Koniec z jeździectwem?

halo, nieee, nie musze miec luzaka. Chociaz wlasny dom ze stajna, najlepiej kryta I kawalkiem pola 😁. I pieniadze na treningi I dobry sprzet. Praca fizyczna mi nie przeszkadza, nawet ja lubie, ale fajnie by bylo dla odmiany miec czasami, choc czasaaami cos w zamian 😉
To tak już chyba jest, że im bliżej/więcej ma się koni, tym trudniej się zmobilizować.
Zauważyłam, że najczęściej jeździłam konno majac kobyłę ok 50 km od domu.
ikarina Możę to też kwestia tego, że jak pracowałaś przy koniach to byłaś przyzwyczajona do narzuconego dużego tempa, ciągle cośs ie działo, byłī zadania do wykonania itd i teraz jak masz luz i 'tylko jazdę dla przyjemnośc' to właśnie brakuje tego czegos? Ja zauważyłam, żę tak mam jak brakuje mi startów, albo chociaż ich wizji, zaczyna mi być wszystko jedno czy coś wyjdzie czy nie 'no bo po co' itd rzadko tak mam, ale chyba sobie wyobrażam co masz na myśli. Ja ogolnie mam teraz niedosyt jeździectwa więc nawet kręcenie kółek byłoby ok, ale wiem, że na dłuższą metę wcale bym taka zadowolona nie była.
tajnaa, wlasnie w moim przypadku nie o to chodzi. Gdybym miala te pare koni kolo siebie i mialabym co z nimi robic, to moze, moooze by we mnie cos odzylo. Kobyla stoi 60 km ode mnie i tez tak srednio by mi sie do niej jezdzilo.

Magdzior, hmmm, "to cos", ktorego mi brakuje to wlasnie cel. Tak mysle, ze najwieksze bicie serca przed jazda mialam wlasnie wtedy, gdy placilam za treningi i jezdzilam gora 5 roznych koni tygodniowo, jeszcze zanim jezdzilam zawodowo. Nie brakuje mi tempa, bo tempo w moich pracach bylo mordercze i przede wszystkim niefajne dla koni (juz pal licho mnie 😉)

Fajnie ze moge sobie z wami pogadac i podywagowac 😀
ikarina No to rozumiem Cię doskonal bo ja we wszystkim muszę mieć cel, nie wiem chyba po prostu tak mam mózg skonstruowany. Gdy po roku biegania jak siez aparłam zrobiłam sobie plan wiedziałam kiedy ile i do czego dąże to było fajnie, po czym gdy po roku stwierdziłam, ze w sumie jest ok biegam sobie te kilkanaście km bez problemów i nie mam parcia na jakieś żyłowanie wyników a chcę to robić dla zdrowia. I co sie stało? Ano się posypało raz nie poszłam, drugi, potem mi sie zaczęło nudzić takie klepanie, potem kolano zaczęło boleć itd itp  😁

Z końmi może nie jest do tego stopnia, że się cieżko zabrać ale to sport wymagający ciągłej samokontroli, takiej samodyscypliny i jeżdżąc trzeba (przynajmniej ja muszę) czuś tą choćby minimalna presję, żeby się pilnować, chcieć starać bo inaczej to korzystam z tego co wypracowałam, wożę się bez większego wysiłku a i tak obiektywnie wygląda to dobrze na tle innych 'rekreantów' jeżdżacych raz w miesiącu 😁 Dlatego cieszę się, ze teraz mam możliwość dalszej jazdy tak zeby mieć kontakt z jeździectwem a jednocześnie nie muszę poejmować żadnych radykalnych kroków jak dzierżawa czy kupno swojego, gdy przyjdzie odpowiedni moment to mam nadzieję wrocę ale już na swoich warunkach🙂
ikarina, ten luzak, to taki skrót myślowy 🙂
busch   Mad god's blessing.
27 stycznia 2018 21:30
ikarina, ja się tak wypaliłam, przestałam mieć styczność z końmi i pięć lat później nadal mam zerowe chęci powrotu 😀. Bez poświęcania pieniędzy i czasu koniom życiowo jest mi dużo lepiej i nie odczuwam żadnej pustki. Mam więcej swobody, swoje hobby, od którego w każdej chwili mogę sobie zrobić przerwę bez wyrzutów sumienia. Więcej czasu poświęciłam na rozwój zawodowy i milion innych ciekawych rzeczy, na które nigdy nie było czasu z końmi.

W pierwszej chwili miałam żałobę po koniach ale teraz nawet jak mam możliwość jeździć albo odwiedzać stajnię, to nie korzystam bo się... wypaliłam. Chyba lepszego słowa nie ma. Tam, gdzie kiedyś w moim sercu było miejsce na konie (duże i ważne), potem było pogorzelisko, a teraz tam wyrosła dżungla czy coś w tym guście 🤣.

No ale ja mam zero chęci i naprawdę czuję że moje życie jest obiektywnie lepsze bez koni, więc nie wiem czy jesteśmy w tej samej sytuacji - bo Ty jednak z jakiegoś powodu myślisz o tych ogłoszeniach itd. Nawet gdybym miała idealne warunki na uprawianie jeździectwa, to raczej nie wracam bo mi się nie chce tam wracać.
Ja tak mam teraz. Nie chce mi się jechać do stajni, bo po co? Z jazdy raz w tygodniu nic nie wynika, co chwila inny koń pod tyłkiem i mi się nie chce. A jak pogoda do kitu to już w ogóle (no ale tu nikt nie ma hali, więc to też swoje robi). Natomiast jak już pojadę, wsiądę to jest mega radość.
Tylko ze to nie moje konie, jeżdżę komuś, płace niby za trening, no ale progresu to nie ma za bardzo, bo co chwila inne zwierze, które przez tydzień robi również różne rzeczy z innymi jeźdźcami.
Ale jak myślę że wrócę do swojego kopytnego to od razu mi lepiej. Tylko że mi się udało pracować z niesamowitym zwierzakiem, który daje taaaakie wielkie możliwosci 😀 Praca z nim to cała przyjemność 😀
Pogadalam z mama, matka zawsze wie o tobie wszystko najlepiej 😁

Doszlam do wniosku, ze cale zycie mialam bardzo intensywne, zawsze dokads bieglam, mialam napiety grafik, million zajec dodatkowych na minute, do domu chodzilam tylko spac. Pierwszy raz od tylu lat USIADLAM. Wydaje mi sie, ze mojemu organizmowi I psychice spodobala sie ta idea 😁 Moze faktycznie ja musze po prostu odpoczac.

I jeszcze mialam sen w nocy, ktory troszeczke mi odpowiedzial na pytanie. Snilo mi sie, ze wracam do Polski, tam mialam dom ze stajnia I nie moglam sie doczekac, ze zamieszkam tam ze swoim partnerem I konmi. Mnie chyba brakuje "polskiego podejscia" do koni, tutaj z Anglikami srednio sie dogaduje. W sensie - fajnie sobie mowic dzien dobry I ze nasze koniki ladnie dzis wygladaja, ale nie ma czegos takiego, jak przyjaznie stajenne, wspolne grille itp. Tak rozmawialam niedawno z paroma nie-Anglikami koniarzami I powiedzieli mi to samo, wiec chyba to nie jest takie moje tylko narzekanie. Albo sytuacje typu, ze ktos ci zadaje pytanie "aaa, bo u was w Polsce tak robia", albo ze nagle cala stajnia przestaje z toba rozmawiac, odkad zaczelas wygrywac wszystkie zawody pokolei.
I przede wszystkim brakuje mi TERENU!!! Tego, ze biore konia, jade w las albo na lake, slucham ptaszkow cwierkajacych I tak sobie moge zrobic nawet 3 godziny na lonie natury. A nie - asfalt, asfalt, asfalt, non stop zywoploty z obu stron, waskie drogi I kierowcy samochodow wkurzajacy sie, ze ci koniarze im zajmuja droge I jedziesz 45 minut tym asfaltem, zeby dojechac do kawalka pola, ktory farmer pozwolil ci "uzyc", ale tylko wyznaczonej sciezki wzdluz zywoplotu, bo na srodku rosnie rzepak, zagalopujesz 1,5 minuty po tym wyznaczonym kwadracie I spowrodem jedziesz asfaltem do stajni. Acha, jeszcze nie zapomnij o 45 bramach, ktore musisz otworzyc, a polowa z nich przy otwieraniu wali cie w kolano. 😁

Faktycznie, usiade sobie, odpoczne, skupie sie na drugiej pasji, ktora teraz tez zabiera mi troche czasu I za jakis czas zobaczymy. Na pewno nie zabiore sie za to z budzetem, jaki mam teraz.
Bez poświęcania pieniędzy i czasu koniom życiowo jest mi dużo lepiej i nie odczuwam żadnej pustki. Mam więcej swobody, swoje hobby, od którego w każdej chwili mogę sobie zrobić przerwę bez wyrzutów sumienia. Więcej czasu poświęciłam na rozwój zawodowy i milion innych ciekawych rzeczy, na które nigdy nie było czasu z końmi.

Ja już 1,5 roku bez koni. Rozwinęłam się zawodowo, zaczęłam więcej zarabiać, zadbałam o siebie i o swój związek. Nie chcę już poświęcać wszystkich pieniędzy na konie, cieszę się, że potrafię coś odłożyć. I dopiero teraz przyszła tęsknota. Smutno mi się robi, kiedy patrzę na zdjęcia końskich znajomych. Chciałabym jeździć, niezobowiązująco 2-3 razy w tygodniu, ale mam odczucie, że taka jazda do niczego nie prowadzi i nie ma sensu.
rtk, dokladnie! Kolejna sprawa - fajnie po tylu latach miec pieniadze 😀 Fajne uczucie 😀 I fajnie, jak partner rzuca haslo "RANDKA" - w hotelu 200 km od miejsca zamieszkania, w pieknej miejscowosci, a ty nie musisz sie martwic, ze z kim konia zostawisz, albo skad wezmiesz 100 funtow za 3 dni pelnej opieki w hotelu dla konia
Dokładnie! Można wyskoczyć na weekend nad morze, można mieć zrobione paznokcie, zająć się domem, zacząć gotować itp itd. Fajnie jeździć, trzymać formę i mieć w tym wszystkim swój sportowy cel, szkoda tylko że nie da się tego pogodzić ze zwykłym życiem.
Czasem tak sobie myślę, że zazdroszczę ludziom, którzy mają normalne życie... Ich życie nie kręci się ciągle wokół koni, treningów, zawodów, paszy, golenia... Po pracy sobie jadą na zakupy, albo gotują obiad albo idą na wspomniane wyżej paznokcie. A ja? Wpadam do kosmetyczki w bryczesach i z brudnymi rękami bo pędzę prosto ze stajni. Po pracy wpadam do domu się przebrać - jem obiad z pudełka w samochodzie po drodze do stajni, żeby zaoszczędzić czas. I wracam wieczorem i marze już tylko o kanapie i herbacie.  Na zakupy do Biedronki czy Lidla też wpadam zawsze w bryczesach bo po drodze. I w tym lidlu spotykam całe rodziny, powoli robiące zakupy i myślę, że oni są normalni, a ja jestem czubkiem. Nawet jak mam wolne popołudnie to nie chce mi się jechać na zakupy albo do kina... Bo jestem spragniona posiedzenia w domu.
Wczoraj jechałam do stajni - leje i wieje, ciemno - i myślę sobie - Chryste! Normalni ludzie oglądają w domu seriale  🤬
No ale kocham to i chyba bez tego byłabym nieszczęśliwa... A pasja jest jak choroba psychiczna - taka obsesja - pakujesz w to więcej i więcej - więcej czasu, kasy... Ale to chyba jest sens życia właśnie.
Porównuje to trochę do popularnego teraz tematu himalaistów. Czytam opinie wąsatych Januszów, że "Po co tam lezo", ale ja ich poniekąd rozumiem, bo też poświęcają kupe kasy, czasu, a nawet życie dla tej swojej pasji. Pasja to uzależnienie, takie samo jak od heroiny...

Jak kochają góry to myślę, że wspinaczka przy mega minusowych temperaturach podwyższa im poziom endorfin - tak samo jak nam konie.

Mimo, że czasem narzekam, chyba nie umiałabym tak tego rzucić całkiem...
jaskierkowa fajnie, że dodałaś te dwa ostatnie akapity do swojej wypowiedzi, bo właśnie tak to czuję. Nie żałuję żadnej złotówki wydanej na konia, wręcz przeciwnie - uwielbiam wydawać na konia, mimo że często może nie powinnam, bo wiadomo - przydałoby się trochę pooszczędzać. I nie czuję się czubkiem, to ludzie bez pasji są dla mnie beznadziejni.
nie wiem co wy chcecie od tych paznokci  😀 ja swoje "robię" co dwa tygodnie, w stajni większość czynności w rękawiczkach i nic się z nimi nie dzieje
na weekendy też wyjeżdżam i do kina, czy na koncert;
koń mi w tym nie przeszkadza a jeżdżę 4-5 razy w tygodniu

a i książki też czytam  🙂 tylko TV nie mam - może w tym sekret!
Chyba tak, bo mam podobnie 😉 Tylko paznokcie we własnym zakresie ogarniam 🙂
Konie zabierają mnóstwo czasu i pieniędzy, to fakt niezaprzeczalny, ale przy właściwej organizacji sporo się da. Sama jeżdżę hmm..... ja powiem amatorsko, wielu pewnie powie, że sportowo skoro regularnie startuję w randze ogólnopolskiej. W każdym razie wymaga to odpowiedniej ilości pracy z koniem, treningów itp. plus wiąże się z wyjazdami na zawody. Nie przeszkadzało mi to jednocześnie pracować zawodowo, robić aplikację radcowską i studiować zaocznie w innym mieście (ten etap super intensywności już co prawda zakończyłam, ale tak tez i bywało). Miałam zrobione paznokcie i włosy (zawód wymaga ode mnie tego żeby wyglądać), wychodziłam do sklepu, do kina, teatru, na koncerty, jeździłam na weekendy, wakacje nawet takie po 3 tygodnie. To co mam dodatkowo przez konie skomplikowane prócz regularnie wypływających z konta zdecydowanie zbyt dużych kwot, to konieczność panowania nad dość złożonym terminarzem. Każde wyjście / wyjazd w większości wymaga zaplanowania tej okoliczności ze sporym wyprzedzeniem czasowym, ale nie jest to niemożliwe do tego stopnia, że zabiera "normalne życie". Powiedziałabym, że utrudnia organizacyjnie, ale da się to pogodzić. Fakt, że czasami się zastanawiam ile bym miała czasu gdyby nie te konie, ale hmm... z drugiej strony ileż można chodzić na zakupy, kin, teatrów, oglądać tv itd. itp. przecież i tak to robię. Na dłuższa metę wiem, że zaczęło by mnie to nudzić i zastąpiłabym to innym hobby w które równie intensywnie bym się wkręciła. No, ale może po prostu jestem nienormalna. Acz znam tez całkiem sporo osób które podchodza do tego podobnie, nie pozwalają koniom zabrać "normalnego życie". Konie końmi, hobby które kochamy, ale nie zastępujemy tym całego życia.
tak i dodać można, że bez tej spiny organizacyjnej czas się okrutnie rozłazi i nic z jego nadmiaru nie wynika
natomiast faktycznie konie oznaczają stałe wysokie wydatki i jeśli ktoś zamyka się z budżetem zawsze na styk, to nie dziwie się, że rozważa lub już porzucił jeździectwo
bo to duży stres
Averis   Czarny charakter
31 stycznia 2018 17:21
Dlatego cieszę się, że nigdy nie miałam parcia na sport (ani szczególnego talentu). Konia mam dla czystej radości, ale to tylko koń. Jeśli przez niego miałabym zrezygnować z normalnego życia, to bym podziękowała. No i mam dwie kumpele, bez których nie dałabym rady objeździć konia. Często zostawiam im Karego, żeby poleciec gdzieś w świat, ostatnio w góry albo na panel powspinać się. Mam jedno życie i w całości poświęcanie go zwierzęciu to nie dla mnie 😉
ikarina, masz rację - klimat w angielskich stajniach jest mocno inny. Miałam momenty w których chciałam sprzedać Vimta w cholerę, a Cześka wstawić do stajni dla emerytów i jeździć sobie raz na tydzień wygłaskać mojego dziadunia. W którymś momencie przestało mi się chcieć jeździć do stajni. Mąż wybił mi z głowy pomysł pożegnania się z jeździectwem. Odebrałabym sobie to co kocham i ma chłop rację.

Załapałam, że tutaj jak się przychodzi do stajni to grzecznie się wita, pozdrawia z szerokim uśmiechem i idzie się rzeźbić swoje. Nic mniej. Nic więcej. Wtedy wszystko gra.
O przyjaźniach i życiu towarzyskim zapomnij 😉. Tzn wypada znajomym dać kartkę z życzeniami na urodziny, czy Boże Narodzenie oraz przynieść czasem czekoladki do kuchni stajennej  i w zasadzie na tym koniec. Wypada też zauważyć np. nową derkę i pochwalić, że śliczna (nie ważne czy się podoba 😉). Wypada zachwycać się dokonaniami jeździeckimi właścicieli oraz innych pensjonariuszy - bez względu na to czy było to bliskie sztuki jeździeckiej. Wypada siedzieć cicho jak ktoś wyczynia z koniem obok ciebie takie kwiatki, że głowa mała. Należy być powściągliwym i uśmiechniętym. Ciężko mi z tą powściągliwością wobec dziwnych praktyk wobec koni i pewnie uchodzę za niekulturalne, szeroko uśmiechnięte, polskie babsko. Coraz bardziej mam to w nosie 🤣.
Ależ to sie sprawdza również w polskich warunkach... 😉
Jak pingwiny z Madagaskaru: "smile and wave boys, smile and wave!" 😉
czeggra1, mam wrazenie ze duzo wiecej zalezy od konkretnej stajni niz stricte kraju 🙂 Najgorsze sa "luksusowe" modne osrodki praktycznie w centrum miasta, i w PL i w NL zdarzylo mi sie w takich bywac i zarowno podejscie do koni 😤 jak i poziom sztucznych usmiechow i kopania pod innymi dolkow byl niemozliwy 🤣

A klimat moich stajni lubie bardzo, takoz small talk i posiadowy przy dwoch Heinekenach 😉 ale generalnie srednio mnie to angazuje emocjonalnie, nie bywam w stajni az tak czesto i dlugo, bo moje zycie to duzo wiecej niz konie, jakkolwiek fajne by konie nie byly 😉
Wyginam śmiało ciało... 😅 😁
czeggra1, o to, to, robilam dokladnie to samo.

Tak sobie pomyslalam, ze gdyby nie to moje drugie hobby, to z braku laku moze i bym jezdzila do jakiejs stajni. Ale pewnie po paru miesiacach bym machnela na to wszystko reka. Poza tym moja druga pasja jest rownie zaczepista, nie mam co marudzic 😀

Ale za to puszczam totka co jakis czas, jak jest duza kumulacja. A noz, widelec. Ponad 95 milionow do wygrania w Euromillions w ten piatek 😁
ikarina, a w co się wkręciłaś 🙂?
Cricetidae, w śpiewanie 🙂
faith, gwarantuję tu jest nieco cięższy klimat 😉.

Kokosnuss , tutaj jest to zdecydowanie kwestia różnic w mentalności. Angielska mentalność jest ciężka. Cięższa od reszty narodów wyspiarskich.
W UK wypasioną stajnię znajdziesz na  terenach wiejskich, bo tam są pastwiska. Tutaj nikt błota się nie boi i jest w dobrym tonie łazić w kaloszach i kurtkach olejakach. Styl wiejski jest trendy 🙂. Stacjonowałam w mniej, bardziej i bardzo wypasionych pensjonatach i w każdym klimat jest podobny. Myślę, że taka jest tutejsza mentalność i tyle.

Tak tu marudzę  😂, ale w jednej ze stajni była super grupa groomów Szkotów i to te dziewczyny robiły tam fajny klimat. Cały czas mamy ze sobą kontakt.
Stwierdzam, że szkoda byłoby mi rzucać to co kocham, bo nie do końca podoba mi się mentalność ludzi, których ledwo co znam 🤔wirek:.
Dziecko odchowałam, wysłałam na studia. Mam poukładane życie osobiste, czas oraz możliwości na zajęcie się swoją pasją.
Bez sensu przejmować się kimś i czymś na co nie mam wpływu. Robię swoje i resztę mam w nosie  🙂.
Pracuję w korporacji, mam dom, męża ,dwójkę dzieci w wieku szkolnym, 5 kotów, dwa psy i konia. Piorę, sprzątam, gotuję, robię zakupy, na urlop wyjeżdżam (ale tylko na tydzień). Udaje mi się poczytać książkę, a nawet pooglądać telewizję (o ile nie zejdę na sofie)
I mam zrobione paznokcie.
Nie dosypiam, często jestem sfrustrowana.
Ale daję radę.
Jestem nienormalna? 🤔wirek:
Jeśli jesteś nienormalna, to ja mogę do Ciebie dołączyć. Dzieci x2 w szkole, mąż x1, kot x1, psy x2, konie x3 plus robota na pełny etat.

Inna sprawa, że ja w domu nic nie robię oprócz wrzucania do pralki bryczesów i czapraków. A dzieci mam w szkole, ale jeść sobie same zrobią. Jedno dziecko jeździ i trenuje wiec nikogo nie dziwi, ze siedzę w stajni do wieczora. Inna sprawa, że ja w tym czasie objeżdżam swojego konia  😉 zamiast patrzeć z zachwytem jak pociecha skacze parkury.

Niemniej jednak miałam okres w życiu, kiedy na jeździectwo nie było miejsca. Tak też się zdarza.
Ja nie wiem jak wy to robicie, u mnie maz, koty, pies i kilka koni (do jazdy jeden, reszta hodowlana lub młodzież), robota na pelny etat wymagajaca czasem nadgodzin, czasem wyjazdow. I jest super, ale sobie pomysle ze mialabym sobie do tego jeszcze dowalic dzieckiem to chyba by mnie zamkneli w psychiatryku i juz nie wypuscili.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się