Nic mi nie wychodzi!!! czyli dla "zdołowanych"

Jedno duże piwko wieczorem to jak wypić 50tke wódki.. troche inaczej brzmi codziennie kielonka walnąć..

Teraz duzo artykułów sie pokazało o szkodliwości małpek i o kobiecym alkoholizmie - jedno winko co wieczor

BASZNIA   mleczna i deserowa
28 sierpnia 2019 15:38
Ja śmiem twierdzić, i mówię to naprawdę serio, że alkoholików i tych, którzy piją szkodliwie, jest według mojego podglądu połowa narodu. Słodyczy, papierosów, narkotyków to według mnie w sumie tylu ludzi nie nadużywa.
To wszystko trochę zależy od tego, w jakim środowisku się obracamy i jakich ludzi mamy okazję obserwować. Ja akurat obecnie nie mam zbyt wielu osób dużo pijących wokół mnie, takich pijących codziennie to chyba wcale, więc w praktyce problem dla mnie w zasadzie nie istnieje. Ale wiem, że to tylko kwestia aktualnego otoczenia, a takich osób jest dużo. Z drugiej strony mam teraz wielu znajomych palaczy więc mam wrażenie, że pali 90% społeczeństwa i osoby niepalące to wyjątek 😁 . Ale tu znowu wiem, że to również przekłamane dane wynikające z takiego a nie innego otoczenia. Ostatnio był głośny post pani neurolog prowadzącej jakiś swój fanpejdż na fb, która dość ostro pojechała po otyłych, a obiło się to na tyle szerokim echem, że nawet wysokie obcasy o tym napisały (choć profil tej pani ma mało followersów). I choć ton tekstu jak dla mnie był dziwny, to jednak miałam podobne obserwacje jak ta pani, kiedy byłam nad morzem. Jak ludzie zrzucą łaszki to dopiero wówczas widać ile jest otyłych ludzi. Ile osób z nadwagą. Ile dzieci z nadwagą. W tym kontekście nieprawidłowe żywienie wydawało mi się problemem wręcz masowym.
ushia   It's a kind o'magic
28 sierpnia 2019 16:49
serio nie masz duzo osob pijacych wokol siebie?

ja mieszkam w duzym miescie, pracuje i stykam sie z ludzmi od wyksztalcenia sredniego do doktoratow i profesury i wliczajac siebie znam dokładnie TRZY niepijace osoby - a chwile juz zyje na tym swiecie
zakladajac ze nie ze wszystkimi rozmawiam o piciu to niech ich bedzie nawet 15
WSZYSCY pija
to jest porazajace
i tak, wiem, ze wiekszosc ludzi okazjonalnie, "normalnie" i nie jest uzaleznionych - ale pija
bo lampka wina do obiadu albo piwo w klubie czy szampan  "z okazji" to tez "pije alkohol"

ludzie sie nie umawiaja zeby sie spotkac tylko "na piwo"
nie ma imprezy czy spotkania bez alkoholu
a jak jest (np komunie czy chrzty czasami) to w atmosferze wyrzeczenia i postu na miare strajkow glodowych

moje dziecko skonczylo w tym roku 18 lat - nagle rodzina dostala malpiego rozumu i zaczeli mu wciskac alko jakby jedynym sensem pelnoletnosci byl fakt ze oficjalnie MOZNA SIE NAPIC

wyobrazacie sobie ze na osiemnastce z rownym namaszczeniem podaje sie dzieciakowi papierosa? "bo juz mozesz"
wszyscy sie pytaja palaczy kiedy rzuca
pijacych nie
picie jest norma a nie powinno  🙄


To że ludzie piją na imprezach, to jest ok. To że piją towarzysko podczas spotkań na grillu, wyjeździe, czy CZASAMI wieczorem jest ok.
Gorzej kiedy te wieczory wypadają co drugi dzień. I kiedy nie potrafią sobie wyobrazić weekendu bez alkoholu.
ushia, tak, mam wokół siebie dużo osób pijących tyle co ja, czyli kilka razy w roku jak jest naprawdę jakaś okazja. W tym roku piłam łącznie może z 5 razy. Tak się jakoś ułożyło na ten moment ale doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że to nie jest norma. Był czas kiedy ja też lubiłam sobie poimprezować, za czasów studenckich piłam dużo więcej i również lubiłam sobie wyjść ze znajomymi na piwko, a już w weekend to obowiązkowo. Teraz wolę iść na kawę 😁 wiem, że dużo jest osób, które sobie wychylają piwko czy jakąś szklaneczkę codziennie po pracy, którym podczas każdego spotkania ze znajomymi towarzyszy więcej lub mniej alkoholu. Swego czasu dla mnie takie spotkania też były okazją, żeby się wspólnie napić. W sumie nie widzę w tym nic złego, to nie zawsze jest problem, choć może się nim stać. Ja po prostu obecnie mam praktycznie zerową ochotę na alkohol i akurat tak się poskładało, że blisko mnie mam osoby o podobnych zapatrywaniach. Co na pewno ułatwia mi życie, bo nie muszę wkładać wysiłku w tłumaczenie, czemu nie chcę się napić
ushia   It's a kind o'magic
28 sierpnia 2019 17:35
tzn masz wokol siebie duzo osob pijacych rzadko 😉
oczywiscie nie twierdze ze kazdy uzytkownik alkoholu jest uzalezniony, ale twierdze ze w Polsce faktycznie niepijacych ludzi jest naprawde garstka
to jest zero-jedynkowe
albo pijesz albo nie
czy czasem czy czesto to inna kwestia

natomiast mega slabe jest to ze jak ktos nie pije to musi sie tlumaczyc
co tylko dodatkowo potwierdza ze mamy norme zakladajaca picie jako cos normalnego i fajnego, a nie cos co zasadniczo tez jest dla ludzi, ale trzeba uwazac - co powoduje ze mamy taki a nie inny bilans uzaleznien plus ulatwiona racjonalizacje nalogu "bo przeciez wszyscy pija i to jest normalne"
plus przekonanie ze alkoholik to zul pod sklepem a nie np zadbana pani w srednim wieku "celebrujaca babskie wieczory z winem" 😉
Tak jak wspomniałam, 'nie mam wokół siebie wiele osób dużo pijących' 😀 Takich niepijących zupełnie sama znam hmmm... może ze dwie? Takie że w ogóle - w ogóle. Jedna z nich nie wypiła w życiu ani kropli.
Z moich doświadczeń z wiekiem sytuacja trochę się zmienia. Co innego powiedzieć, że się dzisiaj nie pije mając te 20 lat, co innego jak się ma już ciut więcej. Oczywiście, że namowy i pytania się zdarzają, ale chyba już trochę rzadziej niż kiedyś. Ludzie zaczynają rozumieć, że są różne sytuacje i nie z każdej człowiek ma ochotę się tłumaczyć. Pojawia się jakieś poszanowanie cudzych decyzji i prywatności. Chociaż naturalnie nie zawsze i u wszystkich, bo czasem padają klasyczne teksty pt 'na antybiotyku jesteś? prowadzisz? nie? to o co chodzi?! 😀 '. O nic nie chodzi w zasadzie, ja np. nie mam żadnej reguły, nie ma żadnej większej idei w moim rzadkim piciu. Po prostu nie mam ochoty a to chyba najtrudniej wytłumaczyć ludziom, którzy się w ten sposób regularnie odprężają
Nie ogarniam argumentu "bo na Zachodzie" - na Zachodzie ludzie dalej sa ludzmi, uzaleznienia i patologie maja sie calkiem dobrze, serio. Bo zebym tu jedna ciezarna z alko czy blantem w lapie widziala 🤣 czy pijanego kierowce (zaskakujaco duze przyzwolenie spoleczne w NL).

Z reguly inny jest wzor kulturowy tego picia (ergo eleganckie wino do obiadu versus plebejski kielonek czystej pod wieczor 😁 ) - ale szkodliwe picie jest dalej, nomen omen, szkodliwe.

Nie chodzi mu o potepianie kogos czy stygmatyzowanie forumowa diagnoza 😉 ale o fakt, ze jakos tak nikt nigdy nie chce sie przyznac, ze pije szkodliwie, ze pije, bo go ciagnie w strone uzaleznienia. Podczas gdy zbiorowo i ochoczo przyznajemy sie do tego, ze uzaleznia nas nikotyna, kofeina czy cukier. Tylko alkohol przypadkiem nie...

Tez mam za soba epizod szkodliwego picia, nic chwalebnego bynajmniej - ale fajniej i latwiej, jak sie o tym normalnie rozmawia 🙂 a nie, ze kazdy sie broni, bo jeszcze funkcjonuje normalnie. Wow, high functioning alcoholics exist 🤣
Oj...no ja też mam.  😉 Pamiętam, jak za młodu, jeszcze na studiach lubiłam sobie z małpką ( mała flaszeczka wódki) w torebce, popijając, zwiedzać sama miasto. Bo kręciło mnie to uczucie oszołomienia i bycia w nieco innym stanie świadomości, kiedy to odbiór wrażeń był, moim zdaniem, fajniejszy. Po prostu. I jak to by wyglądało z boku? No...słabo. 🙂 A imprezy, których bywało sporo, oczywiście po alkoholu, bo jakżeby inaczej!

Obecnie piję kilka razy do roku, tylko i wyłącznie na mega imprezach,na których uważam, że jest sens pić. Albo na wakacjach.  Bo wszelkie grille, czy spotkania domowe ze znajomymi czy rodzinne, przechodzę na trzeźwo. Bo stan tego oszołomienia mi się już od dawna nie podoba. Po prostu. 
Młodość ma swoje prawa. Czasami jest jakiś okres w naszym życiu, kiedy sięgamy po alkohol częściej.  Ważne by umieć zerknąć na siebie krytycznie ( czasami posłuchać osób z boku) i w porę się ogarnąć. Zanim to picie zajdzie za daleko.
tzn masz wokol siebie duzo osob pijacych rzadko 😉
oczywiscie nie twierdze ze kazdy uzytkownik alkoholu jest uzalezniony, ale twierdze ze w Polsce faktycznie niepijacych ludzi jest naprawde garstka
to jest zero-jedynkowe
albo pijesz albo nie
czy czasem czy czesto to inna kwestia

natomiast mega slabe jest to ze jak ktos nie pije to musi sie tlumaczyc
co tylko dodatkowo potwierdza ze mamy norme zakladajaca picie jako cos normalnego i fajnego, a nie cos co zasadniczo tez jest dla ludzi, ale trzeba uwazac - co powoduje ze mamy taki a nie inny bilans uzaleznien plus ulatwiona racjonalizacje nalogu "bo przeciez wszyscy pija i to jest normalne"
plus przekonanie ze alkoholik to zul pod sklepem a nie np zadbana pani w srednim wieku "celebrujaca babskie wieczory z winem" 😉



Dokładnie o tym samym pisałam niedawno; od roku nie piję alkoholu, bo jestem w trakcie kuracji Izotekiem i % nie są wskazane, wątroba jest szczególnie obciążona. Serio nie wiecie ile razy już się tłumaczyłam z niepicia 🙇
- co, ze mną się nie napijesz?!
- na weselu to trzeba
- jedna bania/piwo Ci nie zaszkodzi
- a co, abstynentką zostałaś?
- jesteś w ciąży?
- odchudzasz się ?
- pewnie się niedawno nawaliłaś i masz wstręt he he to klin trzeba

Naprawdę MAŁO KTO (właściwie tylko wąskie grono najbliższych znajomych) to przyjmuje do wiadomości, na zasadzie po prostu: ok . Jak ktoś nie pali papierosów to jakoś nie ma takich tekstów...
Polska pije - nie da się ukryć. Wiadomo, że alkohol jest dla ludzi. Nawet lekki rauszyk co jakiś czas też jest dla ludzi. Ale obecnie to się zrobiło w moim odczuciu bardzo często zero-jedynkowe. Jak już się zaczyna lać alkohol to w dużych ilościach i dając zdecydowanie większe efekty niż rausz. A co gorsza często to nie jest połączone z zabawą, np. z tańcem, z czymś radosnym, tylko to takie siedzenie, picie i nastrój idący w agresję, prymitywizm, nachalność. I tego się boję, tego nie lubię, to mnie odstręcza.


A'propos niepicia i niepalenia to kiedyś usłyszałam bardzo przykry tekst skierowany do mnie, że muszę być bardzo nieciekawą, nudną osobą skoro nie palę i nie piję tyle, by mieć "efekty". Było to powiedziane w takim kontekście, sytuacji i w takim gronie ludzi, że mocno mnie zabolało.
Ale mimo to nadal papierosa nie wypaliłam ani jednego, a alkohol piję bardzo okazjonalnie. I teraz już raczej jest to oczywiste dla moich znajomych bliższych i dalszych. Więc raczej nie bywam nachalnie namawiana. Może i wiek robi swoje. 😉
Jak bywa, że czasem zdecyduję się coś wypić do towarzystwa to jest to zauważane, ale tak pozytywnie.
Ostatnio znajomy, lekko wstawiony, rzucił uwagę, że jestem cnotką. W kontekście toczącej się rozmowy, zabrzmiało to bardzo negatywnie.
Nie palę i nie piję, bo tak mam i kropka. Nie tłumaczę się. Jeżeli ktoś nie potrafi tego uszanować to jest gburem i tyle.

Natomiast mam doświadczenie z człowiekiem uzależnionym i mogę śmiało powiedzieć, że nie jest to "łatwy" nałóg dla żadnej ze strony.
On wie, że musi przestać lecz nie może. Oni wiedzą, że powinni go wspierać, ale każde dobre słowo odbija się echem od ściany.
Trudne dni, tygodnie, miesiące...

Poradnia Leczenia Uzależnień- bez skierowania. Zamiast wspierania przez rodzinę dobrym słowem i zamiast walki samemu. Jedyna sensowna droga do wyjścia z nałogu. Wiadomo, że zainteresowany musi CHCIEĆ. Ale dzięki terapii w poradni dowie się JAK to zrobić.
Kastorkowa   Szałas na hałas
29 sierpnia 2019 17:10
Może też kwestia tego, że mam w otoczeniu ludzi podobnych sobie, ale no jakby nie patrzeć wiek studencki czyli niby najbardziej taki mocno procentowy a my jakoś nie mamy problemu spotkać się naszą grupą i nie wypić kropli alkoholu. Zazwyczaj wolimy ugotować sobie coś fajnego posiedzieć, pogadać posłuchać fajnej muzyki czy pójść w jakieś ładne miejsce.

Oczywiście alkohol się zdarza, ale to też nie jest zapijanie się a czasem jedno piwko na posiedzenie od wieczora do rana czy 2 butelki wina na 5 osób.
No, ale my się potrafimy super bawić bez alkoholu. Nie mniej jednak lubię takie wino na przykład i nie zamierzam z niego rezygnować, ale jakby mnie życie zmusiło to nie miała bym problemu. Zdarza mi się nie wypić nic przez pół roku i więcej bo tak się składa, że nie mam ochoty albo wolę gdzieś pojechać autem niż się napić. I nigdy, ale to nigdy się nie musiałam z tego tłumaczyć nikomu, serio nie spotykam się z 'ze mną się nie napijesz' i tym podobnymi.

Mam też kilku znajomych co kompletnie alkoholu się nie dotykają i super. Ja sama uwielbiam wszelkie drinki bezalkoholowe  😍

Ale mam i znajomych co przesadzają używają sporo alkoholu i wszelkich używek mniej legalnych, ale no jakby nie sprawia to, że robię to samo. Każdy ma swój mózg.
maluda, tak z mojego doświadczenia to zachowania, które się kryją pod "wsparcie i dobre słowo" to często mają wręcz odwrotne działanie. Niestety, ale chociaż to brutalne, to jednak często sprawdza się to powiedzenie, że trzeba dotknąć dna by się odbić.
Nigdy w życiu tak nie klęłam, nie używałam tak brudnego języka jak podczas bardzo ważnej rozmowy z moim ówczesnym przyjacielem, kiedy on był już na tym dnie. Nie oszczędzałam go wtedy. Przypominałam mu wszystkich sytuacjach w jakich go widziałam, z jakich go podnosiłam. A to był dzień kiedy bardzo zawalił w sprawie na której mu zależało i kiedy tych gorzkich słów usłyszał od ludzi. I chociaż w jakimś sensie było mi go szkoda, to podnoszenie go wtedy po raz kolejny by mu tylko zaszkodziło. Ktoś mógłby powiedzieć, że skopałam leżącego. Ja też tę rozmowę zapamiętam do końca życia i było mi bardzo ciężko ją prowadzić. Ale! wtedy wiedziałam, że to już ostatnia szansa by go uratować. A z perspektywy czasu mogę dodać tyle, że dzień później był już na zamkniętym leczeniu szpitalnym - jak sam przez długi czas mówił, dzięki mnie i tej rozmowie. Byłam jedną z dwóch osób, z którymi się mógł kontaktować z czasie leczenia. Byłam przy nim później gdy budował swoje życie na nowo, gdy okazało się, że aby odciąć się od alkoholu musi odciąć się od większości znajomych. I chociaż teraz nie mamy już kontaktu (co też jest niestety pokłosiem jego przeszłości - prawdopodobnie potrzebował się odciąć całkowicie od świadków swoich złych dni) to widzę jak skorzystał z tej szansy, jak się rozwija i cieszę się z tego, że odmienił swoje życie. Co oznacza tyle, że wtedy to "skopanie go do końca" było potrzebne.
Dokładnie. Czasami trzeba tak.
Jeśli uzależniony nie ma chęci podjąć leczenia, do poradni uzależnień może się zapisać rodzina. Żona, dzieci. I mogą mieć spotkania z terapeutą jako osoby współuzależnione. Między innymi dowiedzą się jak można zmotywować alkoholika do leczenia.
Długi temat, złożony, często zależy od indywidualnej sytuacji danej rodziny i nie da się tego uogólnić tutaj.
Poradnia Leczenia Uzależnień- bez skierowania. Zamiast wspierania przez rodzinę dobrym słowem i zamiast walki samemu. Jedyna sensowna droga do wyjścia z nałogu. Wiadomo, że zainteresowany musi CHCIEĆ. Ale dzięki terapii w poradni dowie się JAK to zrobić.

Na szczęście moje doświadczenia z tą osobą, kończą się na ukończeniu terapii ze skutkiem pozytywnym. Od dwóch lat nie pije.
Pojawiło się za to inne uzależnienie - słodkie, ale lepiej w tą stronę niż inną. Tak też jest dobrze.

I przyznam szczerze, że myśmy tą osobę wykopali na leczenie. Ona miała swoje spotkania z terapeutą, a członek jej rodzinny z inną.
I udało się. To najważniejsze.

Ale nie jest to łatwa droga.
Trzymam kciuki. W razie nawrotu- ponownie do terapeuty.  🙂
A info się może komuś przyda.
Z alkoholu płynie do państwa olbrzymia kasa. Spróbowałby któryś rząd wprowadzić prohibicję...szybko by poleciał. Kulturowo usankcjonowane jest u nas to chlanie.
Ile to ja się nasłucham w robocie....Leży alkoholik po drgawkach, w majaczeniu. I rodzina w wielkim szoku! "Ale jak to??? Przecież on tylko piwko wieczorami pił. Jak wszyscy!!"

Ale po co zakazywać. Przecież alkohol uszkadza mózg, a ,,ciemnym" narodem najlepiej się rządzi  😉
ElMadziarra   Mam zaświadczenie!
10 września 2019 14:47
Od początku sierpnia biorę Escitalopram. Przez pierwsze tygodnie efektów nie było, tzn. ja ich nie zauważałam. Pod koniec sierpnia wreszcie miałam wizytę u mojej "starej" pani doktor i ta zwiększyła mi dawkę, dołożyła mini daweczke tritico na noc i Pramolan doraźnie przy atakach paniki. Od kilku dni nareszcie czuję, że wróciłam do żywych, w końcu jestem sobą. No, tak sobą na pół gwizdka, ale "poznaję" już sama siebie. Mam jeszcze zawiechy, problemy z koncentracją, ale już nie leżę zwinięta w kłębek modląc się o koniec. Zaczęłam działać. Wkurzam się na samą siebie, że działam tak powoli, wręcz ślimaczo, bez przytupu. Wkurzam się, że jak mnie zawiesza, to marnuję czas, ale ... dobrze, że się wkurzam. Wcześniej albo miałam zobojętnienie, albo atak paniki.
Powoli układa mi się w głowie. Nie mogę uwierzyć, że tak mnie trzepło, że nie potrafiłam funkcjonować, że chciałam umrzeć.
Od października zaczynam terapię.

Chłop wrócił. Dobrze. Jest motywatorem do działania, jest wsparciem, jest w domu, jest w życiu. Choć mój chłop nie wierzy w depresję, jako chorobę. Nazywa to wymysłem, wmawianiem sobie. Jego recepta - weź się w garść, dołowanie się nic ci nie da i nie bierz leków, bo jesteś nafurana. No cóż, to tylko facet, czegóż wymagać. Leki oczywiście biorę i staram się nie poruszać z nim tematu leczenia psychiatrycznego. Nie nadaję się jeszcze do takiej dyskusji.

Moje dziecko zażyczyło sobie kota na urodziny. Tzn. o tego kota to on nudził prawie od rok,u bo już na gwiazdkę chciał kota. Za naciskiem obu moich chłopaków, bo sprawę kota poparł małż i wciąż mnie nukał, zaadoptowałam młodziutką kotkę. To był strzał w dziesiątkę. Minnie okazała się najlepszym lekiem na depresję. Cieszy się, jak wracamy do domu, zaprasza do zabawy, tula się i mruczy, w nocy wędruje z łóżka do łóżka. Bałam się, co na to moja fretka, ale morderstwa nie było, choć wielkiej miłości jeszcze nie ma. Powoli uczą się jedna drugiej. Minnie zaczepia po kociemu, fretka po fretkowemu, urządzają dzikie gonitwy po domu i kradną sobie nawzajem jedzenie.

W poniedziałek idę do szpitala. Choć kapusta doraźnie daje radę, naprawdę przynosi ogromną ulgę, to niestety żeby wyleczyć stan zapalny, kość trzeba obrobić, bo w kości tkwi problem. Zrobił się martwak, który trzeba usunąć, żeby nie siało bakterii, żeby rana miała szanse się zagoić. Nie wiem jeszcze jakie będzie dalsze leczenie, czy kapusta, czy coś bardziej specjalistycznego. Na pewno hektolitry antybiotyków. Znów. Może załapię się na vacum szpitalne jak będzie taka konieczność, to ominą mnie te ogromne wydatki. Ciekawe jak długo mnie będą trzymać. Ostatnio siedziałam miesiąc. Nie wiem, co w tym czasie z moją padającą firmą, ale zdrowie ważniejsze.

A co tam u was laski? Doły, czy góry? Ja choć jeszcze dół, to już ponad mułem przynajmniej.

Zastanawiam się co u infantil, tak długo się już nie odzywa.
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
10 września 2019 15:02
ElMadziarra, facet to tez człowiek i jak najbardziej można wymagać od niego zrozumienia tego, ze nauka rozpoznaje zaburzenia depresyjne. W ICD - 10 to F 32 i F33. To jakby nie wierzył w cukrzyce. Albo chorobę wieńcową. Albo nowotwór.

Rozumiem, ze nie czujesz się na siłach z nim o tym dyskutować. I nie dyskutuj. Wiedz tylko, ze zaden z niego autorytet i nie ma prawa Ci mówić co masz robić ze swoim zdrowiem.
ElMadziarra   Mam zaświadczenie!
10 września 2019 15:22
Ja mu tylko powiedziałam, że nie widział mnie, w jakim stanie byłam bez leków. Tyle. Nie mam zamiaru przerywać leczenia, nie chcę drugi raz tego przeżywać.

A facet to nie człowiek, tylko niższy szczebel ewolucji  😂 😉
Zastanawiam się co u infantil, tak długo się już nie odzywa.


Dziękuję za pamięć. I w ogóle za wszystkie ciepłe słowa, które dostałam. Chciałabym też przeprosić każdego, komu nie odpisałam na forum, w wiadomościach prywatnych czy na facebooku, ale zwyczajnie mnie to przewyższało i nie byłam w stanie.
U mnie chyba nie najlepiej. I to chyba eufemizm. Jak 1 sierpnia zamknęłam się w domu na pierwszym dniu zwolnienia, tak 'nie wyszłam' z niego po dziś dzień. Z łóżka wygrzebuję się jedynie na 3 krótkie spacery z psem i raz w tygodniu na terapię. Jest mi ciężej niż kiedykolwiek wcześniej, powyłaziło już ze mnie chyba kompletnie wszystko. Szkoda tylko, że na raz i w takim momencie. Odrobinę się uspokoiłam, nie mam klasycznych dla mnie napadów histerii i nasilonych myśli samobójczych, ale przerodziło się to raczej w obojętność, brak widzenia siebie w perspektywie czasu i usprawiedliwianie wszystkiego tym, że i tak niebawem zwijam się z tego świata. Na zwolnieniu lekarskim byłam do końca września, ale od października już nie mogłam go kontynuować (to i tak duży ukłon pracy w moją stronę, że na studenckiej umowie zlecenie traktowali moje L4 ja na umowie o prace przez całe dwa miesiące). Dlatego też od początku października jestem oficjalnie bezrobotna... i z brakiem perspektywy na zmianę tej sytuacji. To niestety nie wpływa najlepiej na moją głowę i jestem w trochę patowej sytuacji. Nie jestem w stanie podjąć kroków w celu znalezienia pracy a co dopiero w ogóle chodzenia do pracy, ale jednocześnie z oszczędności nie utrzymam się zbyt długo... No, a o powrocie do starej pracy nie ma mowy. Ogólnie powoli zaczynam świrować, bo zaraz będzie 2,5 miesiąca odkąd wyłączyłam się kompletnie z życia i zamknęłam w 20 metrach kwadratowych.
Na domiar złego przestałam brać leki pod koniec sierpnia (idiotka!) i nie wróciłam już do psychiatry, u którego byłam w lipcu... Teraz chciałam iść do psychiatry, u której leczyłam się na samym początku 4 lata temu, ale w żadnym miejscu w Warszawie gdzie przyjmuje, nie przyjmuje nowych pacjentów, tylko tych, których ma aktualnie pod opieką. Dramat, bo z moją głową nie pójdę do nikogo innego.  Albo miną wieki, zanim zdecyduję się iść, a te wieki to o wieki za długo. Powinnam iść w trybie pilnym. Ale to zamknięte koło, bo jednak psychiatra i leki kosztują a ja bez pracy i bez szansy na powrót do pracy przez najbliższe 2-3 miesiące. A rachunki same się nie opłacą i pies sam nie wykarmi. Więc psychiatra musi poczekać, aż będę miała pracę. Głupie, zamknięte koło.

Ogólnie to co mi się wyprawia w głowie to jest kosmos i nigdy wcześniej nie przeżywałam czegoś takiego, to jest nie do opisania, więc nawet nie będę próbować. Psychiatra u którego byłam po 3.godzinnej wizycie nie wiedział co ma ze mną zrobić.

Z plusów - wróciłam na uczelnię, byłam w weekend na pierwszym zjeździe, co prawda nie na wszystkich zajęciach, ale sam fakt, że wyszłam dwa dni z rzędu z domu i udałam się w miejsce publiczne to już sukces nie do opisania. Ale przypłaciłam to mocnym zjazdem 😉 I raczej czarno widzę ten rok. To dawka niewyobrażalnego stresu dla mnie, który ma niesamowicie silne fizyczne objawy.

To tak skrótowo o tym co u mnie. Raczej niewiele, bo nie ruszam się z łóżka.

edit: gdyby któraś z Was miała namiar na dobrego psychiatrę w Warszawie, to chętnie przygarnę.
infantil, czytam i jest mi strasznie przykro. Mogę Ci pomoc i przelać parę groszy.
infantil, ściskam bardzo mocno. Jeśli można Ci jakoś pomoc to daj znac
:kwiatek:
Odpisałam co prawda yegui (mam nadzieję, że nick się odmienia) w wiadomości prywatnej, ale sprostuję też tu, bo może trochę histerycznie wyszło. Moja sytuacja finansowa nie jest dramatyczna, mam na koncie dwie znośne wypłaty, więc do końca roku, skromnie bo skromnie, ale dociągnę. Od nowego roku chciałabym wrócić już do stałej pracy, za jakiś czas spróbuję złapać coś dorywczego, żeby cokolwiek robić ze sobą a przy okazji jakieś grosze wpadną.
Ja po prostu reaguję potworną wewnętrzną paniką na brak stałego dochodu, bo jestem bezrobotna pierwszy raz od 6 lat i zwyczajnie mnie to przeraża. Nie mam też pojęcia jakiej pracy mogę szukać, bo większość zajęć i form zatrudnienia niestety aktualnie odpada. Poza normalnymi zobowiązaniami mam też terapie, za którą i tak obiektywnie płacę grosze, ale jednak. Po prostu stabilność finansowa/życiowa była chyba jedyną stabilną rzeczą w moim życiu i gdy od roku znowu mi się głowa mocno posypała, to przynajmniej tym nie musiałam się martwić. Ale rozwaliłam i to  😉 Stąd kolejny duży wydatek, jakim byłby psychiatra i leki, trochę mnie przytłacza. A jeszcze wizja, że po kolejnej wizycie znowu zobaczyłabym rozłożone ręce, brak jasnej diagnozy i leki, które nie działają - zniechęca jeszcze bardziej. Dlatego też jakoś podświadomie chciałam iść do psychiatry, u której leczyłam się kilka lat temu, bo ona ustawiła mi leki naprawdę świetnie i bardzo dobrze wspominam jej podejście - no, ale jest tak obłożona, że nigdzie już nie przyjmuje nowych pacjentów.
W każdym razie dziękuję Wam bardzo :kwiatek: Pomocy materialnej mi nie potrzeba.


edit: dopisek.


infantil, nie da rady zakombinować że leczyłaś się u niej wcześniej? Nawet spróbować ją złapać przed/po pracy?
Mówiłam przez telefon, że to tak nie do końca pierwsza wizyta, bo kiedyś się u pani dr leczyłam, ale jednak to się nie liczy, bo to i tak musiałaby być pełna wizyta z rozpoznaniem, ustawienie leków i tak dalej. Ostatni raz byłam u niej 3,5 roku temu. A przyjmuje aktualnie tylko bieżących pacjentów. Będę próbować znowu za kilka tygodni, ale wątpię, żeby to coś dało.
infantil rozmawiałaś z kimś z przychodni czy dobiłaś się do lekarki bezpośrednio? W prawdzie o zupełnie inną specjalizację chodziło, ale ta sama sytuacja - nie ma opcji na nowych pacjentów. Byłam u niej kiedyś, trochę przypadkiem, w zupełnie innej klinice. Jak udało mi się dodzwonić prywatnie okazało się, że mnie pamięta i żebym przyszła rano przed pierwszym pacjentem, żeby mogła założyć mi kartę i ogarnąć wszystkie wyniki badań, które jej przyniosę. A w rejestracji/recepcji nie brali tego w ogóle pod uwagę.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się