Koniec z jeździectwem?

Wiecie, bo jak się ma 26-27 lat, to się jeszcze tyle pytań nie  słyszy, kiedy dziecko 😉 Bo jeszcze czas przecież. Częstotliwość takich pytań pojawia się jak się zaczyna zbliżać do 30-tki albo ją przekroczy. Wiadomo, że nie zawsze, ale jednak tak się zdarza. Nie chwalę się tym i nie obnoszę, że dzieci nie chcę mieć, ale bywało już tak, że zadawano mi pytania o dzieci i robiono głupią minę, kiedy szczerze odpowiadałam, że nie czułam i do tej pory nie poczuję potrzeby ich posiadania. W wieku lat 26, to tych pytań było mało i zdziwienie mniejsze. Jak mam 31 to już niektórzy patrzą na mnie jak na przybysza z kosmosu 😉 A niech jeszcze dodam do tego, że ważniejsza jest dla mnie moja pasja i zrealizowanie innych, niezwiązanych z macierzyństwem planów 😉 To zaraz jestem uważana za niedojrzałą, jakby posiadanie dzieci było jakimś wyznacznikiem :P Na szczęście, takie osoby nie są moimi bliskimi znajomymi, więc często ich słuchać nie muszę, ale jednak, z wiekiem z takimi komentarzami się stykam częściej. Tylko ja to mam gdzieś, to moje życie i innym nic do tego 😉

bera7 ja właśnie ostro walczę by bez koni nie wpaść w depresję. Szczególnie, że jeszcze kilka innych spraw w moim życiu się sypie i łatwo nie jest. A konie zawsze były najlepszym lekarstwem na całe zło. Jak było mi źle, mogłam uciec do stajni i wtulić się w miękką sierść mojego konia. Najlepsza terapia na świecie! I strasznie mi tego teraz brakuje.
Niestety, tak mi się ułożyło, że muszę chwilowo z koni zrezygnować i sprzedać swojego. Nie byłam i na ten moment jeszcze nie jestem w stanie go utrzymać samodzielnie. W niektórych miejscach źle pokierowałam swoim życiem, wybrałam błędną drogę, więc teraz muszę to wziąć na klatę, zagryźć zęby i wytrzymać. Nie widzę już sensu posiadania konia za wszelką cenę i ciągłego szarpania się, bo mógłby na tym ucierpieć koń, a jego komfort jest dla mnie ważniejszy, niż moje zachcianki. I chociaż było mi bardzo trudno podjąć tą decyzję i do tej pory mam jeszcze chwile zwątpienia, czy ja na pewno dobrze robię, to wydaje mi się, że to jest jedna z moich najmądrzejszych i najbardziej odpowiedzialnych decyzji w życiu. Mimo, że niesamowicie bolesna.
Jedyne co mnie na ten moment trzyma, to nadzieja, że do koni wrócę niedługo i kiedyś sytuacja na tyle mi się wyprostuje, że jeszcze będę miała ponownie własnego.
Czy ja wiem czy tak jest z tymi dziećmi? U mnie w rodzinie nie mam presji na dzieci per se, bardziej na to że dobrze by było żebym sobie znalazła kogoś na stałe, ale nie jest to przymus (bez sens sobie uwiązać taką pętlę wokół szyji).

Bardziej chodziło w mojej wypowiedzi o kwestie zabezpieczenia bytu samego siebie (własne mieszkanie/dom, pieniądze awaryjne) zanim zdecydujemy się na zakup własnego konia i dodatkowo obciążymy nasz budżet (a nasz własny mir domowy nie jest pewny i stabilny).


asds, to w zasadzie prawda, ale nigdy nie wiesz jak Ci się życie ułoży. Ja najpierw kupiłam konia bo go strasznie kochałam a potem dopiero miałam mieszkanie i dzieci. To prawda, że były momenty, że gryzłam ściany (a w zasadzie gryźliśmy razem z mężem, który z końmi nie ma nic wspólnego no ale koń był "w pakiecie" ze mną), ale dało się. Bo najpierw musiało być na pensjonat dla konia a potem zostawało na jedzenie. W sumie jakoś nam się udało przetrwać taki najgorszy okres.

A w zasadzie dzięki temu że musiało być na konia, tak pokierowałam tym co robię, że kasa się pojawiła nie tylko na konia.
Jak się człowiek tak konkretnie zacznie zastanawiać to nigdy nie ma dobrego czasu na posiadanie konia (chyba, że ktoś faktycznie ma dochodową pracę i przy tym sporo czasu). Najpierw ma się dużo czasu ale trzeba prosić rodziców o pieniądze, bo się nie zarabia. Jak się zacznie pracować to wielu osobom wjeżdżają właśnie priorytety typu własne mieszkanie. Później pojawiają się dzieci, którym chce się poświęcić jak najwięcej czasu. Później jak już się w miarę zarabia i dzieci robią się duże, zaczynają mieć często własne pasje i też wymagają wsparcia finansowego. A później jak dzieci pójdą z domu i kasa jest, to często zdrowie już nie takie jak być powinno. Wydaje mi się, że poza jakimiś rzeczywiście trudnymi sytuacjami, gdzie jest się pod ścianą, to często sami musimy sobie stworzyć ten idealny moment. I później pracować na to, żeby to wszystko jakoś ogarnąć. Często naprawdę ciężko pracować, żeby ogarnąć. Niektórzy powiedzą, że to bez sensu, że to zarzynanie się i ok - nie dla każdego jest to w danym momencie tak ważne, żeby brać na siebie aż tyle wyrzeczeń w imię jazdy konnej. Dla niektórych, jak pisała chociażby bera7 , konie są esencją szczęścia i bez nich - nawet z kupką pieniędzy na koncie - zwyczajnie byłaby nieszczęśliwa. Jak się rozglądam po znajomych to widzę, że koniarze są w stanie wyciągnąć pieniądze 'spod ziemi', żeby tylko dla tego konia było. Wszystko jest kwestią podejścia i priorytetów w danym momencie. Jeden będzie jadł tynk, byle tylko tego konia mieć, a drugi poczeka, aż zacznie zarabiać na tyle, żeby starczyło i na spokojne życie i na konia. Ryzyko w tym drugim przypadku jest takie, że nie wiadomo, kiedy to nastąpi, a życie często lubi zaskakiwać.
Później jak już się w miarę zarabia i dzieci robią się duże, zaczynają mieć często własne pasje i też wymagają wsparcia finansowego.


I nie daj Boże jak tą pasją dziecka staje się również jeździectwo  🤣 🤣 🤣 , bo kończysz tak jak ja. Albo płacę za pensjonat dla naszych koni, albo piorę derki i czapraki oraz pierdylion bryczesów bo każda z nas jeździ 4x w tygodniu minimum, albo wożę konie na zawody zamiast trenować sama, albo czekam na weterynarza do nie swojego konia, albo poluję na suplementy  😵 a teraz ferie, laska się zwinęła na deskę a matka została z pracą na etat i końmi do objeżdżenia.  😉
majek   zwykle sobie żartuję
15 stycznia 2018 09:05
ej, nie narzekaj, ja nie moglam jezdzic do stajni bo trzeba bylo corke na gimnastyke zawiezc. Wole, zeby ze mna w stajni byly.
Dance Girl to tylko pozazdrościć takiego męża, który tolerował, że najpierw musi być na konia a później na resztę ważnych rzeczy. Bo nie każdy facet taki jest i w sumie nic dziwnego. Jeżeli nie ma nic wspólnego z końmi i nie jest to jego pasją, to nie ma obowiązku znosić tego, że na coś może nie starczyc. Ja dlatego zdecydowałam się konia sprzedać i nie kupię kolejnego dopóki nie będzie mnie samej stać na jego utrzymanie.
pamirowa, nie masz mi czego zazdrościć  🤣 każdy ma swoje życie i każdy dokonuje wyborów. Ja też szanuję pasje mojego męża, mimo tego, że nie mam z nimi nic wspólnego. Jeśli dla związku musisz zrezygnować ze swoich pasji i żałujesz tej rezygnacji, to już nie jest związek tylko pewien układ sił w nierównowadze. Ja jak poznałam mojego męża 25 lat temu, to koń już był. Więc był ze mną w pakiecie, tym bardziej że jeżdżę od dziecka. Konie zawsze były dla mnie tlenem, którym oddychałam. Jak musiałam na jakiś czas zrezygnować z jazdy (koń był stary, dzieci bardzo małe a moi rodzice bardzo chorzy-nie dałam rady czasowo ogarnąć), to mąż widział jak się męczyłam i sam mnie na kolejnego konia namawiał jak się sytuacja trochę zmieniła.

Poza tym istnieje pewna odpowiedzialność za rodzinę. Gdybyśmy teraz z powodu koni nie mogli permanentnie zapłacić dzieciom za szkołę, to pewnie byśmy sprzedali konie bo wykształcenie naszych dzieci jest dla mnie i męża większym priorytetem. Jak nie mieliśmy dzieci, to trochę inne też mieliśmy priorytety.

Mój mąż pasjonuje się motoryzacją - nawet nie kwęknęłam jak wybierał specyfikację koniowozu, chociaż nie mam pojęcia po co miałyby mi być przydatne alufelgi czy coś tam innego. Nawet znakowanie koniowozu zrobił dokładnie tak jak chciał. Taki kompromis...

I żeby była łyżka dziegciu do tego garnca miodu. Dyskusje o koniowozie trwały 2 lata. Dopóki kochana córeczka tatusia nie zawyła, że nie ma czym jeździć na zawody ... więc wiesz, takie życie  🥂



Wiecie co ja mając konie i nie mając dziecka byłam szczęśliwa. Mając dziecko i mając nadal konie jestem też szczęśliwa, ale świadoma, że gdyby ktoś dziś zabrał mi konie to dziecko mi tego szczęścia nie da. Wpadłabym w depresję i raczej z niej nie wyszła.
Dziecko, mąż, dom to są pewne priorytety w moim życiu, tak jak konie. Ale wyznacznikiem szczęścia są jednak konie i piszę to z pełną świadomością.


😍
Tez dziekuje ze to napisalas, aż mam ochotę  wsiąść w samochód i jechać Cie poznać na żywo :kwiatek:
lardia, zapraszam 🙂
Dance Girl, u mnie jest dokładnie tak samo. Mój facet końmi zupełnie się nie interesuje, poza tym, że lubi naszego karmić 😉 Nigdy nie wyrzucał mi wydawanych na konia pieniędzy, ba, w zeszłym roku jak koń się kontuzjiwał, to sam namiawiał na droższe leczenie dające szanse na powrót pod siodło. Dokładał się też do treningu konia podczas rekonwalescencji. Ale ja mu nie wyrzucam, że wydaje kasę na samochód i różne pierdoły do samochodu, że spędza masę czasu w garażu czy w zaprzyjaźnionym warsztacie.

Wydaje mi się, że to nie jest kwestia tego czy partner pasjonuje się końmi czy nie, a tego czy ma jakąkolwiek pasję. Bo tylko pasjonat zrozumie pasjonata.
Dance Girl nie do końca zrozumiałaś, co miałam na myśli 😉 Tu nie chodzi o rezygnację z pasji, bo partner jej nie toleruje. Ja się tylko odniosłam do twojego ostatniego zdania, że najpierw musiało być na konia, a później zostawało na jedzenie. I ja absolutnie nie mam niczego złego na myśli.
Konie są moją pasją. Mój koń to mój kaprys, nie partnera, wiec nie mogę oczekiwać, że będzie się w równym stopniu co ja poświęcał i "gryzł ściany" razem ze mną. Jeżeli sam będzie tego chciał, to super, ale nie mam prawa tego oczekiwać od niego, bo było by to nieco niesprawiedliwe. Tym bardziej, że on też ma swoją pasję i też czasem chciałby sobie coś kupić.
Dla mnie konie też są całym życiem i zawsze mnie napędzały, bez nich jest mi ciężko i walczę żeby się kompletnie nie załamać, ale muszę chwilowo zrezygnować, nie dlatego, że mąż nie toleruje mojej pasji, a dlatego, że nie mam prawa oczekiwać, że będzie się poświęcał i odmawiał sobie czegoś, dla mojego konia. A to przecież nie jest jego wina, że tak mi się życie ułożyło, że obecnie na konia mnie nie stać.
Dlatego użyłam, może nieco nieszczęśliwie 😉 sformułowania "pozazdrościć". Bo same wiemy jak drogie w utrzymaniu potrafią być konie. Dla nas to nie jest duże poświęcenie, bo to nasza pasja. Ale dla partnera, którego to nie ciągnie, to już jest jakiś wyczyn, kiedy też musi przyoszczędzić, ze względu na pasję partnerki. 
pamirowa, od dziecka konie były moją ścieżką i celem w życiu. Od początku wiedziałam, że chcę mieć stajnię i zajmować się zwierzętami. Każdy z facetów o tym wiedział i nie wyobrażam sobie życia z kimś, kto nie przyjmuje tego do wiadomości i marzy np. o życiu w mieście, czy ciągłym zwiedzaniu świata (np. 3 miesiące w roku poświęcone na zwiedzanie.
Ja pamirową rozumiem. To tak jakby brakowało co dzień na codzienne życie: na remont, lodówkę, wyjście do kina musiałoby być mocno rozważane, wyjazd na wakacje choćby krótki, kupno prezentów mamie na urodziny, nie mówię już o smaczniejszym  jedzeniu, fajniejszym ciuchu, lepszym kremie, droższej karmie dla kota  itd, bo partner jeździ i się wspina. I wydaje na sprzęt wspinaczkowy, na zjazdy wspinaczkowe, na kursy, na jakieś ubezpieczenia.
Z jednej strony takiego go brałyśmy i cenimy, że ma pasję i kochamy go i fajnie jakby tę pasję miał, ale gdzieś tam, w środku, czy  nei zrobi nam się smutno, miesiąc po miesiącu, rok po roku, że woli wydać na swoją pasję niż kupić mi lepszą czekoladę, czy w końcu lodówkę, bo stara nie mrozi? Nie byłoby nam przykro, że niejako jesteśmy "drugie" w kolejce? Po pasji? Niby się rozumie. Niby można tak trwać. Ale jeśli to trwa miesiącami czy latami? I wszystko co związane z nami, z domem, ze wspólnym życiem jest dopiero PO pasji, na którą idzie główna kasa? I na zgrupowania i liny kasa jest, a na nas, na mnie- nie ma?
To nie jest tak prosto i łatwo jak się wydaje. Sa różni ludzie, różne oczekiwania i bardzo różne układy między ludźmi. Niezależnie od tego, że ludzie się kochają.
Ja zrozumiałam to tak jak tunrida, i się wcale nie dziwę pamirowej, mam nadzieję pamirowa, że wyjdziecie na prostą i wrócisz do koni, brzmisz bardzo smutno a z drugiej strony przemawia przez Ciebie jednak racjonalne myślenie.
Wiecie co ja mając konie i nie mając dziecka byłam szczęśliwa. Mając dziecko i mając nadal konie jestem też szczęśliwa, ale świadoma, że gdyby ktoś dziś zabrał mi konie to dziecko mi tego szczęścia nie da. Wpadłabym w depresję i raczej z niej nie wyszła.
Dziecko, mąż, dom to są pewne priorytety w moim życiu, tak jak konie. Ale wyznacznikiem szczęścia są jednak konie i piszę to z pełną świadomością.


O kurde, mocne słowa. Ale dały mi do myślenia. Bo ja całe "gówniarskie" życie żyłam końmi i marzyłam o własnym ogonie. To nawet nie było marzenie, to już była obsesja. I całe życie słyszałam, że jak sobie zarobię, to sobie kupię.
Regularnie nie jeżdżę już od wielu lat. Wypadek 1,5 roku temu jeszcze bardziej mnie odsunął od tej pasji. Niby nie mam urazu, ale jakimś cudem od tamtej pory nie przekroczyłam progu żadnej stajni. Umawiałam się z jedną re-voltowiczką nawet, że przyjadę do niej, że mogłabym jeździć jej konie (to było parę mcy po wypadku), ale jakoś się nie przemogłam. Nie odpisałam/nie oddzwoniłam i umarł ten mój "zryw" śmiercią naturalną (przepraszam za to  :kwiatek: ...)

Mam pracę, mam faceta, mam mieszkanie, które wykańczam tak, jak mi się podoba, mam cudowne króle, które dają mi sporo radości. Mam naprawdę milion znajomych i mnóstwo przyjaciół, których interesuję. Którzy potrzebują się ze mną widzieć, którzy zawsze znajdują dla mnie czas. Mam pieniądze, na które samiusieńka ciężko pracuję, bo nikt mi niczego nie ułatwił.
I co? I jajo. Ciągle nie jestem w pełni szczęśliwa.
I dziś gadałam właśnie z moją mamą. I powiedziałam jej, że jak jeździłam i byłam w to na maxa wkręcona, to była to moja najwspanialsza odskocznia i radość. I to taka prawdziwa radość, ani trochę udawana. 
I teraz natrafiam tutaj na tą wypowiedź.
Moze to na serio jest brakujący element układanki? Bo jak nie to, to ja już nie wiem co.
tunrida, ot to wlasnie! Bo mam wrazenie ze posty Dance Girl i ewus odnosza sie do takiej sytuacji materialnej, ze bynajmniej i na konia starczy i na lodowke 🙂
I wtedy robienie wyrzutow o marnowanie kasy ma zupelnie inny wymiar, niz jak kon przezera pieniadze na rachunki i podstawowe potrzeby. I szczerze mowiac oczekiwanie, ze ktos bedzie zarl tynk ze scian w imie milosci bo najwazniejszy jest kon/wspinaczka/motor wydaje mi sie mocno nie fair. Ale ja ludz bez pasji, nie lubie cierpiec w imie idei 😉 Zreszta znam sporo singielek co maja konia, a brakuje im na czynsz i maslo do bulki i tego tez nie ogarniam.
Meise, a teraz jest trochę tak, że ludzie mają wszystko a jednak nadal czegoś brakuje. Spróbuj przynajmniej wrócić do koni na zasadach dzierżawy, może się okaże, że to jest to 🙂 Ja nie wiem jakby było bez koni w moim życiu, bo jednak wsiadam te 2x w tygodniu, nie wiem czy to mój element układanki, ale chyba wszystko po trochu na raz. Ja jednak nie uzależniam szczęścia od koni.
Meise ja Cię rozumiem i moim zdaniem jak masz możliwości to warto spróbować.

Ja jestem obecnie też w takim jeźdieckim zastoju tzn jeżdżę jak wracam do domu czyli raz w miesiącu (czasem częściej czasem rzadziej) kilka dni po dwa konie. Niby są le w porównaniu do tego do czego byłam przyzwyczajona, czyli codziennych treningów, planu pod kątem startów i wyjazdów na zawody to nic. I cczym dłużej to trwa tym bardziej czuję niedosyt. I wiem, że to chodzi o konie a nie o adrenalinę przy rywalizacji bo żadna inna rzecz nie potrafi mnie na tak dobre wciągnąć. Owszem biegam, wspinam się, wróciłam nawt do brzdękania na gitarze i to jest fajne, ale nic mnie nie potrafi wkręcić do tego poziomu jak konie. Kiedy to potrafiłam zaginać czasoprzestzeń żeby zdążyć na trening, nic nie dawało takiej satysfakcji jak udane zawody.
Mam nadzieję, że prędzej czy później uda mi się do tego wrócić🙂
Meise, a teraz jest trochę tak, że ludzie mają wszystko a jednak nadal czegoś brakuje. Spróbuj przynajmniej wrócić do koni na zasadach dzierżawy, może się okaże, że to jest to 🙂 Ja nie wiem jakby było bez koni w moim życiu, bo jednak wsiadam te 2x w tygodniu, nie wiem czy to mój element układanki, ale chyba wszystko po trochu na raz. Ja jednak nie uzależniam szczęścia od koni.



Ja właśnie już sama nie wiem, czy "wyrosłam" z koni i czy to w ogóle możliwe 😉 popróbuję coś z tymi końmi. Powoli kiełkuje to we mnie. Myślę, że do wiosny wyrobimy się z wykończeniem mieszkania i wtedy powinnam mieć dużo więcej czasu...
Pojechałabym se do lasu na spokojny spacer nieograniczony czasowo i mam wrażenie, że dopompowałoby mi to energii. Chcę wierzyć, że te konie mają takie terapeutyczne zdolności 🙂

Magdzior,Ty wiesz, że to konie są Ci potrzebne do szczęścia, a ja jestem trochę pogubiona. Bo może to konie, a może to inny problem w mojej głowie. Ja też kiedyś miałam ambicje sportowe, ale nigdy nie było pieniędzy na treningi i trenera. Miałam się uczyć i chodzić do szkoły. A konie to były na pół godziny jak gnój wywaliłam 😉
Teraz już nie chce mi się "sportowić". Bardziej pobyć w stajni, pojechać do lasu i mieć wszystko i wszystkich w d***. Pracę, firmę i problemy z wyborem stołu.
Meise, ja teraz głównie jeżdżę do lasu, często sama 🙂 Tylko ja nigdy sportowych ambicji nie miałam, więc dla wielu jeźdźców moje szalone eskapady i uciekanie leśnikom to nuda 😀 Ale emocje to ma mam w pracy, czasem adrenaliny aż za dużo i potrzebuję wyciszenia bardziej niż znów podbijania energii wewnętrznej 😉
Meise, ja teraz głównie jeżdżę do lasu, często sama 🙂 Tylko ja nigdy sportowych ambicji nie miałam, więc dla wielu jeźdźców moje szalone eskapady i uciekanie leśnikom to nuda 😀


Tak, tak, szportowców z ambicjami zza stodoły nie brakuje  😁
Ja tam chcę mieć ładnego, miłego konisia i jeździć sobie latem o 4 nad ranem w teren  😎
I żeby był gdzieś w przydomowej stajni, żebym nie musiała oglądać pyskatych koniarek głupszych niż wiadro z wodą w "fancy" ośrodkach  😁
Chyba se pójdę pooglądać co tam w ogłoszeniach słychać.
Meise, szkoda, że nie mieszkasz bliżej 🙂 Moja towarzyszka leśna jest w ciąży, a samej za daleko nie lubię jeździć. Teraz zmieniamy stajnie i będzie dużo terenów do poznawania.
Ja zaczynałam przygodę  z końmi 33 lata temu, to szmat czasu, szkółka, klub, konie prywatne, tory,  i na końcu własny koń, najdłuższą przerwą w jeździe był rok, więcej nie dałam rady, zaczynałam świrować, brakowało mi czegoś, dobra praca, dom, i pustka.  Żadne problemy nie przebijają tego czegoś co czuję, jak jadę do swojej kobyły. Całkowitym szczęściem byłoby mieć ją we własnej stajni, ale na razie jest to niemożliwe.
busch   Mad god's blessing.
16 stycznia 2018 19:24
Meise, ale czy tęsknisz za końmi/jeździectwem, czy tylko czujesz jakąś "pustkę" i liczysz na to, że po powrocie do koni się ona wypełni? 😉
tunrida, ot to wlasnie! Bo mam wrazenie ze posty Dance Girl i ewus odnosza sie do takiej sytuacji materialnej, ze bynajmniej i na konia starczy i na lodowke 🙂



kokosnuss
, ja mam tego samego męża 25 lat, więc teges - 25 lat temu mieliśmy starą lodówkę moich rodziców, którą nam łaskawie podarowali jak się przeprowadzali i kupili sobie nową ..., teraz moja też ma z 15 lat, ale gdyby się zepsuła, to bym w razie czego na nową wysupłała  🤣 więc moja sytuacja 25 lat temu i teraz to dwie zupełnie różne sytuacje. Łączą je tylko konie. I naprawdę w życiu miałam okresy, gdzie była pensja, minus czynsz, minus pensjonat, minus rachunki i na jedzenie zostawały kwoty przy których musiałam się naprawdę w sklepie zastanowić co chcę kupić do jedzenia i okresy gdzie nie musiałam się zastanawiać w sklepie.

Mój mąż 25 lat temu wiedział, że bierze mnie w pakiecie z koniem i przez te 25 lat nigdy nie złamał obietnicy, że nie będzie narzekał w sprawie koni (oprócz okazjonalnego przewracania oczami). Ale też jakoś nie miał ochoty się z mną rozwieść, więc wnoszę, że jest zadowolony ze swojego życia. Natomiast ja przyrzekałam, że w domu nie będzie śmierdzieć końmi, więc jak tylko wracam ze stajni to następuje natychmiastowe pranie wszystkiego i nie odważyłabym się mu pod nosem końskich rzeczy powiesić do suszenia ...

Nie będę tu nikomu bajek opowiadać, że moje życie to sielanka. Też miałam okres przerwy w jeździectwie wymuszony sytuacją życiową, bo były rzeczy o większych priorytetach niż konie. Byłam wtedy mega nieszczęśliwa, ale zagryzłam zęby i żyłam dalej. Poza tym, ja zawsze czułam się odpowiedzialna za ten koszt, więc wydatek wisiał na rodzinie ale ja na niego zarabiałam.

Jedyny ZONK to to, że mąż nie przewidział 25 lat temu, że jego córka postanowi jeździć konno i moje wydatki na konie przy jej startach to będzie pikuś  😁 😁 😁

Ot życie ...


Averis   Czarny charakter
16 stycznia 2018 21:10
Karsona kupiłam tuż przed maturą 10 temu. Przez ten czas było naprawdę różnie. Z reguły lepiej, niż gorzej. Ale nigdy kosztem konia, raczej mojego snu i wypoczynku. Ale w sumie dzięki temu szybko ogarnęłam się życiowo i nie żałuję. Co nie zmienia faktu, że kilka razy chciałam konia sprzedać, a z dwa razy wystawiłam ogłoszenie 😉 Co nie zmienia faktu, że na ten moment nie wiem, czy po Karym chciałabym innego konia.
Meise, szkoda, że nie mieszkasz bliżej 🙂 Moja towarzyszka leśna jest w ciąży, a samej za daleko nie lubię jeździć. Teraz zmieniamy stajnie i będzie dużo terenów do poznawania.


Ech, zawsze tak się pechowo składa  🙁 Pojeździłabym z Tobą chętnie i pozwiedzała...

busch, czuję pustkę i przygniecenie psychiczne. Problemami dwóch firm, sytuacją zawodową mojego Niemęża (w gruncie rzeczy pozytywną, ale są pewne znaki zapytania i niepewność) i resztą paskudnych rzeczy, składających się na prozę życia.
Potrzebuję odskoczni. Zawsze to były te konie i konie mi pomagały oczyścić głowę 🙂
Czepiałam się innych rzeczy, ale radość z nich była niewielka...
[quote author=bera7 link=topic=4156.msg2747524#msg2747524 date=1515786879]
Wiecie co ja mając konie i nie mając dziecka byłam szczęśliwa. Mając dziecko i mając nadal konie jestem też szczęśliwa, ale świadoma, że gdyby ktoś dziś zabrał mi konie to dziecko mi tego szczęścia nie da. Wpadłabym w depresję i raczej z niej nie wyszła.
Dziecko, mąż, dom to są pewne priorytety w moim życiu, tak jak konie. Ale wyznacznikiem szczęścia są jednak konie i piszę to z pełną świadomością.


😍
Tez dziekuje ze to napisalas, aż mam ochotę  wsiąść w samochód i jechać Cie poznać na żywo :kwiatek:
[/quote]

lardia, zapraszam 🙂


Ja też chcę. To gdzie i kiedy to spotkanie "porąbanych" ???  🥂

A ja, ja mam kryzys. Konia mam 6 lat, do stajni 50 km, jeździłam czy śnieg, ulewa, orkan , zawsze byłam na czas, cztery razy w tygodniu, w tym dwa trzy razy trening. Wszystko dla konia i wokół konia, o sobie myslam na końcu. Jeździłam sześć lat, a teraz, teraz mam dość. Nie chcę mi się, mam kryzys, nie wiem na ile to pogoda, nowa sytuacja, nie wiem. Nie wiem też co dalej. Ciężko mi, ale nie wiem.
Edit wcielo moje wypociny.
Meise wiem co czujesz 🙁 ja porzuciłam jazdę konną przed studiami, sprzedając dwa konie (decyzja moja, rodzice chcieli jednego zachować).
Czuję teraz ogromną pustkę, nie ma dnia żebym nie myślała o koniach, o powrocie i zakupie konia. Czasem doprowadza mnie to do załamania, brakuje dokładnie jak to nazwałyście odskoczni. Cały czas się motywuję i postanowiłam, że po studiach nie wyobrażam sobie życia bez koni
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się