Depresja.

Ascaia Dziękuję 🙂 Jak na razie daleko mi do cieszenia się, bo jakoś tak w ogóle nie czuję pozytywnych emocji (anhedonia, jeśli się nie mylę, tak się to nazywa). Ale właśnie między innymi, chcę rozwikłać, dlaczego tak jest i co mogę w tej materii naprawić. I teraz już powinno być bardziej z górki niż pod górkę, bo "pierwsze" rzeczy są najtrudniejsze dla mnie, potem jakoś leci. 🙂
Wikusiowata - fajnie, że poszłaś i spróbowałaś, powodzenia szczególnie w tych trudnych momentach, bo takie w terapii będą - ale te tym większa potem satysfakcja 🙂


A mi właśnie stuka 5 rok na terapii  😁 😵 😂

Heh.. ojej, rozbawiło mnie to  😁 nie że negatywnie, ale matko z córką, tyle lat, serio?

Podsumowując ten cały okres - dużo rzeczy, których się bałam lub unikałam - ruszyłam. Jak zrobienie prawka, skończenie studiów(do teraz się dziwię, że je skończyłam w końcu, a co lepsze - jednak się na coś przydały teraz 😉 ) , założenie działalności i rozkręcenie jej - a aktualnie ruszenie w nowym kierunku zawodowym i znalezienie wymarzonej pracy na etat. Fajna relacja z rodzicami, co udało się wypracować przez ostatnie lata, a bywało ciężko. Swiadomość swoich problemów i ich przyczyn, ostatnio spore zmiany w kwestii emocjonalnej - jak np pozwolenie sobie na okazywanie uczuć (łącznie z tym, że ostatnio pierwszy raz w życiu rozpłakałam się przy przyjaciółkach, co było dla mnie nie do pomyślenia dawniej, bo przecież ja nie moge okazywac słabości bla bla  😁 a nawet to ok, zaczynam widzieć to jaka jestem(choć ciągle to odkrywam, bo wcześniej nie chciałam...) i zaczynam według tego się zachowywac i reagować - i dobrze mi z tym 🙂 ). Niemniej mam przez to poczucie, że okłamywałam bliskich przez lata, bo nie wiedzą jaka ja naprawdę jestem - ale też i siebie okłamywałam, bo i sama się tym dziwię, jak odkrywam jaka jestem... (oni się też trochę dziwią, ale póki co raczej to pozytywnie wpływa na nasze relacje, a nie negatywnie jak się spodziewałam).

Co dalej leży i kwiczy? Związki.... bliskosc, intymność, zależność od kogos..Ale też lata ucinania tego na terapii i unikanie pewnych wątków - teraz czuję, że jestem gotowa i zaczęliśmy to ruszać. Ciężko jest pomimo tylu lat w terapii....I nie wiem, gdzie mnie to zaprowadzi. Lęk mi się teraz nasilił, ale też jednocześnie jestem w dobrym nastroju, że coś zmieniam w swoim życiu. Ogólnie jest ok, jak sobie myślę o sobie parę lat temu, a o sobie dzisiaj... no jest progres. Ale też są mega przystopowania, bo są rzeczy, których się kurczowo trzymam(pomimo, że obiektywnie mi szkodzą, to subiektywie sa fajne i ciężkie do odpuszczenia, więc jest to na zasadzie - chcę coś odpuścić i zobaczyć co będzie, lub po prostu nie chce, nawet jeśli obiektywnie by to mogło oznaczać progres, poprawe zdrowia itp - ale to tez jest ok, że zaczęłam to świadomie wybierać i to już mój ewentualny problem, jeśli czegoś nie chcę, zaczęłam to widzieć... że to, co robię ma wpływ a różne rzeczy, w tym np moje zdrowie czy samopoczucie. Efektem tego, że jednak czasem coś ruszam, do czego jestem przywiązana, ale stwierdzam, że mnie hamuje - jest np nowa praca, wcześniej było to nie do pomyślenia przez lęk przed zmianą.
Widzę też dalej problem z uzależnianiem swojej samooceny od czynników zewnętrznych.... np w chwilach, gdy odkrywam w sobie coś, co mi 'nie pasuje' - wtedy wolę tego unikać i polegać na tym, co inni o mnie myślą, co jest generalnie gorsze w skutkach, niż jednak poleganie na  własnej ocenie, więc pracuję nad tym... żeby nie unikać siebie i się poznawać w każdym aspekcie - co też jest w sumie pozytywne, bo przecież jak odkrywam, że robię coś niefajnego, to mogę to zmienić, nie? 😉

Edit: A w ogóle to mam wrażenie, że ja 3/4 czasu na terapii byłam w oporze i większość czasu straciłam, ale też widzę, że ja tak mam, że muszę do czegoś naprawdę dojrzeć, żeby coś zmienić. Wiele osób mi doradzało zmianę terapeuty przez te lata (sama nieraz o tym myślałam i komunikowałam swojemu terapeucie), ale też widzę teraz, że to najmniej kwestia osoby, z którą pracuję a  najwięcej kwestia mojej chęci lub niechęci.  I np przez ostatnie tygodnie po raz pierwszy w życiu czuje mega wdzięczność do mojego terapeuty, że dawał mi taką swobodę, bo teraz po czasie (lat frustracji, że czemu on mi nie mówi jak żyć, hehe) czuję, że jestem gotowa  na zmiany a wcześniej nie byłam i że to moja decyzja, że moja sprawa, jak ja żyję... to jest fajne uczucie w momencie jak już człowiek dojrzeje do zmian 🙂 i że pomimo tak długiego okresu oporu, dalej mam jego wsparcie. Nie prowadzenie za rączkę, ale wsparcie jak coś jest ciężkie albo nie wychodzi - po 5 latach odkrywam sens terapii, hehe. To jest coś, co ja obecnie polubiłam w terapii(a latami mnie to denerwowało), że nikt mi nie daje dobrych rad i nie mówi co mam robić, pokazuje tylko jak różne rzeczy mają wpływ na moje życie, ale to moja sprawa, co z tym zrobię. Faaajne to, wiedzieć tyle o sobie i róznych mechanizmach i podjąć samemu decyzje co i jak 🙂 z różnymi skutkami, czasem wcale nie pozytywnymi, ale mam wtedy poczucie, że ok spróbowałam czegoś, to nie dla mnie, jest to jakaś informacja, czasem rzecz do ciężkiego przebolenia, ale no tak bywa. 


PS Co do kołdry obciążeniowej- to jest to coś, co może np w danym momencie uspokoić, wygasić lęk, pozwolić spokojnie spać, ale nie rozwiąże jego przyczyn, więc nie powinien być to substytut terapii, a dodatek. Raczej sie to stosuje np u osób z autymem czy aspargerem (są także róże inne systemy uspokajania, jak specjanle maszyny 'uciskowe'😉. Chociaż wykorzystuje się to np i w pracy z lękliwymi zwierzętami jak kamizelki uciskowe dla psów bojących się petard(ja latami stosowałam u psa, który się bal wystrzałów, działało super). Dla koni już też wymyślono takie kombinezony 😉 i też widziałam w praktyce, że działają. To działa w danej chwili, nie rozwiązuje problemu ogólnej lękliwości zwierzęcia czy człowieka, ale pomaga się wyciszyć jak już jest w panice/lęku.
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
21 września 2018 12:04
branka, brawo!
Ja chodzę z przerwami 7 lat, mówili mi ludzie, ze w takim razie terapia nie działa, ze moja terapeutka jest beznadziejna, se powinnam ja zmienić, ze to jakaś ogromna pomyłka, Bo powinno byc pół roku o koniec. A jak juz mowilam, ze uwielbiam chodzić na terapie i uwielbiam moja terapeutka, to juz w ogóle ludzie prawie mnie w kaftan wkładali i chcieli ją bić. Długi czas dawałam sie tym głosom i było mi zle, ze to tak długo trwa, ze to dla mnie fajne, choc często trudne. Tez to miałam do przepracowania.

Teraz znow wróciłam, zeby ruszyć relacje interpersonalne i nieśmiałość. Na szczescie jestem juz na etapie w którym, to co sądzi ktos, kto niema o tym pojęcia, jest mi głęboko obojętne. Wiem jaki wpływ, jakie efekty ma dla mnie terapia, mam coraz wieksza podbudowę teoretyczna, mam zajebisty wgląd w siebie i ta praca teraz to dla mnie zupełnie inny poziom pracy nad sobą. To jakby ze szkółki zacząć treningi ujezdzeniowe.

Zamierzam przerobić sobie teraz, co bedzie sie dało, co sie nie bedzie salo, zostawię. Moze samo sie rozwiąże, moze wrócę jak dojrzeje.

Ja myśle, ze bez terapii byłabym bardzo nieszczęśliwym człowiekiem.
Sonkowa Dziękuję za dobre słowo i wzajemnie! I dziękuję Ci za ten obszerny wpis "podsumowujący" kilka lat terapii... bo między innymi dzięki takim wpisom, czy to Twoich, czy innych osób tutaj, zdecydowałam się ruszyć tyłek po pomoc (przynajmniej spróbować) 😀 Serio, z tego co piszesz - przerabiasz/przerabiałaś podobne problemy, które m.in. ja w tej chwili mam. Fajnie wiedzieć, że ktoś sobie z tym coraz lepiej radzi. Znaczy nie fajnie, że ktoś tak musi czuć i musi chodzić na terapię, ma takie, a nie inne problemy (i wagę tych problemów) - bo nikomu tego nie życzę! Tylko fajnie, że są postępy, że je czujesz i widzisz, i że się tym dzielisz. I że jesteś świadoma co się poprawiło, a nad czym musisz jeszcze popracować. Mam wrażenie, że to już połowa sukcesu, uświadomić sobie problem i dać sobie z nim pomóc - wtedy jest jakoś łatwiej się otworzyć na samą siebie i zacząć działać. 🙂

Strzyga Podoba mi się to porównanie szkółki do treningów, wydaje się bardzo trafne 😀
Byłam niegrzeczna 🙁 Przeszło miesiąc nie brałam leków...
W dodatku w tym czasie zdarzyło się kilka nieprzyjemnych zdarzeń. Wróciły lęki, ataki paniki, ciągłe wycie, zaniechanie aktywności, po ostatniej awanturze w domu- nawet myśli samobójcze typu " szkoda że już dawno temu się nie zabiła, wszyscy mieliby święty spokój i ja też, to by wszyscy byli happy, nie byłoby problemów" - przeliczenie dawki nasennych na swoje kg- ile by wystarczyło... No MASAKRA. Nie polecam przerywania leków. Wczoraj długo siedziałam w gabinecie u swojej psychiatry i będziemy to prostować teraz...

Co za gunwo, za przeproszeniem...
aga020596 Ojej, przykro mi 🙁 Głupio, że przerwałaś branie leków (był jakiś konkretny powód, czy po prostu "lepiej się czuję, po co mi to?"?). I niedobrze, że tak Ci się złożyło odstawienie leków + przykre zdarzenia, mam nadzieję, że w miarę szybko uda Ci się to naprostować  :kwiatek: Trzymam kciuki!


A ja z kolei jutro mam drugą wizytę u psychologa. I wiecie co? Za pierwszym razem było mi BARDZO ciężko tam pójść (wspominałam wcześniej - nowa sytuacja, miejsce, człowiek -nie lubię :< ). Gdyby nie mój K., który siedział ze mną przed gabinetem, aż przyszła kolej na mnie... pewnie bym uciekła. Nie weszłabym tam. Dużo mi też dało, że bitą godzinę siedział pod drzwiami, żeby mi dodać otuchy i poczucie bezpieczeństwa - w takiej formie, że "coś znajomego" jednak jest tuż obok, za drzwiami, i w razie czego zawsze mogę wyjść i pójść do niego (i dać się zawieźć do domu). Taka możliwość i świadomość, że mam wybór dużo mi ułatwiła. Mam mega szczęście, że go mam. I że naprawdę chce mi pomóc i rozumie (a przynajmniej się stara, jak coś wychodzi poza jego pojęcie) co się dzieje i skąd się to bierze (na tyle ile wywnioskowaliśmy sami, teraz sobie to weryfikuję gadając z Panią psycholog). Od kilku dni myślę sobie o tej wizycie jutro i uświadomiłam sobie, że ja... chcę tam iść. W sensie nie na zasadzie (jak wcześniej), że MUSZĘ, bo to dla mojego zdrowia, bo się rozsypuję, bo jest źle - tylko bo CHCĘ. Chcę się więcej o sobie dowiedzieć, zacząć słuchać siebie i zacząć sobie radzić z tym, co się dzieje w moim umyśle. O dziwo, nawet zrobiłam kilka małych kroczków naprzód (i zaczęłam je zauważać!), nawet bez dania mi "narzędzi" do pracy nad sobą, przez Panią psycholog. Jakoś tak... intuicyjnie, po rozmowie z nią i tym, że zwracała podczas rozmowy uwagę na rzeczy, o których nie myślałam wcześniej. I tak sobie "kołowała" ta rozmowa w mojej głowie i zaczęłam zwracać uwagę na swoje myśli i odczucia. Po prostu... pytałam sama siebie w myślach, w taki sposób, jakby mnie pytała Pani psycholog. Typu "co czuję?", "czego chce to uczucie?" i tak dalej. Pomaga. Krótkoterminowo, bardzo doraźnie, ale w niektórych sytuacjach w ciągu ostatnich 2 tygodni - pomagało. Zobaczymy, czego dowiem się jutro 😀
madmaddie   Życie to jednak strata jest
28 października 2018 17:18
Wikusiowata, jak terapia?

Czy komuś nie zalega opakowanie bioxetinu? Albo innej fluoksetyny? Zgubiłam receptę, rodzinny nie chce mi wypisać potrzebnej dawki (mam 40mg dziennie), a do swojego psychiatry nie mam jak iść - dojazd zajmuje dużo czasu, którego aktualnie nie mam. Wizytya dopiero końcem listopada 🙁  😡
Zgłoś się do mnie na priva. Jeśli chcesz to pomogę. ( Zedytowalam pierwotny wpis, choć w zasadzie nie musiałam)
madmaddie A nawet nawet, w tej chwili mam wizyty co tydzień, Pani Psycholog zaczęła mi zadawać "prace domowe". Staram się je sumiennie wykonywać, aczkolwiek między przedostatnią, a ostatnią wizytą miałam nie tydzień, a dwa tygodnie ... I się posypałam trochę, ale już właśnie się zbieram 🙂 Aczkolwiek nie jest tak tragicznie jak było, widzę poprawę - maleńką, ale jednak. Odrobinę łatwiej mi się wychodzi z "dołka" (w sensie, jak mi się pogorszy - zwykle w skutek jakichś przykrych zdarzeń), jak już w niego wpadnę. A to już coś. No i na razie próbuję wyjść z tego bez farmakoterapii (próbujemy, jak się nie da/będzie za ciężko, to się przejdę do psychiatry), także nie oczekuję mega spektakularnych efektów, szczególnie, że dopiero od miesiąca się leczę, a "urazy emocjonalno-psychiczne" (które doprowadziły de facto do moich chorób) trwały i pogłębiały się latami (i ja też sama sobie szkodziłam, radząc sobie jak się na daną chwilę dało)! Miło, że pytasz  :kwiatek:
madmaddie   Życie to jednak strata jest
29 października 2018 07:22
szybsze wychodzenie z dołka dobrze wróży, trzymam kciuki  :kwiatek:
madmaddie Jeszcze dużo pracy przede mną i Panią Psycholog. W ogóle okazało się, że "przełom" zrobił... mój koń. Jedną z prac domowych było i jest stopniowe "zmuszanie się" do wracania do aktywności, które sprawiały mi kiedyś radość (uświadomiłam sobie, że nie pamiętam tego uczucia... przykre...). Chodzi w skrócie o to, żeby mi przypomnieć to uczucie i je stopniowo wzmacniać, krok po kroczku. I któregoś dnia udało mi się w sobie zebrać i pójść do stajni ze sprzętem. Zwierzak, pomimo, że nie pracował właściwie od ponad roku zachował się...wzorowo. Kiedyś, lata temu, trafił do mnie z pseudorekreacji... spędziłam dobre trzy lata na ogarnianiu i konia (mało jezdne to to było, i dość niemiłe w obejściu - nic dziwnego - ledwo to to zajeżdżone, a poszło do intensywnej pracy - buntował się i uważam, że słusznie!) i siebie (moje jeździectwo wołało o pomstę do nieba, że tak w skrócie to ujmę - jeździłam w różnych, niekoniecznie dobrych, szkółkach...). Był dla mnie tak miły i szczery, opanowany... Koń nie pracujący, obijający się na paddock paradise od roku - zachował się na lonży jak koń, który jest w ciągłym treningu - zero odwalania, brykania, czegokolwiek - pełne skupienie i chodzenie "na głos". Pomimo tego, że miał zdecydowanie "chybotliwego", a nie stabilnego i spokojnego przewodnika w tym momencie. Po rozgrzaniu go na lonżowniku (już osiodłanego) - wsiadłam na stęp i parę kroków kłusa. W siodle byłam sztywna, jakby ktoś wrzucił drewnianą kukłę na zwierza, a nie człowieka - a ten niemożliwy futrzak po prostu "dał mi" swój spokój. Tak jak kiedyś to on się mógł oprzeć o mnie i wrócić do swojej końskiej normalności, tak teraz mi to oddaje. Cała sytuacja trwała może z 15-20 minut (z czego 5 siedziałam w siodle) - nie chciałam przeciążyć niepracującego na co dzień zwierza, ani siebie. Ale dała mi tyle do myślenia i dała mi iskierkę nadziei na wydobrzenie - to mnie tak "walnęło między oczy", że po powrocie ze stajni się rozryczałam jak dzieciak. Ale bez tej "negatywności", jaką mam w sobie na co dzień. Nastąpiło takie przeładowanie emocjonalne, że opisywałam to Pani Psycholog jako wybuch. Co ciekawe, szanowny Pań Koń tutaj zrobił przełom głównie w kwestii mojego polegania na bliskich ludziach - wcześniej uświadamiałam sobie, że chcą mi pomóc i nie muszę wszystkiego zawsze brać na siebie, ale nie docierało to do mnie tak, jak powinno. Kurde, kto by pomyślał, że role się odwrócą i zwierzak na tyle się pozbiera, że zacznie mnie "wspierać i odwalać terapeutę" po swojemu? Wyszkolony pod hipoterapię, odpowiedni "mózgowo" koń o miłej przeszłości - okej, rozumiałabym i nie zadziałałoby to aż tak. Ale to, że właśnie ON tak się zachowuje - dało mi bardzo, bardzo ważną lekcję, chociaż całość może brzmieć naiwnie i nieco koniarkowo.  😂
madmaddie   Życie to jednak strata jest
30 października 2018 10:05
ja mam taką teorię, że konie leczą duszę. To dobrzy terapeuci. Na pewno w więzi z koniem jest COŚ. Czułam się nieporównywalnie lepiej jeżdżąc do stajni.
Ja myślę nad powrotem na terapię... znowu. Tylko jest mi potwornie głupio skontaktować się z moim terapeutą, bo zniknęłam bez słowa pół roku temu. I nie mam pojęcia jak się przemóc, by się umówić na wizytę. A bardzo jej potrzebuję, bo jest coraz gorzej. Jak opanować to poczucie zażenowania samą sobą i jednak się odezwać?
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
30 października 2018 13:34
infantil, pomyśl, ze ratujesz siebie. I jak sie umówisz i pijdziesz to spoiler alert, okaże sie, se terapeuta nie jest zły, zawiedziony czy cokolwiek innego 🙂 ba, doświadczenie powrotu do kontaktu i tego, ze okazuje sie, ze można wrócić, jest bardzo ważne 🙂
Potrzebujesz tego, potrzebujesz wrócić, to jest najważniejsze, reszta nie ma znaczenia.
Strzyga, dzięki za te słowa, niby proste, ale jakoś dobrze to przeczytać.
Jest mi po prostu głupio, bo terapię zaczęłam 2,5 roku temu, przez rok chodziłam tydzień w tydzień a później.. pojawiałam się i znikałam, wracałam i znowu się pojawiałam, zależnie gdzie mnie rzucało życie. Ale teraz znowu czuję po prostu potrzebę takiej stałości. I ciężko mi się przemóc i umówić.
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
30 października 2018 14:12
infantil, wiem, rozumiem. Tez przerwałam i wróciłam. Świat sie nie zawalił 🙂 ustaw sobie w telefonie przypomnienie i po prostu to zrob 🙂
smarcik   dni są piękne i niczyje, kiedy jesteś włóczykijem.
30 października 2018 14:23
Ja to tu tylko zostawię..  😉

Byłam dziś u mojego terapeuty. Bardzo było mi to potrzebne i na jednym spotkaniu się nie skończy. Udało mi się porozmawiać z rodzicami i pomogą mi finansowo z terapią, więc za tydzień idę znowu. Poczułam mega ulgę.



Ja odkąd napisałam, że byłam u mojego terapeuty to tak chodzę sobie co tydzień... i ogólnie cholernie mi tego brakowało i bardzo tego potrzebowałam.
infantil, myślę, że dla terapeuty to chleb powszedni, że ludzie pojawiają się i znikają... i nikt nie poczuł się rozczarowany/zlekceważony/olany Twoim nieprzyjściem, tak, żebyś miała teraz się wstydzić iść ponownie. To taka praca i tyle, nie ma co się nad tym rozwodzić i dłużej zastanawiać tylko dzwonić
To jest niesamowite.
Od wczoraj jestem już pewna na 100%, że chcę wrócić na terapię. Dzisiaj postanowiłam się odezwać - od dwóch godzin patrzę się w telefon i nie potrafię. I tylko zacisnął mi się żołądek i wszystko mnie rozbolało. Ludzki mózg jest niesamowity.
infantil Znam to uczucie aż za dobrze  :kwiatek: Zadzwoń, dasz radę, trzymam kciuki 🙂
Wiesz, rozmawiałam sobie z koleżanką, która jest właśnie na ostatnim roku studiów dot. psychologii. Dokładniej, poprosiłam ją o radę przed podjęciem terapii (jakoś dwa miesiące temu) - jako, że nie miałam nikogo znajomego, kto mógłby mi podpowiedzieć jakiegoś konkretnego, dobrego lekarza (ona też nie mogła polecić kogoś konkretnego - pochodzi z innego miasta). Poprosiłam ją tylko o to, żeby mi podpowiedziała, na co mam zwracać uwagę, przy czym powinna mi się ewentualnie zapalić czerwona lampka i tak dalej - po prostu bałam się, że mogę trafić do lekarza, który mi nie będzie odpowiadał i jego sposób pracy ze mną do mnie zupełnie nie trafi, albo pogorszy sprawę (a tego nie chciałam sobie fundować). I ona mi napisała coś bardzo ważnego, brzmiało to mniej, więcej, tak: "W razie czego, jak psycholog nie będzie Ci odpowiadał jako osoba, albo uznasz, że chcesz popracować nad sobą z kimś innym - psycholog, z racji na własną psychoterapię i przygotowanie do zawodu, nie czuje się "obciążony" pacjentem. Niezależnie, czy powiedziałabyś np. "lubię Pana/Panią", czy "nienawidzę Pana/Panią" - nie weźmie tego do siebie. Dlatego też, jak postanowisz zakończyć współpracę z danym lekarzem, nie będzie czuł urazy czy miał do Ciebie pretensji. Leczenie emocji i psychiki ogólnie ma to do siebie, że jest bardzo specyficzną dziedziną medyczną. I zajmujący się nią lekarze o tym wiedzą 😉 " Mi to pomogło się przemóc i umówić się na wizytę, bo lubię mieć "drogę ucieczki", a taka "porada" od koleżanki mi tą drogę "otworzyła" - w razie czego mogę zmienić terapeutę i tyle. A "możliwa" droga ucieczki sprawia, że właśnie nie chcę zmieniać (bo jak na razie uważam, że lepiej trafić nie mogłam!).
Wikusiowata, małe sprostowanie, psycholog to niekoniecznie psychoterapeuta, a żaden z nich nie jest lekarzem. Tym ostatnim jest tylko psychiatra i raczej nie prowadzi on regularnej terapii (chyba że łączy to z byciem psychoterapeutą) 🙂
Averis Racja, dlatego zaznaczyłam, że to nie dokładny cytat z tej studiującej koleżanki. Rozmowa była ponad dwa miesiące temu (a moja pamięć nie jest wybitna na ten moment  😡 ), a moja aktualna pani psycholog (o której wcześniej rozmawiałam z tą koleżanką) jest i terapeutą, psychologiem i psychoterapeutą - ma stosowne "papiery". A "lekarz" mi się wtrącił, bo podczas tamtej rozmowy też nie wiedziałam, że psycholog czy psychoterapeuta nie jest uważany za "lekarza" jako "lekarza". Ale sprostowanie ważne, dzięki 😀
infantil, mogę zadzwonić w Twoim imieniu 😉 Ja też wróciłam ostatnio do rozmów z moją panią psycholog, a przerwę miałam od kwietnia. Nigdy nie dała mi odczuć, że z powodu mojej nagłej ucieczki jest zła / zawiedziona / wstaw cokolwiek.
Moja się ucieszyła i powiedziała, że ostatnio o mnie myślała 🙂 A też zniknęłam bez słowa i wróciłam po roku.
Bo one tego nie odbierają personalnie. Ani ambicjonalnie. Ani nic z tych rzeczy. To jest praca. Dzwonic i się umawiać. Po prostu.
fin  :kwiatek: Już w pewnym momencie naprawdę chciałam kogoś o to poprosić.

Udało się, jestem zapisana już na ten piątek. Bardzo się stresuję, chyba bardziej niż jak szłam za pierwszym razem. A za każdym moim wcześniejszym 'powrotem' (a były dwa) nie stresowałam się wcale. Cały dzień mam ściśnięty żołądek. Ale cieszę się, że mam to za sobą, w piątek powinno już pójść z górki.
Dziękuję za wszystkie Wasze słowa.
Martita   Martita & Orestes Company
31 października 2018 16:54
infantil Myślę, że jak tylko wejdziesz do gabinetu to poczujesz się lepiej, bo właśnie tam chciałaś być. Trzymam kciuki!  :kwiatek:
infantil Super!  😅 Dasz radę, ścisk w żołądku minie i poczujesz się lepiej, jak zaczniesz działać w kierunku polepszenia swojego nastroju 🙂
Cześć,
mam wielką prośbę o poradę w dość przykrej dla mnie sytuacji.
Osoba z mojej bliskiej rodziny (niech będzie Kasia) cierpi wg mnie na depresję. Oczywiście nie mam żadnych kwalifikacji, żeby to stwierdzić, ale nie umiem inaczej wytłumaczyć jej zachowań.
Osoba ta od paru lat pracuje bardzo mało z wyboru, tak, że nie starcza na podstawowe potrzeby, podobnie jej partner. Utrzymują się z pieniędzy, które wyślą im moja mama i mama partnera. Kasia uważa, że jest chora, zdiagnozowała u siebie guza tarczycy (!) oraz mnóstwo alergii. Nic nie potwierdziło się w kosztownych badaniach (sponsorowane przez moją mamę, prywatne, ubezpieczenia brak). Jednak Kasia utrzymuje, że jest chora i ona to czuje, tylko lekarze "konowały" nie potrafią jej zdiagnozować. Żadnych widocznych objawów nie ma, ma dwie ręce, nogi i zdrowy kręgosłup.

Kasia nie chce podjąć pracy, bo uważa, że to zniewolenie ludzkości i nie będzie wspierać systemu. Mówi otwarcie, że woli umrzeć z głodu niż pójść do pracy. Otwarcie krytykuje mnie, że pracuję i płacę podatki, jednocześnie akceptuje tylko pieniężną formę pomocy. Paczki żywnościowe nie wchodzą w grę, bo jada bardzo specyficznie i filizofia w tym temacie się dość często zmienia. Jest przeraźliwie chuda, ledwo się rusza, nie ma pieniędzy na opał. Uważa, że gdyby mogła pomóc osobie z rodziny, toby to zrobiła, czuje się zostawiona na pastwę losu przez rodzinę.

Jakie są opcje dla takiej osoby? Zakładając, że będzie sie chciała poddać terapii ( spróbuję przekonać ). Nie ukrywam, że nie chcę jej wysyłać pieniędzy, chciałąbym jej zaproponować coś innego, prawdziwą pomoc. Jak podejść do osoby w tak ciężkim stanie? Jak rozmawiać. Proszę pomóżcie :-(
A skad pomysl, ze to depresja?

Bo ja widze raczej objawy lenistwa, cwaniactwa, wykorzystywania innych, a nie depresji 👀
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się