Sprawy sercowe...

smarcik   dni są piękne i niczyje, kiedy jesteś włóczykijem.
28 kwietnia 2018 12:37
infantil a M. nie widzi się w Polsce?  W ogóle Ty już chyba chwilę tam mieszkałaś, tak? Zmieniłaś plany?
smarcik Przed chwilą dostałam bardzo podobne pytanie na priv. No... Marco się w Polsce nie widzi z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że ma na miejscu bardzo dobrą pracę, płatną na wysokim poziomie. Taką pracę, do której uczył się bardzo długo i to taki typ zawodu "na całe życie". Osób takich jak on jest bardzo niewiele w całych Włoszech. Dostać tę samą posadę w Polsce to jak prosić o niemożliwe, szczególnie bez języka. A żeby osiągnąć poziom polskiego pozwalający na wykonywanie swojego lub podobnego zawodu musiałby poświęcić lata na naukę. No a po drugie, co wynika z pierwszego, to jemu jest po prostu bardzo wygodnie żyć we Włoszech. Przyszłość zapewniona, bardzo porządna emerytura, stać go na wiele = ot wygodne życie.

Ja tam mieszkałam jak rzuciłam pierwsze studia, ale jestem zbyt ambitna żeby przez całe życie latać z tacą bez wykształcenia. Wróciłam na nowe studia, bo czego bym nie robiła to na studia we Włoszech mnie nie było stać, zresztą bardziej ufam polskiemu systemowi edukacji  😉 No i jak tam byłam to frustrowała mnie taka dorywcza praca, bo ile można... a o normalną pracę na miejscu naprawdę niełatwo (szczególnie, że wtedy nie znałam włoskiego).
Wiesz co infantil - nie zrozum mnie źle, ale - młoda jesteś, życie i jeszcze multum znajomości przed Tobą. Tobie układa się tutaj, facetowi we Włoszech - so be it, nie ma co tracić młodości na szarpanie się, imho.  :kwiatek:
Ja to niespecjalnie z tych, przed którymi jeszcze duzo nowych znajomości  🤣 ja to bym już najchętniej ślub brała i tak dalej.
Nooo, pewnie gdyby to był jakiś przelotny, studencki zwiazek to byśmy nawet nie mieli tego kryzysu tylko już dawno się rozeszli. Tylko że niestety tak nie jest, zależy nam bardzo i widzimy wspólna przyszłość. A właśnie przez to, że nie możemy tak łatwo i szybko mieć tego co chcemy, to rośnie napięcie i jakaś niezgoda.

Zreszta ja i tak nie planuję swojej przyszłości w Polsce. Do końca studiów wolałabym zostać, ale później to im dalej od Polski tym lepiej. Więc ja rozważam przeprowadzkę do Włoch i tak, tylko wolalabym na spokojnie, po studiach i z sensownym CV  🙂
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
28 kwietnia 2018 17:43
infantil, a nie możecie wybrać innego kraju? W którym sie żyje łatwiej i obojgu wam bedzie sie żyło lepiej?
Taki temat się też przewijał i mi to siedzi w głowie. Tylko tam obydwoje zaczynalibyśmy od zera, więc to wymaga czasowego przygotowania. Ja jestem na to otwarta, Marco przyjmuje taka opcję, ale chyba jeszcze trochę musi do niej dorosnać.
Ogarnij sie zawodowo i badz po prostu pewna siebie, wtedy wszedzie znajdziesz prace jaka chcesz. Jesli on ma swietna prace i jest szczesliwy to trudno wymagac od niego zmiany swojej sytuacji - dlatego chyba po prostu musicie wyluzowac i isc swoimi drogami dopoki nie bedzie mozliwe zjechanie sie w miejscu dobrym dla was obojga. Wyjdzie = super, nie wyjdzie = widocznie jest Ci pisane cos innego.

Hiacynta a co u Ciebie? Jak zyjesz?
smartini, W dużych kwestiach jesteśmy zgodni, o małe szkoda się kłócić.

Bardzo ładnie napisane. To takie proste a tak często o tym zapominamy 🙂
kajpo, - mi chyba dojście do tego ułatwił poprzedni związek, gdzie o wszystko była wojna. Zawsze byłam zła i niedobra, co bym nie robiła 😉 Tamta relacja była zła w wielu aspektach, ale coś we mnie pękło gdy nie wróciłam na noc i była wojna, ale o to... że nie zmyłam rano podłogi, a obiecałam. W mojej głowie pojawił się komunikat "no kur... serio?". Wieczorem rozpakowywałam już kartony u mamy (co też nie było łatwe dla mojej dumy). Wiedziałam, że już więcej tego nie chcę, całej tej toksyczności. Kurcze, świat na nas zrzuca tyle syfu, że po co go sobie samemu generować dodatkowo. Szczęściem trafiłam na P. który też był po przejściach. W zasadzie oboje byliśmy chwile po rozstaniu i zerowym zamiarem związkowy, ja to już w ogóle chciałam być wolna i miałam syndrom zwierzęcia wyrwanego z klatki. I tak oto oboje wdepliśmy w relacje, bardzo fajną i staramy się to utrzymać.
Fokusowa, - no i weź się kłóć jak ktoś tak mówi, jak się od razu paszcza cieszy 😁
infantil, - a jesteś pewna, że studia w PL będą respektowane za granicą? Niestety, często nie są. Bez studiów też idzie dostać dobrą pracę. Czasem nawet łatwiej, tylko trzeba być trochę bezczelnym i ryzykować.
infantil Gdybyś szukała sposobu żeby wcześniej pojechać do Włoch to zawsze można też rozważyć erasmusa, skoro zostało Ci dwa lata studiów a na rok byś mogła jechac to już to inaczej brzmi, ale wiadomo wtedy zaś gorzej z pracą i stażem w PL🙁
kierashara Ale ja nie studiuję po to by tam mieć papier. Zreszta jestem na filologii włoskiej, więc znajomość włoskiego niespecjalnie będzie mnie wyróżniała na tle włochów  😀
Staram się o pracę w czymś bardzo powszechnym i szerokim, bo w promocji, social media, PR itp. Z takim doświadczeniem poradzę sobie wszędzie, ale aktualnie z pustym Cv nie chcę się pchać na rynek przepełniony tania siła robocza z Tunezji i Bangladeszu. Byłam, próbowałam, znam ten rynek.


Ehhhh, na Erasmusa już aplikowałam, żeby wyjachać na drugim roku. Moja uczelnia podłożyła mi wszelkie możliwe kłody i wyjazd przez najbliższy rok jest niemożliwy. Dodatkowo moja uczelnia nie ma podpisanej umowy z żadna Rzymską uczelnią i na moją prośbę o stworzenie dla mnie miejsca dostałam kategoryczną odmowę. Poraaaażka.  🙁 Ale to dłuższa historia i nie na ten wątek.

W ogole dziękuję za takie liczne odpowiedzi  :kwiatek: Jakoś mi raźniej, wszystkie pomysły itp.
ech no to szkoda, wiem z autopsji jak ciężkie mogą być przeboje z załatwieniem Erasmusa, w pewnym momencie byłam bliska poddania się. Ale trzymam kciuki żeby ułożyło się jak najlepiej🙂

U mnie dla odmiany nic się nie dzieje, mimo, że w pewnym momencie zapowiadała się fajna znajomość, ale prosić się nie będę. Nie mam czasu ani chęci na czytanie między wierszami  🤔wirek:
busch   Mad god's blessing.
29 kwietnia 2018 12:29
infantil, jeszcze inna perspektywa: 2 lata to nie jest czas nie do wytrzymania w rozłące, a ta praca etatowa może w międzyczasie otworzyć Ci drzwi we Włoszech do lepszego zatrudnienia.

Ja po długim czasie związku na odległość się relokowałam do miasta mojego chłopaka, chociaż był to kierunek przeciwny do zakładanego, bo z Warszawy do niezbyt dużego miasta o którym nikt nie słyszał 🤣. Ciężko się zresztą napracowałam na to, bo potrzebowałam angielskiego na dobrym poziomie żeby sobie znaleźć pracę. Wkur*iona ambicja mi bardzo pomogła w podniesieniu swoich kwalifikacji 🤣. Była to bardzo dobra decyzja, nie tylko uczuciowo, lecz także zawodowo i w średnich miastach się bardzo spoko żyje 😀

Także odnosząc się do Twojej sytuacji - może za te dwa lata jednak Twoja wartość na włoskim rynku pracy się podniesie, zwłaszcza kiedy nie będziesz przez ten czas siedzieć z założonymi rękami, tylko zajmiesz się podnoszeniem kwalifikacji.
Nerechra  :kwiatek: dzięki za pamięć! U mnie zdecydowanie do przodu.  Chociaż mam temat pt. "it's complicated", to wszystko w kontrolowany sposób zmierza w odpowiednim kierunku. Tamte sprawy jeszcze nie zostały rozwiązane (kwestia mieszkania przede wszystkim), więc to nie koniec trudności, ale wierzę, że będzie dobrze. Póki co jestem naprawdę happy. 🙂
cieszę się!
Hiacynta, dobrze to słyszeć 😀
Ehh. Mam mętlik w głowie i powoli sobie uświadamiam, że jednak dom rodzinny (relacje, a raczej ich brak ze strony ojca i Mamy względem siebie + brak relacji ojca ze mną) + mój nieudany związek z A. nieźle mi namieszały w ... podświadomości. Aktualnie jestem od Nowego Roku z K. K. był moim przyjacielem od lat, jak się przyznał ostatnio - od 2 lat zakochanym we mnie. Żeby Wam nakreślić jaki to człowiek: pomagał mi reanimować trupa (czyt. mój poprzedni związek), pomimo, że sam przez to cierpiał - chcąc, bym po prostu była szczęśliwa; jest bardzo rodzinny, skory do poświęceń wobec rodziny, przyjaciół. Nigdy nie odmówił nikomu pomocy, wysłuchania, porady (jeśli był w stanie coś doradzić w danej sytuacji - jeśli nie był, to przynajmniej wysłuchiwał cierpliwie i spokojnie, nie oceniając). Zły humor? Zrobi z siebie debila, byleby kogoś rozweselić. Do tego jest zaradny życiowo, a wieloletnia przyjaźń między Nami stworzyła naprawdę fajny grunt pod stały, stabilny związek. Podsumowując - będąc z nim, mam wszystko to, czego mi brakowało przez większość życia. Do tego widać, że naprawdę mu na mnie zależy, skoro tyle czekał i wycierpiał (!!), do momentu, aż się zgraliśmy i ja sobie uświadomiłam, że przecież kocham tego głupka, a on zebrał się w końcu na odwagę i wyznał mi co czuje.

Wygląda na świetny fundament do stworzenia bardzo długotrwałej relacji (chociażby dlatego, że znamy się praktycznie na wylot - ale nie mamy z tym problemu, nie jest nudno, a Nasze wady i zalety się w sumie... rekompensują? Tak, to chyba odpowiednie słowo). Któregoś razu, K. stwierdził, że najchętniej by mi się od razu oświadczył. I tu następuje problem. Kocham i lubię go (a to też ważne), bez problemu mogę sobie wyobrazić resztę życia wspólnie, jestem przy nim pewniejsza siebie, nie ogranicza mnie, możemy rozmawiać na dosłownie każdy temat - jesteśmy nie tylko parą jako parą, ale nadal - przyjaciółmi. Ale sama myśl o jakimkolwiek formalizowaniu związku, teraz, za rok, 10 lat - ogólnie... wprawia mnie w taki stan, że podświadomie chcę się wycofać i uciec. Po rozmowie z przyjaciółką uświadomiłam sobie, że źródło problemu może leżeć w tym co było w domu. Widziałam, jak Mama się musi urabiać po łokcie, niszczy się, jest zdradzana i traktowana jako sprzęt AGD i maszynka do zarabiania pieniędzy, a potem walczy i miota, żeby się uwolnić, uciec, odzyskać, co jej (z resztą, opisywałam tu trochę te sytuacje). I pomimo, że widzę (i nie tylko ja, wszyscy, którzy znają Nas oboje i mój dom rodzinny zgodnie by potwierdzili), że absolutnie nie ma cech wspólnych między moim ojcem, a K. - podświadomie chcę mieć możliwość odwrotu w każdej chwili. Pomimo, że wiem, że z niej nie skorzystam. Podświadomie obawiam się bycia zależną, nawet w małym stopniu. Potrafię sobie to uświadomić, tzn. widzę to i myślę o tym, jakoś układam to sobie w całość - jak układankę, że część przeszłości A, oddziałuje na teraźniejszość w stopniu B. Ale za cholerę nie umiem z tym walczyć, nie wiem jak. A myślę, że warto. Właściwie... jestem o tym przekonana. Tym bardziej, że jak rozmawiałam o tym z K... oznajmił, że nie zmusza mnie do niczego, ani nie oczekuje czy wymaga, nie pogania. Stwierdził, że jak poczuję się z nim na tyle pewnie, żeby przyjąć te oświadczyny - mam dać znać, zasugerować, zależnie, co mi będzie odpowiadało. Jeśli byśmy się hajtnęli i po jakimś czasie by mnie zaczęło niszczyć małżeństwo - stwierdził, że jak z nim porozmawiam i przedstawię racjonalne powody, to da mi rozwód (innymi słowy - zostawia mi "asekuracyjną" furtkę, bo wie, że nawet wyimaginowane ograniczenia mnie niszczą). A jeśli nie - możemy żyć na kocią łapę i do setki. Zna moją sytuację rodzinną, zna moją sytuację z poprzedniego związku (na wylot) i na podstawie tego dostosował się do mnie - ale widzę po nim, ile trudu go to kosztuje. Nic nie powie, bo naprawdę nie chce naciskać (jego największym lękiem jest to, że zrobi coś, co mnie skrzywdzi), ale boli go ta moja asekuracyjna postawa. Z drugiej strony ją rozumie, wie, z czego wynika i mamy błędne koło. A po rozmowie z przyjaciółką, dotarło do mnie, że właśnie dlatego też mogłabym nad sobą popracować. Dla swojego (no bo ile można uciekać?), dla jego i dla po prostu Naszego dobra.

Potrzebny motywacyjny kop w du.e i ewentualne obiektywne spojrzenie na temat, ktoś reflektuje?  :kwiatek: (przy okazji podziwiam te osoby, które doczytają do końca i zrozumieją o co mi chodzi, bo pisałam chaotycznie)  :kwiatek:
Wikusiowata, daj sobie czas. Znacie się długo, ale jesteście razem raptem pięć miesięcy. To nie moment na podejmowanie "już-teraz-zaraz" poważnych decyzji na całe życie. Tym bardziej, że jak piszesz, facet na Ciebie nie naciska, tylko rozumie sytuację. A jeżeli Tobie przeszkadza, że tak reagujesz, i chciałabyś to zmienić, to może warto byłoby porozmawiać z jakimś psychologiem, który Ci wskaże, jak nad tym pracować.

Murat-Gazon Nie chodzi mi o to, żeby podejmować takie decyzje teraz zaraz. Chodzi mi o to, że zastanawiam się czy (ale tu raczej odpowiedź brzmi "tak"😉 i jak nad sobą popracować, żeby w przyszłości się z tym nie użerać. Bo zdaję sobie sprawę, że im dłużej to "tak zostawiam", będzie gorzej i potem mogę nie mieć już serio możliwości nad sobą popracować (bo "skrzywienie" będzie za głębokie i jakoś tam zawsze na wierzch wyjdzie). Przeszkadza mi to. Przeszkadza mi, że za wszelką cenę chcę być silna, niezależna, radzić sobie sama - to mi ciąży - a tak postępuję od kiedy pamiętam. Nie miałam innego wyboru. Przeszkadza tym bardziej, że wiem, że na K. naprawdę się mogę oprzeć - a on na mnie, jeśli tego potrzebuje. No i chcę to naprawić nie tylko dla niego czy dla związku, ale dla siebie samej. Bo serio, te reakcje pt." ucieczka" są nieprzyjemne. Ścisk w brzuchu, uczucie jakby mi brakowało powietrza, do tego gonitwa myśli i panika. Wszystko na raz. I doceniam, a zarazem ciężko mi uwierzyć, że trafiło mi się takie szczęście jak K. - bo to rozumie, bo nie naciska, bo daje mi tyle przestrzeni ile mi potrzeba, żeby się opanować i stara się nie wywoływać sytuacji, które tak na mnie działają. No ale ile można to omijać? Zwykle jak się pojawiał problem, to go przepracowywałam. O psychologu, albo psychoterapeucie też myślałam. Ale z tym muszę poczekać, aż wyjdzie mi z pracą (aktualnie jestem na śmieciówkach, brak ubezpieczenia :/ a na jednej wizycie się na pewno nie skończy - koszty :/).
Wikusiowata myślę, że już zrobiłaś bardzo dużo dla siebie, ponieważ wiesz, z czym masz problem, z czego on wynika, kiedy się uaktywnia i starasz się go kontrolować. I to jest też bardzo ważne, że masz motywację, żeby zrobić to dla samej siebie, a nie tylko dla otoczenia. Uwierz, że to więcej, niż niektórym osobom udaje się osiągnąć przez całe życie.  :kwiatek:
Nie wiem, w jakim mieście mieszkasz, ale w większych miastach są ośrodki, w których pomoc psychologiczną można uzyskać za darmo. Możesz sprawdzić, czy nie miałabyś możliwości dostępu do jakiegoś.


Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
08 maja 2018 08:14
[b]Wikusiowata,[/] to są pieniądze, które warto wydać, nawet kosztem innych rzeczy.
Jeśli kompletnie nie masz pieniędzy, na każdej uczelni z psychologia, sa porady psychologiczne, sa tez fundacje, poszukaj takich przemocowej z Twojego miasta.
Wikusiowata Super, że rozważasz pójście do psychoterapeuty, bo myśle że w takich sytuacjach, kiedy teoretycznie wszystko wiesz i rozumiesz ale w praktyce nie umiesz tego wprowadzić w życie to jest najlepsze rozwiązanie. Wiadomo, nikt Wam nie każe brać ślubu teraz-zaraz, ale sam fakt że już z góry się obawiasz tego ślubu i że Twój facet już przyjmuje do wiadomości ewentualny rozwód itp. jest alarmujący. Myśle, że dobry terapeuta może pomóc, bo widać w Tobie chęć pracy nad tym  :kwiatek:
Ja po patologicznym związku i po patologicznym dzieciństwie zapierałam się, że nigdy żadnych dzieci i żadnego małżeństwa. A teraz rozczulają mnie wszystkie zaręczyny i śluby i już najchętniej bym się zaręczyła, kupiła wspólny dom itp  😉
smartini   fb & insta: dokłaczone
08 maja 2018 08:21
Wikusiowata, psycholog dobry pomysł i wart pieniędzy 🙂 jeśli domyślasz się gdzie tkwi geneza problemu, to już połowa sukcesu a jeśli chcesz coś z tym zrobić i powalczyć, to czemu nie? Nawet kilka sesji z psychologiem może zdziałać cuda i realnie pomóc Ci w poradzeniu sobie z tym problemem. To dopiero 5 miesięcy, świeżynka ale jeśli masz lęki, obawy (podświadome ale jednak) to warto sobie teraz z nimi poradzić niż za 3 lata wpaść w panikę, jak się chłop oświadczy ;D I jak dziewczyny piszą, są poradnie, w których można uzyskać pomoc za darmo, pytanie, gdzie mieszkasz 🙂
Trzymam kciuki <3 :kwiatek:
Murat-Gazon W sumie mam niedaleko do miasta wojewódzkiego (Olsztyn) - raptem 25 km. Ale z tego co mi się wydaje, jest "za darmo", o ile ma się właśnie to nieszczęsne ubezpieczenie. Myślisz? Mi się cały czas wydaje, że to za mało. Ale wiem też, że właśnie te relacje które obserwowałam (a raczej doświadczenia Mamy, moje) mnie "zaprogramowały" na ciągłe parcie przed siebie, wymaganie od siebie, bycie "w stanie gotowości", kontrolowanie siebie i sytuacji do takiego stopnia, że muszę wiedzieć (podświadomie), że wszystko zależy ode mnie. Przez to też sama siebie obwiniam za większość niepowodzeń. Ale nie za wszystkie. Nie jest to tak głębokie, żeby mi zabrać racjonalne myślenie (np. zdaję sobie sprawę z tego, że na sytuację w domu, jako dziecko, nie miałam wpływu i nie jest to moja odpowiedzialność ani wina - jestem też świadoma, że miała na mnie bardzo duży wpływ) ale znacznie utrudnia wiele rzeczy jeśli chodzi o związki międzyludzkie (ogółem, nie tylko te hm.. "romantyczne"😉. Nie umiem sobie pozwolić na odpuszczenie sobie samej, prędzej zaczynam się zagrzebywać w "kokonie", niż szukać pomocy u rodziny, przyjaciół czy specjalistów. Z drugiej strony mam świadomość, że to może być ten moment, kiedy jednak sama tego za cholerę nie dźwignę - bo nie wiem jak, bez pomocy specjalisty. Dzięki za dobre słowo  :kwiatek:

Strzyga No patrz, o fundacjach nie pomyślałam nawet! Rozejrzę się, to może zadziałać szybciej niż złapanie roboty z ubezpieczeniem. Dzięki za podpowiedź  :kwiatek:

infantil Właśnie jeszcze jakiś czas temu miałam takie podejście o jakim mówisz. Żadnego małżeństwa, żadnych dzieci. Aktualnie byłabym w stanie się nad tym zastanowić, gdyby nie to, że siedzi we mnie to, co przeszłam. Doskonale to ujęłaś z tym, że wiem i rozumiem, ale nie umiem. K. przyjmuje ten rozwód do wiadomości i zostało o tym wspomniane, bo otwarcie mu powiedziałam o swoich obawach i tym ścisku w żołądku itd. o którym wspominałam wcześniej. A zna sytuację z mojego domu, wie, ile moja Mama się szamocze z ojcem (najpierw o rozwód, potem o majątek, teraz o eksmisję - 5 rok leci ogólnie), z resztą wspierał mnie w całym tym okresie czasu. I rozumie, że to co przeszłam warunkuje mnie na "nie" wszelkim formalnym zobowiązaniom, dlatego o tym wspomniał przy okazji tej rozmowy. Podejrzewam, że chciał mnie tym też trochę uspokoić, bo widział, że mi się zrobiło "klik" w głowie i odpaliła się panika. Znalazł świetny sposób na opanowanie mnie w momencie kiedy mi się tak dzieje - jak widzi, że "się zaczyna", odpuszcza, odsuwa się (bo potrzebuję przestrzeni nie tylko w sensie hm... emocjonalnym?, ale i normalnie fizycznym - to takie uczucie jakby ktoś zamknął mnie w klatce, której ściany się powoli przysuwają i gniotą), ale i tak do mnie gada - z tym, że właśnie w tonie "możesz uciec, jeśli tego potrzebujesz, nie będę trzymał na siłę, nie będę zmuszał". I wtedy zamiast się męczyć długo, przechodzi mi po paru minutach. I jestem w stanie chwilę później normalnie funkcjonować, przytulić się, uspokoić. I właśnie to też mnie "obudziło" (uświadomiłam sobie co robię i że jest jakiś powód, zaczęłam szukać głębiej), że ja w sumie mogę nad tym zapanować, tym bardziej, że mam jego wsparcie.

smartini Właśnie też o tym w taki sposób myślę. Żeby to przepracować wcześniej, niż później, bo im wcześniej zacznę, tym łatwiej mi będzie + dodatkowy profit, że nie spierniczę w momencie oświadczyn z przyczyn niezwiązanych z partnerem, a moimi wewnętrznymi demonami. Dzięki  :kwiatek:
Wikusiowata, rejestracja w PUP daje ci ubezpieczenie.
budyń Tak, wiem o tym. Ale skoro pracuję, z tym, że na śmieciówkach - jak mi dadzą jakąś ofertę pracy, mogą być kłopoty. Bo jak przyjmę tą oferowaną w PUP, to stracę tą co mam (a perspektywicznie patrząc, teraz się przemęczę na śmieciówce, a umowa stała to kwestia maksymalnie 1-2 miesięcy), a jak nie przyjmę z PUP, to mnie skreślą tam za którymś razem, z tego co się orientuję. Chyba, że jestem w błędzie.
efeemeryda   no fate but what we make.
08 maja 2018 09:11
czy jest jakakolwiek umowa, przy której nie ma się ubezpieczenia zdrowotnego ?
Wydawało mi się, że od jakiegoś czasu to niemożliwe.
Dla studnetów do 26 rż. Wtedy pracodawca zakłada, że student jest ubezpieczony (co nie zawsze jest prawdą) i nie musi odprowadzać składek.
Dużo ludzi uważa, że jest się ubezpieczonym przez uczelnię z tytułu studiowania i jest to błędne założenie, bo ubezpieczenie dla uczniów i studentów to ubezpieczenie od któregoś z rodziców.
Nawet jeśli wyślą Ci skierowanie do pracy to potencjalny przyszły pracodawca wystarczy,że napisze Ci,że nie spełniasz jego oczekiwań i tyle.Nie musisz zgadzać się na każdy staż,który Ci zaproponują.
Dookładnie, a że ja mam poniżej 26 lat, ale nie studiuję, tylko się uczę zaocznie. Ubezpieczenie w teorii mam od Mamy, opłacane w Niemczech, ale pomimo karty potwierdzającej ten fakt wyświetlam się na czerwono i do rodzinnego już nie pójdę (co za tym idzie, do specjalistów też nie). Za to na nocną opiekę medyczną, czy jak to się tam zwie, normalnie mnie przyjęli ostatnio- a mój stan wybitnie krytyczny nie był.

EDIT (bo dopiero zauważyłam wiadomość Dekster)

Dekster W sumie... tak by się to dało obejść, jeśli to pracodawca by mnie nie chciał, a nie, że ja nie chcę/nie mogę (bo dojazdy, niezmotoryzowana jestem i nie będę z moim ślepym okiem)  a komunikacji w lesie nikt nie pociągnie  🤣. A praca którą aktualnie robię na śmieciówce i niedługo przejdzie w normalną umowę o pracę to to, co chcę robić w życiu i jest to spora szansa (nie tylko na pracę w zawodzie który mi pasuje, ale i nawet niezłą kasę jak na mój wiek, doświadczenie i wykształcenie + lokalizację).
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się