Nic mi nie wychodzi!!! czyli dla "zdołowanych"

Sonkowa- ja ci powiem coś takiego. Nie wiem, czy zadziała u ciebie, ale u mnie działa. czasami
Kiedy jest mi akurat źle, bo mam za dużo prac, zobowiązań na głowie i mam wrażenie, że nie wyrabiam. Ale są to MOJE własne nałożone na siebie prace i obowiązki i nikt mi ich nie kazał brać na siebie..
--to zamiast myśleć sobie " O ku**wa, nie wyrabiam. mam przesrane, mam dość, nie daję rady. Robię to, ale już nie wyrabiam,"
--to myśle sobie "Nie wyrabiam, ale TO MOJA DECYZJA I TEGO WŁAŚNIE TERAZ CHCĘ"
Przetrzymuję okres, a potem jest lepiej. I leci dalej
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
18 lipca 2018 20:06
Sonkowa, laska, ja studiuje 10. Rok, jeszcze 2,5 przede mną. A wlasnie sie dowiedziałam, ze skończywszy w niedziele sesje, zaczynam zajęcia 22/09, 7 tygodni pod rząd zjazdów. 45 dni bez dnia wolnego. I to mnie strasznie, ale to STRASZNIE dołuje 🙁
Strzyga, podziwiam ze ci sie chce. Jakby mi ktos po 7 latach studiow kazal jakies dorobic to chyba bym uciekla. Do dziś snia mi sie koszmary z powrotem do szkoly w roli glownej
Sonkowa, znam to uczucie, jak czlowiek sie na chwile wyrwie ze studiow, dostanie spoko prace, robi co cos doroslego 😉 zza biurka i jakos perspektywa bycia uczniakiem na studiach nie pociaga. Been there, done that. Ale warto zastanowic sie, czy to chwilowe uczucie wolnosci i takiej doroslosci wlasnie jest warte wyrzucenia wszystkich planow zwiazanych ze studiami do kosza? IMO podejmujesz sluszna decyzje zostajac na studiach, po prostu potraktuj te utracona niezaleznosc jak czesc inwestycji w przyszlosc, na ktorej ewidentnie ci zalezy 🙂

A niecierpliwosc rozumiem jeszcze bardziej, po 3 latach rzygam studiami dalej niz widze, a jeszcze rok przede mna... rok weekendowych i nocnych fuch, robienia czegokolwiek, byle hajs sie zgadzal i dopinania wszystkiego na styk. Chociaz moze to faktycznie pomaga jako ekstra motywacja, skonczyc studia zeby juz nigdy nie musiec stac za barem :P

Wlasnie ogarnelam, ze ostatni tydzien sierpnia mam zaplanowany na 65 godzin pracy. Moge ponarzekac, ze mi sie bardzo nie chce? 🤣 😉
Chyba idealnie to podsumowałas.. 😉 uwielbiam swoje studia, wyciągnę z obecnej pracy ile mogę i będę się spełniać w swoim zawodzie 🙂
Becia23   Permanent verbal diarrhoea
18 lipca 2018 23:20
pracuję codziennie, od 8 do 24h, zależy... w tym nocki, odwrócone doby :/ no ale przecież nie ja jedna 🙁 ludzie pracujący ze mną mają w domu małe dzieci, obowiązki, jakoś dają radę.

Jezu, czyli pracujesz w uj! Az sie dziwie, ze w Twoim zawodzie na tyle pozwalaja. Ogromny respect, ze dajesz rade w pracy funkcjonowac, mi mozg potrafi siasc po 6h zapierdzielu non stop, a przeciez Ty ratujesz zycia w o wiele bardziej doslowny sposob!

Wiesz co, sama sie ostatnio nad tym zastanawialam, ze jak to jest, ze jak juz dojde do tego wolnego to mam tylko sile gnic na kanapie w modzie mentalnego zombie, a przeciez inni maja rodziny, dzieci.
I doszlam do dwoch wnioskow. Po pierwsze nie wiesz tak naprawde, jak oni sobie radza z tymi dziecmi i obowiazkami - moze lataja za dzieciakami i zmieniaja pieluchy w trybie zombi, a w przerwach leza odlogiem na kanapie ogladajac odmozdzacze w TV i pijac piwo.
Po drugie, mi sie wydaje, ze naturalnie, biologicznie, umyslowo, wszyscy mamy rozne predyspozycje do zycia w takim trybie. Patrze na niektore osoby i nie wierze, ze zawsze sa pelne energii, wyspane, niezmeczone, kiedy ja padam na ryj i jestem wiecznie niewyspana przez ciagle zmieniajace sie godziny pracy, zapierdziel non stop przez 10-12h, zmiany kilkanascie h. I ja chyba po prostu sie fizycznie, cielesnie, nie nadaje to tego 🙁
To widac w sumie nawet w tym watku w rozkminach na ostatnich stronach - jedni daja rade jak roboty ogarniac prace, studia, konia, i pierdylion innych rzeczy, normalnie nie wierze, ile wciskaja w jedna dobe. A inni jakos naturalnie nie potrafia tego zrobic, w ich przypadku doba wydaje sie krotsza, ledwie daja rade z jednym/dwoma obowiazkami, i nie starcza czasu na wiecej.

Gillian, ja naprawde mysle, ze na zawodach zawalasz z ogromnego, ogromnego przemeczenia. To sa koszmarnie dlugie godziny, a juz zlaszcza w systemie zmianowym wokol calej doby, i zmianach all over the place. Przeciez jestes mega madra, inteligentna, zdolna kobieta. Nie masz mozgu z waty przeciez, jakbys miala, to w zyciu nie dawalabys rady dobrze wykonywac swojej koszmarnie ciezkiej intelektualnie, psychicznie i fizycznie ciezkiej pracy, a juz zwlaszcza w ciagu tak niewyobrazalnie dlugich zmian. Give yourself a break :kwiatek:
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
18 lipca 2018 23:49
karolina_, ja uwielbiam się uczyc psychologii. Żadne studia dotychczas mnie nie karały w takim stopniu jak to. Ale jak siedzę w sobie i niedziele od godziny 8 do godziny 21, w niedziele o 21:30 docieram do domu, muszę zrobić obiad i myśle o tym, ze jutro do pracy, po pracy nauka, w piątek perspektywa tylko na więcej zapoerdzielania i wyniszczający poznawczo weekend po którym przyjdzie praca, a po niej szkoła i tak przez 40-50 dni, to często płacze, bo nie mam życia towarzyskiego, nie chodzę do kina, na kawy, spacery, imprezy 🙁

Tak jak teraz, po ponad 10 miesiącach sie dowiedziałam, ze zaczynam od połowy września i nie pojade na zaplanowany urlop, no zachciało mi się rzygać 🙁 zwłaszcza, ze rok  na tych studiach kosztuje juz ponad 8000
A ja myślę czy nie skończyć COAPE czy jakiejś innej szkoły i jednak nie isć w psychologie zwierząt, czyli to co mnie zawsze najbardziej interesowało, a co spadło na dalszy tor ostatnio.
Spróbuję z tym ZOO plus zostawię działalność do dorabiania pare godzin w miesiącu, jak sie z ZOO nie uda to będę szukać innej stałej pracy na jakiś czas.
Chwilowo myślę też czy jako petsitter nie dorabiać w okolicy. Potrzebuję zmiany z koni jednak, chociaż na jakiś czas... Zabiłam za bardzo swoją pasję do koni, muszę od nich odpocząć to może wróci... uwielbiam konie dalej, ale też czuję potrzebę jakiejs zmiany. Może mnie zmodrowało jednak to, że ciągle praca fizyczna i mój organizm ma dosyć, zbuntował się na przeciążenia.

Taki sobie wydumałam plan. Chociaz ja z tych co nie potrafią ciągnąć kilku rzeczy na raz, umieram wtedy ze zmęczenia więc tak jeszcze myślę jak sobie poukładać to wszystko, żeby nie zwariować.
Ale teraz jak prawie nie mam pracy to jestem bardziej zmęczona, niż jak miałam nadmiar, bo siedzę w domu i zamulam, i męczy mnie to psychicznie niesamowicie. Na razie też jestem w smutku po stracie babci, więc pewnie i stąd mi energię odjęło.


PS Tak w ogóle, gdyby nie to że mam dwa koty, które wielbię jak nie wiem, to bym wyjechała do pracy za granicę....
Moon   #kulistyzajebisty
19 lipca 2018 07:04
Gillian, ale wbrew pozorom takie zawody są męczące, nawet dla kogoś kto się nie stresuje ;-) (dobra, ja patrzę na to z innej perspektywy, bo zawsze mam turbo zawał i stres :P) Podróż, ogarnianie konia, parkury - wszystkie te okołozawodowe czynności i nawet momenty, gdzie na pozór "odpoczywasz", nie wiem, jedząc gofra i siedząc na trybunie, cały czas jesteś na "stendbaju", choćby nie wiem co. I to też męczy, nie tylko fizycznie ale i psychicznie. Plus to, że w ciągu tygodnia zaiwaniasz jak mały samochodzik... Ode mnie wielki, wielki szacun i rispekt, ja bym nie wiedziała jak się nazywam, a co dopiero myśleć o pojechaniu jakiekokowiek parkuru na zawodach  :kwiatek:  😉
ja Wam powiem jedno, do 35 roku życia mogłam pracować 24h na dobę, zwłaszcza, że moja praca była dla mnie super,
potem motywacja i energia maleją (zbiegło się to też z urodzeniem dziecka)
Teraz grubo po 40stce... normalnie "klękłam" ... zarówno pod kątem chęci, jak i zapału.
Im człowiek starszy tym bardziej ceni sobie święty spokój niż inne wartości.

Jeszcze jedno - niezastąpiony schemat Maslowa - w pewnym momencie jak sie zaspokoi praktycznie wszystkie pułapy - to człowiek zaczyna mieć "wyjebane" na wszystko.

Ja nie wiem co by mnie zainteresowało - jak a praca. Praktycznie mogę robić wszystko (oprócz bycia lekarzem/architektem i tych zawodów gdzie potrzebne sa uprawnienia) a mi sie kompletnie nie chce.
Dodofon- zgadzam się. Ja się dodatkowo przeciążyłam przewlekle przed 40-ka, wcale nie mając na to chęci. Teraz nic mi się nie chce. Pracuję dla pieniędzy. Bo potrzebuję ich. Nie wiem jaka praca mogłaby wzbudzić mój prawdziwy entuzjazm i prawdziwe zaangażowanie. Chyba na tylko jako weterynarz. Moje marzenie z dzieciństwa. Ale patrząc jak dużo harują weci, to podejrzewam że szybko by mi się też odechciało i tego.
Chyba jestem popsuta ostatecznie. I muszę jakoś nauczyć się z tym żyć teraz.
ja nawet tnę koszty życia, w sensie tną mi się same.... bo ... nagle wiele do szczęścia mi nie potrzeba...
może jak już przyjdzie, ze wszystko się ma - to przychodzi okres, po co mi to...

Generalnie młody człowiek sie dorabia - to chapie, potem jak już ma wszystko podstawowe, auto, dom itd. to wiele do życia mu nie jest potrzebne.
Aaaa, jest = święty spokój
A jak ja mam 26 lat i czuję się wypalona to co?  😁 Mi do 35 lat nie starczy zapału, żeby chapać tak jak teraz i tak mało zarabiać 😉

Znaczy odpowiedzi szukam sama. Zmieniam profil. Nie mogę wskoczyć w nowość tak od razu, ale poważnie się z mężem szykujemy i wierzę, że się uda.
szafirowa   inaczej- może być równie dobrze
19 lipca 2018 12:10
Zima sie tu meldowalam z mega nawalem fakapow. Wyprostowalam wszystko- czesc na plus, a czesc dla samego rozwiazania problemu, czesc ze strata. Generalnie bilans wypadl calkiem dobrze. Odetchnelam.
Tylko ciagle sie frustruje. Ciagle bym chciala wiecej niz na ten moment moge. Ciagle nie potrafie sie pogodzic z ograniczeniami, ktore mam i przyjac ich po prostu jako fakt, zamiast probowac obejsc, przeskoczyc albo zalatwic taranem...
Tunrida, Dodofon - a moze wasze oczekiwania wobec pracy sa bardzo wysokie? Bo jednak jaka super by ta robota nie byla to to dalej bedzie robota... Ja wychodze z zalozenia ze: 1) robota ma byc roznorodna zeby nie umrzec z nudow (mam tak), 2) poa sytuacjami wyjatkowymi godziny maja umozliwiac mi posiadanie zycia poza praca (mam tak), 3) pieniadze maja byc na tyle przyzwoite zeby na to zycie poza praca starczylo (jest w miare ok, chociaz pisiory mocno kombinuja jak tu by jeszcze ludzi zlupic). I moim glownym zrodlem zyciowej radosci i satysfakcji nie jest praca, nawet nie oczekuje od jakiejkolwiek pracy ze mialaby sie nim stac.
U mnie odkąd pracuje czyli od około 19-20 lat punkt drugi ewidentnie szwankowal. I po 20 latach pracy, mając lat 43 czuję się tak, że mogłabym iść na emeryturę. Pracę mam taką, z oczekuje się ode mnie zaangażowania. I słusznie, bo jak idę sama do lekarza to też tego od niego oczekuję.
A ja w sobie mam zwiechę i totalne niechcemisie. A właśnie byłam na prawie miesięcznym urlopie.
Muszę jakoś sobie teraz radzić, by zadowolić oczekiwania i nie rzygać.
Muszę coś ewidentnie pozmieniać.
No tak, wlasnie punkt drugi byl powodem dla ktorego podziekowalam i za medycyne i za wete 😉
[quote author=karolina_ link=topic=44.msg2797647#msg2797647 date=1532000557]
Tunrida, Dodofon - a moze wasze oczekiwania wobec pracy sa bardzo wysokie? Bo jednak jaka super by ta robota nie byla to to dalej bedzie robota... Ja wychodze z zalozenia ze: 1) robota ma byc roznorodna zeby nie umrzec z nudow (mam tak), 2) poa sytuacjami wyjatkowymi godziny maja umozliwiac mi posiadanie zycia poza praca (mam tak), 3) pieniadze maja byc na tyle przyzwoite zeby na to zycie poza praca starczylo (jest w miare ok, chociaz pisiory mocno kombinuja jak tu by jeszcze ludzi zlupic). I moim glownym zrodlem zyciowej radosci i satysfakcji nie jest praca, nawet nie oczekuje od jakiejkolwiek pracy ze mialaby sie nim stac.
[/quote]

ja pracuję u siebie, więc mogę wszystko, ale nadal nie odczuwam potrzeby...

Atea, może dlatego, ze masz poprzestawiany tryb? W wieku 26 lat jest się właśnie po studiach, człowiek skupia się na imprezach, szaleństwach, chalniu, poświęca czas rozwojowi, wybieraniu drogi życiowej, poznawaniu ludzi i raczej nie ma prawa być wykończonym... Dla Ciebie dorosłe życie zaczęło sie wcześnie i to sie kiedyś odbije niestety.
Życie ma pewien cykl i tego się nie przeskoczy
madmaddie   Życie to jednak strata jest
19 lipca 2018 14:24
Dodofon, ja mam 24 lata, od 5, odkąd poszłam na studia, jestem bardzo aktywna, od dwóch lat mam średnio dwie prace + studia iii nie chce mi się. Już dawno minął czas kiedy chodziłam na imprezy, a jak jadę gdzieś ze znajomymi, to najchętniej o 22/23 szłabym już spać, a oni grilla rozpalają  😂
Jest tyleeee rzeczy, które bym chciała robić, ale najbardziej chciałabym pracować 8h i chodzić na spacery z psem. Chcę iść na doktorat ale robię minimum rok przerwy, bo umrę. Na szczeniaka czekam, co też mnie zmusi do większej ilości prywatnego czasu.
A w sumie mi wyszło, robię fajne rzeczy, co sobie wymyślę to robię, ale jakoś tak, bez entuzjazmu 😉
[b]. Chcę iść na doktorat ale robię minimum rok przerwy, bo umrę


No, doktorat i czas dla siebie to sa sprzeczne rzeczy. Plus z mojego doświadczenia przydaje sie do pracy na uczelni, poza tym nie ma zastosowania
efeemeryda   no fate but what we make.
19 lipca 2018 17:27
ja pracuje i robię doktorat i mam dość, momentami się cieszę bo marzyłam o tym, ale to jest naprawdę katorga  🤔
robię doktorat dziennie - normalnie jestem na studiach, mam zajęcia ze studentami itp.. codziennie 8-14, a potem wsiadam w auto i jadę do przychodni gdzie jestem do 20, czasem dłużej.
Nie mam cierpliwości, ani do studentów, ani do właścicieli pacjentów.
Mimo, że obie rzeczy lubię i marzeniem moim od zawsze było bycie i patologiem i klinicystą to naprawdę z utęsknieniem wypatruje momentu gdy będę miała tylko jedną pracę.
efeemeryda, ja to w ogóle nie ogarniam jak dajesz radę. Ja mam tylko (i aż) klinikę, teraz w wakacje jestem ciągle w pracy plus nadprogramowe znieczulenia oprócz dyżurów a dyżury mamy po 6h a jak z nocka to 18 i wolny dzień ale już ledwo daje rade. A jakbym miała jeszcze w to wcisnąć doktorat to o matko. Brak życia 🙁
efeemeryda   no fate but what we make.
19 lipca 2018 17:42
na szczęście nocnych dyżurów nie ma, ale nieraz trzeba zostać dłużej i zamiast wyjść o 20 wychodzę o 22, a kolejnego dnia uczelnia. Plus oczywiście praca w soboty, ostatnio miałam maraton 4 soboty z rzędu i to był naprawdę kosmos. Uświadomiłam sobie też ostatnio, że odkąd skończyłam studia, nie miała 2tygodni normalnego urlopu...
nie ma się co użalać, czasem mi się tylko trochę ulewa  😉
Mnie jakoś nigdy nie bawiło imprezowanie, zapierdziel tylko po to by mieć hajs i zarzynanie się w imię lepszego jutra. Zawsze potrzebowałam mieć równowagę czy to między studiami a życiem czy też między pracą a wolnym. Mam znajomych w różnym wieku i przeraża mnie, gdy ludzie po studiach chcą jak najwięcej zarabiać (ok, każdy by chciał, ale nie każdy się tak o to piekli), MIEĆ wszystko (wielkie mieszkanie, auto, szafy niezamykające się od nadmiaru ciuchów)... Po co to wszystko? Ja nie zarabiam za dużo, ale stać mnie na spokojne życie, kredyt i wakacje. Czyli w moim mniemaniu mam prawie wszystko. Prawie, bo brak mi drugiej połówki. Ludzi nie unikam, poznaję nowych, ale coś nie gra. Życie, godzę się z tym i staram się cieszyć z tego, co mam.
efeemeryda   no fate but what we make.
19 lipca 2018 18:03
magda
nie dążę do niczego więcej, jak spokojnego życia, kredytu i wakacji...
Niestety wrocławskie stawki są jakie są, więc zarzynam się, żeby było jako tako.
Poniekad chcialam podziekowac za te posty wyzej :kwiatek: od razu mi sie zachcialo moich marnych (i jednorazowych) 65h w tygodniu. Tak to narzekam na 36 😁 Widze, ze ze mnie ludz leniem podszyty i stad te jeki i smutki mnie dopadaja jak ruszyc dupe wypada, i nie dziwne ze sukcesow mam jakby mniej 😉 ale jakie to lenistwo jest rozkosznie przyjemne! Tak raz czy drugi olac zaliczenie i isc do stajni, obejrzec mecz, pic wino nad kanalem. Klepac studenckie fuchy zamiast 2 etatow w odpowiedzialnej pracy; ile stresu mniej a jak fajnie sobie zobaczyc tyle miejsc pracy "od kuchni", pozawijac sobie sushi, pograc w scrabble na swietlicy czy wypakowac towar w aptece. Zal tylko chlania (z przyleglosciami :P), bo to juz ciezko wkomponowac tak czy siak
busch   Mad god's blessing.
19 lipca 2018 19:16
Po drugie, mi sie wydaje, ze naturalnie, biologicznie, umyslowo, wszyscy mamy rozne predyspozycje do zycia w takim trybie. Patrze na niektore osoby i nie wierze, ze zawsze sa pelne energii, wyspane, niezmeczone, kiedy ja padam na ryj i jestem wiecznie niewyspana przez ciagle zmieniajace sie godziny pracy, zapierdziel non stop przez 10-12h, zmiany kilkanascie h. I ja chyba po prostu sie fizycznie, cielesnie, nie nadaje to tego 🙁
To widac w sumie nawet w tym watku w rozkminach na ostatnich stronach - jedni daja rade jak roboty ogarniac prace, studia, konia, i pierdylion innych rzeczy, normalnie nie wierze, ile wciskaja w jedna dobe. A inni jakos naturalnie nie potrafia tego zrobic, w ich przypadku doba wydaje sie krotsza, ledwie daja rade z jednym/dwoma obowiazkami, i nie starcza czasu na wiecej.


Ja byłam jedną z tych osób mieszczących wszystko w dobie - pracę na pełen etat, konie codziennie kilka godzin dziennie i studia zaoczne. 12 godzin dziennie codzienne na pełnych obrotach 6 dni w tygodniu - raz w tygodniu przecież jest dzień konia i wtedy tylko 8 godzin pracy  😁. Podczas sesji do tego zarywałam noce i wtedy była jazda bez trzymanki kompletnie. Po kilku latach paliwo odrzutowe się skończyło, miłość do koni wypaliła się kompletnie i zostały po niej popioły, a po odpuszczeniu sobie koni przez kilka miesięcy trwałam w trybie zombie, który poza chodzeniem do pracy tylko je i śpi  🤣. Nie wspominając że wydałam fortunę na dentystę, do którego nie miałam przecież wcześniej czasu chodzić, a ponadto okazało się że jednak nie można bezkarnie pić ośmiu kaw dziennie i jeść łatwo dostępnych śmieci, a przynajmniej nie na długo.

Mam dosyć sporo przemyśleń z tego eksperymentu, w tym przeświadczenie że ludzie dokonujący niesamowitych rzeczy, wciskający w dobę wszystko, często również tracą wiele, tyle że w inny sposób - i często dzięki łatwiejszemu wchodzeniu i zostawaniu w trybie kryzysowym, gdzie nie czuć tak od razu efektów swoich własnych poczynań. Ja np. uświadomiłam sobie pod koniec swoich - o ironio - studiów polonistycznych, że jednak rzetelne przygotowywanie się na zajęcia, czytanie zadanych rzeczy itd. to całkiem fajna sprawa, zwłaszcza jeśli płacisz za tę przygodę z własnej kieszeni. Większość studiów przetrwałam w trybie "zdać za wszelką cenę" bo wiedziałam, że nie będę mieć czasu na poprawki - ale nie miałam też czasu na czytanie książek (i byłam wiecznie zbyt zmęczona, by przy tym nie usnąć), więc jako polonistka nadal nie znam większości lektur  🤣. Dopiero z perspektywy czasu zauważyłam, jak źle się czułam podczas tego całego eksperymentu z samego faktu chronicznego przemęczenia; wiecznie na kofeinowym głodzie, poddenerwowana, poirytowana, z pamięcią i myśleniem stanowczo poniżej moich możliwości, wiecznie chorująca i zwyczajnie - nieszczęśliwa.

Fajne jest to, że nadal po 8 godzinach pracy mam poczucie posiadania całych oceanów czasu, bo mam porównanie z okresem kiedy miałam tylko 1 termin w tygodniu na robienie zakupów i jeśli czegoś nie kupiłam wtedy, to po prostu nie miałam tego przez cały tydzień 🤣
Tunrida, Dodofon, dolaczam do klubu po 40tce co lubia swiety spokoj 🙂

U mnie to nie chodzi o wypalenie sie praca czy zdziadzienie, ale o zwolnienie tempa i uczucie, ze nie musze. Nie musze pedzic tu czy tam, zeby moc robic rzeczy kiedy chce, kiedy mam ochote. Delektowac sie chwila, rozmowa, widoczkiem, czy czym tam jeszcze akurat sie trafi.
Dajemy sie wkrecac w zycie w stresie, a nie warto.
Tylko ja np nie lubię świętego spokoju. Ja lubię coś robić. Nie umiem i nie znoszę siedzieć na tyłku i zadko się mnie taką spotka. Lubię jak coś się wokół dzieje. Ja mam taki problem, że ja nie mogę już pracować zawodowo bez nerwowości lub bez wkurwa lub bez totalnego lenia. A nie wypada....
madmaddie   Życie to jednak strata jest
19 lipca 2018 19:45
[quote author=karolina_ link=topic=44.msg2797718#msg2797718 date=1532016744]
[b]. Chcę iść na doktorat ale robię minimum rok przerwy, bo umrę


No, doktorat i czas dla siebie to sa sprzeczne rzeczy. Plus z mojego doświadczenia przydaje sie do pracy na uczelni, poza tym nie ma zastosowania
[/quote]

Wiem o tym. Wiem, jakie są realia robienia doktoratu w tym kraju, jeszcze w dodatku z literaturoznastwa. Tylko, że ja nie umiem bez tego żyć, w każdym razie, jeszcze nie teraz. 😉
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się