak, że pasje nas połączyły i po części są wspólne. Tzn inaczej, np. jeździectwo, konie są moja pasją - a on lubi to ze mną robić, nie ma takiego kręćka na tym punkcie. Ma za to ogromna wiedzę w tym temacie z czego ja korzystam. Jego pasją jest jego praca. Naszą rodzinę pasje łączą, te konie właśnie, narty, żagle. Córka 18- latka podziela nasze pasje, dzięki temu spędza z nami więcej czasu niż taki przysłowiowy nastolatek. Pasja daje w życiu alternatywę, niezależność. Byłabym bardzo nieszczęśliwą kobietą gdyby moim jedynym zajęciem po pracy był mój dom. Ja nawet matką jestem taką, że owszem dziecko jest ważne, ale ja też w tym jestem i jeśli mam być zdrowa na umyśle to muszę mieć swój mały światek. We wszystkich takich kwestiach wychodzę z założenia 'żyj i daj żyj innym'. Nie zniosłabym, gdyby osoba z którą żyję wywierała na mnie presję, że mam rezygnować z własnych potrzeb w imię jego własnych oczekiwań.
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
06 października 2017 08:42
Powiem tak. Zależy od motywacji. Jak ktos ma motywacje i czuje sie szczęśliwy, to krótsze spanie czy nawał zajęć mu nie przeszkadza. Jak ktos ja traci i uważa, ze inaczej jest mu lepiej, to Good for him. Ale pisanie komuś, ze pożałuje tego, ze ma pasje, jest lekko żenujące.
Ja jestem świeżo upieczoną mamą , i póki co godzę macierzyństwo z jeździectwem tylko , że mi wystarcza jak przyjadę do stajni 2-3 razy w tygodniu , konia też owies w cztery litery nie szczypie jak postoi . Wkurzam się czasami , przede wszystkim na finanse bo gdyby nie one , to nawet przez myśl by mi nie przeszło żeby rezygnować , zrobić sobie przerwę , ale jednak koń to skarbonka . Czas mnie goni nieubłaganie , zaraz będę na bezpłatnym urlopie wychowawczym i to będzie wyrocznia , czy mój tż rzeczywiście będzie utrzymywał mojego darmozjada - mówi , że sprzedaż mam sobie wybić z głowy ale życie zweryfikuje. Narazie mam sprzyjające warunki bo cudowną córkę , babcie pod ręką i bardzo wspierającego narzeczonego w pasji ale widzę , że chyba u większości forumowiczek jeździectwo przegrywa z macierzyństwem . A zawdzięczam tej pasji duuużo , ukształtowała w pewnej mierze mój charakter i porzucić jej na zawsze sobie nie wyobrażam  ! Wydaje mi się , że jednak u większości porzucających jeździectwo gwóźdź do trumny to finanse .
Strzyga kiedy taka myśl padła, że ktoś pożałuje tego, że ma? Bo szczerze mówiąc nie doczytałam. Prędzej idzie doczytać, że pożałuje, jeśli właśnie zrezygnuje.
Powiem Wam, że ja mam momentami dość codziennych kombinacji, jak pogodzić stajnię z domem i rodziną. Logistyka jest naprawdę na wysokim poziomie, bo ja mam konie, mąż gra  golfa (czyli jak idzie na pole, nie ma go  4-6 godzin, a jak jest turniej, to dwa dni bite, od rana do b. późnego popołudnia jest na poza domem), córka po szkole ma co dzień po minimum 3 godziny treningu, syn cztery razy w tygodniu zajęcia godzinne. Ja jeżdżę 4-6 razy w tygodniu. I są takie dni, że nie chce mi się. Bardzo. Są nieraz takie dni, nieraz tydzień czy dwa. Robię sobie wtedy dłuższe wolne od stajni, koń chodzi na padok lub na lonżę. I potem wracam z uśmiechem. Wydaje mi się, że najgorszy czas jeśli chodzi o dzieci przetrwałam, ale w dalszym ciągu finansowa strona koni często mnie przygnębia. Nie dziwię się tym, ktorzy ze względu na dzieci czy kasę rzucają konie. Sama chciałam, ale mi nie wyszło 😉 Trudno, na emeryturze będę biedna jak mysz kościelna 😀
Haha anai, na emeryturze już konie nie będą nam potrzebne, więc spoko możemy teraz sobie pozwolić. A najważniejsze to jak dzieci już są na tyle samodzielne, że sporo potrafią zrobić same, to całkowicie zmienia postać rzeczy i wiele rzeczy można wtedy pogodzić. Ja już mam ten komfort, na szczęście 😉
larabarson, - nie wyrokuj tak z tą emeryturą, bo ja znam trenera, który ma wnuczkę w moim wieku, a jak mnie w teren zabierał w lecie to zdecydowanie nie był to spokojny spacerek 😁
Mój dziadek w wieku obecnie lat 94 sam sprząta duże 3 pokojowe mieszkanie, pierze, robi obiad (nie odgrzewa), sam chodzi do sklepu/kościoła/na cmentarz (mieszka bez windy). Mój tata (lat 64) jeszcze pare miesięcy temu był na wspinaczce skałkowej i się wspinał normalnie, na działce u nas tnie drzewa, pakuje do przyczepki, wali młotem (pozostałości fundamentów), ćwiczy (hantle takie podnośi, że ja nie daje rady). Także emerytura nie oznacza spokoju i rezygnacji ze sportu 😁.
Anai , a jaki wiek to najgorszy czas według Ciebie ?
Misiu, taki, w którym nie możesz dziecka spuscic z oczu.  Moje dzieci mają 9 i 6 lat, i od biedy mogę je zabrać do stajni, posadzić w okolicy placu i samej pojeździć. Potrafią już zająć się sobą i mają trochę rozsądku. Nie za wiele, ale koniowi pod nogi nie wejdą.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się