Koniec z jeździectwem?

Co nie zmienia faktu, że na ten moment nie wiem, czy po Karym chciałabym innego konia.


Moje jeździectwo też najprawdopodobniej skończy się  wraz z Tunisem.  Choć jak to mówią nigdy nie mów nigdy 😉

Na chwilę obecną jestem w stajni dwa, trzy razy w tygodniu co jeszcze dwa lata temu było dla mnie niewyobrażalne. Całe szczęście łosiek ma innego spacerowego jeźdźca raz w tygodniu i czasem w weekend znajoma go bierze.

Ostatnio nawet nie mam ochoty wsiadać choć to akurat może byc podyktowane pogodą  👀

Ale z drugiej strony wkręciłam sie mocno w inny sport, który kosztuje sporo czasu i jeszcze więcej energii...i tak powoli wraz z przenoszeniem środka ciężkości na inną aktywność moje jeździectwo wygasa powoli.

O tyle dobrze, że Tunis ma na tyle fajne warunki w stajni, w szczegolnosci dużą łąkę, która zapewnia mu sporo ruchu, że nie muszę sie za bardzo martwić jak sie rzadziej pojawiam.
kokosnuss, zdecydowanie się z Tobą zgadzam. Rachunki i podstawowe potrzeby są zdecydowanym priorytetem przed każdą pasją. Ja raczej odniosłam się do sytuacji, kiedy wszystkie podstawowe potrzeby są zaspokojone, a partner/mąż nadal robią wyrzuty o kasę przeznaczoną na pasję.
Coco, coś więcej napiszesz? Może jakas przerwa? Uwierzcie mi nic tak nie motywuje do jazdy jak wymuszona przerwa. Jeśli to naprawdę jest "to", to gdzieś po 3 miesiącach człowiek zaczyna dosłownie chodzić po ścianach.
SzalonaBibi,  u mnie. Ty że wschodu lardia z zachodu, a ja między Wami 😉
Ja nigdy nie musiałam wybierać koń, czy lodówka i lepsze jedzenie. Ja już bardzo mało jeżdżę, ale mąż wie, że koń był,jest,będzie członkiem rodziny i na konia być musi. I już. Podejrzewam, że gdyby 1-2  m-ce trzeba było żreć mlecz, z braku kasy, to by spokojnie to znosił. Rozumie, że na konia być musi. A ja bym oczekiwała, że przetrwa ciężki okres bez marudzenia.
Ale gdyby sytuacja kryzysowa zapowiadała się na wiele kolejnych m-cy, podejrzewam, że sama bym zaczęła kombinować co by to zrobić by zminimalizować koszty. Nie miałabym sumienia niejako zmuszać rodzinę do życia z wielkimi oszczędnościami, bo mój koń. Uważam, że byłoby to nieco egoistyczne. Albo bym wydzierżawiła, albo przestawiła do taniej stajni, albo oddala szkółce pod siodło. Po to by przetrwać ciężkie miesiące. W momencie zaś kiedy by się zapowiadały ciężkie lata, nie wiem czy bym nie sprzedała. Zależy jak bardzo faktycznie mlecz trzeba by jeść, a nie np ziemniaki. Gorzej byłoby teraz- koń ma swoje lata i nie wiem czy ktoś by się połasił. A na hak nie zasłużył. Co tam hak..na zle warunki nie zasłużył. Robił pode mną dzielnie wszystkie te lata i należy mu się komfort.
Mój konik pojawił się sześć lat temu, w dość ciężkim momencie mojego życia, byłam bez pracy, w dość kiepskim stanie psychicznym i fizycznym, walcząc z mega anemią. Uważam,że dzięki niemu się udało wszystko poukładać. To narzeczony namawiał mnie na konia, później się śmiał, że nie koniecznie o takie hobby mu chodziło, że myślał o szachach. Nigdy o konia pretensji nie miał, wiedziała,że jak zły dzień trzeba wysłac mnie do konia. Przerwę miałam w ciąży i tak xxagaxx chodziłam po ścianach. Pierwsza podróż po zwolnieniu z leżenia to była stajnia. A teraz, nie wiem czy to zmęczenie czy pogoda, ale mi się nie chcę, mam dość. Ostatnio kolega po jeździe mówił,że naładował baterie na cały tydzień, a ja sobie myślę, gdzie zgubił się ten fun. Ja tu jestem z obowiązku
Ja mając konia całkiem zdrowego, pewnie już bym go dawno sprzedała nie z chęci ale z konieczności, ponieważ mnie na konia zwyczajnie nie stać. Problem pojawia się kiedy koń nie jest łatwy, nie pojedzie się na nim w teren na stepa, jako kon do towarzystwa tez średnio, ma różne problemy ortopedyczne i do tego jest walachem. Tyle ze da się lubić, niesamowicie się uspokoił i przywiazal do człowieka po tych wszystkich latach dobrego traktowania.
Ludzie których znam najczęściej szybko pozbywają się takich nieoprzydatnych koni, ze mnie się śmieją że trzymam trupa. Tak jak pisze tunrida uważam ze należy mu się komfort i tyle. Nie zamierzam patrzeć jak sprzedany na łąki później błąka się kulawy po jakichś pseudosportach czy innych rekreacjach.
Mi mija właśnie 4-ty miesiąc bez koni. Potrzebowałam zarówno czasu jak i pieniędzy na dopięcie innych rzeczy.
No i dopięłam swego, jutro obrona dyplomu, więc w końcu zostanę wolnym człowiekiem. I szczerze mówiąc u progu tej wolności czuję się pusta jak dzwon.
Po dwóch latach w obecnej pracy stało się jasne, że zatrułam sobie nią życie i łączenie jej ze studiami dziennymi nie miało tu nic do rzeczy.
Co do dyskusji o godzeniu pasji z nie-końskim partnerem sprzed kilku stron - moja abstynencja przyniosła dobre rezultaty o tyle, że mogłam poświęcić partnerowi trochę czasu, by nabrał wiatru w żagle i rozwinął własną pasję, może w niedługim czasie nawet własny biznes.
Podjęłam decyzję o przekwalifikowaniu, fizjoterapia koni + hirudoterapia. Jak dobrze pójdzie, wystartuję w przyszłym roku z własną działalnością.
Nie stać mnie na własne ogony, to będę macała cudze.
To dosyć śmieszne uczucie kończyć 26 lat i dojść do wniosku, że cała dotychczasowa edukacja została odbyta z myślą o byciu kimś zupełnie innym i tak naprawdę ten dyplom pomoże mi najpewniej dopiero w sytuacji, gdy skończy się papier w ubikacji. Innymi słowy całe lata zmarnowane na spełnianie cudzych oczekiwań.
lillid, to niestety pułapka, w którą wpada bardzo dużo młodych ludzi. Najważniejsze, że dostrzegłaś to w odpowiednim czasie i może te studia i praca nie były jednak takie bez sensu - bo pozwoliły Ci odkryć to, co wiesz dzisiaj. Znalezienie własnej drogi wcale nie jest takie proste. Niektórzy całe życie spędzają robiąc coś, czego nie lubią.
Hmmm, tylko u mnie konie są moim tlenem. To nie jest hobby, które uprawiam 3-4 razy w tygodniu (jeździectwo tak, ale nie konie). Żebym rano z uśmiechem wstała z łóżka muszę wiedzieć, że idę karmić ogony, żeby w deszczowy dzień wyjść z domu muszę wiedzieć, że idę do stajni. Żeby spokojnie zasnąć, muszę wiedzieć, że konie są całe, zdrowe. Jak jestem zła to idę do stajni i dopieszczam któregoś z koni. Gruntowne czyszczenie, ogonek przycięty, kopyta wysmarowane. Od razu mi lepiej 😉

Nie przeglądam witryn z butami, kieckami, podróżami. Znam ofertę wielu sklepów jeździeckich i zakupy robione dla koni cieszą mnie bardziej niż te dla mnie.
Udało się hobby przekuć w pracę i jeśli rozwinę się tak jak planuję, to może moja rodzina nie będzie zamożna, ale na chleb nam nie będzie brakowało. A dla mnie ważniejsze jest to, że będziemy działać wspólnie dla siebie i na swoim niż egzotyczne wakacje za pensje z korpo.
lilid ja jestem własnie w takim momencie, że niby studia skończone mam, ale sama nie wiem, czy chcę to robić, czy może jednak co innego. A też niby czas najwyższy byłoby wiedzieć, bo rocznikowo 25 lat już a nadal nie wiem nic. 😉
dlatego bera7 myślę, że nie jesteś typowym przykładem zwyklej "koniary" która ma pasję. I faktycznie biorąc ciebie za partnera życiowego trzeba się z tym baaaardzo liczyć. Bardzo na poważnie. Tyle, że to nie świadczy o niczym innym niż o tym, że ludzie są różni i różne mają oczekiwania. Bo i Twój facet nie może być typowym facetem raczej. Zwykły typowy facet który rozumie pasję żony to jedno. Ale już facet kobiety która MUSI mieć konie i to tak intensywnie jak ty to opisujesz, to musi rozumieć i akceptować dużo więcej. I aby związek był trwały, to musi to akceptować całym sobą.  😀
flygirl, lillid, znaczy macie co jeść. Ja w tym wieku wzięłam pierwszą robotę jaka się napatoczyła, żeby przeżyć z koniem, a z moimi studiami nie miało to wiele wspólnego 😉 to że praca sekretarki okazała się bardziej perspektywiczna niż myślałam, to inna sprawa.

turinda, każdy człowiek jest inny i każdy związek jest inny, konie jednak to dobry tester partnera na dobre i na złe.
Dance Girl na czas zdobywania nowych kwalifikacji nie zamierzam rezygnować z obecnej pracy.
Perspektyw w niej nie mam - firma ma olbrzymie problemy finansowe, przez co zalega m.in. z pensjami.
Na gar zupy starczy, ciułać można, ale utrzymywać konia w takich warunkach się nie da.
Chcę zaryzykować i wziąć byka za rogi, póki mnie na to ryzyko stać. Z koniem/dziećmi na plecach ryzykowałabym o wiele więcej. I raczej bym się nie odważyła.
Dance Girl mam co jeść, bo a) mam w pracy za darmo b) w domu też. 🤣 No ale chcę się w przeciągu 2 najbliższych miesięcy z domu wyprowadzić, bo rzuciłam magisterkę, a poza tym też już z czystej przyzwoitości. Także dobrze, że w pracy mam jedzenie za darmo, bo opłaceniu pokoju i konia, to dam dużo do dyspozycji już niestety nie zostanie. Ale też dlatego nie mam zamiaru konia na razie kupować na własność, nie dałabym rady. Ale przy dzierżawie zostanę. Miałam przerwę od koni dosyć długą i wiem, że drugi raz tego przeżywać nie chcę. Mogę jeść nawet mlecz, przynajmniej będę szczęsliwsza niż bez koni.
bera7 możemy sobie przybić piątkę,  mam dokładnie tak samo jak ty.  😀 😀
Ja musiałam rzucić regularne jeździectwo w wieku 14 lat (a jeździłam chyba od 8 roku życia) z powodów finansowych - siłą rzeczy niezależnych ode mnie. Obiecałam sobie wtedy, że jak tylko się usamodzielnię to wrócę do koni. W między czasie, chyba do 16 czy 17 roku życia jeździłam raz do roku na obozie, ale potem i to rzuciłam, bo tylko się frustrowałam.
Cóż, usamodzielniłam się od razu po maturze, czyli prawie dwa lata temu, a do koni nie udało mi się wrócić. Po tak długiej przerwie chyba nie potrafiłabym poświęcić siebie i swojej wygody dla tego hobby, bo mam inne, ważniejsze. Najpierw muszę mieć pełną lodówkę, opłacone rachunki, zatankowany samochód, bilety na koncerty, zaplanowane podróże.. a na końcu konie. Tylko żeby to zorganizować to trzeba się nakombinować, bo jednak studencka pensja daje ograniczone możliwości.
No... a teraz złapała mnie myśl, że jednak chcę do koni. Zaczęło mi bardzo brakować jazdy i wszystkiego co z końmi związane i stwierdziłam, że może pora spróbować wrócić. I nawet nie wiem jak się za to sensownie zabrać, bo cały sprzęt wyprzedałam przez lata, nawet kasku czy bryczesów nie mam, czyli dodatkowe koszty = dodatkowe poświęcenie czegoś w imię koni. Po 7 latach braku regularnej jazdy naprawdę nie umiem się sama z tym wszystkim zorganizować. Mam wrażenie, że jak nie zacznę na nowo teraz to już nigdy nie zacznę, bo pojawią się kolejne ważniejsze rzeczy. A jednak w dalekiej przyszłości, za 10 czy 15 lat to nawet własnych czterech kopyt chciałabym się dorobić. Mętlik mam straszliwy.
Trzeba było w ogóle tego jeździectwa nie zaczynać  😁
Dlatego ja sprzętu nie wyprzedaję;d leży i czeeeka🙂 Ale dla mnie właśnie konie to nie tylko jazda ale przede wszystkim też ludzie i ta cała otoczka, z żadnym innym środowiskiem nie byłam tak długo związana. Wszystko inne w koło mnie się zmienia, kolejne szkoły, znajomi, a środowisko stajenno-końskie niezmienne od lat i coś w tym jest🙂

Ja tak naprawdę obecnie sobie wegetuję jeździecko, jak wracam to jak za dawnych lat jeżdże, te z którymi inni sobie nie radzą lub nie chcą;d i w sumie póki co może tak być, ale taki prawdziwy powrót to będzie dopiero jak (jeśli) dorobię się kidyś swojego konia, a na to przyjdzie mi jeszcze trochę poczekać.
tunrida, wiem o tym. Dlatego pierwszy facet tak się wkręcił w konie, że mimo dawno zakończonego związku dziś nadal prowadzi stajnię, którą razem tworzyliśmy 😉, kolejni też albo w pełni musieli akceptować moje plany albo szybko okazywało się, że nie stworzymy zgodnego związku. Mój mąż może nie kocha tak koni jak ja, ale wieś owszem (rodowity warszawiak), zwierzęta, las. Więc jesteśmy w stanie funkcjonować razem. On zgadza się na ogony, ja przymykam oko na kolejnego psa czy wiszące zwłoki (np. królików).
Czytam z zaciekawieniem co piszecie..myślę,że związek z człowiekiem z pasją jest trudny i naznaczony wieloma kompromisami..Mój mąż znosi dzielnie i zawsze mogę liczyć wsparcie.Czasami zapominam jakie to ważne..jako jedyna osoba z kręgu bliskich i rodziny,zawsze mnie wspierała w końskich marzeniach..ale sam ma swoje czasochłonne,liczne zainteresowania i sama muszę się czasami ugryźć w język. 🤣
Teraz sama trochę stoję zawodowo na zakręcie (zupełnie nie mogę być pewna swojego zatrudnienia i w wieku trzydziestu paru lat czuję wypalenie zawodowe-dłuższy temat..).Od prawie tygodnia z powodu awarii auta nie byłam w stajni i chodzę po ścianach.Nic..no serio nic nie daje mi takiej frajdy i poczucia szczęścia jak ten koń.Trochę to dziwne ale tak jest.
poczytałam i zrobiło mi się smutno  🙁  Sprzedałam konia w sierpniu, najpierw oddałam w dzierżawę, myślałam że to wystarczy na odkucie się finansowe i życiowe, nie wystarczyło. Mam ten komfort że kobył jest blisko, trafiła do ludzi których znam, do stajni którą znam, w każdej chwili mogę wpaść, pogłaskać, przytulić.

Poświęciłam konia po to żeby móc "zabezpieczyć się" na przyszłość- zrobiłam papiery zawodowe (również związane z końmi, oprócz głównego papierka milion szkoleń i mniejszych kursów w międzyczasie żeby faktycznie być pewnym tego co będę robić) i mimo że teraz praktycznie na codzień mam kontakt z końmi klientów to jednak czuje się mega pusta.
Wcześniej jeździło się do stajni nawet dwa razy dziennie, z moim kobylem miałam przesrane życie, ciągle jakieś mniejsze kontuzje, problemy z oczami, no milion nie fajnych akcji ale mimo to zawsze sobie powtarzałam że ten koń będzie ze mną do końa co by się nie działo, życie niestety zweryfikowało, mając córkę podjełam decyzję że najpierw  jakieś zabezpieczenie potem pasja.
Ale to nie do konca była dobra decyzja. nie było tak żeby do gara nie było co włożyć, ale ciężko byłoby dopiąć kosztowną szkołę i kursy i utrzymanie konia.
Mimo że miałam nie jeździć to się kurde nie da. Szczęście w nieszczęściu mam trójkę podopiecznych których uczę jeździć (co zresztą uwielbiam) zostałam też ostatnio wciągnięta w rozwój nowo powstałej stajni i tych koni robi się w moim zyciu znów więcej, ale sprzedaży kobyły nie mogę sobie darować, zauważylam że brak mi takiego napędu do życia- ciągle bym mogła spać i jeść, a to niezła pułapka bo już mam od czasu sprzedaży konia i popadnięcia w mini depresję dobre 5 kg na plusie,
Ostatnio doszło do tego że zmusiłam się do wstania o 5 rano i pojechania do stajni wyścigowej na przejażdżki, zrobiłam dwie i od razu poczułam się dużo lepiej.

Uogólniając- myślałam że łatwo będzie od tego odejść, odłożyć siodło do paki i zapomnieć o tym co się robiło ,  nie da się kurde, po prostu się nie da.
Bo jeździectwo, przez to że dotyczy żywych zwierząt, to nie do końca pasja, hobby. To z czasem sposób na życie, uzależnienie swego rodzaju. Mam wrażenie że jak się już tak porządnie wsiąknie, to nie ma powrotu, wyjścia. Nawet jak życie zmusza, żeby na chwilę przystopować to człowiek czuje że mu czegoś brakuje.
xxagaxx- dokładnie.
U mnie jest tak, że jak za długo nie jestem u konia, to brakuje mi jego pyska ocierającego się o mnie kiedy sobie idziemy lasem, bo akurat odechciało mi się na nim siedzieć. Brakuje mi zapachu skórzanego sprzętu. Brakuje uczucia między nogami jak buja grzbietem. Brakuje mi "rozmowy" z nim, kiedy kłusujemy lasem a on zaczyna prosić o galop. Albo kiedy prosi by skręcić w którąś tam stronę. Albo kiedy pokazuje że się boi i prosi by gdzieś tam nie iść. Ja w ogóle z nim tak właśnie rozmawiam. I kiedy nie ma mnie u niego, to mi brakuje tych momentów, tego uczucia, tych rozmów, tego "połączenia" z nim.  Nawet nie samej jazdy jako jazdy, ale poczucia wspólnoty z moim koniem.
I nie da się tego uzyskać jeżdżąc od czasu do czasu do cudzych koni. Bo to jest co innego.
I tego mi zawsze brakuje. I z tego powodu nadal mam konia. Choć już rzadko jeżdżę. Nie mam czasu, nie ma warunków ( brak hali, zima, szybko się ściemnia, inne priorytety, znużenie, "starość"😉 Mimo tego konia nie odstawiam całkiem. Bo właśnie by mi brakowało. Tego co powyżej. Więc jak mam czas i natchnienie to wpadam do niego i jadę w cholerę przed siebie. I jest dobrze.
tunrida, super "to" opisałaś. Mój ostatnio kurował się w szpitalu dwa miesiące i wtedy trochę przewartościowałam koński świat tzn. uznałam, że nie tyle brakuje mi jazdy, treningów - choć to też jest miłe - ale właśnie po prostu zatęskniłam do mojego konia i relacji z nim. Bo to super miły zwierzak jest  🙂
Zgadzam się z wami dziewczyny. Jak już się w pasję jaką są konie raz wsiąknie tak poważnie, to już w zasadzie nie ma wyjścia i odwrotu. Nie da się sprzętu ot tak schować do szafy i bez żalu zapomnieć. A przynajmniej ja tego nie umiem. Brakuje mi jazdy owszem, ale to czego brakuje mi najbardziej to końska obecność. Ja nie tylko nie jeżdżę, ja nie mam chwilowo żadnego kontaktu z końmi.
Na codzień funkcjonuje normalnie, uśmiecham się i nawet czasem radość odczuwam, człowiek jest w stanie przyzwyczaić się do wielu rzeczy. Ale od dłuższego czasu szczęścia jakie dawały mi konie, nie czuję już. I bywa tak, do dzisiaj, że zatęsknię, coś mi się przypomni i łza poleci. Ja nie potrafię "wyleczyć" się z tej pasji. Więc tak, dla mnie konie też są tlenem i bez nich, nie jestem ani szczęśliwa ani spełniona. Jednak nie chcę trzymać konia za wszelką cenę, ciułając i kombinując, bojąc się co będzie jak się przydarzy kosztowniejsza kontuzja i nie będzie na leczenie. To jest jednak żywe stworzenie i nie moje szczęście, a jego komfort jest ważniejszy. Dlatego musiałam podjąć decyzję o sprzedaży konia.
pamirowa, w takim razie życzę Ci, by myśl o powrocie do koni dała Ci kopa i pozwoliła w najbliższym czasie tak poukładać wszystkie sprawy, żebyś mogła dalej realizować swoją pasję :kwiatek:
vanille dzięki za dobre słowo  :kwiatek:
Przez ten czas bez konia, udało mi się przekwalifikować i znaleźć już w tym pierwszą pracę, jeszcze kiepsko płatną, ale doświadczenie już leci. Zatem szansa na powrót do jeździectwa jest coraz większa, muszę jeszcze tylko trochę poczekać. I chociaż czasem tęsknie, bardzo mi koni brakuje i bywa mi ciężko, to myśl, że kiedyś do tego wrócę daje jednak siłę.

turinda, każdy człowiek jest inny i każdy związek jest inny, konie jednak to dobry tester partnera na dobre i na złe.
[/quote]
A u mnie wszystko na odwrót.Mąż zaczął życie z końmi dzięki mnie i mojemu synowi.Wcześniej nie miał z nimi nic wspólnego.
Teraz ja odeszłam-On został z końmi.
I tęsknię za nimi....
Pomyslalam, ze pogadam z wami, bo nie za bardzo mam z kim.

Kurde, jestem na jakims jezdzieckim rozdrozu, nie wiem, co mam ze soba zrobic.

Pol zycia z konmi, w tym 10 lat jako zawod. Tysiace zawodow, objezdzonych koni, godziny spedzone na kursach, lekcjach, mnostwo spotkanych ludzi. Budzenie sie rano z uczuciem ekscytacji, biegniecie do autobusu, czy tez pociagu, walenie serca na widok stajni, czy tez przed treningiem...
No kurde, ja juz nie czuje tego.
Nie wiem, czy przepalilam sie pracujac w tym zawodzie, czy dlatego, ze przez ostatnie pare lat w ogole nie ide do przodu, moj kon nie jest w stanie mi dac, tego, czego ja potrzebuje I konczy sie na tym, ze jedynie moge rzezbic kolka na ujezdzalni albo w terenie. Nie czuje satysfakcji, to wszystko jest dla mnie bez sensu. Wyslalam moja kobyle na urlop, z kilku roznych powodow, po pol roku niejezdzenia wsiadlam na nia pare razy, no I fakt, poczulam sie "jak u siebie w domu", ale... to nie jest "TO".
Prawdopodobnie sprzedam kobyle, bo juz naprawde mi ciezko finansowo I jest jeszcze kilka zwiazanych z nia problemow niezaleznych od nas obu. Jakos nie jest mi smutno. Czuje wrecz ulge 🙁 To bedzie koniec tej syzyfowej pracy, ze wrzucam mnostwo pracy fizycznej, czasu, ktorego I tam mam malutko no I przede wszystkim pieniedzy, podczas gdy w zamian w sumie nie dostaje wiele. Tak naprawde nie dostaje nic, w dodatku jestem ciagnieta w dol, bo coraz bardziej mi przykro z tego wszystkiego.

Tak wiec zyje sobie, koni zero, mam inne hobby, ktore mnie zasila. Czasami mam pomysl, zeby wrzucic ogloszenie, ze oferuje pomoc przy koniach, w mojej okolicy jest kilka duzych stajni I z moim CV na pewno by mnie przyjeli z otwartymi ramionami, ale - nie chce mi sie, nie czuje potrzeby.
Mysle nad tym, zeby odlozyc to na pozniej, aby ochlonac I moze kiedys, kiedys znowu poczuje w sobie te pasje. I moze bede miala kiedys na tyle pieniedzy, zeby jezdzic I sie rozwijac. Bo takie jezdzenie dla samiego jezdzenia - spalilo mnie :/
ikarina, ostatnio coraz częściej myślę, że człowiek powinien brać się za konie (dopiero) wtedy gdy stać go (ew. rodziców) na luzaka 🤔
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się