Nic mi nie wychodzi!!! czyli dla "zdołowanych"

madmaddie   Życie to jednak strata jest
06 grudnia 2018 14:06
amnestria, dzięki za ten post, ruszyłam machinę. Mam nadzieję, że się uda (i że na świetny kurs trenerski są jeszcze miejsca, organizują ludzie którzy m.in. hodują BOSy) 😀
Trzymam kciuki! 💃
[już nic, tylko nie wiem czy gdzieś można wpis usunąć :v]
desire   Druhu nieoceniony...
10 grudnia 2018 10:41
wczoraj miałam wypadek, gość wjechał nam z impetem do d%py (zahamował dopiero jak wjechał :/ ), rzuciło o barierki, gdyby koleżanka nie odbiła kierownicą to wylądowałybyśmy w rowie (2 m w dół) i nie wiadomo jak by sie skończyło (wyrwało mnie z fotelem, fotel sie połamał i wylądowałam z nim na kanapie z tyłu..), niby wszystko ok, ale dziś ide z psem, niedaleko mam dworzec pkp.. pociąg zahamował, a ja się tak wystraszyłam, że się rozwyłam jak dzieciak.. auto wyjechało zza winkla to odskoczyłam z ścieżki osiedlowej na pas zieleni, przy płocie z jakiegoś domu i znów w ryk..

to minie?  🙁 😕
desire, powinno minąć. Ja kiedyś z koleżanką wpadłam w koszmarny poślizg, wybiło nas na przeciwny pas ruchu na międzymiastówce po czym zakręciłyśmy kilka pokazowych piruetów i wyladowałyśmy za barierką... a byłyśmy na wycieczce objazdowej więc czekały nas kolejne dni w samochodzie. Przez jakiś czas bałam się jeździć autem na drogach szybkiego ruchu, zwłaszcza jak były trudne warunki. Do dziś w środku trochę się obawiam ale nie na tyle, żeby nie jechać. Podziwiam ludzi, którzy wracają do jazdy autem po poważnych wypadkach
madmaddie   Życie to jednak strata jest
10 grudnia 2018 11:42
desire, mnie raz wyrzuciło z zakrętu i przerzuciło przez kawałek chodnika oddzielający jeden pas od pozostałych trzech. Wylądowałam na pasie po którym normalnie zapieprzają duże samochody, typu tiry, ciężarówki. Nic się nie stało i nikt we mnie nie walnął bo była 5 rano w niedzielę. Ale jak czekałam na lawetę to ruch się już robił spory. Dużo szczęścia miałam. Bałam się jeździć, teraz mi przeszło. Będzie dobrze :kwiatek:
Mąż jechał motocyklem. Z podporządkowanej z prawej  strony wjechała baba prosto w niego. Przyznała, że " nie spojrzała czy coś jedzie". Walnęła go w motocykl tak, że mąż frunął  zanim upadl. Miesiąc leżał w łóżku, potem długo się bujał z kontuzją nogi. Jeździ. Do tej pory ma lęki jak mu coś  prawej, z podporządkowanej za szybko podjeżdża, ale jeździ. Potrafi głupio, odruchowo niepotrzebne zwalniać jak coś mu tak podjeżdża z prawej. Ale jeździ
Ja miałam czołówkę 4 miesiące po uzyskaniu prawa jazdy. Nie z mojej winy. Rykoszetem walnęłam w jeszcze jedno auto. Jeżdżę, wsiadłam jak tylko byłam w stanie ruszać szyją na boki. Im wcześniej wsiądziesz, tym szybciej miną lęki. Najgorsze, co możesz zrobić, to przestać jeździć.
tunrida, dokładnie w ten sposób chłopak mojej przyjaciółki stracił noge, a niewiele brakowało zeby stracił życie.

Myśle ze taki stres mija. Ja po dostaniu w d*pe patrzyłam co sekunde w lusterko przewidując dzwon za dzwonem. Wiec co dopiero po poważnym wypadku :kwiatek:
Ja tak miałam miesiąc temu. Jechałam 50 km/h drogą z pierwszeństwem, samochód za samochodem... i w bok z podporządkowanej przywalił we mnie pewien 19-letni Ukrainiec. Samochód ledwo uszedł z życiem, otarło się o szkodę całkowitą. Mam trochę cykora teraz jak jeżdżę, bo to było takie od czapy - nic nie mogłam zrobić, nie dało się tego przewidzieć. Po prostu stał stał i ruszył prosto we mnie :O Nie wiem więc, czy mija. Ale współczuję dziewczyny 🙁
Ja jeszcze nie miałam żadnej kolizji, ale byłam bliska bycia sprzątniętą przez TIRA (bez możliwości ucieczki w żadną stronę -> ekrany dźwiękoszczelne), i przeżyłam potężny stres, więc wyobrażam sobie jak musiało wpłynąć na Ciebie to, że ktoś wjechał Wam w auto :kwiatek:

Co prawda niemotoryzacyjne, ale miałam nieprzyjemność doświadczyć bardzo bliskiego spotkania ze śmiercią (takiego typu 30 cm więcej i nie byłoby kogo zbierać). Był to wypadek w Tatrach, gdy spadłam podczas wspinaczki kilka metrów, głową do dołu i uderzyłam w półkę (czyli zaliczyłam tzw. punkt gleby). Skończyło się na uszkodzeniu szyi, więc naprawdę "drobnica". Natomiast została we mnie potężna trauma*, koszmary w nocy itd. Tak jak ktoś tu napisał a propos samochodów, ledwo się wylizałam pojechałam się wspinać (trochę jak z wsiadaniem na konia, z którego się spadło), żeby nie mieć przerwy, żeby nie bać się potem bardziej. Absolutnie NIC mi to nie dało, a miałam wrażenie, że było gorzej. Oczywiście, jeżdżenie samochodem jest rzeczą bardziej przyziemną (nomen-omen) i na codzień przydatną, więc też nie ma co porównywać, ale ja wtedy czułam, że zwyczajnie nie dam rady więcej się w życiu wspinać. I rzuciłam wszystko w diabły. Przerwa - całkowita - trwała około 4 miesięcy, gdy ktoś mnie w końcu namówił. Znów mam mega radość, ale z tyłu głowy mam w sobie dość mocno blokujące lęki. Niemniej wspinam się w skałach, wróciłam w Tatry. Oczywiście, jest nieco inaczej, nie szarżuję, to na pewno, ale trauma została jakoś "przepracowana"





* spadałam wielokrotnie, obijałam się przy tym też; z koni też leciałam w swoim życiu. ale ten lot zaliczał się do tzw. lotów poważnych i wszyscy ja, i świadkowie wiemy, że brakowało bardzo niewiele, żeby skończyło się tragedią
Właśnie się dowiedziałam od mamy, że przed chwilą mój tata miał wypadek. Na autostradzie w Niemczech. Samochód przodu nie ma praktycznie wcale. On sam niby mówi, że nic mu nie jest, ale skąd on to może tak naprawdę wiedzieć...
A trafił do szpitala na oględziny? pewnie jakieś urazy typu szyja to będą, choć ostatnio rodzice znajomych po dachowaniu w górach i skasowaniu auta (wyciągani byli z niego przez dach bo całe sie powgniatało) mieli tylko pare zdrapań i nawet ich nic nie bolało... więc różnie to bywa.... właścicielka stajni gdzie trzymam konia kiedyś miala taki wypadek, że skasowała  dokumentnie pancernego jeepa, pare drzew po drodze itd i też jej nic nie było poza poobijaniem....a inny zginie przy predkosci 50km/h.  Dużo zalezy od auta i łutu szczęścia.
Nie poszedł do żadnego lekarza oczywiście. Dotarł do domu o 4 rano, a od paru godzin już jest w pracy. 🤔wirek:
Jej, ja to bym panikowała i poszła do lekarza, ale mój ojciec zrobił by tak samo jak Twój....  jeśli jest w pracy i czuje sie dalej dobrze, to pewnie nic mu nie jest powaznego, bo poważne rzeczy już by się dawno pokazały. Ale np z urazami szyi bywa, że dopiero na 2-3 dzień zaczyna boleć, więc  może to mu niestety jeszcze dokuczyć, a to najczęstszy uraz komunikacyjny, nawet przy lekkich stłuczkach. choć no właśnie są i tacy co przy powaznych wypadkach nie odczuwają dolegliwości.
Wyjątkowo wcześnie zabrałam się za przygotowania przedświąteczne. W tym roku miały być u nas, rodzice, brat z żoną i bratowej mama. Córka od października produkowała prezenty, żeby zdążyć zrobić dla wszystkich... Taaaa, można sobie zaplanować.
Właśnie planowaną operację a właściwie drobny chirurgiczny zabieg miał mieć tata od jakiegoś czasu... Terminy się przesuwały, ale w końcu zadzwonili ze dwa tygodnie temu, że jest miejsce i zaraz go biorą. Wzięli, a jakże, przyjęli na oddział... i przez ponad tydzień był sobie na przepustce, bo ciągle coś wypadało z salą. W końcu zoperowali go we wtorek, ale bez problemu do świąt to już spokojnie wsiądzie do samochodu a o zabiegu zapomni. Czuł się bardzo źle, ale i tak go olali i chcieli wypisać do domu... dopóki nie spadł ze stołka w gabinecie. Wtedy uwierzyli, że coś jest nie tak i okazało się, że jest podejrzenie wewnętrznego krwotoku... Druga operacja potwierdziła diagnozę. Płukanie, odsysanie, przetaczanie krwi...
No i teraz to nawet nie wiadomo czy wyjdzie do domu na święta, jest w marnej formie, psychicznie też... Mama chyba jeszcze gorzej, bo niedawno zaczęła znowu leczyć depresję...
Ja mieszkam prawie 300 km od nich, mam zwierzęta. Pojedziemy w wigilię na kilka godzin, mam nadzieję, że pobędziemy razem w domu a nie w szpitalu...
A mój brat to cholerny dupek - mieszka obok nich i ani razu ojca w szpitalu nie odwiedził  🤬
Czy może wreszcie być przez chwilę spokojnie i miło a nie ciągle coś??? Mam dość.
AtlantykowaPanna   "Jeśli idziesz przez piekło- nie zatrzymuj się!"
29 grudnia 2018 13:17
Kochane melduję się 🙂
Re-voltowe kciuki mają moc!
Wyprowadziłam się od rodziców i mieszkam z facetem i teściową. (Meeega babka)
Teraz tylko czekam aż będę mogła wsiąść na konia (najwcześniej lipiec-sierpień jak dobrze pójdzie), ale jeżdżę do stajni, prowadzę jazdy, lonżuję, miziam itp.
A wiec powoli kolory wracają do mojego życia a wszystkie toksyczne osoby pogoniłam. 😉
Edit. Błąd stylistyczny 😉
AtlantykowaPanna, super to czytać 🙂
AtlantykowaPanna, bardzo się cieszę, tak trzymaj!
AtlantykowaPanna, też się cieszę. Oby kolejny rok był już tylko lepszy :-)
desire   Druhu nieoceniony...
09 stycznia 2019 16:34
Czy pech jest falowy?
W grudniu straciłam robote, miałam ten nieszczęsny wypadek samochodowy,  musiałam pożegnać się z ukochanym koniem, od weekendu jakoś mnie zbierało, a teraz to już po prostu chora jestem, do tego klękło nam auto i znowu poszła jakaś śruba z wydechu.... niech to sie już kończy!...  🙁 😕 👿
Wspolczuje. Nie wiem jak z pechem ogólnym, ale u mnie masakra z chlorowanie. Dopiero co obie córki po 40 stopni, z jedna szpital, a teraz mamy jelitowke. One spoko, ale ja po nocy nad muszla umieram i nie moge cały dzien sie podnieść z łóżka, choc oczywiście musze. Koszmarnie mnie rozłożyło :/
Gillian   four letter word
09 stycznia 2019 17:16
desire, klątwa Indianki! 🙂
A tak serio, grudnie takie są. Wszystko co złe, dzieje się w grudniu. Na szczęście już minął :kwiatek:
desire, niestety nieszczęścia nie chodzą parami... chodzą stadami. 🙁
I chociaż często tutaj na forum padało stwierdzenie "oj weź, co Ty piszesz, nie ma czegoś takiego jak pech, nie wymyślaj" to no... niestety...
Trzymam kciuki, żeby się u Ciebie szybko karta odwróciła i już nic negatywnego się nie działo. :kwiatek:
desire, klątwa Indianki! 🙂
A tak serio, grudnie takie są. Wszystko co złe, dzieje się w grudniu. Na szczęście już minął :kwiatek:


Dokładnie grudzień i styczeń! Klątwa Indianki to może nie jest, ale zbieg nieciekawych zdarzeń i mnie się przytrafił.
No nie wiem, nie wiem... Ja wychodzę z założenia, że bardzo często wszystko jest sposobem spojrzenia na sprawy. Można wybrać wydarzenia przykre. A można skupić się i wybrać wydarzenia pozytywne!
Dodatkowo- jeśli mamy słaby układ, to wiadomo, że będzie się sypał. Typu- mam stary dom, to się będzie psuł. mam stary samochód- to się będzie psuł. mam dzieci w przedszkolu- to w tym okresie będą znosić choroby. Pracuję dużo, nie dosypiam, nie dojadam- to będę chora. Mam nieostrożnego psa, to się będzie uszkadzał. Mam tendencję do forsowania ciała ćwicząc, to będę mieć kontuzje. Jestem stara- to będę mieć coraz to nowsze dolegliwości. Mieszkam z wrednymi teściami i mężem ciapą i pijakiem- to będę mieć kijowo.
Ciąg przyczynowo- skutkowy. A nie pech.
Poza tym, na wiele pozytywnych aspektów nie zwracamy uwagi. Typu- jechałam, miałam poślizg, ale wyhamowałam- mam SZCZĘŚCIE! Nie wyspałam się w nocy, pracowałam, chłodno mi było, gdy schodziłam na SOR- nie zachorowałam- mam szczęście! Mechanik zrobił mi niesprawny samochód już w 3 dni i zapłaciłam tylko 650 zł- mam szczęście. ( choć mogłabym twierdzić, że mam pecha, bo się samochód popsuł i to w taką pogodę i czekałam AŻ 3 dni i zapłaciłam AŻ 650 zł) Itd itp.
Moim zdaniem, często tylko kwestia spojrzenia na sprawy.
tunrida, coś w tym jest, co piszesz. Idąc twoim tokiem myślenia, wydarza mi się właśnie to wszystko.
Ale dzianie się równolegle spraw pozytywnych (obudziłam się rano, żyję - pozytywne 😉 ) nie wyklucza jednocześnie spraw pechowych.
I nie na zasadzie stary samochód - zepsuł się.
Ale na zasadzie nowy laptop - zepsuł się. Albo po zepsuciu się laptopa psuje się w kolejnych dniach również komórka, tablet i komputer w pracy (każde w innym wieku, w innym stanie). Albo - czekasz na jakieś ważne wydarzenia (konferencja, spotkanie, koncert, etc) i kilka dni przed masz mniejszy lub większy wypadek (lub przysłowiową sra... biegnię). I coś na co czekasz rok przepada. Albo pies uszkadza się na dzień przed seminarium. Albo masz tylko 650 zł na koncie, nowe pieniądze mają wpłynąć za 2 tygodnie i właśnie wtedy masz naprawę za 650 zł. 

Tak jak istnieje tzw. fart - sytuacje kiedy nic nie wskazuje na to, że ma nas spotkać coś ekstra pozytywne, a to się jednak wydarza, tak istnieje coś takiego jak pech.
- Jeśli masz 650 zł na koncie to pechem będzie nie tylko naprawa samochodu, ale wypadnięta plomba, choroba psa, albo inna nagła potrzeba chorobowa czy naprawcza czegokolwiek
- Jeśli pies uszkodzi się dzień po seminarium, to i tak można to sobie odebrać jako pech, bo akurat ciebie będzie brzuch bolał, albo będziesz zajęta bo miałaś inne plany, albo deszcz leje jak z cebra, albo coś innego typu twój wet jest chory i jest jakiś konował na zastępstwo. Moim zdaniem jak się chce, to się zawsze znajdzie nieprzychylne okoliczności, że ten dzień jest zły na uszkodzenie. A jesli dzień nie jest zły, to samo uszkodzenie jest na tyle jednak złe, że i tak jest źle.
Nieważne. Nie mówię w sumie do ciebie, ale ogólnie do osób, które mają tendencję do wmawiania sobie pecha. Po co sobie psuć spojrzenie na życie?

Mimo zdrowego odżywiania się, aktywności fizycznych, dbania o siebie i badania się dostałam raka! Nie koleżanka z pracy, nie sąsiadka, nie starzy teście czy starzy rodzice, nie pijak z rodziny co się nigdy nei bada ale JA! I to pechowo- kilka dni przed Wigilią i świętami. Dni, kiedy trzeba przed wszystkimi grać, że jest super. Jeśli nie chcemy wtajemniczać bliskich by oszczędzić im stresu. No pech jak nic! Toż mogłam wyniki dostać po świętach, nie? Byłoby milej.
A może jednak jestem szczęściarą? Bo rak nie taki zabójczy, bo szybko wykryty, bo jednak nei ma przerzutów. To może jednak nie pech, ale szczęście, że tak szybko wykryty?

nadal pozostawiam wam do myślenia. To w jaki sposób patrzymy na siebie, na nas, na nasze zycie, powoduje, że czujemy się albo szczęsliwsi, albo wiecznie nieszczęśliwi. Ostrzegam jako psychiatra. Są pacjenci którzy przychodzą i CAŁE ŻYCIE, co wizyta narzekają. I narzekają i narzekają. I stękają i narzekają. I nie jest to kwestia leków. Bo zmieniane przez kilku lekarzy wielokrotnie. To takie podejście. Wiecznie "pół szklanki puste".
Nie polecam  🙂
Nic co skrajne nie jest dobre - ani pesymizm, ani optymizm. Realizm i relatywizm, co w praktyce sprowadza się do czasem pesymizmu, czasem optymizmu. Taki jest świat - ma i to co czarne, i to co białe. Raz się z czegoś cieszymy, raz nam smutno, a czasem nas coś złości.
A co nowotworu czy skręconych kończyn - pechem jest, że się wydarzyło, szczęściem, że skończyło się wyjściem na prostą. Jedno nie wyklucza drugiego.



Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się