Koniec z jeździectwem?

Ja od marca muszę zacząć wsiadać, bo koń kończy trening u zawodnika. Mąż obstawia, że już nie wrócę nigdy do jazdy, bo wkręciłam się w psa ( spacery, wystawy, chce go trenować do coursingów) i marzy mi się drugi pies na drugi rok.
Jak się wkręcę w konia znowu to drugiego psa nie kupię, ale jeśli nie wrócę to na pewno drugi pies.
ashtray, Ja w pełni Cię rozumiem, zaraz przypominam sobie wydanie ostatniego grosza na coś niezbędnego dla konia, jazdę autem godzinę w jedną stronę do stajni , zimno i ciemno po pracy,zamiast książka i ciepła herbatka.
Powiedzcie mi, bez koni to macie te książki i ciepłe herbaty?
Gillian   four letter word
23 listopada 2019 12:19
Ja ograniczyłam i mam. Ciepła herbatka, kocyk, serial. Bosko 🙂
halo, Oczywiście i jeszcze wspaniałe jedzonko w restauracjach z koleżankami oraz kosmetyczkę i zabiegi na cerę ;-)
To sie akurat zgadza 🙂
I pierwsze wakacje od lat...
I spie normalnie, i nie dostaje histerii na kazdy nieprzewidziany wydatek 🙂
majek   zwykle sobie żartuję
23 listopada 2019 14:11
U mnie odkąd nie mam konia niewiele się zmieniło. herbatę w ogóle przestałam pić.
Dzieci jeżdżą, ja jeżdżę. Ja bez koni nie umiem. Ale bardziej mi się podoba jeździectwo bez swojego konia aktualnie,  jeżdżę sobie na czterech różnych, jutro dla jaj jeżdżę że swoimi dzieciakami w szkółce, mam funkcje lokomotywy.
I chyba postaram się w tym klubie wkręcić, będę jedną z tych mamusiek walnietych. Tu trochę pomogę, tam trochę pojeżdżę, tam się powymadrzam . Taki plan 🙂
Ja tam ciepłej herbaty i kocyka niet. Potrzebuję ruchu. Wkręciłam się w basen, pielęgnuję kontakty towarzyskie i nagle mam bardzo dużo czasu... Po prostu godzinne dojazdy do stajni mnie pokonały. W pracy stres, człowiek wyłazi zmęczony i zamiast relaksować się w stajni, męczy się ponownie w korkach, potem marznie na koniu.... Wyczołgiwałam się z auta po dobrej godzinie, a w stajni ciemno, zimno. I potem 45 minut do domu. I korki. No nie, wymiękłam.
Może jak będę miała konie bliżej domu, to będzie coś inaczej....

tunrida, Ćwiczysz dalej? Siłownia, fitness - coś takiego...? Pamiętam, że mocno się w to zaangażowałaś.
No jasne. Tyle że z powodu braku czasu już od kilku lat nie chodzę na siłownię. Zrobiłam sobie własną na strychu i mogę robić treningi o 5:30 przed pracą. Albo w okienkach między pracami kiedy mam na to 3 godziny.
Nie byłoby szans zmienić tego na stajnię, bo bym nie zdążyła.
Ja też nie potrzebuję wolnego czasu żeby leżeć z książką i herbatą. To by mnie zabiło.
Ale dojazd do konia, jazda, powrót, ogarnięcie się przed pracą nie uda się wcisnąć w trzygodzinne okienka.
A inne aktywności już tak.
Ja bym jeździła, może gdybym miała jak kiedyś konia w stajni z halą. Że wpadam, pogibam się zmierzchem na cieplutkiej hali i wypadam. Tak samo pachnąca jak przed stajnią.
Ale że boska stajnia upadła i koń stoi w warunkach mniej sprzyjających jeździe, to zabawa z koniem zajmuje dużo więcej czasu.

Aczkolwiek...zaczynam tęsknić. Tak po prostu. Za byciem z nim sam na sam. Za włóczęgami po terenach.
Dziś miałam jechać. Ale....zakupy, wizyta pacjetki, trening, odebrać dziecko z korków, potem z mężem na kije. I robi się 15😲0. I prawie ciemno. I dupa.
Za to plan na jutro- odwiedzić zwierza i wsiąść po raz pierwszy od miesięcy. Tylko jak myślę o tej czapce, szaliku, rękawiczkach, zmarzniętym nosie, wietrze jaki tam wieje, to..... Czuję się starawa.  😂
Jak ja Cię doskonale rozumiem. Miałam konia w stajni z halą 10 minut od pracy, to nawet się z tej stajni nie chciało wychodzić. Na głowę nie kapie, nie wieje.... Jeśli się dobrze sprężyłam, to udawało mi się w sensownym czasie pojeździć dwa konie. Bo każdy czekał w boksie, a ze stajni było wyjście prosto na halę...
A teraz - przestałam jeździć do stajni, to wszelki katar, kaszel i ból gardła ustąpiły.
Niby taka "głupia" rzecz, ale... basen mam 5 minut od domu, pod dachem... trening (razem z przebraniem się) zajmuje mi jakieś 1,5 godziny, no może 2 max... W sumie i z dojazdem wyrobię się w 1,5 godziny.... Do 22😲0 mogę tam siedzieć. Nikt mnie nie wygania (bo w pensjonatach to różnie bywało)....

Czasami odnoszę wrażenie, że jak człowiek spróbuje czegoś innego-"niekońskiego", to pierwszą rzeczą, która wzbudza mega zdziwienie jest... "normalność" danego przedsięwzięcia.  🤔
Tak strasznie przeraża mnie, że nie tęsknię za jeździectwem. Może trzeba po prostu odetchnąć.
Ja się rozleniwiłam jak koń stał u trenerki. Kobyła zaopiekowana, ruszana jak mnie nie było. Na trening przyjeżdżałam sobie rano pojeździłam i jechałam prosto do pracy.
Teraz wróciłam do stajni 10 min od domu i halą, ale bez planu treningowego nie mam już takiego parcia.
Ale znowu codziennie musiałam być w stajni żeby pojeździć, wylonżować dać suple, zmienić derkę itd...
Plus praca, dziecko i pies do wybiegania  🙄
Ale na szczęście dogadałam się ze znajomą  dziewczyną, która jest naprawdę godna zaufania a nie ma gdzie jeździć w tej chwili.
I wreszcie znów mam trochę czasu dla siebie a do konia codziennie ktoś podjedzie. Dogaduję się na bieżąco z jazdami i na razie jest fajnie.
Ale mam coraz więcej myśli żeby rzucić to wszystko w cholerę..

Czasami odnoszę wrażenie, że jak człowiek spróbuje czegoś innego-"niekońskiego", to pierwszą rzeczą, która wzbudza mega zdziwienie jest... "normalność" danego przedsięwzięcia.  🤔


Też tak miałam kiedy zaangażowałam się w inne rzeczy. I to zaangażowanie przyniosło jakieś wymierne rezultaty, bo w efekcie zrobiłam papier instruktorski i na tym zarabiam. W jeździectwie tylko traciłam pieniądze 😁 W treningach po pewnym czasie przestałam widzieć sens- krok do przodu, dwa kroki do tyłu. I tak w kółko. A stówek z portfela ubywało. A ja nie potrafię się kręcić bez celu po placu. Może teraz po kilkuletniej przerwie byłoby fajnie (no może, nie przy tej pogodzie), ale wiem, że szybko bym się znudziła i chciałabym więcej. A więcej w przypadku naszej pary nie dało się osiągnąć.

Nigdy nie byłam w sytuacji, że miałam konia 10 minut od domu. W Warszawie to mało realne, chyba, że przeprowadziłabym się na peryferia i wszędzie indziej miała daleko. Dodatkowo nie mam auta, więc dojazdy, korki szczególnie zimą mnie dobijały. Może jakby stał w pensjonacie pod domem to chciałoby mi się.

Żeby nie było- kocham mojego konia jak cholera, jest moim najukochańszym zwierzątkiem. Teraz jest 400 km ode mnie i nie ma dnia, żebym o nim nie myślała i nie tęskniła. Nigdy go nie sprzedam, nie wydzierżawię i nie oddam. Ma u mnie dożywocie.
Ja niedługo pewnie stanę przed tym dylematem , narazie robię wszystko żeby oszukać rzeczywistość , żeby nie sprzedać konia ale jestem w drugiej ciąży i nie wiem jak to pogodzę po urodzeniu chyba będę musiała oszukać czasoprzestrzeń . Ale nie ma opcji żebym wkręciła się i pokochała coś bardziej niż jezdziectwo .

Faith , kurczę a Ty całkiem niedawno nie kupiłaś konia ? Chyba byłam na etapie twojego rozwoju jeździeckiego a nie końca . Zawsze przykro mi czytać jak ktoś rezygnuje sama nie wiem czemu .
No ja mam ten komfort że stać mnie na trzymanie go i niejeżdżenie. Zasłużył na dożywocie u mnie. A mnie stać by mu je dać.
Dla jego dobra dwa razy w tygodniu wsiada na niego chłopak. Za darmochę. Ale dba, jeździ poprawnie, na placu. Na pewno go nie psuje. Dzięki temu koń ruszany co nieco i mogę w każdej chwili wpaść i go zabrać w teren.
Tyle że....ten czas coraz bardziej mi się skraca. I jakoś mi się po prostu nie chciało kilka lat. Wpadałam z raz, dwa razy  na miesiąc brać go do lasu.
Ale zaczynam tęsknić. Koń stary. 19 lat. Nie wiadomo jak długo będzie sprawny. Chyba wrócę do jazd, bo jak tego teraz nie zrobię to będę potem żałować. A jazda na cudzym koniu, choćby był super, nie sprawia mi już żadnej przyjemności.
Mnie kręci nasza więź i porozumienie jakie mamy wypracowane przez lata bycia razem.
Jak zwykle zależy od osoby, ja jeżdżę z przerwami od 20 lat i sinusoida jest dosyć stała, ale zawsze wracam :P Też trzeba sobie ustawić priorytety myślę, co my od tego jeździectwa chcemy. Niektórzy chcą zawodów, rozwoju, trenerów, ale nie mają kasy, no to faktycznie, wtedy lepiej pizdnąć w kąt i zająć się czymś dostępniejszym.
Ja "wyrosłam" z jakiejś rywalizacji, konia mam ciężkiego do transportu, więc mnie wyleczył z ambicji, teraz w dodatku świetnie się ogarnął w głowie i mam z niego super fun, chociaż nic nie robimy. Ale mogę na czilu pojeździć, nawet do lasu mogę sama pojechać (kiedyś nie szło), w telefonie poklikać na grzbiecie. Z ziemi się zrobił mega przytulas, chociaż zawsze był bardzo miłym zwierzem. Jak na złość oczywiście, bo ta zagranica moja zasrana i mam ciągle nad głową wyjazdy, przerwy od konia, no aż chora jestem, że nie mogę mieć tej szkapy na co dzień. Także ja w odwrotną stronę, bo mam to jeździectwo takie w zawieszeniu, ale nie do końca ze swojej woli i katusze przeżywam, kiedy nie mogę do stajni jechać, a nie kiedy muszę 🤣
[quote author=budyń link=topic=4156.msg2899246#msg2899246 date=1574533339]Niektórzy chcą zawodów, rozwoju, trenerów, ale nie mają kasy[/quote]
I to jest właśnie powód, dla którego pracuję jako luzak. 🤣 Przynajmniej sobie popatrzę, jak sama tego nie mogę mieć.
Eh...u mnie chyba też koniec z jeździectwem, ale mam nadzieję, że nie z końmi. Nie mam motywacji do zrzucenia nadmiaru kg po ciąży, nie mam czasu ani siły żeby zapisać się na crosfitt ( chodzić tam i ćwiczyć oczywiście), z kasą słabo, płacę za pensjonat dla dwóch kobył, na których nie jeżdżę bo jestem za ciężka. Nie mam kasy ani czasu żeby zapisać się gdzieś indziej na jazdy. Jedyny plus jest taki, że mój syn wyraził chęć jazdy, więc chyba moje jeździectwo przejdzie teraz na "level parenting" po prostu. Fajnie młodego wkręca się w konie, woła je na łące po imieniu, czyści i wsiada na mini oprowadzanki na oklep. Jeśli tak by się stało, że moje kobyły pojadą w dzierżawę, to zapiszę syna na jakieś kucyki, siebie do szkółki już raczej nie.
Fajnie jest mieć jakąś odskocznię od jeździectwa, u mnie jest to odtwórstwo historyczne - chociaż często z jeździectwem się bardzo łączyło, teraz już nie. Jak byłam piękna i młoda, czyli 15 kg temu uprawiałam dość intensywnie sporty walki, nawet z osiągnięciami. Mogłam się wyżyć, wyszaleć, wyrzucić z siebie wszystkie frustracje, te związane z końmi też 😉 Teraz niestety już mi kręgosłup nie pozwala na sportowe walki rycerskie, a szkoda. Teraz tylko czekam aż będę mogła wrócić do pracy, wtedy będę mogła iść na crosfitt, a kto wie może jeszcze pojadę kiedyś konno na Grunwald 😉
O właśnie jak ashtray,  i Sankaritarina, piszą : fitness czy pływanie - to jest po prostu normalnie nieskomplikowane, chcesz to idziesz, nie chcesz nie idziesz, ale nie musisz, super blisko domu i do wyboru do koloru trenerów. Za niewielkie pieniądze można to robić naprawdę porządnie.
Po za tym posiadanie konia mnie stresuje, bo się martwię o niego, teraz u zawodnika, wiem, że zaopiekowany, więc mam ulgę, mogę jechać kiedy mam na to ochotę, a nic nie muszę.

Taki przykład z życia : rozbiłam trochę auto ostatnio, i co ? Zupełnie nic, zero stresu, niech je naprawiają nawet pół roku  🤣
No bo nie muszę jechać codziennie do konia przecież  😅 do pracy mogę rowerem lub z domu pracować, z psem przecież idę nogami, to po co mi auto ?
Jakby musiała jeździć do konia to miałabym mega stres, bo zawsze stajnie miałam 1h drogi od domu, więc sprawne auto być musiało zawsze.


w ramach spojrzenia kogoś kto "zostawił" jeździectwo z ulgą 6 lat temu:
Pamirowa, mam dokładnie tak samo 🙁. Kiedy sprzedawałam konia 3 lata temu nawet nie uroniłam łzy i poczułam się 20 kilo lżejsza uwolniona od tego kieratu, wiecznego braku kasy, czasu, wakacji, bez frustracji, że za wolno progresujemy, ze nie mamy hali itp... radocha potrwała z pół roku, a potem już tylko głóg ćpuna. Brakuje absolutnie wszystkiego, nawet godzin szorowania siwego futra na połysk i babrania się po łokcie w wysłodkach. Od tamtej pory widziała konia z bliska może ze 3 razy. Na wyjazdach służbowych gdzie są stajnie przy SPA, wszyscy się moczą w jacuszzi, a ja zalegam w stajni ćpiąc zapach siana i końskiego potu 😉.
tęsknię potwornie za sobotnimi chilloutami w terenie sam na sam z psem i koniem i robi mi się słabo ze smutku na myśl, że to najprawdopodobniej nigdy już nie wróci.
Także potwierdzam - opóźniony syndrom odstawienia istnieje!

edit: i to nie jest tak że nic w tym czasie nie robię: zaczęłam żeglować, nauczyłam się szyć i szyje sobie ubrania i torby, odgruzowałam swoje dawne talenta: rysunek i rzeźbę, bardzo dużo jeżdżę na rowerze (całorocznie), nałogowo gram w planszówki i wreszcie mam na nie  czas... wszystko to bardzo lubię ale nie daje mi to nawet w połowie takiego wspaniałego uczucia i satysfakcji jak konie :/

edit 2: cały czas obiecuje sobie, że na przekór wszystkiemu wrócę: w zeszłym roku kupiłam bryczesy w ramach przypieczętowania decyzji, w tym roku kask  😂 czyli za 5 lat skompletuje garderobę 😉

melduję, że nic się nie zmieniło: wszystkie poza końskie aktywności są fajne, miłe, ale to jednak nie jest konkurencja dla 4 kopytnego bezdennego wora na pieniąchy i wolny czas  🙄. Od półtorej roku mam znowu własnego konia, z którym mam nadzieję zostanę już do końca i świetnie się z tym czuję. Ale stety/niestety musi się na to złożyć kilka czynników, które dają poczucie wolności i bezpieczeństwa (np. super współdzierżawca i trener na miejscu, bliskość stajni, dość kasy żeby mieć konia bez rezygnowania z innych rzeczy itp.). Bez spełnionego któregokolwiek z tych czynników pewnie szybko bym znowu zrezygnowała/miałą wątpliwości albo się męczyła "w związku" z powodu frustracji, stresu, zmęczenia.



A ja jak sobie założyłam, tak zrobiłam.
Byłam rano w terenie. Koń mało nie umarł ze strachu. A wracać musiałam stępem, bo gdybym spróbowała kłusować to byśmy skończyli cwałem na bramie stajni albo gdzieś wcześniej na jakimś drzewie.
Odbieram go chłopakowi, który na nim jeździł i koń w weekendy jest mój. Bo naprawdę w końcu mi zdechnie ze starości i będę żałować.
A chłopak i tak poszedł na studia i podobno jeździ rzadko. Więc płakać tak bardzo nie będzie.
faith, i co, Urval stoi? 🙁
Stoi na wsi posrodku niczego, zre w opor i odpoczywa bezstresowo pod czujnym okiem 🙂 dobrze mu na pewno. takie zycie, wyzej dupy nie podskocze niestety.

Perlica dokladnie ten sam przyklad z samochodem chcialam przytoczyc 🙂 wczesniej to byla histeria przy awarii...

Ja jestem wyjątkowo ciężkim przypadkiem bo bez koni po prostu nie umiem funkcjonować. Jeździłam zawsze regularnie od kiedy skończyłam 4 lata (mam 26). Od kiedy się przeprowadziłam do Hiszpanii (po krótkim epizodzie luzakowania zawodniczce w Madrycie) możliwości jazdy miałam praktycznie żadne bo Barcelona to niestety nie południe gdzie konie wyskakują ci z każdego zakrętu. I to był jakiś kompletny dramat i katastrofa. Oczywiście próbowałam sobie czymś zastąpić tą lukę: łaziłam na siłkę, basen, salsę, bachatę, paddle surf, kino, kolacje i to wszystko było takie... jałowe. Kompletnie bez sensu i zawsze miałam wrażenie że tracę czas i pieniądze. I byłam smutna, zła i sfrustrowana. Czułam się jakbym udawała być kimś kim nie jestem bo jeździectwo to integralna część mojego życia odkąd pamiętam.
Teraz mam w dzierżawie super wałacha który jest moim oczkiem w głowie i moja kondycja psychiczna momentalnie wskoczyła na poziom:  😅  😅 😅. Każde euro wydane na konia to najlepiej zainwestowany pieniądz świata i chyba jedyne na co absolutnie nie żałuję  😜 Dla mnie to jest motywacja do szeroko pojętego rozwoju, główny cel który mi daje kopa żeby pchać wózek do przodu. Niezmiennie od 20 lat.  😜  😍
Ja przygodę z jeździectwem zaczęłam dokładnie 20 lat temu. Ileż razy rezygnowałam. Po ostatnim wypadku 3,5 roku temu miał być koniec definitywny. Nie przekroczyłam przez te lata progu żadnej stajni. Ale nic w zamian nie miałam. Ani książek, ani herbatek, jakiś taki marazm i pustka. Poczucie wegetacji.
No i wróciłam w tym roku i kupiłam swojego pierwszego konia. Mam go niecałe dwa tygodnie i już kmieć wyskoczył z padoku i coś se naciągnął  🤔wirek:

Ale mam wreszcie jakiś powód, żeby wychodzić z domu. Mając biuro w naszym mieszkaniu zdarzało mi się nie wypełzać na słońce przez kilka dni. I dziczałam. A teraz mam powód i obowiązek.
Wiem, że to nie będzie eldorado jakie sobie wyobrażałam, mam problem z zaufaniem, musimy się bliżej poznać.

Mam nadzieję, że nie pożałuję nigdy tej decyzji 🙂
busch   Mad god's blessing.
24 listopada 2019 20:19
Ja już 6 lat bez koni, nadal jest świetnie 😀. To jest aż niesamowite jak doszczętnie wypaliła się we mnie ta pasja... mimo że wcześniej nie wyobrażałam sobie bez niej życia, byłam uzależniona od koni itd. Czasami sobie przypominam końskie czasy i nachodzi mnie jakaś taka silna niechęć, do tego, jak wyglądało wtedy moje życie z powodu koni.

Końskie hobby jest o tyle przekichane, że jeśli masz własnego konia i odechciewa ci się jeździectwa, to zostajesz i tak z problemem. Bo dziada trzeba utrzymywać. Kasa.
Można sprzedać. Gorzej kiedy z powodów emocjonalnych nie umiesz.
Prawie każde inne hobby można sobie zawiesić i już. Tutaj trudniej, bo dochodzą emocje związane ze zwierzakiem.
tunrida twarda sztuka jesteś, że mimo takiego ziąbu się zdecydowałaś wsiąść. Ja już za stara jestem, nie chce mi się marznąć 😜
Moje konisko też obecnie stoi, nie mam czasu, ciągle ciemno i zimno. Czekam do wiosny. I mimo, że mało jeżdżę i nie mam ambicji sportowych to chętnie bym kupiła drugiego konia 😁 Jakaś choroba. Moja praca zawodowa jest ściśle związana z końmi  + mam swojego i nie mam ich dosyć ani trochę  😍
Gillian   four letter word
25 listopada 2019 07:18
Ja mam takie fale. Ogólnie chce mi się jeździć ale nie 😀 teraz na przykład jest zimno i wieje więc co to za przyjemność, ciemno do tego, ło panie. Latem zaś gorąco i zanim sprowadzę konia z padoku to już jestem spocona, brudna a gdzie tu jeszcze wsiadać i się prażyć. Najfajniejsza jest wiosna i sucha jesień. Hala fajna ale nudno. Pojechałoby się gdzieś ale błoto eeee... I tak oto stałam się wygodnicka i wszystko mi źle 🙂 przychodzi z wiekiem chyba. Jak nie pojadę do stajni, to nic się nie stanie, koń zaopiekowany. Kiedyś zimą człowiek jeździł w trzech czapkach, tylko oczy było widać i jakoś się chciało 🙂 dziwna sprawa 🙂
To taka jednostka chorobowa ciotka - peseloza  😎
Ja generalnie też nie jeżdże, a byłam przecież mocno wkręcona w konie... Czy mnie ciągnie ? Trochę tak, ale nie mam jakiś ambicji sportowych; chętnie pobujałabym się w terenach jakiś fajnych 🙂 Własnego konia chyba się nie dorobię, patrząc na ceny wokół Krakowa - pensjonat w przyzwoitej stajni ( kwarc, hala, ogrzewane szatnie i siodlarnie plus codzienne padokowanie na trawie i siano na zimowych padokach) to 1400zł/mies... a gdzie reszta? Plus dojazd, czas...
Myślę o dzierżawie, ale to też conajmniej kilka stówek trzeba wydać - za dwa treningi biegowe w miesiącu płacę 120zł/mies  😂  i trening zajmuje mi max 1.5h!
Ja wczoraj zabrałam ze stajni siodło, żeby je sprzedać. W ciągu ostatniego 1,5 roku siedziałam na moim koniu raz. Decyzję o emeryturze podjęłam na wiosnę tego roku, ale jakoś nie miałam odwagi  do tej pory sprzedać siodła. W sumie nie ciągnie mnie do jeździectwa, znalazłam inny sport, który mnie wciągnął równie mocno 🙂

Chciałabym jeszcze kiedyś wrócić do jeździectwa. Ale zdecyduję się na to dopiero, kiedy będzie mnie stać na utrzymanie w dobrej stajni i trening u sensownego zawodnika. Żebym miała ten komfort psychiczny, że jadę i wsiadam kiedy chcę, a nie kiedy muszę.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się