Kto/co mnie wkurza na co dzień?

A czy daleko trzeba takich przypadków szukać? Tu też jest człowiek, który wciąż biadoli, że mu brakuje, że jest mu trudno,  itd itp.  Ale to raczej nadaje się na „co mnie wkurza na r-v”
tunrida, ten pan to megaloman level hard. Nie chcialby emigrowac, bo musialby swoja wspaniala osobe wycofac z polskiego zycia politycznego/spolecznego, a to wielka strata by byla 🙄 A pracy nie moze dostac, bo go elity przesladuja.

trusia, kogo masz na mysli?
Anderia   Całe życie gniade
01 grudnia 2017 11:08
Jak ja Was dobrze rozumiem w tym wkurzeniu na osoby niepracujące. Dorzucę do tego swoje trzy grosze - niepracujący studenci. 😉 Pomijam intensywne i absorbujące kierunki takie jak medycyna, ale na większości spokojnie da się gdzieś zatrudnić na pół etatu i może kokosów z tego nie będzie, ale na zachcianki już tak. I co, jakie podejście ma większość? "Niech starzy płacą, bo ja przecież studiuję". A że zajęć w tygodniu ze 20 godzin, to co tam. Łatwiej wyciągnąć łapę do rodziców i narzekać, że się nie ma.

Nie ogarniam, dla mnie pojęcia "mój wiek rozpoczyna się od cyferki 2" i "proszę rodziców o kasę na wszystko, bo mi się należy" wzajemnie się wykluczają. Ale niestety, z tego co obserwuję, to nie jest częste zjawisko.

Spotkałam się też z niepracującymi studentami zaocznymi, to jest dopiero combo.  😜
Anderia, no niestety, ale ludzie traktują studia jako przedłużenie dzieciństwa. Kolejne kilka lat beztroski, a potem szok i zderzenie z pociągiem, jak się dostaje dyplom do ręki i trzeba pójść do pracy. Ludzie w ten sposób sami sobie robią krzywdę - kiedyś byłam jako obserwator na terapiach dziennych i naprawdę sporą grupę stanowili absolwenci, którzy nie wiedzieli co mają zrobić ze swoim życiem po studiach. Bo nie mieli żadnego doświadczenia, żadnego pomysłu, nie wiedzieli jak się mają sami utrzymać i byli tym przytłoczeni.
Tak naprawdę na każdych studiach to kwestia organizacji czasu, zwłaszcza na dalszych latach jak się wie co i jak. Na medycynie też się zdarzają ludzie, którzy pracują i jakoś sobie radzą.
Dla mnie osobiście to wstyd, jak dorośli ludzie proszą rodziców o 15zł na wyjście do kina.
Hmmm nie przesadzacie? Co prawda to było 17 lat temu, ale ja na studiach dziennych nie pracowałam, mieszkałam z rodzicami, nauka i zajęcia pochłaniały mi większość czasu, a na "zachcianki" od rodziców wcale nie brałam, bo mi stypendium naukowe na nie wystarczało...
Murat-Gazon, 20-paro letnia osoba, która nie skalała się pracą? Miałaś stypendium to miałaś na "głupoty". Mnie by było zwyczajnie wstyd prosić rodziców "dajcie mi 50 zł, bo idę na imprezę". Przez pierwsze dwa lata studiów też miałam stypendium, nawet miałam na dzierżawę konia z niego. Ale pracowałam sobie dorywczo, bo chciałam jak najbardziej się uniezależnić. I tak cierpiałam, że nie stać mnie było na wynajem, i dopiero w wieku 25 lat mogłam wyprowadzić się z domu.
Murat-Gazon, ciężko mi powiedzieć jak było 17 lat temu ale myślę, że wtedy studiowanie to było 'coś', trzeba było się bardziej przykładać i rzeczywiście była to inwestycja w przyszłość. Dzisiaj prawie wszyscy 'studiują'. Poza tym skoro miałaś stypendium to miałaś na swoje wydatki, a mieszkanie w domy jednak nie daje rodzicom tak po kieszeni jak opłacanie pokoju i jedzenia w innym mieście.
Dzisiaj sytuacja na rynku pracy jest dla studentów naprawdę bardzo dobra - wiele ofert jest skierowanych wyłącznie do osób uczących się. Poza przypływem gotówki praca uczy odpowiedzialności, rozporządzania własnymi pieniędzmi (bo jednak jak się samemu zarobi, to się te pieniądze troche inaczej traktuje) i przygotowuje do niezależnego życia.
U mnie na studiach większość osób nie pracowała. I naprawdę widać, kto ma jakieś wcześniejsze doświadczenia a kto nie. Zupełnie inaczej podchodzą do swoich obowiązków. Moja koleżanka potrafi na przykład napisać wieczorem, że następnego dnia nie przyjdzie bo musi pojechać do domu (to nie pierwsza taka sytuacja). I nawet nie stara się znaleźć za siebie zastępstwa, po prostu rzuca w eter na fejsbuku i może akurat ktoś to na czas przeczyta.
galopada_   małoPolskie ;)
01 grudnia 2017 12:14
amnestria, ja mam (prawie) 26 i ,,nie skalałam się pracą". Nie mam i nie miałam stypendium. Zostało mi pół roku na uczelni. Przy intensywności moich studiów, ilości nauki i mieszkaniu poza domem nie widzę szans na pracowanie. Co innego, jakbym miała mniej wymagające studia/studiowałabym zaocznie.

Czy mam wyrzuty sumienia z tego powodu? Tak i nie. Bo rodzice od zawsze mi powtarzali, że mam się zająć nauką, a nie zawracać sobie głowy pracą dopóki nie dostanę dyplomu. Zdążę się w życiu napracować. I nie pochodzę z dzianej rodziny. Wiem, że dla nich normalne jest to, że mnie utrzymują w dalszym ciągu, a mi trochę głupio z tego powodu, ale taka specyfika studiów. Mam na roku parę osób które pracowały w weekendy/w tygodniu. I do żadnej z tych osób nie wybralabym się na wizytę w przyszłości. Nie było i nie ma bata, żeby wyrobili i z nauką i pracą. 😉
Wakacje jako moment na pracę dorywczą też odpadają bo mamy obowiązkowe praktyki (niepłatne, a w niektórych szpitalach to student musi zapłacić żeby je odbyć). Egzaminy w sesjach ciężkie, mało osób ma zaszczyt nie mieć jakiegoś września. Jeśli dołożyć do tego mieszkanie poza miastem to szanse na zarobienie chociażby na pokrycie dojazdów do pracy są średnie 😀

galopada_, moi znajomi studiowali medycyne w Danii i tam inaczej to wyglada, bo oni musieli sie 'kalac' praca od pierwszego lub drugiego roku jako salowi, a pozniej pielegniarki. Platna praca.
Nie pisze tego jako przytyk, czy porownanie co lepsze, tylko jako ciekowostke 🙂
vanille moim zdaniem podejście do obowiązków w pracy nie jest wynikiem tego, jak wcześnie ktoś zaczął pracę, ale tego, czy został nauczony odpowiedzialności i obowiązkowości jeszcze w domu rodzinnym. Serio, tego się da nauczyć już dziecko. Ja byłam "rozpieszczoną jedynaczką", a jakoś nie miałam problemów w odnalezieniu się w pracy i w tym, że ktoś ode mnie czegoś wymaga - bo wymagano ode mnie czegoś (tego czy innego) całe życie.
A żeby dostać stypendium naukowe, to się trzeba było trochę napracować. Nie wiem, jakie teraz są progi, ale wtedy były tak na poziomie 4,7 - 4,8 - przynajmniej u nas.
I nie miałam wyrzutów sumienia, że "wiszę na rodzicach", bo było jasne, że uczenie się na studiach - to jest w oczach moich rodziców moja praca. I mam to robić najlepiej, jak potrafię, a oni zapewniają mi do tego warunki. Skończyłam studia, wyprowadziłam się i znalazłam pracę. Ot tyle. I bardzo wielu moich rówieśników szło taką samą ścieżką.
galopada_, Anderia, wykluczyła z tego medycynę czy inne bardzo absorbujące kierunki. Moja siostra studiowała dziennie na polibudzie, wiec dość wymagająca uczelnia ale dała radę pracować na 1/2 etatu. Złapała trochę doświadczenia i dzięki temu przed 30-stką ma stabilną sytuację materialną i na wiosnę ruszają z mężem z budową domu.
Też nie ogarniam ludzi, którzy nie mają czasu na pracę, ale na studenckie imprezowe życie przez pół tygodnia owszem.
Anderia napisała przecież, że nie dotyczy jej wpis studentów min. medycyny, a Ty chyba to właśnie studiujesz 🙂
Przyjaciel mojego męża jest anestezjologiem i niestety od drugiego roku musiał pracować (min. rozwoził gumy do żucia, montował rolety i żaluzje), bo w domu było, bardzo, bardzo skromnie i sama mama nie dawała rady. Dał radę człowiek, także nie generalizujmy 🙂
galopada_   małoPolskie ;)
01 grudnia 2017 12:37
bera7, odpisywałam na post amnestrii 😉

jagoda1966 jw + pierwsze 2 lata studiów to mało medyczne zajęcia 😉 też nie generalizuje, bo może ktoś być mega mózgiem albo mieć potrzebę pracy i da radę to pogodzić. Ale myślę, że zawsze ze szkodą na wykształceniu 😉

Naboo, na pierwszym roku są praktyki pielęgniarskie, a niektórzy byli wykorzystywani do pomocy salowym. Ale wszytko tak jak napisałam - albo bezpłatnie, albo wręcz trzeba było za to zapłacić z własnej kieszeni.
galopada_, nie odnoszę się do Twojej sytuacji bo jej nie znam, ale napiszę jak było u mnie. Pracowałam za granicą od samego początku studiów przez całe wakacje. Wakacje trwają 3 miesiące - praktyki miesiąc. Praktyki kończyłam o 15, o 17 byłam w pracy + pracowałam całe weekendy. 2 miesiące poświęcałam tylko na pracę, na dwa etaty właściwie - rano do jednej, wieczorem do drugiej. To mi pozwalało opłacać sobie mieszkanie + dużą część jedzenia przez cały rok. W trakcie roku dorabiałam sobie dorywczo jak miałam czas. Od 5 roku pracowałam już równolegle ze studiami, bo zajęcia kliniczne na mojej uczelni kończyły się koło 12-13 więc popołudnia i wieczory mogłam poświęcić zarabianiu pieniędzy. Wolny czas poświęcałam nauce i dużo lepiej nim dysponowałam, bo miałam go mało i wiedziałam, że muszę go wykorzystać w 100%. Czasem było ciężko ale byłam bardzo zdeterminowana, żeby utrzymywać się sama i było to dla mnie równie ważne jak wiszenie nad książkami. Bo przy tym wszystkim miałam i mam cały czas kontakt z rzeczywistością, wiem jak żyją ludzie, ile się muszą napracować, żeby zarobić. A niestety nie wszyscy lekarze to wiedzą.
I tak szczerze mówiąc zawsze miałam problem z wyobrażeniem sobie, co moi znajomi robią całymi popołudniami i wieczorami. Wątpię, czy ktoś się uczy tyle godzin dziennie 7 dni w tygodniu, bo to zwyczajnie nieefektywne - nie da się być skupionym przez tak długi czas.
Dyplom mam, średnią miałam dobrą (choć nie wiem czy ona o czymś świadczy) i mam nadzieję, że jednak ktoś kiedyś skusi się na wizytę u mnie.

Murat-Gazon tak jak wspomniałam wydaje mi się, że kiedyś studia to była trochę inna bajka. A co do odpowiedzialności to jasne, że da się jej nauczyć w domu. Ale jeśli ktoś się tego nie nauczył a dodatkowo na studiach przywykł, że na zajęcia zawsze można nie pójść i jakoś to się odrobi/załatwi to może mu być później trudno się przyzwyczaić, że w pracy to tak jednak nie działa.
galopada_   małoPolskie ;)
01 grudnia 2017 12:43
vanille, napisałam wyżej, że nie generalizuje tylko piszę o tym co obserwuję u moich znajomych 😉 sama w okresie wakacyjnym wyjeżdżam do domu gdzie odpoczywam psychicznie, ale zasuwam fizycznie. Wiem, że dzięki temu odciążam mocno rodziców (dom na wsi, stado zwierząt, spory ogród rekreacyjny i warzywny). Dochodzi do tego przydomowa stajnia (bo nie stać mnie na zabranie dwóch koni do pensjonatu) i 3 miesięczny okres kiedy mogę się tym zająć sama a nie co 2 weekend z doskoku. No nie ma czasu na nudę 😉 Wolę (i czuję potrzebę odwdzięczenia się rodzicom w taki sposób) niż wyjazd do pracy za granicę czy do miasta (żeby po utrzymaniu się wyjść na zero). 😉 chill 😉
Dlatego chciałam tylko zaznaczyć, że brak czasu to pojęcie względne i nie ma co generalizować. W wielu przypadkach zależy zwyczajnie od determinacji.
To szacun jeśli ktoś na medycynie pracuje. Za moich czasów pracowały pojedyncze osoby z roku. ( co innego w wakacje, wtedy więcej osób dorabiało) Te, które pracowały w roku akademickim, to były mega mózgi które dodatkowo miały trudna sytuację/potrzebę dorabiania.
Nikt chyba z tych osób, które pracowały to nie były osoby przeciętne "naukowo". Wszyscy mocno powyżej przeciętnej. I nauki byłol tyle, że spokojnie BYŁO CO ROBIĆ po powrocie z zajęć każdego dnia.
Na polonistyce też było co robić po powrocie każdego dnia. Ja się uczyłam na bieżąco, nie robiłam zaległości, a do listy lektur brałam się pierwszego dnia po rozpoczęciu zajęć i czytałam regularnie jedną pozycję po drugiej, więc się wyrabiałam bez spiny i miałam trochę czasu dla siebie, ale znajomi, którzy podchodzili to tego luźniej, zawsze mieli część nieprzeczytaną i zarywali noce przed egzaminami.
Jakbym miała w tym pracować, to byłoby kosztem nauki.
Ja w czasie studiów pracowałam tu i tam jako korepetytor, hostessa, barmanka. I było to BEZ sensu. Po nocach pracowałam, potem cały dzień na uczelni, rozregulowany organizm i zombie mode. Marne pieniądze, no ale był hype na "pracę", "dorosłość". Miałam najwyższe stypendium naukowe za średnią 5.0, więc tym bardziej nie musiałam rodziców o nic prosić.

Szczerze? G mi dała taka praca (oprócz bólu pleców i bezsenności - mówię o pracy barmanki). Nawet tego teraz w CV nie wpisuję, bo na moim obecnym etapie zawodowym jest to tak bardzo, hmm, nieistotne...

Nie sądzę, że jak ktoś ma łeb na karku, to po zakończeniu studiów zderzy się z rzeczywistością i nie będzie potrafił ogarnąć pracy i utrzymania się. Ale to moje zdanie.
Jakbym była bananowym dzieckiem, to bym sobie nie żałowała i korzystała z życia i pomocy rodziców. I uczyła się ile wlezie, żeby potem moje dzieciaki miały bananowe dzieciństwo/młodość. O!
😀
Meise, zgadzam się z tobą, co innego praca w zawodzie, a co innego dorabianie jako nie wiadomo kto i po co. Nie rozumiem tego zachwytu nad "zasuwaniem dla samego zasuwania" i deprecjonowania spędzania czasu przyjemnie. Co innego jak są inne powody np brak kasy, czy potrzeba niezależności.
Meise, zgadzam się z tobą, co innego praca w zawodzie, a co innego dorabianie jako nie wiadomo kto i po co. Nie rozumiem tego zachwytu nad "zasuwaniem dla samego zasuwania" i deprecjonowania spędzania czasu przyjemnie. Co innego jak są inne powody np brak kasy, czy potrzeba niezależności.


No więc właśnie. Kto mi zwróci nowy kręgosłup za dźwiganie kegów/skrzynek z piwem? No nikt 😉
Jak kasy brakuje, chce się pomóc rodzinie - jak najbardziej.
Ale bez jaj, umiejętność lania piwa po ściance czy komponowania shotów nijak mi nie pomogła dostać się do mojej pierwszej sensownej pracy, gdzie głównym kryterium było moje wykształcenie/praktyki/wyjazdy zagraniczne  😁 No i to, że się umiem sprzedać i mam dużo miękkich skills'ów.

Ja jestem wyznawcą hedonizmu. Całe życie marzyłam, żeby być bananowym dzieckiem, któremu rodzice kupią konisia i będą opłacać starty w zawodach i trenera :P I tak sobie marzyłam przewalając gnój, żeby wsiąść na pół godziny na rekreacyjną szkapinę na stępo-kłusa.
Chciałabym, żeby moje dzieci nie musiały tak marzyć.
Averis   Czarny charakter
01 grudnia 2017 13:16
Jak to dobrze, że wcześniej nie wiedziałam, że na polonistyce nie ma czasu na aktywność zawodową 😉 A pracowałam od pierwszego roku, od początku drugiego już w miejscach mniej lub bardziej związanych z wykształceniem. Jestem sobie za to bardzo, ale to bardzo wdzięczna. Fakt, obroniłam się dwa lata po terminie, ale żadnego z moich pracodawców nie interesował dyplom - jedynie moje umiejętności (nie muszę mówić, że tych ostatnich nie zdobyłam na studiach 😉) Oczywiście były osoby, które codziennie zaszywały się w bibliotece i poświęciły się nauce. Niestety, aktualnie większość z nich ma dość trudną sytuację finansową/ życiową. Nie czuję także, bym ustępowała im pod względem oczytania i literackiej ogłady. Te studia naprawdę nie są jakieś niesamowicie trudne. Trzeba czytać, myśleć i tyle. Zawsze traktowałam je jako hobby i szkoda by mi było życia, by im się w całości poświęcać.
Averis no popatrz, a mojego pracodawcę interesował mój dyplom, i nie mam trudnej sytuacji finansowej / życiowej, i tak, pracuję w zawodzie. Czego to ma dowodzić?
I nie, nie uważam, żeby polonistyka była niesamowicie trudna. Napisałam to gdzieś? Raczej wspominam studia bardzo miło, jeśli chodzi o łatwość nauki. Czasochłonność - to co innego.
Averis   Czarny charakter
01 grudnia 2017 13:30
Jak dla mnie głównie tego, że wypowiadasz się o obecnej sytuacji na rynku pracy i łączeniu jej ze studiami bazując na swoich doświadczeniach sprzed 17 lat. A jednak obecnie czasy są zupełnie inne. Zwłaszcza w przypadku kierunków humanistycznych.
[quote author=galopada_ link=topic=20214.msg2735315#msg2735315 date=1512131822]
bera7, odpisywałam na post amnestrii 😉
[/quote]
aj ale ja uwzględniłam kierunki, które wymieniła Anderia. Tzn nie napisałam tego, ale w głowie o tym myślałam. Są studia, na których nie da się pracować lub jest to bardzo trudne i zaliczam do tego medycynę, weterynarię i trudne kierunki techniczne.

więc mój post nie dotyczył Ciebie, wybacz, że nie doprecyzowałam :kwiatek:
Averis cóż, jak dla mnie dowodzi to jedynie tego, że nie można uogólniać, że jeśli ktoś nie pracuje na studiach, to na pewno jest nieodpowiedzialnym leserem, który nie poradzi sobie w życiu. Zarówno 17 lat temu, jak i teraz.
galopada_   małoPolskie ;)
01 grudnia 2017 14:14
amnestria, luzik :kwiatek: sama siebie nazywam czasem pasożytem, ale dostaje za to po głowie  😁
Jak widać ile ludzi tyle opinii, nawet w obrębie jednej branży :-) Ważne żeby potrafić się pięknie różnić
Facella   Dawna re-volto wróć!
01 grudnia 2017 14:33
Z tą pracą dla studenta to też nie jest tak różowo - pamiętam, jak ja szukałam. Z kilku ogłoszeń mówiących "szukamy studentów zaocznych" nadało się ostatecznie tylko jedno, bo reszta wymagała... dyspozycyjności w weekendy 😵 a ja zjazdy mam w każdy weekend w miesiącu, niekiedy już od piątku. Od razu po informacji "wymagamy 1 lub 2 weekendów w miesiącu" rezygnowałam z dalszej rozmowy. Bo to nie praca była wtedy dla mnie priorytetem, nie będę zawalać szkoły, żeby pracować. Bez sensu 😉 Pracowałabym w zawodzie, gdyby się dało - niestety bez papieru prawo mi zabrania. No ale już za miesiąc pierwszy egzamin zawodowy  😅 pracę obecnie mam słabo płatną, nie utrzymałabym się sama, starcza na opłacenie szkoły, dojazdów i auta.
Facella, ale coś robisz :kwiatek: Ja podczas studiów kokosów nie miałam i też nie byłam w stanie się sama utrzymać (dopiero na zaocznych, jak poszłam do branży niezwiązanej z moim wykształceniem). Ja - wyłączając naprawdę trudne kierunki - nie wyobrażam sobie, że muszę iść do mamy i poprosić o kasę na "fanaberie".
Ale może to kwestia wychowania? Jak skończyłam 18 lat to przestałam dostawać pieniądze na wyjazdy zagraniczne, na lekcje jazdy konnej, na wyjścia ze znajomymi itp. Mogłam sobie dorobić w wakacje, co zresztą czyniłam, czasem ojciec mi coś dawał do roboty (tłumaczenie/korekta itp.), ale nie było nic za darmo.

Może to też nie jest do końca ok, ale za to byłam bardzo szybko dość samodzielna i wiedziałam, że na lepsze życie trzeba sobie zapracować. Może teraz nie jest jakoś u mnie super różowo, bo uważam, że powinnam zarabiać 2x tyle co mam teraz 😂, ale jednak mogę sobie pozwolić na posiadanie konia, psa, wyjazdy zagraniczne, zabawę we wspinanie i wyjścia do restauracji. Zmierzam do tego, że może i szybko musiałam wziąć się do roboty, ale w sumie to źle na tym nie wyszłam 😉

Studia nie przydały mi się absolutnie do niczego i gdybym wiedziała, ze tak będzie to zajęłabym się budowaniem realnych kompetencji, a nie walczeniem o dyplom. Bo o ile niektóre kierunki są przydatne lub wręcz wymagane to jednak nie jestem lekarzem, ani nie pracuję w administracji publicznej, żeby ten magister do czegokolwiek mi się przydał.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się