rozmowy o niczym

Muszę się poskarżyć.
Dzień z migreną jest koszmarny! A dzień z migreną oraz upierdliwym bólem szyi, który trzyma od ponad tygodnia jest koszmarny do kwadratu! Żyć się odechciewa. Większość czasu zmarnowana. Leki nie zawsze zadziałają tak na 100%, ale byle dało radę robić coś więcej niż leżeć w tej jednym jedynym ułożeniu ciała, które nie boli szyję, z zamkniętymi oczami w pokoju ze przesłoniętymi oknami.
Ascaia miałam identyczne objawy po urazie kręgosłupa szyjnego. Więc ta "migrena" to może wcale nie być migrena.. Radzę wybrać się na konsultację do lekarza, bo ja przez to cholerstwo miałam prawie 3 lata wyjęte z życia.. Byle wstrząs np. jazda autem czy dźwignięcie czegoś i leżałam tak jak Ty teraz.. Na ból głowy jedyne co mi wtedy pomagało (teraz z resztą też jak czasem dopadnie mnie "głowa i szyja" 😉) były tabletki Excedrin.
U mnie to dwie różne sprawy. Tzn. miewam bóle głowy od tej ruszonej szyi, ale to inny ból.
A migrena, której w objawach blisko do bólu klasterowego (ból połowy głowy, zatkana dziurka od nosa, zatkane ucho, ostry ból w oczodole) to druga sprawa - najbardziej jest uzależniona od hormonów i nabierania wody.
Excedrin pomagał do czasu. Z latami "uodparniam się" na kolejne przeciwbólowe.

Tym razem trafiłam na kombo i nic tylko się zastrzelić.
Jak się obudziłam i poszłam z psem to wydawało się, że zostało tylko "echo" z wczorajszego bólu i to minie. Ale musiałam z rana pojechać na badania do laboratorium, nie mogłam nic jeść, pić, itd. I w trakcie pobytu w przychodni rozkręciło się w kolejny koszmar. Jeszcze pechowo zepsuła mi się stacyjka w samochodzie i musiałam część drogi z siatką zakupów przejść pieszo. Prawie się porzy... Aż jakaś Pani do mnie podeszła spytać czy wszystko ok. Ale z pewną podejrzliwością - pewnie myślała, że jestem pijana. :/ Nie dziwię się... Jak się dowlekłam (te "aż" 200 metrów) do domu to się poryczałam z bólu i żalu. Jak dziecko. Więc dzisiaj większość dnia przeleżałam w jedynej słusznej pozycji. Wypiłam już 3 solpadeiny i nie wiem czy nie sięgnę po nimesil. Teraz siadłam na chwilę i już mi znowu zaczyna pulsować, więc chyba wracam do pozycji leżącej, chociaż mam już jej zdecydowanie dość.
Muszę skumulować siły na jeszcze dwa spacery z psem. Nie wiem jak to zdołam... Chyba będę się czołgać za suką... 😉

Jestem tak wściekła, i tak rozżalona. I znowu będę mówić, że to jest mój pech.
Bo czekałam na dzisiejszy dzień od miesiąca. Bo wzięłam wolne na dzisiaj i jutro i miałam tyyyyyle planów, co to nie zrobię - mycie okien, porządki, kwiatki, stajnia. I do kościoła oczywiście. No w ogóle cuda-wianki, TAKIE PLANY. W końcu miały być dni dla mnie. A jestem trupem, szmatką niezdatną do użytku. Po raz kolejny wolne spędzam na chorowaniu. 

madmaddie   Życie to jednak strata jest
18 kwietnia 2019 16:46
a może to psychosomatyczne? Odchorowujesz stresy?

PS. Mi migreny przeszły po rzuceniu mięsa.
Robaczek M.   i jej gniade szczęście:)
18 kwietnia 2019 16:57
Chciałam to właśnie napisać, zrezygnowałam z mięsa jakieś 12 lat temu i skończyły się migreny giganty. Miewałam co jakiś czas taką migrene, że wymiotowałam, miałam światłowstręt, każdy szmer powodował nasilenie bólu (w takich "atakach" leżałam w ciemności, całkowitej ciszy- musiałam nawet wyłączać lodówkę z pradu, o zegarku ze wskazówkami nie mówię).
Przestałam jeść mięso i te migreny zlagodniały do tego stopnia, że nawet jak głowa boli to całkiem znośnie, przechodzi czasem po zwykłym Apapie czy Ibupromie. Dawniej to mogłam tabletki połykać jak cukierki, trzy dni musiała mnie ta głowa napierniczać. Leki od neurologa, Nimesil, Ketonal...mogłam sobie wcisnąć w buty 🙂
efeemeryda   no fate but what we make.
18 kwietnia 2019 19:22
Ja nie jem mięsa od 5 lat, a migreny co roku gorsze.
JARA   Dumny posiadacz Nietzschego
18 kwietnia 2019 21:23
Migrena jest chorobą pierwotna, to choroba mozgu, kiedy ten jest nadwrazliwy na bodzce i reaguje na to bolem np, stres, za malo/za duzo anu, alkohol, kawa itp.


P.s. w polsce można migrene "zoperowac" 😉
Mózgu... no raczej powiedziałabym, że sieci nerwów oplatających głowę. W każdym razie nerw trójdzielny gra tu prawdopodobnie główną rolę. U mnie o tyle szyja wiąże się z migrenami, że trójdzielny "łączy się" z nerwem potylicznym, który prawdopodobnie "uszkodziłam" podczas uszkadzania sobie szyi wypadkiem. I dlatego to się wiąże ze sobą w czasie, chociaż przyczynowo-objawowo się rozjechało.

A ta operacja jest cholerycznie droga... 🙁

Druga sprawa to przetwarzanie serotoniny. To ponoć też może mieć znaczenie.
U mnie na pewno ma związek ze zmianami hormonów w cyklu. Bo 90% ataków mam w owulację oraz tuż przed lub w trakcie babskich dni. I chyba to jest tak, że hormony powodują nabranie wody (limfy?) i coś uciskana na nerw trójdzielny. Bo jest związek pomiędzy ustępowaniem bólu a częstością wizyt w toalecie.

Aż się boję zapeszyć, ale na razie się zmniejszyło. Zawsze pomaga kiedy robi się ciemno na dworze. Mam ogromną nadzieję, że jutro już będę mogła normalnie żyć.
zembria   Nowe forum, nowy avatar.
19 kwietnia 2019 08:36
Ja mam migreny najczęściej kiedy długo niedosypiam, a najgorsze jest to, że łapią mnie w pierwszy dzień kiedy mam wolne i mogę odespać właśnie 😉 budzę się w nocy i już pozamiatane. Ból, wymioty, zawroty głowy, nie mogę się odezwać, bo jak mówię to od razu wymiotuję. Czasem miewam od stresu, ale jednak najczęściej to za mało snu niestety, a to ciężko mi przeskoczyć. Ale polecam na migreny codeinę, jedyne co mi pomaga i słyszałam też od innych osób, że działa więc jeśli ktoś nie próbował jeszcze, to warto sprawdzić 🙂
Ascaia, ja też widzę korelację, ataki neuralgii mam regularnie przed i w trakcie okresu. Jakby sama miesiączka to było mało 😁 Moja Pani doktor (neurolog) potwierdza związek. Nie wiem na ile to rzetelne źródło, ale w necie też można o tym poczytać klik
No dokładnie.
Ból głowy (ale nie migrena) ze stresu to jeszcze inna bajka. Mam inaczej umiejscowiony ból, jest bardziej rozlany i chociaż też dokuczliwy to jednak da się z nim nawet jakoś tam funkcjonować.
Z takim atakiem migreny jak przedwczorajszo-wczorajszy nie da się. Może jestem słabiak, ale ja nie jestem w stanie funkcjonować normalnie. Z poczucia obowiązku daję radę wyjść z psem, na zasadzie działania automatycznego i przezwyciężania samej siebie. Ale coś więcej do zrobienia mnie pokonuje. Najgorzej jak wypadnie tak, że muszę jeszcze dojechać do domu - nienawidzę prowadzić przy rozwijającej się migrenie.

Dzisiaj już (chyba) po. W każdym razie jest 10.30, a migreny nie ma. Jest ból szyi (bo to jeszcze trochę zanim rozgonię ten stan zapalny), no i już pobolewa kobiecość, więc pewnie jutro zacznę babskie dni.

"Prześmieszne", że jestem zmęczona jakbym wykopała kilometry rowu. A ja wczoraj przecież leżałam.

Ale za to muszę się pochwalić moi psem. Werna jest cudowna. Bardzo dobrze mnie czyta i bardzo się stara ułatwiać życie kiedy mnie dopadają jakieś dolegliwości. Nie lubię zbytnie uczłowieczania zwierząt, ale naprawdę tego się inaczej nie da zinterpretować. Ile ten pies jest w stanie w sobie pokonać ze względu na mnie. Rok temu jak chodziła o kulach była bardzo wyczulona na moje możliwości i nawet jak mijały na hulajnogi, rowery i inne straszaki to tak bardzo się pilnowała, żeby mnie nie pociągnąć. Jak mnie dopada migrena to też jest w psie zmiana, jest cichsza, delikatniejsza. Przychodzi poinformować, że coś się dzieje na klatce, ale nie szczeka. To jest niesamowite jakie się buduje porozumienie bez słów.
JARA   Dumny posiadacz Nietzschego
19 kwietnia 2019 09:58
Akurat pisząc swojego posta byłam w trakcie oglądania programu dokumentalnego na temat migreny 😉
Migrena jest nadal dolegliwością w pełni nie poznaną. Teorii na temat - jak mrówków. Co jakiś czas pojawiają się "odkrycia" i nowe "cud-metody". Pewnie w każdym odkryciu jest ziarnko prawdy. A może za jakiś czas migrena zostanie podzielona na kilka jednostek chorobowych.
Wiem tyle, że niektóre z teorii pasują do moich obserwacji i objawów, więc idę właśnie ich tropem.
Już chyba się nawet wyróżnia kilka migren (przynajmniej tak mówiła Pani doktor). Zresztą u mnie jest to samo, już jest neuralgia typowa i atypowa, i łączona. W dodatku jest jeszcze neuropatia. Myślę, ze dalej mało wiemy, jak faktycznie działa mózg, żeby prawidłowo wszystko sklasyfikować. Nie wiemy często co jest przyczyną, objawy są różne, niespecyficzne etc.
Od pewnego czasu krąży mi po głowie pytanie, skierowanie chyba przede wszystkim do osób starszych ode mnie, 40+, 50+, które mogą spojrzeć z perspektywy czasu - czy w życiu występuje coś takiego jak stabilizacja? Czy to jest stan realnie osiągalny czy tylko stan mityczny?
Co rozumiem przez stabilizację? Chyba poczucie bezpieczeństwa, chyba w pewnym sensie rutynę w takim pozytywnym znaczeniu. Równowaga np. pomiędzy sprawami zawodowymi a prywatnymi.
Czy ktoś tego doświadczył w dłuższym okresie czasu? Powiedzmy chociaż z pół roku?
Ascaia, A czemu tylko do starszych od Ciebie 😉? Ja uważam, że osiągnęłam stabilizację, w tym momencie trwa ona już 2,5 roku 😉 Ciężko u mnie o rutynę, ale dla mnie ona nie definiuje stabilizacji.
Nie wchodzę do wątku - Gra o Tron - dyskusja i spekulacje
Nie wchodzę do wątku - Gra o Tron - dyskusja i spekulacje
Nie wchodzę do wątku - Gra o Tron - dyskusja i spekulacje

Nie, bo nie obejrzałam jeszcze  😁 😁 😁
Nawet tu zajrzałam ale tam .........nieeeee
szemrana, też sobie tak przez cały dzień mówiłam..no ale czas już był obejrzeć 😉
To ja przez cały dzień w pracy  😂
Unikałam tego wątku jak ognia, tak samo jak przeglądania facebooka. I udało się! Nie trafiłam na żaden spoiler i o 22😲0 w spokoju obejrzałam odcinek  🙂
dea   primum non nocere
30 kwietnia 2019 06:31
Ascaia ja jeszcze chwilę 40- 😉 ale w sumie stabilizację chyba mam. Dziecko mi dało takie odczucie. Trochę na minus, że latam w tygodniu praca-dom, ale w robocie wreszcie poszłam do góry, jak mi emocje dały żyć. Jest trochę kasy, o rachunki się nie martwię.
smarcik   dni są piękne i niczyje, kiedy jesteś włóczykijem.
30 kwietnia 2019 07:37
Ja jestem z kolei bardzo ciekawa znaczenia słowa "stabilizacja". Ok, Ascaia wyjaśniła swoje postrzeganie tego słowa, ale ja np mam i poczucie bezpieczeństwa, i równowagę między sprawami zawodowymi i prywatnymi, ale totalnie nie utożsamiam tego ze stabilizacją. Może dlatego, że non stop inwestuję dużo we własny rozwój i przez to jestem stale w biegu, a stabilizacja jakoś kojarzy mi się z siedzeniem w domu z dziećmi  👀 (nie wiem czemu, może przez ten słynny zwrot marek do kawalerów, żeby się w końcu ustabilizowali i założyli rodzinę  :hihi🙂.
smarcik, ja postrzegam stabilizację jako brak stresu o podstawowe sprawy życiowe 😉 czyli zaspokojona sfera emocjonalna w postaci stabilnego związku (albo samotności jeśli akurat ktos tsk woli), praca dająca możliwość rozwoju i pieniądze w odpowiedniej ilości (choć pieniędzy zawsze można mieć więcej, wiadomo 🙂😉, jakiś kąt do mieszkania, możliwość do realizacji pasji. Mnie się kojarzy tak, zdecydowanie nie jako siedzenie w domu 🙂
dea   primum non nocere
30 kwietnia 2019 08:46
Dokładnie, ja tak samo, brak walki i stresu o jutro, baza do rozwoju na spokojnie.
smarcik   dni są piękne i niczyje, kiedy jesteś włóczykijem.
30 kwietnia 2019 09:15
W takim razie zdecydowanie nie rozumiem dlaczego 40+ miałoby być wyznacznikiem, można mieć i 20+ i tak się czuć 🙂

Edit: i jeszcze zastanawiam się co w takim razie z osobami, które nigdy nie odczuwają stresu o podstawowe potrzeby życiowe. Na przykład dlatego, że mają bogatych rodziców, od których wszystko dostają. Albo dlatego, że mają taki charakter, jak to się mówi - yolo? 😉 i po prostu się nie przejmują.
smarcik, pierwszy typ jeśli rodzice kopną w d***, dadzą być może jakiś kąt do mieszkania i każą jak wszystkim na siebie zarabiać - też będzie musiał poszukać stabilizacji. Zresztą kasa to jedno, a poukładanie sobie życia to drugie. Choć na pewno jest prościej próbować, szukać, zmieniać pracę itp jeśli wiesz, że w razie czego masz bogatych rodziców, którzy pomogą.
Co do drugiego typu to hm... taka osoba może mieć duży problem z założeniem rodziny, zwłaszcza jeśli myśli się o dzieciach. Bo życie yolo kiedy jest się singlem jest spoko, ale jednak mając rodzinę trzeba myśleć o kimś poza sobą. Także tu też raczej kogoś czeka zderzenie z pociągiem 😉
smarcik   dni są piękne i niczyje, kiedy jesteś włóczykijem.
30 kwietnia 2019 11:21
Znam w sumie sporo osób prezentujących oba te przypadki, które to osoby są po 30 i żyje im się całkiem nieźle. Może nie zawsze jest to potrzeba kopnięcia w tyłek czy zderzenia z ziemią, tylko po prostu bezstresowe wejście w dorosłość?  👀 Na przykład osoby, które pracują i utrzymują się same, mają się dobrze, ale w razie W wiadomo, że rodzice dadzą im pieniądze, mieszanie itp. Czy to już jest stabilizacja? Czy jednak chodzi o wyłącznie własne środki do życia?

Tak sobie myślę, że w kwestii środków do życia to ja bym chyba musiała mieć z milion na koncie, żeby totalnie nie przejmować się co będzie jeśli np poważnie zachoruję. Ale na co dzień nie myślę o takich rzeczach, ot po prostu odkładam tyle, na ile mogę sobie pozwolić. Nie wiem czy to jest stabilizacja, czy jednak nie.
To chyba jest indywidualna kwestia bo dotyczy naszych odczuć. Jeden się będzie czuł spoko mając wypłatę, która mu wystarcza od pierwszego do pierwszego, drugi będzie w stresie mając właśnie ten milion na koncie.
Jeden żyjąc sam będzie miał poczucie stabilizacji, drugi będzie nieszczęśliwy i wciąż będzie dążył do założenia rodziny. I nie poczuje się dobrze i stabilnie póki nie będzie miał kogoś u boku.
emptyline   Big Milk Straciatella
30 kwietnia 2019 11:29
smarcik, myślę, że stabilizacja to dość subiektywne określenie, dla różnych osób składniki do jej osiągnięcia mogą być zupełnie inne (pisałam równo z vanille). W moim odczuciu to podobna sytuacja do tej opisywanej przez Cri i też nie kojarzy mi się z siedzeniem w domu. Wydaje mi się, że do kawalerów mówi się raczej o ustatkowaniu, a nie o ustabilizowaniu, a to są jednak dwie różne rzeczy. Np w przypadku moim i męża, ustatkowaliśmy się (prowadzimy, spokojne życie, nie szalejmy jak nastolatkowie), ale do stabilizacji brakuje nam jeszcze trochę.
smarcik   dni są piękne i niczyje, kiedy jesteś włóczykijem.
30 kwietnia 2019 11:32
Od pewnego czasu krąży mi po głowie pytanie, skierowanie chyba przede wszystkim do osób starszych ode mnie, 40+, 50+, które mogą spojrzeć z perspektywy czasu - czy w życiu występuje coś takiego jak stabilizacja? Czy to jest stan realnie osiągalny czy tylko stan mityczny?


Zatem wracając do powyższego pytania wychodzi na to, że nie ma na nie odpowiedzi, bo wszystko w życiu zależy od konkretnej osoby.

😉

emptyline fakt, mogło chodzić o ustatkowanie się, tylko jak ktoś całe życie jest spokojny, to też jego to dotyczyć nie będzie. Ostatnio na wykładzie moja pani profesor powiedziała "w wieku 6 lat zdałam sobie sprawę, że urodziłam się dorosła".
emptyline   Big Milk Straciatella
30 kwietnia 2019 11:34
smarcik, są i tacy ludzie! 🙂 Niektórzy też się nigdy nie uspokoją, ale moim zdaniem wcale nie musi to oznaczać braku stabilizacji. 🙂
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się